Wydarzenia


Ekipa forum
Balkon
AutorWiadomość
Balkon [odnośnik]19.04.17 0:26
First topic message reminder :

Balkon

Luksusowy punkt widokowy z którego poziomu można podziwiać inne zatęchłe kamienice i w zależności od pory dnia inne zjawiska w postaci sąsiadów i mieszkańców.
Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott

Re: Balkon [odnośnik]22.07.18 5:46
Macie - w pierwszej chwili miałem na myśli nie tylko Justine, lecz również Samuela. A nawet Bertiego. W mniejszym stopniu, lecz jednak. Może byłem i głupi, lecz nie ślepy. Działo się coś z nimi. Coś o czym nie miałem pojęcia i w co nie mogłem jakkolwiek ingerować. Nie wiedziałem, że powód był jeden i ten sam dlatego postrzegałem to jako jakiś ich szalony bieg, maraton co do którego mieli przecież prawo. A jednak czułem, że znalazłem się na poboczu. Może by mnie to nie ruszyło, gdyby nie te niefortunne perypetie - likantropia, odrzucenie, starta, a teraz tak właściwie co? Samotność? Trochę to głupie, trochę mnie to nawet bawiło biorąc pod uwagę, że ostatnie tygodnie mijały mi w licznym towarzystwie, a jednak to nie było to samo. Brakowało mi uwagi szczególnych osób. Pewnie dlatego zapewniłem początkowo Justine, że jest w porządku chcąc czerpać z dzisiejszego to co najlepsze.
- Ale wciąż młodym i przystojnym idiotą - proszę mi jeszcze nie ujmować - zażartowałem ignorując zuchwale jej rozdrażnienie. Prośba która nadeszła chwilę później zdawała się zwiastować coś czego wolałbym unikać. Nie pomyliłem się bardzo, gdy przeniosłem ociężałe spojrzenie na czarownicę. Skrzywiłem się bo przecież tak - pomogło mi nie raz. Przyznanie się tu, w świecie w którym się wychowywałem do słabości, nawet przed samym sobą często prowadziło do śmierci. Niekoniecznie własnej. Nie chciałem jednak o tym mówić, tego tłumaczyć. Nie oczekiwała tego ode mnie, a ja zamierzałem skorzystać z niemego prawa do przemilczenia. Może uciekałem. Nie widziałem jednak w tym nic złego.
- A więc... - zacząłem niepewnie po tym, jak pozbierałem myśli po jej monologu którego kompletnie się nie spodziewałem, co też na pewno było wymalowane na mojej twarzy - ...mówisz, że przypadłaby mi rola tego młodszego poza kontrolą? - robię po zastanowieniu minę sugerującą że czułbym się z tym nie najgorzej po czym praskam śmiechem bo inaczej nie umiem. Za poważnie dla mnie się zrobiło. Nie oznaczało to jednak że nie doceniłem jej słów lub że te nie były ważne. Wręcz przeciwnie.
Zacząłem jej opowiadać o Mulciberowej decydując się uchylić się tym co mnie rusza. Nie wiem czy to za sprawą deklaracji uzdrowicieli, czy obawą przed tym, że i ją stracę. Bo tak, Justine miała rację.
- Mhm - mruknąłem. Mia zmarła - Pod koniec czerwca tego roku. Nie w pożarze Ministerstwa. Nieco wcześniej. Było to powiązane z jakąś chorą sytuacja z jakimś nawiedzonym miejscem. Zmarła ratując mniej sprytnych. Czasem... czasem mam wrażenie, że od samego początku do tego dążyła, do takiej okazji. Dowodu na to, że się mylą - że pomimo nazwiska, pochodzenia może być stworzona do czegoś dobrego - Zagrała na nosach wszystkich   - Skrzywiłem się, przeciągając wolną dłonią po włosach zatrzymując ją na karku na którym ją zacisnąłem. Ostatnie słowa wybrzmiały gorzko mdło przez zaciskającą się na krtani żałość. W tym wszystkim to ja ostatecznie na koniec skończyłem jako ten oszukany. Drugi raz nie zamierzałem - Na tym balkonie świętowaliśmy jej przyjęcie na kurs, obgadywaliśmy jej instruktorów... - uśmiechnąłem się blado na wspomnienie jakiejś zabawnej historii- Twojego nie chcę. Nie potrafię się cieszyć czy też ci kibicować - bo po prostu nie chcę - nie chcę i ciebie stracić. Nie w podobny sposób.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Balkon [odnośnik]05.08.18 3:24
Denerwowało ją to. Denerwował ją on. A właściwie, to denerwował ją on zachowując się tak. Może, nie że na co dzień. Bardziej, że przy niej. Zdawało jej się, że wypracowali sobie w ciągu tych lat znajomości jakiś poziom funkcjonowania opartego na szczerości i pokątnego zrozumienia. Ale znów, czy nie była hipokrytką będąc złą, że się tak zachowuje, podczas gdy ona od lat paradowała obok, że kocha jego najlepszego przyjaciela. Ale nie wiedziała jak. Oboje wspólnie wyśmiewali się ze wszystkich tych biednych kobiet, które straciły dla niego serce, jeszcze zanim nim ona sama zrozumiała, że i ona oddała je jemu.
Ale nie o to teraz chodziło.
Przynajmniej tak sobie powtarzała. Chodziło o to, że zabolało ją to - a może rozzłościło. To, że udaje, że go to nie rusza - nie wątpiła, że rozumie. Ale Tonks tęskniła za Bottem, był jej bliski i posiadała - a może bardziej zbudowała - z nim więź, której nie chciała stracić. Może dlatego, jego powierzchowna obojętność ją rozjuszyła. Też dlatego, że trochę go znała i mogła przypuszczać - choć pewna, nie była - że był to bardziej rodzaj pozy, czy też tarczy obronnej którą stosował przeciw światu, niż też prawdziwego "wszystkowisizmu". Wiedziała, że Bott miał serce tak wielkie, jak mocną miał głowę.
- Jednak nadal - idiotą - stwierdziła z lekkim przekąsem wywracając oczami. Nie ciągnęła. Lubiła możliwość, chwilowy luźny stan, któremu mogła oddać się u jego boku. Widziała jak się krzywi, gdy ciągnie swój monolog. Jednak słowa nieprzerwania wydobywały się z ust Tonks.
- Tak. - potwierdziła, skinąwszy głową. Brwi zmarszczyły jej się lekko, gdy błękitne spojrzenie lustrowało horyzont. - Na wszelki wypadek, będę ci o tym przypominać co jakiś czas. - o tym, że jesteś dla mnie ważny, że znaczysz wiele, niezależnie od tego, jak sam nisko siebie oceniasz.
Wiedziała, że to wszytko - parsknięcie śmiechem, lekki ton - to wyuczony mechanizm, który w jakiś sposób potrafiła przejrzeć. Nie wiedziała jak. Ale mieliśmy cichą umowę chyba. Tonks mówiła, co chciałam powiedzieć - co nakazywała powiedzieć mi dusza i serce, a on kpił sobie z tego - tylko oczy mówiły, jak jest naprawdę.
Zamilkła, słuchając słów które mówił, choć była pewna, że jej twarz zdradza dziwną konsternację i niepokój. Nie przerywała jednak. Oparła głowę o zimną ścianę przytakując do ust zimne szkło butelki. Pociągnęła łyk. Dłoń z alkoholem wyciągnęła w kierunku mężczyzny.
-Przykro mi, Matt. - powiedziała a jej dłoń powędrowała do jego uda i zacisnęła się  na nim na kilka chwil. Bo tak rzeczywiście było. Jakkolwiek nie ufała nikomu kto nosił to nazwisko, to Bott był jej przyjacielem. I ból w jego głosie, który maskował wprawnie, przynosił jej smutek. A empatia i to co przeszła, potrafiła zrozumieć jego stratę.
- To nie jest powód do radości. - stwierdziła cicho, nie po to by poczuł się lepiej. - To postanowienie zrodzone z wielu powodów, jednak zdawało mi się właściwie. Za każdym razem właściwsze, nim dłużej nad tym myślałam. - wzięła głęboki wdech. - Sammy nie był zadowolony. - powiedziała przymykając powieki, zaraz przeklinając się cicho, rzadko tak na niego mówiła, jednak starała się kontynuować dalej nie przerywając. - Umrę, Bott. - stwierdziła cicho, ponuro. Jej dłoń uniosła się  powędrowała na jego udo, nie znaczyła się niczym, poza zwykłą potrzebą kontaktu z przyjacielem. - Każdy kiedy umiera. -ja umrę szybciej, w walce o której wie niewielu, pomyślała, wzruszyła ramionami, starała się brzmieć lekko, ale nie była pewna, czy jest aż tak dobrym kłamcą.  Ręka jednak zaraz uciekła, sięgnęła ku zakąsce którą przyniósł i wrzuciła ja do ust. - Muszę ci się do czegoś jeszcze przyznać. - wyznała dalej, biorąc wdech do płuc. Jak zareaguje? Zaśmieje się - wyśmieje może ją całkiem. - Od jakiegoś czasu mieszkam u Skamandera - powiedziała - choć możliwe, że to już wiedział, znów zabrała mu z dłoni alkohol.  - ja.. - zaczęła, przytykając nagle butelkę do ust. Nie umiała. Chyba zwyczajnie nie potrafiła. Ale gdzieś w środku czuła, że powinna. Jednak słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Odsunęła szyję butelki od ust, nadal milcząc. Jak miała mu to powiedzieć? Tak zwyczajnie? Czy już się domyślał? Zasznurowała usta i zasępiła się spoglądając na horyzont. Nie skończyła. Stchórzyła zwyczajnie. - Co z Lilą? - zapytała zamiast tego, czuła wyrzuty sumienia, że nadal się z nią nie spotkała.
Życie biegło zbyt szybko.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]06.08.18 21:26
Typowym było się dla mnie bronić głupotą i śmiechem. Pomagało mi to przeć na przód. Może jednak faktycznie... w tym momencie było to za mało? Czy miałem się czego obawiać przy Justine? Poczułem jej wsparcie. Była to najpewniej prawdopodobnie kolejna rzecz o którą nie musiałem prosić, która mi się należy. Korzystałem. Potrzebowałem czegoś się chwycić by nie zwariować - ująłem więc jej rękę, tą którą sama wyciągnęła ku mnie. Nie chciałem by ja jeszcze zabierała - To nie jakaś tragedia. Będą to już prawie dwa miesiące. Kawał czasu. Nie wiem skąd mnie wzięło na te smęty. Być może to wina miejsca. Ten balkon zawsze był szczególny. Widok z niego był nasz. Prawie, jak taki domek na drzewie z którego wyśmiewało się bezkarnie wszystkich dookoła. Tam, o ścianę przeciwległej kamienicy, rzucaliśmy puste butelki - rzucaliśmy też tarcze i oręż na bok. Bezbronni, nadzy siedzieliśmy obok siebie. Justine była również dla mnie ważna, lecz z nią było inaczej. Nie mogła być substytutem. Nie wiem czemu przez chwilę przeszło mi to przez myśl. Były kompletnie inne.
- O, zajebiście, że się zgadzamy. Od razu mi lepiej - zakpiłem, czując jak żar zaczyna mnie powoli zżerać od wewnątrz z każdym jej słowem mocniej. Każdy kiedyś umrze. Jak mnie to wkurwiało - To na co czekasz. Masz, nie trać czasu, baw się dobrze - w złości wyuczonym ruchem wyciągnąłem z kieszeni nóż, który służył mi od lat. Zaplątałem go w dłonie Justine dociskając jedno i drugie do jej piersi bez wyczucia, boleśnie - Po co odwlekać, skoro to takie pewne - wysyczałem przez zęby jej w twarz. Była tak bardzo blisko, że mógłbym policzyć rzęsy. Uśmiechnąłem się ponuro by w jednej chwili podnieść się na nogi. Niezgrabnie, pijacko. Mocniej chwyciłem się framugi. Miałem ochotę coś kopnąć. Niewiele jednak po ciemku widziałem. Postąpiłem dwa kroki w głąb mieszkania odwracając się od Justine plecami. Szukając papierosów - I potem co? Mam ci udzielić jakiegoś ostatniego namaszczenia, czy innego rytualnego, mugolskiego gówna? - warknąłem. Po co to było. Jakaś popieprzona ostatnia spowiedź czy co? Nie miałem na to siły - słuchać i patrzeć jak wszyscy, a właściwie na ten moment cała dwójka moich przyjaciół, ochoczo przyciska sobie do krtani brzytwę - Wiem. Byłem u niego pod koniec lipca. Wyglądał jak gówno. A tak poza tym to dążyłem się zorientować ale miło mi, że postanowiłaś oficjalnie mi zakomunikować, że nie mieszkasz po śmietnikach. - Nie wiedziałem co próbowała dodać - A co ja jej kurwa jakaś prywatna niańka? Z tego co wiem ma jeszcze język. Da się z nią rozmawiać ale po co ci to Just. Martwi nie interesują się żywymi.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Balkon [odnośnik]07.08.18 1:06
Pozwoliła by zatrzymał jej dłoń w miejscu, z którego chciała ją zabrać. Zdawała jej się ona dziwnie mała w porównaniu z jego. Całkiem zabawnie mała. Zdziwiła się, że zauważyła to, ostatnio nie miała czasu zwracać uwagi na niuanse, które tworzyły krótkie chwile. Na ciepło dłoni, które oddawała skóra Matta. Na ciche, nocne odgłosy, które tutaj, na balkonie, brzmiały praktycznie tak samo, jak te który słyszała przesiadując jedną z kolejnych bezsennych nocy w oknie. Na horyzont, zdobiony strzelistymi i płaskimi dachami z których każdy był inny. Przechyliła się lekko, by oprzeć głowę o jego ramię  gdy mówił. Westchnęła cicho, gdy stwierdził, że to nie tragedia. To była tragedia. Za każdym razem, niezależnie od tego, jak wiele czasu minęło. Jej ból po stracie matki nadal był świeży, a rany postrzępione i ciągle krwawiące. Ale rozumiała posiadanie własnego miejsce. Miała szczęście, ze miała takich kilka, kuchnia w małym mieszkaniu, które dzieliła z Margaux, dach w domu Hanki na którym zawsze przesiadywały w trzy i w końcu mieszkanie Skamadera, choć tego ostatniego bywała coraz mniej pewna.
Uniosła głowę z jego ramienia, gdy w kolejnym zdaniu zadrżała kpina. Zamrugała kilka razy, zwyczajnie nie rozumiejąc. Otworzyła usta, jednak nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Bott podjął swoją wypowiedź dalej. Nie widziała go jeszcze takim złym. Nie, jednak widziała. Wtedy, w dniu pierwszomajowego wybuchu anomalii. Ale teraz ta jego złość zdawała się inna. W zdziwieniu, kompletnie zatkana nie zareagowała gdy wyciągnął nóż. Próbowała wyciągnąć dłoń z jego uścisku, gdy wplatał pomiędzy jej palce rękojeść noża. Nie rozumiała. Nie potrafiła zrozumieć. Czuła jak oddech przyśpieszył jej. Dla niej, świadomość śmierci, zdawała się z każdym dzień czymś coraz bardziej oczywistym. Zwłaszcza po decyzjach, które podjęła. Ostrze przeszło gładko przez cienką koszulę, poczuła zimno stali na skórze, wzdrygnęła się lekko, zawieszając na nim wielkie od zdziwiona, błękitne ślepia.
Chyba drżała, ale nie ze strachu, choć gdzieś i on osiadł na jej ramionach. Bała się tego, że zraniły ją jej słowa. Przestraszyła ją żywa, gorąca, piekąca aż złość która wydzierała się z jego oczu i całej twarzy nachylającej się nad nią. Dłoń zaciskała się z mocą na jej - tej mniejszej, która trzymała nadal nóż.
A potem się podniósł. Dopiero gdy to zrobił, zdała sobie sprawę, że wstrzymywała głęboko powietrze. Podniosła się chwilę później. Odwracając w jego stronę - czy raczej stronę jego pleców. Opuściła ramiona, ponuro wpatrując się w jego plecy, gdy mówił dalej.
I potem co? Właśnie, potem. Skrzywiła usta w ponurym uśmiechu. Ostatnio nie rozmyślała nad potem. Ostatnio liczyło się tylko teraz. Bo to właśnie w teraz rozgrywała się walka o każde potem. Przymknęła powieki unosząc dłoń - chciała założyć kilka kosmyków za ucho, jednak uświadomiła sobie, że nadal trzyma nóż, który wcisnął jej w dłoń. Zerknęła na niego marszcząc brwi. W srebrnej szali odbijało się słaby blask ulicznych lamp. Kucnęła i odłożyła go na koc, który rozłożyli na balkonie, a potem weszła do pomieszczenia. Podeszła powoli, a jej dłonie owinęły się wokół jego pasa. Czoło oparła o plecy, licząc na to, że nie wyrwie się z jej uścisku, nie splotła dłoni mocno.
- Nie wiem co potem, Matt. - przyznała cicho, słabo, warga drgała jej lekko. Sadziła, że nie istnieje dla niej żadne potem. Była rozbita, była zepsuta, złożona z części kompletnie do siebie nie pasujących. Próbowała na nowo się poskładać, jednak, gdy już zdawało się, że ułożenie zaczyna mieć sens, los brutalnie weryfikował to ułożenie. Ale miała cel i to on jeden nadawał jej teraz tempo. Sprawa w którą wierzyła całym sercem i której zamierzała ofiarować duszę. Przez chwilę milczała, gdy mówił, jednak gdy skończył, nadając głosu ton który znała. - Kocham go. - przyznała się, odkrywając nagle, że słowa te nie były tak ciężkie, jak zakładała. Że stwierdzała jedynie fakt. Wyznawała tajemnicę, przyjacielowi. Kolejne jego słowa, czy też złość sprawiły że nie miała ochoty. Wiedziała, że powinna odwiedzić Lilę sama, a jednak jak zwykle czas zdawał jej się umykać przez palce. Ostanie zdanie sprawiło, że znów zmarszczyła brwi zła, zaraz jednak uśmiechnęła się krzywo. - Żeby być martwym, trzeba stracić życie, ja zaś zdaje się, opanowałam trudną sztukę przetrwania. - puściła go, wycofując się o krok w tył. - A może zwyczajnie miałam szczęście. - wzruszyła ramionami ponuro, krótko. - Nie chcę się więcej na nie zdawać. - dodała jeszcze, choć nie była pewna, czy te słowa jedynie mocniej go nie rozzłoszczą.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]07.08.18 15:05
Ludzie odchodzili, umierali. Nie było to jakąś nowością. Część moich znajomych z portu, Nokturnu nie miała takiego szczęścia dożycia tylu lat ile ja już miałem. Stypa, krótka żałoba, powrót do rzeczywistości, okazyjne wspominanie wąchających kwiatki od spodu gdy poleje się za dużo ognistej - tak to wyglądało. Nie było sensu się nad tym rozdrabniać. W przypadku Mulciber  co prawda nie odchodziłem mocno od tego schematu, lecz odnosiłem wrażenie, że jej strata boli mnie nieco mocniej. Może to przez klątwę, miejsce, może ciągle byłem zły za to że tak mnie wystrychnęła na dudka. Był żal, lecz nie z rodzaju tych każących się umartwiać. Może faktycznie potrzebowałem komuś o niej opowiedzieć? Dłoń Mii była inna od Justine. Bardziej szorstka, a gdy ją zaciskała czułem się jak brzytwa której próbowała mimo wszystko się utrzymać. U Justine tego nie było. Nie było pokrzepiającej woli, a zwyczajna marność. Może gdyby się cieszyła z tego kursu. Może wtedy przyjąłbym to lepiej. Ona jednak podobnie jak ja zdawała się nie widzieć w podjętej przez nią decyzji nic dobrego. Więc dlaczego? Dlaczego tak wartko mówiła o śmierci. Swojej własnej. Zupełnie jak gdyby ta miał być bliższa, a sam kurs miał posłużyć za narzędzie mające wszystko przyśpieszyć? Tak to wyglądało - jak skrzętnie zaplanowane samobójstwo o którym chuj jeden wie czemu mi mówiła. Raniło mnie to do żywej kości - jej mdły, cichy szept pełen przekonania, że to nie potrwa długo. Te jej życie. Po co więc zwlekać. Kilka sprawnych sztychów. Myślę, że nie stanowiłoby to dla niej problemu. Jako uzdrowicielka na pewno wiedziała, gdzie najlepiej poprowadzić ostrze by poszło szybko i sprawnie. Nawet nie miałbym żalu, gdyby zrobiła to tu i teraz. Szczędząc mi tego wyniosłego pierdolenia, które kazałoby mi po jej wyjściu codziennie się zastanawiać czy wciąż żyje. Miałem dość.
- Zostaw mnie, Justine – warknąłem sucho, ruchem barku zrzucając jej dłoń. Odsunąłem się od niej. Rzadko też zdarzało się bym wypowiadał jej pełne imię. Kiedyś, może kiedy dopiero się poznawaliśmy, kiedy była jeszcze dla mnie w jakiś sposób obca – po praz pierwszy od tamtego czasu ponownie tak ją nazwałem. Justine. Wzniosłem na nowo starą granicę, nie zamierzając pozwolić jej się zbliżyć. A ja głupi myślałem, że przy niej będzie w porządku, że nie mam czego się obawiać. Ja naiwny.
- Chwalisz się, żalisz, czy to kolejne wyznanie z puli tych rytualnych? - dociekałem, nie przestając drwić z żywą agresją w głosie żałując, że to mieszkanie było takie małe. Zaciągnąłem się mocno papierosem, nie przestając niespokojnie kręcić się po kuchni. Przeklęta krew paliła moje żyły chcąc wolności. Trzymałem ją w ryzach. Jeszcze.
Zaśmiałem się w głos szyderczo, kręcąc po chwili w niedowierzaniu głową. Nie wierzyłem w jej chęć przetrwania. Nie po tym wszystkim co mi powiedziała. Może zaślepiła mnie złość, zawód jej obobą. Zmieniła się. Była inna. Nie potrafiłem powiedzieć, że lepsza.
- Ja też nie – nie zamierzam również bawić się w szczęście i liczyć na to, że za kilka dni leży w jakimś rowie jako uśmiechnięty nieboszczyk. Potrzebowałem chwycić się czegoś stałego, trwałego  by nie zwariować być może tak jak kiedyś Mia. Justine była wyjątkiem na wszystko do samego końca – była bliską mi przyjaciółką u której jednak nie mogłem czegoś podobnego poszukiwać. Rzuciłem jej płaszcz kameleona –  Ubieraj. Twoja wycieczka po alei dobiegła końca – zamierzałem odprowadzić ją na skraj Nokturnu.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Balkon [odnośnik]09.08.18 1:14
Nie rozumiała co się stało. Kiedy ze spokojnego posiedzenia na balkonie ich rozmowa przerodziła się w kłótnie. Ciężką, pochmurną. Nie była zła, przynajmniej na początku, chciała żeby zrozumiał. Widziała jednak jak złość ogarnia jego. A jednak próbowała kontynuować rozmowę dalej. Głupia, przecież znała go nie od dziś.
Co go aż tak rozwścieczyło? To, że była świadoma tego, jakie konwekcje mogą przynieść jej wybory? Powinna się cieszyć z obrania ciężkiej, trudnej drogi, usłanej niebezpieczeństwami na każdym metrze? Nie miała już osiemnastu lat, nie ruszała dopiero w wielki, piękny świat, pełen rzeczy do zbadania i odkrycia. Poznała już go od tej drugiej strony, będąc świadomym, że posiada swoje obie twarze - dobrą i złą, piękna i brudną. I takie samo było życie - przecież on też był tego świadom.
Przez chwilę jeszcze dłonie spadły z jego ciała, gdy zrzucił je ruchem barków. Stała z nimi przez chwilę zawieszonymi w powietrzu, by zaraz opuścić je wzdłuż ciała. Zmarszczyła nos, słysząc całe swoje imię. A więc została Justine. Odległą, nową, nieznajomą. Kreska na czole pogłębiła się bardziej wraz z kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez niego. Poczuła się, jakby uderzył ją w twarz, choć nie zbliżył się nawet o krok. Złość przebijała się powoli na jej twarz. Złość na siebie, może powinna przy nim dalej być dawną sobą. Ale przecież należało mu się coś więcej - należała mu się prawda. Złościł ją też on, że znów wznosił wokół siebie ten cholerny mur, przez który przebijała się tak długo.
Nie, Bott. Tego nie zrobisz. Obiecała sobie w głowie. Była zła, bo bała mu się przyznać, prawie tak samo mocno jak Skamanderowi. Pamiętała jak śmiali się razem z kobiet, które traciły dla niego głowę, a potem ona sama stała się jedną z nich. Nie wiedziała czego oczekiwać, chyba śmiechu, wzięcia tego za żart, może zdziwienia, ale nie słów, które powiedział.
Złapała rzucony jej płaszcz. Spojrzała na niego łapiąc go w lewą dłoń i zaciskając na nim pięść. Uniosła ramiona, czuła jak mięśnie jej drżą. Była już zła, wściekła praktycznie. Opuściła dłoń z odzieniem - nie zamierzała go zakładać.
- Pieprz się, Bott. - warknęła zła, przeniosła spojrzenie na niego. Swojego przyjaciela, który próbował ją odepchnąć. Kolejny. Nie, nie zamierzała na to pozwolić. Skamander zdawał jej się odległy, jakby każdego dnia znajdował się coraz dalej. A teraz, Bott zamierzał zrobić to samo, tylko prawie otwarcie o tym wrzeszcząc. I to dlaczego, bo była świadoma tego, że prędzej czy później - w jej przypadku pewnie prędzej - przyjdzie jej umrzeć. - Problemy i kłótnie się rozwiązuje, a nie wystawia poza Nokturn. - powiedziała mu jeszcze odrzucając pelerynę na bok. Prawą dłoń wsadziła do kieszeni w której trzymała różdżkę. - Na co się wściekasz? - zapytała go mrużąc lekko oczy - Na mnie, że postanowiłam nauczyć się, jak się bronić i jak walczyć, że nie godzę się na to, by po świecie chodzili ludzie którzy robią innym takie rzeczy, że uważam że wszyscy powinni być zamknięci? Czy na to, że mam tak brudną krew, że nawet gdybym próbowała nie zostawią mnie w spokoju? Co powinnam zrobić twoim zdaniem? Zamknąć się w piwnicy i nie wychodzić z niej przez resztę życia? - miała ochotę do niego podejść, popchnąć, choć wiedziała, że jej atak nic nie zdziała, nie miała tyle siły, by zrobić mu realną krzywdę. Zresztą, miała plan, może głupi, ale to nie miało znaczenia. - Jestem świadoma własnych wyborów i konsekwencji, jakie mogą przynieść. Jestem świadoma kruchości życia. Nie mogę być już tą Just. - powiedziałam mu ponuro nie spuszczając z niego spojrzenia. - Nie potrafię po Wieży. - torturowali mnie tam, Matt, ale wtedy, miesiące temu, nie wiedziałam o czym najpierw mówić, głodzili, zamknęli wbrew własnej woli, tylko za to, że moja krew uchodziła za brudną. Zabili mi matkę. Eksperymentowali na dzieciach. A ja zawiodłam, zbyt słaba, by zdążyć na czas dotrzeć do mamy i ją ocalić. - Choć - na mądrą Rowenę - uwierz mi, czasem niczego innego bym nie chciała. - starała się nie podnosić głosu, ale ten i tak unosił się samoistnie, lekko drżąc. - Więc nie rób tego. Nie odsuwaj się. - poprosiła cicho. W swoim egotystycznym odruchu, potrzebowała go, jego, dokładnie takim jakim był. Żadnego innego. - Jeśli jednak tego chcesz, ja ci nie pomogę. - powiedziała wyciągając z kieszeni dłoń z różdżką. Wywinęła nadgarstek i rzuciła na swoje buty zaklęcie trwałego przylepca. Jeśli zamierzał ją stąd wyprowadzić, to będzie musiał zrobić to siłą. Możliwe, że razem z podłogą o ile - o ironio - anomalie jej za chwilę nie wykończą.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]09.08.18 1:14
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - CZ' :
Balkon - Page 2 HXm0sNX
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkon - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Balkon [odnośnik]10.08.18 22:56
- Wierz mi że w tym momencie bym wolał - rzucam kąśliwie być może dorzucając tym samym do ognia kolejnego drwa. W dupie to jednak już miałem. Tu nie chodziło o to że uważałem że nie wie co ją czeka, że zamierzałem ją w tym powstrzymywać. Nie robiłem tego. Nie ingerowałem jakkolwiek w jej decyzję. Od samego początku niczego jej nie zabroniłem, nie wpierdalałem się chociaż kurewsko mi się to nie podobało. Nie musiałem jednak w tym uczestniczyć. Zgadzać się. Znosić. Miałem swoje granice. Nie były one jakoś specjalnie spektakularne. Nie wiele trzeba było w zasadzie by mnie wyprowadzić z równowagi, spłoszyć - wystarczyło być mi kimś bliskim i odpowiednio nadwyrężać więzi które na kimś zaplątałem. Nie było w tym żadnej obietnicy trwania mimo wszystko.
- Nie ma czego rozwiązywać - wciąłem się szorstko ekspresywnie wygaszając papierosa o blat kuchennego stołu. Zupełnie jakbym rysował w złości kredą po bruku.
- Możesz kurwa zrozumieć, że tu nie chodzi o twoją pieprzoną chęć zamykania tych złych, uczenia się czegokolwiek, czy twoją plamiastą krew, czy Sama. Gówno to ma do rzeczy w tym momencie i leję na to. Po prostu...- Przetarłem twarz dłońmi wypuszczając gwałtownie powietrze. Ciężko łapało mi się myśli, ubierało je w słowa gdy krew buzowała mi w żyłach. Nie powinienem, nie mogłem się denerwować - Szlag...na co kurwa - puchnąłem w niedowierzaniu. Przymknąłem oczy i tak te podpierające się o kant blatu próbowałem jej wyartykułować dokładnie bo chyba gdzieś po drodze się o coś porządnie pierdolnęła - Mówisz mi, że jestem jak rodzina i wyjaśnienia mi się należą. Więc wyjaśniasz, że dostałaś się na kurs - wyciągnąłem dłoń przed siebie wyciągając prostując jeden palec. To będzie raz - nie cieszysz się z tego na równi ze mną przyznając, że nie ma z czego - to będzie dwa - Zapowiadasz mi, że umrzesz tak, jakby to miało nastąpić lada dzień - tu już parsknąłem zdecydowanie nie z radości. To przewinienie kosztowało całe dwa punkty - Spowiadasz mi się jakby jutra być nie było. To wszystko brzmi jak lament samobójcy, Justine, a ja nie mam na to siły. Nie muszę i nie chcę w tym uczestniczyć, być tego częścią - Spojrzałem na nią. To wszystko ciążyło mi po dwakroć silniej, kiedy sobie przypominałem, że nie tak dawno Mia zarzekała się, że żyć będzie mimo wszystko, a teraz Just miała zamiar podążyć poprzednią ścieżką składając mi nie tak odległą obietnicę swojego końca. Nie potrzebowałem takich wyjaśnień. Jej mdła zapowiedź, że przecież umie przetrwać wydawała się przy tym wszystkim czczym gadaniem. Nie czułem w niej życia już teraz. Może faktycznie nie mogła być już tą Just. Ja zaś nie mogłem wspierać w planach nowej Just która sztyletując mnie podobnymi informacjami wymagała bym był. Nie miałem czym krwawić. pokiwałem przecząco głową rozbawiony jej akcją - Tupnij jeszcze nogą. Och, no tak, jest przyklejona. Jak sprytnie. Pomysłu pozazdrościłaby nie jedna jedenastolatka - zaszydziłem, wywracając oczami, czując powoli jak złość przeradzała się w zmęczenie - Nie pomagasz i jeszcze masz tupet żądać. Masz racje - nie ma tej Just, a ja sam mam dość nowej. Nie wiem czego oczekujesz wmuszając w tym momencie swoją obecność. Mam ci powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Pochwalić heroizm? Przyjąć do wiadomości, że sobie umrzesz prędzej niż później ze stoickim spokojem?- nie miałem pojęcia i właściwie nie chciałem wiedzieć, jak sobie to wyobrażała - Chcę zostać sam. Uznaj to za konsekwencję swoich wyborów - Nie chciałem, jednak Justine przestała być towarzystwem którego potrzebowałem. Nie mogłem w niej szukać siły, nie mogłem też jej komukolwiek ofiarować bo nie miałem już od dłuższego czasu z czego. Myślałem, że ognista na balkonie w dobrym towarzystwie mi pomoże. Czułem się zaś wydrenowany jeszcze mocniej o ile było to na tą chwilę możliwe. Może faktycznie potrzebowałem czasu by spojrzeć na to inaczej - uszanuj chociaż to.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Balkon [odnośnik]22.08.18 20:13
Otworzyła usta oburzona na jego pierwsze zdanie. Już nie kryła złości. Brwi marszczyły się w grymasie a usta wyginały w dół. Żadne ze słów jednak nie potoczyło się po pokoju. Żadnego nie wypuściła poza obszar jej własnej głowy. Nie chciała kłócić się z nim. Nigdy nie chciała, a jednak ostatnio posiadali chyba oboje w sobie zbyt wiele emocji, które same odnajdywały drogę na zewnątrz w najmniej odpowiednich momentach - takich jak ten. Z ich dwójki, to ona chyba szybciej potrafiła zapanować nad sobą.
Zamrugała kilka razy zdziwiona, obserwując jak gasi papierosa na blacie. To na kilka dłuższych chwil przyciągnęło jej spojrzenie. Nawet gdy już zgasił tytoniowy zwitek wpatrywała się w tamto miejsce, jakby posiadało jakieś magiczne odpowiedzi. Wzrok jednak znów powędrował do niego, gdy zaczął mówić. Teraz nie marszczyła już brwi ze złości a z niezrozumienia. Nie rozumiała, a kiedyś zdawało jej się, że dokładnie go rozumie i rozczytuje. Świat chyba rzeczywiście wywrócił się całkiem. Ale widziała światło w tunelu, gdy z jego ust pomknęło ciche po prostu. To znaczyło, że będzie mówił dalej. Albo chociaż spróbuje. Stała więc dalej. Patrząc z mieszaniną złości, bólu i smutku, ze doprowadziła go do złości. Wyciągnięta dłoń dziwiła. A ona patrzyła na nią czując, jak każdy palec uderza ją z siłą w przeponę. I każdy kolejny robi to coraz mocniej, by ostatnie słowa zabrały jej możność oddychania. Czy rzeczywiście tym było to wszystko? Nie, nie wierzyła w to. Przecież chciała żyć jak nikt inny. A jednak podjęła decyzję, by poświęcić swoje życie. Może zabrnęła za daleko w swojej szczerości z nim, ale przecież nie byłaby w stanie go okłamać. Uniósł wzrok zawieszając go wprost na Just, która zadrżała pod ciężkim, rozzłoszczonym spojrzeniem.
Tak, nie była sprawiedliwa wymagając jego obecności. Nie była sprawiedliwa, ani trochę. Nagle jej imię zaczęło jej ciążyć mocniej. Czego chciała? Czego się spodziewała? Że wszystko pozostanie takie samo, choć ona się zmieniła? Może rzeczywiście, tak jak powiedział Matt, nikt nie miał ochoty na nową Just. Była innym, krzywym odbiciem samej siebie. Pewniejsza niż wcześniej, ale cichsza i smutniejsza, jakby nagle świat obdarł ją z większości marzeń. Z resztki która została miała pozbawić się już niedługo sama. Na początku miała wrażenie, że oboje stoją po dwóch różnych stronach równoważni i każde z nich czeka na to, które pierwsze zejdzie, fundując drugiemu - kompletnie nieprzygotowanemu - nieprzyjemny upadek. Ale potem uświadomiła sobie, że przecież ta kwestia została już rozwiązana i to ona była tą, która opuściła równoważnie jako pierwsza. Ona przyniosła mu złość, może ból, może poczucie że go oszukała.
Westchnęła cicho, na jego kolejne słowa, unosząc usta w mocno zakrzywionym geście, który mógłby przypominać coś na rodzaj gorzkiego uśmiechu, gdyby nie bruździł go smutek i złość.
- To było głupie. - zgodziła się z nim, machnięciem różdżki ściągając z siebie urok. Milczała wpatrując się w niego smutnym spojrzeniem przez kilka chwil. Kilka długich sekund w czasie których rozbierała na części pierwsze wszystko co się stało. Wszystko, czego nie dało się już cofnąć i wszystko, co miało dopiero nadejść. Chyba musiała się do tego przygotować. Do straty tych, którzy byli jej bliscy. Kiedy angażowała się w walkę tak mocno, nie mogła wymagać od innych by i oni dźwigali wraz z nią kamienie, które wzięła na swoje barki. I musiała pozwolić im się odsunąć, niezależnie jak ważni dla niej byli. Choć chyba i to był jeden z powodów. Ale mimo wszystko, ciało nie chciało zrobić kroku w kierunku płaszcza. Bo to oznaczałoby koniec. Koniec jakiegoś momentu. Momentu, do którego nie było już powrotu - oboje to wiedzieli. Odwróciła głowę i zawiesiła spojrzenie na oknie, przygryzając lekko wargę. - Nie chciałam cię zdenerwować. - powiedziała cicho nie ruszając się. - Nie powinnam była... - czego? Przychodzić, mówić jak się czuje, być nową wersją samej siebie?Westchnęła cicho raz jeszcze. A potem postąpiła o kilka kroków, by sięgnąć po leżący na podłodze płaszcz. Tak, zamierzała ponieść konsekwencje własnych wyborów i uszanować jego prośbę. Ruszyła powoli w kierunku wyjścia. - Mam nadzieję, że to nie koniec, Matt. Naprawdę znaczysz dla mnie wiele.  - szepnęła cicho, stojąc twarzą do drzwi. Czekała, aż nie pomoże jej opuścić Nokturnu.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]23.08.18 13:03
Słyszałem szum, nie - warkot wzburzonej, przeklętej krwi w uszach. Mieszał się z moim własnym podniesionym głosem kierowanym w stronę uzdrowicieli, a właściwie aurorki. Fantastycznie. Gwałtownym ruchem zmiażdżyłem papierosa o powierzchnię blatu. Ekspresywnie zniszczyłem tym samym tlący się na jego końcówce żar. Nie zapowiadało się bym dzisiejszej nocy, a przynajmniej teraz, się uspokoił. przemawiała przeze mnie złość i Just miała powody by drzeć pod moim spojrzeniem. Jej ofiarność przekraczała w tym momencie granice mojego pojmowania. Oddać czas, nerwy, zdrowie, lecz nie puszczać życia, rodziny, przyjaciół - byłem wstanie to zrozumieć, przełknąć tak długo jak mogłem być pewien, że będzie się trzymać. Jej dłoń się jednak gdzieś ześlizgnęła. Nie wiedzieć kiedy, dlaczego. Gdzieś mi ten moment umkną. Stała teraz tu zdawałoby się, że odcięta od wszystkiego. Na własne życzenie. Chętna do końca. Nie miałem i nie mogłem wiedzieć, że ten miał być nieco inny. Nie ważne. Dla mnie miało to jeden wydźwięk, który mnie przerażał. Nie chciałem być światkiem jej wykrwawiania się, a czułem, że zmiana w której w niej zaszła była zbyt głęboka bym potrafił sięgnąć i coś z tym zrobić. Była pewna siebie, swojej decyzji. Też musiałem.
- Nie. Dobrze zrobiłaś - zapewniłem ją, a może również i siebie. Rozczarowania z czasem rozszarpywały mocniej. Teraz, teraz był to dobry czas. I tak czułem się jak życiowa szmata. Dodatkowe pizgnięcie w jeden lub drugi kąt w tym momencie nie wiele mi już robiło. Tak myślałem.
Widząc jak naciąga płaszcz, sam podszedłem pod drzwi które uchyliłem. Spuściłem głowę wpatrując się w deski podłogi tuz pod jej butami. W płucach zrodziła się nieprzyjemna spiekota.
- Nie mów nic więcej - proszę. Skinieniem głowy skierowałem ją w stronę klatki schodowej. Drzwi ze skrzypnięciem się za nami zamknęły. W ciszy prowadziłem ją aleja aż do momentu w którym znaleźliśmy się na jej obrzeżach. Gestem ręki powstrzymałem ją kiedy chciała mi oddać płaszcz kameleona. Niech go zatrzyma. Jeżeli nie miał być to koniec to może on pomoże jej dotrwać następnego razu. Zmrużyłem ślepia. Bez pożegnania udałem się w kolejną ciemna uliczkę, która nie prowadziła ani do mojego domu, ani też na Pokątną.

|zt x2


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Balkon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach