Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]17.11.15 10:35
First topic message reminder :

Kuchnia

Kuchnia w całym mieszkaniu wydaje się po prostu...pusta. Może wynika to z faktu, że wszelkie posiłki właściciel jada w innych miejscach, a wszystkie konieczne przybory kurzą się w szafkach. To co można zawsze tutaj znaleźć to kawa, a jedyną sensową potrawą, jaką w ogóle potrafi tutaj przygotować - to jajecznica. Nie żeby mu się za często zdarzało.

Na to pomieszczenie nałożone jest zaklęcia Muffliato, Cave Inimicum.


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 02.09.17 18:29, w całości zmieniany 1 raz
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia - Page 8 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340

Re: Kuchnia [odnośnik]05.05.19 22:55
- Własnie to robię - chłodna, ale nie pozbawiona ostrości odpowiedź. Podobno, potrafił być cierpliwy. Wymagała tego profesja, która pełnił - i to na bardzo wielu poziomach. Kiedyś, szczycił się swoją zapalczywością. Działał pod impulsem, rzucając się w wir działania, gdy tylko dostrzegł nadążający się moment. Rzeczywistość, skutecznie weryfikowała jego plany, gdy w początkach swej pracy i kursu, palił niepotrzebnie mosty, wyrywał się tam, gdzie nie powinien, gdzie sprawdzić się miała - cierpliwość właśnie. Uczył się na własnych błędach, ale dziś - wydawało się, że wszystko przekręciło się w zupełnie nową skrajność. Kiedyś - ulegał i podążał za impulsami, za emocjami, które prowadziły go do rzeczy, których chciał i pragnął. I chociaż nigdy nie będzie w stanie zdusić zrywów, które paliły go wewnętrznym ogniem, nauczył się, że uczucia - były zbędne. Nie dlatego, że ich nie potrzebował - był w końcu człowiekiem. Ale dlatego, że mu przeszkadzały w działaniu i podążaniu ścieżka dużo ważniejsza, niż osobiste rozterki. Podczas Próby - to własnie przysięgał. I tym - ponad wszystko się kierował. Jakkolwiek cierpiętniczo nie miała brzmieć jego decyzja, nie czuł się męczennikiem. Po prostu wybrał właściwą drogą, a cel, który miał osiągnąć, wykluczał naleciałości, którymi kiedyś się kierował, które działały - w normalnych warunkach. Na wojnie - a w środku takiej właśnie się znajdowali - nie widział miejsca na sentymenty, beztroskę i przede wszystkim - na uczucia, które mogły ...rozproszyć. A co najważniejsze - on mógł sprowadzić na nich wszystko to co najgorsze. Zbyt wiele rzeczy zbiegało się w jedną, podjętą decyzję, a mimo to, coś wewnątrz buntowało się, wyszarpując z rzeczywistości fragmenty egoizmu. Choćby chciał, nie był zbudowany ze stali. Porażki, z którymi się mierzył, świadczyły o tym zbyt mocno. Tak, jak mierzył się ze sobą.
Bywały momenty, że brakowało mu dawnego siebie. Lekkoducha, który w większości ignorował otaczające go problemy, zajmując się nimi impulsywnie, najpierw działając, potem zastanawiając się, czy podjęte kroki miały w sobie jakaś logikę. Gonił za tym, co uznawał za słuszne, sięgał po to, co w tej jednej, aktualnej chwili go pociągało i nie wahał się przed ich konsekwencjami - mówiąc wprost, od początku, czego chciał. Co w takim razie się zmieniło tak bardzo, że gasił ten ogień, nie pozwalając mu rozszaleć się pożarem? Właśnie.
Pożar. Ogień, który pozostawiał po sobie tylko popiół, w którym tez próżno było szukać odradzającego się feniksa. Płomień wciąż trawił jego trzewia, wypalał serce i wrzał, gdy sięgał napiętych strun. A jednak, potrafił go oddzielić od siebie, odciąć, nim pochłonie go całego. Tak - jak teraz, gdy dłonie znaczyły rozpalone linie na skórze kobiety, gdy ciało domagało się odzewu i spełnienia. Gdy usta chwytały miękkość warg i spijał słodycz, której zbyt długo się wyrzekał. Był skończonym idiota jeśli wierzył, że potrafił pozbyć się własnej natury, a ta, ze zdwojoną mocą szarpnęła się ku wolności. Pożądanie wymykało się poza stalownie granice, które sam narzucił i za ich przekroczenie miał płacić wysoką cenę. Nawet, jeśli otrzymał jej słodką przeciwwagę z rwącym się oddechem, dudniącym echem pulsującej krwi w uszach i krążącym w żyłach pragnieniem. Miał zapamiętać jeszcze - jak przez mgłę, wyraz jej rozszerzonych źrenic, przygryzionych zmysłowo ust, ciepłego oddechu, którym znaczyła skórę i chłodnych palców, które wyznaczały ścieżkę rozpinanych guzików koszuli. I na koniec, gorzkiego zapachu ziół, jako pierwszy wyznacznik przytomności.
Nie zarejestrował, w którym momencie znieruchomiał całkowicie, oddychając ciężko i zmuszając ciało do uspokojenia. Wdychał zbyt gorące powietrze, zmieszane z zapachem kobiecej skóry, który wcale nie pomagał opaść emocjom. Wiedział jednak, ze jeśli wykona choć jeden gest, raz jeszcze przegra. Drgnął dopiero, gdy poczuł, ze jasnowłosa pochyla się nad jego głową, potem, dotyk ust na karku. Wciągnął powietrze nico zbyt spiesznie, ale nadal nie podnosił się wyżej, słysząc ostrzegawcze błyski gdzieś z tyłu świadomości. Cichy szept dotarł go z opóźnieniem. Przymknął powieki, ale bez sprzeciwu pozwolił, by drobne dłonie uniosły jego twarz wyżej. Otworzył oczy, konfrontując się z dwoma błękitami Justine. Milczał, gdy uśmiechnęła się, nie dając kącikom nawet chwili na uniesienie. Kosztowało go zbyt wiele, by utrzymać opanowanie, które resztami silnej woli, próbował zachować. Nie poruszył się też, gdy przejechała palcem po odsłoniętej skórze na torsie. Dotyk zdecydowanie potrafił paraliżować, a Skamander, niby trafiony czarem, nie drgnął nawet, gdy  słyszał kolejne deklaracje. Chaos buzującej w ciele krwi powoli opadał, ale myśli nie pozostawały jasne. Ani proste - Tonks - powtórzył ochryple, odsuwając się, gdy spróbowała się poruszyć. Dłonie opuścił na kobieca talię, tylko po to, by odsunąć oboje od ściany i postawić ją na ziemi - Nie - niczym echo własnych słów, które mówił przed momentem. Rozluźnił dłonie, w końcu zsuwając z kobiecej talii. Odsunął się jeden krok potem drugi, ale wciąż nie odwrócił wzroku. Wiedział jak bardzo zawinił poddając się pożądaniu i przyjdzie mu za to zapłacić - Nie, nie jestem twój. I nie będę - wciąż nie mówił głośno, ale wlana w słowa powaga i tak dziwny dla sytuacji chłód, musiał robić swoje - Wybrałaś swoją drogę. Zaakceptowałem to - przeciwną po wielokroć od tej, której jej życzył - wiec nie próbuj zmieniać mojej - gorąc, który dudnił we krwi, w ciągu kilku sekund zmienił się w chłód, który ostrymi zębami wgryzał się w pierś. Nigdy nie potrafił określić, co właściwie czuł. Przyjaciółka? Zapewne, ktoś więcej? Nie wiedział. Była piękna i tylko ostatni głupiec nie zatrzymałby na niej wzroku. I gdyby wiedział... nie. gdyby nie wiedział  co czuła do niego, być może dzisiejszy wieczór skończyłby się inaczej, budząc ją w swoich ramionach. Nie chciał więcej dawać nadziei, której nie mógł spełnić.
Przetarł dłonią policzek, by zaraz opuścić rękę i zwinąć ją w pięść. Potrzebował zapalić. Odwrócił się na pięcie, wracając do stały i pozostawionego na nim listu. Zacisnął zęby patrząc na kreślone litery, ale nie sięgnął po pergamin. Złapał za opakowanie papierosów, by wyciągnąć jednego i wsunąć do ust. Obszukał kieszeni spodni i wciąż odwrócony, gniewnie, odpuścił, rzucając papierosem o ziemię. Nie zdziwiłby się, gdybym czymś miał zaraz oberwać. Właściwie, może poczułby się choć trochę lepiej. Zamiast tego, czując tylko coraz większa gorycz, gniew i rosnącą pustkę - Co mam ci jeszcze powiedzieć, żebyś odpuściła? - oparł dłonie o blat stołu, potem odbijając się, odwrócił do kobiety na nowo. Był zmęczony, piekielnie wręcz. Miał dosyć walk, które toczył we własnej głowie, miał dosyć pretensji, które mu rzucano i win, które przypisywali. Nie miał zamiaru się już z niczego tłumaczyć. Jeśli miał zostać tym złym - w porządku. Widział, jaki mu przyświecał w tym cel i nie zamierzał z niego zbaczać tylko dlatego, że nie rozumieli jego znaczenia.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia - Page 8 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Kuchnia [odnośnik]20.05.19 12:08
Nazwisko, tylko ono. Nie świadczyło o niczym dobrym. Wiedziała, że nie. Nie dlatego, że użył właśnie jego, a dlatego że docierało do niej napięcie w jednym słowie, które wypuścił z warg. Świadczył też o tym ruch, któremu ich poddał. Zimna ściana nie napierała już na jej plecy, a jego dłonie znajdowały się na talii. Czuła siłę jego mięśni, wielkość dłoni, czuła też to, co miało nadejść, nadal jednak trwając przy nim, pragnąc skraść tak dużo bliskości, jak tylko mogła.
- Nie? - zapytała głupkowato, głupie, naiwne serce spodziewało się ciągle innej odpowiedzi. Nie tylko serce było głupie, ona cała taka była. Tylko rozum, odepchnięty na bok cichutko protestował. Może powinna założyć sobie jakieś cele na tą rozmowę, może powinna… może właśnie nie powinna nic. Dlaczego nie mogła zwyczajnie pogodzić się z tym, że jej nie chce. Zwyczajnie, tak po ludzku. Co przecież potwierdzał sam, swoimi słowami. Jednak czyny - te zdawały się poświadczać inaczej. Głupi, głupi upór, który był częścią jej całej. Pękała pod jego dotykiem. Pękała, pod jego spojrzeniem. A jej cała dusza pękała, gdy zostawiał ją samej sobie.
Wypadła z jego ramion zbyt gwałtownie. Poczuła się zagubiona, może zdradzona odrobinę. Jakby jednocześnie wiedząc, że wszystko właśnie tak się potoczy, ale i licząc, że myli się okrutnie. Nie myliła się. Marszczyła brwi, gdy w jasnych tęczówkach zbierały się burzowe chmury. Ale nie wybuchła. Chyba oboje byli w tym coraz lepsi - czyż nie? W panowaniu nad własnymi emocjami, w zamykaniu serca dokładnie i dobitnie. Choć jej przychodziło to oporniej, zwłaszcza, że nie wiedziała dlaczego miałaby to robić. Wiedziała też, a może bardziej domyślała się ile musiało kosztować go każde jedno słowo. Odsuwał się od niej. Nie tylko w sferze emocjonalnej. Teraz robił to jeszcze fizycznie. Dłonie jeszcze przez kilka chwil wisiały w górze, gdy cofał się najpierw o krok, a później o kolejny. Jakby niosła zarazę, którą można przejąć. W końcu opadły bezwładnie, wzrok skierował się w dół wraz z głową spoglądając na bose stopy. Na kolejne słowa zawiesiła na nim spojrzenie. Głowa uniosła się też, a wraz z nią podbródek. Zadarła nos ku górze. Uchyliła lekko wargi, jednak zamknęła je zaraz. Nie musiała zapewniać go, że - mimo wszystko - ona będzie jego. Już na zawsze, niezależnie, czy sobie tego życzył, czy też widział w tym największe przekleństwo. Zaplotła dłonie przed sobą, by zaraz rozpleść je i unieść, rozkładając na boki. Łagodny uśmiech wstąpił na jej oblicze, choć oczy lekko skrzyły się od wypowiedzianych słów. Było w tym wiele smutku. Więc jednak i decyzje które podjęła, niosły ze sobą piętno. Więc sądził, że chciała dokonać zmian. W nim, w celu który obrał. Ale jak miałby tego dokonać, skoro kroczyli w tym samym kierunku. Skoro postanowili co znajdzie się u nich na pierwszym miejscu. Czy obawiał się, że gdyby dopuścił ją bliżej, zasłoniłaby mu widok tego, do czego zmierzał? Czy może nie widział możliwości by podążała u jego boku jak dobry duch, niby niezauważalny, niosący jednak wsparcie - moc, której nie można było dostać przypadkiem. Milczała jednak niezmiennie. Co więcej mogła powiedzieć?
Stała, wpatrując się w kolejne jego gesty, nadal oddychając trochę szybciej, może ciężej przez chłód słów, który osiadał na sercu. Mnogość przewijających się przez nią emocji - teraz i chwilę wcześniej - rozognionych, ciepłych i zimnych, mieszających się ze sobą i szalejących w jej wnętrzu rozstrajał i doprowadzał do szaleństwa. Patrzyła, jak mięśnie na plecach napinają się, obserwowała jak przeszukuje kieszenie. Ruszyła w kierunku okna, przy którym stała wcześniej nie spuszczając z niego spojrzenia. Widziała więc, jak opiera się o stół, i jak energicznie znów zwraca ciemne spojrzenie na nią w momencie w którym sięgała na parapet. Dłoń zawisła jej nad nim a brwi zmarszczyły się na wypowiedziane przez niego słowa. Na kilka krótkich sekund była chyba zbyt zdziwiona, by zareagować. A potem zaśmiała się. Zaśmiała przez łzy, które potoczyły się z oczu, gdy odchylała głowę do tyłu próbując to ukryć. Zamknęła powieki zaciskając je mocno. By zaraz zamrugać kilka razy. Nic to jednak nie dało. Uniosła rękę i wierzchem dłoni otarła oczy wzdychając lekko. Pokręciła głową do siebie z kolejnym westchnieniem sięgając po zapalniczkę, której szukał.
Odpuścić. Gdyby to było takie proste, gdyby ona potrafiła to zrobić, nie prowadziliby dzisiaj tej rozmowy, prawda? Ruszyła powoli w jego kierunku, jednak nie stanęła przed nim. Położyła ogień na stole, dostrzegając list, który kreśliła sama tak długo. Teraz już wiedziała, że poniosła klęskę. Kolejny raz. Jej dłoń uniosła się i zacisnęła lekko na dużym ramieniu, a niebieskie spojrzenie na chwile zawisło na jego twarzy. Kilka krótkich sekund po których ruszyła do korytarza. Złapała za buta, próbując go włożyć na nogę bez większych sukcesów. Zwaliła się na podłogę, dopiero na niej uświadamiając sobie, że próbowała włożyć prawy, na lewą stopę. Zamarła, wzdychając raz jeszcze. Spróbowała więc na właściwą z sukcesem. Wsunęła też drugi, a potem podniosła się z nadal zmarszczonym nosem. Czuła jak oddycha szybko, jak oczy rozbiegane lekko zastanawiają się nad czymś. Ten sam wyraz twarzy miała gdy podnosiła się i wciągała na ramiona płaszcz. Myślała, że będzie wściekła. Wcześniej byłaby, prawda? Ale czuła tylko nieskończony żal. Może ubodło ją to, że sądził, że próbuje go zmienić - jego albo ścieżkę która obrał. A przecież chciała go właśnie dokładnie takim, jakim był.
Ruszyła do drzwi wsadzając dłonie w kieszenie i zatrzymała się, gdy jej dłoń trafiła na świetlny bursztyn, który nosiła w kieszeni. I nie wiedzieć czemu to on wlał w nią ogień, który przejął władzę. Obróciła się gwałtownie na pięcie i wpadła ponownie do kuchni zaciskając bursztyn w dłoni. Zatrzymała się jednak przed nim z roziskrzonym spojrzeniem unosząc głowę ku górze by spojrzeć w jego oczy. Otworzyła usta, jednak przymknęła je zaraz spoglądając w bok. Zmarszczka przecięła jej czoło, gdy zastanawiała się, czy powinna w ogóle się odzywać. Czy było jeszcze coś, co mogłaby powiedzieć.
- Nie jesteś w stanie słowami odsunąć mnie od siebie, co nie znaczy, że nie trafiasz w najczulsze punkty. Że nie ranisz mnie. Że przestaje rozróżniać, czy mówisz coś, bo naprawdę to myślisz, czy po to, żeby odsunąć mnie choć kawałek dalej. - głos potoczył się z jej ust. Drżał lekko, gdy gardło samo ściskało się od tego, co czuła. Skoro chciał znać odpowiedź, postanowiła, że jednak mu ją da. - Nie jesteś w stanie zrobić tego czynem możesz pojawiać się z jakąś u boku i flirtować z nią na moich oczach, wychodzić z inną z pokoju jasno dając do zrozumienia co idziecie robić. Ale to nie zadziała. - wzięła wdech, zawieszając na nim ponownie błękitne tęczówki. Zadzierając lekko brodę do góry. - Widziałam to już zbyt wiele razy, będę się zwijać z zazdrości, będę pragnąć atencji, którą oddajesz jej, ale to nie zadziała. - głos przestał się trząść. Słowa choć ciche, zdawały się nieść w sobie pewność, którą widać było w jej spojrzeniu. - Nie zadziała, ale zaboli. Bo ja i tak tu przyjdę - i złamię każde zaklęcie, które założysz, tylko po to, by mieć pewność, że chociaż raz w tygodniu zjesz coś, co nie będzie pieprzoną kawą. A jeśli wejdę tutaj i spotkam którąś, którą zostawiłeś w łóżku. Uśmiechnę się do niej. Uśmiechnę i zaproponuję jej kawę. - zbliżyła się o krok, znów będąc niebezpiecznie blisko. - A potem zapytam, ile razy pękła tej nocy pod twoim dotykiem. - wymruczała podciągając brodę jeszcze wyżej. Jej spojrzenie zbiegło z jego oczu do ust a później na odkrytą część torsu aż do guzika, który jako pierwszy pozostawał nadal zapięty. Uniosła dłonie zapinając ten znajdujący się nad nim.
- To nie walka, nie wojna i nie wyzwanie. - wymieniała spokojnie, zapinając kolejne guziki. - Myślałam, że mnie znasz. Myślałam, że rozumiesz. - wyszeptała, zaciskając na kilka chwil dłonie na koszuli. Opuściła je, nie spoglądając jednak w górę. - Nie umiem odpuścić, nie póki nie pozwalasz sobie wyszarpnąć choć sekundy. Jej ułamka dla siebie. Świat ma cię przez kolejne dwadzieścia trzy godziny, pięćdziesiąt pięć minut i pięćdziesiąt dziewięć sekund. Tylko jedną, Sam. - głos jej się załamał lekko, ale słowa nadal cisnęły się na usta, choć ciągle zastanawiała się, czy w ogóle powinna się jeszcze odzywać. Czy nie stała się właśnie tą z których niegdyś się śmiała? Czyż różniła się od nich czymkolwiek? I czy, gdyby na jej miejscu stała Gabrielle też prosił by ją by odpuściła? Czy może gdyby ona potrafiła o to jego, potrafiłby? Widząc dokładnie to, czego on zdawał się nie dostrzegać? Cofnęła się o krok, popełniła dziś już tak wiele błędów, że nie była pewna, czy nie pobiła jakiegoś rekordu. - Nie potrzebuję kwiatów i wystawnych kolacji. Nie będę matką, żoną byłabym równie marną. Mam jeden cel, sądziłam że zmierzamy w tą samą stronę. - wyszeptała cicho, chaos zdawał się obejmować ją całą. Wkradać do wypowiedzi gdy łapała się myśli i wypuszcza je na świat bez ładu. Nadal silna, potwornie samotna - jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej i jednocześnie kruchsza niż porcelana. Objęła się dłońmi, z jedną nadal zaciśnięta w pięść w której trzymała bursztyn, jej wzrok odsunął się od niego. Spojrzała w bok, za okno za którym Baron właśnie odlatywał w górę jakby wiedziony instynktem, że gdzie indziej będzie musiał ją znaleźć.
- Możliwe, że myliłam się okrutnie sądząc, że możemy sobie pomóc, że możesz kiedykolwiek coś do mnie poczuć. Może już na zawsze mogę pozostać jedynie przyjaciółką - twoją i każdego. Ale może kiedyś, kiedyś okaże się, że to przed czym uciekasz, to czego się boisz, czy uważasz za słabość, wcale nią nie jest. Że ja nie jestem już słaba. - wzrok odwrócił się od okna i zawisł znów na nim. Zmarszczka znów pojawiła się na czole, wzięła głęboki wdech, jakby walcząc z sobą wewnętrznie. - Jest tylko jeden sposób, Sam. - powiedziała w końcu. Był tak blisko, a jednak tak daleko. - Pozwól mi trwać tak, jak to sobie postanowiłam, albo podejmij się tego by mnie odsunąć, jeśli tego prawdziwie chcesz. Ale możesz tego dokonać jedynie uczuciem. - ostatnio słowo wypadło z opóźnieniem, jakby z trudem przechodziło jej to przez gardło. - Nie będę zła ani wściekła. Nie na ciebie. Prawdę mówiąc, chcę jedynie byś pozwolił komuś się o siebie troszczyć, komuś się o ciebie martwić, komuś kto będzie na ciebie czekał, nawet jeśli sądzisz że na to nie zasługujesz, albo że to sprowadzi niebezpieczeństwo. - uniosła dłonie i założyła włosy za uszy. Wzięła wdech, czując nadal jak jej klatka piersiowa drży. Zrobiła niepewny krok do przodu. - Ona Sam, ona będzie jego świadoma i będzie gotowa zapłacić cenę, jeśli jakaś przyjdzie. - sięgnęła po jego dłoń. I na niej położyła świetlny bursztyn. - Wiesz jak on działa - albo jak mawiają, że działa. - zacisnęła jego palce na przedmiocie. Cofnęła się jeszcze o krok a potem odwróciła wciskając dłonie w kieszenie. Zatrzymała się w wejściu do korytarza, i odwróciła głowę w jego kierunku. - Wychodzę, chyba że chcesz coś dodać. Wrócę po rzeczy na dniach. Chcę też informacji które nie były dla mnie wcześniej dostępne. - zawiesiła na nim spojrzenie czekając, aż pozwoli jej wyjść. Jej wzrok szklił się lekko, gdy spoglądała w jego kierunku. Chyba żałowała. Żałowała, że przyznała się do swoich uczuć. To je winiła za to, że została ograbiona z jego bliskości. Sama go sobie odebrała. Sama od siebie odsunęła.
Teraz widziała to dokładnie.



| zt?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 8 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks

Strona 8 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach