Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]12.08.15 9:06
First topic message reminder :

Później wkleję, jestem za leniwy :C
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley

Re: Salon [odnośnik]05.03.16 20:19
Zapomniana kropla alkoholu spływała leniwie po ściance szklanki, by po sekundzie połączyć się z resztą płynu i wtopić w rozległe morze milionów innych kropel. Czy panna Greengrass nie marzyła teraz właśnie o tym samym? Wtopić się w tłum, udać, że się nie istnieje i modlić, by nikt nie zwrócił uwagi na jej zdenerwowanie i zawstydzenie? Czy doprowadził ją już do tego stanu, że naruszył granice dobrego wychowania, nadepnął je bezczelnie stopą i pozwolił sobie patrzeć, jak cała upada, chwiejąc się najpierw niebezpiecznie? Poczynał sobie śmiało, bardzo śmiało, naruszając wszelkie możliwe zasady etykiety - przyjmując dziewczynę w stanie wolnym w swoim domu, robiąc to pod nieobecność służby, spędzając z nią kolejne długie minuty sam na sam, siedząc półnagi, pozbawiony koszuli, drwiąc wręcz bezczelnie z pruderyjności i bawiąc się przy tym doskonale. Czy tak powinien postępować szlachcic pragnący włączyć się znó w socjetę?
Och, z pewnością nie - Colin jednak widział już wystarczająco wiele, zdecydowanie nawet zbyt wiele, by się tym przejmować; wszak właśnie w sferze arystokracji najczęściej i najchętniej łamano wszelkie moralne normy, kryjąc najbardziej wyuzdane fantazje i perwersje pod płaszczykiem eleganckich przyjęć i bankietów. Ci sami szlachcice i te same szlachcianki, które na oficjalnych spotkaniach trzymały się grzecznie swoich matek, w zaciszu swobodny i braku kontroli dopuszczali się przecież rzeczy bardziej niemoralnych i bardziej niestosownych, niż popijanie półnago alkoholu w towarzystwie dopiero co poznanej młodej panny.
- Nie było moim celem urażenie pani - zaprotestował ciepło, unosząc kąciki ust w pełnym rozbawienia uśmiechu. - Chciałem podkreślić pani wyjątkowość na tle stu tysięcy innych róż, które nie charakteryzują się niczym szczególnym. A pani? Pani potrafi zwabić, zainteresować, przyciągnąć uwagę... omamić, zapraszając mężczyznę do swojego kielicha, usidlić... - mówił coraz ciszej, lecz z coraz większym przekonaniem w głosie, śledząc każdy najmniejszy ruch wykonany przez dziewczynę. Czym innym było wprawienie jej w zakłopotanie swoim niefrasobliwym wyglądem i obnażonym torsem, czym innym doprowadzenie ją na granicę instynktu samozachowawczego samymi słowami. - Wdziękiem, wyglądem, zapachem... zachowaniem, w którym uchodzi pani za niezależną i silną, zapraszając do stawienia pani czoła. A gdy się to zrobi, atakuje pani bez wahania... trach! Kwiat się zamyka, łodyga prostuje, listki nabierają znów niewinnego wyglądu... - chciał mówić więcej, chciał zarzucić ją potokiem słów, potokiem kolejnych porównań, które wprawiłyby ją w zakłopotanie, gdy Lilith nagle mu przerwała, wstając z gwałtownością huraganu i zaskakując samego Colina, który cofnął się machinalnie, wbijając plecy w oparcie fotela.
Spojrzał na nią z dołu, na jej twarz, na której malowało się tyle różnych uczuć na czele z wyczekiwaniem; a potem bez najmniejszego skrępowania, bez najmniejszej pruderyjności - do której wcześniej się przecież odwoływał - przesunął spojrzeniem po całej jej sylwetce. Nie śpiesząc się nigdzie i nie odczuwając żadnej presji czasu powoli sunął wzrokiem wzdłuż ramion, szukając na dłoniach pierścionka zaręczynowego - czy nie wspominała jednak, że jest sama? - po szyi, która wręcz wabiła, by dotknąć jej palcami i wyczuć pod skórą szalone tętno, po unoszącej się szybko klatce piersiowej, po kształtnych biodrach skrywanych bluźnierczo pod ubraniem. Nikt go nie popędzał, nikt nie przerywał, gdy wrócił spojrzeniem do jej twarzy, gdy natknął się na jej wzrok i uśmiechnął niemalże niewinnie. Jako dobrze wychowany szlachcic powinien teraz wstać i grzecznie spełnić jej polecenie; ale może dzisiaj nie musiał być dobrze wychowanym szlachcicem?
- Nie sądziłem, że widok nagiego torsu tak panią wzburzy - powiedział cicho, nie ruszając się jednak z fotela ani o milimetr. - Z drugiej strony znając zasady szlacheckiego wychowania nie powinno mnie to dziwić. Pozostaje nam dziękować Merlinowi, że nie żyjemy sto lat temu, bo gdyby nas teraz przyłapano, zapewne za miesiąc bylibyśmy już małżeństwem - przekrzywił głowę, a z jego ust wydostało się niechciane westchnienie, gdy nieopatrznie poruszył kwestię, która męczyła go od prawie trzech tygodni i z którą nadal nie mógł sobie poradzić. Nie skrzywił się jednak, jak czynił to jeszcze niedawno, ale nie mógł zapanować nad nieprzyjemnym ukłuciem w sercu, które postanowiło właśnie teraz dać o sobie znać.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]06.03.16 15:47
Stałam tak przed nim, w kompletnym bezruchu, wbijając w niego wzrok, czując, że serce zaczyna mi walić coraz szybciej i mocniej. Miałam nieprzyjemne wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Nigdy się tak nie czułam, nigdy. Do czego on mnie właściwie doprowadził? W jakim stanie się znajdowałam? Zawstydzona, jak mała dziewczynka. Ograbiona z pewności siebie. Mury, które z taką zawziętością, kawałek po kawałku, budowałam w okół siebie, nagle runęły. Niczym się teraz nie różniłam, od wspomnianych wcześniej, mdlejących na widok mężczyzny, panienek. Na całe szczęścia ja, jeszcze nie mdlałam. Jeszcze. Czułam jak moje policzki zalewają się żywym rumieńcem, czułam ciepło spowodowane tym faktem. Równie dobrze, mogłabym teraz stać przed nim nago.
Jak u diabła udało mu się zapędzić mnie w kozi róg. Mnie. Lilith Greengrass. Bezczelną, bezpośrednią, zawsze wiedzącą co zrobić, jak odpowiedzieć, dziewczynę.
Colin robił ze mną co chciał.
- Pański tors mnie nie wzburza. - Zaczęłam dość powoli, nabierając powietrza w płuca i starając się skupić na tym co chce powiedzieć a nie na jego bezczelnym spojrzeniu, pochłaniającym moją osobę. - Przynajmniej nie w ten sposób. - Przymknęłam na chwilę powieki, przygryzając przy tym dolną wargę. - Nie przeszkadza mi widok znajdujący się przed moimi oczami. Skłamałabym mówiąc, że mi się nie podoba... Ale niestety mnie rozprasza. Nie mogę się przez to skupić na Panu i Pańskich słowach. - Nadal świdrowałam go wzrokiem, czekając jakieś innej reakcji z jego strony, niż bezczelne wręcz, rozbieranie mnie wzrokiem. - Jeśli jednak woli Pan, bym większą uwagę poświęcała Pańskiemu ciału niż Panu samemu, może się Pan nie ubierać. - Dodałam już nieco kąśliwie, posyłając mu przy tym łobuzerski uśmiech. Jeśli chce ze mną pogrywać, proszę bardzo. Mam tylko na dzieję, że wie na co się pisze.
- Widzę jednak, że w tej kwestii z Panem nie wygram. - Rzuciłam nieco zrezygnowana, na powrót zapadając się w miękką kanapę. Sięgnęłam po znajdującą się na stole szklankę i ostrożnie przyłożyłam ją do ust, upijając spory łyk szkockiej. Przez cały czas zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam mówiąc mu jak się czuje i jakie emocje we mnie wzbudza. Podałam mu się jak na talerzu. Ale było już za późno, słowa zostały wypowiedziane. Gorący dreszcz przebiegł przez całe moje ciało, kiedy wspomniał o małżeństwie. To prawda, gdyby ktoś przyłapał nas w tej sytuacji, bylibyśmy skazani na siebie do końca życia, czy nam się to podoba czy nie. Z mojej twarzy zniknął uśmiech a wzrok mój skupił się na wzburzonej w szklance cieczy, którą tak intensywnie obracałam w dłoni. Poruszenie tej kwestii nie skończyło się zbyt dobrze ostatnim razem, sama z resztą nie bardzo lubiłam rozmawiać na ten temat.
- Ma Pan rację. - Rzuciłam cicho, nie odrywając wzroku od bursztynowego płynu. - Jedak pomimo upływu tylu lat, niewiele się zmieniło. Nie nam przypada wybór narzeczonych. Mało znam szczęśliwców, którzy poślubili swoje prawdziwe miłości. - Dodałam, a moje ostatnie słowa zahaczały o nutę kpiny. Po raz kolejny uniosłam szklankę, i zalałam usta ostrym płynem. Chciałam, żeby ten nieprzyjemny ucisk w żołądku ustąpił, żeby wszystkie te sprzeczne uczucia, gnębiące mnie w najmniej odpowiednich momentach, utonęły w ostrym trunku. - Patrząc więc z tej perspektywy, nie byłoby najgorszym, jeśli trafiłby mi się ktoś taki jak Pan. - Wyznałam całkiem szczerze, spoglądając już nie na szklankę, lecz prosto w jego oczy. Stwierdzenie to było całkiem obiektywne, nie chodziło tu już o nic więcej, jak o fakt, że wydawał mi się porządnym człowiekiem. - Raczej nie wchodzilibyśmy sobie w drogę, nie zanudzilibyśmy się przy sobie również na śmierć a wszelkie konflikty rozwiązywalibyśmy pojedynkiem, w którym oczywiście to Pan byłby przegranym. - Dodałam, posyłając mu blady uśmiech. Szczerze mówią właśnie o takim układzie marzyłam. Miałam nadzieję, że kiedyś spotkam kogoś, kto chociażby w połowie będzie podzielał moje zainteresowania, nie zamknie mnie pod szklanym kloszem i będzie traktował jak partnera a nie ozdobę do kolekcji. Cóż, jedyną swą miłość straciłam na rzecz chronienia siostry a żadnej innej jakoś na horyzoncie nie było widać. Powinnam więc powiedzieć, że wszystko mi jedno z kim skończę ale tak nie jest. Przygryzłam dolną wargę, po raz kolejny unosząc szło w górę.
- Szczęśliwa ta, która za Pana wyjdzie. - Rzuciłam, w następnym ruchu opróżniając szklankę ze szkockiej.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]07.03.16 0:32
Czy oddałby wiele, by móc teraz przejść się swobodnie pomiędzy jej myślami i sprawdzić, w którą stronę wędruje jej wyobraźnia? Nie, nie był skłonny szafować ani swoją duszą, ani swoją wolnością, by dowiedzieć się rzeczy niejako oczywistej - twarz dziewczyny była bowiem o wiele dokładniejszą wskazówką, niż wyrwane przemocą urywki myśli. Daleki był co prawda od stwierdzenia, że mógłby czytać z niej jak z otwartej księgi, ale niektóre sygnały były aż nazbyt wyraźne. Nerwowe zaciskanie ust, unosząca się gwałtownie klatka piersiowa, przymykanie powiek, by choć na chwilę zerwać z nim kontakt wzrokowy - czyżby jego spojrzenie było aż tak przenikliwe i wzbudzało w pannie Greengrass nieprzyjemne uczucie porażki? - och, nie był nowicjuszem w kontaktach z kobietami i od razu rozpoznał te cudowne pierwsze symptomy zdenerwowania.
- Nie miałem zamiaru pani rozpraszać. I nie mam nic przeciwko, by skupiała pani uwagę na moim ciele. Jesteśmy sami, a zdaje się, że żadne z nas nie przywiązuje teraz większej wagi do etykiety. - Odparował, obserwując jak Lilith znów siada na kanapie i sięga po szklankę z alkoholem. Cóż, nie potępiał jej absolutnie za to, co powiedziała; wręcz przeciwnie, zaimponowała mu nawet jej bezpośredniość i otwartość, gdy nie ukrywała niczego, spowiadając się niemalże z emocji, które nią targały.
Doprawdy, cóż za zadziwiające stworzenie zesłał mu los; zaskakujące i nieokryte z jednej strony, zupełnie inne od szlachcianek, z którymi zapoznał się do tej pory - w swojej naturalności przewyższała nawet pannę Carrow - z drugiej z kolei będące otwartą księgą z czystymi kartkami, które Lilith sama zapisywała. Może nawet podobało mu się to, z jaką nonszalancją łamie kolejne zasady etykiety i nie zwraca uwagi na swoje postępowanie, prawie że narażając się na społeczny ostracyzm? Zadziwiające... i niepokojące zarazem. Ta nieobliczalność, ten brak zasad, ta spontaniczność, która kazała jej przyjść do posiadłości obcego przecież szlachcica, a potem jakby nigdy nic wyznać mu swoje wzburzenie. Tak po prostu, tak naturalnie, jakby od zawsze byli doskonałymi przyjaciółmi, którzy zwierzają się sobie nawet z najbardziej wstydliwych sekretów.
- Chciałbym należeć do tego grona szczęśliwców - zaczął po chwili zamyślonym tonem, odrywając spojrzenie od dziewczyny i wędrując nim gdzieś w stronę okna, które straszyło ciemną barwą za szybą i zapowiadało równie ciemną noc. - Przed panią jeszcze kilka lat wolności, błędnych wyborów i szansy na znalezienie partnera, który będzie odpowiadał nie tylko pani sercu, ale i rodzinie. Zazdroszczę pani tych lat - wyraźne przygnębienie wdarło się do tonu jego głosu, ale Colin nie zwracał na to większej uwagi, pogrążając się już w swoich własnych, ponurych myślach. Zapominając na moment o tym, że nie jest w salonie sam i że jego nagła zmiana nastroju nie musiała wcale pozostać niezauważona. Upił jeszcze jeden łyk, sącząc z dna szklanki resztę alkoholu i odstawiając ją na stolik.
Wydawało mu się, że zdobył się na heroiczny wysiłek zapomnienia o Rosalie - ale znów uległ jedynie iluzji, bo obraz dziewczyny powrócił do jego myśli równie gwałtownie, jak najpierw został z nich usunięty niemalże siłą. Obecność Lilith zeszła na dalszy plan, gdy Colin przymknął oczy i przywołał wspomnienie spaceru z panną Yaxley i swojej płomiennej mowy, jaką wtedy wygłosił. Wizja ogrodu zatarła się, ustępując miejsca salonowi w jej mieszkaniu, zmieniając się po chwili w krótki i lakoniczny liścik z odmową i kończąc się bladą twarzą Rosalie, gdy trzaskał drzwiami, wychodząc ze szpitalnej sali. Ile to już minęło dni? Ile prób pocieszenia się po stracie i ile prób zapomnienia?
- Proszę zatem mieć mnie na uwadze, gdy pani rodzinna będzie nalegała na szybki ożenek. - Zażartował niemrawo i udało mu się nawet zdobyć na lekki uśmiech, chociaż wypadł on nawet gorzej i bardziej blado od tego, którym uraczyła go panna Greengrass. - Chyba że nawet pani ród odrzuci mnie jako kandydata do ręki swojej dziedziczki - dodał pełnym złości tonem, podrywając się z fotela i nerwowo przechodząc za jego oparcie, jakby miękki plusz miał odgrodzić go od całego zła świata.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]07.03.16 2:32
Piekło. Moje gardło, język, usta, przeżywały właśnie skutki opróżnienia szklanki do cna. Ja zaś wpatrywałam się w jej pustkę, nadal, może trochę nerwowo, obracając ją między palcami. Szczerze mówiąc, już nawet nie przeszkadzało mi to palące uczucie. Moje myśli błądziły gdzieś w obrębie słów Colina. Parę lat wolności. Jeśli te kilka lat miało wyglądać podobnie do tych ostatnich, to mogę nie dożyć dnia swoich zaręczyn. (Wyjątkowo nie trafiony moment na żarty.) Więc teraz już całkiem poważnie, jeśli dalej będę dokonywać podobnych wyborów co do tej pory, nadal kroczyć tą samą ścieżką, faktycznie mogę nie dożyć dnia swoich zaręczyn. W myślach już pewnie ze dwadzieścia razy, przewróciłam oczami i sama siebie skarciłam, za tak pesymistyczne nastawienie. Ale jak miałam do tego podchodzić jak nie z tej właśnie strony? Sama sprzątnęłam sobie narzeczonego sprzed nosa. I nie chodziło już o wybryk mojej siostry, która z reszta cechuje się niezwykłą skłonnością do pakowania się w kłopoty i wpadania na najdurniejsze pomysły świata, z których z resztą to JA muszę ją później wyciągać. To była tylko i wyłącznie moja decyzja. To ja zdecydowałam o usunięciu mu wszelkich wspomnienia związanych z moją rodziną, tak aby nic nie naprowadziło go na czyn, którego dopuściła się Morticia. To moja różdżka uderzyła w niego zaklęciem. To z moich słów padło to jedno, krótkie słowo, przekreślające nas na zawsze. Winą więc mogę obarczać jedynie siebie i fakt, że cenię swoją rodzinę bardziej, niż jakiekolwiek wartości moralne. Zanim ktoś jednak powiesi na mnie psy, za nieodbieganie swoim zachowaniem niczym od reszty szlachty, pragnę usprawiedliwić się - choć wcale nie muszę - tym, że rodzina to u mnie pojęcie względne. Więzy krwi mają dla mnie jedynie wartość symboliczną. Tą prawdziwą ma więź, zbudowana z na zaufaniu, miłości i pewności, z początku - ludzi zupełnie mi obcych. Nielicznych, ale cenniejszych niż niejeden krewny. Ludzi którzy z czasem stają się Twoją ostoją, Twoim azylem - Twoim domem. Oczywistym więc było, że nie mogę dopuścić, by ów rodzinie stała się krzywda, musiałam ich chronić, bronić za wszelką cenę. Może to nawet i lepiej, bez mojej osoby u boku, przynajmniej nie spotka go nic złego.
Odpłynęłam. Jak zwykle. Jak zwykle przy tego typu tematach. Jak zwykle zaczynałam się wewnętrznie karcić i rozpaczać nad swoją przeszłością i czynem nad którym nie potrafiłam przejść do porządku dziennego. Może i sobie powinnam usunąć pamięć? Nie narażałabym nikogo na swoje ponure ataki żalu. Powiodłam więc wzrokiem w stronę mężczyzny, który podobnie jak ja stracił wcześniejszą żywiołowość a po bezczelnym uśmiechu, nie było już śladu. Z każdym kolejnym dniem, upewniałam się w myśli, że wszyscy jesteśmy ścigani przez własne demony. Czego właściwie mi zazdrościł? Pochopności wyborów? Zbytniego przejmowania się losem innych? Brzemienia, jakie sama sobie sprawiłam, obiecując, że nikomu z nich nie stanie się krzywa? Nieprzespanych nocy? W czasie których zastanawiasz się, czy Twoja przyjaciółka dożyje dnia jutrzejszego? Ludzie za często wypowiadają słowa, bez zważania na ich znaczenie. Nie miałam mu tego za złe, bo niby co? Jego błędne wyobrażenie o mojej osobie? Myśl, że stąpam przez życie lekkim krokiem? Zupełnie jakbym za swoje błędy, nie miała ponosić odpowiedzialności - często znacznie surowszej niż gniewny wzrok ojca. Jak mylni jesteśmy w ocenie innych, nie znając ich prawdziwej historii a jedynie otoczkę, która ich otacza.
Jego zachowanie nie zdziwiło mnie ani trochę. Dobrze wiedziałam, jak potoczy się dalej nasze spotkanie, jeśli pociągniemy temat małżeństwa. A mimo to, zdecydowałam się brnąć w niego dalej, nie dlatego, by sprawić przykrość Colinowi, czy samą siebie wpędzić w niemrawe wyrzuty sumienia. Zrobiłam to, bo oczekiwałam szczerości. Nie chciałam kłamać ani wysłuchiwać zmyślonych historii, podszytych zatuszowanymi emocjami. Chciałam autentyczności. Tak bardzo szukałam jej w drugiej osobie a w nim ją znalazłam. Wtedy w Galerii był prawdziwy. Był sobą. Nie ukrywał swoich emocji. Mógł się zabawić, mną, sobą, wykorzystać sytuację. Nie zrobił tego. Było to jedno z kluczowych zachowań, którym zainteresował mnie swoją osobą. Co na ogół nie było dość łatwe, zważywszy na mój trudny charakter i wybredność doboru znajomości jaką się kierowałam. Dlatego też następne jego słowa wzbudziły we mnie takie zaskoczenie.
- Ja? - Szepnęłam cicho, utkwiwszy w nim swoje, większe niż zazwyczaj oczy. - Pan oszalał. Z własnej woli pojąć za żonę taką wariatkę jak ja. - Dodałam w końcu, a zdziwienie jakie mi towarzyszyło nadal nie opuszczało mojej twarzy. Naprawdę mógł dostrzec we mnie kogoś zdatnego na żonę? I to w dodatku swoją? Nie miałam zaniżonej samooceny, nie uważałam się za gorszą od innych, po prostu doskonale znałam tą siedzącą przed nim blondynkę, z oczami wielkości spodków. Moja barwna osobowość i nietuzinkowy charakter, sprawiały, że byłam naprawdę ciężkim okazem do usidlenia. Mogłam zrozumieć, że właśnie to przyciągało do mnie mężczyzn, ale wspólne życie to znacznie więcej niż pięć minut rozmowy. Jego następna, wybuchowa tym razem reakcja na własne słowa, znowu odbiła się zaskoczeniem, na mojej twarzy. Ach więc teraz będziemy tak sobie wstawać z tych siedzeń, raz on, raz ja. Natychmiast jednak pozbyłam się tych (co najmniej nie na miejscu) myśli, ściągając brwi i racząc go spojrzeniem, pomieszanym dwoma emocjami - zdziwieniem z oburzeniem.
- Dlaczego miałby Pan być niegodny mojej ręki? - Wypaliłam, już całkiem głośno, nie kryjąc swojego oburzenia. - Dlaczego miałby Pan być niegodny ręki którejkolwiek ze szlachcianek? To niedorzeczne co Pan teraz mówi. Co takiego Pan uczynił, co czyniło by Pana gorszym od innych? - Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo poruszyła mnie jego przepełniona gniewem wypowiedź. Ktokolwiek uznał, że mężczyzna ten nie zasługuje na rękę panny z ich rodu, powinien się porządnie stuknąć w głowę. Chciałabym zobaczyć życiorysy wszystkich tych, którzy decydowali o zamążpójściu młodych szlachcianek, czy ożenku szlachciców. Dajcie mi pięć minut a znajdę rzeczy bardziej gorszące niż te, które z zawstydzeniem przechodzą wam, późną nocą, przez myśl.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]08.03.16 14:56
Wszystko wydawało się takie łatwe, gdy siedział spokojnie w fotelu, sączył powoli alkohol i zabawiał się przyjemnym towarzystwem panny Greengrass. W zaciszu salonu, z wesoło trzaskającym kominkiem, w ciszy przerywanej tylko ich śmiechem i kolejno wypowiadanymi słowami nie było miejsca na ponurą przyszłość i przeszłość, na porażki i błędy, na komplikacje i trudności. Byli zamknięci w bezpiecznej skorupie swojego własnego towarzystwa, przechodząc błyskawicznie przez etap swoistej intymności i zaufania, gdy poruszali tematy, które dla nich samych stanowiły ścianę nie do przejścia; lity mur bez ani jednej rysy, w którą można byłoby wpić palce, podciągnąć się i centymetr po centymetrze pokonać przeszkodę. Mimo że Lilith była mu wciąż obca, być może właśnie to sprawiało, że mówił przy niej tak otwarcie, nie tłumiąc wreszcie swojej goryczy, swojego zawodu światem, który - wydawało mu głupio - mógł pokochać. Stokroć bardziej był szczęśliwy w swoim zamknięciu, w swojej samotni, gdzie nikt go nie zaczepiał, nikt nie nakazywał mu się żenić, nikt nie oczekiwał od niego więcej niż bycia dziwakiem, który z własnej woli odseparował się od swojego rodu.
A potem nastąpił przełom; przymusowe wizyty na arystokratycznych bankietach i sabatach zaczęły sprawiać mu paradoksalną przyjemność, spotkanie zaś Samaela dopełniło tego, co Colin nazywał nowym początkiem swojej życiowej drogi. Avery wprowadził go na salony i nauczył być szlachcicem z krwi i kości - ze wszystkimi tego skutkami - odpowiadającym za swoje czyny. I choć starał się ze wszystkich sił nie zbliżać do swojej rodziny, choć pragnął trzymać się od niej z daleka i nie identyfikować z nią, łatka przylepionego do niego nazwiska i tak zrobiła swoje. Po raz kolejny miał powód, aby nienawidzić swojego rodu; tym razem za odebranie mu szansy poślubienia dziewczyny, pierwszej kobiety, którą obdarzył uczuciem niesłabnącym, uczuciem spalającym go wręcz od środka, realnym i rzeczywistym, a nie błahym i przemijającym w kilka dni.
- Proszę mi wybaczyć zbytnią poufałość, ale pani chyba nie rozumie swojej przewagi nad biednymi mężczyznami - uniósł lekko kąciki ust, próbując nadać swoim słowom trochę więcej ciepła. - Wspomniałem, że widzę w pani drapieżną rosiczkę a nie delikatną różę, ale czy zdaje sobie pani sprawę z tego, jak wielu mężczyzn chciało taki kwiat ujarzmić? Stanowi pani wyzwanie znacznie większe od tego mrowia grzecznych panien, posłusznie czekających, aż rodzina wybierze im odpowiedniego kandydata. Więc proszę nie wątpić, że znalazłby się niejeden śmiałek, który zapragnąłby pani właśnie dla tego wariactwa - westchnął ciężko, próbując wytłumaczyć dziewczynie swój męski punkt widzenia. I nie skłamałby, gdyby stwierdził, że sam chętnie podjąłby próbę ujarzmienia tegoż szaleństwa, na które powoływała się panna Greengrass. Czyż istniał jakiś lepszy dowód męskości, niż zdobycie niezdobytej niewiasty i złamanie jej kobiecej buty?
Zbierał kolejne myśli, stojąc bezpiecznie za fotem i składając dłonie na jego wąskim oparciu. Miękkim, ale stanowiącym swoistą opokę - wcześniej na jego kręgosłupa, teraz dla całego ciała, które wsparł ciężko na meblu i spojrzał na dziewczynę zamyślonym spojrzeniem. Wpatrywał się w jej tęczówki, które w salonie rozświetlanym jedynie blaskami świec i ognia w kominku, sprawiały z tej odległości wrażenie zupełnie czarnych. Czy tak samo czarne były jej myśli przesycone zdziwieniem, że ktoś mógłby się na nią połakomić? Sięgnąć dłonią po nienaruszony kwiat kobiecej niezależności i zerwać go jednym ruchem - ot, dla siebie samego, nie dla zadowolenia własnej rodziny?
- Urodziłem się w nieodpowiednim rodzie, panno Greengrass - wyjaśnił rzeczowo, aczkolwiek z wciąż pobrzmiewającym w głosie gniewem, który pojawiał się na samo wspomnienie przykrej odmowy, która go spotkała. I jeszcze gorszej odmowy ze strony Rosalie, która wyżej postawiła dobro swojej rodziny i posłuszeństwo wobec nestora, niż własne szczęście. Niż jego szczęście. - I ulokowałem uczucia w kobiecie, której rodzina nie darzy mojej sympatią. Odwieczne spory okazały się ważniejsze od uczuć - zakończył gorzko, wbijając dłonie w oparcie fotela, próbując w ten sposób stłumić ból, który znów w nim narastał. Ból, irytację, złość, wszystkie negatywne emocje, które kumulował w sobie od wielu dni. Kiedyś może będzie mógł się z tym pogodzić; kiedyś spojrzy w przeszłość bez sentymentu, ale dzisiaj wszystko było zbyt świeże i zbyt bolesne, aby zamknąć to w odpowiednich słowach.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]10.03.16 2:03
Rzuciłam mu pobłażliwe spojrzenie, tak szybko, jak szybko dosięgły moich uszu słowa, o biednych mężczyznach. Nie wiem dlaczego większość z nich uważa się za rodzaj niezwykle pokrzywdzony i podatny, na każde nasze zagarnie ale postanowiłam powstrzymać się od komentarza. Co do dalszego ciągu jego wypowiedzi... prawdopodobnie miał rację. Prawdopodobnie nie zdawałam sobie sprawy, jak wielką mam przewagę, nad tym rozchichotanym stadem dziewcząt. Może dlatego, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wychowana w takich a nie innych wartościach, otoczona zasadami, uświadamiana, że mężczyźni pragną żon uległych, takich co to nie będą przeszkadzać im w oddychaniu, nie zdawałam sobie z pewnego faktu. To nie mężczyźni, lecz wieczni chłopcy bojący się własnego cienia, dygoczący na myśl, że kobieta mogłaby jakkolwiek im dorównać, nie mówiąc już o tym, że mogłaby w czymkolwiek być lepsza. Przyjmujący święcie zasadę, że żona powinna być ozdobą bo tak jest zwyczajnie łatwiej i wygodniej. Nie mają więc z prawdziwym mężczyzną nic wspólnego. Prawdziwi mężczyźni bowiem, nie boją się wyzwań, ba! z ochota się ich podejmują! Spoglądałam na niego z lekkim uśmiechem na twarzy, na powrót, pobłażliwym, jak gdybym znała się na tym lepiej, niż on. To co mówił było niezwykle miłe. Ktoś docenił to co kryje się we wnętrzu a nie tylko na zewnątrz mnie.
- Nie wszyscy lubią wyzwania, Panie Fawley. - Westchnęłam cicho, nie wpatrując się już w niego, lecz gdzieś przed siebie. Polemika na ten temat, nie miała teraz w najmniejszego sensu; z resztą, na stół wjechał o wiele cięższy temat: miłość. Sama już nie bardzo wiedziałam co mam myśleć a tym bardziej mówić na ten temat, tak ciężki i właściwie nie znający złotego środka. Bo cóż można było powiedzieć osobie odrzuconej? Zawiedzionej, czującej jakby cały świat zwrócił się przeciwko niej. Było mi go żal. Tak, jak tylko człowiek może żałować drugiej osoby. Co mogłam mu powiedzieć, poza bolesną prawdą, która tak silnie cisnęła mi się na usta. Ale kim właściwie byłam, by rzucać w niego takimi słowami? Zupełnie mu obcą kobietą, która przez zupełny zbieg okoliczności, trafiła w tym samym czasie, w to samo miejsce co on. Gdyby nie tamten wieczór, prawdopodobnie nie mielibyśmy pojęcia o swoim istnieniu a tak? Siedzieliśmy, (a przynajmniej przed chwilą tak właśnie było) na przeciwko siebie, powoli zwierzając się z tego co nas gnębi.
Wzięłam głęboki oddech, po czym lekko uniosłam się z kanapy i wolnym krokiem, skierowałam się w stronę okna. Wpatrywałam się w ciemność panującą na zewnątrz, atmosfera zrobiła się ponura; teraz brakowało już tylko by deszcz zaczął zacinać po oknach. Oplotłam się rękoma, zupełnie tak jakbym próbowała przytulić samą siebie, powoli dając się pogrążyć własnym myślą. Skoro zdobyliśmy się już na taką wylewną szczerość a poznali przez moją bezpośredniość, może mogłam powiedzieć mu to, co siedziało mi w głowie już od wernisażu. Werdykt jaki zapadł w momencie, kiedy tylko potwierdził moje przepuszczenia. Urodzony w złym rodzie, znaczy odrzucony. Nie godny, by stać się mężem. Prychnęłam pod nosem, kręcąc przy tym nieznacznie głową. A co mi tam.
- Teraz, to mnie będzie musiał Pan wybaczyć, zbytnią zuchwałość w stawianiu osądów. - Zaczęłam, nie odwracając się do niego a wzrok ciągle wbijając w przenikliwą ciemność. - Miłość jest niezwykle rzadkim zjawiskiem... Tak często mylonym z zauroczeniem czy przelotnym zakochaniem. Ludziom się wydaje, że jeśli mają o czym rozmawiać a na swój widok czują przysłowiowe motylki w brzuchu, są sobie pisani... Nonsens. Tematy się kończą a motyle w końcu umierają. Zostaje szara, brutalna rzeczywistość i problemy, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie sami poradzić. - Przerwałam na chwilę, by wziąć oddech i po raz kolejny tego wieczoru, przygryźć dolną wargę. - Miłość to bycie razem, nie tylko wtedy kiedy jest dobrze, kiedy jesteśmy piękni, młodzi i bez problemów ale wtedy, kiedy jest źle, kiedy mamy wszystkiego dość a świat wali nam się na głowę. Miłość mierzy się tym, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla danej osoby, na jakie kompromisy się zdobyć. P r a w d z i w a, miłość jest wtedy, kiedy jest Pan w stanie przełożyć dobro tej drugiej osoby ponad swoje. - To mówiąc odwróciłam się do niego, ramionami ciągle oplatając swoją smukłą sylwetkę a wzrok wbijając prosto w jego ciemne, w tym świetle, tęczówki. Byłam ciekawa jaki grymas maluje się teraz na jego twarzy. Mówiłam mu oczywistą prawdę? Czy jego pogląd na ten temat, był zupełnie inny? Przytaknie mi, czy mnie wyśmieje? Właściwie nieważne. Powiedziałam, co myślę. Co czuję. Wpatrywałam się więc tak w niego, szykując się jak zwierz do ataku. To co za chwilę usłyszy, z pewnością nie będzie ani miłe, ani przyjemne.
- Będę więc teraz brutalna. - Nie zamierzałam już dłużej ważyć słów. Były gorzkie, jak gorzka zazwyczaj bywa prawda. I może nie powinnam ale w tym momencie, wydawało mi się, że postępuje słusznie a i wypity alkohol mógł mieć z tym coś wspólnego. - Jeśli Pańska wybranka postanowiła, że ważniejsze jest jej dobre imię a swój ród postawiła ponad Panem, to to nie była żadna miłość. A przynajmniej, nie z jej strony. Niech więc Pan mi uwierzy, kiedy powiem, że dobrze Pan na tym wychodzi. Już lepiej żyć w zaaranżowanym małżeństwie, niż w złudnym poczuciu, że dla kogoś jesteśmy wszystkim. - Wbiłam ostatnią szpilkę, dzielnie znosząc jego spojrzenie, a może zdążył je odwrócić i zamiast na mnie, patrzył zupełnie gdzieindziej. Miałam rację. Dobrze wiedział, że ją mam. Gdyby kochała go naprawę, nie miałaby oporów, by rzucić dla niego wszystko. Nic by nie miało znaczenia. Gdybym to ja znalazła się w takiej sytuacji, wybór byłby oczywisty.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]12.03.16 22:29
Dawno, dawno temu w pewnej bajce żył książę... Nie, Colin już dawno przestał wierzyć w bajki, w wielkich panów na białych koniach i królewny uwięzione w wieżach strzeżonych przez smoki. W jego życiu nie było miejsca na wesołe opowieści, nie było miejsca na historie opowiadane radosnym tonem przed snem; pamiętał tylko zmęczone oblicze swojej matki i wieczny brak ojca. Czy mógł właśnie na to zrzucić wszystkie swoje porażki i niedociągnięcia? Czy to, kim był dzisiaj, jakim człowiekiem stał się przez trzydzieści pięć lat swojego życia, było wynikiem tamtych bezsennych nocy i opowieści, których nigdy nie usłyszał? Na ukształtowała go odległa przeszłość i sączona przez matkę nienawiść do wszystkiego co szlacheckie, do wszystkiego co łączyło go z rodziną ojca; a na ile ostatnie lata, ostatnie miesiące, gdy uparcie starał się naprawić błędy zapomnienia, ucząc się bycia arystokratą, bycia niedostępnym i niedoścignionym szlacheckim wzorem - biorąc za swojego mistrza wzór jedyny w swoim rodzaju?
Westchnął ciężko, leniwie zamykając oczy, jakby nastanie ciemności i odcięcie jednego zmysłu mogło mu pomóc w zrozumieniu tego, co panna Greengrass do niego mówiła. Owszem, nie mógł jej odmówić słuszności w pewnych kwestiach, uśmiechnął się nawet lekko, gdy wspomniała o martwych motylach, chociaż jednocześnie coś nieprzyjemnie ścisnęło go w brzuchu. Nie czuł motyli, był na to zbyt pragmatyczny i zbyt doświadczony, ale odczuwał coś porównywalnego; nagły przypływ szczęścia, gdy udało mu się w tych nielicznych razach zamienić z Rosalie słowo, niewyobrażalną ulgę, gdy odpowiedziała mu uśmiechem, absolutnie nierozsądne pragnienie wzięcia ją w ramiona pośród całego tłumu i zatańczenie w szalonym tańcu radości. Motyle zastąpił teraz złośliwą sklątką, która wyżerała mu wnętrzności i paliła nieugaszonym żarem straty, z którą wciąż się nie mógł pogodzić.
- To niezwykła ulga słyszeć coś, co sam myślę, z ust drugiej osoby. Nie czuję się już w swoim myśleniu samotny... i odstający od reszty. Jednakże... - jego miękki ton głosu złagodniał jeszcze bardziej, gdy Colin krzywił się nieznacznie, wciąż z zamkniętymi oczami. Mógł dzięki temu łatwiej złapać swoje myśli, krążące mu w bezwładnej mieszaninie w głowie, ułożyć je sensownie, znaleźć odpowiednie słowa, które wyraziłyby to, co chciał wyrazić. - Jednakże, panno Greengrass, nasz arystokratyczny świat nie ceni miłości. Proszę mi powiedzieć, ile małżeństw zostało zawartych siłą prawdziwego uczucia, a ile powstało wyłącznie z woli rodziców? Płynie w nas błękitna krew, błogosławieństwo życia w luksusie i szacunku, a jednocześnie przekleństwo zależności i posłuszeństwa. Mogą zginąć miliony motyli, możemy żyć w ponurej rzeczywistości aranżowanych małżeństw, możemy istnieć bez miłości... ale nie zmienimy tego, co od wieków jest uświęconą tradycją - Otworzył oczy i dopiero teraz odwrócił się w jej stronę, wyszukując jej sylwetkę na tle okna. - Pozostaje nam tylko bunt. Ale gdy się buntujemy, nie ma już drogi powrotu. Możemy być doskonali w każdym calu, dokonywać wielkich rzeczy i cieszyć się powszechnym szacunkiem... ale nic to nie zmieni, bo płynie w nas krew, która nie jest dobrą krwią. - Czuł się dziwnie. Przede wszystkim już dawno z nikim nie rozmawiał tak szczerze, nie licząc płomienistych wyznań kierowanych do Rosalie; nie wiedział jednak, czy były one wynikiem jej przekonującej mocy wili, czy jego własnym pragnieniem, aby zdradzić jej wszystkie swoje uczucia. Przed Lilith otwierał się jednakże z innego powodu - potrzebował kogoś, kto wysłuchałby jego żalu, jego złości i gniewu, od wielu dni tłumionego i przygaszanego, ale wciąż uparcie tlącego się pod hektolitrami wody i tonami gruzów. Ale czuł się dziwnie też z innego powodu: nie należał przecież do miłośników długich wywodów i wielozdaniowych wypowiedzi. Czyż nie bawiło go w duchu gadulstwo Rosalie? A dzisiaj był zupełnie odmieniony i wypowiadał słowa, wypowiadał zdania płynące strumieniami, których nie mógł i nawet nie chciał opanować.
Kiedy jednak dotarły do niego ostatnie słowa Lilith, zacisnął ze złością dłonie w pięści i wypuścił gniewnie powietrze przez nos. Nagle zły i zirytowany, że ta obca dziewczyna wydaje tak bezpodstawne sądy o osobie, którą kochał nad życie i dla której gotów był zrobić największe głupstwo. Spojrzał na Lilith bez śladu poprzedniej łagodności, nawet nie starając się panować nad tym gniewnym spojrzeniem. - Zbyt śmiało sobie pani poczyna, panno Greenngrass. Jakże łatwo ocenić kogoś, kogo się nie zna i czyich pobudek się nie rozumie. Proszę sobie oszczędzić dalszych komentarzy na temat panny Yaxley, w przeciwnym razie zmuszony będę zachować się nie po dżentelmeńsku - odwrócił od niej wzrok, okrążając fotel i zasiadając w nim ponownie. Przechylił się, sięgając po butelkę szkockiej i uzupełniając płyn w swojej szklance, którą natychmiast uniósł do ust. Duży, niekontrolowany łyk palącego alkoholu pomógł mu na chwilę uzyskać nad sobą kontrolę... a może tylko złudne jej poczucie?
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]13.03.16 22:07
Zaskoczyła mnie jego łagodna z początku, postawa. Zgadzał się ze mną. Faktycznie muszę przyznać, że nie był wpisanym w schemat szlachcicem, co z resztą już nie raz zdążył mi udowodnić, jednak teraz, jego słowa były swego rodzaju nadzieję, ulgą. Tak dobrze było słyszeć, że ktoś inny patrzy na sprawę miłości w podobny sposób. To również znaczyło, że moje serce nie było zgorzkniałe a moje ideały wyssane z książek, po prostu pragnęłam prawdziwego uczucia, kogoś kto będzie prawdziwy.
Jego natychmiastowa zmiana humoru, zaraz potem jak z moich ust padły niezbyt pochlebne słowa w kierunku jego wybranki, była do przewidzenia a ja właśnie zaczęłam żałować, że nie ugryzłam się w język i głupia myślałam, że ujdzie mi to płazem. Jednak w momencie w którym padło nazwisko panny, w której Colin tak szalenie, wręcz ślepo był zakochany, zmroziło mnie.
- Panna Yaxley? - Spytałam z niedowierzaniem, teraz samej błądząc wzrokiem gdzieś po pomieszczeniu. Na myśl przyszła mi tylko Rosalie, ona, bo tylko z nią miałam jakikolwiek kontakt, jej młodsza siostra zdawała się cały swój czas spędzać w Mungu ale to nijak nie mogło jej wykluczać, kto wie w której z nich Fawley ulokował swoje uczucia? Zrobiło mi się trochę głupio, jeśli to własnie do starszej z sióstr mężczyzna czuł tak wiele, znaczyłoby to, że właśnie obraziłam swoją koleżankę. Nie wiedzieć czemu, w stosunku do osób obcych potrafiłam być taka bezwzględna w swojej ocenie a kiedy tylko łączyło mnie z nimi coś więcej niż pięć minut rozmowy, zaczynałam na różne sposoby tłumaczyć lub chociażby próbować rozumieć ich zachowanie. Spojrzałam na Colina, wściekłość jaka malowała się na jego twarzy była jedynie namiastką tego, co za pewnie działo się w środku. Po raz drugi, wyprowadziłam Colina z równowagi.
- Faktycznie, znacznie łatwiej ocenia się kogoś kogo się nie zna. - Rzuciłam głucho, zupełnie nie skupiając się na moim towarzyszu a na tym co za chwilę zamierzałam zrobić. - Proszę mi wybaczyć, nie było moim zamiarem urażenie Pana ani Pańskich uczuć. Najwidoczniej nasze poglądy nieco się różnią. - Dodałam równie beznamiętnie co poprzednio, tym razem zważając na każde słowo jakie wypływało z moich ust. Nie chciałam rozzłościć go bardziej, niż już to zrobiłam. Widać ciężko mu było spojrzeć prawdzie w oczy, bo jak sądzę doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mam rację, nie wyglądał na człowieka głupiego. A może dopiero to do niego dotrze Być może  rana jest zbyt świeża, by móc na nią spojrzeć obiektywnie. Tak czy inaczej, nie zmienia to faktu, że gdyby panna Yaxley naprawdę go kochała, wybrałaby jego a nie życie w luksusie, mówiąc bardzo krótko. Tu powstrzymam samą siebie od dalszych komentarzy na ten temat, choć mogłabym pokusić się o parę całkiem trafnych.
Ten wieczór był spalony. Spalony doszczętnie i nijak nie dało się go już uratować. Ruszyłam więc szybkim krokiem w stronę wyjścia z salonu. - I  proszę się nie martwić, sama znajdę drogę do wyjścia. - Rzuciłam a mój głos zahaczał o nutę kpiny, w odpowiedzi na jego ostrzeżenie o "zachowanie się nie po dżentelmeńsku", po czym równie szybko co drogę od okna do drzwi, przebyłam dystans w stronę wyjścia. Nie zamierzałam drażnić go już bardziej, nie teraz, nie dzisiaj... o ile kiedykolwiek jeszcze będzie chciał ze mną zamienić choć słowo. Wychodząc na zewnątrz poczułam przenikliwy chłód jaki niemal natychmiast otoczył moje ciało. Właśnie w tym też momencie zdałam sobie sprawę, że zapomniałam marynarki z oparcia fotela... Trudno. Niech ją spali, wyrzuci albo odeśle, wszystko mi jedno co z nią zrobi, na pewno nie miałam zamiaru tam wracać. Rozejrzałam się raz jeszcze; nawyk, nabyty ostatnim czasem w obliczu tych nieprzewidzianych przez nikogo okoliczności. Upewniwszy się więc, że noc jest tak spokojna jak być powinna, teleportowałam się prosto do domu.

zt x2




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]03.06.16 13:10
15 grudnia

Grudniowy poranek był jednym z wielu grudniowych poranków, w czasie których Colin po raz kolejny zastanawiał się, czy wydarzenia ostatniego miesiąca, gdy został najpierw odtrącony przez rodzinę Yaxley'ów, potem wdał się w romans z własną pracownicą, następnie flirtował z jedną z młodziutkich szlachcianek, a na sam koniec jeszcze zaliczył ogromną wpadkę z Samaelem, co skończyło się niemalże potraktowaniem Colina klątwą, czy te wszystkie wydarzenia były prawdziwe.
Zrobił więc to, co każdy szanujący się szlachcic zawsze robił, aby zapomnieć - równo z bijącym w salonie zegarem, który wszem i wobec ogłaszał godzinę dwunastą w południe, nalał sobie porządną szklankę szkockiej, przyniesionej poprzedniego dnia z piwniczki. A potem pociągnął z niej sporawy łyk palącego płynu, wzniecając zaklęciem płomienie i rozpalając ogień, który wesoło trzaskał w kominku. Równie wesoło przechadzały się po salonie jego ukochane koty; puszyste kule sierści gubionej wszędzie, gdzie to tylko było możliwe, znajdowane na poduszce, na szlafroku, a nawet w jego kubku do mycia zębów, co Colin przyjął ze zgryźliwym grymasem i nałożył na łazienkę zaklęcie ochronne. Od tej pory niektóre z kotów chodziły dziwnie na niego obrażone, unosząc ogony i sycząc, gdy tylko znalazł się w zasięgu wzroku. Niewdzięczne sierściuchy bez wahania wywalił na zewnątrz, z satysfakcją obserwując, jak pochłania je śnieżny puch zgromadzony wokół drzwi wejściowych.
Dzisiejszego popołudnia jego kociaczki zachowywały się jednak bardzo przyzwoicie, łasząc się do jego nóg i przyklejając do ramion i szyi, gdy zasiadł wygodnie w fotelu. Ciche mruczenie przerywane trzaskiem drewna w kominku sprawiało, że Colin poczuł się nieco śpiący i zaczął nawet przymykać niebezpiecznie oczy, gotów zasnąć na siedząco ze szklanką w dłoni, utulony rozkosznie kocią kołysanką. Na szczęście, a może właśnie nieszczęście, oddawaniu się objęciom Morfeusza (cwaniak) przeszkodziło drapanie w salonowe okno. Drapanie wywołane puszystymi, białymi łapkami, które przekształcały się w czarnego jak węgiel kota z długimi wąsiskami. Kota wpatrującego się w Colina z jakąś zastanawiającą upartością, jakby wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że nie odpuści, póki księgarz nie wpuści go do środka i nie da się ogrzać w cieple kominka.
Westchnął, a jego westchnienie było znakiem dla innych kotów, aby natychmiast się rozstąpić; kiedy więc ruszył w stronę okna, kroczył dumnym, majestatycznym krokiem między kotami, które rozstępowały się przed jego nogami i uważnie śledziły każdy jego krok, gdy otwierał okno i wpuszczał do środka czarnego intruza. Colin już dawno zgubił rachubę w swoich pupilach, nie zawsze też wszystkie z nich rozpoznawał; a te najmłodsze osobniki, które dopiero co dołączyły do jego s t a d a, były nierzadko zupełnie mu nieznane. Wzruszył więc ramionami na widok czarnej puchatej kuli, która przeciągnęła się na parapecie i zeskoczyła na podłogę, ale gdy kota przywitały inne zwierzęta, nie atakując go i nie robiąc mu innej krzywdy, uznał - słusznie? - że faktycznie ma do czynienia ze stałym mieszkańcem Stuart Street, którego po prostu nie znał.
Usiadł z powrotem w fotelu, sięgnął po zapomnianą szkocką i znów zapatrzył się w płomienie trzaskające wesoło w kominku. A potem usilnie próbował zapomnieć o wszystkim tym, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Tak, to zdecydowanie było warte zapomnienia.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]04.06.16 14:07
Ciemny kocur o białych łapkach ocierał się jakiś czas o swojego nowego gospodarza. Gdy ten zaległ w swoim fotelu, rozkoszując się ciepłem kominkowego ognia, przemieniony Lorne stanął przed nim. Wlepił swe jasne ślepia w Colina i lustrował go długo, aż ten musiał podnieść wzrok. Zaiste, tenże czterołap różnił się nieco od swej mruczącej kompanii, która rozpierzchła się po całej posiadłości. Kocie spojrzenie czarnuszka zdradzało coś więcej, niźli tylko chęć jedzenia, zabawy czy uwagi. Lorne zamiauczał i uderzył parokrotnie swoim ogonem o panele. Pac, pac, pac, lekko, bezgłośnie, z gracją. Na moment stracił zainteresowanie Colinem i zaczął namiętnie myć swą prawą łapkę, tak jakby była najbrudniejszą kończyną w całym wszechświecie. Lorne pomyślał, że w sumie fajnie jest być kotem. Za każdym razem, gdy Darcy będzie wyskakiwała z kolejnymi oskarżeniami czy marudnymi wykładami na temat tego, jak bardzo nieodpowiedzialnym jest narzeczonym, będzie wyciągał różdżkę i przemieniał się w smukłego zwierzaka.
Po chwili czarny kot potrząsnął głową - ależ to głupia idea, Lorne, wymyślże coś lepszego!
Znowu podniósł wzrok na właściciela księgarni, swego kompana i dobrego przyjaciela. Wyglądał nieco na zmęczonego lub znudzonego. Z alkoholem w dłoni, co bardzo Lorne'a ucieszyło. Nie znał lepszego kompana do pijaństwa. Kot patrzył dalej, dopóki się nie rozzłościł.
Kawał dandysa, kawał lenia z tego człowieczka! Pora go trochę rozruszać!
Lorne zamiauczał zajadle, syknął i jednym susem przykleił się do nogi Colina. Pazury i zębowe igiełki wbiły się w łydkę.
Dziwnie jest gryźć męską ludzką łydkę - jednak wszystkiego trzeba w życiu spróbować, prawda?
Lorne Bulstrode
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2048-lorne-bulstrode#30733 https://www.morsmordre.net/t2072-salvador-lorne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f212-manor-road-1 https://www.morsmordre.net/t3058-lorne-bulstrode#50155
Re: Salon [odnośnik]04.06.16 14:10
Stare porzekadło mówiło jasno: kot kotu kotem i kot kotu nierówny. Dlatego wystarczyła chwilą dłuższej obserwacji, okraszona dodatkowo dwoma potężnymi łykami alkoholu, aby dostrzec, że czarne kocisko nie jest takim sobie kociskiem. Owszem, jego zwierzaczki zwracały często na siebie uwagę dziwnym zachowaniem, ale żadne dotąd nie wpatrywało się w niego z taką niecierpliwością we wzroku i jawnym oczekiwaniem. Przez chwilę myślał wręcz, że kocurek jest po prostu głodny, ale gdy ten zaczął się myć, na moment zatracając się w tej czynności, wszelkie podejrzenia zniknęły błyskawicznie. Żeby pojawić się po chwili ponownie, wraz z błyskawicznym kocim skokiem, kocimi łapami i kocimi pazurami, które bez ostrzeżenia wbiły się w jego nogę, powodując natychmiastowy, piskliwy krzyk wydobywający się z gardła księgarza.
- O ty, mały pchlarzu – warknął z złością i kot miał mnóstwo szczęścia, że nie wyleciał w powietrze; Colin był jednak przyzwyczajony do niespodziewanych kocich ataków i wręcz do perfekcji opanował zachowywanie wtedy spokoju i nauczył się nie wykonywać żadnych gwałtowniejszych ruchów, które miałyby na celu strząśnięcie z siebie wczepionego pazurami zwierzaka. Spojrzał tylko na kocura z góry, mierząc go wściekłym spojrzeniem, a potem wyciągnął dłoń z zamiarem złapania złośnika za bety i uniesienia w górę, aby dobitnie przemówić mu do rozumu i nauczyć go, że nie gryzie się ręki, która go karmi.
- Daję ci żreć i sprowadzam kociczki do domu, a ty do mnie z pazurami? - wstał z fotela, schylając się do kota i niemalże przed nim kucając, aby złapać go wygodnie i nie dać się przy tym podrapać. Reszta zwierząt obserwowała całą scenę z beznamiętnym wyrazem pyszczków; Colin mógł nawet kątem oka dostrzec jednego z najstarszych kotów, który właśnie rozkraczył się widowiskowo, unosząc lewą łapę w górę pod kątem prostym i zajmował się niezmiernie interesującą higieną swoich klejnotów rodowych.
Co było i tak dość przyjemnym widokiem z porównaniu z tym, jaki Colin niekiedy widywał tuż przy przebudzeniu, gdy połowę twarzy miał zanurzoną w kocim futrze siedzącego na nim zwierzaka. I nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby kot nie leżał mu na twarzy swoimi tylnymi kończynami, korzystając najwidoczniej z ciepłego powietrza wydychanego przez mężczyznę.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]04.06.16 14:12
Kocia forma Lorne'a dała się złapać przez Colina, a skóra mruczusia była mocno rozciągliwa. Chwyt zatem był pewny, gładka sierść musiała łaskotać w wewnętrzną część dłoni. Czarne zwierzę nie szarpało się w zamiarem ucieczki czy kolejnego ataku. Z pyszczka uszedł jedynie głośniejszy pomruk niezadowolenia, po czym nastał ten zwyczajny, jednostajny, charakterystyczny dla wszelkich futrzastych stworzeń. Młody Bulstorde słuchał, co Colin ma do powiedzenia i pewnikiem by się zaśmiał, gdyby tylko potrafił. Niestety, nie da rady zachichotać w formie kota, dlatego ziewnął przeciągle, po czym przysunął pyska do Clina i powąchał mu twarz. Wtedy wąsy przybrały bardziej pionową pozę. Milusim kotem był Lorne!
Pcheł bynajmniej nie miał, jak on mógł go w ten sposób nazwać? Takowych złapać nie zdołał w ciągu kilkunastu minut, odkąd się przemienił w mruczusia o białych łapkach. Ale kto wie, tutaj tyle przewijało się dachowców - pewnie niejeden był siedliskiem zarazy!
Po chwili Lorne zdołał się wyswobodzić z rąk tegoż dziwnego człeka, który samotność wypełniał futrzakami. Znał nieco swego przyjaciela, ale nie na tyle, by w pełni mu ufać. Stąd przyszła mu na myśl ta dziwaczna zabawa - ciekawe czy uzna ją za zabawną, gdy wróci do swej pierwotnej formy? Pierwej przeanalizuje, jak to Fawley funkcjonuje, gdy jest zupełnie sam. Potem ukaże swoje prawdziwe oblicze.
Czy Colin ma jakieś szczególne tajemnice? Trochę to podłe ze strony młodego Bulstrode, że wystawia swego (alkoholowego) kompana na próby... ale z drugiej strony trzeba każdego poznać od podszewki!
Lorne miauknął przeciągle i pytająco wyciągnął pyszczek ku Colinowi - zróbże coś dziwnego, chcę znać twe sekrety!
Lorne Bulstrode
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2048-lorne-bulstrode#30733 https://www.morsmordre.net/t2072-salvador-lorne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f212-manor-road-1 https://www.morsmordre.net/t3058-lorne-bulstrode#50155
Re: Salon [odnośnik]04.06.16 14:13
Tak jak Colin mógł się spodziewać, zwierzę nie okazało się zbytnio rozmowne. Wręcz przeciwnie, wydawał się wręcz znużony słowami Colina i zademonstrował to wyjątkowo wyraźnie, ziewając tuż pod nosem szlachcica, mrucząc z niezadowoleniem i wiercąc się w Colinowym uścisku, z którego po chwili udało mu się uciec. Mężczyzna usiadł znów w fotelu, ale kot nie zszedł jednak z kolan i nie zeskoczył na dywan, aby dołączyć do swoich kompanów, księgarz więc zupełnie machinalnie pogłaskał go po grzbiecie, mierzwiąc doskonale ułożoną sierść. Wiedział, że niektóre zwierzaki tego nienawidzą, od razu uciekając jak najdalej od głaszczących rąk i przylizując sobie futerko do stanu perfekcyjnej idealności, jednak czarny jegomość nic sobie z tego nie zrobił.
Wręcz przeciwnie, wyprężył się tylko i przysunął swój włochaty pyszczek jeszcze bliżej, smyrając wąsiskami twarz Colina i podkreślając swoje zadowolenie kolejnym miauknięciem. - Aha, więc głaszcz i smyraj, ale nie trzymaj w uścisku – księgarz od razu rozpoznał ten typ kociaka i błyskawicznie mu się podporządkował. Spojrzał na kota, kot spojrzał na niego, po czym Colin złożył usta w dzióbek i cmokając kilka razy zmniejszył odległość między swoją twarzą a kocim pyszczkiem. - Moja mała puchata kuleczka, jesteś takim słodkim kici kici – cmoknął w końcu kociaka prosto w nosek, wciąż uparcie głaszcząc go po grzbiecie, od samego łebka po końcówkę ogona, który latał coraz szybciej na wszystkie możliwe strony. Colin się tym jednak nie przejmował, zbyt zajęty obcałowywaniem swojego małego, czarnego pupila. Ostatnio bardzo rzadko miał okazję spędzić słodkie sam na sam ze swoimi ulubionymi zwierzętami i choć nie zaniedbywał innych obowiązków, sowicie je karmiąc i pojąc nierzadko ulubionymi alkoholami rozcieńczonymi z wodą, to niestety zaniedbał je w innej materii – obdarzania swoimi fanatycznymi pieszczotami.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon [odnośnik]04.06.16 14:16
Oho, pieszczoty wymknęły się nieco spod kontroli, to było pewne. Lorne odczuł coś osobliwego - po raz pierwszy w życiu poczuł się molestowany przez mężczyznę. Cała sytuacja była trochę dziwna i trwała zbyt długo. Ludzka skóra pewnikiem zjeżyłaby się, ale ta kocia przywykła była do takich zabaw. Lorne miauknął przeciągle i wyswobodził się z uścisku miłości Colina. Zaczął pieczołowicie wygładzać swoje futro swym szorstkim językiem (koci instynkt, nieważne że był człowiekiem). Zaczął się też zastanawiać jakim doznaniem byłyby pocałunki, gdyby ludzki gatunek miał takie języczki jak kocury?
Potem znowu spojrzał na Colina. Prowokował go, aby po raz kolejny zwrócił na Lorne'a uwagę. Patrz na mnie, wypachniony człowieczku! Zaskoczę cię trochę!
I wtedy zaczął się przemieniać. Trwało to chwilkę, niezbyt długo. Tym sposobem przed siedzącym Colinem pojawił młody Bulstrode w całej okazałości, w trochę wymiętej białej koszuli i czarnych spodniach. Trzeźwy bynajmniej nie był, ba, można rzec, że w głowie szumiało dzikie alkoholowe morze. Gdy tak wyrósł przed swym przyjacielem, wybuchnął śmiechem gromkim i soczystym. Śmiał się, aż poczerwieniał. Klepnął się parokrotnie w bok, w takt salw chichotu. Musiał przetrzeć też łezki zrodzone w kącikach swych oczu.
Parokrotnie zaczynał coś mówić, ale sytuacja wydawała się tak komiczna, że w mig znowu wybuchał śmiechem. Dawno, oj dawno się tak nie ubawił!
- ... wiem już wszystko. - wykrztusił z siebie w końcu Lorne Bulstrode. - Poczekaj, przed drzwiami zostawiłem prezent, stary zwyrolu!
I zniknął na moment, by pojawić się znowu. W obu dłoniach dzierżył butelczyny z płynem wesołości. Alkoholu nigdy za mało!


Ostatnio zmieniony przez Lorne Bulstrode dnia 16.06.16 14:40, w całości zmieniany 1 raz
Lorne Bulstrode
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2048-lorne-bulstrode#30733 https://www.morsmordre.net/t2072-salvador-lorne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f212-manor-road-1 https://www.morsmordre.net/t3058-lorne-bulstrode#50155
Re: Salon [odnośnik]04.06.16 14:17
Spędzając ponad połowę swojego życia z kotami, poznał je od każdej możliwej strony – i ogona, i pyszczka, i puszystych łapek z mięciutkimi poduszeczkami, i najeżonego grzbietu ze stojącą na sztorc sierścią. Przygotowany był na naprawdę wiele kocich zachowań, a doskonale zdając sobie sprawę z tego, że kot zmiennym jest, podchodził do sprawy bardzo pragmatycznie, nie krzywiąc się z obrzydzeniem, gdy jeden z pupili przyniósł mu w darze upolowanego gołębia lub brudził mu śnieżnobiały dywan ubłoconymi łapami. Niemniej w całym życiu Colina wypełnionym kocią miłością nie miała miejsca n i g d y sytuacja, której doświadczał teraz, gdy kot przerwał polerowanie swojego futra językiem (uwielbiał kocie języki na swojej skórze, przyjemne drapanie w jakiś dziwny sposób go uspokajało), spojrzał na niego z ironią (a przynajmniej Colin dałby sobie rękę uciąć, że była to ironia) i...
- Ożeż ty, na znoszone gacie Merlina! - wrzasnął, podrywając się z fotela i dając gwałtownie krok w tył tak, że znów na niego upadł, a siła rozpędu przewaliła mebel do tyłu i Colin przez chwilę zawisł z nogami w powietrzu. Upadkowi towarzyszyły kolejne salwy śmiechu, ale księgarz nie miał czasu zastanawiać się nad tym, czy są wynikiem jego upadku, czy wypływają racze z durnego żartu, który zafundował mu przyjaciel. Zapytanie go o zdanie również nie wchodziło w grę, bo Lorne zapowietrzał się za każdym razem i wybuchał kolejnym potokiem nieustannego śmiechu, gdy tylko na chwilę otworzył usta.
Na szczęście, kiedy udało mu się w końcu coś wystękać, nie było to żadne złośliwe chichranie się z Colina, ale całkiem sensowne słowa o prezencie (a Colin lubił prezenty) i mniej sensowne o starym zwyrolu. No błagam, to nie on przemieniał się w kota i dawał głaskać po ogonie!
- A tobie to się chyba cholernie nudzi – burknął, wygrzebując się z fotela w tej samej chwili, gdy Lorne znów wszedł do salonu, tachając ze sobą dwie butelki. Miał nadzieję, że jest w nich porządny alkohol, a nie sok domowej roboty. Albo mleko. Ta ostatnia opcja wydawała się Colinowi niepokojąco prawdopodobna.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach