Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]12.08.15 9:06
First topic message reminder :

Później wkleję, jestem za leniwy :C
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley

Re: Salon [odnośnik]16.06.16 14:50
- Toujours Pur, stary! - ryknął ciut za głośno Lorne, podchodząc do Colina i wręczając mu butelczyny. Jako kot jedynie zamiauczałby żałośniej - męski głos to wspaniałość natury! Potęga dźwięku!
Lorne był trochę bardziej pijany, niż początkowo myślał. Dopiero po chwili zorientował się, że Colin wcale nie pytał o rodzaj trunku, a o to czy jest znudzony. Nie był! Musiał odreagować traumatyczne przeżycia sprzed paru dni. - Nie jestee-em! Ale tyle się ostatnio działo, że zaniedbałem swoich przyjaciół, a nie można zaniedbywać przyjaciół, bo niedbalstwo prowadzi do niesnasek, a niesnaski do zerwania kontaktów, a co po samym szlacheckim tytule, gdy nie ma się z kim szlachecko upić, prawda?
Po sekundzie stworzył kolejne zbyt długie zdanie, ale urwał w połowie, ponieważ pozbawione było sensu. Potrząsnął głową, zaśmiał się i usiadł ma pobliskim fotelu.
- Proszę, opowiedz co u ciebie słychać! Przepraszam najmocniej, że nie odzywałem się, ale już jestem i chcę wszystko nadrobić! Wszyściuteńko, stary! I lej, lej! - wskazał na butelki, które dzierżył gospodarz.
Lorne usadowił się wygodnie na wolnym siedzisku i odpiął parę guzików koszuli. Rozejrzał się dookoła. Przepych był widoczny, ale nie uderzający. Całkiem tu było przytulnie!
Po chwili zaczął bawić się z kotami, które z ciekawością go obwąchiwały. Mieszanka perfum, alkoholu i doskonałego nastroju - oto, co czuły!
Lorne Bulstrode
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2048-lorne-bulstrode#30733 https://www.morsmordre.net/t2072-salvador-lorne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f212-manor-road-1 https://www.morsmordre.net/t3058-lorne-bulstrode#50155
Re: Salon [odnośnik]16.06.16 16:25
Colinowi wystarczyło około pięć sekund na to, aby stwierdzić, że Lorne zabawił do niego w stanie nie tylko kocim, ale i nietrzeźwym (z czego cztery sekundy spędził na wdychaniu alkoholowych wyziewów). Niemniej był jednak pod wrażeniem, że Bulstrode w takim stanie zdołał się w pełni transmutować i nie zostawił sobie kawałka ogona na czole. Co prawda stanowiłby wtedy widok przekomiczny, ale księgarz podejrzewał, że aż takiego szoku nie byłby w stanie wytrzymać. Przynajmniej nie na trzeźwo, więc machinalnie odebrał od mężczyzny butelki - bardziej w celu ratowania ich przed stłuczeniem - burcząc coś pod nosem o koszmarnych pijanych szlachcicach.
Nie musiał wskazywać mu miejsca; Lorne sam ochoczo zajął jeden z foteli, ku zgrozie Colina jednak zaczął natychmiast rozpinać swoją koszulę. O nie, nie, nie, byleby tylko nie był jednym z tych pijaczyn, które po odrobinie alkoholu rozbierają się do rosołu. Na szczęście przerwał na kilku pierwszych guzikach, a Colin odetchnął z ulgą, rozlewając alkohol do szklanek.
- Jesteś psychiczny - nie zawahał się go jednak krótko podsumować, krzywiąc się na samo wspomnienie, że niemalże p o c a ł o w a ł swojego przyjaciela. Co samo w sobie nie byłoby jeszcze takie tragiczne i fatalne, gdyby nie fakt, że tenże przyjaciel był wtedy kotem. Miał tylko nadzieję, że Lorne zapomni i tym nieprzyjemnym wydarzeniu wraz z porannym kacem; Colinowi wystarczyła już opinia kociego ekscentryka i nie potrzebował dodatkowych plotek o swojej podejrzanej miłości do futrzaków.
- Nadal jestem kawalerem - powiedział w końcu, siadając w fotelu naprzeciwko i ciężko wzdychając, jakby kawalerski stan straszliwie mu dokuczał. - Nie ma miłości na tym świecie, przyjacielu, przyszło mi żyć w straszliwych męczarniach samotności - opadł teatralnie na oparcie fotela i wbił zrozpaczone spojrzenie w sufit, przykładając dłoń do czoła w pozie niespełnionego romantyka.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]16.06.16 16:49
Przytaknął na słowa, że jest psychiczny, po czym wzruszył ramionami i zaśmiał się znowu. Cóż innego mu zostało oprócz obłędu, gdy wszystko, co określa człowieka normalnym, w jego przypadku sypie się u fundamentów? I w dodatku Colin poruszył najbardziej z niewdzięczny z tematów. Miłość! Związki! Młody Bulstrode skrzywił się na te słowa.
- Colinie, nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że żaden z pierścieni nie uciska ci palca. Ja sam przyrzeczony jestem kobiecie, która skrycie mną gardzi, a to popycha mnie ku temu.
I po raz kolejny wskazał na alkohol. Rozpoczął opowieść o niesnaskach na balu Averych, długich dniach w zupełnym odseparowaniu, aż w końcu doszedł do pointy - czyli spotkania z Darcy. Spotkania, które obfitowało w podejrzenia o zdradę, w pytania o wspólną przyszłość i niemożność otwarcia się przed drugą osobą. Nie chciał zanudzać Colina melodramatami, dlatego, w jego mniemaniu, mówił rzeczowo, pomijając szczególiki.
- Zupełnie z nikim się nie spotykasz? - zagaił po chwili ciszy. Szczerze w to wątpił, taki hulaka długo sam nie wytrzyma! - Co prawda prawie wycałowałeś mój koci pyszczek, mogłem sobie coś pomyśleć...
Spojrzał na niego zawadiacko. Gdy zaś w końcu rozlali alkohol, Lorne zapytał o interesy, a także najbliższe plany Fawleya. Chciał posłuchać o życiu kogoś innego. Kogoś, kto idzie zupełnie inną ścieżką. Brakowało mu zwyczajnych kontaktów międzyludzkich. Musi zrobić sobie parę dni wolnego.
Lorne Bulstrode
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2048-lorne-bulstrode#30733 https://www.morsmordre.net/t2072-salvador-lorne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f212-manor-road-1 https://www.morsmordre.net/t3058-lorne-bulstrode#50155
Re: Salon [odnośnik]19.06.16 19:37
Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do przyjmowania w swoim salonie gości, którzy przemieniali się z kotów w ludzi na jego kolanach. Owszem, nie przeszkadzało mu to, że lord Bulstrode wykazywał większą niż zazwyczaj gadatliwość, najwyraźniej tak bowiem działał na niego alkohol (a Colin bał się pytać, ile butelek osuszył Lorne przed przybyciem do Szkocji), niemniej jednak czuł pewien dyskomfort na myśl o tym, że przyjaciel był świadkiem (i uczestnikiem) całuśnego nastroju księgarza. Takie sytuacje zdecydowanie nie powinny mieć miejsca i Colin zastanawiał się, jaką klątwą zagrozić Bulstrode'owi, żeby ten milczał jak zaklęty.
- Raczej jakiego mam pecha - skrzywił się - jesteś młody, nieopierzony i jeszcze szaleństwo szumi ci w głowie, bo nie myślisz o przyszłości i małych Lorniątkach - westchnął. Jakkolwiek sam nie przepadał za dziećmi i uważał je za zło konieczne, aby przekazać dalej swoją wspaniałą krew i charakter, to mimo wszystko sądził, że w y p a d a mieć potomka. Oficjalnego, małżeńskiego dzieciaka, którego będzie mógł nazywać synem lub córką, a nie ukrywać się potajemnie w suterenach, odwiedzając dzieci z pozamałżeńskiego łoża. - Poza tym chyba wcale tak źle nie trafiłeś, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd. - Szturchnął go pięścią w żebra. W idealnym świecie siedzieliby teraz obaj grzecznie w salonie Yaxley'ów lub Rosierów, konwersując na jakieś nudne tematy i starając się nie ziewać z tychże nudów, w duszy odliczając już czas do typowego męskiego wyjścia. W świecie rzeczywistym Colin został boleśnie odprawiony z kwitkiem, Rosalie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, a jakakolwiek dalsza znajomość z Darcy przestała mieć większy sens.
- Z nikim oficjalnie - powiedział ostrożnie, nie do końca przekonany, jak przyjaciel przyjąłby wiadomość, że Colin postanowił załatać pustkę po Rosalie romansem (chyba mógł to tak nazwać?) z własną pracownicą. W dodatku dziewczyną, której korzenie przebiegały daleko od szlacheckich spisów, nie mówiąc już o cokolwiek wątpliwej czystości jej krwi.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]22.06.16 18:49
- Mówisz zupełnie tak, jakbyś stracił swój ostatni dzień młodości, drogi Colinie - zauważył Lorne, myśląc trochę trzeźwiej, choć ciągle sącząc alkohol. - Może żadna nie potrafi cię dostatecznie zaspokoić? Coś cię trapi w tych sprawach?
Zaśmiał się na określenie "małe lorniątka". Potem jednak zmroziły go wyobrażenia o wrogim nastawianiu takowych przez Darcy. Nawet takie hipotetyczne szkice okazywały się naturalistyczne i pełne pesymizmu. Potomstwo z tą dziewuchą byłoby najcięższą misją, jakiej miałby się podjąć. Do tego chyba jednak nie dojdzie.
Tak więc obaj. Lorne i Colin, myśleli o latoroślach, a obecna w tym była dziwna tęsknota i niepokojący cień, który potwierdzał, że tak naprawdę żaden z ich planów może nie wypalić. Doprawdy podła sprawa, miałby mruknąć Lorne, ale tylko poruszył bezdźwięcznie ustami.
- Myślisz, że przykładam wagę do jej wyglądu? Darcy jedynie maskuje swoim pięknym ciałem wszelkie zepsucie, które rozsiewa każdego dnia. Pewnie nie raz dotarła do ciebie informacja o naszych beznadziejnych poczynaniach. Albo też czytałeś w gazecie. Nie wiem, co robić.
Gorzkie słowa pijanego szlachcica, którego ominęła prawdziwa miłość. Już od paru godzin kiełkowały w Lornie plany zemsty, za to podłe traktowanie, jakiego dopuszcza się młoda Rosierówna. Nie podzielił się tym z Colinem, choć ten niechybnie musiał zauważać raz po raz zamyślone i poważne oblicze Lorne'a.
- Sprawa z Rosalie już zamknięta na zawsze?
Lorne Bulstrode
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2048-lorne-bulstrode#30733 https://www.morsmordre.net/t2072-salvador-lorne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f212-manor-road-1 https://www.morsmordre.net/t3058-lorne-bulstrode#50155
Re: Salon [odnośnik]22.06.16 23:36
Czuł dziwną potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego, naprawdę wszystkiego, począwszy od swojej nienawiści do własnego rodu, przez upokorzenie jakiego doznał miesiąc temu od Yaxley'ów, po dziwny zanik pamięci w ostatnich dniach. Czuł potrzebę, ale jednocześnie wiedział, że Lorne nie jest gotowy na a ż taką dawkę informacji, dlatego postanowił serwować mu je w malutkich, tyciusieńskich pakiecikach.
- W tych sprawach wszystko w porządku - syknął nieco niegrzecznie, oburzony niejako pytaniem przyjaciela. O co on właściwie pytał? I co to za pytanie o zaspokojenie?! Postanowił mu jednak to wybaczyć, zrzucając bezpośrednie pytanie padające z ust mężczyzny na karb wypitego alkoholu. Miał tylko nadzieję, że Bulstrode nie będzie drążył tematu.
- Kiedyś ktoś... mi powiedział, że żonę należy sobie wychować i podporządkować. Szczerze mówiąc odnoszę się do tego sceptycznie, bo kobiecie w szczególności należy się szacunek i uprzejme traktowanie, ale... - spojrzał na przyjaciela spod przymrużonych powiek zastanawiając się, czy naprawdę jest sens cokolwiek mu doradzać, skoro cały Lorne był jednym wielkim symbolem zrezygnowania - może w twoim wypadku właśnie to by pomogło? Pokazanie, kto w waszym związku nosi spodnie?
Stuknął szklanką o blat stolika, sięgając po butelkę i dolewając sobie trunku. Na wszelki wypadek odstawił alkohol z dala od dłoni Bulstrode'a, bo ten i tak miał już chyba dość wesołego płynu. Nawet, jeśli zerkał na niego z wyraźną chciwością.
- Nie mówię, że maczugą przez łeb i do jaskini, ale wiesz... - mrugnął znacząco, zanim schłodzony płyn spłynął do gardła, paradoksalnie wypełniając je płonącym ogniem. Właśnie to było zachwycające w każdym alkoholu, ten niesamowity paradoksalny kontrast i dualizm. - Ech, daj spokój - machnął dłonią z irytacją na samo wspomnienie o Rosalie. Wolałby już więcej o niej nie myśleć i zająć się czymś... kimś innym, ale obraz pięknej wili powracał na każde wspomnienie jej imienia.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]06.07.16 11:41
Lorne czuł, że Colin nie jest z nim do końca szczery - ale cóż mógł na to poradzić? Nie będzie swego kompana ciągnął za język, nie w jego kwestii leży zmuszanie do otworzenia komat tajemnic, bo żadna ze stron nie czułaby się z tym komfortowo. Lorne dostrzegał też, że gospodarz odciąga od niego alkohol! Zmarszczył na to brew, a spojrzenie jego zdradzało naganę. To było niczym zaklęcia niewybaczalne! Tylko, że bez inkantacji i bez zakazów. Ach, nieważne, nieważne, nie myśl tyle Lorne.
- Tak, tak, kto ma spodnie. Ja się muszę obchodzić z Darcy jak z najdelikatniejszym kwiatuszkiem, bo ta każdy gest, każde słowo, każdą myśl analizuje z wnikliwością demona. Chodzę na paluszkach, a gdy jestem zbyt śmiały rzuca pierścionkami i wbija szpilki jadowitych słów.
Tak było. Zaśmiał się na porównanie z maczugą przez łeb i stwierdził, że wcale nie byłby to taki zły pomysł. Potem westchnął.
Obaj rozmawiali długo, o sprawach mniej lub bardziej przyziemnych. Czasem między nimi rodziła się cisza, ale nie ta niezręczna, która powoduje nadmierną potliwość. Bardziej ta przyjacielska, aby uporządkować myśli czy też nie myśląc o niczym. Po jakimś czasie Lorne przymknął oczy na sekundę, potem znowu i znowu. Powieki stały się ciężkie i w mig zasnął na fotelu i Colin choćby chciał, nie zbudziłby młodego Bulstrode. Chyba że za pomocą zaklęć - ale czy chciałby ryzykować?

[zt]
Lorne Bulstrode
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2048-lorne-bulstrode#30733 https://www.morsmordre.net/t2072-salvador-lorne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f212-manor-road-1 https://www.morsmordre.net/t3058-lorne-bulstrode#50155
Re: Salon [odnośnik]01.08.16 20:28
| wybierz sobie datę

Ciężki dzień zmiótł z niej wszystkie życiowe siły. Księgarnia pękała w szwach, a dostawa zwaliła ją z nóg. Doprawdy, jak można robić tak duże zamówienia? Układała książki według własnych zasad. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć z awansu. Jej praktyka i tak trwała za długo, ale w zasadzie robiła nadal to samo. Zaczepiana przez klientów, odpowiadała wszystko co wiedziała o książkach, a następnie wciskała te, które były na promocji. Colin powinien być z niej dumny. Gdy ściemniło się, kierownik poprosił ich o posprzątanie w księgarni i przygotowanie do zamknięcia, a Keirę bolał każdy mięsień. Ile godzin minęło? Jeszcze niedawno był ranek! Podzieliła się obowiązkami z resztą pracowników i jako jedyna poszła do magazynu, pozgniatać kartony po dostawie. Te piętrzyły się jak szalone, zagradzając przejście. Zmęczona Keira usiadła na podłodze, ale nie mieli nawet czasu na odpoczynek. Zaczęła zgniatać karton, lecz za sobą usłyszała dziwny pisk. Szukała źródła dźwięku. Intuicyjnie wyciągnęła różdżkę. Jeśli to będą chochliki, to na wszystkich starożytnych bogów, wychodzi stąd z trzaskiem drzwi. Podniosła jeden z kartonów, a tam kuliło się sześć pufków. Malutkie zwierzątka piszczały i całe się trzęsły. Wyglądały jakby dopiero się urodziły kilka dni temu.
- Hej, maluchy, gdzie wasza mama? - spytała, ostrożnie kładąc zwierzęta na dłoni. Wszystkie odłożyła na małe biurko. Z ciekawości podniosła kolejny karton i przesunęła ciężką paczkę z książkami bliżej ściany. Niestety pod nią znajdowała się krew. Skrzywiła się, nie wiedząc, czy ma się cieszyć, że najprawdopodobniej znalazła matkę maluchów. Wkurzona na zwierzaki, że ma dodatkową robotę wysprzątała wszystko za pomocą zaklęć. Schowała zwierzaki do kieszeni swojego płaszcza, a wychodząc do domu wysłała wiadomość przez kominek do Colina. Co miała zrobić z tymi maleństwami? Nie zostawi ich na pewną śmierć, a jej szef miał rękę do zwierząt. A może po prostu chciała go zobaczyć? Gdy dostała zaproszenie, szybko weszła do kominka, tuląc do siebie pufki. Wydawały się takie przerażone! Bała się, że kogoś zobaczy w środku i będzie musiała się tłumaczyć, co robi w domu Colina, ale zwierzęta naprawdę potrzebowały teraz pomocy. Ona nie miała nawet jak ich wykarmić, nie mówiąc o tym, że w ogóle nie wiedziała, co powinna zrobić poza przytuleniem.
- Colin? - spytała w puste ściany, rozglądając się po wnętrzu. Och, nic dziwnego, że nie przejmował się losem kanapy Keiry, jego meble na pewno były robione na zamówienie i w dodatku charakteryzowały się większą wytrzymałością.
- Błagam, chodź tu, one strasznie piszczą, nie wiem, co chcą - jęknęła, tuląc je wszystkie na raz do siebie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]02.08.16 18:55
Nie sypiał dobrze w ostatnich dniach, a jeśli miał być szczery sam ze sobą, to musiał przyznać po prostu, że sypiał beznadziejnie, dręczony koszmarami, z których budził się co chwila spocony i drżący, wciąż nie do końca pewien, czy ponure sny się zakończyły, czy nadal trwają na jawie. Ilekroć spojrzał na swoją okaleczoną dłoń, zgrzytał zębami ze złości, co wcale nie pomagało mu się uspokoić i wyjść z dziwnego marazmu połączonego z nieustannym gniewem, który tłumił się tylko w nielicznych sytuacjach. Denerwowały go te szczegóły, na które do tej pory nie zwracał najmniejszej uwagi, a w pewnych chwilach o ból głowy przyprawiało go nawet kocie miauczenie, które uważał za wyjątkowo słodkie. Był niepewny, zagubiony i rozdarty; nie tylko nie umiał znaleźć sobie miejsca we własnej przyszłości, ale i teraźniejszość stała się dla niego nieodgadnioną zagadką. Nie chciał spędzać czasu sam w Szkocji, więc jak najczęściej przebywał w Esach; wśród tylu ludzi czuł się bezpiecznie, ale przede wszystkim odsuwał myśli od wszystkich niechcianych tematów. Wystarczyło też wyjść z gabinetu, zejść po schodach, rozejrzeć się chwilę, poczekać... i przydybać Keirę gdzieś między Zaawansowaną transmutacją dla animagów a Technikami prawidłowej teleportacji. Był właścicielem, jego obecność w księgarni wśród licznych alejek nie budziła żadnego zainteresowania; to wzbudziłby dopiero widok statecznego szlachcica, który bardziej niż gwałtownie przypiera swoją młodą pracownicę do jednego z regałów, oddając się przyjemności płynącej prosto z jej rozchylonych zapraszająco warg.
Dlatego nie miał najmniejszych obiekcji i wątpliwości przed zaproszeniem jej do Inversness, chociaż wymówka z pufkami wydała mu się mało wymyślna; naprawdę, mogła znaleźć jakiś inny powód, aby się do niego wprosić, a nie wymyślać tragiczną opowieść o osamotnionych zwierzaczkach. Mimo to uśmiechał się pod nosem z zadowoleniem, gdy Keira wyszła z kominka, a jej głos przetoczył się po pustym pomieszczeniu. Od razu do niego przeszedł, niosąc wielkie puchate poduszki z sypialni, ale zamarł na progu widząc, że nie przybyła sama, ale w towarzystwie piszczących małych kulek. Puchate stworzona wyglądały na przerażone, popiskując żałośnie w ramionach Keiry i kompletnie zdezorientowane zmieniającym się otoczeniem.
- Myślałem, że żartujesz - powiedział niepewnie, nie spuszczając ze zwierzaków wzroku, chociaż przecież nie mogły mu zrobić najmniejszej krzywdy. Były małe, bezbronne i całe włochate, kuląc się w ramionach dziewczyny jak w jakiejś bezpiecznej przystani. Odgonił nogą koty zwabione piszczeniem i zamknął drzwi salonu, uniemożliwiając im przedostanie się do środka. Jeszcze tego brakowało, by pod jego dachem doszło do aktu brutalnej napaści. Pufki to kumple, nie żarcie i koty powinny to zrozumieć. Podszedł do szafy, wyciągając z niej szerokie pudełko po cygarach, w którym przechowywał różne notatki i rachunki z księgarni; wysypał je teraz do szuflady, a pudełko postawił na sofie, dając Keirze znak, aby podeszła i wsadziła do niego zwierzaki. Musiał je przenieść do schroniska, gdzie zajmą się nimi jego pracownicy, ale to mogło jeszcze chwilę poczekać. Znów spojrzał na dziewczynę. - I mówisz, że znalazłaś je na zapleczu sklepu? - rozszerzył lekko oczy ze zdziwienia; no dobra, na tyłach księgarni panował burdel i bałagan, ale nie aż taki, by przeoczono żywe zwierzęta. Ktoś je podrzucił specjalnie? Jedynym rozsądnym wyjaśnieniem było to, że ktoś pomylił karton z pufkami i zamiast dostarczyć go do innego sklepu na Pokątnej, dostarczył do Esów... Ale co za idiota transportuje zwierzęta w kartonach?!
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]02.08.16 20:02
Widziała w oczach Colina zmęczenie, ale cóż mu miała pomóc, gdy obydwoje byli w pracy? Podsuwała mu zdobyte w różny sposób książki czy słodkości, zakupione na koszt księgarni notabene. Czasami przyniosła herbatę i prosiła, aby wypił ją, gdy będzie jeszcze ciepła. Trudno było walczyć z przepracowaniem, które dodatkowo pogłębiał smutek. Nie chciała, aby Colin nagle wrócił do szaleńczo dobrego humoru. Wiedziała, z książek, bo na pewno nie z doświadczenia życiowego, że nie wolno naciskać na osoby, pocieszać je na siłę i mówić, że się wcale nie zmieniły. Utracili kończynę, ale na pewno nie swoją wartość. Nie mógł oczywiście wielu rzeczy robić sam, lecz wtedy i ona czuła się potrzebna. Miała w końcu kogoś, kim mogła się zaopiekować. Chciała oczywiście bardziej poznać Colina, ale nie mogła być namolna i jęczeć, że tylko chce więcej spotkań i to nie tylko takich „przypadkowych”. Dom wydawał się wyjątkowo pusty. Nawet w książkach nie znajdowała spokoju, bo myśli nie dawały jej zasnąć. Wraz z awansem czuła potrzebę stawiania sobie nowych wyzwań, które niekoniecznie w każdym zdaniu zawierają imię Colina. Chciała się rozwijać; poznać bardziej rynek literatury, być może wydać serię książek, która odpowie na prośby czytelników. Pragnęła także ukrócić wszystkie swoje kłamstwa, ale było to trudne. O doświadczeniu zawodowym nie kłamała aż tak bardzo – do publikacji naukowych była dopisywana, a nigdzie Colinowi nie pisała, że kierowała danym projektem. Ku jej zaskoczeniu, mężczyzna przestał aż tak bardzo ukrywać ich związek i coraz częściej zaczepiał między opuszczonymi regałami. Nawet nauczyła nie śmiać się jak nastolatka, gdy czuła go za sobą. Może potrzebny był im taki czas wolny od niedobrych myśli, które pchały ich ku dołowi?
Dlatego zatracała się w tym szaleństwu, czując dreszcze za każdym razem, gdy mieli chwilę. Może za szybko opowiadała mu kilka obiecujących książek, piętrząc jena biurku i koniecznie każąc mu je wszystkie przeczytać. Miała w sobie zbyt wiele pasji, ale nie mogła zarażać tylko klientów, musiała też osobę, dzięki z której zasypiała z uśmiechem na ustach. Starała się go już nie okłamywać, więc i pufki, chociaż brzmiały nieprawdopodobnie, nie były historią wyssaną z palca.
- Zobacz, jakie są przerażone – jęknęła, gdy Colin walczył z wyrzuceniem wszystkich kotów z pomieszczenia. Stała bezradnie, wpatrując się w jego plecy. Pufki trzymały się kurczowo zgiętych ramion, a ona bała się nawet wykonać najmniejszy ruch, aby nie popadły w jeszcze gorszą panikę. Podeszła za nim do szafy, aby każdego z pufków ułożyć delikatnie w pudełku. Nie miała pojęcia, co jedzą ani czego w zasadzie chcą. Jej głos przerodził się w szept. Zupełnie jakby łudziła się, że małe zwierzaki ją nie usłyszą.
- Ich matka została zgnieciona Sekretami odplamiania upierdliwy plam pani Skooter, schowały się za biurkiem zupełnie. Czy to możliwe, że u nas się urodziły? Och, zobacz jakie są biedne – głos się jej załamał, gdy wszystkie szukały ponownie ciepłego ciała, do którego będą mogły się przytulić. Sama Keira była również roztrzęsiona. Nie była przyzwyczajona do widoku krwi oraz do sprzątania szczątków. Gdyby weszła do magazynu kilka godzin później, uderzyłby w nią nieprzyjemny zapach wstępnego rozkładu. Po policzku spłynęła jej łza, a palcem zaczęła gładzić grzbiet pufka.
- Czy one przeżyją bez niej? – spytała przejęta, przygryzając dolną wargę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]02.08.16 23:13
Wyjątkowo łatwo zapominał w jej obecności; zapominał o wszystkim, co złe i zapominał się sam, poddając swoje myśli temu dziwnemu, ale i dobrze znanemu pragnieniu, które zawsze go wtedy opanowywało. Była jak narkotyk, który uzależniał, krążył w żyłach, wsuwał swoje macki w umysł, modyfikował wspomnienia i pamięć przykrywając je kurtyną mgły, zza której niczego nie było widać. Colin sięgał po Keirę za każdym razem, gdy czuł się gorzej, gdy jego myśli zaczął ogarniać na nowo głód zapomnienia i pragnienie odegnania od siebie przeszłości. Wystarczyło mdłe wspomnienie Rosalie, zamglona myśl o Lilith i żywy obraz Samaela, aby szaleńczo wybiegał z gabinetu, niemalże gnając między alejkami albo pędząc na zaplecze, gdzie właśnie znajdowała się jego przepustka do otumanienia. Nie wiedział, czy Keira zdawała sobie sprawę z tego, jak silny ma na niego wpływ, ani nie był pewien, czy świadoma jest swojej niezastąpionej roli w jego życiu, ale nawet gdyby się dowiedziała - co by to zmieniło? Znał ją na tyle, aby wiedzieć, że nie wykorzystałaby tej nowej wiedzy przeciw niemu; nie byłaby w stanie posunąć się do szantażu, d o z u j ą c mu siebie w kawałkach, w szybkich minutach, w obietnicach więcej, jeśli spełni jej kolejne zachcianki i wymagania. Podejrzewał, że byłaby raczej speszona, może nawet odrobinę przerażona faktem swojej władzy - nieświadomej, przypadkowej, bo znalazła się przecież w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie - nad potężnym szlachcicem, który w chwili gniewu mógłby ją zniszczyć jak bzyczącego nad uchem komara.
- Nie mogą się odnaleźć w nowej sytuacji, zaraz się uspokoją, daj im chwilę - powiedział spokojnie, sięgając znów po jedną z przyniesionych poduszek, którą rozpruł hakiem na szwie i wyciągnął ze środka trochę pierza. Umieścił je w pudełku, tworząc pufkom wygodne i miękkie gniazdo, w którym po chwili ułożyły się obok siebie i ucichły, wpatrując się w niego swoimi wielkimi oczami. - Wyślę zaraz wiadomość do schroniska, żeby kogoś po nie przysłali. Nic im nie będzie, są tylko przestraszone - machnął w powietrzu różdżką, wyczarowując patronusa, który pognał zaraz z wiadomością. Jeśli w schronisku ktoś czuwał, a zawsze ktoś czuwał, za kilka minut powinna się tu pojawić osoba, która zajmie się zwierzakami i zatroszczy o ich bezpieczeństwo. Nie miał pojęcia, czy takie małe stworzonka wytrzymają bez mamy, ale mieli przecież do dyspozycji całą gamę magicznych zaklęć, którymi czarodzieje od wieków nieco naginali zasady natury, nierzadko samemu je zastępując. Drobna dłoń Keiry była wielkości dwóch malutkich pufków; gdyby wsunął do pudełka swoją, pewnie bez problemu zamknąłby w uścisku ze trzy albo i cztery stworki, ale niespecjalnie mu się do tego śpieszyło. Stworzonka nie znały jego zapachu, a do Keiry zdążyły się już trochę przyzwyczaić, wolał więc zostawić je w spokoju i czekać na przybycie pracownika ze swojego schroniska.
- Zaraz się nimi zajmą, spokojnie. - Zamiast tego wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy i osuszył jej policzki, ścierając z nich wilgotne plamy po łzach. Nie spodziewał się, że los pufków wzburzy ją aż tak bardzo, chociaż z drugiej strony kobiety wykazywały się o wiele większą emocjonalnością od mężczyzn; nie mówiąc już o emocjach Colina, których ten strzegł wyjątkowo pilnie, najczęściej dusząc je w sobie. Owszem, martwił się zwierzakami, ale i wiedział, że sam niewiele zdziała nie posiadając odpowiedniej wiedzy i doświadczenia. Stanął obok niej, naturalnym gestem obejmując ją dłonią w talii i spoglądając na pufki, które odwzajemniały spojrzenie, nieco już uspokojone. Nie zaniepokoiło ich nawet ciche pyknięcie przy kominki, gdy pojawił się w nim młody chłopak w czarodziejskiej szacie z naszywką z emblematem drzewa symbolizującego szkockie schronisko Colina. Skinął szlachcicowi głową, wymieniając kilka zdawkowych uprzejmości i bez ociągania się chwycił za pudełko, niosąc je ostrożnie ze sobą znów do kominka. Kilka sekund i już go nie było; zostawił ich w ciszy, ale i w widocznej uldze.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]03.08.16 13:52
Jakże łatwo przychodziło im zapomnienie, gdy po prostu chcieli je osiągnąć? Wszystko mieli na wyciągniecie ręki, wystarczyło się tylko… odważyć. Kto by pomyślał, że losy tej dwójki się spotkają nie tylko na podstawę układu szef – pracownica. Szukała jakiegoś swojego spokoju, gdy nagle musiała zmierzyć się ze światem, w którym przed oczami nie widziała literek. Wrzucona do rzeczywistości, czasami chciała ją zamknąć zupełnie tak jakby była książką i odpocząć od bohatera, czyli siebie. Zbyt często dopadały ją myśli, że musi radzić sobie sama. Bała się spotkać matkę, która notorycznie wpadała do księgarni i czaiła się wokół książek Roberta Moore. Wtedy chowała się w gabinecie, na zapleczu, a nawet w odległych rejonach księgarni, panikując jak mała dziewczynka. Na początku wymyślała kłamstwa na poczekaniu, że ma coś cholernie ważnego na najniższej półce. Dopiero potem przyznała się, iż chodzi o jej psychopatyczną matkę, która kłamstwa ma w żyłach zamiast krwi. Być może dlatego nikogo nie dziwiło jak znikała z Colinem na chwilę, może dwie. I też musiała zapominać, ale z tego wszystkiego brała garściami olbrzymie szczęście. Nie wiedziała, czy to rodzący się romans czy awans dodawał jej tyle sil wewnętrznych. Czuła się w pewnym sensie odpowiedzialna za humor Colina, a z drugiej nie będzie robiła nic na siłę. Czy naprawdę się tak zakochała? Nie potrafiłaby, niestety, zrobić mężczyźnie krzywdy. Nie musiała mu obiecywać poufności i innych niedorzecznych rzeczy, bo sama nie czuła potrzeby opowiadania o własnym życiu.
- Co za ironia, że Sekrety odplamiania upierdliwych plam pani Skooter zrobiły najgorszą plamę jaką życiu widziałam – przypomniała sobie widok kartonów przesiąkniętych szkarłatem. Jak sprzątała to potrafiła jeszcze odróżnić niektóre części ciała, a mimo wszystko porządkowała za pomocą zaklęć. Wciąż czuła gulę w gardle, która kazała jej kurczowo trzymać się ramienia Colina.
- Gdzie nauczyłeś się zaklęcia patronusa? – spytała zaskoczona, widząc jak wilk sunie po salonie. Mężczyzna imponował jej tym zmysłem do interesów. Ileż rzeczy miał na głowie, a mimo wszystko znajdował dla niej czas? Nim zdążyła zmienić pozycje i ostatnie ucałować wszystkie pufki, ktoś już pojawił się w kominku. Już chciała zacząć mówić, że to ona mogłaby się stać mamą dla stworzonek, chociaż nie miała zielonego pojęcia o zwierzętach. Westchnęła ciężko, wpatrując się jak karton znika w zielonych płomieniach proszku fiuu.
- Odwiedzimy je jutro po pracy? – dodała, łącząc ich dłonie razem. Wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić do obecności haka, który z taką łatwością rozcinał poduszki. Nawet wydawało się jej to zabawne. Czyż to nie wyśmienite, ile znajdował funkcji nowej kończyny? Pociągnęła jeszcze nosem, a wolną dłonią zdjęła kolejne łzy.
- Przepraszam, nie powinnam się tak wzruszać, ale tam była jakaś katastrofa, co jeśli bym tam nie weszła? Musimy tam zrobić porządek, ale kiedy gdy klienci nie dają spokoju… Dobra, przepraszam, nie będę ci jęczeć i przeszkadzać dalej. Cieszę się, że się nimi zająłeś – zaczęła mówić, gdy pojawił się ten niezręczny moment, kiedy w końcu byli sam na sam. Wcześniej zdarzało się to tylko w księgarni, raz u niej w mieszkaniu, co nie skończyło się za dobrze. A kanapa pewnie nadal czekała na odratowanie. W zasadzie nie wiedziała jak powinna się zachowywać, gdy w głowie nie wirowały myśli, że ktoś może ich przyłapać.
- Mogę coś mocniejszego? Mam wrażenie, że cała się trzęsę – wciąż była pod okrutnym wpływem rozszalałych emocji, a zniknięcie w płomieniach w tym stanie nie było specjalnie za dobrym pomysłem.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]03.09.16 20:11
Po części bawiło, a po części rozczulało go to absolutne i wręcz paniczne zainteresowanie Keiry pufkami i tym, co się z nimi stanie; być może w nim samym wyrobiła się już odporność na losy zagubionych i pozostawionych samym sobie magicznych stworzeń, a może bardziej przejmował się teraz losem dziewczyny, roztrzęsionej i przejętej do granic możliwości. Niewątpliwie jednak odetchnął z ulgą, gdy pracownik schroniska zniknął w płomieniach wraz z pufkami, bowiem miał pewność, że małym nieszczęśnikom już nic nie grozi i jeśli ktoś miałby się nimi zaopiekować na równi z ich matką, to właśnie cały sztab zwierzęcych miłośników, których nie brakowało w gęstych lasach Szkocji; w budynkach schroniska ukrytych przed wzrokiem wścibskich podglądaczy.
- W szkole, gdy jeszcze byłem szczęśliwy - odpowiedział lakonicznie gorzkim tonem, unikając dalszej dyskusji na ten temat. Przeszłość już dawno pozostawił za sobą, robiąc w życiu zbyt wiele błędów, o których chciałby pamiętać i je wspominać; dzisiaj też przecież nie robił nic innego, jak właśnie zapominał o tej najnowszej historii, wciąż palącej świeżym ogniem i wciąż zbyt bolesnej, aby zakopać ją gdzieś głęboko. Chociaż przecież próbował i mu się to udawało; tutaj, z nią, przy jej ciele, z jej oddechem wyczuwalnym na torsie, z jej drżącymi wargami, gdy tłumiła zdenerwowanie i płacz; tutaj niemalże znów mógł być szczęśliwy. Był szczęśliwy, przywołując patronusa wspomnieniem, które przepełnione było radością, do którego wracał bardziej niż chętnie; wspomnieniem rodziny, trzaskającego w kominku ognia, kolan matki, która z uśmiechem opowiadała mu pierwsze magiczne legendy, zapachu przekładanych przez nią kart książek, świdrujących nos i obiecujących przewspaniałe przeżycia. Wsunął dłoń do kieszeni, wyciągając z niej chusteczkę i wycierając nos Keirze zupełnie jakby była małym dzieckiem wymagającym matczynej lub ojcowskiej opieki, bo sama sobie nie poradzi z tak prostą czynnością. Pośrednio tak się właśnie czuł stojąc blisko niej i przypatrując się jej niewinnie młodej twarzy. Za młodej jak na kogoś w jej wieku, ale czyż kobiety nie stosowały specjalnych specyfików, eliksirów i innych magicznych sztuczek, aby mamić mężczyzn swoim wyglądem i wieść ich na pokuszenie? - Jutro jest sobota, nie idziemy do pracy - przypomniał jej z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Doceniał zaangażowanie Keiry i fakt, że gotowa była nocować w Esach i Floresach, a potem znajdował ją niewyspaną przy regałach z książkami do starożytnych run, ale dla niego sobota była dniem niemalże świętym. Nie zamierzał go spędzać w księgarni, skoro do dyspozycji miał leniwe przedpołudnia, południa i popołudnia spędzone w salonie, wygrzewając się w cieple kominka i łaskocząc palce o kocią sierść łaszących się zwierzaków.
- Coś mocniejszego... - zamruczał, niechętnie wypuszczając ją z objęć i odwracając się w stronę barku, w którym trzymał alkohol. Z przyjemnością zaproponowałby jej teraz jakieś wyjątkowo niekobiece brandy albo szkocką, albo bezczelnie upił ją zwykłą wódką - ot tak, dla czystej przekory, dla chwilowej zachcianki, aby sprawdzić, czy panna Moore chodzi lekko zachwianym krokiem, czy plącze się jej język, czy jest bardziej rozmowna i czy nie zechciałaby mu wyjawić kilku swoich sekrecików. Zamiast tego z cichym westchnieniem sięgnął po wino, nie szczędząc go jednak i nalewając go do kieliszka prawie że po sam brzeg, aż płyn chwiał się w środku niebezpiecznie, gdy przenosił go ze stolika do dłoni dziewczyny. - Nikt ci nie mówił, że alkohol nie jest wcale najlepszym rozwiązaniem na roztrzęsienie? - zapytał przekornie, sadzając ją na sofie naprzeciwko kominka. Po łzach na szczęście nie było już ani śladu, co Colin przyjął zdecydowanie z ulgą, bo dokładnie tak jak lwia część mężczyzn wpadał w panikę niemal taką samą jak Keira przed chwilą, gdy tylko musiał się mierzyć z płaczącymi i szlochającymi niewiastami. A już przerażenie sięgające zenitu wywoływała u niego świadomość, że jedna z tych płaczących panien siedziałaby wtedy z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu i biedaczysko nie miałby najmniejszych szans na ucieczkę z tej podbramkowej sytuacji.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]05.09.16 11:29
Pomimo tego, że jako tako miała wiedzę z książek jak opiekować się zwierzętami, lecz fabularne książki nie zdradzają prawdziwego sekretu na sukces. Była wrażliwą, dojrzewającą dziewczynką, która ubzdurała sobie, że jest już kobietą i może zmienić świat za pomocą swoich książek oraz Starożytnych Run. Ileż mogą zmienić znaki napisane kaligraficznym pismem? Ona wierzyła w ich moc. Gdyby tylko chciała, mogłaby stać się poszukiwaczem skarbów, który odkrywa przed światem to co nieznane i zaginione. Była opiekuńcza i chociaż jej samotność podpowiadała, że mogła patrzeć tylko na swój tyłek, bardzo lubiła robić komuś herbatę oraz poprawiać koc, który spadł na ziemię podczas zbyt energicznego kręcenia się na łóżku. Większość rzeczy brała do siebie, gubiąc się we własnych kłamstwach, miała zbyt wrażliwe serce, aby nie przejąć się rozlewem krwi.
- Ze mną nie jesteś? – spytała zaczepnie jakby to nie było oczywiste, że Colin jest źródłem jej radości. Pytanie było na tyle podchwytliwe, że istniało grono złych odpowiedzi, które mogły popsuć im wspólny czas. Martwiła się losem pufków, bo czuła się jak ich mama, która ledwo zdążyła je uratować, a już musiała oddać w obce ręce. Zmarszczyła nos, gdy traktował ją jak małe dziecko. Łasiła się do niego jak rasowa kotka. W ułamku sekundy została zmiażdżona do poziomu dziewczynki, która potrzebuje swojego opiekuna. W zasadzie, nie było to dalekie od prawdy. Colin uczył ją dorosłego życia, pomimo tego, że wciąż nie przyznała się mu, ile ma lat. Zaczęła wierzyć, że żyje w bajce, w której on jest księciem, a ona księżniczką. Brak makijażu nie rzucał się w oczy. Keirę w zasadzie nie było stać na takie bogactwo. Nie inwestowała ani w szminki, ani w tusze do rzęs. Jedyne co mogła to podgryzać wargi i podszczypywać policzki, ale to tylko dodawało jej dziewczęcego uroku.
- A te dokumenty do wydawcy, księgowa miała dziś dostać segregator, nie wiem, czy ktoś go zaniósł, w zasadzie wszyscy poszli wcześniej do… Ach, nieważne, nieważne. – Znów czuła się zobowiązana traktować go jak swojego szefa, wyznaczając wyraźną granicę jakby ktoś ich obserwował. Wpatrywała się w tej delikatny uśmiech, w nieznaczne zmarszczki przy powiekach i czuła wewnętrzne ciepło, które nazywało jej się uspokoić. Wtedy dopiero sobie zdała sprawę, że znajduje się w przepiękniej, wzgórzystej Szkocji. Zapewne gdyby spojrzała przez okno widziałaby najpiękniejsze jeziora, w których wody jeszcze były niezbadane i nie wiadomo, jakie stworzenia tam żyły. Są sami, a wtedy nie musiała sztywno wyplątywać się z jego ramion. Ucałowała kąciki ust, które jeszcze przed chwilą były uniesione na myśl o cudownie leniwym weekendzie.
- Wiesz, że jak tu jestem, to musisz koniecznie pokazać mi bibliotekę, prawda? – spytała, a gdy tylko Colin odszedł do barku, czuła jak otula ją zimno pomimo tego, że stała kilka kroków od kominka. Dla Keiry i alkohol był towarem luksusowym, więc nie pozwała sobie na niego często, ale jak już kupowała, to na pewno coś „cięższego” kalibru, który dodawała do herbaty. Niespecjalnie lubiła siebie pijaną, kojarzyło jej się to z okropnymi wspomnieniami, ale może właśnie tego rozluźnienia potrzebowała?
- A co jest? – spytała zbita z tropu i przejęła od niego kieliszek. Musiała upić trochę wina, aby nie wylało się nic na kanapę albo nędzną suknie. Gdy płyn zniknął do połowy, usadowiła się na kanapie, przerzucając przez Colina nogi i wtulając się głową w jego pierś. Wytarła resztki łez ze swoich policzków, unosząc nieśmiało spojrzenie na jego twarz.
- Lubię jak nikogo nie ma w pobliżu – W końcu poczuła się swobodnie, bo któż zwróci im uwagę w domu Colina?
Gość
Anonymous
Gość

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach