Wydarzenia


Ekipa forum
Boczne ognisko
AutorWiadomość
Boczne ognisko [odnośnik]26.09.15 22:24
First topic message reminder :

Boczne ognisko

Palenisko na plaży nieco oddalone od głównego, mniejsze, nie tak okazałe i usytuowane bardziej na uboczu, lecz nie mniej tłumnie nawiedzane w okresie festiwalu lata organizowanego corocznie przez Prewettów. Przez cały rok kamienne palenisko stoi nieużywane, lecz początkiem sierpnia otula się potężnym ogniem, w okół którego przy subtelnych dźwiękach lutni po zmroku tańczą przybyli czarodzieje.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Boczne ognisko - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Boczne ognisko [odnośnik]08.08.18 0:43
W zasadzie nie powinno tak być - Black nie powinien budzić w Melisande tak silnych uczuć, niezależnie od zachowania, jakim uraczył jego siostrę. Ale z jakiegoś powodu budził - co naprzemiennie budziło w nim ciekawość i irytację. Melisande nie była łatwa do złamania, należała do kobiet szczególnie wymagających. Otoczenie wokół siebie przeważnie traktowała z należnym sobie, jak i swojej klasie, chłodem. Alphard zdołał zburzyć ten spokój - co było na swój sposób interesujące. Nie aż tak interesujące, naturalnie, by zapomnieć o obrazie, jaką uraczył damę.
- W istocie - przyznał więc rację Blackowi, fakt, że Melisande o nim wspominała, w istocie był dla niego komplementem - którego racjonalności Tristan i tak nie potrafił dostrzec. - Nie jestem pewien, czy miło to określenie, którego by użyła. - Nie tylko dlatego, że miała zwyczaj unikania prostych słów - ale przecież radością nieszczerych rozmów wysoko urodzonych ludzi była wieloznaczność, swoje słowa skwitował lekko rozbawionym uśmiechem. Skinął głową w odpowiedzi, gładko wchodząc w temat miłości - szczerze wierzył, że poruszał się w nim najpłynniej sposród tu zebranych. Deirdre miłości się bała, Alphard na tych szlacheckich spędach, na których mieli nieprzyjemność dzielić swoje towarzystwo, nie wydawał się lgnąć do panien. A Tristan - kochał całym sobą, namiętnie i z pasją, więcej razy, niż potrafił dzisiaj zliczyć i więcej kobiet, niż dzisiaj pamiętał. Nie był w swoim uczuciu stały, choć stale kochał piękno. Groźba końca romansu z Deirdre jawiła mu się jako straszna - pośród wszystkich kobiet, które miał, ta jedna nie znudziła mu się - jeszcze - nigdy. Bardziej widział go jednak w towarzystwie i osobie Alpharda, niż w jego słowach - był przekonany, że słowa Blacka są słowami kogoś, kto nie kochał nigdy.
- Dlaczego miałbym? Miłość uskrzydla - odpowiedział wpierw na słowa Deirdre, udając, że nie widzi czającej się w nich zazdrości. Wiedział, że ta prędzej czy później wypłynie - a Deirdre wiedziała, gdzie było jej miejsce. Kontynuowanie tematu brzemienności wydało mu się jednak niestosownym - pewien, że w tym towarzystwie ani on ani Alphard nie mieli ochoty rozmawiać o intymności Evandry. - Udawać, to ciekawe - pochwycił, rozumiał sens próby uniesienia gardy - ale na tym polu Deirdre nie potrafiła jej trzymać. - Przed sobą samym? - pociągnął, jego usta drgnęły w rozbawieniu. - Sercem nie kieruje rozsądek - stwierdził, uchwyciwszy spojrzenie Alpharda - gdyby tak się działo, rzeczywiście umysł mógłby w pewnym momencie nakazać zrzucić ciężkie jarzmo. Ale rozsądek znajdował się pod batem serca - zawsze wtedy, kiedy to pierwsze płonęło uczuciem. - Wielu próbowało już uciekać przed miłością, choć nikt jeszcze nie zdołał - O miłości mógłby mówić długo, ze skrajności, wzniosłych uczuć, w cierpienia i pasji - to z tego czerpał siłę. - W tym jarzma uczuć różnią się od tych nakładanych przez ludzi. Są doskonałe - Nie było wszak jeszcze pana, który nie zostałby obalony. Za wyjątkiem Czarnego Pana, którego jednak w tych kategoriach nie postrzegał - służba jemu nie ciążyła, była honorem. Sugestię Alpharda odczytał jako nadzieję na kiedyś wolną Deirdre - i zamierzał te mrzonki ukrócić natychmiast. Usłyszawszy porównanie do zwierzęcia - raz jeszcze drgnął w rozbawieniu. - Proszę się nie ośmieszać, panno Tsagairt - zwrócił się do niej z czymś na kształt politowania. O zwierzętach, tak jak o miłości, wiedział całkiem sporo - wciąż poruszali się po gruncie, który był mu najbliższy. - Im cięższe jarzmo, im mocniej zaciskająca się obręcz, tym większa szansa, że zwierzę swojej rozpaczliwej próby ucieczki nie przeżyje. - W najgorszym przypadku skończy z rozerwaną krtanią, w najlepszym bez ogona lub łapy.
Jeśli nie był zanadto przeczulony, mógł pojąć, że Black posiadał pewną wiedzę o łączącej ich relacji - naprawdę, moja słodka orchideo, zaryzykowałaś moją reputacją w tak idiotyczny sposób? Spojrzał na Deirdre - z wyraźnym zawodem. O jej przeszłości też wiedział dużo - a może w niej uczestniczył.
- To prawda - przytaknął, ściągając usta w wąską kreskę, zuchwały uśmiech Alpharda wydawał się go prowokować. Jego słowa ubodły go tym mocniej, że Tristan naprawdę nie znał całości tej historii - a poznać ją chciał. - Tylko głupiec trwa w błędzie - dodał, uzupełniając wypowiedź oczywistym frazesem. - Po cóż więc odchodzić od przeszłości? Pomówmy o niej, w zasadzie powinienem powinszować finezji: niepokornych trudno ułożyć, a podjęta metoda w pewnych aspektach okazała się skuteczna. Obawiam się tylko, że krótkotrwale. - Słyszysz, Deirdre? Słyszałaś, co powiedział? Pochopnie oceniłem Blacka - też tak uważasz? - Powinienem wziąć przykład? - Chcesz wrócić do Wenus, piękna? Wierzył, że mógł tego dokonać - miał przecież kontrolę nad wszystkimi jej długami, przezornie nie spłacając ich od razu. Z uprzejmym uśmiechem spojrzał na dawną Miu, ale grymas złości przyćmił ten wyraz. - Przynajmniej w swoich zamiarach pozostajemy szczerzy - odparł na wtrącenie Alpharda, owszem, wolał, by jego nazwisko wzbudzało lęk niż przyjaźń. Zajście za skórę Rosierom mogło wiele kosztować każdego - i nie zamierzał się tego wypierać. A Deirdre o tym wiedziała - czyżby? - Być może powinna panna zacząć - dodał beznamiętnie, z dźwięczącą w głosie groźbą nie wykraczającą poza ramy sugestii, zamierzając sprowadzić ją na ziemię. Była pijana, ale nie na tyle, żeby się zapominać. Nie podobała mu się próba, której poddał ją Alphard - najpewniej dlatego, że nie miał pewności, jak się zachowa. Szczęśliwie dla niej - zachowała resztki rozsądku. Nie wybaczyłby jej błędu - nie w takim towarzystwie, nie kiedy upokorzyłaby go przed Blackiem. Uważnie obserwował każdy jej ruch, kiedy ucałowała policzek Alpharda - nie odpowiedział ani słowem na jej dąsy, zamiast tego wyciągając ku jej szczupłemu ramieniu rękę w momencie, w którym usiłowała go wyminąć - i zacisnął ją mocno, nie dając odejść jej dalej. - Nie skończyłem - zastrzegł bezpośrednio do niej, cichym, ostrzegawczym tonem, dopiero po chwili powracając uwagą do Blacka. - Dodatkowe atrakcje nie są konieczne - zapewnił bez zawahania - rozmowa toczy się interesującym rytmem. - A zatem, czy zdradzisz mi echa przeszłości, Alphardzie?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Boczne ognisko - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Boczne ognisko [odnośnik]09.08.18 0:49
Ostatnia wzmianka o wrażeniach lady Rosier po ich czerwcowym spotkaniu na ulicy Pokątnej nie zdołała już przyciągnąć jego uwagi na tyle, aby uraczył rozmówcę własnym komentarzem. Ten wątek uznał za zakończony. Wcale nie starał się wywrzeć dobrego wrażenia na damie, przeciwnie, pokazał się z najgorszej strony, kiedy na odchodne wyładował na niej ówczesną frustrację tylko dlatego, że na zawsze złączyło ją pokrewieństwo z burzycielem jego spokoju. Choć Tristanem również kierowały emocje, zdołał doskonale wprawić się w sztuce ich skrywania i było to godne pozazdroszczenia. Ale oczy zdradzą każdego. Nawet w jego brązowych tęczówkach można było dostrzec irytację, zazdrość. Zachowanie godności wymuszało udawanie obojętności w postaci chłodnej maski, jednak emocje wypełzały spod niej w postaci słów i coraz bardziej śmiałych spojrzeń. Tak naprawdę nikt nie mógł stać się wypranym z emocji głazem.
Jeśli ucieczka nie jest możliwa – zaczął spokojnie, zerkając w ogień, na płomienie rwące do nieba i smagane przez morską bryzę. – To może trzeba spokojnie poczekać aż miłość przeminie. Nic nie trwa przecież wiecznie. – Każdą wypowiedź o wiecznej miłości był gotów wyśmiać. Uczucie niepodsycane prędzej czy później wygasa. Dwoje ludzi szybko przestaje łączyć cokolwiek, kiedy nie starając się być sobie bliscy. Gorący afekt z czasem zastępowany jest jedynie przywiązaniem, o które trudno, gdy spoiwem nie jest węzeł małżeński umocniony jeszcze bardziej w przypadku posiadania wspólnego potomstwa. Namiętności to nie wszystko. – Prawie zapomniałem, że ma lord często do czynienia z niebezpiecznymi stworzeniami  – wspomniał zaczepnie, kiedy doszło wręcz do zezwierzęcenia dysputy. – Czasem próba narzucenia cięższego jarzma oznacza raczej marny koniec ciemiężyciela. Nie sposób zliczyć jak wiele żywotów ukróciły nieposłuszne zwierzęta – być może ta aluzja była już przesadą, jednak nie mógł się jej oprzeć i pokusił się o nią, aby do samego końca nie oddawać całkowicie pola oponentowi. Wiedział o fascynacji przyjaciółki czarną magią, również był nią urzeczony, mimo to nie posądzał ją przez to nigdy o mordercze skłonności. – Smoka można ułożyć siłą, lord jest z pewnością ekspertem w tej dziedzinie. Ale czy uczucie kobiety można utrzymać długo przemocą? Dyskusyjna to sprawa.
Miłość, w tej najpełniejszej postaci, to uczucie przede wszystkim odwzajemnione, ściśle łączące dwa ludzkie istnienie. W tym przypadku nie potrafił dostrzec żadnej wzajemności, choć był naocznym świadkiem wściekłej zazdrości czającej się w oczach Tristana, kiedy tylko spoglądał na kochankę. Bardziej jednak jawiła mu się jako własność, po którą ktoś inny śmiał sięgnąć, niż obiekt uczuć wykraczających poza cielesne pożądanie. Tak całe zachowanie mężczyzny interpretował Alphard, co czynił śmiało, choć nie znał całych kulisów tej relacji. Kolejny raz przekonał się o tym, że zapoznany został tylko z kilkoma szczegółami.
Jego twarz wciąż pozostawała pokryta czerwienią od wcześniejszego wysiłku, lecz odniósł wrażenie, że ze złości stał się jeszcze czerwieńszy, kiedy dotarło do niego wreszcie, w jakiej to roli z przeszłości obsadził go Tristan w swych wyobrażeniach. Nawet świadomość o jego niewiedzy nijak nie łagodziła wzburzenia Blacka. Ale prawdziwe zniesmaczenie przyszło wówczas, gdy z lekkością zasugerował, że mógłby Deirdre ponownie skazać na życie w domu rozpusty. Przez tę jedną krótką wzmiankę po jego podniebieniu rozeszła się gorycz porażki, potem ta zaczęła zalewać cały przełyk, czemu towarzyszyło rozszerzające się poczucie winy. Dołożył wielu starań, aby rozmowa przybrała tak nieprzyjemny ton, a jego najgorsze przeczucie się spełniało, nawet jeśli przybierało na ten moment tylko postać zawoalowanych gróźb. Naprawdę odpowiedzialnością za jego kąśliwości obciążyłby kochankę?
Przykładu chce lord szukać w metodzie chwilowo skutecznej? – spytał zuchwale, specjalnie sięgając po rozbawioną nutę. Nie zamierzał wyprowadzać go z błędu, niech w nim tkwi, dzięki temu jego upokorzenie tylko wzrasta. Black nie był w stanie zapanować nad językiem, choć słowa dobierał precyzyjnie. Po prostu nie potrafił zamilknąć. Uderzanie w godność przyjaciółki było na swój sposób ciosem w jego dumę. – Można stwierdzić, że jest to wręcz desperacja. Tylko czym podyktowana? Mniemam, że brakiem własnego pomysłu na okiełznanie niepokornej duszy – teraz to on godził w dumę Tristana, nie myśląc rozsądnie, nie zważając na konsekwencje. Nie chciał oddać mu ostatniego słowa.
Choć Deirdre rzekła coś zgoła innego, jej postawa jasno wskazywała na to, że świadoma jest kary, jaką gotów wymierzyć jej protektor za niegodziwe zachowanie. Próbowała zachować twarz, jednak zdecydowała się uciec od napiętej atmosfery, samczej przepychanki, konfliktu, któremu sama nie była gotowa stawić czoła. Jeśli myślała, że dwóm lordom chodzi o podkreślenie swej dominacji, była w strasznym błędzie. Rozchodziło się tylko o nią – jeden przekonany był, że walczy o jej godność, drugi spierał się tylko o zabawkę, co mu umykała. Subtelny pocałunek złożony na policzku nie pomógł mu odżałować odmowy. Słodka obietnica kolejnego spotkania była zbyt znikomą pociechą. Wciąż jednak rozumiał jej decyzję i sam brał ją za najlepszą. Chyba nawet lepiej by było, gdyby odeszła, tym samym ucinając słowne starcie, jednak Rosier na to nie pozwolił. Spojrzał na nią z pogardą, właśnie to ujrzał Black i nie potrafił już nad sobą zapanować.
Zareagował instynktownie. Przystąpił dwa kroki do przodu, zbliżając ku dwóm ciałom, rękę wciskając między tych dwoje, aby bezmyślnie, jakże bezczelnie, chwycić za przedramię mężczyzny. Swój uścisk próbował uczynić równie stanowczym, co ten napierający na kobiece ramię. – Może zechciałby lord puścić pannę Tsagairt? – wycedził z siebie ostro. – Rozmowa może stać się jeszcze bardziej interesująca, jeśli do słów dojdą czyny.
Jego procesy myślowe zbyt mocno zostały zakłócone przez emocje, jakże teraz widoczne na jego twarzy. Okropny grymas złości wyginający dziwacznie rysy, które nabrały na ostrości. Pamiętał ostrzeżenie Deirdre, miał nie myśleć o mierzeniu się z Tristanem. I miała rację, bo nie znał jego możliwości, słyszał jednak o zwycięstwach odnoszonych w starciach z innymi w klubie pojedynków. Czy naprawdę był tak głupi? To wina alkoholu, skoku adrenaliny, a może zmęczenia od przeklętego tańca?
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Boczne ognisko [odnośnik]10.08.18 11:23
Dwuznaczność toczonej konwersacji zachwyciłaby Deirdre - tyle metafor, drobnych złośliwości, prawdziwych gróźb, a wszystko to podane w konwencji wyrafinowanej dysputy o sile miłości - gdyby nie znajdowała się w samym środku wymiany werbalnych ciosów. Rosier upokarzał ją z chłopięcą łatwością, spoglądając na nią z politowaniem, wychwalając uskrzydlające uczucie do brzemiennej małżonki. Nie zdziwił go fakt, że wiedziała o błogosławionym stanie Evandry, nie zareagował w ogóle, posyłając arogancki uśmiech, znów stawiający ją w pozycji tej gorszej, drugiej, zapomnianej i wzgardzonej. Wściekłość wypalała gardło Tsagairt, miała wrażenie, że gdyby od razu odpowiedziała, z jej ust popłynąłby czysty żar i nienawiść. Najlepszą obroną był atak, niecelny, mężczyzna zdawał się odparowywać jej ciosy bez żadnego wysiłku, od niechcenia, bez tracenia ani kropli cennej energii. Zamilkła, a paznokcie wbijane w wnętrze dłoni przecięły skórę; poczuła pieczenie, zbyt słabe, by na długo powstrzymać ją od żałosnych prób obrony. Złota rada Alpharda zabolała ją w zupełnie inny sposób - przeczekanie miłości wskazywało, że faktycznie posiadała w sobie to upadlające uczucie. Gdyby nie doskonałe opanowanie, skuliłaby się, ale alkohol oraz lata kłamliwej praktyki pozwoliły jej na śmiałe wyprostowanie pleców, nawet, gdy sugerowano, że się ośmieszała. - Czy to groźba? - spytała wprost, już nie bacząc na konwenanse: zwierzę mogło nie przeżyć ucieczki, wiedziała przecież, czego dotyczy ta upokarzająca przenośnia, stawiająca ją w roli niewdzięcznego stworzenia, które przy próbie ucieczki zostanie pozbawione życia. Pamiętała niewypowiedzianą groźbę, widoczną w oczach Tristana podczas ich bliskości podczas burzy, blask pioruna przecinający brązowe tęczówki, grymas powagi i morderczej obietnicy, z jaką przytrzymywał ją przy sobie. Pytanie, które zadała, należało do tych retorycznych, ale nie mogła powstrzymać buzującego w niej gniewu. Przeszkodził im - zamiast doskonale bawić się w objęciach półwili. Drgnęła lekko, słysząc kolejne, dość spokojne słowa Alpharda. Miłość kobiety. W chaosie emocji nie myślała o tym, jak mogą wybrzmieć te słowa; spojrzała tylko na Blacka dość ostrzegawczo i ostro. Chciał pomóc, chciał ją obronić, ale bohaterskim zachowaniem zaciskał jeszcze mocniej pętlę na jej szyi. - Wzrusza mnie ta rozmowa o miłości, ale wydaje mi się, że nie prowadzi ona do żadnej zaskakującej konkluzji - odezwała się, prawie przerywając obydwu mężczyznom, starając się uciąć zbyt zobowiązującą pogawędkę, która czyniła napiętą atmosferę wręcz niemożliwą do zniesienia. Iskry, buchające w nieodległym ognisku, wydawały się drobinkami śniegu w porównaniu z przeskakującym między trójką czarodziei napięciem. - Alphardzie, jestem zmęczona, wrócę więc do siebie. Dziękuję za twoje towarzystwo i opiekę. Tristanie, życzę udanej nocy w ramionach uskrzydlającej cię żony. Oby jarzmo małżeńskiego uczucia przyniosło ci dziś same przyjemności - zwróciła się uprzejmie do obydwu mężczyzn, starając się nieudolnie wejść w tryb rozwiązującej niesnaski urzędniczki, nie mogąc powstrzymać się od kilku zabarwionych goryczą słów. Nie rozumiała dlaczego Rosier znalazł się akurat tutaj; rozmowa o Melisande skończyła się zbyt szybko, by była prawdziwym powodem rozpoczęcia werbalnego turnieju szermierczego połączonego z wieczorkiem poetyckiej metafory. Drgnęła ponownie, słysząc sugestię skierowaną bezpośrednio do niej - podniosła wzrok na twarz Tristana, nie potrafiąc ukryć strachu, czającego się w jej czarnych oczach. Nie możesz tego zrobić. Przerażenie wybrzmiało zbyt boleśnie, by zdołała przyćmić je nagłym opanowaniem, znów zamieniającym jej rumianą twarz w prawie beznamiętną maskę. - Przeszłość nie jest istotna - wycedziła tylko, zamierzając odejść, odsunąć się od Alpharda - który jednak wygłosił kilka słów o mocy równie miażdżącej co najgroźniejsze czarnomagiczne zaklęcia. Ponownie odwróciła głowę ku Blackowi, tym razem to na niego patrząc z wyraźnym niepokojem. - Alphardzie - tylko tyle zdołała z siebie wydobyć, czując, że przenika ją nieprzyjemny dreszcz. Zaryzykował wiele, skutecznie wymierzył cios; pracował w Ministerstwie, retoryczna ogłada nie była mu obca, tak samo jak brutalne sztuczki, mogące zadziałać niczym płachta na buchorożca. Prowokował, zbyt jednoznacznie, by można było uznać to za niewinną pomyłkę. Deirdre nie śmiała spojrzeć na Tristana, zamierzała jak najszybciej się stąd ulotnić, ochłonąć, uciec od desperacji wybrzmiewającej w rozgrzanym łuną ogniska powietrzu. Serce dudniło głośno w jej piersi, zrobiło się jej nieznośnie ciepło: odruchowo rozpięła jeszcze jeden guzik rozchełstanej, białej - niegdyś białej, teraz poznaczonej zielonymi plamami trawy, zarysowaniami od kory drzewa, na którym siedzieli i czerwonymi kroplami taniego wina - koszuli, będąc zbyt zdenerwowaną i zbyt pijaną, by przejmować się wyraźną linią piersi, rysującą się w rozkołysanej iskrami ognisk ciemności. Ruszyła przed siebie, pewna, że z każdym krokiem oddala się od niebezpieczeństwa, ale zanim zdążyła ujść choć poza krąg świateł, dłoń Tristana boleśnie zacisnęła się na jej ramieniu.
Zachwiała się i syknęła z bólu, sprawiał jej gorszy dyskomfort, ale wstawiona i zaniepokojona odczuwała mocniej każdy bodziec, zwłaszcza po tak długiej nieobecności Rosiera blisko niej. Wyraźnie czuła zapach jego perfum, zapach słodszych, niewinniejszych perfum Evandry, słonego potu wywołanego tańcem i buchającym obok ogniem. Wzięła głęboki wdech, masochistycznie zagłębiając się w swej tęsknocie, w pragnieniu - i w wściekłości, coraz silniejszej, pomieszanej ze strachem. Nie rozumiała działań Tristana, a tego obawiała się najbardziej: niewiedzy, niezbadanego gruntu, usypującego się spod bosych stóp.
Chciała się wyrwać, ale nie zdołała, Alphard znalazł się tuż obok nich, chwytając bruneta za ramię - i przez nieznośnie długą sekundę stali w takiej bezpośredniej, zbyt intymnej bliskości a Dei poczuła się uwięziona. Jak w Wenus, pomiędzy dwoma rosłymi mężczyznami i chociaż wzrostem przewyższała większość Angielek, to dawno nie znalazła się w tak nabrzmiałej dyskomfortem sytuacji. Przez kilka nieznośnych, nerwowych oddechów wpatrywała się w koszulę Tristana, po czym podniosła wzrok nad Blacka. Jego opiekuńczość i troska wzbudzała w niej dziwne, sprzeczne uczucia; złość i wdzięczność, niezrozumienie i czułość. Od dawna, jeśli nie nigdy nie otrzymywała takiego wsparcia, pewności, że jest ktoś, kto walczyłby o nią do upadłego - nawet Apollinare pozwolił jej odejść, nie interesując się jej dalszymi poczynaniami. Obawiała się takiej relacji i z trudem ją oswajała, zwłaszcza, gdy została wepchnięta między różdżkę a świstoklik. - Odpuść - powiedziała zdecydowanie, zadzierając głowę, by spojrzeć w ciemne, zaniepokojone tęczówki Blacka. - Poradzę sobie sama - dodała, z całych sił starając się, by jej głos zabrzmiał spokojnie, ale mimo prób zadrżał. Palce Rosiera ciągle wpijały się w jej ramię, świat lekko wirował przed jej oczami, ale Alphard musiał jak najszybciej się odsunąć - o ile nie chciał stracić, w najlepszym przypadku ręki. - Puść - powtórzyła dość ostro, kierując te słowa w stronę lorda Blacka. Chciała go ochronić, niepotrzebnie się narażał - nie było dla kogo, nie była aż tak istotna, nie powinien ryzykować starcia z Rosierem; doskonale wiedziała, jak mogłoby się ono skończyć. Stała między nimi napięta jak struna, kręcąc powoli głową, myśląc tylko o tym, by lord z Grimmauld Place odpuścił: dla swojego dobra. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby stało mu się cokolwiek złego tylko z powodu chęci ochrony jej przed kimś, kogo kochała - i nienawidziła jednocześnie. Pochwycone ramię zdrętwiało, stała z ręką wygiętą pod dziwnym kątem, ale ignorowała dyskomfort, z niepokojem oczekując następnych wydarzeń.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczne ognisko [odnośnik]17.08.18 12:29
Jego emocje tańczyły jak płomienie pobliskiego ogniska szarpanego nadmorskim wiatrem, panował nad nimi, wprawiał się - zgodnie z wychowaniem - w niełatwej sztuce ich ukrywania, ale tak jego zamiary, jak skrywany gniew, musiały być dla jego rozmówców oczywisty. Im dłużej trwała ta rozmowa, tym mocniej czuł się przez Deirdre zdradzony - co ona właściwie zrobiła? Stał przed nim Black - naturalny wróg Rosiera - potomek rodu, który zawłaszczył sobie jego zabawkę, czarodziej, który wiedział o jego relacji z Deirdre więcej, niż powinien ktokolwiek zajęty w jakimkolwiek stopniu salonowym życiem. Ukrywał swoją kochankę - nie bez powodu, nie zamierzał zdradzać się z jej obecnością przed Evandrą. Deirdre albo była bardziej lekkomyślna, niż kiedykolwiek ją o to posądzał, albo szukała nowego protektora, nigdy nie nauczona, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Jeśli tego pragnęła, mógł ją tego nauczyć dobitnie - na własnym przykładzie.
I on nie wierzył w miłość po grób, uczucie w jego sercu zwykło wypalać się szybciej, niż było w stanie zapłonąć - gaszone nudą, rutyną i powtarzalnością. Deirdre była dla niego cenna, bo potrafiła wciąż zaskakiwać, dawać z siebie wszystko, nie pozwalać rutynie wdzierać się tam, gdzie obawiał się jej najmocniej. Potrzebował jej - bo mocniej tego, że jej uczucie wypali się  w niej, obawiał się tego, że to on znów wpadnie w sidła przerażającej nudy. Nie był przyzwyczajony do odrzucenia, wierzył, że był w stanie przeobrazić dogasający żar w szatańską pożogę uczuć - jeśli tylko tego pragnął. Po strefie związków, uczuć i emocji poruszał się niby kot dachem - zręcznie, bez obaw o bolesny upadek i ponad innymi, dotąd nie tracąc żadnego z siedmiu żyć. Słowa jednak rzadko bywały wypowiadane bez powodu, nawet te rzucane w złości - czy Deirdre sądziła, że jest w stanie wyrwać się z objęć uczuć, które żywiła do niego? Czy on - utwierdzał ja w tym przekonaniu?
- Nie warto - odparł, wciąż arogancko - niemal wyzywająco - a jednak nie bez wewnętrznego lęku maskowanego butnym tonem. - Czymże jest życie bez miłości, jeśli nie samotną udręką i pogonią za chwilową przyjemnością? - Czy nie było jej z nim dobrze? Czy nie pragnęła jego bliskości? Czy ktoś wydarł jej umysł spod jego wpływu i zamierzał przejąć jako własny? Nie od razu spojrzał na Deirdre, gdy padło jej pytanie - ale kiedy w końcu to uczynił, na jego ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech. Jego kochanka znała go dość dobrze, by wiedzieć, że każdym gestem ciała przytakiwał jej pytaniu - tak, to była groźba. - Groźbą może być tylko wizja życia bez miłości, panno Tasagairt, a na to żadne z nas nie ma przecież w pełni wpływu - odparł jednak przewrotnie, tak by dla postronnego obserwatora jego słowa nie wykazały zrozumienia dla pytania Deirdre.
Skinął głową - wspomnienie rodowego dziedzictwa, niezależnie jakim tonem użyte, było dla niego zawsze powodem do dumy.
- Brzmi jak wstęp do ciekawej historii, lordzie Black - odparł lekko, historie czarodziejów rozszarpanych przez dzikie bestie przewijały się cyklicznie w kolejnych wydaniach Proroka Codziennego - Tristan sam nosił na ciele blizny, przepaloną ogniem Valsharessy skórę zdobił dzisiaj mroczny znak będący najlepszym symbolem tego, że dawną słabość można przekuć w siłę. Nie pamiętał jednak Rosiera, który zginąłby w starciu ze smokiem - choć rodowe kroniki zapewne wymieniały kilkunastu nieudaczników, których dziś wstyd było wspominać - umyślnie wciągał swoich rozmówców na tereny, na których czuł się przeto najlepiej. - Te przypadki zdarzały się w pana rodzinie? - dopytał bez udawanej troski, a z kpiną na ustach - w swoim narcystycznym zapatrzeniu i książęcej arogancji nie zwykł trzymać się za rękę z pokorą. Nie bał się, że Deirdre zwróci się przeciwko niemu z więcej niż jednego powodu - nie pozwalało jej na to  ani serce, ani rozsądek, ani przede wszystkim palące bólem przedramię. Ściągnął brew na sugestię przemocy, niewątpliwie trafną - a jednocześnie tak daleką od prawdy, łączyło ich więcej niż strach.
- Tak to przedstawiła? - odparł więc, z zawodem przenosząc spojrzenie na twarz pijanej Deirdre. Chciał wybadać reakcję, ujrzeć jej lęk - być może zapominając, jak doskonałą aktorką potrafiła być. Co o mnie opowiadałaś, moja słodka Orchideo? Że cię tłamszę, trzymam przy sobie siłą, mniej udolnie, niż czynił to Black? Kpiący ton Blacka, którym uraczył go gorzkim upokorzeniem przegnał z jego źrenic zawód - i przywołał złość, z którą jednak wciąż patrzył na Deirdre, nie na niego. Nie po to dał jej wolność, by wykorzystywała ją przeciwko niemu - może naprawdę winien traktować ją jak zwierzę, które najbezpieczniej jest zamknąć w klatce - bynajmniej nie złotej, w tej trzymał już Evandrę, a Deirdre nigdy niczym na nią nie zasłużyła. Nijak nie zareagował na jej próby zakończenia konfliktu, były naiwne. Czy naprawdę  - ośmieliła się przyznać dawnemu prześladowcy, że dziś Tristan raczy ją tym samym? Czy ośmieliła się ich porównać? Ich dzisiejsze połączenie, dziki taniec i milczenie Derdre kwitowany bezczelnym pocałunkiem, który teraz przemilczał, wybijało mu z rąk argumenty, dzięki którym mógłby wyjść z tego z twarzą - a to tylko rozgniewało go mocniej.
Choć nie mocniej, niż Alpharda - jego fizyczne wtrącenie się pomiędzy nich wziął za poddanie się prowokacji i własny tryumf. Zadarł brodę wyżej, arogancko, kącik ust wygiął w mało sympatycznym, drwiącym uśmiechu. Nie bał się Alpharda, nie znał jego mocy, a jeśli był tym, który wcześniej miał Deirdre pod protekcją i który przeprowadził ją przez szlak czarnej magii, to potrafił znacznie mniej niż on. Tristan ogólnie bał się niewielu - był silnym czarodziejem, świadomym swojej mocy. Jednocześnie wciąż znajdowali się na terenie festiwalu Prewettów, gdzie każdy nagły gest miał zwrócić uwagę niechcianych oczu. Nie zamierzał sięgać po różdżkę, nie zamierzał wdawać się w przepychankę - nie tutaj. Milczał, patrząc na niego wyzywająco.
Dopiero po chwili przeniósł wzrok równiez na Deirdre - czy przeszłość naprawdę nie była istotna? Rozmawiali już o tym - i doszli do innej konkluzji. Zapominała jego lekcje. Niczego się nie uczyła. Była krnąbrna i nieposłuszna - sprawiała zawód. No, spójrz na mnie, mój czarny łabędziu - może  to już czas wyrwać ci ze skrzydeł pióra. Ostatecznie jednak Deirdre podjęła słuszną decyzję, jasno deklarując Blackowi swoją wolę.
- Sądzę, że zrobi pan najlepiej, lordzie Black, oddalając się z tego miejsca zgodnie z wolą panny Tsagairt - stwierdził jedynie, nie odejmując rozgniewanego wzroku od jego, nie mniej rozgniewanych oczu. Jednak - kiedy padły słowa puść - to on puścił jej ramię, przenosząc spojrzenie ku niej - nie mniej wyzywające. Zawiodła go, powinna to odczuć, pojąć, że nie było w jej świecie nic pewnego  - że nie powinna była go lekceważyć w ten sposób.
- Idź zatem również - oświadczył lodowato, z gniewną iskrą wciąż odbitą w źrenicy, dopiero teraz odnosząc się do jej pożegnania. Odejdziemy w swoją stronę, którakolwiek jest dzisiaj twoja. Idź, Deirdre, odpocznij zgodnie ze swoją wolą - jeśli odpocząć będziesz w stanie.
Bo zareagowałaś w kilka uderzeń serca zbyt późno.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Boczne ognisko - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Boczne ognisko [odnośnik]23.08.18 1:33
Zatem rozsądnie będzie, gdy wdzięczny temat o miłości pozostawię już w rękach poetów – skwitował krótko, mając już dość podejmowania się rozpraw o potędze uczucia oraz jego odcieniach. Wiele innych kwestii zdążyło wypłynąć i to bardziej drażliwych. Tak naprawdę czuł, że musi w końcu przerwać, a wszystko przez wyraziste spojrzenia przyjaciółki, ostre i karcące, ale przede wszystkim obszyte strachem. Łatwo było rzucać śmiałe wypowiedzi, sprawni żonglować słowami, kiedy tyczyły uczuć cudzych. Chyba właśnie dlatego chciała uciec, z dala od prawdy o własnych uczuciach. W lesie dzielili się strachem przed mocniejszymi uderzeniami swoich serc, a teraz jedno z nich rzeczywiście mierzyło się z nimi. Tristan śmiało kpił z kochanki, nawet posuwając się do zademonstrowania tego, jak wielką władzę nad nią ma. Alphard z kolei mógł się przyglądać temu wszystkiemu i żywić coraz większą niechęć do drugiego lorda. Nic nie mógł zrobić.
Niby od kiedy to wola panny Tsagairt ma dla pana znaczenie, lordzie Rosier? – spytał w podobnym tonie, już po kilku sekundach czując obrzydzenie do samego siebie za wypowiedzenie tych prowokacyjnych słów. Trudno mu było jednak trzymać język na wodzy, jak również nie zdradzać się z własną frustracją, kiedy Tristan jawił mu się niczym uosobienie cech, jakimi pogardzał. Arogancki, pełen pogardy wobec inny, kierujący się własnymi zachciankami. Instynktownie pragnął zetrzeć wszystkie uśmiech z jego twarzy, najlepiej całkowicie go jej pozbawiając, dosłownie. W końcu dostosował się do prośby Deirdre i wypuścił w uścisku męskie przedramię, kiedy tylko kobiece ramię zostało uwolnione.
Świadomość zaistnienia konsekwencji budziła się w nim stopniowo, z pewnym opóźnieniem uderzając w Blacka z całą mocą. Złość, żal, poczucie winy, te emocje rozrastały się w jego wnętrzu, targały jego ciałem i rozrywały duszę na strzępy. Padło zbyt wiele słów, aby którekolwiek z nich mogło zapomnieć o sprawie. Czy mógł zrobić cokolwiek, aby skierować gniew kolczastego lorda na siebie?
Nigdy nie wzgardziłem Deirdre – oznajmił z pewną goryczą, mimowolnie wspominając czas, gdy z żalu jednak się od niej odwrócił, bo nie posłuchała jego rad, tych wszystkich ostrzeżeń wynikających z troski, którymi negował wiarygodność własnego krewniaka. Od małego uczono go przywiązania do nazwiska, dlatego posiadanie złego zdania o mężczyźnie, z którym je dzielił, nie było dla niego łatwe. Próbował ją przekonać do opamiętania się, nikt nie mógłby mu zarzucić, że nie próbował. Kiedy uzmysłowił sobie wreszcie, że zrobił wszystko, co tylko mógł, znów zaczęli ze sobą rozmawiać jak dawniej, jedynie temat zarobkowania kobiety szeroko omijając. – I nigdy nie wzgardzę – dodał twardo, chcąc tymi słowami również podkreślić, że zamierza nadal być elementem życia swojej przyjaciółki. Potrzebował jej. Wierzył nawet, że ona również go potrzebuje. Nawet jeśli tylko czasami. – Pozwolę sobie jasno wskazać pańską pomyłkę, lordzie Rosier, nie poczytując jej sobie wyjątkowo za obelgę. Z pewnością wynikała z niewiedzy i emocji, które niepotrzebnie się wkradły – zaczął całkiem spokojnie, choć w głębi duszy źle mu było z powrotem do uprzejmości, nawet tej jak najbardziej fałszywej. – To nie ja jestem tym ciemiężycielem z przeszłości – zdradził w końcu, lekko krzywiąc się na myśl, że mógł kiedykolwiek być widziany w tej odrażającej roli. – Jestem za to przyjacielem, dawnym i obecnym, który nie zamierza udawać ślepego i głuchego – obdarzył rozmówcę ostatnim ostrym spojrzeniem, nie chcąc poświęcać mu już więcej uwagi w ten wieczór wolności i dzikości, jaki już i tak w wielkim stopniu dzielił z Deirdre.
Ostrożnie przysunął się do niej i dotknął smukłego ramienia, następnie złożył drobny pocałunek na jej skroni. Dyskretnie zaciągnął się jej zapachem, próbując w ten sposób upewnić się, że jest prawdziwa. Nadal była sobą, pewną siebie kobietą z ambicjami. Chciał w to wierzyć, dalej się łudzić. – Przepraszam – wyszeptał prosto do jej ucha, choć tak naprawdę powinien okazać skruchę dogłębniej, wylewniej. Musiało jej wystarczyć to jedno słowo, w obecności Rosiera nie mógł powiedzieć więcej, nawet głośne wyartykułowanie przeprosin nie było mu dane. – Oby dla nas wszystkich ta noc okazała się spokojna – rzucił, choć było to pobożne życzenie, czego obawiał się najbardziej. Spojrzał raz jeszcze ze smutkiem na swą towarzyszkę i pozostawił ją samą przy jej protektorze, bardzo żałując tego, jak wszystko się potoczyło. I nie chodziło tylko o samo to spotkanie, to przeszłość, która doprowadziła ich do tego momentu, bardzo go uwierała.

| z tematu
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Boczne ognisko [odnośnik]23.08.18 13:59
Miała dość. Dość żaru, buchającego z ogniska, zalewającego ją potem. Dość rozmów o miłości, dwuznacznych, ciętych, stawiających ją pomiędzy dwoma ostrzami, zadającymi odmiennych rodzajów rany. Dość morderczej aury Tristana, wpatrującego się w nią z pogardą i gniewem, jakiego jeszcze z jego strony nie doświadczyła. Dość radosnej atmosfery, tak bardzo akcentującej gwałtowną zmianę nastroju: z beztroskiej zabawy, z chwili lekkomyślnej radości, wprost w otchłanie ognia piekielnego, pożerające ją żywcem, pulsujące nitkami buntu, zaczepiającymi się o jej żyły. Cała wibrowała od nagromadzonych emocji, od niezgody na takie traktowanie. Nerwowe kręcenie stopą w piasku nie pomagało się uspokoić, złota bransoleta ciążyła na smukłej kostce a dysputa na temat emocji trwała w najlepsze. Każde kolejne zdanie odbierała jako cios, ale gdy tylko widziała na sobie pogardliwe spojrzenie Rosiera, unosiła wyżej brodę, w czczej nadziei na to, że nie zdoła jej stłamsić. Śmiał mówić o chwilowych przyjemnościach, jednocześnie sugerując, że to ona nie okazywała mu szacunku, zwierzając się przyjacielowi ze swych problemów. Nie miał do tego prawa, lecz milczała jak zaklęta, doskonale kontrolując - na razie - chęć wgryzienia się w jego przedramię, wysunięcia kłów, wyrzucenia z siebie trującego jadu wyrzutów oraz poczucia niesprawiedliwości. Odwróciła wzrok, pewna, że i tak zauważył w nich złowieszczą iskrę, najintensywniejszą od długich tygodni, nadającą czarnemu spojrzeniu niepokojącego blasku.
Drgnęła, słysząc wyznanie Alpharda - uniosła głowę, spoglądając na niego w lekkim niezrozumieniu. Świat wokół niej zaczynał wirować, słowa zlewały się w dziwną całość, jednocześnie wzruszającą i dezorientującą. Czyżby Rosier naprawdę myślał, że stojący przed nim Black to ten czarodziej? Niedorzeczne. Myśli Deirdre szybko pomknęły dalej. I nigdy nie wzgardzę. Przyjaciel. Dawny i obecny; ten, który nie opuścił ją nigdy, który wspierał, nawet gdy różnili się poglądami na trudne kwestie. Ten, który ośmielił się bezpośrednio postawić Tristanowi, a teraz bronił ją zajadle, respektując jednocześnie podjętą przez nią decyzję. Usłuchał, odpuścił, lecz jeszcze nie odszedł, wręcz przeciwnie zmniejszył dystans, sprawiając, że serce Dei prawie zatrzymało się w pół uderzenia. Zarówno z pełnego dyskomfortu poruszenia - nie potrafiła okazywać bliskości ani akceptować jej istnienia; pijanej przychodziło jej to nieco łatwiej, ale i tak zdrętwiała - jak i z kiełkującego coraz szybciej strachu, podlewanego wściekłym spojrzeniem Rosiera, wręcz palącym jej prawy profil, nieosłonięty pochylającym się nad nią Alphardem. Cichy szept nie umknął jej uwadze, drgnęła, a zimny pot skroplił się na jej karku. Nie powinien tego robić, pogarszał sytuację, zwłaszcza, gdy złożył na jej skroni krótki, troskliwy pocałunek. Wpatrywała się w bok, w ogień, nie w miażdżącego ją wzrokiem Tristana, a atmosfera zamiast rozluźnić się zupełnie wobec szczerości lorda Blacka i rozjaśnienia nieporozumień, zdawała się gęstnieć jeszcze bardziej. Nie śmiała podnieść wzroku na lorda z Grimmauld Place, nie tylko dla swojego dobra, ale przede wszystkim dla jego - przekroczył dziś zbyt wiele granic, by móc czuć się bezpiecznie, i chociaż była więcej niż pewna, że w tym momencie, wśród ludzi, na festiwalu, nic mu nie grozi, to poza miejscami publicznymi mogło zadziać się wiele przykrych rzeczy. Niekoniecznie bezpośrednich, zwaśnione rody miały szeroki arsenał środków zatruwających życie.
Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Gdy Black zniknął, powoli odwróciła się w stronę Tristana, spoglądając na niego ze złością; smukłe ramiona, odsłonięte zsuwającą się z barków, rozchełstaną koszulą, drżały. Najchętniej wepchnęłaby go do ogniska, by zrozumiał, na jakie katusze skazywał ją poprzedniego miesiąca - i by spłonął w tych samych płomieniach, jakie lizały ją od środka, gdy tylko na niego patrzyła. Odblask iskier i cienie szeleszczących nieopodal drzew podkreślały wyraźne, przystojne rysy jego twarzy, zaciśniętych warg, wyraźnej linii szczęki; wyglądał groźnie i fascynująco, jeszcze lepiej niż w świetle dnia. Zauważała to podświadomie, mimochodem, zbyt wściekła, by pozwolić sobie na płytką tęsknotę za męską bliskością. - Idę, bo sama tak zdecydowałam - prawie warknęła, ponownie chcąc zaakcentować własną sprawczość. Krew wrzała w żyłach, gdy wymijała go, by ruszyć w stronę linii drzew, rozmasowując pochwycone przed momentem przedramię. Z trudem tłumiąc dziki wrzask, drzemiący w gardle; nienawidziła go w tym momencie - i równie mocno pragnęła.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczne ognisko [odnośnik]26.08.18 17:48
Skinął głową, miłość zdecydowanie najlepiej brzmiała w rękach poetów i nie zamierzał się z tym sprzeczać. Na stwierdzenie, że wola panny Tsagairt nie miała dla niego znaczenia, jedynie obejrzał się na samą Deirdre: czy tak to przedstawiła? Czy o tym mu mówiła? Patrzył w jej oczy, dostrzegając w nich jedynie gniew - czy to alkohol, głupota, czy konwersacja podjudzona syczeniem Blacka wprawiła ją w ten lichy bunt? Przeniósł spojrzenie na własne ramię, kiedy Alhpard je wypuścił - unosząc wzrok wprost ku niemu. W jego źrenicy iskrzyła niedopowiedziana groźba. Nie zamierzał odwdzięczać się za pochwycenie jego ręki tutaj - przy ludziach - ale gdyby zostali sami, koniec tej rozmowy wyglądałby zupełnie inaczej.
Tak jak inaczej miał wyglądać z Deirdre.
Dalsze słowa Alpharda wprawiły go w pewne osłupienie - Black zdecydował się zagrać w otwarte karty, wyjawić tak łączącą ich przeszłość - a raczej jej brak, w tym sensie, w jakim Tristan się jej spodziewał - jak i swoje zamiary względem niej. Patrzył na niego bez zrozumienia, usiłując pojąć kształt, rodzaj i znaczenie odsłoniętych figur. Czuł, że nie robił tego bez powodu - życie nauczyło go nieufności - ale nie do końca wyczuwał podstęp. Jego słowa: oznaczenie siebie jako przyjaciela Deirdre wzbudziło w nim jedynie czujność, brzmiało jak groźba; być może ten Black nie miał nic wspólnego z tamtym - być może sączył  jej do ucha własną truciznę. Żadne wypowiedziane dziś przez niego słowa nie były wszak wypowiedziane bez powodu - musiał mieć ku nim podstawę. W postaci zeznań samej Deirdre? Na długo zostawił ją samą - czy zbyt długo? Jak znudzona kotka przestała drapać meble i opuściła znajome tereny, łasząc się o nogi sąsiadów. Spodziewał się po niej większej lojalności - zdradziła go ponownie? Odważyłaby się? Wiedziała przecież - że po kolejnym takim występku nigdy by jej tego nie wybaczył.
Mięśnie jego ciała - nie tylko twarzy - spięły się, kiedy Alphard złożył na skroni Deirdre pocałunek. Nie uczynił jednak nic - poza uchwyceniem spojrzenia śmierciożerczyni.
- Oby tak się stało, lordzie Black - odpowiedział mu na pożegnanie - z czystej kurtuazji, oczywistym było, że noc spokojna nie będzie. Najpewniej dla nikogo z nich, Black również zdradził się z emocjami - nie panował nad sytuacją na tyle dobrze, by być pewnym swojego. Skinął tylko głową - odprowadzając go spojrzeniem w niemym zamyśleniu. Nie mógł się zdecydować, co o tym wszystkim myśleć - czy ten człowiek już odebrał mu zabawkę, czy może dopiero zamierzał to zrobić. Deirdre stała obok jak słup soli - jak chorągiew gotowa dać się szarpnąć w stronę silniejszego wiatru. Nawet nie drgnęła, kiedy ją ucałował. Nie spojrzała na niego. Nawet nie próbowała się ukorzyć - wyszarpując się spod obroży, którą jeszcze kilka tygodni temu nosiła z dumą.
- Idź - odpowiedział jej, tym razem samemu na nią nie patrząc - traktując ją jak i ona jego, oschle i obojętnie. Wpatrzony w płomień wysokiego ogniska widział w nim blask szatańskiej pożogi, czując zapach potu tańczących opodal par - zastanawiał się nad przeszłością i nad tym, co dzisiejszego dnia mogło wydarzyć się w Weymouth. Mając przed oczami każdy detal - napuchnięte usta, porwaną spódnicę, brudną bluzkę, rozpiętą na tyle, by można było przez nią dojrzeć mleczną twardą pierś. Brudne zwichrzone włosy, przechylony wianek, rumiane policzki.
Była pijana - ale to jej nie usprawiedliwiało. Winna mu była posłuszeństwo - dokąd się wybierała? Do jego domu, pić dalej jego wino, pławiąc się w luksusach, które dostała od niego. Z której strony by na to nie spojrzeć, była po prostu niewdzięczną suką.
Nawet się nie obejrzał.


/zt x2



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Boczne ognisko - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Boczne ognisko [odnośnik]07.09.18 23:14
Spojrzał na Sigrun, uśmiechając się krótko, lecz  z politowaniem. W czasie, w którym milczał, zwlekając z odpowiedzią, szukał po kieszeniach papierosów. Zamiast nich znalazł cytrynowe landrynki, wziął do ust jedną z nich i cyckał chwilę, ponownie unosząc wzrok szarych, stalowych oczu na blondwłosą.
— Żona — poprawił ją po chwili. Nie znał Prewettów, ale wiedział, że ta konkretna jest żoną uzdrowiciela, dokładnie tego, którego podejrzewał — jak wielu innych — Magnus. Nie trudno było zdobyć te informacje, nikt z nich nie pozostawał anonimowy, wręcz przeciwnie. Żyli na świeczniku całego czarodziejskiego świata, wystarczyło zapytać, rozejrzeć się odpowiednio. Niewiele trudu temu poświęcił. Chciał sprawdzić słowa wypowiedziane przez Rowle'a, chciał ją poznać i zasiać w niej ziarno niepokoju. Przy odrobinie szczęścia przekaże wszystko mężowi, a do niego prędzej czy później dotrą te informacje, na które czekał.
Zdziwiony, pociągnął ku niej wzrok, by po chwili przesunąć ją ku linii horyzontu, gdzieś tam z boku, gdzie granatowna tafla zlewała się z równie ciemnym niebem. Nie dostrzegał końca, mógł sobie jedynie wyobrazić linię, gdzieś po środku. Woda z pewnością była zimna, ale chłód nigdy nie był mu wrogiem. To ciepło potrafiło go dręczyć, to zbyt wysoka temperatura sprawiała, że zimą otwierał w całym mieszkaniu okna, pozwalając, by pomieszczenia wychładzały się do temperatur kojarzonych z prosektorium.
— Dlaczego nie?— spytał z lekkim zdezorientowaniem, przyglądając jej się uważnie, z konsternacją. Zmierzył ją wzrokiem powoli. — Co złego jest w twojej kąpieli w morzu?— rozwinął pytanie, lecz po chwili zmarszczył brwi, całkiwicie zmieniając ton. — Ale oczywiście, jak chcesz, przypilnuję. — Nie zamierzał wcale, co prawda, ale jeśli to miało w tej chwili ja uspokoić i przyspieszyć ogarnianie suszu, mógł jej powiedzieć wszystko, co tylko chciała usłyszeć. Powstrzymał się przed skomentowaniem kolejnych słów — jego nie trzeba było pilnować, kontrolował się sam nad wyraz dobrze. A jeśli tej nocy postanowi zrzucić ubranie i wykąpać się na plaży to raczej ona mu w tym nie przeszkodzi. Patrzył przez chwilę na fiolkę, tę, którą trzymała w dłoni i którą się tak niezmiennie ekscytowała, podczas, gdy on zachowywał zdrowy spokój, lub raczej chłodny dystans.
Nie przeciągając dłużej chwili, sięgnął do kieszeni po podobną i uniósł w górę, tak by mogła jej się przyjrzeć i ocenić, że miała tę samą zawartość, co jej. Była przezorna, ale nie winił jej. Przy sobie sam zachowalby się podobnie.
Na zdarowije— rzucił w języku swoich przodków, po czym stuknął się swoją fiolką z jej i wypił do dna zawartość. Miała dziwny smak, ale od razu, jak tylko przełknął ostatnia kroplę, poczuł, jak po jego ciele rozchodzi się błogie odprężenie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczne ognisko - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczne ognisko [odnośnik]15.09.18 16:15
Nie orientowała się w powiązaniach rodzinnych świata arystokracji. Może i informacje o nich były łatwo dostępne, wystarczyłoby jedynie zapytać kogo trzeba, albo otworzyć którekolwiek wydanie Czarownicy, jednakże nigdy specjalnie jej to nie interesowało. Ani nie obracała się w tym towarzystwie, ani życie na salonach nie budziło w niej podziwu, czy zazdrości. Przede wszystkim jawiło się jako potwornie nudne i pozbawione przyjemności, przez wszystkie te konwenanse i zasady, które je ograniczały. No, jedyne, czego im zazdrościła to pełne złota skarbce i drogie alkohole.
- Mógłbyś wziąć ją pod Imperio - westchnęła lekko; w głowie Sigrun pomysł ten jawił się jako dobry, mogłaby przekazywać Mulciberowi informacje o małżonku, który znalazł się w kręgu zainteresowań Rowle'a jako podejrzany. Nie sądziła, aby klątwa stanowiła dla Ramseya choćby maleńki problem; do wspomnień z ulicy Śmiertelnego Nokturnu, związanych z Zabini, wolała nie wracać. - Na trzeźwo absolutnie nic - odparła unosząc brew. Skupiła spojrzenie na fiolce z suszem. Nie znała jego działania, nie wiedziała jakie genialne pomysły zechce jej podsunąć, a kąpiel w morzu pod wpływem jego halucynogennych ponoć właściwości mogła mieć zaskakujący finał.
Czasami - zdecydowanie zbyt rzadko - przejawiała jakieś oznaki, że w płowej głowie kryje się choć kilka kropel zdrowego rozsądku i bywała przezorna, ceniła sobie własne życie i własną skórę jak mało co, a w towarzystwie ludzi ich pokroju obowiązywała zasada ograniczonego zaufania. Niekiedy Sigrun (zazwyczaj po kilku głębszych) na fali egzystencjalnych rozmyślań, co nie zdarzało się jej zbyt często, dochodziła do przykrego wniosku, że nie powinna była ufać innym - ale przede wszystkim sobie.
Nie znała języka rosyjskiego, jednakże odwiedzała piwnicę Valerija Dolohova wystarczająco często i nigdy nie odmawiała, kiedy zaczynał polewać, by zapamiętać te dwa słowa, które również zwykł powtarzać. Rozchyliła usta próbując wyłowić z pamięci to samo, tyle że w języku rumuńskim, w końcu spędziła na południu Europy całkiem sporo czasu i nie zajmowała się wyłącznie tropieniem wilkołaków (tak to już bywało na wyjazdach służbowych), lecz pamięć ją zawiodła. Nie miała głowy do języków obcych, więc nawet nie próbowała się ich uczyć. - Na zdrowie - rzuciła w końcu, gdy fiolka stuknęła o fiolkę. Uniosła swoją do ust i wypiła wszystko, choć cierpki, gorzki smak podrażnił zmysły. - Ciekawe czy działa podobnie do Złotej Rybki - zastanowiła się, jeszcze chwilę przyglądając się fiolce, którą po chwili rzuciła gdzieś obok niedbałym gestem. Zsunęła się z kłody, tak, aby usiąść na ziemi, a o nią się oprzeć, nogi skrzyżowała w kostkach. Kilkukrotnie sięgała już po cuchnący zgniłymi łuskami eliksir i to, co zdołała zapamiętać, wspominała z błogim uśmiechem na ustach.
Milczała chwilę czekając na cokolwiek, lecz poza uczuciem odprężenia, błogo rozlewającym się po ciele, wszystko inne wyglądało dokładnie tak samo. Zmarszczyła brwi podirytowana i spojrzała na Mulcibera: - Jeśli oszukali mnie na tym targu, to przysięgam, że wrócę tam jutro i wyrwę mu ję.... - burknęła marudnie, a wtedy od bladej twarzy Mulcibera wzrok odciągnął błysk na niebie.
Większość biorących udział w Festiwalu Lata zebrała się na wzniesieniu, skąd rozpościerał się najlepszy widok na to, co miała im do zaoferowania sierpniowa noc, ale i stąd mogli już podziwiać to widowisko - ubarwione suszem i figlami upojonemu nim umysłu. Ciemne niebo roziskrzyło się blaskiem spadających gwiazd, które pojawiały się i znikały na zaledwie kilka uderzeń serca; a przynajmniej gdy patrzyli na nie inni. Upojone działaniem suszu zmysły zaczęły odbierać wszystko inaczej - dużo bardziej intensywnie. Bliskość ogniska, promieniujące odeń ciepło, niemal parzyło, lecz nie była w stanie oderwać spojrzenia od nieśpiesznie spadających gwiazd, z długimi, srebrzystymi ogonami, przywodzące na myśl bardziej komety; niektóre mieniły się krwistą czerwienią.
- Podobno czerwone komety zwiastują coś wielkiego - wypaliła nagle, nie bardzo zastanawiając się nad tym co mówi.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Boczne ognisko [odnośnik]07.10.18 13:31
Kwaskowatość cukierka ani przez chwilę nie wywołała grymasu na jego twarzy. Cienie tańczyły po skórze, przesuwając się po drobnych zmarszczkach w okolicach oczu, które pogłębiły się w ostatnich tygodniach, błyski ogniska odbijały się w oczach, których źrenice powiększyły się, przysłaniając jasne tęczówki. Ciemność wokół nich była rozganiana przez płomienie, lecz noc wokół wydawała się głęboka i straszna. W pobliżu nie było już nikogo. Z zadowoleniem uznał, że okolica zaczęła opustoszeć. Postaci, które jeszcze chwilę wcześniej spacerowały tą drogą, rozeszły się, echo ich głosów wciąż niosło się w powietrzu, żadnego z nich jednak nie rozpoznał. Nie wypatrywał znajomych twarzy. Czuł się swobodniej otoczony ciemnością odbierającą mu tożsamość, nadającą anonimowości. Tu, sam na sam z Sigrun, gdzie mieli oddać się narkotycznym zabawą, upojeniu i Salazar wiedział czemu jeszcze. Nazwa niewybaczalnej klątwy wybrzmiała w ustach Rookwood jak rodzaj zabawy, jaką przeprowadza się z małymi dziećmi na sam początek. Ale on nie był małym chłopcem, doskonale znał skutki działania owego zaklęcia, jak i konsekwencje jego użycia. Uśmiechnął się pod nosem, nie mówiąc przez chwilę nic. Ssąc w ustach cukierka wpatrywał się w ognisko. Wyciągnął dłonie w jego kierunku, zwracając się do ognia ich wnętrzem, zapraszającym, otwartym gestem. Blizny na palcach i nadgarstkach, na przedramionach dość szybko reagowały na ciepło. Katował się, grzejąc je, przypominając sobie tamten ból, który łagodziła uzdrowicielka — potrzebował wspomnienia tego cierpienia, tylko ono mogło przyćmić słodycz ulgi.
— Na polanie pełnej ludzi, którzy przyszli do niej, by powróżyła im z misy pełnej wody i woskowych figur?— spytał głucho; absurdalny to był pomysł, lecz podejrzewał, że we własnych ustach nie brzmiał jak nuta bezmyślnego szaleństwa. — Nie — nawet gdyby zaczaił się na nią już po wszystkim; klątwa pogwałcającą wolną wolę była doskonałym narzędziem przeciwko czarodziejom, lecz należało używać jej rozważnie. — A po suszu?— ciągnął dalej, unosząc na nią oczy, a usta wykrzywiły się w szelmowskim uśmiechu. — Obawiasz się działania? To, co może z ciebie wyzwolić?— spytał tuż przed tym, jak sam opróżnił fiolkę. — Jeśli się boisz, nie pij— dodał, prowokując ją do popełnienia tego czynu. I wiedział, że to zrobi niezależnie od wszystkiego.
Susz miał dziwny smak. Ani to przyjemny, ani okropny, przełknął go bez grymasu na twarzy, ani wyraźnych oznak podniecenia. Pił tylko w towarzystwie osób, które darzył umiarkowanym zaufaniem, upijał się tylko wśród tych, co do których miał pewność, że nie odważą się lub z innych powodów nie spróbują go zaskoczyć. Używek unikał — burzyły zdrowy rozsądek, otumaniały na tyle mocno, że doprowadzały do skrajnie dziwnych zachowań. Nie lubił tracić nad sobą panowania, oddawać kontroli naturalnym instynktom i żądzom. Zamiast dzikiej euforii najpierw nadeszło rozluźnienie. Ramiona mu nieco opadły, mięśnie lekko zwiotczały, serce zwolniło swój bieg, a jego wypełniła przyjemność. Błoga i niezobowiązująca.
— Mam nadzieję, że nie.— Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni kosztował Złotej Rybki, kiedy pozwolił sobie na wyzwolenie pragnień i przyjrzenie im się z bliska. Nie sądził, by tego wieczoru to było właśnie to, co chciał odczuwać i czemu się przyglądać. Rozgorączkowana Sigrun odwróciła jego uwagę od tych myśli. Ze spokojem, w leniwy sposób spojrzał na nią, pochylając się do przodu i ciężar ciała opierając na udach, o które wsparł łokcie i przedramiona. Przez chwilę ciało wydawała mu się wyjątkowo ciężkie. Odnosił wrażenie, że to wszystko działo się powoli. Jeśli susz zaczynał działać, nie uderzył w niego gwałtownie. Powoli, przeskakując synapsa po synapsie otumaniał organizm.
— Coś wielkiego?— powtórzył po niej, nie idąc jej śladem, nie unosząc głowy w górę, by podziwiać gwiazdy. — Jakiś koniec ery, kometę, która zakończy anomalie, zmianę klimatu, czy kataklizm? — Wymieniał, przyglądając się uważnie swoim dłoniom, które wydały mu się większe. Cukierek praktycznie rozpuścił się w jego ustach pod wpływem suszu. Było ciepło, rozpiął dwa guziki koszuli i spojrzał przed siebie, ponad ogniskiem w dal. Gdzieś tam zamajaczyła ciemna sylwetka. A może tylko mu się zdawało?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczne ognisko - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczne ognisko [odnośnik]25.10.18 16:50
Pomysł może i brzmiał ciut absurdalnie, ryzykownie, lecz przypuszczała, że kto jak kto, Mulciber mógłby tego jednak dokonać - dyskretnie, w odpowiednim momencie, z pewnością niewerbalnie. Obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem, nic jednak na temat Lorraine Prewertt i zaklęcia Imperius nie powiedziała, nie zamierzając podważać tej decyzji. Westchnęła lekko, żałując, że wizja lady Prewett pod wpływem zaklęcia niewybaczalnego prędko się nie ziści - mogła im się przysłużyć. Najpewniej w niewielkim stopniu, lecz nawet pozornie błahe informacje mogły okazać się w pewnym momencie istotne.
- A po suszu nie ufam własnym pomysłom - odparła zgodnie z prawdą, po części świadoma tego jak lekkomyślne absurdy mogła podsunąć jej chora wyobraźnia, zwłaszcza otumaniona halucynogennym, upajającym działaniem wywaru druidów. - Ale nie boję się tego - zaprzeczyła butnie, unosząc wyżej brodę, krzywiąc się, ze w ogóle tak pomyślał; to nie był strach, lecz przebłysk rozsądku, które czasami miewała. Nie lękała się ciemności, która w niej tkwiła; od lat ją oswajała, jednocześnie zatracając się w tym coraz mocniej. Halucynogenne używki mogły spuścić te demony ze smyczy - wizja ta bardziej kusiła, niż niepokoiła. A wmawianie jej lęku przed działaniem jedynie podjudzało ją do jego podjęcia.
Miał rację, susz nie powinien był działać podobnie; miała słabość do Złotej Rybki, lubiła jej działanie, choć musiała dawkować ją sobie ostrożnie - mimo wszystko nie zamierzała pozwolić, aby pazury uzależnienia ściągnęły ją na dno. Cuchnący eliksir wprowadzał ją w błogi, ekstatyczny stan, do niego jednak potrzebowała innego towarzystwa. Nie dlatego, że Mulciberowi nie ufała, bądź obawiała się, ze to wykorzysta, ustalili już jednak gdzie leżała pewna granica.
Kilka chwil później Sigrun zapomniała zarówno o Złotej Rybce, jak i starym handlarzu, który sprzedał im fiolki z nielegalną substancją, o Festiwalu Lata i tych, których nieobecność na nim była doskwierająca. Wszystkie te myśl zostały zepchnięte poza skraj świadomości, a spojrzenie brązowych tęczówek skupiło się na czerwonych wstęgach, które przecinały niebo. Walczyła z dziwnie ołowianymi powiekami, czując, że i pozostałe części ciała stają się przyjemnie ociężałe. Siedziała na rozgrzanym piachu, a nie mogła oprzeć się wrażeniu, ze osuwa się gdzieś w dół, a jednocześnie - jakby jej jaźń próbowała uwolnić się z klatki jaką stanowiła teraz czaszka. Zaciskała się na jej głowie niewidzialna, żelazna obręcz. Cicho wypuściła powietrze z ust, nie potrafiąc oderwać wzroku od nieba.
- Koniec ery i nowy początek - odparła bez zawahania, nieświadoma tych słów, wypowiadała mimowolnie, wiedziona podszeptami, które pojawiły się gdzieś z tyłu czaszki. - Najpierw ziemia musi spłynąć krwią, a ona zapłonie - dodała pewnym głosem; zerwała się na nogi, czując dziwną lekkość. W ostatniej chwili uczyniła krok w lewo, nim powłóczysta spódnica zajęła się ogniem. Czerwone wstęgi spadały niżej i niżej, przeistaczając się w drobne krople - wyciągnęła ku nim rękę, zamiast chłodnych kropel deszczu czując jednak gorącą krew. Poczuła je twarzy, to było przyjemne, miłe, zmrużyła oczy, a gdy je otworzyła - ile mogło minąć czasu, który pulsował tak wolno? - krew zniknęła.
Cichy szmer, trzask gałązek - prawdziwy? - wyrwał Sigrun z zamyślenia; rozejrzała się czujnie, także dostrzegając cień sylwetki.
- Widzisz to? - rzuciła pytanie gdzieś w przestrzeń,  nie sprawdzając, czy Mulciber wciąż tkwi na swoim miejscu, na kłodzie przy ognisku.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Boczne ognisko [odnośnik]07.11.18 19:22
Krew miała kolor smoły. Była tak samo czarna, jak i gęsta. I choć nie przypominała jej w żaden sposób, był pewien, że to jest właśnie to. Brudna, zanieczyszczona lub zatruta. Nie wydobywała się z niego, nie krwawił. Nie przypominał sobie, aby był ranny, nikt go przecież nie zaskoczył, a Sigrun nie potrafiła jednym spojrzeniem rozerwać go od środka i wywołać takiego krwotoku. Nie była tak potężna, nie posiadała takiej władzy. Miał cudzą krew na swoich rękach. Czuł, że biła od niej czarna magia, wielka, potężna moc. Patrzył w nią, jakby mógł wejrzeć głębiej, w jej strukturę, a może przejrzeć ją na drugą stronę. Czy po drugiej stronie znajdował się lustrzany świat, czy ujrzałby po drugiej stronie własne odbicie i czas płynący do tyłu? Czy tam wszystko szło wspak?
Podniósł na nią wzrok powoli. Jej kształty były wyraźne, ale jakieś zniekształcone. Niepodobne do siebie. Ociekały tym samym, co jego ręce, dziwną, tajemniczą substancją. Spływały po jej szyi na dekolt, po piersiach, sutkach, brzuchu i biodrach, oblepiało ją całą, żyło z nią, towarzyszyło jej na jakiejś niezrozumiałej dla niego zasadzie. Trwały obie w ścisłej symbiozie, ruszając się tak, jakby przenikały się wzajemnie. Sigrun i ta ciemność, która nie wydawała mu się wcale obca i nieznajoma. Pożądał jej i czuł wobec niej respekt. Wobec mocy, która ich otaczała i magii, którą widział na własne oczy.
Nie wiedział, w którym momencie zsunął się z drewnianej kłody na wilgotny piach. Ogień nagle zaczął morderczo razić go w oczy, przenikać przez odruchowo wyciągniętą rękę, która miała przysłonić jego blask, przelewać się pomiędzy osmolonymi palcami, by dopaść do jego źrenic i sprawiać mu tym ból.
— Tak podejrzewałem — powiedział w końcu metalicznym głosem, którego poprzedziło gardłowe chrypnięcie. — Że się boisz samej siebie, że nie panujesz nad sobą.— Nie masz ani kontroli, ani władzy nad ciałem, umysłem, nad mocą, która wylewała się z niej jak krew po Vulnerario. Oddychał powoli, czując dziwny ciężar na piersi, jakby ktoś lub coś siadło mu na żebrach. Coś bardzo ciężkiego i niewidzialnego, przygważdżało go do ziemi. Osunął się, opierając wreszcie wygodniej. Grzęznąc w piachu, który blisko ogniska był dziwnie ciepły, rozgrzany.
Ona patrzyła w niebo, a on, w końcu gdy opuścił rękę, na nią. Nie widział tego za czym się oglądała, czego poszukiwała w iskrzących się jak złote kule gwiazdach. Kiedy otwierała usta, czarna, smolista krew zalała jej wargę, brodę i ściekała na dekolt. Zdawała się tego nie zauważać. Nie przeszkadzało jej to, ale on nie mógł przestać. Już pod nią piach był mokry. Jej strój przesiąknięty, lepił się do ciała, piach do ubrania. Posoka szukała swojej ścieżki pomiędzy ziarkami piasku, oddalała się od jej stopy i zmierzała w jego stronę. Obserwował to z zapartym tchem, nic nie mówiąc, nie czując, nie mrugając, ani oddychając. Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, że wciąż żyje i wziął głęboki wdech. Zerwała się na własne nogi a on spojrzał na nią jakby z opóźnieniem. W szeroko otwartych oczach odbijał się umykający w noc ogień i mrok, który czaił się gdzieś głęboko. Smak cytrynowego cukierka gdzieś zanikł, czuł w ustach ziemię, jakby brał ją garściami i wkładał do ust.
Mówiła tak, jakby widziała coś więcej. Przypominała mu wróżbitę, który doznawał objawienia. Ale jej trzecie oko było zamknięte, o ile w ogóle istniało gdzieś w środku. Wsłuchiwał się w jej głos w skupieniu, starając się już nie dostrzegać tej materialnej powłoki, która ją otulała jak najszczelniejszy płaszcz.
— Tak — odpowiedział jej szczerze, zgodnie z prawdą. — Wychodzi z ciebie — wypływa, wydostaje się, by zalać świat, by go sięgnąć i pożreć. Nie bał się. Był zafascynowany tym zjawiskiem, zaintrygowany nim jak śmiercią, z którą jak sądził, rozmawiał latami. Naprawdę, czasem jedynie w wyobraźni.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczne ognisko - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczne ognisko [odnośnik]03.12.18 18:54
Zapadła w dziwny trans, tak właśnie wyobrażała sobie objawienia prawdziwych wróżbitów, sądziła, że tak właśnie się muszą się wtedy czuć - nigdy nie miała poznać prawdy, nie posiadała trzeciego oka, wraz z krwią otrzymała inny dar, ale w tamtej chwili była święcie przekonana, że to prawda. Głowę miała pełną wizji, nie mających nic wspólnego z przyszłością, wprost przeciwnie. Z odmętów niepamięci powracały dawno zapomniane obrazy - niepokojące, chore, przerażające. Zmrużyła oczy, czując, że brakuje jej tchu. Powietrze wokół, rozgrzane od płomieni ogniska i letniej nocy, gęstniało, każdy ruch sprawiał jej trudność - jak gdyby znalazła się pod wodą.
Wychodzi z ciebie.
Uniosła dłoń do ust, gdy poczuła strużkę czegoś gorącego i lepkiego; dopiero wtedy dojrzała na opuszkach palców krew czarną jak smoła, gorącą i gęstą, zaczęła parzyć jej skórę. Wytarła dłoń o spódnice, lecz to na nic. Żyły na przedramionach zaczęły się uwypuklać, czernieć, widziała cały ich labirynt pod bladą skórą.
- Pali mnie od środka - wychrypiała; bolało, ale wciąż tkwiła nieruchomo. Bolało, piekło tak mocno, że w pewnym momencie wbiła długie paznokcie w skórę prawej ręki, zaczęła drapać, coraz silniej i szybciej, chciała rozedrzeć skórę i pozbyć się smoły z wnętrza swojego organizmu. Wypalała ją od środka, płonęła wewnątrz, ale jednocześnie - nie potrafiła oderwać od niej oczu. To było piękne. W pewien sposób. Magnetyzujące, fascynujące. Bolało, ale ten ból zaczynał sprawiać jej przyjemność. Cofnęła palce, chwilę jeszcze przyglądała się swoim rękom z labiryntami czarnych żył.
Nie wiedziała ile czasu upłynęło, zegar musiał się zatrzymać, jak gdyby rzucili na tę część plaży zaklęcie Horatio. Zapadła cisza - drzewa przestały się poruszać pod wpływem wiatru, morze nie szumiało już kojąco, ogień nie trzaskał, choć wciąż płonął. Słyszała za to wyraźnie niespokojne bicie własnego serca, szmery gdzieś obok; ukradkiem, kątem oka dostrzegała cienie przemykające obok, krążące wokół nich, niby wygłodniałe wilki.
Kłamała, teraz to poczuła, choć jeszcze kilka chwil wcześniej była przekonana, że odpowiada mu zgodnie z prawda, że naprawdę nie czuje lęku przed tym, co się w niej kryło - ale miał rację. Wszystkie zapory zaczęły pękać, niczym kamienny mur trafiony potężną Bombardą, a obrzydliwe demony plagi koszmarów wyciągały ku niej lepkie ręce zwieńczone ostrymi pazurami, wrzeszczały, że nie ma prawa o nich zapomnieć. Nierzadko traciła nad sobą kontrolę, rozgniewana, wściekła nie panowała nad własnymi czynami, postępowała lekkomyślnie, w tej burzy tkwiła jej siła, ale jednocześnie - gdy spoglądała we własne odbicie obłęd w oczach ją niepokoił.
Gdyby potrafiła je spętać, wziąć na smycz, te najbardziej obrzydliwe i plugawe z cieni, byłaby potężniejsza niż kiedykolwiek - czuła to teraz doskonale.
Spojrzała na Mulcibera, który wydawał się jej teraz niepokojąco spokojny. Jak mógł być tak spokojny, podczas gdy ona zaczęła drżeć z zimna, choć jej czoło zrosiły krople potu? Zbliżyła się do Śmierciożercy, powoli i ostrożnie, przyglądając mu się uważnie - Sigrun wydawało się, że jego oczy nie są już szare. Źrenice powiększyły się gwałtownie, nienaturalnie, zlały z czernią białek. On nad tym panuje, pomyślała. W tym tkwiła jego przewaga.
- To ty go podpalisz - powiedziała w końcu; spojrzała w bok. Podłużny cień o rubinowych oczach z pionowymi źrenicami pełzał ku niej, lecz tym razem - nie cofnęła się, wyciągnęła ku niemu rękę.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Boczne ognisko [odnośnik]20.12.18 19:21
Ciemność sączyła się przez gęste powietrze, jak przez watę, skraplała się na skórze i spływała po niej, aż do ziemi, by w nią wsiąknąć i wejść głęboko. Niebo stało się ciemniejsze, rozświetlone zaledwie bladymi punktami, które niepokornie odrywały się od pochłoniętej w granacie płaszczyzny i spadały dzikim ognistym łukiem wprost do rozkołysanego morza. Zdawało mu się, że słyszał to; dźwięk luru, niosący się pośród rozkołysanych fal, dziwną, obcą melodię graną przez nieznajomych pryskanych wodą, dryfujących na wielkim, drewnianym okręcie wprost na nich. I w swej całkowitej, pozbawionej uzasadnienia bezwładności, patrzył na nią, jak to wszystko, jak magia, czarna jak smoła, wypływała z jej ust, cieknąc po brodzie, jak sok z przegryzionego pomidora, skapując na jej szaty. Jak żyły uwypuklają się, jak próbuje je paznokciami wydrapać, by się do niej dostać. Paliło ją od środka — wiedział to; widział to w jej wielkich, lekko przekrwionych oczach. Zdawały się zionąc gorącem, jak podczas choroby, czarnomagicznej gorączki, obezwładniającej jej organizm. Jego oddech stawał się coraz wolniejszy, coraz bardziej miarowy z każdą upływającą sekundą. Ale pamiętał, powtarzał sobie, że musi oddychać, że nie może przestać, bo kiedy tak się stanie — uśnie, nie wiedząc nawet kiedy. Podniósł wzrok górę, kiedy stanęła nad nim, walcząc z wewnętrznymi demonami, wypychając je od środka. Próbowała je złapać, jak oślizgłą glizdę, która wymykała jej się spomiędzy palców i wyciągnąć, wyszarpać, z żołądka, w którym upatrzyła sobie nowy dom.
Zacisnął palce, a wilgotny piach wezbrał się w jego dłoniach, lecz gdy tylko odepchnął swój ciężar, w efekcie czego stanął na równych nogach, poza pojedynczymi ziarkami osadzonymi na pokrytej słodkim potem skórze nie było zbyt wiele piachu. Cienie — rzeczywiście, tańczył wokół nich do tylko im znanej melodii, przemykały pomiędzy płomieniami, skacząc z pnia na pień. Nie odrywał od niej wzroku. Zbliżył się, powoli czyniąc krok w jej stronę. Kiedy wskazała na cień, o paskudnych, czerwonych ślepiach i wielkich, naostrzonych kłach, powiódł szarym spojrzeniem w tamtą stronę. I stanął przy niej, tuż za nią. Objął ją szerokimi ramionami, ciasno, opierając gorący jak wyciągnięte z kominka żelazo policzek do jej policzka. Pod splecionymi na jej piersiach rękami, czuł szybki oddech, czuł, jak jej klatka unosi się gwałtownie i opada w nieregularnych, spazmatycznych oddechach. A jego ręce były już całe w tej gęstej smole. Uniósł je i objął jej gardło, nie odsuwając się ani krok w tył. Odchylił jej głowę na swoje ramię, a szczękę rozwarł, siłą, jak paszcze, jak pułapkę na niedźwiedzie, z którą musiał walczyć, aby nie zamknęła się i nie urwała mu palców. Zajrzał w głąb jej gardła, poszukując źródła gęstej, czarnej mazi.
—Dlaczego?— spytał, spoglądając jej z góry w oczy, czując jak jej ciężar spoczywa na jego lewej stronie. Zacisnął lepkie od mazi dłonie na jej krtani, a potem spojrzał na demoniczne cienie. A potem znów na nią. I zaśmiał się. Zaśmiał się głośno, parsknął, ukazując rząd równych zębów. Czynił to rzadko, a jeszcze rzadziej szczerze. Ale to co widział, to co czuł, wywołało w nim dreszcze. Dlatego pozwalał sobie na upust rozbawienia, by potem brudnymi od smoły dłońmi pogładzić ją po policzku.
— Spalmy tą plażę — powiedział jej, poważniejąc. Puścił ją też i minął, obchodząc ognisko dookoła. Wyciągnął różdżkę i skierował ją w ogień. Prosto w płomienie, zwykłe języki rosnące ku niebu. Skoncentrował się przez chwilę, przymknął powieki, po chwili wyszeptał inkantację. Magia pierwotna, magia obnażona przed nim z tajemnic. Smukłe palce, pieszczące wężowe drewno zacisnęły się mocniej na różdżce, a płomienie przybrały zupełnie inne kształty. Kształty, które wyraziły przyjemność, pragnienie — niosły ze sobą ciepło, a potem mogli w nich ujrzeć to, czego widzieć wcale nie chcieli.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczne ognisko - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczne ognisko [odnośnik]16.01.19 20:37
Poddała się temu. Dziwnym uczuciom, których nie potrafiłaby ująć w słowa. Zapomniała gdzie jest, kim jest, jak się nazywa, to przestało mieć znaczenie. Wyimaginowana, ostatnia zapora pękła, a żar letniej nocy spłynął na nią jeszcze mocniej, gęsty i lepki. Nie zauważyła, kiedy Ramsey znalazł się za nią, w którym momencie dłonie znalazły się na jej ciele - poczuła je dopiero po chwili, cicho wypuściła z ust powietrze.
Szarpnęła się, gdy rozwarł jej usta, jak zwierzęciu, jak psu; czuła, ze czarna smoła wypływa spomiędzy warg, spływa po brodzie, szyi, piersiach, parząc skórę. Długie, smukłe palce zacisnęły się na jej bladym gardle, ściskając krtań, na kilka chwil, które wydawały się trwać w nieskończoność, zabrakło jej oddechu. Z ust wydobył się dziwny charkot, kiedy próbowała złapać powietrze, odczuwała test jako silniejszy, niż był w rzeczywistości; uniosła własne dłonie, łapiąc go kurczowo za rękę, wbijając w skórę długie paznokcie aż do krwi. Szarpnęła raz, drugi, aż w końcu opuściła je bezwiednie, mrużąc oczy. Ból był do zniesienia. Był niemal przyjemny, gorący. Śmiech Mulcibera rozbrzmiał gdzieś daleko, jakby on był nad powierzchnią, a ona unosiła się w zimnej, morskiej toni - i otworzyła oczy dopiero wtedy, gdy puścił jej gardło i instynktownie nabrała w płuca powietrza. Niechętnie rozchyliła ciężkie, ołowiane powieki. Była niemal zła, że przestał, że cofnął rękę w chwili, kiedy przyjemne dreszcze przemknęły wzdłuż kręgosłupa. Zerknęła na płomienie, nad którymi przejął kontrolę. Języki ognia sięgały coraz wyżej i wyżej, trzaskając przy tym nieznośnie. Miała wrażenie, że w jej głowie zaroiło się od rozwścieczonych pszczół, że za chwilę oderwie się i pofrunie, że ciało rozedrze się jak pergamin, uwolni skrępowanego lakiem i sznurkami ducha. Podeszła bliżej, tak blisko, że gorąc niemal parzył skórę, ale teraz wcale jej to nie przeszkadzało. Wszystko wokół straciło wyraźne kontury i kształty, było wibrującą plamą barw i cieni.
- Spalmy - odparła krótko.
Przyjęła tę propozycję bez zastanowienia, miała poczucie, że właśnie to powinni zrobić - uniosła własną różdżkę, zmuszając płomienie do szybszego tańca. Ogniem zajęła się kłoda, zapłonęły najbliższe drzewa.
Z naprzeciwka wyłoniła się ludzka sylwetka - niewysoka, smukła. Coś krzyczała, ale nie rozróżniała poszczególnych słów. Zerknęła ukradkiem na Mulcibera, z niemym pytaniem w brązowych tęczówkach, uśmiechając się przy tym niemal lubieżnie. Cudowny, euforyczny przypływ energii przeszył jej ciało, nieprawdopodobne pragnienie nasycenia się cudzym bólem. Czy w tej kobiecie, która pouczała ich o tym jak niebezpieczne jest igranie z ogniem na skraju lasu, także wrzała czarna smoła? Zapragnęła rozpruć jej brzuch i dowiedzieć się o tym jak najprędzej; ta natrętna myśl obijała się o wnętrze czaszki, nie dając spokoju. Ze szczerym, niemal radosnym uśmiechem na pełnych ustach ruszyła w jej kierunku - chciała przejąć nad nią kontrolę, zmusić do wypełnienia wizji, które pojawiły się w chorym, upojonym umyśle. Posmakować krwi.

| zt x2


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544

Strona 5 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Boczne ognisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach