Wydarzenia


Ekipa forum
Boczne ognisko
AutorWiadomość
Boczne ognisko [odnośnik]26.09.15 22:24
First topic message reminder :

Boczne ognisko

Palenisko na plaży nieco oddalone od głównego, mniejsze, nie tak okazałe i usytuowane bardziej na uboczu, lecz nie mniej tłumnie nawiedzane w okresie festiwalu lata organizowanego corocznie przez Prewettów. Przez cały rok kamienne palenisko stoi nieużywane, lecz początkiem sierpnia otula się potężnym ogniem, w okół którego przy subtelnych dźwiękach lutni po zmroku tańczą przybyli czarodzieje.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Boczne ognisko - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Boczne ognisko [odnośnik]01.12.15 15:53
To był błąd. Rosalie poruszyła struny, których poruszać nie powinna. Zamiast pięknych melodii wydały kaleczący uszy dźwięk kakofonii. Julius skrzywił się pod naporem słów, którymi obdarzyła go jego towarzyszka. Bo cóż jej miał tak w sumie powiedzieć? Podejrzewał co się z nim działo, ale nie chciał się do tego przyznać. To byłoby przyznaniem się do porażki, a tego niewątpliwie nie chciał. Pomyśleć, że mogło być tak pięknie - mogliby poruszać mało ambitne, niezobowiązujące tematy i odejść zadowoleni. Albo inaczej - Rosalie mogłaby te tematy poruszać. Dzięki czemu żadne z nich nie stąpałoby po cienkim lodzie i byłoby po prostu cudownie. Tak cudownie, jak tylko może być wieczorem przy ciepłym ognisku.
- Nie sądzę, aby mogła mi panienka pomóc - odpowiedział chłodno. Wciąż na nią nie patrząc, jakby płomienie zahipnotyzowały go zupełnie. - Rad byłbym, gdybyśmy na tym zakończyli ten temat i nigdy więcej do niego nie wracali - dodał po krótkiej przerwie. Tonem mocnym, zdecydowanym. Sugestywnym. Musiał w to włożyć wiele, aby w głosie nie zabrzmiała ani jedna nuta pretencji czy gniewu. Nie chciał wcale urządzać scen w miejscu publicznym, szczególnie, że złapał wianek panny Yaxley. Ciężko mu było być idealnym partnerem do umilania czasu.
- Skąd pomysł na wróżby, a teraz zaplatanie wianków? Może jednak liczy panienka na szybkie zamążpójście? - spytał, tym razem neutralnie. Skoro miał udawać towarzyskiego jegomościa, to w porządku. Mogą gadać o głupotach.


♣️ The devil's in his hole

Julius Nott
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1529-julius-nott http://morsmordre.forumpolish.com/t1537-adalbert#14515 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f176-nottingham-maun-ave-13 http://morsmordre.forumpolish.com/t1538-julius-nott#14522
Re: Boczne ognisko [odnośnik]17.12.15 23:29
- Przepraszam, nie było moim zamiarem urazić pana, swoimi pytaniami - odpowiedziałam grzecznie.
Czasami jednak zdecydowanie za bardzo posuwałam się ze swoimi pytaniami. Czemu ani ojciec, ani żadne guwernantki czy nauczycielki nie zauważyły tego wcześniej i nie nauczyły mnie w porę gryźć się w język? Tego nie rozumiałam.
Spostrzeżenia pana Notta były dosyć trafne. Aż mnie to rozbawiło, że tak łatwo udało się mu mnie przejęć. Chociaż zapewne nie było to aż tak trudne.
- Trafił pan, panie Nott - przyznałam mu rację. - Mam wrażenie, że moja młodsza siostra jest bliżej zamążpójścia niż ja. Niestety to trochę działa na ambicję.
Uśmiechnęłam się do niego, oczywistym było, że nie szukałam w tych zabawach kogoś na serio. Gdybym w to wierzyła, teraz zapewne uważałabym, że pan Nott jest mi pisany i prędzej czy później, zostanę jego żoną. A wcale tak nie było. Tym bardziej, że mężczyzna był chyba zaręczony.
- Bardziej jednak, chodziło o dobrą zabawę. A jeśli przy okazji trafiłby się ktoś odpowiedni, nie miałabym nic przeciwko - dodałam. - Ale nie mam zamiaru rozbijać czyiś związków, nie jestem aż taką desperatką.
Znów się zaśmiałam ze swoich własnych słów. Ten ogień dobrze na mnie działał, zdecydowanie poprawił mi nastrój i nawet ponure towarzystwo Juliusa nie stanowiło dla mnie problemu.
- Czy jest już panu ciepło, panie Nott? Naprawdę mi przykro, że się pan tak niefortunnie zamoczył. Nie wiem, czy złapanie mojego wianka było warte mokrych ubrań i złamanego nosa - powiedziałam, zakładając swój wianek na głowę.
Spojrzałam na mężczyznę, potem w niebo. Niedługo będę musiała się zbierać do domu. Ojciec na pewno zacznie się niepokoić.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Boczne ognisko - Page 4 DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: Boczne ognisko [odnośnik]11.01.16 15:03
Kobiety. I ich pusta potrzeba rywalizacji, pokazania tej drugiej, że jest tą lepszą. Tym tragiczniejsze, że tyczyło się to rodziny. Julius skwitował to jedynie pełnym pobłażliwości uśmiechem, nie rozumiejąc tego w ogóle. I rozumieć nie chcąc. Pokiwał głową, na to i w ogóle na wszystko, co zostało do tej pory wypowiedziane. Spojrzał ponownie na swoją różdżkę, która powoli wysychała. Obawiał się trochę, że drewno pęknie lub napuchnie i straci swoją magiczną właściwość. Być może przejdzie się niebawem do wuja z prośbą, by rzucił okiem na ten egzemplarz. Najwyżej kupi sobie nową. Zaraz jednak powrócił do wątku siedzącej obok Rosalie i pogawędki.
- Cieszy mnie to. Desperacja jest najgorsza - uznał, nie wiedzieć czemu błąkając się po meandrach swojej przeszłości. Co skwitował krótkim, pełnym powściągliwości uśmiechem. - Wierzę, że się to wkrótce panience uda, lady Yaxley. Tak piękna kobieta nie będzie długo sama - dodał, czyżby był znawcą? Widocznie zostało w nim nieco z Notta. Rzucającego komplementami, brakowało tylko uroku osobistego, który niegdyś posiadał.
Dobrze mu się tutaj z nią siedziało. Nawet, jeżeli przez rodowe obiekcje powinien uciekać od niej jak najdalej.
- Ależ oczywiście, że było. Proszę się nie zamartwiać, gdybym nie chciał, nie ośmieszałbym się do tego stopnia. Na szczęście jestem już prawie suchy - odpowiedział na jej kolejne słowa. Milcząco podziwiał także wianek na jej jasnych włosach. - Wydaje mi się, że już późno, a młodej damie nie wypada tak długo przebywać poza domem. Służę ramieniem - odezwał się po krótkiej przerwie. Wstał i rzeczywiście podał swoje ramię, aby Rosalie mogła je ująć. I aby on mógł ją odprowadzić najdalej jak się dało, a potem wrócić do siebie.

zt x2


♣️ The devil's in his hole

Julius Nott
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1529-julius-nott http://morsmordre.forumpolish.com/t1537-adalbert#14515 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f176-nottingham-maun-ave-13 http://morsmordre.forumpolish.com/t1538-julius-nott#14522
Re: Boczne ognisko [odnośnik]21.02.16 20:39
Nie zwracajcie uwagi, rozliczam sierpień.

Ledwie zrozumiał, że ich ostatnie słowa były pożegnaniem, zaczął żałować – egoistycznie, w końcu nie przyszła tutaj z nim – że nie zatrzymał jej dłużej, nawet jeśli musiałby uciec się do głupiutkiej, pozbawionej sensu gadki-szmatki. Która nie byłaby kompletnie w jego stylu; aktualnie nie wiedział już jednak, co właściwie w nim było, rozdarty między chęcią powrotu do bezpiecznego stanu emocjonalnego znieczulenia, a zaciekawieniem tą odradzającą się z popiołów (o, ironio) relacją, zainicjowaną ponownie przez niepozorny, niebieski wisiorek, który z niezrozumiałego powodu podniósł z trawy. I który, wbrew temu, co mówiła Inara, miał znaczący wpływ na wydarzenia wieczoru, bo nie miał wątpliwości, że w innym wypadku żadne z nich nie wyciągnęłoby pierwsze pergaminu i pióra. A już na pewno on by tego nie zrobił.
Uśmiechnął się jednak, bo jeżeli ktokolwiek mógł poszczycić się tym, że zazwyczaj brał życie we własne ręce, to była to Inara; żywa i prawdziwa, nawet wśród tej całej sztuczności, nawet w wyszukanej, czerwonej sukience i nawet pomimo obecności dziesiątek śledzących każdy jej ruch par oczu. – Rozumiem – przytaknął, być może jedynie wyobrażając sobie niewypowiedziany, subtelny żal, który krył się za jej słowami, gdy mówiła o powrocie do przyjaciółki i reszty towarzyszących jej osób. Kiwnął głową, otwierając usta i mając zamiar ostatecznie się pożegnać, gdy znów zrobiła coś, co wytrąciło go z równowagi.
Najpierw owionął go – ponownie – delikatny zapach bzu; później poczuł na klatce piersiowej dotyk drobnych palców, a następnie – lekkie łaskotanie i ciepło na policzku, powodowane zatrzymującym się na jego skórze oddechem. Westchnął cicho (i głupio) zamiast cokolwiek powiedzieć, odzyskując zdolność do poruszania się dopiero, kiedy niewyraźne dziękuję rozpłynęło się już w powietrzu, razem z osobą, która je wypowiedziała.
Podążył jeszcze za nią wzrokiem, próbując odnaleźć mignięcie czerwieni w tłumie, i dopiero wtedy odwrócił się na pięcie, znikając za festiwalową bramą i zastanawiając się, co właściwie zdarzyło się przed momentem.

| zt




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Boczne ognisko [odnośnik]13.06.18 17:26
2 sierpnia

Po rozpłomienionym, bursztynowym zmierzchu noc nad Dorset zabarwiła się fioletem, poszarpanymi kruchymi pasmami czerni. Ciemność nikomu nie przyniosła wytchnienia; broczyła lepkim, słodkim zapachem wistarii, nieznośnym aromatem konających z gorąca powojników. Nad Weymouth unosiła się ciepła łuna światła, których źródłem były liczne ogniska wokół których od wczoraj gromadzili się czarodzieje i czarownice z każdego zakątka Wysp. Dźwięki lutni ucichły dopiero o brzasku, by w okolicach południa znów radośnie rozbrzmieć i zachęcić do wspólnej zabawy. Wybrzeże zdawało się jednak dziwnie opustoszałe; większość obecnych w Weymouth drugiego sierpnia udała się na wzniesienie, skąd rozpościerał się najlepszy widok na nieb, niezmącony koronami drzew i blaskiem ognia; tej nocy miało rozegrać się wspaniałe widowisko - według astronomów właśnie dziś spadną z nieba tysiące gwiazd.
Sigrun nie podążała jednak za tłumem; wybrała rozkoszną ciszę i święty spokój jaki oferowało dziś wybrzeże, a przynajmniej dopóki na ziemię nie opadną wszystkie gwiazdy. Gorący piach przyjemnie chrzęścił pod bosymi stopami, a powietrze nasycone morską solą drażniło zmysły. Zboczyła z drogi na sam brzeg morza, chłodna woda obmyła jej kostki, zmoczyła brzeg długiej, lekkiej spódnicy; szli dość długo, jakby bez celu, mijając po drodze nielicznych, którzy jak oni zdecydowali się zostać. Przy jednym ognisku po turecku siedział czarodziej z lutnią w dłoniach, śpiewając jasnowłosej czarownicy obok romantyczną pieśń; Sigrun uśmiechnęła się krzywo, posyłając Muciberowi pełne rozbawienia spojrzenie, choć takie obrazki nie powinny jej przecież dziwić. Nie dzisiaj, nie tutaj, nie wtedy, gdy trwał Festiwal Lata, który zaszczycili swą obecnością. Święto miłości, młodości i piękna; brzmiało to niezwykle ckliwie, nie pasowało ani do natury Sigrun, ani Ramseya, lecz obchodzenie go było stara, czarodziejską tradycją. Hołdem dla starych, lepszych czasów, którego powrotu w pewnym sensie pragnęli oboje - choć w nieco zmienionej formie.
Nigdy nie odmawiała sobie zabawy, uwielbiała wino, taniec i śpiew, a ich na Festiwalu Lata nie brakowało; nie brała udziału w większości zabaw, uznając je za infantylne, bądź ckliwe; wymawiała się statusem wdowy i ironicznie powtarzała, że jej po prostu nie wypada - zupełnie jakby kiedykolwiek przejmowała się tym co wypada, a co nie. Spotkanie Mulcibera nie wzbudziło w niej większego zdziwienia; warto było Festiwal odwiedzić choćby i dla samego jarmarku, który oferował interesujące przedmioty.
Bądź substancje, które bezpiecznie spoczywały w lnianej torbie, którą miała na ramieniu. Szli uparcie przed siebie, pozostawiając w tyle innych i docierając do miejsca, gdzie nie płonęły już ogniska, choć odnalazła krąg z kamieni pełen popiołów i suchego drwa - wycelowała weń różdżką i posłała tam kulę ognia, a ciemność rozproszył jego blask.
- Podobno na jutrzejszy wieczór zaplanowane są wróżby - zagaiła nagle, unosząc dłonie i zaczynając zwijać gęste, pszeniczne włosy w niedbały kok nad karkiem, który związała rzemieniem. - Pojawisz się czynić swoją powinność jasnowidza? - spytała, a głos miała podszyty ironią. - Chyba, że Wiklinowy Mag rozłoży cię na łopatki - zastanowiła się głośno.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Boczne ognisko [odnośnik]20.06.18 17:51
Płonące w złocie i czerwieni niebo wyglądało, jakby ktoś rzucił na nie szatańską pożogę. Wpierw iskrzył płomień, później buchał chaotyczny pożar, by niezwykłe widowisko, które dla odmiany ściągało setki widzów, zakończyć eksplozją barw, które rozlały się po nieboskłonie, ściekały z niego bokiem, jak z niewyschniętego obrazu, skapywały w ziemie, naznaczając ją drobinkami złotego światła. Przeoczył ten zachód. Opuścił mieszkanie, kiedy karmazyny przechodziły w przygaszone fiolety, powoli wychładzając rozpalone, letnie środowisko. Błysk zachodzącego słońca odbijał się w szkiełku zegarka, kiedy na niego spoglądał, podróż miała trwać chwilę, dla niego był to zaledwie moment.
Kiedy szli brzegiem morza ściemniało się powoli. Wybrzeże odwracało się od nich, niczym obrażona nastolatka, która nie spogląda tęsknie przez ramię, choć wyczekuje jeszcze odrobiny atencji. Nie rozkoszowali się chłodem nocnych barw, które powoli zalewały otaczającą ich rzeczywistość, czyniły ich twarze bledszymi niż godzinę wcześniej, gdy ciepło słońca wyostrzało zmarszczki i kontury. Światło blakło, a oni wraz z nim, słuchając szumu fal, które zaczynały się zbierać wraz z nadejściem zmierzchu. Kroczył piaskiem, nie zdejmował butów, od wody trzymał się na bezpieczny dystans, ręce trzymał nonszalancko w kieszeni wąskich spodni, mankiety podwinął ledwie chwilę wcześniej, a mroczny znak na prawym przedramieniu błysnął w znikającym blasku dnia. O tej porze dnia wąż zdawał się żyć, pełzać po skórze, wydzierać się z czaszki o pustych i przepastnych oczodołach. Ci, którzy ich wciąż mijali nie mieli prawa go ujrzeć, nie w tym półmroku — a nawet jeśli, nigdy by się go nie wyparł. W milczeniu dotarli do opuszczonego miejsca, w jeszcze ciepłym popiele rozpalił się ogień — magiczny, zaznaczając okręgiem strefę ciepła — jakby ten dzień nie był wystarczająco przyjemny. Wysokie temperatury mu nie sprzyjały, było mu gorąco. Odpiął dwa, nie, trzy guziki koszuli i spoczął na kawałku drewna, tuż po tym jak obrócił go na bok — by zastąpiło im stabilne i stosunkowo wygodne siedzisko.
— Nie — odpowiedział, sięgając po cienką gałązkę, której koniec włożył do ognia. Trzymał go tak przez chwilę, poczuł na swoich rękach bijący z ogniska żar. Na skórze poczuł lekki ból, choć ogień znajdował się w bezpiecznej odległości od niego — wciąż pamiętał męki, spowodowane poparzeniami po pożodze. Na jego dłoniach wciąż rozciągały się siateczki jaśniejszych blizn, które na wiodącej ręce ciągnęły się wyżej, aż do łokcia. Niezbyt rzucające się w oczy, lecz dostrzegalne dla każdego uważnego obserwatora; ślady na karku po płonącym Ministerstwie już nie drażniły go, gdy nosił koszule, choć te miejsca pozostały wciąż delikatne — i obce. — Lorraine Prewett będzie czynić powinność jasnowidza— odparł po krótkiej chwili milczenia. Nie wychwycił jej ironicznego tonu, był chwilami wciąż nieobecny. Zdarzało mu się to, choć umysł nie stał się mniej bystry — a jedynie przepełniony wspomnieniami.— Ale wybieram się. Zamierzam z nią porozmawiać, sprawdzić ją.— Był jej ciekaw, był też ciekaw jej męża, którego przy odrobinie szczęścia przyjdzie mu spotkać. Magnus sporo o nim opowiadał. — Nie licz na to, że zrobię to, co ona, nawet jeśli przyniesiesz tu wosk i misę z wodą — ostrzegł ją zapobiegawczo. — Nie będę robił konkurencji mniej uzdolnionym, niech walczą z magiem i pokażą co potrafią. Wzięłaś susz?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczne ognisko - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczne ognisko [odnośnik]07.07.18 2:50
| kontynuacja

Wykrzywił twarz w zniesmaczonym grymasie, gdy usłyszał bezpardonowe pytanie, z którym nie chciał się mierzyć ani tej nocy, ani żadnej innej. Alkohol nie stępił jego umysłu na tyle, aby to niewygodne pytanie w jakikolwiek sposób złagodzić, nadal nie brzmiało na błahe pomimo lekkiego pulsowania skroni. Zacisnął usta i posłał kobiecie zbolałe spojrzenie, w ten sposób wyraźnie komunikując, że nie udzieli odpowiedzi na to jakże drażliwe pytanie. Przede wszystkim nie chciał nawet rozważać w myślach tego obrzydliwego określenia, jakiego użyła Deirdre wobec siebie samej, choć było ku jego przerażeniu prawdziwe. Alergicznie reagował nie tylko na każdą wzmiankę o Rosierze, również myśli o Wenus rozbudzały w nim irytację. Uparcie ignorował wiedzę o dawnej profesji przyjaciółki, co udawało mu się dopóki nie usłyszał o jej wybawicielu. Teraz tylko jedna para rąk miała prawo dotykać jej ciała, już sam ten fakt decydował o polepszenie bytu, czyż nie? Nie mógł potępić tego, że postanowiła oddać się jednemu mężczyźnie; wybranie lordowskiej opieki było dla niej bardzo korzystne. Przez krótką chwilę pragnął udzielić jej całkowitego rozgrzeszenia, lecz kim był, aby ją osądzać? Ostrzegał ją przez zgubnym wpływem swego krewniaka, jednak nie usłuchała, więc z powodu urażonej dumy odwrócił się od niej. Nie wyciągnął pomocnej dłoni, nie próbował załagodzić skutków pomsty innego Blacka. Kobietą, którą zwie przyjaciółką, nie wzgardziła nim przez to, dlatego i on nie ma prawa nią gardzić.
Nie był pewien, czy rzeczywiście zdusiła w sobie rozgoryczenie, a może tylko skryła je pod pozornym spokojem. Ważniejsze było to, że leśna pani zstąpiła do niego na leśny padół i wciąż dzieliła z nim myśli. Zaprzestał komentować jej położenie, nie analizował już dalej, ponieważ miał pewność, że zdołał dotrzeć do źródła problemu. Jak zwykle wszystkiemu winne były uczucia, a raczej to jedno najstraszniejsze spośród wszystkich, które zmusza ludzi do nieracjonalnych działań. Ucieczka była rozsądnym rozwiązaniem. Dlaczego nadal tkwią w tym lesie, kiedy mogliby zniknąć bez słowa? Domniemywał, że nikt po nich płakać nie będzie, co najwyżej jego rodzina uzna jego tchórzostwo za ogromny dyshonor. Coś ścisnęło go za gardło, gdy pomyślał o wydziedziczeniu. Nie odważyłby się porzucić bliskich.
Smukłe palce przesunęły po jego żuchwie, co ukoiło nerwy, ale nie uchroniło go przed impulsywnością. Dei przyłączyła się do tego chwilowego impulsu, również powstając za jego pomocą, dzięki czemu jego usta wygięły się we władczym uśmiechu. Nawet poczuł się niczym pan tego lasu, a może nawet jak pan swego życia, choć sam spętał się okowami narzeczeństwa. Ale zrobił to po swojemu, nikt nie dyktował mu warunków. Kobiece ciało przylgnęło ufnie do jego pleców, czuł jego ciepło. W tej jednej chwili był w stanie zrozumieć powody, dla których ludzie garnęli się do siebie w poszukiwaniu bliskości. Nie dostrzegał niczego niestosownego w tym, że panna Tsagairt tuliła się do lorda Blacka. To było tak przyjemne, że nawet opinia publiczna nie był w stanie go przerazić. Co komu do tego, że dwie dusze targane emocjami nakazały ciałom poddać się szaleństwu?
Dla twojego śmiechu warto być wariatem – odparł żartobliwie, jednak wypowiedzi wcale nie zdominowała wesoła nuta, to przede wszystkim czułość wylewała się z każdego słowa. Był w stanie roztrzaskać tysiące butelek, w odgłos zniszczenia wplatając ten jej zaiste ezoteryczny śmiech. Pochwycił jej dłoń i delikatnie pociągnął, aby ruszyła za nim ku świetlanej przyszłości, choć ta wcale na nich nie czekała. – Nawet warto mknąć między drzewami przez zielone chaszcze – rzucił po chwili, prawie się przy tym potykając, przez co musiał przystanąć, aby złapać się drzewa. Sunął dalej, krocząc śmiało inną leśną ścieżką, kierując się w stronę odgłosów zabawy. Z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszał ludzkie śmiechy, muzykę, a nawet szum morza. W dali między drzewami dostrzegł prześwit wypełniony tańczącym światłem. Przyspieszył kroku, poganiając również swą towarzyszkę, która wcale nie traciła na uroku z rozdartą spódnicą, nabrzmiałymi od alkoholu wargami, nieprzytomnie błyszczącym spojrzeniem. Piękna, choć w innym wydaniu, nieco bardziej dzikim, szalonym, beztroskim.
Leśna ściółka pod jego stopami w końcu przemieniła się w piasek. Wypuścił dłoń przyjaciółki, aby jak najszybciej pozbawić się obuwia i skarpet. Po piasku chciał stąpać boso i właśnie to robił, leniwie zbliżając się do ogniska, wokół którego tańczyli ludzie do dźwięków lutni. Dziwnym trafem nie przejmował się swoimi kiepskimi umiejętnościami tanecznymi. Jako dziecko zmuszany był do lekcji tańca, których długo nie utrwalał, jednak wciąż pamiętał podstawy. Płomienie przyjemnie trzaskały a nogi Alpharda same się ruszały. Śmiało wyciągnął dłonie po Dei, jednoczesnej otwierając przed nią szeroko ramiona.
Zatańcz ze mną, o pani, choć nędzniejszego tancerza tu nie uświadczysz.
Jakoś zabrakło mu cierpliwości, aby poczekać na jej odpowiedź. Śmiało zbliżył się do niej, otoczył jej talię swym ramieniem i przyciągnął do siebie stanowczo. A potem, tak po prostu objął ją, chowając na chwilę przed światem w swych ramionach, brodę wspierając o jej głowę. Zachichotał pod nosem, jakby był niezwykle dumny z udanego żartu, którego nikt inny nie potrafił uchwycić.
Jesteś tu dla mnie – powtórzył słowa, bo to właśnie te zapamiętał najlepiej, dopiero teraz zdradzając własne poruszenie ich treścią. Czym sobie zasłużył na tak wspaniałą noc? Spojrzenia innych nie padały na nich, każdy był zbyt mocno zajęty swoją własną radością, być może pijaną jeszcze bardziej od ich ulotnego szczęścia.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Boczne ognisko [odnośnik]07.07.18 14:39
Podążała za nim bez wahania, mocno wplatając własne palce - lepkie od rozlanego przed momentem wina, zdobiącego także karmazynowymi kroplami biały materiał rozchełstanej koszuli - w jego, ciepłe i większe, pozbawione znajomej szorstkości. Czuć było w nich dystans, jaki rozdzielił Alpharda z pasją do Quidditcha, oraz lata urzędniczej praktyki, usadzenia za biurkiem, muskania opuszkami setek dokumentów i ważnych pergaminów. Pomimo pozbawienia odcisków od fizycznych zmagań i specyficznej szorstkości, którą nabierała skóra wielokrotnie ochraniana smoczymi rękawicami, miała w sobie wiele stanowczości. Gdyby wahała się, czy przyjąć propozycję szaleńczego zwieńczenia wspólnej nocy, zapewne pociągnąłby ją za sobą i tak, wiedząc, że im obydwojgu chwila zapomnienia przyniesie ulgę. Krótkotrwałą, ale niezbędną; szamotali się w klatkach własnych wątpliwości, przesadnych analiz, doprowadzających w ślepy zaułek błędnych wniosków. Alkohol gwarantował wytchnienie a ostatnia festiwalowa noc pozbawienie zahamowań; wszyscy wokół byli już odurzeni, szczęśliwi, tańczący na grobach ofiar ostatnich tragicznych wydarzeń. Zwracano uwagę na siebie i partnerów danse macabre; na własne pragnienia, mające zdławić wibrujący lęk o nieistniejącą przyszłość. Deirdre także go czuła, gotowa zrobić wiele, by sobie ulżyć. Potrzebowała tego. Wyłączenia pracującego na wysokich obrotach umysłu, rozbłyskującego kalejdoskopem raniących drobinek, lśniących od krwi. Łzy mieszające się z parą wodną unoszącą się znad rozgrzanej kąpieli w łaźni. Koszmar Azkabanu, szron pokrywający czarną posadzkę, szpony dementorów wyciągające po nią dłonie. Samotne zaleczenie świeżej traumy, odnalezienie w sobie nowych sił - a potem odrzucenie, upokorzenie, przekreślające szansę na pewniejsze stanięcie na nogach. Zamierzała uwolnić się od tego wszystkiego, alkohol buzował w żyłach, utrudniając płynne poruszanie się, ale Alphard nie pozwolił na to, by się potknęła.
Kilka razy mocniej wsparła się na jego ręce, w ostatniej chwili, chwiejnie, omijając zdradzieckie korzenie. Wędrówka przez leśne ostępy zdawała się trwać w nieskończoność, jakby utknęli w przesyconej zapachem wilgotnych liści pętli, ze splecionymi dłońmi idąc przed siebie. W pełnej porozumienia ciszy, najcięższe działa zostały wytoczone a pole uświadamiającej bitwy - on kochał i ona kochała: wbrew sobie i pełni lęku - zostawiali za plecami, zamierzając strząsnąć z barków ciężar oświecenia.
Nagle ciemność lasu ustąpiła przed blaskiem bocznego ogniska. Mniej reprezentacyjnego, ale zatłoczonego; wokół tańczyli ludzie, większość arystokracji pokazywała się przy tym głównym lub już udała się do swych posiadłości, mogli się więc łatwiej wtopić w tłum, zniknąć w nic nie znaczącej wspólnocie. Deirdre zaśmiała się znów, cicho - w nagrodę, pamiętając komplement Alpharda - gdy ten wyciągnął ją dalej, nagle przystając, by zsunąć ze stóp buty. Ona sama już od jakiegoś czasu poruszała się boso, w nawet najmniejszych obcasach połamałaby sobie podczas ich spaceru nogi; ściółka lasu zdradziecko groziła postawie pionowej, wolała więc czuć pewnie pod nogami grunt. Cienie igrały na ścianie lasu, z którego właśnie wyszli, a płonące wysoko ognisko przyzywało. Nie słyszała muzyki, czuła ją, w drganiach powietrza, w ruchach skupionych wokół jasności ciał, w głośnych śmiechach i rozmowach. Uśmiechnęła się, nieco dziko lecz szczerze, roziskrzonym spojrzeniem śledząc poczynania Blacka, zapraszającego ją do wstąpienia w korowód tańczących par.
- Potraktuj to jako okazję do ćwiczeń, by niedługo zachwycić tanecznymi umiejętnościami swą wybrankę - odparła w podobnej konwencji; dobrze bawili się wśród teatralnych uprzejmości. Zamierzała dygnąć, ale zanim zdołała choćby pochylić głowę, Black przyciągnął ją do siebie za dłonie. Nagle i mocno, nie spodziewała się tego, nawet nie próbowała zaprotestować, sekundę później znajdując się w ścisłym objęciu. Bliskość, niezainicjowana przez nią, powinna wywołać panikę, wzmocnioną wpływem mar Azkabanu, ale ze zdziwieniem przyglądała się własnym reakcjom. Nie drgnęła, nie skrzywiła się z dyskomfortu, nie wyszarpnęła się z uścisku, wspierając policzek o szeroką klatkę piersiową mężczyzny. Odwzajemnienie przytulenia nie wchodziło w grę, i tak przekroczyła własne granice w lesie, wtulając się w plecy Alpharda, ale przymknęła na chwilę oczy, przekręcając głowę tak, by otrzeć się o jego koszulę drugim policzkiem. - Uważaj na wianek - mruknęła tylko z uśmiechem, dłońmi sięgając ponad jego ramiona, by poprawić splot kwiatów, ciągle zdobiący jej mocno rozczochraną głowę. Słyszała bicie jego serca i znów wspomnienia stały się boleśnie żywe: tak ostatni raz obejmował ją Tristan, mokry i rozgrzany kąpielą, upokarzający ją i wywołujący łzy, żegnając się z nią przed samobójczą misją. Wzięła ochrypły oddech, chwiejąc się na czubkach palców. Ktoś minął ich o ledwie cal, wirując z partnerką wokół ogniska; nieopodal kilka dziewcząt tańczyło samotnie, dalej kawalerowie raczej przepychali się niż próbowali dopasować ruchy do muzyki. Stawała się jednością z tymi, którymi pogardzała; wstawiona i sztucznie szczęśliwa, ale nie oddałaby tej chwili radości za nic. Zbyt długo czołgała się po ziemi, przygnieciona oczekiwaniami i nadziejami. Czas, by je pogrzebać. By miłość zniknęła tak żałośnie i szybko, jak roztłuczona butelka w mrokach lasu.
Podniosła głowę ku górze, jedną dłonią unosząc także męską brodę. - Odpowiednia pozycja to podstawa. Odkryj w sobie aroganckiego lorda - poradziła z rozbawieniem skrzącym się w ciemnych oczach, milknąc, gdy wypowiedział te krótkie słowa. Boleśnie przypominające kogoś innego. - Jestem - odpowiedziała odruchowo, opuszczając luźno ręce, w żaden sposób nie uciekając jednak z objęć lorda Blacka. Przywykła do obecności męskiego ciała i tęskniła za tym, odruchowo, instynktownie, być może żałośnie. Kolejny moment słabości tej nocy, ukrócony przez pragnienie szaleństwa, dołączenia to otaczającego ich święta. - Zasłużyliśmy na to - dodała dumnie, buntowniczo; wycierpieli się wystarczająco wiele, by móc po prostu zapomnieć o troskach chociaż na kilka godzin. Muzyka grała coraz głośniej - Deirdre odsunęła się, zmieniając bliskie przytulenie na zdecydowanie wykraczającą poza granicę przyzwoitości ramę, w jakiej się znaleźli. Lubiła tańczyć, ale nie miała okazji robić tego od bardzo dawna: tym radośniej poddała się muzyce, ciągnąc za sobą Alpharda w festiwalowy amok, w bliskość podyktowaną dźwiękiem, w beztroskie zagubienie wśród cieni i ognia.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczne ognisko [odnośnik]19.07.18 23:40
Jasne włosy Evandry mieniły się srebrem w blasku ogniska, kiedy z lekkością godną półwilej piękności tańczyła w rytm delikatnej muzyki; miała w sobie harmonię, powab i grację, jakiej mogły jej zazdrościć inne dziewczęta, nienaturalne - bo nieludzkie. W odbitym w jej oczach blasku płomieni zdawało mu się widzieć płomienie jej półdzikich przodkiń - była królową tego festiwalu, brzmienną pięknością ze szlachetnego rodu, uosobieniem wszystkiego, co dzisiejsze święto wynosiło na piedestał. Jej suknia unosiła się lekko w górę, kiedy okręcała się w okół własnej osi - a pierś unosiła się miarowo, kiedy opadała w jego ramiona. Uchwyciwszy ją w czułe objęcia, sponad jej ramienia, dostrzegł nadchodzących w kierunku ogniska Deirdre i Alpharda; potargana spódnica, poszarpane włosy, brud - wkrótce razem spletli się w nie mniej czułych tanecznych uściskach.
Rozdzierające uczucie nie dziwiło, Tristan nigdy nie lubił się dzielić; wszystko, co należało do niego, traktował z właściwą mu zaborczością. Zazdrość nie była mu obca - swoje zabawki uznawał za swoją własność. Nie inaczej traktował Deirdre, nagła sztywność, jaką okazał w tańcu nie była wywołana znużeniem, jak się tłumaczył przed Evandrą - a zaskoczeniem zmieszanym ze złością - jak śmiała urządzać takie przedstawienie na jego oczach? Ukłonił się grzecznie przed małżonką, szepcząc jej do ucha parę czułych słówek, zapewniając o swojej trosce i miłości, pod pretekstem przymusowego odpoczynku odprowadzając do rodziny, z którą mogła wrócić do domu  - wymawiając się obowiązkami i rozmowami z lordami zdecydował się zostać jednak samemu - w rzeczywistości po to, aby rozmówić się z kochanką, która z jakiegoś powodu uznała, że publiczne upokorzenie go będzie rozsądnym pomysłem. Nabrzmiałe wargi, błysk w oczach, upojenie? Czy ona była pijana? Tak naprawdę powinien ją taką zostawić - taką, jaką była, zdradliwą, nie zdradziła go przecież po raz pierwszy - a jednak nie potrafił, czując, że wpierw winien ją stłamsić, zniszczyć, spopielić. Nie zasługiwała na beztroskę, jaka od niej biła - popełniła czyn z gatunku tych, których nie miał zwyczaju wybaczać. Nie tylko dlatego, że nie potrafiła uczyć się na błędach - przecież już raz to przechodziła, o zgrozo, z Blackiem. Czy z Alphardem? Nie mógł tego wiedzieć - nigdy nie podała mu imienia swojego oprawcy. Być może zatęskniła za dawnym katem - jej masochistyczne skłonności nie były dla niego sekretem. Idąc w ich kierunku, zatrzymał spojrzenie na twarzy Alpharda, nie przemykając nim nawet po sylwetce Deirdre.
- Lordzie Black - przywitał się skinięciem głowy - zupełnie jak w trakcie mało zobowiązującej pogawędki; zgodnie z manierami dopiero wówczas zwrócił uwagę na jego towarzyszkę, znacząco unosząc spojrzenie na jej kudłate uczesanie ozdobione przekrzywionym wiankiem. - Sławna Miu, doskonały wybór na dzisiejszy wieczór - uprzedził go w grzecznościach, nie musiał ich sobie przedstawiać - znali się wszak doskonale, choć Tristan nie mógł wiedzieć, że Black zdawał sobie z tego sprawę. Nie pytał, czy przeszkadza - wiedział przecież, że to robił. Jego głos pozostał opanowany, grzeczny w swoim wydźwięku i tak sprzeczny ze wszystkim, co działo się w jego duszy. - Dopiero co minąłem Druellę i Cygnusa - nie było to prawdą, nie widział ich dzisiaj - piękna z nich para. Czy to nie ironia, że historia tworzy się na naszych oczach? Zgaduję, że odtąd jesteśmy zobowiązani do tworzenia pozorów kiełkującej przyjaźni. - Przyjaciółmi nigdy nie będą, sojusz to duże słowo, znacznie lepiej brzmiałoby chwilowe zawieszenie broni. Nie on decydował o możliwości polepszenia stosunków między rodzinami, nigdy jednak nie ośmieliłby się sprzeciwić nestorowi. Nie zwątpiłby też w jego rozum - stąd wierzył, że kiedy tylko zawieje łagodniejszy wiatr, ten nie zawaha się odwrócić od dotychczasowych krótkotrwałych przyjaźni, nie były tego warte. Ignorował Deirdre - zamiast tego wysunął z wewnętrznej kieszeni szaty papierośnicę i zaproponował poczęstunek Aphardowi - niezależnie od tego, czy chciał się poczęstować, czy też nie, samemu nieśpiesznie zapalił.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Boczne ognisko - Page 4 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Boczne ognisko [odnośnik]24.07.18 16:08
Pozwolił sobie na bycie stanowczym, kiedy przyciągnął ją do siebie, zmuszając do tańca, jednak zaraz jego taneczne podrygi stały się z lekka niezdarne. Inaczej pamiętał te wszystkie pobrane za młokosa lekcje tańca, gdy nieskazitelne podeszwy wypastowanych na błysk butów sunęły po jeszcze bardziej zadbanych podłogowych panelach, w których śmiało można było się przejrzeć. Teraz pod gołymi stopami miał piach, ale dziwnym trafem nie gubił rytmu przy tak niestabilnym gruncie. Czuł, że dużą zasługę ma w tym jego towarzyszka, również nauczono tajemnej sztuki poruszania się w takt muzyki.
Nie ma bardziej aroganckiego lorda ode mnie – oświadczenie, które wypadło z jego ust, nie było do końca przekonujące, gdy zadarł podbródek zgodnie z ruchem kobiecej dłoni. Przybrał odpowiednią zdaniem towarzyszki pozycję i poczuł się pewnie na tyle, aby szukać u niej potwierdzenia, że jest tu i teraz tylko dla niego. To z nim przecież piła w leśnych ostępach wino, dzieliła się najskrytszymi myślami i nie tak dawno wtulała ostrożnie w niego podczas tańca, nakazując mu uważać na wianek. Potwierdzenie odnalazł, łatwo dostrzegając to, jak wiele ją ono kosztowało. Zamknął smukłe ciało w delikatnym objęciu, aby delikatnie je kołysać. Ale chwila słabości odeszła. Deirdre w pewnej chwili przejęła prowadzenie. Dał o sobie znać jej charakter dążący stale do konkretności, co zresztą zawsze w niej lubił. Śmiał się otwarcie całkowicie zapominając o sobie w tanecznym szale, nawet nie starając się przejąć kontroli, bo po co? Bawił się wyśmienicie, kiedy raz na jakiś czas próbował przechylić partnerkę, bądź zachęcał do wykonania zwiewnego obrotu. Muzyka zmieniała się, jeden utwór płynnie przechodził w drugi, zaś roztańczone pary dawały sobie co jakiś czas chwilę ulgi, lecz nie oni. Uparcie szaleli dalej, po stokroć okrążając radośnie buchające płomienie. Koszula przylgnęła do jego ciała, krople potu na czole błyszczały od blasku ogniska, a spierzchnięte już usta wołały o napitek, choć w ruchu liczyć mogły tylko na słony posmak esencji spływającej z człowieczego ciała.
Musieli w końcu przystanąć i Black najchętniej padłby wykończony na piasek, próbując nabrać tchu. I zapewne pociągnąłby za sobą Dei, rzucając jej łobuzerski uśmieszek, który być może oddaliłby od niego jej niezadowolenie. A potem zbolały poderwałby się i rzucił w morskie fale. Chwilę później ociekający już wodą powróciłby po nią, aby wziąć ją na ręce i wraz z nią poskromić kolejne fale. Ale w pierwszej kolejności chwycił za drewniany kielich krążący między bawiącymi się i upił z niego porządny łyk słodkiego wina, po czym podał naczynie przyjaciółce. – To jeszcze nie jest czas, aby całkiem paść z pragnienia – spróbował zachęcić ją tymi słowami do napicia się, choć kielich przechodził z rąk do rąk i wiele ust przylegało do niego, pewnie i wiele niegodnych. Pragnienie wygrało z rozsądkiem, jak i o wiele przyjemniejszymi scenariuszami, których realizacja przesuwała się w czasie zaledwie o kilka chwil. Scenariusze rozpadły się całkowicie, gdy Alphard usłyszał swój tytuł. Bosy, bez marynarki i krawata, w wygniecionej, przesiąkniętej potem koszuli i z czarną burzą włosów na głowie. Jakże marnie w tej chwili się prezentował. Udało mu się jednak szybko przypomnieć sobie o własnym jestestwie. Mimo okoliczności i niegodnej prezencji wyprostował się dumnie i spojrzał z powagą na burzyciela spokoju.
Lordzie Rosier – odrzekł prawie beznamiętnie, pomimo czerwonych rumieńców wysiłku jeszcze goszczących na jego twarzy. Również skinął mu na powitanie. Zapomniał jednak o masce pozorów, gdy usłyszał jakże odrażające miano. Łudził się, że odeszło ono w niebyt i nikt już go nie przywoła. To była obrzydliwa próba upodlenia jej w jego oczach, nawet jeśli nieudana. Wiedział jednak, że to przypomnienie o przeszłości miało uderzyć przede wszystkim w jego przyjaciółkę. – Panna Tsagairt – poprawił natychmiast drugiego czarodzieja, niezbyt zważając na to, że stoi przed nim mężczyzna, który więcej miał praw do nadawania odpowiednich tytułów towarzyszącej mu kobiecie, wszak należała do niego. I jakimś cudem rozporządzał nie tylko jej ciałem, czego jeszcze najwidoczniej nie dostrzegł, skoro zbliżył się do nich, w ten sposób ujawniając swą niepewność względem lojalności kochanki. Ale nawet ten fakt nie mógł sprawić, aby Black pozostał obojętny na rozbrzmiewającą jeszcze w jego uszach zniewagę. Śmiał udawać, że nic nie wie o zażyłości tej dwójki, a dzięki swej rzekomej niewiedzy mógł pozwolić sobie na bezczelność, zniżając Tristana do poziomu innych kochanków, znających tylko powłokę, jaką była sławna Miu. – Proszę, aby w mojej obecności właśnie w ten sposób zwracać się do mej przyjaciółki, jeśli tylko lord byłby tak łaskaw – uprzejmy ton wypowiedzi, wręcz ociekający wymuszoną słodyczą, był jawnym szyderstwem. Choć Alphard zdradzał tym samym jakże negatywny stosunek do rozmówcy, nie zamierzał się tym w tej chwili przejmować. Szczerze wierzył w swojej racje, choć na dobrą sprawę nie wiedział nic. – A może życzysz sobie, aby mówić ci po imieniu, Deirdre? – spytał ją również z uprzejmością, lecz tym razem rozbrzmiała ona zupełnie inaczej, o wiele łagodniej, ale przede wszystkim szczerze, ponieważ wobec niej nie musiał silić się o wykrzesanie z siebie pozytywnych uczuć. Niby dlaczego miałby zacząć ją ignorować? Komfort Rosiera był mu obojętny, a przyzwalanie mu na poniżanie Tsagairt nie leżało w jego interesie.
Mój starszy brat korzystający z uroków festiwalu, świat się kończy – nie miał najmniejszej ochoty na nużące pogawędki, choć wzmianka o Cygnusie nie mogła pozostać bez reakcji. – Ale rzeczywiście jest to historyczne wydarzenie. Czy przypadkiem dziś nie mówiliśmy o potędze miłości, moja droga? – pytanie skierował ku przyjaciółce, dopiero po wypowiedzeniu go zauważając, że może to jednak zbyt wiele. Nie chciał uderzyć w nią, chciał tylko zgryźliwością pozbyć się jegomościa, który przerwał im świętowania. – Przerażająca rzecz – skwitował krótko, bladymi palcami przeczesując włosy, bo nagle zaczęły być mu ogromną przeszkodą.
Jak to dobrze, że obaj jesteśmy świadomi znaczenia pozorów – wyrzucił z siebie lekko, przywołując na twarz krzywy uśmieszek. W uniesionych kącikach ust czaił się prześmiewczy wyraz, gdy nie odrywał spojrzenia od Rosiera. Ostrożnym ruchem dłoni odmówił papierosa, podziękowanie zwyczajnie nie wyszłoby z jego ust. – Śmiało może lord uznać me zaproszenie do wspólnej zabawy z okazji mych niedawnych zaręczyn za pozorne. Przyjęcie zaproszenia wiąże się z piciem taniego wina, śpiewem, tarzaniem po piasku i rzucaniu się w morskie fale.
Tak przedstawiona oferta z pewnością nie mogła zostać dobrze przyjęta, ale to mu nie przeszkadzało. Jego cel był jasny, chciał zniechęcić Tristana do przebywania w swoim towarzystwie. Ale czy w ten sposób nie szkodził właśnie Deirdre? Gdyby miała ponieść konsekwencje za te jego zuchwalstwa. Wciąż miał w pamięci jej słowa o tym, jak miłość potrafi upodlić i zranić.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Boczne ognisko [odnośnik]25.07.18 10:42
Zaśmiała się cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową - arogancja nie pasowała do Alpharda, duma owszem, pochodził ze starożytnego i szlachetnego rodu, od lat budował swoją pozycję w Ministerstwie Magii, ale nie potrafiła spostrzec w nim zadufania. Być może nie okazywał go bliskim, a do tego grona należała - lub chciała należeć? - ale nawet w najgorszej wizji nie potrafiłaby ustawić go na podium najbardziej bezczelnego, chełpliwego i pewnego siebie czarodzieja. Pierwsze miejsce zajmował ktoś inny, ktoś, od kogo stała się zależna i kogo chciała w tym momencie zapomnieć. Zatracić się w tańcu, skupić na bodźcach, pragnąc, by zagłuszyły strach i tęsknotę. Gorący piasek pod stopami. Pot spływający po jej szyi i plecach. Zapach dymu i tlących się, świeżych gałązek, wsiąkający we włosy. Zarumienione oblicze Alpharda, ciemne oczy, w których odbijał się blask ogniska. Śmiech, nieudawany, rodzący się nie w gardle a dużo niżej, w sercu, drżący i szczery, chociaż cichy. Od dawna nie czuła się tak swobodna i spięta jednocześnie; zostawiała za sobą posłuszeństwo i ograniczenia, ufając prowadzącemu ją chaotycznie mężczyźnie. Przymknęła oczy, chichocząc - obkręcił ją nieporadnie wokół własnej osi a później objął w talii, wykonując dość niebezpieczny przechył. Włosy zamiotły piasek, prawie straciła równowagę, ale wbiła palce w barki Blacka, powracając wraz z nim do pionu. Dopiero wtedy rozchyliła powieki i ponad jego ramieniem spostrzegła złoty błysk, okazujący się włosami półwili. Jeszcze zanim spostrzegła twarz kobiety i jej partnera, wiedziała na kogo patrzy. Masochistycznie nie odwróciła wzroku od razu a Alphard zajęty zwinnym przejmowaniem trunku, nie mógł odciągnąć jej uwagi.
Była piękna, byli piękni razem; tańczyli z gracją i pasja, z delikatnością i uczuciem, widocznym w troskliwym i zachłannym geście, w zrównanym takcie muzyki. Deirdre przeszył lodowaty dreszcz, na moment znów znalazła się w Azkabanie, samotna, porzucona i przestraszona. Gorzka żółć podeszła jej do gardła; odruchowo sięgnęła po kielich podany jej przez przyjaciela, nie myśląc o tym, kto mógł moczyć w nim przed sekundą usta. Wychyliła go zachłannie, do dna, niekulturalnie, ale tania słodycz nie oczyściła jej uczuć. Rzuciła naczynie gdzieś w bok, resztkami rozsądku celując w ognisko a nie w głowy tańczących czarodziei, po czym odwróciła wzrok od zakochanego małżeństwa zanim Tristan mógłby ją dostrzec. Zazdrość paliła ją mocniej od alkoholu a poczucie niesprawiedliwości wprawiało ciało w drżenie. Zacisnęła zęby niemal do bólu i uśmiechnęła się - szeroko i przerażająco, a białe zęby zabarwione winem zalśniły w półmroku. - Dbasz o mnie jak nikt - powiedziała a głos nieco zadrżał; wino wyłączało hamulce, pozwalające jej wyzbyć się emocji, była bliska utraty panowania nad sobą, oddania się głupim i żałosnym instynktom. Wsparła się dłońmi o barki Alpharda, przez szaleńczy moment rozważając skosztowania jego ust - w dziecięcej zazdrości, w próbie przekonania się, czy wzbudzi w niej to jakiekolwiek inne uczucia, w naiwnej nadziei, że Tristan to spostrzeże i zareaguje. Pochyliła się ku niemu, wilgotne od wina usta znalazły się blisko - Black musiał dostrzec to wahanie w jej czarnych oczach, ale nie uległa mu, robiąc kilka kroków w bok, w mniej zatłoczone miejsce, by mogli tańczyć bez skrępowania - i bez widoku tego, którego kochała i nienawidziła.
I tak zjawił się tuż obok; nie zarejestrowała momentu, w którym usłyszała anons padający z ust Alpharda. Zaśmiała się cicho, perliście, dźwięcznie, pewna, że żartuje - ale gdy przystanęli i odwróciła się, stała prawie twarzą w twarz z Tristanem. Nie miał u swego boku małżonki, podszedł do nich sam, wyniosły i opanowany, i jedynie zaciśnięta szczęka, akcentująca oszałamiająco ostrą linię żuchwy podkreślonej zarostem, sugerowała, że targała nim wściekłość. Wzruszyła ją ta znajomość drobnych sekretów ciała Rosiera, ale zamiast czułości poczuła ból, wzmagający się tylko lekceważącym potraktowaniem. Miu. Gdyby nie była już zarumieniona od tańca i wina, zapewne spąsowiałaby z gniewu. Wiedział, jak mocno dotknie ją ten protekcjonalny zwrot i ignorowanie obecności, zaszczycił ją ledwie sekundowym spojrzeniem, ale nie struchlała pod jego mocą. Wręcz przeciwnie, spięła barki i wyprostowała się jeszcze bardziej, bosa i dzika - taka, którą gardził. Nie zdążyła wysyczeć swego oburzenia, Alphard wyprzedził ją - elegancko, z gracją i uprzejmością, przestrzegając wszelkich protokołów.
- Deirdre - potwierdziła tylko retoryczne pytanie Alpharda, nieco ochryple, zbierając siły, by powstrzymać wszystko, co cisnęło się jej na ustach. Nie spuszczała wzroku z profilu Tristana, pozornie spokojna; jedynie wiercąca w piasku pięta lewej nogi, obciążonej złotą bransoletą, zdradzała skrajne poddenerwowanie. Tristan ignorował ją, zachowywał się tak, jakby naprawdę przeszkodził im po to, by porozmawiać o stosunkach łączących obydwa zwaśnione rody. Zabolała ją ta możliwość, chciała widzieć jego zaangażowanie, chciała widzieć jego - tak bardzo brakowało jej jego obecności w Białej Willi. Dusiła żałosne piski spragnionego uwagi szczenięcia, wyżej zadzierając brodę. - Przerażająca dla nas, drogi Alphardzie - sprostowała łagodnie, przestając wpatrywać się jak zahipnotyzowana w twarz Rosiera. - Tristanowi, jak widać, przynosi wiele radości. Wspaniale prezentujecie się z Evandrą, stan brzemienny służy nie tylko pięknej lady ale i tobie - zwróciła się bezpośrednio do stojącego obok szlachcica, dbając o to, by w jej głosie nie zabrzmiała ani gorycz ani zazdrość. Alkohol buzujący w jej żyłach pomagał; była śmielsza i bez problemu mogła skomplementować mężczyznę bez zgrzytania zębami i okazywania wewnętrznego chaosu. Przestąpiła z nogi na nogę, muzyka grała bez przerwy, wino uderzało do głowy; poprawiła jeszcze raz podniszczony wianek, powracając spojrzeniem do Tristana. Wyzywającym, prowokującym - i stęsknionym, co miała nadzieję ukryć pod firanką gęstych rzęs. - Cieszy mnie twoje szczęście - powiedziała spokojnie, w środku pękając na pół. Żałowała, że wyrzuciła kielich, że wypiła go do dna; ciągle niespokojnie poruszała bosą stopą, a w końcu, nie mogąc ustać w miejscu, lekkim krokiem ominęła Alpharda, stając po jego drugiej stronie. Pragnęła, by Rosier zwrócił na nią uwagę - ale nie teraz, nie w tym towarzystwie. Zamilkła, reagując dziwnym uśmiechem na opis rozrywek Blacka. Tylko tyle była w stanie powiedzieć, dziwnie spięta, wyzywająca i struchlała zarazem, jak przyłapana na niesforności uczennica. Kąpiel, o której wspominał przyjaciel, brzmiała dobrze, chętnie zdjęłaby z siebie ubranie, pozbyła się gorąca, spalającego ją przy każdym wdechu, gdy czuła zapach smoczego popiołu i francuskich perfum.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczne ognisko [odnośnik]29.07.18 20:09
Ani jego usta, ani żaden fragment twarzy nie drgnął, kiedy Alphard poprawił miano, jakim zwrócił się do Deirdre, Tristan nie wiedział, jakie stosunki wiązały go z jego kochnaką, nie posądzał jej jednak o przyjaźń z arystokratami wykraczającą poza bezpieczną strefę Wenus - a już z pewnością nie o przyjaźń z Blackiem. Fakt, że w ogóle znał jej nazwisko, wydał mu się dziwny - nie podawała go klientom, mało komu podawała swoje imię, czy więc Alphard mógł okazać się tajemniczym jegomościem, który zrujnował życie Deirdre? Czy pragnął ją odzyskać, traktując ją z podobną opiekuńczością i łagodnością? Czy zamierzał ją zmanipulować, wyrywając z jego objęć? Niedoczekanie - ta zabawka zmieniła właściciela i teraz był nim on. Skinął jej głową, grając w tę śmieszną grę, pozwalając przedstawić sobie kobietę, którą znał już na wylot - od drobnych stóp, przez gibkie ciało, na czarnych, nieprzeniknionych oczach skończywszy. Obserwował drewniany kielich krążący z rąk do rąk, ostatecznie przeniesiony do ręki Deirdre - co skwitował wyraźnie ostrzegawczym spojrzeniem, rumiana twarz i rozluźnione ruchy, które w tak licznym gronie nie zwykły się pojawić, pokazywały, jak mocno musiała być pijana.
- Naturalnie - odparł wciąż lekko, kimkolwiek nie był, jako jej klient miał zapewne prawo wybrać jej tożsamość na dzisiejszy wieczór. Ćmiąc papierosa niewiele sobie robił z jego szyderczego tonu, niechęć Blacka wobec niego nie była ani niespodzianką ani zaskoczeniem, oferował zresztą dozgonną wzajemność, był też całkowicie świadom, że swoim wtargnięciem między tych dwoje psuł im zabawę. I spodziewał się, że zostanie potraktowany jak nieproszony gość - w zasadzie z premedytacją pojawił się tutaj w podobnej roli. Ze zdumieniem przeniósł spojrzenie na Deirdre, zimne, ostre, pozbawione krztyny serdeczności, kiedy Alphard kontynuował. - Pozwolę sobie zachować dystans wobec panny Tsagairt - odpowiedział na jego propozycję, godził się powiem na uprzejmości, ale jeśli któreś z tych dwojga miało prawo przejść na ty, to był to wyższy urodzeniem Tristan - sam mógł zadecydować, czy zamierzał zwracać się do niej imieniem.
- Moja siostra, droga Melisande, również nie przepada za tym świętem - skwitował pogawędkę o rodzeństwie, zahaczając o żywy pod ich dachem ostatnimi czasy temat. - Mieliście przyjemność się spotkać, czyż nie? - ożywił się - tak jakby dopiero w tym momencie przypomniał sobie tę sytuację. Alphard pozostawił u niej po sobie niesmak i zbyt silne wrażenie, jak na kogoś, kto powinien być jej obojętny - w rzeczy samej nie przestawało to budzić jego zastanowienia. - Być może łączy nas więcej, niż miałbym odwagę przypuszczać - dodał od niechcenia, znacząco przenosząc spojrzenie na Deirdre. Co powiesz, mój czarny łabędziu, czy dzieliliśmy się również tobą? Badał ekspresje jej twarzy, fragment po fragmencie, choć tak dobrze wiedział, że nic z nich nie wyczyta - doskonale nad nimi panowała, czy alkohol był w stanie zrzucić z jej twarzy jedną z masek Miu?
- Potęga miłości - podjął słowa Blacka, powtarzając je w głos, jakby delektując się ich brzmieniem. - Nieskończona - dodał, jakby w zastanowieniu - czemuż to przerażająca? Odpowiednio ukształtowana jest ponoć w stanie dokonywać czynów silniejszych od najpotężniejszej magii. A dziś - w Weymouth - hołubimy właśnie jej mocy. - Festiwal lata był wszak świętem miłości, uczucia, choć był niemal pewien, że toksyczna relacja jego i Deirdre nieco odbiegała od stereotypowego ujęcia piękna akceptowanego przez Prewettów. - Dziękuję - zwrócił się do Deirdre, ignorując oczywisty przytyk. Nie miała prawa wypominać mu obecności żony, była tylko kochanką. - Sednem sekretu jest poddać się miłości - kontynuował tonem frywolnej pogawędki, choć przecież doskonale zdawał sobie sprawę z uczuć Deirdre. - Będzie przerażająca tak długo, jak długo będziecie się przed nią bronić. Walka z uczuciem będzie wyniszczająca, ale zawsze przegrana - z tym niewolniczym jarzmem trzeba nauczyć się żyć.
Powrócił spojrzeniem do Alpharda, teraz to jego taksując spojrzeniem - z zastanowieniem, krzywy uśmiech przeczył słowom - już nie grali pozorami. Niech więc tak będzie.
- Doskonale - odpowiedział, lekko unosząc w górę brodę, nie panował nad tym aroganckim gestem. - Pozwolę sobie zatem pozornie podziękować za zaproszenie, podobnie jak wyrazić pozorny żal, że nie mogę wziąć udział w tych zacnych atrakcjach. Panna Tsagairt zresztą też nie weźmie udziału - nie spojrzał na nią - zdarzyło jej się w przeszłości sparzyć na kontaktach z Blackami, choć pijana czasem zapomina, jak mocno ogień potrafi parzyć. - Kim dla niej jesteś, Alphardzie, a kim był dla niej twój krewny? W jego głosie pobrzmiała groźba, choć nie była skierowana ku Blackowi - Deirdre doskonale znała ten ton. Nie zamierzał tolerować jej niesubordynacji, tarzania się w piasku, w krzakach, w morzu z tym człowiekiem - i lepiej dla niej, żeby to zrozumiała.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Boczne ognisko - Page 4 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Boczne ognisko [odnośnik]29.07.18 20:49
- Lorraine Prewett - powtórzyła za nim to nazwisk. Nie mogła popisać się wiedzą z heraldyki, o szlachetnych rodach czarodziejów Wielkiej Brytanii, nigdy nie było jej to potrzebne, a i z samą arystokracją nie miała wiele do czynienia. W przypadku Ramseya było inaczej, wychował się przecież na dworze Rosierów, z pewnością wiedział o nich więcej - lecz nawet ona miała świadomość prowadzonej przez Prewettów polityki. Promugolskiej, godnej wzgardzenia polityki. Wzbudził w niej więc ciekawość tym wyznaniem; przez chwilę milczała, wracając wspomnieniami do majowego spotkania Rycerzy Walpurgii. Przypomniała sobie o tym jak lord Rowle wspominał o niejakim uzdrowicielu. - To siostra tego... Archibalda, tak? Żona? - spytała z ciekawością; nie orientowała się w zawiłościach koligacji magicznej arystokracji. - Szkoda - westchnęła lekko, gdy zaprzeczył w ogóle możliwości wzięcia udziału w Wiklinowym Magu; właściwie tego się po nim spodziewała. Zdziwiłaby się ogromnie, gdyby to planował. W jej głowie pojawiła się jednak wizja Mulcibera, który zamiast standardowymi urokami - pokonuje wiklinowy posąg najbrutalniejszymi, potężnymi klątwami, to było znacznie ciekawsze, choć nie polałaby się krew - a szkoda. Uśmiechnęła się do własnych myśli.
Opadła w końcu na kłodę, którą przewrócił Ramsey, usiadła obok niego. - Tak, oczywiście - odpowiedziała lekko oburzonym tonem, pewnie, że wzięła - o tak istotnych rzeczach nigdy nie zapominała. Miała do nich zaskakująco dobrą pamięć. Sięgnęła po lnianą torbę, z której po już po chwili wygrzebała pożądany przez oboje składnik. - Przypilnuj jedynie, abym nie właziła do morza - zaśmiała się krótko, odkładając torbę na bok. - A ja upilnuję ciebie - zapewniła Mulcibera z szelmowskim uśmiechem; zawsze wykazywał się rozsądkiem, jeśli chodziło o dbanie życie, jednakże to, co zamierzali uczynić - nie było bardzo rozsądne. Obracała w palcach niewielką buteleczkę; w ciemnościach rozproszonych przez blask ognia zawartość wydawała się zupełnie czarna. - A twoja? - spytała z niecierpliwością; czuła podekscytowanie na samą myśl o tym, czego mogli tej nocy doświadczyć. Nie zamierzała jednak wypić suszu pierwsza; ufała Muciberowi, nie obawiała się zdrady z jego strony, lecz znał go już dość długo - i nie zdziwiłaby się wcale, gdyby tylko ona tej nocy legła na piachu upojona wizjami i halucynogennym działaniem tych magicznych grzybków. Chciała się zabawić i chciała, by także wziął w tym udział - dlatego obdarzyła go wyczekującym spojrzeniem, nie przestając się uśmiechać. Odkorkowała buteleczkę i uniosła ją w jego stronę, jakby do toastu. Potrzebowała zapomnienia, oderwania myśli od tego, co się stało; z wolna powracała do względnej normalności, nie była już cieniem własnej siebie, lecz wspomnienia z tamtej nocy wciąż były żywe. Zbyt żywe. W głębi ducha czuła jakąś obawę, że susz może wybudzić te demony, podsunąć wyobraźni straszliwe wizje - lecz nie przekonają się o tym, dopóki nie spróbują.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Boczne ognisko [odnośnik]01.08.18 21:58
Mógł sobie pozwolić jedynie na drobne gesty troski wobec Deirdre. Zawsze był osądzany z każdego najmniejszego ruchu. Potrafił jednak się zapomnieć, a tak ludzka chęć dążenia do bliskości z drugą osobą zdawała się nie do powstrzymania. Wyraźnie poczuł, że ciało przyjaciółki nagle się spięło, wówczas też pomiędzy nimi zagościło dziwne napięcie. Przez chwilę spoglądała na niego zagadkowo, jakby nad czymś rozmyślała tańcząc na krawędzi przyzwoitości. Zaraz porwała go w tan nieco dalej, umykając od ogniska, innych par. Jednak postać, przed którą skryć się chciała najbardziej, dopadła ich, przypominając o sobie stanowczo. Uprzejma wymiana zdań nie odzwierciedlała niczyich uczuć, a mimo to kontynuowali ją, szukając z początku niezobowiązujących tematów do rozmowy.
To niemały dla mnie komplement, że droga Melisande wspomniała o naszym spotkaniu – odparł wręcz niedbale, tak poczuł się swobodnie na tę wzmiankę, ocierając się tym samym o arogancję. A przecież nie było nic chwalebnego w prowokowaniu damy kąśliwymi wypowiedziami. Rzecz jasna wtedy wcale o tym nie pomyślał, zbyt mocno skupiony na własnym rozgoryczeniu. Mocno wierzył w to, że wiele gorzkich słów wypadło z jej ust pod jego adresem, kiedy to dzieliła się z najbliższymi swym oburzeniem wywołanym jego zachowaniem. Cóż, nie ona pierwsza miała okazję uznać go za dziwaka. – Sam bardzo miło wspominam tych kilka chwil spędzonych w towarzystwie lady Rosier.
Rozmowa ruszyła dalej i szybko pożałował tego, jak śmiało rozpoczął temat miłości. I to nie tylko dlatego, że każde słowo Rosiera na ten temat mierziło go. Mimowolnie drgnął, słysząc o błogosławieństwu, które spłynęło na młode małżeństwo, najmocniej zszokowany tym, że wieść padła z ust kochanki. Być może wyraz zaskoczenia, jaki przemknął po jego twarzy, zdradzał jego ignorancję, nie należał jednak do osób wysłuchujących ochoczo podobnych nowinek. I nigdy nie miał sposobności do wodzenia wzrokiem za przepiękną Evandrą, taki stan rzeczy nie zmienił się w trakcie tegorocznego festiwalu.
Niewolnicze jarzmo jestem skory uznać za całkiem adekwatne określenie – stwierdził żartobliwie, choć w tonie wypowiedzi rozbrzmiewał zuchwały wydźwięk. Sytuacja Deirdre, trawiące ją uczucie, rzeczywiście wiele wspólnego miało z pojęciem niewolnictwa. – Jednak dla niektórych zaciskające się coraz bardziej pęta miłości będą prędzej powodem do uciekania przed uczuciem, niż poddaniu się mu – wysnuł swój własny wniosek, całkowicie sprzeczny, mając cichą nadzieję, że Tristan jakimś cudem dopatrzy się w nim groźby końca swego romansu, nawet jeśli taka nie miała żadnych podstaw na zaistnienie w rzeczywistości. Nie było też szans na cień przyjaźni pomiędzy nimi, lecz wskazanie tego otwarcie pozwoliło ukrócić niepotrzebne gierki.
Łatwo wypominać przeszłość, gdy nie zna się jej zbyt dobrze – wyrzucił z siebie niby lekko, twarz przyozdabiając zuchwałym uśmieszkiem, starając się w ten sposób ukryć prawdziwe odczucia. Robił wszystko, aby nie spojrzeć na przyjaciółkę z wyrzutem, przecież miała prawo dzielić się swą historią z każdym, kogo uznawała za osobę zaufaną. Nie był jednak zadowolony z tego, że niegodziwe uczynki krewniaka, nieważne jak bardzo sam nim pogardzał, znane były przedstawicielowi niesprzyjającego Blackom rodu. Dlatego musiał spoglądać na twarz, której przypatrywać wcale się nie chciał. Nie lękał się spojrzenia pełnego wyższości, wiele już takich napotkał w swym życiu. – Poświęćmy jednak chwilę uwagi teraźniejszości. Okazuje się, że utrzymywanie znajomości z Rosierami również może nieść ze sobą konsekwencje i to nawet dla panny, wobec której lord zażyczył sobie już na samym początku zachować odpowiedni dystans.
Oczywistym było to, że nie będzie zainteresowany podobnym pomysłem spędzenia tej nocy, a oferta z premedytacją została przedstawiona w tak bezceremonialny sposób. Jednak decydowanie również za kobietę, z którą dzieliło się jedynie czasem łoże za plecami małżonki? Cóż obchodziła go reputacja kochanki? To nie była Biała Willa, gdzie miał prawo dyktować warunki swej utrzymance.
Deirdre, jesteś skora przyjąć moje zaproszenie?
Tym jednym pytaniem stawiał ją w trudnej sytuacji, wiedział to, ale szukał wyraźnego potwierdzenia prawdziwości słów śmiałym czynem. Jeszcze chwilę temu skupiona była tylko na nim, a jej oblicze przepełniało niczym nieskrępowanym szczęściem. Przecież jesteś tu dla mnie – pomyślał z nadzieją, niewielką i płochą, spoglądając prosto w onyksowe oczy. Błyszczały pięknie, lecz już nie tą radością, co wcześniej, dostrzegał w nich już inne emocje, z trudem tłumione. Sam stracił wiarę w to, że cokolwiek może wygrać z miłością, bo czy istniała wartość ważniejsza? Rozsądek mógł mówić jedno, ale przeklęte serce i tak nie słuchało. Obawiał się odpowiedzi, przewidując odmowę podyktowaną wcześniejszym żądaniem Tristana wysuniętym wobec niej.
A może muszę wysilić się i odnaleźć rozrywki godne również naszego wspaniałego rozmówcy? Nie chciałbym rezygnować z tak miłego towarzystwa.
Choć powinienem – dodał w myślach z goryczą, która odmalowała się na jego twarzy w postaci grymasu. Przeklęty Rosier.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Boczne ognisko [odnośnik]02.08.18 15:07
Dystans, zachowywany pomiędzy nią a Tristanem, implikował najgorsze. Doskonale czuła napięcie, buzujące między ich ciałami, dlatego też nerwowo przemknęła wokół Alpharda, stając w drobnym oddaleniu od arystokraty. Denerwowała ją jego obecność, frustrował intensywny zapach francuskiej wody kolońskiej, bolał widok - dumnego, szczęśliwego, zmęczonego tańcem ze swoją ukochaną, brzemienną żoną. Setki szpilek wbijały się prosto w jej serce, a okrutne zaklęcia targały napiętymi nerwami, utrudniając skupienie się na obecnej sytuacji. Napiętej i dwuznacznej, atmosferę tego potrójnego spotkania można było kroić brutalnym vulnerario; oddychało się jej ciężej, z trudem też nadążała za konwersacją, głównie milcząc. Starała się nie okazać przejęcia, rozluźniła ramiona i ręce, ale stopa, obciążona złotą bransoletą, ciągle nerwowo rozkopywała piach okalający ognisko. Chciałaby cofnąć czas, udać się z Alphardem do innego źródła światła, poddać się ekstatycznej atmosferze święta miłości bez ryzyka, że spotka się z Rosierem, równie zadowolonym z przebiegu tej ceremonii. Dyskusja o Melisande umknęła jej uwadze; zauważyła, że rozmawiano o siostrze z rodu z Kent, ale nie poświęciła temu wiele uwagi, spoglądając uważnie na Tristana. Piorunował ją wzrokiem, przywoływał do porządku i wcale nie musiał używać do tego swego donośnego tonu ani bezpośrednich słów. Błysk w brązowych tęczówkach, ostrzegawcze, przydługie spojrzenie: ledwie powstrzymała się od skulenia ramion, ciągle czujnie zerkając na prowadzącego filozoficzną rozmowę arystokratę.
- Cieszę się, że nie bronisz się przed miłością swej małżonki, która niedługo powije ci oczekiwanego potomka - odpowiedziała od razu, prawie wchodząc mu w słowo, nie mogąc powstrzymać się od dość zjadliwego komentarza. Evandra nosiła pod sercem jego dziecko - chciała pokazać Tristanowi, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Czy to z tego powodu odrzucał ją od siebie? Odpychał, gardząc jej ciałem i prymitywną dzikością? Deirdre czuła coraz większy gniew i poczucie niesprawiedliwości; sądziła, że gdy zostawi za sobą Wenus, już nigdy nie będzie czuła się zabawką i marionetką, a to wrażenie powracało. - Można też igrać z uczuciem i udawać, że ono istnieje - sprostowała równie szybko, panicznie chcąc ochronić samą siebie. Sprostować naiwnie mrzonki, upewnić Rosiera, że nic ich nie łączy; plątała się w zeznaniach, sama nie wiedziała, czego od niego pragnie i co jest dla niej najważniejsze, będąc jednocześnie dziwnie pewną, że ten konkretny mężczyzna przejrzał ją na wskroś i doskonale dostrzega histeryczną próbę obrony. - Masz rację, Alphardzie, zbyt ścisłe jarzmo nie działa na dłuższy czas - im mocniej się zaciska, tym większa szansa, że spętane zwierzę umknie - zadeklamowała frazes, muskając dłonią ramię Blacka. Najchętniej skryłaby się za jego postawną sylwetką, uciekła przed odpowiedzialnością za to, co robiła - czuła bowiem wyrzuty sumienia, irracjonalne i dzikie; nie uczyniła przecież nic złego, potrzebowała oddechu, czułości i wsparcia; rozrywki, pozwalającej zaleczyć wyrwę powstałą po odrzucających decyzjach Tristana. Dziwiło ją jego zaangażowanie, przyszedł tu doprowadzić ją do porządku - po co, skoro nią wzgardził? Dlaczego, skoro mógł spędzić tę noc w objęciach najpiękniejszej półwili? Frustracja narastała; pozwoliła sobie wyłącznie na ciche prychnięcie, gdy Rosier wspomniał o poddaniu się miłości - nie zamierzała tego robić, wbrew pozorom uginanie kolan przed siłą wyższą nie drzemało w jej nieposkromionej naturze. Zamaszystym gestem odgarnęła z nieco spoconego czoła czarne włosy, wpatrując się w lorda Kent, wytrzymując jego prowokujące spojrzenie, odpowiadając na nie swym - nietrzeźwym, ale odważnym.
- Nie obawiam się konsekwencji - wtrąciła się w samczą dyskusję, dość buntowniczo i zarazem naiwnie, mierząc Tristana ostrym wzrokiem, finalnie jednak spłoszonym; umknęła spojrzeniem w dół a potem w bok, wpatrując się w ostry profil twarzy Alpharda. Nie przypuszczała, że ten wieczór zakończy się w ten sposób; ciągle stała bliżej Blacka, niepokojąc się każdym jego następnym słowem. Sparowanym z decyzją podjętą przez Rosiera; mimowolnie odwróciła w jego stronę twarz, zdezorientowana i wściekła. Znów decydował za nią, traktował ją jak prywatną zabawkę, roszcząc sobie do niej pełne prawa. Uważał, że mógł decydować o tym, co robi, kiedy i z kim - mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, rubinowa obrączka podbita kamieniem księżycowym wbiła się w miękką skórę. Należała do niego - ale czy tego właśnie chciała? I czy to miało przynieść jej potęgę? Zamilkła, zbyt zszokowana wyborem, przed którym ją postawiono. Zawoalowanym, eleganckim, nie zaserwowanym wprost, ale nie pozwalającym na odmowę składania jasnej decyzji. Zagryzła pełne, czerwone wargi; białe zęby zalśniły w poprzetykanym nitkami ogniskowego blasku mroku; nie była biernym świadkiem typowej przepychanki samców, wybierała także metaforycznie między wolnością a posłuszeństwem; między własnymi decyzjami a tymi narzuconymi przez utrzymującego ją obecnie mężczyznę. Milczała, czując, że z każdą sekundą atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Chciała uciec, opuścić to towarzystwo; pragnęła tez zostać i cieszyć się wraz z Alphardem festiwalowym wieczorem, ale ostre spojrzenie Tristana przywoływało ją do porządku, czyszcząc własne pragnienia.
Pełne, czerwone od wina wargi drżały, gdy szybko stanęła na palcach, odwracając się w stronę Alpharda. Złożyła na jego policzku krótki pocałunek, nie omieszkała też pochylić się tak, by móc szepnąć mu kilka słów prosto do ucha. - Powtórzymy to, obiecuję - przyrzekła, na sekundę zatrzymując się w tym pożegnalnym półuścisku; dopiero potem opadła pewniej na bose stopy i rzuciła Tristanowi wyzywające, płonące wściekłością spojrzenie. - Wracam do domu dlatego, że jestem zmęczona, a nie z powodu twoich wymagań - zastrzegła dość żałośnie, wysoko unosząc brodę i posyłając barczystemu mężczyźnie kolejne ostre spojrzenie. Nie czekała na jego reakcję, wyminęła go, ostro, wręcz marszowym krokiem, idąc ku bliskiej linii lasu, a odblaski ogniska igrały w jej czarnych oczach i czerwonej, poszarpanej sukni. Nie obchodziło ją to, czy ruszył za nią - chociaż skrycie tego pragnęła, by skonfrontować się z nim bez świadków, by wygarnąć wszystko, co ją bolało i by upewnić się, że już nigdy więcej nie przeszkodzi jej w celebrowaniu święta wraz z najbliższym przyjacielem. Obawiała się, że jej decyzja dotknie Alpharda, ale obiecała sobie, że napisze do niego jutrzejszego ranka. Powinien zrozumieć, musiała to zrobić - jarzmo ciągle ściskało jej gardło, nawet jeśli gwałtownie broniła się przed przyznaniem własnej zależności.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Boczne ognisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach