Wydarzenia


Ekipa forum
Loże na podwyższeniu
AutorWiadomość
Loże na podwyższeniu [odnośnik]16.04.21 9:44

Loże na podwyższeniu

★★★
Dla gości, którzy wykupili droższe bilety i pragną większej wygody, przeznaczone są specjalne loże z boku sali, blisko głównej sceny, skąd mają doskonały widok na pokazy, a jednocześnie cieszą się większą wygodą miękkiej, obitej perkalem sofy. Po zakończonych występach, na życzenie gości, mogą zostać oddzielone magicznymi kotarami od głównej części sali, aby stworzyć najbardziej dyskretną, intymną atmosferę.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:53, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Loże na podwyższeniu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]18.04.21 23:47
24 października 1957
Czwartkowe popołudnie było dość wyczerpujące dla Edwarda. Jeszcze przed świtem zawitał do Domu Mody, aby dopilnować – w imieniu ojca, rzecz jasna – wszelkich niezbędnych formalności związanych z przyjęciem długo wyczekiwanej dostawy materiałów. Październik rozpoczął się wyjątkowymi trudnościami w tym zakresie. Kilkanaście niezbędnych tkanin przybyło dopiero nad ranem. Spóźnione, szargające dobre imię Parkinsonów. Nie zamierzał jednak robić z tego powodu awantury. Choć na wskroś próżny, Edward porankami bywał wyjątkowo zapatrzony w lustra. Spoglądał we własne odbicie znacznie częściej tylko po to, aby upewnić się, że o tak drakońskiej porze wyglądał doskonale i na dostawcach wywierał równie silne wrażenie; jakby oczekiwał ich przybycia całą noc w drogiej, oficjalnej szacie. Oczywiście zmienił ją na mniej zobowiązujący, ciemnozielony golf wystający spod rozpiętej koszuli kilka tonów jaśniejszą, obszytą grubymi, złotymi nićmi. Znacznie później, kilka godzin po otwarciu, wpadł w wir wprowadzania poprawek do spóźnionej kolekcji wieczorowych apaszek i rękawiczek mających uzupełnić serię modnych tiar z końca ubiegłego kwartału. Frustracja ponownie stała się tym, co więziło uśmiechniętego Edwarda pośród innych pracowników Domu Mody. Godziny mijały, złość rosła, a tę wyładowywał w jedyny, znany z czasów nastoletnich, sposób. Wypielęgnowane paznokcie drapały przedramiona, gdy tylko wyrwał perłowy guzik z mankietu koszuli, a palce wcisnęły się pod opinający materiał golfu. Nie umiał sobie przypomnieć, kiedy zaczął w ten sposób reagować na własne nerwy. Miał jedynie pewność, że przynosiło to ulgę, której tak potrzebował – dziś wyjątkowo trudną do osiągnięcia nawet poprzez tak drastyczne zabiegi. Czerwone pręgi bladły, a sfrustrowany Edward ukrywał się w swojej pracowni godzinami, nie mogąc uzyskać zadowolenia ani z wykonanej pracy, ani tym bardziej z poprawek naniesionych na kolekcję rękawiczek. Będąc o krok od spalenia całego katalogu szkiców i wstępnych wykrojów, narzucił na siebie wierzchnią szatę i wyszedł na ulice Londynu, spacerowym krokiem zmierzając w zasadzie bez określonego kierunku. Kiedy nastał wzrok, nie miał pojęcia. Nogi same poniosły go jedną z głównych ulic prosto do wejścia, jak zawsze obleganego przez stałych bywalców, a nawet bywalczynie Piórka. Wzrok nie zmylił go, kiedy w nieco marznącej kolejce odnalazł kilka klientek Domu Mody. Wyminął ich przykry korowód. Nie zamierzał stać z powodu jakiegoś napuszonego bileciarza. Odchrząknął nieznacznie, nieznacznych ruchem sięgając jego ramienia. Subtelne zwrócenie na siebie uwagi, błysk w oku oraz nieznaczny uśmiech wystarczyły, aby zyskać odrobinę zaufania budowanego w ostatnim czasie. W końcu nie robił tego pierwszy raz, ruchem głowy wskazując na kolejkę, a własny wzrok przenosząc na majaczący nieco dalej Dom Mody. Tyle wystarczyło, choć jak zawsze sakiewka ze skromnym napiwkiem znalazła się za połą marynarki ochroniarza, kolejna natomiast już w środku, gdy oddawał wierzchnie okrycie. Wybrana na wieczór marynarka w ciemnych, głębokich światłach lokalu lśniła się. Rzadko korzystał z tkanin odbijających światło, lecz takie miejsce uważał za królestwo blasku i połysku. Pomiędzy stolikami przemieszczał się z gracją. Celowo, aczkolwiek subtelnie naruszał prywatność innych. Muskał ich wierzchem dłoni, uprzejmie przepraszając z uśmiechem na ustach, aż dotarł do prestiżowej loży, z której miał doskonały widok na scenę. Raptem kwadrans przed rozpoczęciem przedstawienia. Idealnie, by zamówić coś mocniejszego. Wzrok skierował wpierw na resztę sali, później w obręb sceny i pozostał tam, usilnie wpatrując się gorącym spojrzeniem na nią. Powstrzymał się i nie przetarł oczu w zdumieniu. Zamrugał kilkukrotnie, zajmując nieco dogodniejsze miejsce, by ją obserwować. Pracowała tu? A może była gościem? Nie, nie mogła być. Plotki, które krążyły o niej w holach Domu Mody nie pozwoliłyby, czyż nie? Musiał się przekonać – skinął w stronę jednego z kelnerów gotowych usługiwać na specjalne życzenie loży. Szepnął raptem kilka słów i dokładnie tyle samo galeonów wsunął mu w dłoń, by zwabił ją do niego. Jeśli naturalnie miała ochotę i już nie dostrzegła, że wpatrywał się w nią wyjątkowo intensywnie, z zainteresowaniem, bólem oraz żalem.
Edward Parkinson
Edward Parkinson
Zawód : krawiec, projektant
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wild things that turn me on
Drag my dark into the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9457-edward-parkinson-budowa#288270 https://www.morsmordre.net/t9541-czarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t9572-skrytka-nr-2183 https://www.morsmordre.net/t9573-edward-parkinson#291128
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]20.04.21 22:39
Na ten wieczór najpierw zaplanowano koncert. Pianista i śpiewak o imieniu Theodore miał umilić gościom Piórka Feniksa pobyt muzyką na żywo, w późniejszych godzinach zaplanowano zaś - jak bardzo często - pokazy burleski. Nad Londynem zdążył zapaść zmierzch, gdy otwarto klub i zaczęto wpuszczać pierwszych gości, dbając, aby mimo trudnej sytuacji w kraju, ta w środku nie odbiegała od normy. Demelza, mimo że wystąpić miała później, na głównej sali znalazła się już na samym początku - nie dało się pomylić jej ze zwykłym widzem, strój jak zawsze świadczył o tym jaką artystką tu była. Ciemnozielony gorset mocno ściskał ją w talii, pasujący doń szal miała na na nagich ramionach, kusy materiał spódnicy odsłaniał koronkowe zakończenia pończoch. Zdążyła już do tego przywyknąć i z tym, że przyciągało to cudze spojrzenia. Nauczyła się nie zwracać na to uwagi, traktować tak, jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego. Stała przy barze, śmiała się i plotkowała z barmanem o imieniu Lloyd i drugą tancerką Verą, palącą papierosa przez długą, elegancką lufkę.
Danny, jeden z kelnerów, stanął przy kontuarze baru tuż obok i na początku nie zwróciła nań uwagi, przekonana, że chce jedynie odebrać zamówienie. On jednak zacisnął lekko palce na jej łokciu, pochylił i wyszeptał do ucha, że ktoś chciałby, by dołączyła do niego w jednej loży na podwyższeniu - na początku nie wzbudziło to w Demelzie żadnego niepokoju. To przecież nie pierwszy i nie ostatni raz zamożni, wyżej urodzeni mężczyźni życzyli sobie, aby jedna z tancerek dotrzymała im towarzystwa. Na twarzy Danny'ego malował się wyłącznie uśmiech, puścił do niej perskie oczko, nie wiedział jeszcze, że tego mężczyznę już zna - i to lepiej, niż mógłby się spodziewać.
Fancourt nie obróciła głowy od razu, to byłoby niegrzeczne; po chwili zsunęła się ze stołka, wygładziła nieistniejącą zmarszczkę na materiale gorsetu w talii i odwróciła się w drugą stronę sali, dopytując Danny'ego jeszcze o którą lożę chodzi, zanim zniknął znów wśród stolików. Przywołała na usta uśmiech i spojrzała w tamtą stronę, a wtedy... kiedy jej wzrok odnalazł oczy lorda Parkinsona, tego lorda Parkinsona, uśmiech zbladł, Demelza zamarła w bezruchu i poczuła jednocześnie jak mocno i niespokojnie zaczyna bić jej serce. Nie spodziewała się go tutaj, nie dzisiaj, nie teraz. Przypuszczała, że pewnego dnia może się w Piórku Feniksa zjawić, był to klub niezwykle popularny wśród dżentelmenów, bogatszej części społeczeństwa, na ich scenie nie występowały wyłącznie burleskowe tancerki, ale i gwiazdy estrady. Po prostu nie sądziła, że to stanie się... tak szybko? Każdy moment chyba nadszedłby za szybko. Te trzy lata minęły jej niemal jak jeden dzień. Czy i on pamiętał to wszystko jakby to było wczoraj? Pewnie nie. Demelza nie łudziła się, że zapadła w pamięć lorda Parkinsona równie mocno, co on w jej własną. Myślała, ze wolał wymazać ją z pamięci. A jednak patrzył na nią tak intensywnie, nie odwracał wzroku, chciał, aby do niego podeszła. Nie mogła odmówić i jakaś część jej odmówić wcale nie chciała. Tęskniła za tamtym życiem. Tęskniła każdego dnia i dałaby wiele, aby móc do niego wrócić.
Ocknęła się po nieznośnie długiej chwili, a pod warstwą jasnego pudru wykwitł niemal krwawy rumieniec, kiedy powoli lawirowała między stolikami, aby podejść do loży, w której zasiadł lord Parkinson. Nagle Demelza poczuła się tak bardzo nieswojo w tym kusym stroju, brudna i upadła, jakby przyłapał ją na czymś bardzo nieodpowiednim.
- Dobry wieczór, lordzie Parkinson - przywitała się grzecznie, siląc na uśmiech; poniekąd cieszyła się, że go widzi, zielone oczy stały się jednak tak smutne i niemal zlęknione jak rzadko kiedy. - Tak miło mi pana widzieć. Nie sądziłam, że... - że jeszcze się spotkamy - Jak się pan miewa? Mam nadzieję, że wszystko... jest dobrze - mówiła Demelza, czując, że ledwie panuje nad podenerwowaniem, mówiła więc dużo i trochę nieskładnie, byle podtrzymać umowę.


Let me see you

Stripped down to the bone

Demelza Fancourt
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

I have to believe that sin
can make a better man


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9417-demelza-fancourt#286301 https://www.morsmordre.net/t9592-belle#291686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f355-brighton-whitehawk-way-389 https://www.morsmordre.net/t9591-skrytka-bankowa-nr-2177#291683 https://www.morsmordre.net/t9593-demelza-e-fancourt#291728
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]26.08.21 22:04
Spojrzenie Edwarda pozostało niezmienne. Zainteresowanie. Nieukrywana ciekawość. Lekki uśmiech, raptem delikatnie uniesione ku górze kąciki ust uwydatniające zmarszczki. W tym wszystkim potok bolesnych wspomnień, myśli pełnych rozgoryczenia, ulgi, że taki skandal ominął Parkinsona. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy był wtedy w Paryżu czy w Mediolanie. Miał w sobie tylko to jedno głębokie wspomnienie, które uderzyło go z całą mocą, gdy ona... Demelza ruszyła w jego stronę. Mięśnie instynktownie napięły się, bicie serca nieco przyspieszyło. Przyjęta poza pozostała niezmienna, póki obiekt zainteresowania nie znalazł się na tyle blisko, aby nie mógł łatwo, całkowicie bezwstydnie ocenić ubioru tancerki. Więc pracowała tutaj, stwierdził sucho, zatrzymując gonitwę myśli, jednocześnie sięgając do po papierośnicę. Kciukiem potarł końcówkę, rozpalając tytoń, po czym zaciągnął się mocno i długo, po czym powoli wydmuchał dym z wnętrza własnego ciała, na krótką, urywaną chwilę zasłaniając się muślinowym oparem.
Dobry wieczór... Demelzo — odezwał się ostrożnie. Wzrokiem mierzył wciąż w jej twarz, nie wiedząc, jaki krój i styl zachowań przybrać. Nikle zdawał sobie sprawę z niezręczności tej sytuacji, lecz dopiero nadejście uderzyło weń z całą mocą. — Usiądź. Proszę. — Zwrócił się do czarownicy, gestem dłoni i trzymanym papierosem wskazując na wolne półkole loży. Starał się przy tym nie brzmieć nazbyt emocjonalnie, lecz i nie obojętnie. Edward Parkinson nie potrafił i nie mógł być obojętny wbrew wszelkim arystokratycznym przymiotom nakazującym zachowanie neutralnego wyrazu twarzy. Uprzejmie uśmiechnął się. Chciał zachęcić ją gestem, nie słowem, by usiadła, by nie czuła się zagrożona w jakikolwiek sposób. Nie chciał jej przecież skrzywdzić, choć Demelza z całą pewnością i zapewne słusznością uważała, że ogrom krzywdy spotkał ją z jego strony. I czuł się w obowiązku podjąć próbę wyjaśnienia, nie wiedząc jeszcze, czy był zdolny do tak cnotliwego czynu.
Ja również nie sądziłem, że cię tutaj spotkam, moja droganie po tym, jak mój ojciec wyrzucił cię na bruk w obliczu skandalu.Doskonale, Demelzo, dziękuję. Nie mogłoby być lepiejale to kłamstwo, przecież o tym wiesz, dokończył w myślach, pogrążając się na chwilę w smutku.
Spojrzenie zgasło. Uśmiech stał się sztuczny w całym tym wyrazie, lecz to jedynie ona mogła dostrzec, gdy atmosfera wieczoru, przyciemnionej sali, intymnej loży chroniłą jego i ją przed ciekawskimi spojrzeniami. Błyszczało jedynie ubranie Edwarda.
Nie przypuszczałem, że los znowu nas splecie razem — wyszeptał raczej do siebie, ponownie zaciągając się dymem z intensywnością godną nałogowego palacza, którym przecież był. Każda chwila pozbawiona ekskluzywnej używki tworzyła drganie myśli niepozwalające należycie pracować. — Brakuje miciebiepracy z tobą, Demi. Czy utraciłem już prawo, by tak się do ciebie zwracać? — mówił już nieco głośniej, nie kryjąc lekkiego zdenerwowania ani obawy. Nie wiedział, co działo się z nią przez tyle czasu. Nie zainteresował się aż do chwili, w której ją zobaczył. Czy byłoby inaczej, gdyby spotkali się na ulicy? Wiedział przecież, że potraktowałby ją z góry, nie próbując nawet zrozumieć tego, w jakiej sytuacji się wtedy znalazła. Pochłonięty we własnych ambicjach nie miał w sobie grama wyrozumienia, kiedy pewnego dnia wrócił do Londynu i dowiedział się, że Demelza opuściła mury Domu Mody. — Mam nadzieję, że nadal szyjesz — odezwał się raz jeszcze, ciepło i lekko. Sięgał przecież tematu, który im obojgu był niezmiernie bliski, który ich połączył, choć na naprawdę krótko. Nie umiał określić, jak wiele czasu wtedy minęło. Pamiętał o swoim wyjeździe, o przygotowaniach, o ciężkiej pracy za granicą na własny dorobek, dobre imię, reputację kreatora smaku i stylu. Gdy wrócił, już jej nie było.


I walk, I talk like I own the place
I play with you like it's a game
Edward Parkinson
Edward Parkinson
Zawód : krawiec, projektant
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wild things that turn me on
Drag my dark into the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9457-edward-parkinson-budowa#288270 https://www.morsmordre.net/t9541-czarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t9572-skrytka-nr-2183 https://www.morsmordre.net/t9573-edward-parkinson#291128
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]12.09.21 14:12
Uśmiechnęła się, kiedy z ust mężczyzny padło znowu jej imię. Nie sądziła, że jeszcze je usłyszy, wypowiadane jego ustami. Przywołało to tyle wspomnień, jednocześnie słodkich i bolesnych. Zawsze zwracał się do niej po imieniu, nie miała nic przeciwko, sama jednak czuła, że nigdy nie powinna tego odwzajemniać. On był wszak arystokratą, lordem Parkinson, dzieliła ich przepaść klasowa; do tego wtedy pracowała jako jego podwładna, stażystka ledwie, zawsze go tytułowała i zwracała się doń z szacunkiem. Teraz także nie zamierzała, nie śmiałaby przekroczyć. Demelza zaczekała, aż lord Parkinson sam zaprosi ją, aby usiadła - dopiero wtedy zajęła wskazane przez niego miejsce. Nie czuła się zagrożona. Było jej niezwykle niezręcznie, głupio, nie wiedziała co ma powiedzieć.
- Mogłabym powiedzieć, że nie sądziłam, że tutaj będę... - wyrzekła cicho, próbując naciągnąć dyskretnie materiał spódniczki na udo, jakby chciała zasłonić jak najwięcej ciała. - Dobrze to słyszeć, proszę pana, czasy są takie niespokojne... - westchnęła lekko, decydując się powiedzieć jakiś banał, by zamaskować prawdziwe uczucia. Nie wątpiła jakoś w szczerość tych słów - jego rodzina opowiedziała się przecież po stronie Ministerstwa Magii, miała konserwatywne poglądy i pełny skarbiec, na pewno nie wiodło mu się źle.
Fancourt słuchała szeptu arystokraty nie patrząc mu w oczy. Spojrzenie zielonych oczu wbite było we własne kolana i ze wszystkich sił starała się zapanować nad emocjami, które zaczynała czuć przez powrót wszystkich tych wspomnień. Nie sądziła, że dzisiejszy wieczór okaże się taki trudny. Ona również nie przypuszczała, że los znowu splecie ich ścieżki - chociaż dlaczego nie? Piórko Feniksa było jednym z najbardziej popularnych klubów rozrywkowych w Londynie, arystokraci odwiedzali je chętnie jeszcze przed wojną, teraz może nawet bardziej, kiedy tyle miejsc się zamknęło. Z jakiejś jednak przyczyny wcześniej Demelzie trudno było sobie wyobrazić akurat lorda Edwarda przyglądającego się burleskowym spektaklom. A błędnie - przecież też był mężczyzną, a oni to wzrokowcy. Może nawet szczególnie on. Był estetą rozmiłowanym w pięknie.
- Ależ nie. Może pan się tak do mnie nadal zwracać, jeśli tylko sobie lord tego życzy - zaprzeczyła od razu, unosząc na niego spojrzenie. To było miłe, przyjemne. Przypominało Demelzie stare, dobre czasy, sprawiało, że poczuła się trochę bardziej jak dawniej. Większość osób, które wtedy znała, zwracało się do niej zimno i obojętnie. Nie chciało mieć z nią wiele wspólnego. Na jego nadzieje pokiwała głową z entuzjazmem. - Szyję. Trochę pomagam Betty tutaj... to znaczy naszej pani kostiumograf. Niektóre kostiumy i kreacje to moje projekty i dzieła - pochwaliła się z dumą, siląc się jednocześnie na lekki uśmiech. - Staram się też przyjmować prywatne zlecenia, ale teraz... No nie jest lekko - przyznała szczerze Demelza.


Let me see you

Stripped down to the bone

Demelza Fancourt
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

I have to believe that sin
can make a better man


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9417-demelza-fancourt#286301 https://www.morsmordre.net/t9592-belle#291686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f355-brighton-whitehawk-way-389 https://www.morsmordre.net/t9591-skrytka-bankowa-nr-2177#291683 https://www.morsmordre.net/t9593-demelza-e-fancourt#291728
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]20.07.23 23:08
28 lipca 1958 r.

Rzadko porzucałam czarne tkaniny, uznając barwę nieskończonego mroku za najbardziej dogodną niezależnie od okoliczności. I tym razem również próg eleganckiego lokalu przekroczyłam odziana w ciemność i obietnicę śmierci. W lustrze odbijała się kreacja dopasowana, choć z lżejszego, bardziej oddychającego materiału. Ciągnęła się do ziemi, kryjąc pantofle i grożąc łakomym spojrzeniom. Jedyną odmianą pozostawał soczyście czerwony pas mocno ściskający talię.  Nie byłam już wdową uciekającą z paszczy bułgarskich brutali, choć musiałam przyznać, że bez męża świat jawił się jako znacznie przyjemniejszy. Bramy Anglii okazały się wyjątkowo łaskawe. Ciężka praca przynosiła sukcesy, a nazwisko okryło się dobrą sławą. Stawaliśmy się mocnym zespołem, płaszcz chwały objął nasze plecy. Choć udział mój był ledwie znikomy, stałam na straży, gotowa unieść na barkach każdy obowiązek i zmierzyć się z każdą bolączką. Bezwzględna i zarazem dbająca.
Wieczory takie jak ten przynosiły relaks i wyściełany aksamitnym bordo urok. Od kilku tygodni Londyn był daleki, choć niemal codziennie zjawiałam się w domu pogrzebowym. Drogi jednak były proste, rzadko zbaczałam na rozświetlone uliczki. Nie było mowy o stracie czasu, bezmyślnym błądzeniu i gubieniu godzin w czarodziejskich butikach. Nowe położenie pozwalało jednak na zaznanie od czasu do czasu odrobiny luksusu. A kiedy opuścić mogłam krewnych i mury nowej posiadłości, pozostawałam sama i niezmącenie wolna. Uczucie nieskończonych możliwości smakowało pierwszym kieliszkiem szampana. Odstawiałam szkło i szłam dalej, szukając swojego miejsca.
Tarcze zegara podpowiadały, że mieliśmy jeszcze co najmniej kwadrans. Nie pchałam się do obleganego baru, uznając, że alkohol prędzej czy później sam odnajdzie do mnie drogę – albo chłopiec we fraku, lawirujący z tacą i chętnie wciskający monety za kamizelkę. Na zewnątrz wieczór przyciągał świetlistą łuną latarni ostatnich niedobitków. W środku gwar przedzierał się przez odmęty rozgorączkowanych umysłów. Odgarnęłam fale ciemnych włosów z ramienia i skręciłam w stronę loży osadzonych na podium. Jedna z nich miała być dzisiaj moim punktem widokowym. Choć do klubu przybyłam osamotniona, wiedziałam, że ten stan rzeczy nie utrzyma się długo. Potrafiłam przyciągnąć towarzystwo i z równą mocą się go pozbyć, gdy tylko stanie się zbyt dręczące. Gdy mknęłam wąską aleją w powietrzu wznosił się zapach perfum i tytoniu. Byle kto nie mógł wkroczyć do tego miejsca. Mijałam upudrowane policzki elit, idealnie dopasowane garnitury i cienkie szale oplatające ramiona dam jak natarczywe węże. Im późniejsza nadchodziła pora, tym bardziej ożywiało się towarzystwo głodne odpowiedniej rozrywki.
Zatrzymałam się dopiero przy stoliku, który z pewnością nie był zarezerwowany dla mnie. Dłoń ubrana w aksamitną, czarną rękawiczkę pogłaskała błyszczący się blat okrągłego stolika. Chwilę później łowiłam spojrzenie dostojnika, który wygodnie rozsiadł się w loży. Cóż za niespodzianka. Wsunęłam się w nienależną mi przestrzeń, lawirując między owalnymi kanapami. Chwilę później usiadłam, zupełnie jakby to na mnie czekał ów jegomość. Oczywiście, że nie byłam upragniona.
– Cornelius Sallow – wypowiedziałam z dobitnym akcentem i oparłam plecy o miękki tył sofy. Popatrzyłam mu prosto w oczy, zupełnie jakbyśmy znów mieli kilkanaście lat. -  Zestarzałeś się – ogłosiłam ponuro, nie mając dla niego żadnego sentymentalnego komplementu. Domyślałam się jednak, że wcale się po mnie tego nie spodziewał. – Przybyłeś nasycić się sztuką – podsumowałam, nie czując żadnego przytłoczenia lub speszenia wobec tego, kim się teraz stał w naszym świecie ten mężczyzna. Odniósł sukces – nie mogłam temu zaprzeczyć. Znalazł się wysoko, znacznie wyżej ode mnie, ale to w ogóle nie zdołało zbudować wokół niego muru, którego ja nie byłabym w stanie przekroczyć.
Młodzieniec z tacą wreszcie zaproponował kieliszek, a ja przecież przybyłam tu nie tylko po to, by patrzeć. Szkło zgrabnie postawił na stoliku, po czym przedstawił mojemu towarzyszowi stosowną kartę  alkoholi. Ja nigdy długo nie wybierałam napojów. Dobrze znałam swoje pragnienia. Lecz on?
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]01.08.23 21:25
Dziś koszt loży honorowej pokrywał ministerialny budżet, a Cornelius przez cały wieczór szeptał redaktorowi "Horyzontów Magii" słodkie obietnice. Oczywiście, że w Ministerstwie znajdzie się korzystny staż dla jego bratanka. Spojrzenie starszego naukowca złagodniało. Oczywiście, że naukowcy nie muszą obawiać się niczego ze strony Biura Dezinformacji - o ile ich tezy nie są hipotezami, niepopartymi faktami. Redaktor zacisnął lekko usta, jakby chciał przygotować się do riposty, ale wtedy jego spojrzenie padło na jedną z tancerek - i pozostało nieco mgliste i nie odrywał już od niej wzroku. Sallow uśmiechnął się pod nosem, kryjąc twarz w cieniu i sącząc wino. Udał równie zaintrygowanego występem, ale choć patrzył na smukłe tancerki to wcale ich nie widział.
Ludzkie emocje i umysły zawsze interesowały go bardziej niż ludzkie ciała.
W ciemności loży zacisnął lekko palce na różdżce, przywołując magię, po którą zawsze sięgał w mroku i w ukryciu, przy każdej okazji. Odkąd powziął myśl o nauce w Hogwarcie i odkąd rozpoczął pierwsze, stresujące lekcje po skończeniu szkoły, był legilimencji wierniejszy niż jakiejkolwiek kochance lub przyjaźni.
Ludzie zawodzili, magia nie. A jeśli tak, dało się to wyjaśnić - logicznie i klarownie.
Po tylu latach praktyki, czytanie ludzkich emocji - bądź odruchów ciała, jakkolwiek je nazwać - przychodziło mu z równą łatwością jak podstawowe uroki. Znajomy dreszcz ekscytacji, udało się, a potem poczuł ekscytację redaktora. Przyśpieszone bicie serca, spłycony oddech, dreszcz gorąca. Wiedział, że stary patrzy na tancerkę z pożądaniem, ale nie znosił niepewności w politycznych grach i chciał wiedzieć z jak wielkim. Odpowiedź nie zawiodła. Samemu Corneliusowi na moment udzieliły się emocje towarzysza. Spojrzał na scenę uważniej, przesunął spojrzeniem po udach wirującej w tańcu blondynki, a potem wziął głębszy oddech i zmienił plany na wieczór. Występ dobiegał końca, mieli po nim zasunąć zasłony w loży i negocjować dalej - ale czasem czyny i przysługi były lepszą walutą niż słowa.
Piórko Feniksa nie było burdelem, dziewczyny tutaj nie były na sprzedaż - ale wszystko miało swoją cenę, cenę, do której nie przywykli pewnie porządni naukowcy. Wiedział, jak dotrzeć do tej konkretnej tancerki.
Rozbrzmiały brawa, a Cornelius nachylił się i doradził rozmówcy w sprawie ceny i doboru odpowiedniej dla tej dziewczyny waluty, spoglądając na niego porozumiewawczo. Mężczyzna pożegnał się nieco szybciej niż Sallow się spodziewał, pozostawiając na stole niedopitą butelkę wina.
Szkoda marnować dobrego wina. Cornelius postanowił zostać tu jeszcze chwilę, ciesząc się trunkiem, dobrze spełnionym zadaniem i ciszą...
...albo i nie. Stłumił uczucie irytacji - czy jego towarzysz jednak stchórzył, czy będzie wymagał namawiania? Obejrzał się z promiennym, wyćwiczonym uśmiechem, spodziewając się właśnie jego, ale kroki były miękkie.
Nie przestał się uśmiechać, ale uniósł brwi - najpierw zdziwiony jej obecnością, potem bezpardonowym narzuceniem swojego towarzystwa.
Gdy widywał ją z daleka w Londynie po jej powrocie zza granicy, pomyślał, że zmieniła się od czasów szkoły - nie była już tamtą onieśmielająca go dziewczyną o surowym spojrzeniu, była elegancką wdową.
Gdy usiadła obok, z irytacją pomyślał, że jednak nic się nie zmieniła.
-Irina. - w ciemności nie musieli sobie chyba mówić po nazwiskach? -Owdowiałaś. Moje kondolencje. - odwzajemnił się stwierdzeniem faktu za przytyk. -Poznałem twojego syna. Jest starszy niż my, gdy ostatni raz rozmawialiśmy w cztery oczy. - dodał, ujmując jej własne słowa nieco bardziej elegancko.
Jest starszy od mojego syna.
Kelner zjawił się obok, trudno już było ją spławić. Obojętnym głosem domówił butelkę tego samego, co pili z redaktorem i poprosił o zasunięcie zasłon.
-Owszem, a ty? Cenisz taką sztukę? - co robiła w tym klubie, sama, odziana w czerń? Świat się zmieniał. Ich matki i babki nigdy nie miałyby takiej swobody. Ale przede wszystko zmieniło się to, że Macnairowie mieszkali w dworku, mając pod władaniem swoje hrabstwo. Nie powie jej nigdy, jak bardzo mu to imponowało, ale nie wiedział, czego mogła dowiedzieć się od namiestnika Suffolk - przy którym nie musiał ukrywać swojego podziwu.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loże na podwyższeniu Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]01.08.23 21:26
Doskonale widziałam to dziwne spojrzenie, jakim mnie objął, zapewne wcale nie pragnąc i nie spodziewając się dzielenia ze mną przestrzeni właśnie tego wieczoru. Miał jednak pecha, bo nie zamierzałam się wycofać. Trochę z sentymentu do dawnych lat, trochę z potrzeby zagrania mu na nerwach. Był personą szanowaną i silną, oczekiwałam więc, że wyrósł z widma pogubionego chłopca. Skoro dziś grzał tak ważny stołek, musiał spoważnieć i objawić talenty, których dawniej absolutnie nie potrafiłam w nim dostrzec.
– Corneliusie… - wymówiłam jeszcze raz soczyście jego imię, kiedy tylko elegancko wygłosił kondolencję, choć tak naprawdę próbował mi dobiec za tamten miły komplement. Pod stołem noga ułożyła się na nodze, a nad stołem usta wygięły się w nieco perfidnym uśmiechu. – Los bywa okrutny, śmierć zebrała swoje żniwo. Padło na mojego męża – wygłosiłam swobodnie, wieńcząc wypowiedź dużym łykiem alkoholu. Lekko oblizałam usta, gdy by zebrać resztkę wdzięcznego napoju. – Minęło wiele lat, Igor dojrzał, wyrósł na wspaniałego młodego mężczyznę. Kroczy odpowiednią drogą – obwieściłam, nie kryjąc dumy. Choć Sallow zdawał się głęboko podkreślać dużą lukę w naszej znajomości, ja postanowiłam zaatakować inaczej. – Ale niedawno spotkałam się z twoją małżonką. Niedługo i ty staniesz się dumnym ojcem. Czy może…już nim jesteś? – zapytałam, podpierając brodę na złożonych przedramionach. Sylwetka lekko przesunęła się w stronę mężczyzny. Przecież tak wiele lat ciszy mieliśmy za sobą. Skoro nie tracił czasu i rozwijał prężnie karierę, to może i rodowód był również znacznie pokaźniejszy, niż mogłam sądzić. – Jak się poznaliście z Igorem? – zapytałam dość kontrolnie. Chciałam mieć pewność, że mój syn pozostawił po sobie dobre wrażenie – i nie wierzyłam, że mógłby pozostawić inne. Ale gdyby nawet, byłam wielce przekonana, że Cornelius nie stanowił dla mnie dużego wyzwania. Przynajmniej przed laty tak właśnie było. Dziś jednak przestaliśmy być dziećmi. Obydwoje dojrzeliśmy, by sięgnąć do ról i zadań, które kiedyś wydawały się dalekie. Nie sądziłam, że mu się to uda.
Gdy zasunęły się zasłony, wniosłam lekko brwi. Napój wypełnił jego szkło i nagle znaleźliśmy się z dala od kilku ciekawskich spojrzeń. – Jesteś rozpoznawany. Przyznaj… podoba ci się to czy męczy? – zapytałam więc, by wybadać, jak radził sobie z ciężarem zadania, które zostało mu powierzone. Nieco z ulgą przyjęłam fakt, że wreszcie mogliśmy rozmawiać bardziej w cztery oczy i tym samym pozwolić sobie na jeszcze więcej. Spotkanie było… niespodziewane, ale zamierzałam je dobrze wykorzystać. Cornelius nie spieszył się, by mnie stąd wyrzucić. Zdawał się przyjmować moją obecność. Czy mogło być jednak inaczej?
- Cenię sobie dobre towarzystwo i dobry alkohol – wyjawiłam, będąc wszak prawdziwym Macnairem. – Sztuka schodzi na nieco… dalszy plan – przyznałam, gdy zza kotary zaczęły dobiegać nas wiwaty i oklaski. Najwyraźniej przedstawienie właśnie się zaczęło i frywolne tancerki jeszcze raz zaczęły rozgrzewać widownię. – Wznieśmy toast, skoro przyszło nam wspólnie sączyć alkohol – zaproponowałam i niemal od razu wzniosłam kielich, spoglądając na towarzysza z wyraźną sugestią. Biorąc pod uwagę naszą przeszłość, hołd dla tych dawnych lat mógłby być z mojej strony wyrazem kpiny, więc postanowiłam być mniej oczywista w tym względzie. Dziś bowiem liczyło się coś więcej od nas samych. – Za nasze dzieci. Te, które już są i te, które nadejdą. – Skierowana w jego stronę propozycja wybrzmiała nieco ciszej, bo zagłuszało ją poruszenie docierające ze sceny. Nie byłam jednak chętna zatopić oczu w pięknych tancerkach. Wolałam skupić się bardziej na postaci zasłużonego propagandzisty, który dziś zdawał się mieć znacznie więcej do zaoferowania niż kiedyś. To jednak nie dotyczyło wyłącznie jego. Czy byliśmy dziś zupełnie innymi osobami, czy może wciąż pod dorosłym spojrzeniem próbowaliśmy zakryć dawne demony?
Kim jesteś, Corneliusie?
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]12.08.23 18:34
Nie spodziewałby się sentymentalności po Irinie Macnair, choć Irina z jego wspomnień wciąż była arogancką, młodziutką i irytująco piękną dziewczyną. Minęło sporo lat, jaką stała się kobietą?
Zawsze spodziewał się po niej natomiast złośliwości, a zgubą wszystkich kobiet było wścibstwo (tak sądził, mimo, że to jego ciekawość pchała do penetrowania ludzkich umysłów), więc sądził, że Irina postanowiła wykorzystać okazję aby przekonać się kim został po latach. Kimś, kto nie wyprasza ze swojej loży gości o konkretnej pozycji społecznej, to na pewno. Nie była już tylko wdową po zagranicznym czarodzieju ani właścicielką poważanego domu pogrzebowego - była krewną namiestnika. Dlatego uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby i po kilku sekundach rozważania za i przeciw wskazałby jej miejsce obok, ale oczywiście nawet nie zaczekała na ten gest zaproszenia.
-Bywa bardzo okrutny. Zmarł jeszcze przed wojną - co się stało? - zapytał niedyskretnie, ale czy można go winić za ciekawość? Jej mąż nie dożył przecież sędziwego wieku. Tak samo jak pierwszy mąż Valerie, ale o jego śmierci Cornelius opowiadał chętnie, miał przecież przygotowaną perfekcyjną opowieść. Zadbał o wszystko. -Słyszałem, że twój syn postanowił - kąciki jego ust lekko drgnęły. Postanowił, czy postanowiłaś za niego? -nas wesprzeć. - w teorii nie miał wyboru, ale w praktyce nawet część młodych szlachciców grzała stołki na salonach zamiast zająć się czymś pożytecznym. Z drugiej strony, takie rodziny jak ich - Macnairów, Sallowów, wszystkich innych czystokrwistych i ambitnych czarodziejów - nie mogły pozwolić sobie na luksus bezczynności. -Jesteś z niego dumna, czy obawiasz się o żniwo zbierane przez wojnę? - na pewno odpowie, że dumna, ale musnął palcami drewno różdżki, chcąc w razie czego wyczytać odpowiedź z jej oczu lub z jej emocji.
Uniósł lekko brwi, zastanawiając się czy Valerie powiedziała mu o ich spotkaniu i akurat nie słuchał, czy może zachowała je dla siebie. Zacisnął mocniej usta, wcale nierozbawiony grą słów - Valerie nie powiedziałaby chyba Irinie o ciąży, zbyt wczesnej biorąc pod uwagę czerwcowy ślub? Z uwagi na nieobyczajne zachowanie przed ślubem, trzymali to na razie w tajemnicy, ale z drugiej strony słowa Iriny brzmiały irytująco niewinnie, jakby po prostu życzyła mu potomka i...
...zesztywniał lekko, bo jej niewinna szpila ukłuła głębiej niż mogłaby sądzić. Szczególnie po tym, jak wychwalał jej syna, pamiętając, że jego własny jest gnuśnym akrobatą, którego w żaden sposób nie da się skłonić do żadnej rozsądnej decyzji.
-Przed Valerie byłem kawalerem, Irino. - przypomniał jej od razu, udając, ze nie rozumie aluzji. -Poświęciłem wiele dla pracy, ale teraz z niecierpliwością staramy się o mojego pierworodnego. - odrzekł gładko. Co właściwie chciała osiągnąć? Sądziła, że jej ładny uśmiech i zapach perfum i nieśmieszne żarty skłonią go do szczerości lub zdołają speszyć?
Też potrafił żartować, jeśli chciał - a w jej głosie wychwycił - albo jedynie wyobraził sobie - cień zmartwienia o syna.
Spojrzał jej prosto w oczy i odczekał, aż za kelnerem zasuną się zasłony, po czym ściszył głos.
-Och, z Igorem? Na Nokturnie, mamy wspólnego dostawcę. - przeciągnął to słowo, jakby chodziło co najmniej o dilera śnieżki. -Polecił nam jeszcze dobry burdel, ale ja nie korzystam z takich przybytków. - uśmiechnął się, przeciągając chwilę jeszcze o sekundę, a potem parsknął śmiechem. -Żartuję, Irino, rzecz jasna! - upił łyk wina. -Poznaliśmy się w Ministerstwie gdy twój syn dopełniał obowiązku rejestracji różdżki. Wydaje się odpowiedzialnym i poważnym młodzieńcem, choć o to, co robi w wolnym czasie musiałabyś spytać jego kolegów. - o ilu jakiś ma? Z drugiej strony, o tak wielu rzeczach mogła nie wiedzieć (co sprawiało mu pewne pocieszenie). Marcelius błyskawicznie wpadł w złe, cygańskie towarzystwo, z którego nie było już powrotu.
Odprężony, przyjął jej kolejne pytanie z uśmiechem, ale nie opuścił gardy.
-Rozpoznawalność to środek do celu. Pozwala naszemu przekazowi sięgnąć dalej. - odpowiedział gładko, propagandowo, nie zdradzając zbyt wiele - choć w głębi ducha uwielbiał sławę, medale i rosnącą pozycję. -A tobie podoba się Suffolk, Irino? - Drew nie miał żony, więc na razie była jedyną panią tych ziem.
Wzniósł kieliszek do toastu, nie poprawiając słów Iriny. Za twojego Igora i moje przyszłe dzieci brzmiałoby bardziej precyzyjnie, ale ogólne sformułowanie objęło kogoś jeszcze. Kogoś, kogo się wyrzekł, ale resztki ojcowskiej naiwności kazały mu życzyć Marceliusowi odnalezienia właściwej ścieżki. Samodzielnie. Był w końcu dorosły.
-Nazywasz to sztuką? - kąciki ust zadrżały, gdy upił łyk i zerknął w stronę sceny. -Ja tak, gdy zapraszam tu polityków, ale nie oszukujmy się. - czy wiedziała, że każdą z tych dziewcząt można kupić? To tylko kwestia odpowiedniej ceny, a walutą nie zawsze był pieniądz.




Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loże na podwyższeniu Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]15.08.23 14:33
Cornelius Sallow, głodny informacji, o czułych uszach i wścibskim spojrzeniu. W dodatku bezwstydnie pociągający za język. Jak to możliwe, że ludzie się na to nabierali, że znany był jako osobistość dobrze zorientowana w społecznych głosach? Polityczna bestia, wierny sługa i wojownik. Znałam nagłówki magicznej prasy, znałam podyktowane ludziom myśli i nuty chwalebnych szeptów ciągnących się po przecznicach londyńskich. Oczywiście, że musiał być kreowany dobrze, oczywiście, że był potrzebnym pionkiem w tej grze – i oczywiście, że nie należało lekceważyć jego zasług, choć ja czułam gorycz na ustach, kiedy tylko miałam się mierzyć z takim wytworem. Nie sądziłam, by zmienił się aż tak, nie sądziłam, by zrzucił skórę marnego chłopięcia o zbyt niepewnym spojrzeniu, by móc się ze mną wtedy równać. Dziś jednak podrzucał pułapkę – ciekawy czy wpadnę prosto w jej ostre zęby. Świadomie czy nie, zadał mało wygodne pytanie.
- Obnażył się przed niewłaściwą kobietą – wyjawiłam płasko, zimno nie lękając się jednak patrzenia mu prosto w oczy. – Zamordowała go, jego młoda, długonoga ulubienica – kontynuowałam, podsuwając mu te kilka szczegółów. Całość jednak nie miała aż tak precyzyjnego pola do interpretacji. – Miał zginąć chwalebnie, w walce, a przepadł we własnym łożu – zakończyłam równie pochmurna, z nutą pokazowego żalu. Dziś minął czas żałoby, czułam już tylko obojętność i pewną konieczność tamtej zbrodni. Karkaroffowie nie przeczyli teoriom, które wyprowadziłam głośno, czyniąc z siebie poniekąd ofiarę nie tylko zdrady, ale i tej chudej morderczyni. Oczywiście, że pomściłam ją, jak na wierną żonę przystało – nawet jeżeli widoki jasno wskazywały na to, że doszło do cudzołóstwa. Tego jednak już nie musiał wiedzieć.  Im mniej nasyciły go moje słowa, tym bezpieczniej dla mnie i mojej rodziny. Merlin jeden wie, co by z tym zrobił – byłam ostrożna, choć z boku niesamowicie szczera i wcale nieuciekająca przed trudnymi odpowiedziami. Choć minęły lata i dziś odnaleźliśmy się w zupełnie innych rolach, wcale nie opuszczałam przed nim głowy.
- Owszem -  potwierdziłam, kiedy wspomniał o Igorze. Jego zaangażowanie w naszą sprawę wydawało się nadzwyczaj oczywiste. Nie mógł inaczej. Wszyscy byliśmy oddani idei lepszych czasów, czystych i wdzięcznych. Bez przekleństwa szlamolubstwa. – Spodziewałeś się, że mój syn mógłby postąpić inaczej? Choć przybyliśmy do kraju nie tak dawno temu, pozostajemy w pełni zaangażowani. Wiec tak, Corneliusie, jestem dumną matką i możesz być pewien, że żadne z nas nie obawia się śmierci, siebie lub tego drugiego. Służymy jej. Służymy muobjawiłam nieskrępowanie, obnażając siłę i determinację. Jeżeli przyjdzie Igorowi zginać ku chwale Czarnego Pana, na polu bitwy, stanie się bohaterem, który zbuduje nowy świat. To dotyczyło każdego zaangażowanego w sprawę sojusznika. A Sallow bardzo dobrze powinien o tym wiedzieć. Więcej w nas było zawziętości niż bojaźliwości o własną skórę. Wszyscy musieliśmy się poświęcić. On także.
- Och, Corneliusie, zdaje się, że stan kawalerski nie jest żadną przeszkodą. Szczególnie u mężczyzny – zauważyłam, cmokając na koniec lekko dwa razy. Usta wzniosły się w triumfalnym uśmiechy, by zaraz potem namaścić się smakiem mocnego trunku. – Pojmuję jednak. I życzę owocnych starań, jestem pewna, że nie brakuje ci… zapału – podsumowałam kąśliwie, choć na pozór przecież tak elegancko. U Macnairów alkohol zazwyczaj uwidaczniał tę naturalną domieszkę kpiny. On zaś był bystry, biegle wyłapujący sens z zawiłej sztuki konwersacji – mógł dodać więc mym słowom nieco więcej jadu, niż było na pierwszy rzut oka widać. – Posiadanie syna to wspaniały dar, wielka duma i zarazem… udręka. Zapewne pewnego dnia się przekonasz – skończyłam, wygodniej układając plecy na welurowym oparciu. Pod stołem noga oparła się o nogę, wtórując pozie niezbyt godnej szlachetnej pani Sallow.
W intymności, za atłasową zasłoną pan rzecznik zdawał się przemawiać znacznie odważniej, nieczysto, prowokująco. Jak gracz. Był nim? Pochyliłam się przez stół w jego stronę, odrywając się mimowolnie od tutejszych wygód. Opowiadał historię, która miała zgorszyć matkę, zagotować w niej krew, podrapać jej dumę. Oczernić Igora. – A powinieneś – zareagowałam z równym zaangażowaniem, kiedy tak niewinnie podkreślał swój perfekcyjny wizerunek. Choć nie ufałam jego zapewnieniu, wciąż uważałam, że odrobina rozkoszy w Wenus zadziałałby na niego jak kojący balsam. Ostatecznie każdy z nich przestawał widzieć w żonie jedyny krajobraz namiętności. Każdy. – Dobrze, że przyznałeś, Corneliusie, już myślałam, że ta ministerialna poza zmusza cię do wiecznej powagi. Radzę zresztą, rozluźnić kołnierz, nim zacznie się kolejne widowisko – podpowiedziałam uszczypliwie, wracając do pierwotnego ułożenia cała. – Nie zamierzam być aż tak napastliwą matką. Jest młody i wolny, obrał słuszny kierunek. Nie mam powodów, by w niego wątpić – zawyrokowałam, nieco przy tym upominając mego rozmówcę. Młodzi chłopcy potrzebowali swobody. Ci starsi – a właściwie Drew – także. Nie byłam więc po to, by rozstawiać ich po kątach, choć musiałam w duchu przyznać, że było w tej idei coś interesującego.
Dzieliliśmy podobną postawę. Poniekąd i ja czułam się doskonale, gdy moja rola rosła, gdy moje ograniczenia stopniowo znikały, gdy byłam kimś więcej i faktycznie mogłam więcej.  Ofiarowane Drew honory idealnie zbiegały się z moimi ambicjami. Choć oczywiście wciąż pozostawałam daleko w cieniu za Sallowem. Jeszcze. – Oczywiście. Suffolk to wspaniałe ziemie, niedocenione, zapomniane. Dziś możemy sprawić, że na nowo odżyją. Miałeś okazje odwiedzić hrabstwo? – spytałam, krótko przed wzniesieniem kielicha do toastu.
- Gdy jesteś tu, głośno mówisz o czarach tej sceny jak o sztuce, choć twoje myśli składają się z zupełnie odmiennych wrażeń. Są piękne ciała, szczupłe, o odpowiednich proporcjach i w skąpych, zdobnych kostiumach. Nazewnictwo zmienia się w zależności od sytuacji. Zapewne ty doskonale o tym wiesz – stwierdziłam, przenosząc wzrok również na scenę. Wszystko było lawiracją, miejsca, słowa, ludzie i spojrzenia. Wszystko było zmienne. Ja patrzyłam na ruchy estetycznych figur. A on? Spoglądał wciąż łakomie, czy już go to nużyło?
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]17.08.23 6:42
Uniósł lekko brwi, gdy zaczęła opowiadać o śmierci Karkaroffa - najpierw jego wyobraźnię rozbudziła dwuznaczna aluzja, czy jej mąż obnażył swoje sekrety przed kimś niegodnym zaufania? Nie, Irina prędko zadbała o to, by nie pozostawić pola na żadne niedomówienia. Chciała go zszokować? Prawie się jej udało, na pewno nie spodziewał się, że jakakolwiek kobieta opowie mu o romansie swojego męża. Zwłaszcza nie dzisiaj, zwłaszcza nie Irina Macnair. Pomimo zaskoczenia, nie cofnął wzroku. Nie był już nieśmiałym Krukonem, którego peszyły takie rzeczy.
Przestał się peszyć przy pewnej złotowłosej dziewczynie o zaraźliwym uśmiechu, dziewczynie będącej przeciwieństwem Iriny i Deirdre i - pomimo podobnego typu urody i emocjonalności - nawet Valerie. Była taka wesoła i taka cierpliwa i zawsze zachęcała go, by był bardziej śmiały. Śmiało sięgnął po jej niewinność, a potem po jej wspomnienia, zostawiając za sobą zgliszcza.
Czasami nieśmiałego płomienia nie należy podsycać. Czy Irina też chciała go dziś podsycić, sprowokować? Naprawdę chcesz rozmawiać w taki sposób?
-Zdradzał ciebie? - proszę bardzo. Celowo zapytał takim tonem, z modulowany zaskoczeniem i wymowym akcentem na "ciebie", jakby mu się to wyrwało. Tyle, że nigdy mu się nic nie wyrywało, zbyt wiele lat spędził w polityce, zbyt długo mieszkał z ojcem dbającym o każde słowo swoich synów. -No cóż, niektórzy mężczyźni są ślepi. - skwitował, zamiast składać wyrazy współczucia. Nie doprecyzował, czy ma na myśli ślepotę na urodę własnych żon, czy raczej ślepotę na fakt, że kochanka okazała się morderczynią niegodną zaufania.
-Dlaczego go zabiła? - był ciekaw, choć w normalnej sytuacji byłby świadom, że w grę mogą wchodzić upokarzające sekrety (rodzinne, finansowe, polityczne, jakiekolwiek), o których Irina nigdy nie powinna mu mówić. Ale zdrady też były upokarzające, a mu o nich powiedziała. Przekroczyła pewną granicę w tej rozmowie i nie było już powrotu. -Jak Bułgarzy wymierzają w takich sytuacjach sprawiedliwość? - zapytał, udając, że nie widzi niebezpiecznego błysku w jej oczach. A może też był ślepy? -Mają w Sofii jakiś odpowiednik Azkabanu?
Upił łyk wina, spoglądając na Irinę uważnie. Był ciekaw, czy przemawiał przez nią fanatyzm, który widział już w szeregach zwolenników Czarnego Pana, czy też czysty pragmatyzm. Jeśli ukrywała pragmatyzm równie umiejętnie jak on, to nigdy się nie dowie. Samemu nie chciał ginąć za nikogo ani za nic, ale wiedział, jakie nastroje dominują wśród jego sojuszników. Stawał do walki, ryzykował, ale pchała go do tego ambicja. Zimna kalkulacja. Im bardziej ryzykował, tym więcej zyskiwał. Medale, pozycję, wdzięczność, autorytet. Było warto.
-Oczywiście, że twój syn nie mógłby postąpić inaczej. - zgodził się, niemalże, potulnie, ale... -...ale z tego co rozumiem, jest również - zielone oczy rozbłysły niebezpiecznie, kąciki ust drgnęły lekko, ale ostatecznie utrzymał pokerową twarz. Rozumiał, jak śliską sprawą bywało czasem ojcostwo. -synem człowieka, który dał się zamordować swojej kochance. - zauważył. Na jego nieszczęście, synowie bywali przeważnie podobni do matek (uparci, idealistyczni, naiwni...), ale nieszczęściem Iriny byłoby, gdyby jej jedynak wdał się w swojego ojca.
-Nie wiem, co mi sugerujesz, Irino. Odpowiedzialni mężczyźni unikają przeszkód i pokus, czekając na odpowiedni moment. - mógł podjąć grę słów w innym temacie, ale w temacie bękartów nie zamierzał jej ryzykować. Nawet kosztem swojego ego. Pamiętała go zresztą jako nieśmiałego Krukona, więc wymówka była wiarygodna. -Oczywiście, że żałuję, że nie założyłem rodziny nieco wcześniej, ale warto było czekać na odpowiedni moment w życiu. I na odpowiednią kobietę. - obrócił kieliszek, słuchając jej słów. -Zapewne. - stwierdził sucho. Nie doświadczyła takiej udręki, jak on. Tyle, że pewne udręki należało uciąć, zamiast się nimi przejmować.
Nie roześmiała się z jego dowcipu, szukał więc na twarzy oznak zgorszenia albo oburzenia. Zamiast tego, odcięła się kpiną. Jeszcze w szkole potrafiła kpić z pokerową twarzą, on dopiero z biegiem lat nauczył się tej gry.
-To dobrze, że wierzysz w jego odpowiedzialność i rozsądek. - mruknął, z pozoru puszczając mimo ucha sugestię, by to on sam korzystał z Wenus. -Wszak normy przyzwoitości w Bułgarii wydają się nieco inne od tych w Anglii. - dodał uszczypliwie, dopiero teraz odcinając się za tamtą sugestię. -Nawiasem mówiąc, nie spytałem, jak podobała ci się Bułgaria, Irino? - nasiąkłaś tamtą kulturą? To dlatego jesteś tak... swobodna?
-Oczywiście, że tak. - ubodło go lekko, że o tym nie wiedziała, ale udał, że nie. -Gdy jeszcze trwały walki, a katedra w Bury St. Edmunds płonęła. - stwierdził z należytym patosem, odmalowując barwny obraz, choć na miejsce przybył gdy dym już dogasał, by przesłuchać burmistrza miasta. -Potem przybyłem tam ponownie, z Drew. Stworzyliśmy piękną opowieść, by ściągnąć czarodziejów do miasteczka. - wielu uciekło przed mugolami, a rzucona w trakcie walk Szatańska Pożoga nie działała dobrze dla wizerunku miasteczka, ale Macnair nad tym pracował. Macnairowie nad tym pracowali, poprawił się w myślach, zerkając na Irinę. -Jest naprawdę urocze, życie tam zdążyło się odrodzić?
Zerknął na tancerki z pewnym znużeniem. Patrzył na nie przez ostatnią godzinę, sycąc się pożądaniem swojego rozmówcy, wykradając mu je za pomocą jednego z rodzajów legilimencji. Bez niego zainteresowanie ostygło, a Irina nie mogła patrzeć na tancerki z tym samym uczuciem. Rozmowa była, niespodziewanie, bardziej interesująca.
-Potrafię opisać je w każdy sposób, jakiego oczekują moi rozmówcy. - wzruszył ramionami, spoglądając na scenę. Zabawa słowem, to była jego praca. -A ty, czego oczekujesz, Irino?




Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loże na podwyższeniu Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]27.08.23 20:24
Opowiadając o tym, skoro już pytał, broniłam siebie i pilnie strzegłam prawdy, która – gdyby tylko dotarła do jego uszu – mogłaby zaszkodzić dobremu imieniu mojej rodziny. Mogłaby osłabić pozycję, którą od miesięcy mocno i konsekwentnie budowałam. Nie miałam pewności, jak przyjąłby faktyczny stan rzeczy, ale wolałam w tym przypadku dmuchać na zimne. Jego figura była… wpływowa i należało się liczyć, że nie pozostawiłby dla siebie prawdy, jeżeli tylko śmiałabym mu ją kiedykolwiek zaoferować. Dziś mógł liczyć na kłamstwo, na wspomnienia budowane na fantazjach, pomieszane, poddane perfekcyjnej manipulacji. Przejrzy mnie, czy przyjmie oferowane odpowiedzi? A może przejrzy i postanowić tego nie okazać? Wiedziałam już, że się zmienił. Że nie był tym łamagą ze szkolnych lat, że mógł więcej, że miał w ręku karty o wiele mocniejsze od moich. Ja jednak nie zamierzałam mu w żadnym względzie ustępować. Rozmowa toczyła się dalej.
- Jak widać – przyznałam, niespecjalnie jednak tym wszystkim poruszona. Powiadają, że czas leczy rany. Oddanie go w ramiona śmierci było najlepszym opatrunkiem na lata znoszenia jego brutalnej wobec najbliższych postawy. Żałowałam, że nie wyrwałam Igora z tego piekła wcześniej. – Dlatego musicie być bardzo czujni, gdy na horyzoncie pojawia się piękna kobieta… - odpowiedziałam, przyjmując interpretację, z którą było mi wygodniej w tym momencie naszej, cóż, nietypowej dyskusji. Istotnie, Sallow nie sprecyzował, co dokładnie rozumie jako ślepotę mężczyzn, ale  nie potrzebowałam o to dopytywać. – On dał się uwieźć. I pozwolił, by kobieta oddała go śmierci – mówiłam, nie posiłkując się żadnym kłamstwem. Przecież nie musiał wiedzieć, która kobieta sprzymierzyła się z wszechmocną kostuchą. A może my wszystkie jej służyłyśmy? Uśmiech cisnął się na czerwone wargi, lecz nie pozwoliłam sobie na to. Nie pragnęłam, by ujrzał moją satysfakcję i miałam nadzieję, że maskowałam to dokładnie. Byłam wszak zdradzoną, zasmuconą wdową z młodym synem u boku. Mój los przepadł. Fatalna tragedia.
- Nigdy się tego nie dowiedziałam. Może nie tylko mnie oszukiwał? Może obiecał jej, że zamorduje żonę i uczyni ją panią Karkaroff? – zaczęłam głośno dywagować, nie czując żadnego wstydu czy niestosowności. Wszak przez cały czas to ja byłam ofiarą – to mnie zdradzono, to mnie uczyniono wdową. – Owszem, mają więzienie. Musisz jednak wiedzieć, Corneliusie, że Karkaroffowie to brutalna rodzina. Wymierzają ciężkie kary. Nigdy nie chciałbyś knuć przeciwko im. Uwierz – podsumowałam, dobrze wiedząc, o czym mówię. W podszeptach kryła się sugestia. Nic nie było mu podane na tacy, nic nie było powiedziane prosto, choć ja zazwyczaj byłam do bólu konkretna. – Wyjechaliśmy krótko po pogrzebie i ciąg dalszy historii jest ci już, jak mniemam, znany – zakończyłam tę fascynującą historię prosto, rezygnując z wygłoszenia zakończenia, które mojego słuchacza usatysfakcjonuje. Dobrze wiedziałam, że liczył na coś więcej. Dramaty i rodzinne intrygi zawsze budziły zainteresowanie, a ja rozmawiałam z politykiem. Mimo to wciąż czułam, że trzymam w rękawie wszystkie asy.
- Sądzisz, Corneliusie, że synowie postępują dokładnie tak, jak ich ojcowie? Sądzisz, że obudzi się w nim słaba krew, że powtórzy błędy mojego męża? Igor nie jest swoim ojcem – oznajmiłam, ostro podkreślając ostatnie zdanie. Żeby była jasność. Cornelius doskonale wiedział, co robi i próbował podważyć dobre imię mojego syna. Czyniąc tak, godził i we mnie. Bzdury, które wygłaszał, nie miały racji bytu i należało to głośno przedstawić. – Swoimi słowami składasz złą wróżbę, Sallow. Jak mniemam nie było to twoją intencją. A może się mylę? – zapytałam, wbijając w niego napastliwe spojrzenie. Był naszym sojusznikiem, czy… wrogiem? – Chyba nie trzymają cię wciąż dawne… niesnaski? – postanowiłam spytać, postanowiłam wydostać na powierzchnię widmo wspólnej przeszłości, która dla niego była dość niekorzystna. Słowa te zdawały się mieć delikatny posmak urazy. Zamierzał gardzić Igorem, ponieważ ja dostarczyłam mu rozczarowań? Ponad dwadzieścia lat temu.
- Pozostaje mi zatem pogratulować tobie i Valerie wspaniałego małżeństwa i dumy, która się między wami narodzi – wygłosiłam elegancko, choć bardziej automatycznie niż ze szczerym życzeniem pomyślności. Oczywiście, każda rodzina złożona z dwójki prawowitych czarodziejów była dobrem dla kraju i nadzieją na poszerzenie nacji magicznej. Wciąż jednak nie umiałam szczerze wznieść toastu – być może nabierając podejrzliwej postawy po jego wcześniejszych słowach. Widziałam, jak sprytnie lawiruje między moimi sugestiami i pytaniami, a to dodatkowo podsycało ciekawość i pewną wątpliwość. Być może żył w obłudzie – podobnie jak większość z nas. Być może karmił świat słowami, które dalekie były myślom i odczuciom. Nie spieszyłam się jednak sięgać po sekrety jego umysłu.
- To prawda. Bułgaria jest inna. Owszem, konserwatywna, ale i manipulująca tradycjami,  surowa i ostra. Jak jej mieszkańcy. Tam… jak mówisz, normy zdają się niekiedy znikać, gdy w grę wchodzi kwestia honoru i… dobra własnych interesów. Tak ją zapamiętałam – przyznałam, ignorując obrazy namolnie nazywające się przed oczy. O niektórych wolałam zapomnieć, choć z pewnych byłam niesamowicie dumna. – Nigdy nie będzie Anglią – odpowiedziałam krótko, wcale  nie wyczerpując tematu. Czułam, że życie pośród Karkaroffów dało mi moc, wytresowało we mnie większą brutalność, odebrało skrupuły, skąpało w możliwościach czarnej magii. Wciągałam to, co mogło mnie wzmocnić, lecz pośród tego wszystkiego była i klątwa, która musiała pozostawić ślad.
- Przysłużyłeś się dobru Suffolk. Godne pochwały, Corneliusie – pokiwałam głową z uznaniem, mocząc wargi w drinki i jednocześnie mocniej zaciskając palce na szkle – w dość niewiadomym geście. – Odwiedziłam niedawno  Bury St. Edmunds, zdecydowanie odżywa. Ono i pozostałe nasze ziemie. Choć zapewne miną lata, nim zdołamy naprawić dawne szkody. Jednak znasz mnie, wiesz, że nigdy się nie poddaję – powiedziałam, odstawiając kieliszek na blat. Nie traciłam pewności ani na moment. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Świat widział kobiecą siłę i ja przez cały czas szczerze czułam ją w głębi siebie. Uwolniona z bułgarskich kajdan odżywałam i byłam gotowa energię skierować na właściwą sprawę.
- Wolałabym nie słuchać tego, co myślisz, że usłyszeć oczekuję– przyznałam z dezaprobatą, ale przecież dokładnie tego się powinnam spodziewać po wielce szanownym rzeczniku. Właściwy człowiek na właściwym stanowisku. Opowiada o iluzjach, nie o prawdzie. – Tancerki mnie nie interesują – przyznałam bezpardonowo i na koniec uraczyłam go sugestywnym uśmiechem. Wokół tańca i przy muzyce toczyły się różne… rozmowy.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]28.09.23 15:39
Działalność w Rycerzach Walpurgii była przyjemnym odświeżeniem od ministerialnej, kompetytywnej polityki; a wojna zaowocowała zaskakującą solidarnością nawet wśród urzędników o podobnych poglądach. Skończył się wyścig szczurów - przynajmniej tymczasowo, bo jeśli Cornelius w cokolwiek wierzył, to w ludzką ambicję - a wakaty po zdrajcach zaspokoiły głód zwolenników obecnej władzy. Samemu korzystał z nowej solidarności czarodziejów o konserwatywnych poglądach - całe życie trzymał legilimencję w tajemnicy, a teraz (choć wciąż nie ujawniał jej w pracy) podzielił się sekretem z gronem zaproszonym do Białej Wywerny.
W porównaniu do innych środków uświęcających cel jakich się dopuszczali, śmierć jednego czarodzieja zdawała się błaha - ale samemu i tak zamierzał zabrać do grobu prawdę o śmierci męża Valerie i gentelmeńsko nie wnikał w pozorną obojętność, z jaką Irina mówiła o śmierci Karkarowa. Skwitował jej słowa milczeniem, jak w szkole, bo być może w Hogwarcie był o wiele mniej pewny siebie, ale cisza nigdy nie oznaczała poddania się. Zawsze był wszystkiego ciekawy, po prostu w młodości miał mniejsze… możliwości.
Mógłby zbadać jej emocje, sięgnąć po różdżkę w ciemności loży, ale mieli czas - a samemu nie chciał się przyznawać, nawet przed samym sobą, że zamordowany Bułgar obudził w nim nadmierne zainteresowanie.
Uniósł brwi, gdy zaczęła snuć na tej podstawie morały.
-Niektórzy mężczyźni myślą rozumem, a nie kroczem. - odparował błyskawicznie. Zwykle znajdował uprzejmiejsze i bardziej zawoalowane aluzje, ale Irina poniekąd sama narzuciła ton rozmowy. -Po prostu wybrałaś niewłaściwego. - uśmiechnął się, szeroko. Potem ten uśmiech zbladł, jakby Cornelius się opamiętał i postanowił powściągnąć własne żarty, ale gest był wystudiowany, wręcz teatralny - a oczy Sallowa nie zdradzały żadnego zakłopotania. -Wybacz, czy może rodzice wybrali za ciebie? - upewnił się, a w głosie nie było słychać skruchy. Pewnie wybrali za nią, jak w rodzinach ich pokroju, ale zawsze jakoś intrygowało go, ile miała w tej kwestii do powiedzenia.
-Musiało ci zatem ulżyć, że już nie jesteś kobietą pośród ich brutalności. - odezwał się z udawaną troską, udając, że nie słyszy groźby w jej tonie. -Pomyśl, co zrobiłby z tobą, gdyby postanowił uczynić tamtą panią Karkarow. Ogromnie współczuję straty… jak twój syn radzi sobie bez ojca? - no właśnie, jak synowie radzą sobie bez ojców? -…ale może spójrz na to z pozytywnej strony. Anglia jest zresztą teraz… ciekawsza niż Bułgaria. - upił łyk wina, wiedząc, że mówi rzeczy oczywiste.
-Wychowanie wychowaniem, krew krwią. - wzruszył ramionami. -Nic nie sugeruję, po prostu trzymaj syna z dala od złego towarzystwa, skoro jego ojcu zabrakło czujności. Mam nadzieję, że odziedziczył rozwagę po tobie. - wyczuł zmianę w jej tonie głosu, napięcie zastępujące niedawny chłód. Czyżby trafił w czuły punkt? -Wierzysz we wróżby starego znajomego, Irino? - roześmiał się, gdy wytknęła mu złą wróżbę i złe intencje. -Ty jesteś jego matką-lwicą, nie zwracaj uwagi na to, co prorokuję przy winie i pięknych tancerkach. - doradził, rozweselony. -Jakie niesnanki? Nic takiego sobie nie przypominam. - dopiero teraz rozweselenie ustąpiło, a głos stwardniał. Byłoby ponad nim, gdyby nadal pamiętał jej złośliwości ze szkoły - więc, choć nigdy niczego nie zapominał, udał ignorancję.
-Dziękuję. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. - przyjął formalnie gratulacje, zwracając wzrok na scenę. Wysłuchał słów o Bułgarii, utkwił spojrzenie na powrót w Irinie.
-A ty, Irino? Jesteś już Bułgarką, czy zawsze Angielką? - zapytał, wznosząc kieliszek do toastu. -Za ojczyznę. I dobro Suffolk. - zadecydował jeszcze zanim odpowiedziała, jakby znał odpowiedź. Jej pochwały przyjął obojętnie, znaczyły mniej niż przyznane mu medale - ale gdzieś w głębi ducha odczuł satysfakcję, że tamta zimna dziewczyna z Hogwartu wreszcie zobaczyła, że i on nigdy się nie poddaje.
-Będziesz twarzą wysiłków zmierzających ku odbudowie? - zanim Drew znajdzie żonę? Czarodziejki, z którą przyszedł na kwietniową uroczystość oraz na ślub samego Corneliusa, dawno z nim nie widział, a na burdelowej imprezie zaprzeczył jakoby panna Blythe była jego narzeczoną.
-Och, Irino, to Żonie - nie tobie - mogę mówić to, czego oczekuje. - roześmiał się, słysząc jej niezadowolenie. -Mój poprzedni kompan poszedł za kulisy przedstawić się poprzedniej tancerce i po twojej opowieści nie wątpię, że dziewczyny na scenie byłyby w typie twojego zmarłego męża, ale na świecie są ciekawsze rzeczy od dwudziestoletnich dzierlatek. - zatrzymał spojrzenie na Irinie. Zestarzała się jak wino, jej chłodna uroda zdawała się jeszcze bardziej posągowa niż w szkole. -A zatem co, lub kto, cię interesuje? - zapytał, spoglądając jej prosto w oczy.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loże na podwyższeniu Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]03.10.23 14:13
Usta rozciągnęły się w mimowolnym, nieskrępowanym uśmiechu. No proszę. Cornelius nie powstrzymywał tej nocy odważnych twierdzeń. Choć jego wtrącenia zdawały się co rusz kąsać, ja czułam dziwną satysfakcję, mogąc odpowiedzieć z manifestacją równej… mocy. Tym bardziej że w niektórych pozornie niewinnych twierdzeniach kryły się sensy sięgające głęboko wstecz, do niemal dziecięcych początków naszej znajomości. Nie ustępował, wchodził w to jeszcze bardziej, być może samemu kopiąc pod sobą dół. Jak wiele potrzebowałam, by go tam wepchnąć i pogrzebać?
- Kto byłby zatem tym właściwym wyborem? – zapytałam, oskarżając go tym samym o to, że tamten komentarz został ograbiony z informacji, którą miał od samego początku. – Ty? – padło wreszcie to, co paść musiało. Chociaż sądząc po tym, że wybrał sobie za żonę kobietę, której mógłby być właściwie ojcem, piękność znaną ze cenionych scen artystycznych nie wyrzekł się wcale myślenia kroczem. Niemniej nie bałam się wchodzić w ciemny muł przeszłości, czując się dziś kobietą na tyle silną i pewną, by nie dać się zatopić w tych przedawnionych odmętach pisanych dwoma nastoletnimi spojrzeniami.
Rodzice. Ledwie zamknięty w swoim świecie ojciec i martwa matka, z którą spotykałam się w naszym ciernistym ogrodzie, ponad charakterystycznym nagrobkiem. – Bardzo cię to interesuje, Corneliusie. Ty nie przestajesz – ty wracasz, ty pamiętasz, ty najwyraźniej nie pogodziłeś się z tym, że dziś nie nosiłam się jako pani Sallow. Nie usłyszał już żadnego więcej słowa w sprawie owego swatania i intencji moich krewnych. Nie czułam się zobowiązana, by rozbierać przed nim tę historię na czynniki pierwsze. Kim był, by zakradać się do moich tajemnic?
- Zapewniam cię, że nie zdołaliby zrobić niczego. Umiem o siebie zadbać – odparłam z namiastką teatralnego pobłażania, zupełnie jakbym chciała pocieszyć go, ułagodzić precyzyjnie przedstawione obawy. Albo raczej rozdmuchać ponure wizje tego, co by było gdyby… - Doskonale. Znajduje w swoim namiestniku godny wzorzec. Wierzę, że się ze mną zgodzisz – podkreśliłam usatysfakcjonowana. Sallow nie miał prawa kwestionować pozycji i osiągnięć Drew. Pod skrzydłami mego bratanka mój syn mógł osiągnąć wiele. – Brak ojca nie stanowi przeszkody na jego drodze. Doskonale radzi sobie w Anglii  – uzupełniłam,  poniekąd depcząc instytucję ojcostwa. Yavor udany w tym względzie nie był, więc ani ja ani Igor nie mieliśmy czego żałować. – Anglia zawsze była ciekawsza od Bułgarii – podsumowałam jedynie, na koniec spoglądając mu głęboko w oczy. W Bułgarii interesował mnie Yavor, siła tamtej rodziny, możliwości czające się w nowej krainie, lecz… nigdy nie mogła równać się z brytyjskimi wyspami. Nigdy nie smakowała tak dobrze jak one.
- Corneliusie, radzę ci, byś zaprzestał podpowiadania mi, co winnam czynić z moim synem a czego nie – zaczęłam dobitnie, przesuwając szklanym naczyniem po blacie. – Gdy doczekasz się swojego syna, będziesz mógł nim dowolnie rozporządzać. Mój syn nie jest twoim. Zapewniam, że Igorowi absolutnie niczego nie brakuje – oświadczyłam, nie zamierzając pozwalać na to, by dewastował dobre imię Igora. Tym bardziej, by czynił to, wykorzystując ponurą historię jego ojca. To był nonsens. – Ależ skąd – pokręciłam głową, wbijając jednocześnie pazury w brzeg stolika. Ręka napięła się, a pod skórą przemknął niewidzialny prąd. – Nie  jestem twoim codziennym słuchaczem, który uwierzy w każdy czar twoich słów. Który za nimi pójdzie i który da im się uwieźć. Albo przez nie pogrzebać – zapewniłam go łaskawie, bo przecież nie miał prawa nawet przez chwilę pomyśleć o tym, że te igraszki mogły jakkolwiek drasnąć moją dumę. Nie, nie mogły.
Gdy zuchwale wypierał zawiłość naszej dawnej relacji, ja jedynie patrzyłam, a poniżej palec lekko zatoczył koło po szklanej powierzchni naczynia. Mięśnie wyraźnie się rozluźniły. W głębi duszy otoczyłam go niesamowitym, choć jednak ironicznym zrozumieniem. Aż za dobrze wiedziałam, że wcale nie zapomniał. Ja zaś porzuciłam potrzebę zadręczania go w tym względzie. Przynajmniej na razie.
- Myślę, że znasz odpowiedź – skomentowałam tylko, uznając, że moja proangielska podstawa i wcześniej już wyrażona niechęć i właściwa przynależność, wystarczyły mu, by wyciągnął odpowiednie wnioski. Krótko później wzniesione kielichy zamigotały, kiedy kolorowe światła docierające ze ścian i sufitów wytwornego lokalu zderzyły się z półprzezroczystą strukturą. Obdarowałam go pogodnym spojrzeniem i zamoczyłam wreszcie spragnione wargi w napoju. Odstawiony na stolik zabrzęczał charakterystycznie, niejako wieńcząc ten doniosły moment.  – Będę wszystkim tym, czym powinnam i wypada mi być – odpowiedziałam, zapewne wcale nie zaspokajając go taką formułą. Dbałam o dobro rodziny, choć sądziłam, że w głowie Corneliusa i tak zrodziło się coś, co zaraz zechce moją postawę poddać w wątpliwość.
- Dziwne, że nie uczyniłeś jej tej nocy swą towarzyszką – zasugerowałam, odtwarzając w pamięci stoliki otoczone towarzystwem par. Być może jednak on miał wyraźne powód, by żonę zostawić w domu i tym samym bez niej cieszyć się dobrem tego miejsca. – Spodziewałam się, że akurat ty dostrzeżesz coś interesującego w młodych kobietach – wyjawiłam, jawnie odnosząc się do wieku jego żony. A nawet gdyby nie, nie żyłam w gorzkiej nieświadomości, wiedziałam, ilu dojrzałych mężczyzn czerpie z gładkiej, nęcącej młodości. I nie byłam wcale tym zdziwiona czy zniesmaczona. Sama również ceniłam urok silnych ramion młodszych od siebie mężczyzn. – Ujmuje mnie wizja dobrej rozmowy i alkoholu spijanego w innym otoczeniu -  odpowiedziałam nudno, lecz tak naprawdę zgodnie z prawdą. Wyrwałam się z domu, z domu pogrzebowego, z cmentarzy, z wiru nieustającej pracy. – Relaksuję się – zakończyłam, odgarniając lekko na bok pasmo włosów. Nie byłam tu, jak chciał usłyszeć, dla kogoś. Byłam wyłącznie dla siebie.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Loże na podwyższeniu [odnośnik]10.10.23 17:39
Odwzajemnił uśmiech. Kwaśno-gorzkie słowa, które padały dzisiejszego wieczoru były orzeźwiającą odtrutką od przesłodzonych uprzejmości, które rezerwował dla nowych znajomych. Nie był jednak aż tak naiwny, by pozwalać sobie przy Irinie na więcej tylko ze względu na dawną znajomość, nie.
Nie był przecież sentymentalny. Nikt, kto wyszedł od własnego dziecka bez oglądania się za sobą nie był sentymentalny.
Może ciemność loży i wytrwane wino trochę dopomogło, ale przede wszystkim to Irina uchyliła drzwi do tej konwencji, rzucając mu kolejne rękawice, których nie mógł albo nie chciał zignorować.
Uniósł wysoko brwi, gdy padło wyzywające "ty?", a potem parsknął śmiechem. Nie śmiał się tak od dawna, tak szczerze i z sympatią i z dobrym humorem.
-Sądzisz, że nieśmiało zaprzeczę, jak speszony piętnastolatek? - zmrużył szkliste z rozbawienia oczy, upił łyk wina, teatralnie przeciągnął odpowiedź. -Irino, wyznałaś mi, że twój mąż cudzoziemiec zdradzał cię i na dodatek zginął jak dureń. - podsumował z naciskiem. -Oczywiście, że byłbym lepszym wyborem. Czy urazi cię, jeśli powiem, że każdy by był? - pewnie tak, ale przecież wysnuwał tylko logiczne wnioski. Nie umknęło jego uwadze, że zignorowała pytanie o rodziców. Pomyślał, że pewnie wstydziła się przyznać, że albo to oni skazali ją na małżeństwo z beznadziejnym kandydatem (tak, jak Valerie jej ojciec - widząc doświadczenia tych dwóch kobiet, Cornelius nabierał naprawdę niskiego mniemania o zagranicznych czarodziejach, którzy musieli szukać żon aż w Anglii) albo sama wybrała tak... głupio.
-Zgadzam się. - odparł bez namysłu, rozpierając się wygodnie. Drew, angielskiego namiestnika, lubił i szanował - w przeciwieństwie do nigdy niepoznanego Bułgara. -Każdy młodzieniec potrzebuje męskiego wzorca. - albo znajduje go, nie daj Merlinie, w pieprzonym Alfonsie Carrington. -A Drew wspiął się na szczyt. De facto zrównał rodzinę z arystokracją, jeśli momentum utrzyma się przez przyszłe pokolenia. - skwitował, bez zawiści, ale z pewną zazdrością. Uważając jednak na słowa. Drew. To j e g o zasługa, Śmierciożercy. To dar Czarnego Pana. Zerknął zaintrygowany na Irinę, może i to zasługa Drew, ale to dar, z którego mogła czerpać, ogród, który powinna pielęgnować. -Zniknęła brunetka, którą widziałem u jego boku przed nadaniem ziem, mierzy teraz wyżej? Roztropnie. - skwitował. Mógł sięgnąć b a r d z o wysoko, na jego miejscu też szukałby jak najlepiej urodzonej.
-Anglia jest teraz najciekawsza na świecie. - podsumował bez emfazy, wierząc w to szczerze, choć uśmiechnął się lekko gdy Iriną zarzekała, że jest odporna na jego srebrne słowa. Zobaczymy.
-Dobrze, dobrze, koniec tematu twojego syna, lwico. - obiecał, teatralnie kładąc rękę na sercu. Brakowało mu zresztą amunicji, najpierw musiałby poznać Igora sam, w konwersacji dłuższej niż kilka urzędowych spraw w Ministerstwie.
-Dziwi cię, że nie interesuje mnie sceniczna kurwa - co to za różnica, czy sprzedaje się za sykle czy za obietnice kariery? -świeżo po ślubie ze śliczną żoną? - spiorunował Irinę wzrokiem, choć raczej z rozbawieniem niż złością. Przytyk o wieku również zignorował - gdyby jadał śniadania z osiemnastolatkami, rozumiałby powód do oceny, ale wedle standardów społeczeństwa Valerie była młoda, lecz nie młodziutka. Miała córkę, owdowiała, zdążyła zbudować karierę - czy lata dzielące ją z Iriną naprawdę były przepaścią? O młodości świadczyło jedynie jej jędrne ciało i uwielbienie, z jakim spoglądała na męża. Które siłą nawyku kontrolował codziennie lub co kilka dni własną magią, bo odkąd Deirdre przyprawiła mu rogi (jego zdaniem), nie zamierzał już ufać żadnej kobiecie - nie, mając pod ręką narzędzie do wykrywania motania i emocji.
-Czyli interesuje cię... relaks, wino? Jesteś rodziną namiestnika, wielu wpływowych wdowców i młodych kawalerów mogłoby śnić o twojej ręce. - wdowieństwo bywało wygodne, ale czy najwygodniejsze? -Opera to lepszy relaks niż tutejsza scena - ale wino mają wyborne. - skwitował.



Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loże na podwyższeniu Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Loże na podwyższeniu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach