Tajemnicza klatka schodowa
Jeszcze zanim Parys dokończył miłą opowieść o swoim cudownym związku i parszywej krwi Wrighta, mięśnie Benjamina napięły się a złośliwy szept przybrał na sile. Niemalże czuł na swojej szyi ciepły oddech jakiegoś obrzydliwego demona, przejmującego na chwilę kontrolę nad jego ciałem. Słowa Parysa odbijały się echem po pustej klatce schodowej, ale w tej konkretnej sekundzie Ben stał się na nie całkowicie głuchy. Święte postanowienia o zachowaniu dystansu rozpadały się w pył, kiedy po prostu łapał Parysa za poły drogiej marynarki, szarpiąc go do siebie. Mało delikatnie, na sekundę, może dwie, może dziesięć; czas nie zatrzymał się romantycznie, w tle nie rozległy się fanfary; w powietrzu dalej unosił się zapach stęchlizny i zbyt ciężkich perfum jaśnie pana, a sam Ben po prostu go całował, mocno, namiętnie, zderzając się z nim zębami. Za dużo bodźców na raz, znajomy ogień rozpalił się w nim za szybko, przywracając pełną świadomość po kolejnych ułamkach sekund. Wszystko przez ponownie połączone neurony, pomagające mu po tej dość długiej chwili przyswoić to, co powiedział Parys.
Po raz ostatni przesunął językiem po jego zębach, przestając trzymać kurczowo materiał marynarki w swoich dłoniach, po czym odepchnął go od siebie, lekko acz zdecydowanie. Próbując na szybko poukładać sobie w głowie niepasujące do siebie elementy układanki. Powinien być honorowy, powinien przyznać samemu sobie, że zaprzestał pocałunku z powodu imienia panny Rosier, ale chodziło raczej o początek autodestrukcji. Skupiał się jednak dzielnie na siostrze Tristana - bo czy w szlacheckiej socjecie istniała inna piękność na wydaniu o tym samym imieniu? - co na razie pomogło mu ochłonąć. Odrobinę.
- Zazdroszczę ci więc narzeczeństwa, Bulstrode - skomentował nieco ochrypłym jeszcze tonem, nie dając po sobie poznać, że to imię Darcy wywołało to krótkie, umysłowe olśnienie. - Mam nadzieję, że kiedyś zapoznasz mnie ze swoją wybranką? - spytał, rezygnując na razie z prób uporządkowania zbyt rozpalonych, mimo wszystko, myśli. Chłodna ściana za plecami naprawdę pomagała, ale odsunął się od niej, wymijając Parysa. Przystanął znów przy schodach, odpalając papierosa z paczki i zaciągając się powoli. Londyński światek był jednak mały a on widocznie właśnie zasmakował ust narzeczonego swojej przyszywanej młodszej siostry.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Aż nagle zniknął.
Gawędzili sobie na klatce schodowej niczym para wspaniałych przyjaciół z przypadku. Czyż Bulstrode oraz Wright jako duet nie brzmieli dumnie? Prawie. Zerkając ku ich przeszłości, dopatrywano się podobnych wątków biograficznych, motywów związanych z zakończeniem kariery, jednak to nie ta sprawa wydawała się bawić jazzmana aż do szpiku kości.
Prowadzili niezobowiązującą pogawędkę w sposób doprawy komiczny. Wspólnie dopuścili się aż dwukrotnie czynów, za które ogół społeczeństwa zażądałby najchętniej kary śmierci. Obaj w pewnie sposób byli chorzy, jeżeli tylko dostosowaliby się do ówczesnych realiów. Obaj także nie odczuwali z tego powodu skruchy i obaj czuli się nadzwyczaj zdrowo podczas spędzenia czasu na cielesnych przyjemnościach.
Odnalezienie podobnych sobie posiadało jakieś magiczne właściwości lecznicze!
Manifestacja siły była dla Parysa oczywistym zagraniem. Cicho zastanawiał się jedynie, kiedy miała ona nastąpić. Apogeum nadeszło później od założonych ram, więc nie próbował się wyrwać spod siły mechanicznego przyciągania. Nie odwrócił twarzy… bynajmniej nie przerwał silnego, męskiego pocałunku.
Ben smakował tymi samymi papierosami, które wspólnie palili, gawędząc na temat splecionych ścieżek życia. Jednak ich forma wydawała się bardziej intensywna, trochę wryta w kubki smakowe na języku oraz wymieszana ze śliną. Czuł się, jakby z każdym kolejnym uderzeniem serca odpalał mocnego papierosa w nadziei na krótkie ukojenie.
- Może nawet bliżej niż się spodziewasz - rozpoczął, wodząc wzrokiem za niczym konkretnym. Darcy zadawała się ewoluować, zostając kochanką niemoralności pod czujnym okiem narzeczonego. Tak, tworzył geniusza, którego mógłby ukazać swojego przyjacielowi, o ile nie utracił apatytu na płeć piękną. - Jeżeli tylko ładnie o to poprosisz.
Dlaczego znów rozmawiali normalnie? Wkładali sobie języki do gardeł, później tocząc krótkometrażową dysputę o stanie matrymonialnym… Właśnie tak miała wyglądać ich całkowicie zwyczajna relacja? Słowa przeplatane pocałunkami?
Pociągając kolejny haust powietrza o przyjemnym zapachu, skupił się na twarzy Benjamina. Co, jeśli Parys pragnął jeszcze raz odpalić serię papierosów, rozkochując się chwilowym bezdechem oraz ciepłem bijącym od ciemnej brody? I w lekkomyślnym geście odnalazł najłatwiejszy sposób na odpowiedź. Sztucznie wypracowany dystans pomiędzy ich ciałami runął szybciej, niż powstał. Szczątki tej budowli walały się pod nogami razem z papierosem kosmetycznie nadgryzionym przez ogień.
Odwzajemniał dzikość otrzymaną w prezencie, napierając na ofiarę całym ciałem. Nie ograniczał się wyłącznie do ust. Działa instynktownie wraz z uchronionym zmysłem łowcy, ale nie chciał go złowić, skonsumować. Pragnął tylko zabawy, fundując ją sobie bez obawy o koszt.
Oderwał jedną z rąk wyplecionych w kruczoczarne włosy, schodząc niepostrzeżenie poniżej pasa. Za sprawą pewnego pociągnięcia suwak w spodniach ustąpił. Nie przestawał składać pocałunków, natomiast dłoń zgłębiała nieprzemierzone szlaki okolicy ud, ściskając pana Wright za krok w rytmie bez określonego taktu.
Znów czas zdawał się ubić pomiędzy przerwami na płytką wymianę powietrza. Zatonął w uprawnionych ustach po raz ostatni, a podczas wycofywania się z rozgrywek z całej siły wgryzł się we fragment wargi. Metaliczny posmak powoli rozlewał się we wnętrzu jamy ustnej.
- Znajdź mnie następnym razem - niemal jednocześnie aportował się ze zniszczonego powieszenia na którąś z ulic niedaleko.
Nie miał zamiaru przecież spotykać się z czarodziejami półkrwi pokroju tamtego osobnika na opuszczonych klasach schodowych… prawie uciekając przed oczyma słonecznego Londynu. Wyrósł z ukrywania własnych pragnienie, acz miejsce ich kolejnego spotkania pozostawało ogromną niewiadomą, bo - idąc wraz z opracowaną metodą - to opiekun smoków powinien był doprowadzić do kolejnego, owocnego spotkania.
Los lubił splatać nie tylko ich drogi - najwidoczniej połączonym ciałami nie gardził w żadnym stopniu.
- | Zt. dla obu panów. Chyba, że Bendżamin będzie coś pisał! Dzięki za grę. <:
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Szedł zamgloną ulicą, pogrążoną w cieniach zbliżającej się nocy. Tylko w niektórych miejscach, przebijało się blade światło i tak migocących lamp. Samuel szedł spokojnie. Nigdzie się nie śpieszył, a jego postura i postawa, raczej odstraszała potencjalnych rabusiów - jeśli takowi tu byli. Czerń ubrań, czerń włosów, czerń w spojrzeniu - wpasowywał się w zastały, ciemniejący klimat nocy. W jednej dłoni trzymał niedopałek, który zaraz wylądował pod butem. Pozostałe iskierki zgasły.
Wzrokiem przemierzał przestrzeń przed sobą i tylko poruszenie w cieniu sprawiło, że odwrócił głowę. Wpatrywał się w cień.
Niewyraźne, rosłe postaci, zgromadzone przy jednej, drobnej kobiecie. Dłoń uniesiona, szarpnięcie.
W oczach Skamandera zapalił się gniew i rósł, gdy złapał spojrzenie dziewczyny. Na wszystkie zszargane brody Merlina! - znał ją. Choć tyle czasu minęło, rozpoznał lica Mathildy Wrońskiej, siostry jego przyjaciela, Józka.
Zanim jednak wykonał choć krok - dziewczyna wyszarpnęła dłoń z silnego uścisku mężczyzny i pobiegła wprost do niego. Ciemna spódnica zawirowała w niby tańcu i przez chwilę miał wrażenie, jakby niosły ją skrzydła. Czarne, niczym kruka.
Niemal mechanicznie, objął ją w talii jedną dłonią, chcąc w pierwszej chwili zasłonić sobą. I tu się pomylił. Zieleń oczu przez jedną sekundę zatrzymuje jego działania. Czy kiedykolwiek tak pewnie na niego spoglądała? Czy pamiętał tylko czerwieniejące lica?
Pociągnęła go za sobą. W myślach plątały się myśli, które próbowały wytłumaczyć i sytuację i zachowanie. Chłód drobnej, dziewczęcej dłoni przenikał samuelowy nadgarstek, na którym zaciskały się jej palce. W końcu zatrzymali się w cieniu klatki, a napastnicy zniknęli, podążając za fałszywą intuicją. Skamander zacisnął zęby. Prawdopodobnie stanąłby do walki, zapewne nie kończąc zbyt zabawnie. Przewaga tylu osób była znacząca, ale przecież Samuel się nie wycofywał, były sposoby...
Mathilda ruszyła dalej, bez słowa pociągając długowłosego mężczyznę za sobą.
Nie znał miejsca, w którym się znaleźli. Czarne brwi opadły w skupieniu, próbując przebić się spojrzeniem przez panujące cienie. Zatrzymuje w końcu drobną istotę przed sobą. Chwycił jej rękę, zamykając w swojej dłoni.
- Zaczekaj proszę - jego głos był niski i dźwięczny. I choć starał się mówić szeptem, ton, niczym powtórzona melodia, odbił się od ścian. Nieoczekiwane spotkanie, nieoczekiwana sytuacja, nieoczekiwane myśli. Czy przyjaciel cokolwiek mu powiedział o jej powrocie?
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 30.10.15 12:22, w całości zmieniany 6 razy
Dziś już cię nie peszy. Spogladasz pewnie w jego znajomą twarz. Kiedy łapie cię w pasie nawet nie wzdychasz, a pewnie za czasów Hogwartu zemdlalabyś na miejscu. Stoicie w ciemności i w ciszy nasłuchujecie, to też cię nie peszy. Kiedy sięga po Twoją dłoń, ty unosisz na niego spojrzenie i milczysz przydługą chwilę. To świadczy, że wciąż masz podobne reakcje, tym razem jednak Twoje oczy już za dużo widzieć mogły, by rumieniec wstępował tak łatwo. Magiczny głęboki głos przenika cię całą. - Chodź ze mną - proponujesz, by wszedł po schodkach. - Znam to miejsce, będziemy tu bezpieczni
Jesteś syreną, która wabi marynarzy, bo chociaż zabrakło ci dwumetrowego ogona, umiesz zainteresować ciemno odzianego młodzieńca, umiesz zmusić go by chciał cię zatrzymać na moment. A może to rola niesamowitej sukni, którą kupiłaś na jarmarku u Prewettów?
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Milcząca, zielonooka towarzyszka - jak się okazało, potrafiła o siebie zadbać, pociągając za sobą Samuela w ucieczce, której końca - nie potrafił przewidzieć.
Co o niej pamiętał? Czy lata młodzieńcze przysłoniły wspomnienia, wpisując na kanwach umysłu - uroczy wyraz kraśniejących policzków i płochliwego spojrzenia za każdym razem, gdy zatrzymywał ją na szkolnym korytarzu? Czy wtedy był tak pewny siebie? Tak przyzwyczajony do podobnych zachowań, że niknęła w tłumie? Nie. Choć mógłby zarzucać sobie wiele, nie mógł traktować dziewczyny tak samo jak innych. W końcu była siostrzyczką Józka - a te granice były dla niego jasne.
A teraz? czy wszystko rozumiał? Czy chwila milczenia, gdy zadał pytanie, nie rodziła dawnej wymowności? Nie była tą samą, płochą dziewczyną, jaką pamiętał. Lica pojaśniały, nabrały wyrazistości, a spojrzenie kryło za sobą tajemnicę, której nie potrafił jeszcze odsłonić.
- Pójdę - jego głos kolejny raz rozbrzmiał, atakując pozostawioną ciszę. Pochylił głowę w geście zgody, ale spojrzenie wciąż tkwiło w źrenicach dziewczyny - ale nie możesz pędzić tak bez słowa - Samuel chyba nawykł, że kobiety mówiły. Zazwyczaj dużo. Mathilda pozostawała milcząca, otaczając się nieważką aurą niewiadomej...której ulegał. Dlatego podążał, choć dezorientacja kopała go po głowie, próbując zadawać pytania, których zadawać nie miał zamiaru.
gdy padły kolejne słowa, chciał wyrwać się, że przy nim będzie bezpieczna, ale trywialność myśli, aż zabolała. W kącikach ust zawitało więc drgnienie, choć ciemność mogła przysłonić jego reakcję.
- Jesteś pewna, że chcesz mnie tam prowadzić? - przechylił głowę na bok, wciąż nie puszczając chłodnej dłoni dziewczyny - nie jestem bezpiecznym mężczyzną - głos przycichł, zabrzmiał bardziej gardłowo. To nie były potrzebne słowa, zupełnie wyrwane z kontekstu jego myśli. Bardziej stwierdził do siebie, niż do czarnowłosej wieszczki. Skamander po prostu był świadom, jakim człowiekiem był - zapalczywym, pakującym się na własną prośbę w kłopoty, brawurowo głupim i...nadopiekuńczym. czy to chciał jej powiedzieć? zamiast pytań, jak wszystko w porządku? Nie zrobili ci krzywdy? Skąd się tutaj wzięłaś?. Czy chciał się wytłumaczyć? tylko z czego?
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 30.10.15 12:29, w całości zmieniany 2 razy
- A ja nie jestem bezpieczną kobietą - uśmiechasz się pod nosem, bo chociaż zabrzmiało to sztampowo, to było bardzo szczere. Takie wyznania nie padają bez powodu, ale i bez pokrycia. - Znałam Cię dawno temu, Samuelu - zdradziłaś mu odwracając się na trzecim schodku i zatrzymując powolne wchodzenie na szczyt. Idziesz pierwsza, przez co dopiero kiedy stoisz dwa stopnie wyżej, możesz patrzeć mu prosto w oczy, a nawet trochę z góry. To na pewno pomaga podczas wypowiadania słów tak delikatnie brzmiących. - Wtedy wydawałeś mi się być bardziej niebezpieczny. Dziś na pewno nie okażesz się gorszy od tamtych oprychów - wtedy pociągasz dłonią, którą go trzymasz, ale nie po to, by puścić, ale by zmusić go do przestąpienia kolejnych schodków.
Samuel Skamander cały w czerni prezentuje się tak idealnie. Jakby był twoim cieniem, bo ty także nie uznajesz innych kolorów. Nie masz wrażenia, jakby jego dobra twarz była zaznaczona konturem przy pomocy węgla? Samuel Skamander, twój wielki dziecięcy crush. Dziś jest mężczyzną z przeszłości, który należy do twojej przyszłości. Problem twój polega na tym, że musisz się postarać pociągnąć ten kontur, by chciał jeszcze zabawić tu odrobinę dłużej.
Nie chcesz w żadnym wypadku puścić go do bicia się na ulicy. Nie kiedy dopiero co go znalazłaś po tylu latach. Posyłasz mu uśmiech, ale jest on tajemniczy. Idziecie na górę powoli.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Rzęsy dziewczyny, niby zasłony opadając, chowały przed nim kolejne tajemnice. Wróżka, której czarne skrzydła przecież już widział. Czy to wystarczyło, by zwolniła kroku?
Cienka zmarszczka zarysowała przestrzeń między brwiami mężczyzny. Ona była niebezpieczna? Czy był w stanie pojąć znaczenie słów, które wypowiadała? W końcu pamięć rysowała jej obraz delikatnie, niepewnie kreśląc jej postać, niczym początkujący artysta. Teraz, gdy patrzył - niezaprzeczalnie musiał przyznać, że autor się nabrał mocy, a może się zmienił?.
- W takim razie, to wszyscy powinni się nas obawiać - odezwał się, stawiając kolejne kroki za dziewczyną. Prowadziła go pewnie. Musiała znać to miejsce. I choć Samuelowi zdawało się, że klatka schodowa nie różniła się niczym szczególnym od wszystkich innych, wyczuwał jakieś napięcie. Czuł niemal pod skórą jakieś drżenie, ale nie potrafił zlokalizować jej źródła. Tak jak nie umiał określić, kim teraz była Mathilda. Jej smukła sylweta, rysowała się przed nim wyraźnie, jednocześnie igrając z jego wyobraźnią, która podpowiadała dziwne scenariusze.
- Znałaś więc strasznego głupca - ciche słowa padły zaraz po tym jak padło jego imię. To doskonale pamiętał. Nigdy nie zdrabniała jego imienia, jakby dostrzegała w nim więcej, niż sam widział.
Kiedy wieszczka jeszcze raz się odwraca, oczy wpatrywały się z tą samą co na początku intensywnością. Tym razem, Samuel nie ma przewagi wzrostu. Wciąż nie puszczał palców jej dłoni, przez co miał wrażenie, że to on uniósł ją wyżej. Przez chwilę miał ochotę to zrobić. Objąć ją w pasie i unieść do góry. Dziwne pomysły, prawda?
- W takim razie dostaję i pochwałę i naganę - zdążył tylko tyle powiedzieć, gdy posłała mu uśmiech, by zaraz potem, odwrócona plecami, ukryć swoją twarz. Zamknęła mu tym samym usta, choć pytanie zawisło w niewypowiedziane, drażniąc jego język.
- Możesz mi choć zdradzić, co nas czeka na końcu tych schodów? - wiedział, że będą tam drzwi, a przynajmniej być powinny. Co miało być za nimi? Czy spotkanie, jak to z zagadkową zielenią jej oczu, z blada kredką jej policzków, z chłodną dłonią i całą, nieprzenikalną aurą tajemnicy...miało szansę uplasować się w ramy zwyczajnego? czy cokolwiek w tej istocie, umiałby nazwać bez zawahania?
Jak wiele niebezpieczeństw czyha w twym sercu, czy pozwolisz mu skosztować chociażby jednego z owocu. Jeżeli weźmie kęs poczuje słodycz, ale słodycz wkrótce zamieni się w gorycz. Wszystko ma swoje dwie twarze, ty o tym pamętasz, przestrzegłaś go. Czujesz się gotowa do działania. Przestroga, którą złożył, tym nie możesz się przejmować. Nic cię złego nie czeka w najbliższej przyszłości. Stąpając po schodach trzymacie się w dłoniach. Kiedy patrzyłaś na niego z góry chciałaś objąć jego głowę i przytulić ją do swego serca. Powitanie sprzed lat, za każdy miły gest uczyniony do nieśmiałej pannicy na korytarzu, za wszystkie razy, kiedy zamiast odpowiedzieć, odwracałaś się do ściany. Dłonią wyobraźni przesuwasz po przystojnym konturze twarzy, dłonią materialną przykrywasz wasze złączone dłonie i na chwilę wydobywasz swą, by móc spleść z nim palce w trwalszej konstrukcji. - Niech moje słowa cię nie ranią - prosisz, by nie przywiązywał uwagi do prawdopodobnej nagany, która miała być jedynie miłą zachętą do kontynuowania drogi na szczyt.
Stajecie przed ostatecznymi drzwiami, chowasz złączone łonie za plecami, co sprawia, że z biegu znalazł się nagle bardzo blisko ciebie. Matyldo, ty kusicielko, oddychaj zapachem jego, póki jeszcze żyje i pachnie. Wolną dlonią wyciągasz różdżkę.
- Ostatnio, kiedy tu byłam, weszłam wprost na scenę teatru amatorskiego. Nie sądzę jednak, by dalej było to możliwe, sprawdźmy - przytykasz różdżkę do drzwi całych i stukasz w nie, aby po otwarciu ukazały ci widok, którego pewnie się nie spodziewasz ni ty, ani twój towarzysz.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Możecie się wrócić, albo przejść na koniec tunelu, z którego magicznym sposobem przedostajecie się nad rzekę Severn w Shropshire. Piszecie wtedy w tym temacie. Jeżeli chcecie się tam rozejrzeć, oboje rzucacie kością k100.
Panienka Selwyn nie mogła odmówić. Prośba od jednej ze starszych ciotek była nużąca, ale nie miała wyjścia. Musiała odebrać paczuszkę, która dla zlecającej zadanie matrony miała szczególną wartość. Tak przynajmniej twierdziła, wysyłając młodziutką szlachciankę pod adres wypisany na ozdobnej karteczce dosyć niewyraźnym pismem. Lucinda zapamiętała, że maleńki pakunek miała odebrać od rudowłosego mężczyzny, który będzie wiedział doskonale o co chodzi. Tak o to znalazła się pod nieznaną jej, nieco tajemniczą klatką schodową z ciężkim zadaniem odnalezienia poszukiwanej przesyłki. Na szczęście - przecież to nie mógł być przypadek - z otwartej kamienicy wychodził właśnie postawny, rudowłosy mężczyzna. Wszystko się zgadzało! Pozostało jej tylko odebrać własność.
Tymczasem Garrett, nieco znużony, wychodził z kamienicy, w której miał jeszcze chwilę temu spotkanie. Zmęczenie dawało się we znaki i miał ochotę jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu, jednak drogę zastąpiła mu młodziutka kobieta zaciskająca kurczowo, zamazaną kartkę.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
A on miał zająć się częścią bardziej... odpowiedzialną.
I chociaż fakt, że uznano go za osobę wystarczająco racjonalną, by dowodzić kimś więcej niż samym sobą (szczególnie że do tej pory czuł na sobie pełne dezaprobaty spojrzenie po akcji w portierni w Dokach, która była największą katastrofą Biura w tej dekadzie), zakrawał w jego mniemaniu o absurd, nie miał zamiaru protestować - dumnie przyjął na siebie brzemię starszego aurora wraz z dłużącą się w nieskończoność rozpiską zadań do wykonania.
Ostatnim na dziś okazało się spotkanie z informatorem w opuszczonej kamienicy; po otrzymaniu niezbyt wylewnego raportu pragnął jedynie czym prędzej złożyć go w Ministerstwie i ten jeden jedyny raz nie zostać w nim na nadgodziny; cudowne uczucie dawała świadomość, że ktoś inny siłował się teraz ze stosem piętrzącej się, przestarzałej dokumentacji.
Puste mieszkanie, klasyczna muzyka dobiegająca z gramofonu, kubek parującej, ziołowej herbaty, puszysty, ciepły koc, dobra książka i delektowanie się niezmąconym spokojem.
Czego więcej mógłby chcieć?
Przemierzał akurat schody prowadzące w dół, myśląc już wyłącznie o powrocie do domu, kiedy drogę zagrodziła mu młoda, jasnowłosa kobieta. Zatrzymał się, spojrzał na nią - pytająco, bez zrozumienia, może odrobinę tępo, a jego spojrzenie odzyskało na wyraźności dopiero po ulotnych sekundach.
- Słucham? - spytał w pierwszym odruchu (a także zapominając o podyktowanych konwenansami powitaniach), dopiero teraz przytomnie przyglądając się nieznajomej; zdawało mu się, że kiedyś już ją widział - może na salonach, gdy jeszcze godził się na nich gościć? - Paczkę? - powtórzył po kobiecie, kompletnie zbity z tropu.
A chciał tylko w spokoju wrócić do mieszkania.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 21.04.22 20:06, w całości zmieniany 1 raz
Spojrzał na wyciągniętą w jego stronę karteczkę z adresem - chwilę musiał poświęcić na analizę liter zakreślonych w sposób tak zawiły, że nie miał pojęcia, w jaki układały się wyraz, ale zaraz nieznacznie skinął głową.
- Tak, to tutaj. Jednak adres wskazuje numer mieszkania, które chyba nie istnieje - rzucił, unosząc spojrzenie znad karteczki i kierując je na kobietę; wyrażało coś na kształt absurdalnej troski, bo jak wielu ludzi zatroszczyłoby się o nieznajomą? - Jest pani pewna, że nikt nie wprowadził pani w błąd? - dodał po chwili, jakby przelotem zerkając na cyferblat swojego mugolskiego zegarka. Był tu już za długo, mógłby wrócić do domu, ale ludzka przyzwoitość nie pozwalała mu ruszyć się z miejsca.
A nuż uda mu się w jakiś sposób pomóc?
- Do jakiego mężczyzny miała pani trafić, że tak dobrze wpisałem się w jego opis? - spytał w końcu, nie mogąc powstrzymać swojego głosu od zabarwienia się śmiechem; w oczach rozbłysły mu rozbawione ogniki rozbudzone ciekawością.
Nieznajoma zdawała się z jakiegoś powodu bardzo zestresowana. To tylko go prowokowało i sprawiało, że jeszcze silniej odczuwał potrzebę pociągnięcia jej za język i zrozumienia istoty zaistniałego problemu.
- Chciałbym pomóc, ale jest mi ciężko, kiedy nie znam nawet zawartości pani paczki - przyznał, spoglądając na nią z czymś na kształt smutku, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza - wyjął z niej metalową papierośnicę, ale zanim ją otworzył, zerknął na towarzyszkę pytająco. - Czy mogę? - upewnił się, bo choć konwenanse wcale nie zmuszały go do tego pytania, a papierosowy dym akceptowany był w każdej sytuacji, doświadczenie nauczyło go, że niektórym przeszkadzał on bardzo; nie chciał zmuszać kobiety do wdychania duszących oparów wbrew jej woli. - Oczywiście, pod warunkiem, że nie jest to tajemnica - dokończył rozpoczętą wcześniej myśl dotyczącą paczki, znów rozjaśniając twarz uśmiechem.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3