Wydarzenia


Ekipa forum
Opuszczona fabryka konserw
AutorWiadomość
Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]12.07.19 1:16
First topic message reminder :

Opuszczona fabryka konserw

Po mugolach w pomieszczeniach zostały liczne puszki i niedziałające maszyny, które obecnie stanowią jedynie ciekawy element wystroju. W fabryce utworzono noclegownię, w której można wynająć hamak i szafkę. Albo samą szafkę, jeśli chce się coś w niej przechować. Można zapłacić też za miejsce w sejfie. Zwykle na miejscu nocują ci, którzy z różnych powodów, najczęściej związanych z ich nieprzesadnie trzeźwym stanem, nie mogą wrócić do domu. To dobre miejsce na pozostanie anonimowym, właściciele gwarantują pełną dyskrecję, a choć hamaki nie są najwygodniejsze, są za to czyste i odgrodzone zasłonami, za którymi można schować się przed wzrokiem obcych. Kolejną zaletą są niewygórowane ceny i możliwość dokupienia śniadania składającego się z suchej bułki i ciepłej herbaty. Za drobną opłatą doprawionej eliksirem wzmacniającym, który, jak wieść gminna głosi, jest świetny na kaca.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczona fabryka konserw - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]10.05.20 23:50
Tego wieczoru okolica kojarzyła mu się z beczką pełną magicznego, wybuchowego prochu.
Ukryty w cieniu ceglanego budynku, niegdyś pełniącego funkcję magazynu dla pobliskiej fabryki, ćmił powoli papierosa, obserwując gromadzących się na placu czarodziejów. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniali się niczym: ubrani w wymięte, przesiąknięte wiszącą w powietrzu wilgocią koszule, wyglądali jak zwykli bywalcy portu, zbierający się przed nocną popijawą, stanowiącą długo wyczekiwane zakończenie dnia pracy. Nie miał wątpliwości, że dla postronnego obserwatora byli właśnie tym; głośne przechwałki przecinały powietrze, przeplatając się z zabawnymi anegdotami, ubarwionymi nazwami statków i przydomkami marynarzy. Może niektórzy z nich nawet istnieli; może niektóre z okrętów rzeczywiście cumowały w porcie, i może ktoś, kto nie znał szerszego kontekstu, dałby się bez trudu oszukać temu rozgrywającemu się pod nocnym niebem teatrzykowi. Kruszącemu się przy uważniejszym przyjrzeniu; bo tak – potknięcia aktorów dało się wypatrzeć, trzeba było jedynie wiedzieć, na co zwracać uwagę. Theo wiedział – dlatego bez większego trudu dostrzegał lekkie napięcie kryjące się między sylabami, głowy trochę zbyt często odwracające się przez ramię, dłonie orbitujące nienaturalnie blisko bioder, tak, by w razie potrzeby łatwo było sięgnąć po różdżkę. Drobne gesty, zdradzające, że rzekomi marynarze tak naprawdę niewiele mieli wspólnego z morzem – i że zamiast do jednego z portowych barów mieli tej nocy trafić pod najbliższy posterunek magicznej policji, żeby w zrywie idiotycznego buntu zaatakować garstkę stacjonujących tam stróżów prawa.
Oparł się wygodniej o mur, niby przypadkowo przesuwając się bliżej załamania budynku. Nie miał problemów z wyłowieniem rysów przywódcy bandy, rozpoznawał też kilku mniej ważnych członków; obserwował ich od tygodni, a o planowanej na dziś akcji wiedział od trzech dni, to jest – od kiedy jeden z nich, młody szczyl o imieniu Barry, wygadał mu się przy ladzie Parszywego, chwilę wcześniej kupując fiolkę eliksiru buchorożca. Gdyby chciał, mógłby tej nocy rozbić ich w puch, wystarczyłoby kilka słów szepniętych odpowiednim służbom – ale tym razem ograniczał się do roli obserwatora. Kilkuosobowy posterunek w nic nieznaczącym miejscu nikogo nie obchodził, uratowanie go w żaden sposób nie miało przyczynić się do wybicia buntowniczego podziemia, lecz jeśli po wygranej walce udałoby mu się między nich wmieszać, może odciągnąć któregoś z ich rannych i udzielić mu pomocy, mógłby małymi kroczkami dotrzeć głębiej; być może nawet do samego serca ruchu oporu.
Kiedy wreszcie ruszyli, odrzucił niedopałek papierosa na ziemię; maleńki ognik błysnął w ciemności i zgasł, przygnieciony butem. Odbił się od ściany, zamiast jednak podążyć ich śladami, ruszył w przeciwnym kierunku. Nie musiał ich śledzić, wiedział doskonale, dokąd zmierzali – planował więc dotrzeć tam pierwszy, przemykając znanymi sobie skrótami; wystarczająco szybko, by zająć wygodny punkt obserwacyjny, nim cała zabawa rozpocznie się na dobre.
Gdyby wzdłuż wilgotnych ścian poniósł się czyjkolwiek inny głos, nawet nie zwróciłby na niego uwagi. Ciemne zaułki od zawsze były lubianym miejscem nielegalnych transakcji, nie miał więc żadnego powodu, by odczuwać niepokój związany z czyjąś w nich obecnością – a raczej nie miałby go, gdyby niewyraźny szept nie należał do niej. Znał go doskonale; to ten dźwięk budził go w końcu w późne poranki, rozbrzmiewając tuż przy jego uchu i łaskocząc gorącem oddechu; to on wracał też do niego w snach – pełnych majaków i nieodżałowanych decyzji, słonecznych promieni i powiewów lodowatego wiatru. Zatrzymał się. Nie potrafił inaczej – i zanim zdążyłby się zastanowić, stopy same skierowały go do źródła dźwięku, budzącego emocje tak skrajne, że wydawało się to niemożliwe. Dostrzegł ją z daleka, drobną sylwetkę w towarzystwie mężczyzny, który słysząc tupot nóg odwrócił się i uciekł. Ona również obróciła się przez ramię zaalarmowana, jeszcze go jednak nie zauważając; podążył za nią instynktownie, dopiero w trakcie tego nieplanowanego pościgu orientując się, że Lyanna – zapewne nieświadomie – zmierzała prosto ku ulicy, przy której umiejscowiony był przeklęty posterunek, za parę chwil mając znaleźć się dokładnie w ogniu krzyżowym między nadchodzącymi od drugiej strony buntownikami a magiczną policją.
Zanim miałby szansę rozważyć własne działania, przyspieszył, zagłębiając się w kolejny skrót, i w ten sposób ją wyprzedzając; o ułamki sekund – ale tylko tyle potrzebował, żeby wyłonić się z wąskiej uliczki i wyciągnąć rękę, chwytając ją mocno za zgięcie łokcia. W biegu nie było możliwości, by zrobić to delikatnie, i ledwie jego palce zacisnęły się na okrytym materiałem ciele, poczuł szarpnięcie – ale nie puścił, mocnym pociągnięciem starając się wciągnąć ją w boczną uliczkę. Drugą dłonią odruchowo chwycił ją za przedramię ręki, w której trzymała różdżkę, spodziewając się ataku – i chcąc jej go uniemożliwić; dopiero gdy był pewien, że w ciągu następnych paru sekund nie oberwie klątwą, przycisnął ją do ściany. Kaptur zsunął mu się z głowy, odsłaniając rysy nienależące do niego, ale takie, które wciąż była w stanie rozpoznać – widziała w końcu Marcusa dziesiątki razy, wiedziała o jego istnieniu – tak samo, jak wiedziała o innych rzeczach, takich, o których nie miał pojęcia nikt inny. Kiedyś ta świadomość wywoływała za jego mostkiem przyjemne ciepło, dzisiaj – stanowiła lodowate echo martwej przeszłości, niewygodnej, kanciastej; powracającej do niego z nagłą gwałtownością doznań, gdy do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny, ziołowy zapach, a oczy zatrzymały się na jej twarzy, tak doskonale znajomej, że mógłby odtworzyć ją w najmniejszych detalach. – Annie – rzucił ostrzegawczo, nie pozwalając, by fala wspomnień zalała go całkowicie – bo oto zaledwie metry od nich zaczynały padać pierwsze zaklęcia, odłupując fragmenty ścian. – Nie wyrywaj się. Tędy – mówił dalej, krótkimi poleceniami wskazując jej drzwi prowadzące do opuszczonej klitki. Niewygodnej, ale bezpiecznej, w której spokojnie mogliby przeczekać rozgrywającą się tuż obok bitwę – bo ta, choć jeszcze parę minut temu była jego celem, nagle drastycznie straciła na znaczeniu.


it's a small crime
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

count my cards
watch them fall
blood on a marble wall

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8204-theodore-wilkes https://www.morsmordre.net/t8449-aurora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-old-woolwich-road-55 https://www.morsmordre.net/t8383-skrytka-bankowa-nr-1979#243577 https://www.morsmordre.net/t8450-theodore-wilkes
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]11.05.20 23:23
Załatwiając swoje pokątne sprawki nie spodziewała się, że tak blisko niej znajdował się on. Że ten, który wzgardził tej nocy znalazł się w tej samej okolicy po tym, jak przez lata nie mieli kontaktu. Od dnia, w którym zerwał ich relację, nie było go w jej życiu i w ostatnich miesiącach prawie o nim nie myślała. Zdążyła już przecież wmówić sobie, że potrafi radzić sobie sama, że nie potrzebuje żadnego mężczyzny – ani Theo, ani nikogo innego. I nawet wspaniała wieść o czystości krwi i zalegalizowanie nowego statusu nie sprawiły, by nagle zapragnęła wychodzić za mąż. Samotność była wygodna, bo nie uwiązywała jej do nikogo, ani do mężczyzny, ani tym bardziej do dzieci, którymi musiałaby się zajmować zamiast dążyć do samorozwoju.
Coś spłoszyło jej kompana, ktoś się zbliżał, nie wiadomo w jakim celu i zamiarach. Nie miała ochoty nadziać się ani na bandę portowych pijaków, ani na aurorów ani nikogo innego, była przecież sama i miała liche szanse w starciu z większą grupą, bo jej umiejętności nie były jeszcze tak znaczące, jak chciałaby.
Zaczęła więc uciekać w zamiarze oddalenia się wystarczająco, by uniknąć nieplanowanego spotkania z większą i być może wrogą grupą. Nie spodziewała się jednak, że atak nadejdzie tak szybko. Usłyszała kroki zbyt późno, by zareagować, nagłe pojawienie się mężczyzny w jednym z bocznych odgałęzień zaskoczyło ją, podobnie jak czyjaś silna dłoń zaciskająca się wokół jej łokcia, zmuszająca do gwałtownego wyhamowania. Odruchowo próbowała się wyrwać i oswobodzić rękę z uścisku, ale mężczyzna był od niej silniejszy. Śniąc o potędze magicznej i rozwijając się w magii zaniedbała fizyczność, nie należała więc do osób specjalnie silnych, a tymczasem okazywało się, że czasem przydałoby się być silniejszą, choćby po to, żeby uniknąć takiej sytuacji.
Chciała sięgnąć po różdżkę, ale mężczyzna unieruchomił jej lewą rękę, uniemożliwiając taki zamiar. Znowu się szarpnęła.
- Puszczaj! – syknęła, myśląc jeszcze, że ma do czynienia z jakimś portowym opryszkiem, który chciał ją okraść, może z pieniędzy, a może z przedmiotu, który nabyła? - Nie wiesz, z kim zadzierasz!
Przycisnął ją do ściany i choć się wyrywała, on miał więcej siły. Nie mogła tracić głowy, już zastanawiała się nad tym, jak sprawić, żeby ten obwieś ją puścił, kiedy kaptur zsunął się z jego twarzy, odsłaniając twarz, którą znała, którą widywała u jednej konkretnej osoby. Nie była to jego prawdziwa twarz, a jego alter ego, ale widziała ją nie raz. Wiedziała o Marcusie. Czy to możliwe, że to on się tu pojawił? Jakby tego było mało, z jego ust spłynęło zdrobniałe imię, jakiego używała wobec niej tylko jedna osoba. Pamiętała jego głos szepczący je do jej ucha, znów przypomniała sobie tamte chwile wyrwane niczym z innego życia. Z życia sprzed poznania czarnej magii, sprzed rycerzy. Z życia młodej dziewczyny, która pragnęła akceptacji i uwagi.
Ten, którego kiedyś kochała stał naprzeciwko niej, z twarzą Marcusa, ale – to był on. Może tylko jej się wydawało, może to wyobraźnia i pamięć płatały jej figla, ale mogłaby przysiąc, że kiedy znalazł się tak blisko, poczuła mieszankę znajomych zapachów kojarzących się z czasami, kiedy byli razem i kiedy nie bacząc na obyczajność zdarzało jej się budzić w jego łóżku, kiedy ich dłonie i usta spotykały się regularnie, a ona pozwoliła sobie uwierzyć, że nie jest skazana na wieczną samotność i odrzucenie. Po raz pierwszy i jedyny w życiu była przez kogoś uważana za wyjątkową. A potem to wszystko w jednej chwili się skończyło i jej skalany status krwi obrócił w nicość uczucie, co do którego wierzyła, że było prawdziwe. Theo odszedł, zostawił ją, a ona otoczyła się jeszcze grubszymi murami, nigdy później nie wpuszczając za nie żadnego mężczyzny.
- To ty! - Zaskoczenie sprawiło, że przestała się szarpać. Znieruchomiała w jego uścisku, wpatrując się w jego twarz, tę fałszywą, choć zastanawiała się, jak teraz wyglądała ta prawdziwa, czy bardzo się zmienił. Ona od czasu, kiedy byli parą wydoroślała, jej rysy stały się mniej dziewczęce, a bardziej kobiece, i może nawet jeszcze piękniejsze niż wtedy. Minęło kilka lat, a w jej życiu wiele się działo. Zdążyła w tym czasie skosztować zakazanego owocu i wstąpić na drogę, z której nie było powrotu. A co robił on?
A wtedy mogli oboje usłyszeć i zobaczyć pierwsze zaklęcia, które zaczęły przemykać uliczką, w stronę której kierowała się zanim on ją złapał. Znowu spojrzała na niego, i, wciąż oszołomiona ze zdziwienia, już bez protestów pozwoliła się pociągnąć ku jakiejś opuszczonej klitce, do której wejście znajdowało się w alejce, w której byli.
- W porządku, teraz już chyba możesz mnie puścić – powiedziała, gdy znaleźli się w środku. Z jakiegoś dziwnego powodu on nie chciał, by wpadła w tarapaty, zatrzymał ją i zaciągnął tutaj. Tylko dlaczego? Przecież ją porzucił, nie chciał jej. Złamał jej serce, zdeptał jej uczucia, a ona nigdy mu tego nie przebaczyła. Nawet jeśli starała się zapomnieć i nie myśleć o nim, czasem zdarzało się, że coś o nim przypominało. – Co tu robiłeś? – zapytała nagle. – I dlaczego mnie zatrzymałeś?
Co kazało mu wkroczyć i pomóc kobiecie, którą niegdyś odrzucił? Wciąż była tak zdumiona, że nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Niegdyś zdarzało jej się wyobrażać sobie, co może mu zrobić, jak znowu się spotkają, jakie zaklęcie mogłaby na niego rzucić, by pożałował skrzywdzenia jej, by cierpiał tak, jak ona cierpiała gdy zrozumiała, ze to koniec. Nawet nie tak dawno, z Deirdre, gdy ta kazała jej wybrać imię dla ich ofiary, nazwała go imieniem Theo, by dawny gniew i żal ułatwił wykrzesanie z siebie mrocznej mocy. Ale teraz, gdy dawna miłość znajdowała się naprzeciw niej w ciasnej przestrzeni, zdała sobie sprawę, że chyba nie potrafiłaby rzucić na niego klątwy. I nie wiedziała, co powinna zrobić, nie rozumiała też, co robił on. I skąd się tu wziął akurat dziś.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]21.05.20 0:33
Wydawało mu się, że miał to wszystko poukładane. Że minęło wystarczająco dużo czasu, by mógł spojrzeć na własną przeszłość obojętnie, że wyblakły emocje, które targały nim wtedy, wypalone do cna najpierw przez rozgoryczenie i złość, a później przysypane pracą, w wir której rzucił się zaraz po ich rozstaniu. Kiedy zniknęła z jego życia, przeszedł przez wszystkie pięć faz żałoby, stopniowo godząc się z tym, że nie miała już do niego wrócić; tłumacząc sobie, że nie powinno mu to przeszkadzać – bo tak naprawdę wcale jej nie znał, a kobieta, w której się zakochał, nigdy nie istniała. Czasami nawet w to wierzył; w inne wieczory zwyczajnie starał się zapomnieć, spędzając długie godziny w portowych pubach, pijąc i grając w karty, dopóki nie uratował go poranek. Przez ostatnie miesiące prawie już o niej nie myślał; wspomnienia z nią związane były ciche, uśpione, schowane w najdalszym kącie umysłu, wyparte najpierw przez próby poukładania na nowo własnej rzeczywistości, a później – przez docierające z Anglii wieści. Wiedział, że musiała gdzieś w tym wszystkim mieć swoje miejsce, egzystując pośród rozgrywających się w stolicy wydarzeń, ale wygodnie ten fakt pomijał, pozwalając, by Lyanna stała się dla niego cieniem, niewyraźnym i nieistotnym. Po powrocie do kraju celowo jej więc nie szukał, nie sprawdzał, co aktualnie robiła – choć pewnie by mógł; praca w Ministerstwie Magii dawała mu dostęp do podobnych informacji.
Być może gdyby mimo wszystko się złamał, jej nagłe pojawienie się – tuż obok, niemożliwie blisko – nie uderzyłoby w niego jak mało subtelne commotio. Nie spodziewał się tego zresztą; w chwili, w której wyciągał w jej stronę rękę, wydawało mu się, że miał własne emocje pod kontrolą – nie przewidział jednak perturbacji związanych z jej nagłą bliskością, z głosem niosącym się po wąskim zaułku, z zapachem zalewającym jego zmysły bez żadnego uprzedzenia. Jeszcze rok wcześniej nie wywarłoby to na nim takiego wrażenia, ale jego pamięć nie działała tak, jak rok wcześniej; uszkodzona i poszatkowana przez anomalie, miała w zwyczaju odmawiać mu posłuszeństwa w najmniej odpowiednich momentach, w reakcji na proste bodźce wyciągając gwałtownie na wierzch związane z nimi wspomnienia i sprawiając, że przez kilka przerażających sekund trudno było mu odróżnić je od rzeczywistości. Gdy więc ciągnął Lyannę za sobą, gdy przyciskał ją do chropowatej ściany, przez moment wcale nie znajdował się przy opuszczonej fabryce, a we własnym mieszkaniu na Old Woolwich Road, nachylając się nad nią, żeby złożyć pocałunek na jasnej, odsłoniętej szyi. To wtedy właśnie wydarło mu się ochrypłe Annie, słyszalne jedynie dla niej – i dla niej; nie powinien nazywać jej tak już nigdy więcej.
To ty.
Dwa krótkie słowa przywołały go do porządku skuteczniej niż świst zaklęć, mknących w różnych kierunkach zaledwie kilka metrów od nich. Odwrócił się, wykorzystując sekundy, w czasie których zmierzali w stronę kryjówki, by na powrót przywołać na twarz maskę pozbawioną emocji. Wciąż obecnych, wciąż szarpiących jego zakończeniami nerwowymi, i wciąż zalewających umysł niechcianymi obrazami, zabarwionymi czułością i dawno już wygasłym gniewem. Uchwycił się tego drugiego, starając się rozbudzić go na nowo, gdy uchylał metalowe drzwi i wprowadzał ich oboje do wnętrza niewielkiego pomieszczenia – oświetlonego jedynie przez wpadające przez wąskie okienko, niemrawe światło księżyca.
Wypuścił jej przedramię natychmiast, kiedy zwróciła mu na to uwagę, nie odnajdując już żadnego powodu do dalszego ciągnięcia jej za sobą. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął różdżkę, ale zanim machnął nią ze świstem, zapalając wiszącą pod sufitem lampę, przymknął na moment powieki, wykorzystując panującą jeszcze ciemność do ściągnięcia z twarzy rysów Marcusa. Nigdy nie lubił przemieniać się przy innych, choć nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ten proces wydawał mu się dziwnie osobisty. Dopiero, kiedy na powrót wyglądał jak on, pozwolił, by pomieszczenie zalało mdłe światło; chybotliwe, ale wystarczająco jasne, by wyciągnąć z ciemności wcześniej przysłoniętą twarz Lyanny.
Była piękniejsza niż zapamiętał, i musiał mentalnie przypomnieć sobie, że nie miało to żadnego znaczenia; że wciąż była tą samą osobą, która bezlitośnie go okłamała – i to wtedy, kiedy wydawało mu się, że to właśnie jej mógł zaufać. – Pracowałem – odpowiedział wreszcie, w pełni odwracając się w jej stronę, i chowając do kieszeni różdżkę; chociaż nie widzieli się od lat, a on nie miał pojęcia, kim teraz była, to wciąż nie wyobrażał sobie, żeby mógł ją zaatakować. Czy powinien spodziewać się ataku z jej strony? Czy rzeczywiście nie wiedział, z kim zadzierał? Przeniósł na nią spojrzenie, odnajdując w słabym świetle parę błękitnych oczu – tych samych, które spoglądały kiedyś na niego z uczuciami, które wtedy uznawał za prawdziwe, i tych samych, które ostatecznie okazały się zwodnicze – i złość, której do tej pory chwytał się niczym tonący tratwy, wreszcie ożyła. Zacisnął zęby, twarz mu stężała; dlaczego miałby jej cokolwiek wyjaśniać, dlaczego powinien zaoferować jej coś poza kłamstwami, którymi ona karmiła go przez tyle tygodni? – Słyszysz, co się tam dzieje? – zapytał, siląc się na obojętność; wyszło połowicznie, jego głos brzmiał wrogo i szorstko – ale właściwie mu to nie przeszkadzało, takim przekazem również mógł się zadowolić. Zamilkł na chwilę, pozwalając, by ciszę między nimi wypełnił hałas dobiegający z przyległej ulicy; coś musiało wybuchnąć, bo brudna podłoga lekko zadrżała – a dźwięki, choć stłumione, pozwalały na wysnucie dosyć realnego obrazu tego, co działo się pod posterunkiem. – Przed chwilą dzieliło cię pół minuty od zepsucia operacji, którą zajmowałem się od tygodni – skłamał, prawie nie czując wyrzutów sumienia, maskując prawdę niezadowoleniem i przekuwając je po swojemu; starając się sprawić, by uwierzyła, że był zły przez to, że mu przeszkodziła – a nie dlatego, że na nowo zalał go dawno pogrzebany żal.
Cofnął się o krok, a później następny, dopóki nie napotkał za sobą ustawionej pod ścianą skrzyni; wtedy przysiadł na niej, ani na moment nie spuszczając spojrzenia z Lyanny. – Możesz się rozgościć, minie jeszcze chwila, zanim będziemy mogli stąd wyjść – powiedział, w tej samej sekundzie orientując się, że bardziej od przegapionej akcji, uwierała go perspektywa spędzenia następnych kilkudziesięciu minut z nią – w samotności czterech ścian, i zdecydowanie bliżej, niż kiedykolwiek przez ostatnie lata sobie wyobrażał.

| tutaj sobie kłamię


it's a small crime
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

count my cards
watch them fall
blood on a marble wall

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8204-theodore-wilkes https://www.morsmordre.net/t8449-aurora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-old-woolwich-road-55 https://www.morsmordre.net/t8383-skrytka-bankowa-nr-1979#243577 https://www.morsmordre.net/t8450-theodore-wilkes
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]23.05.20 20:04
Aż do dzisiejszego dnia jej też wydawało się, że sprawa z Theo jest raz na zawsze zamknięta. Że nie warto było po tylu latach rozpamiętywać kogoś, kto okazywał jej względy tylko dopóki ktoś mu nie powiedział, że była półkrwi. Może sama była wtedy głupia i naiwna myśląc, że wbrew temu, co zawsze powtarzał jej ojciec ona, czarownica o skalanym statusie, ma szansę kochać i być kochaną. Wejść w związek i być szczęśliwą mimo że cała rodzina wieszczyła jej staropanieństwo, bo przecież ktoś taki jak ona nie zasługiwał na nic więcej. Ojciec nigdy nie szukał jej męża, zawsze powtarzał, że będzie sama po kres swych dni, bo ktoś taki jak ona nie powinien rozprzestrzeniać dalej wadliwych genów, wnosić brudnej krwi do czystych rodzin, którym bez wątpienia oddałby ją, gdyby znał prawdę o jej prawdziwym pochodzeniu. Gdyby od początku życia była czystej krwi, zostałaby wydana za mąż krótko po szkole za syna któregoś z czystokrwistych przyjaciół ojca, by połączyć Zabinich z inną rodziną o podobnym statusie. Ale piętno półkrwi całkowicie przekreślało jej szanse na aranżowane małżeństwo. Zaś teraz, gdy wyszła na jaw prawda, nie było już tego, kto mógłby chcieć zadecydować za nią. Ojciec zginął rok temu.
Kiedyś oszukiwała samą siebie, ciągnąc relację z Theo, pozwalając sobie się w nim zakochać na przekór temu, jaki nosiła wówczas status krwi. Nigdy nie wyznała mu sama, że nie jest czystej krwi jak reszta jej rodziny, bo wiedziała, że wtedy bańka by prysła i straciłaby jego uczucia, a w tamtym momencie życia bardzo tego nie chciała. Bała się utracić jego bliskość i obecność w jej dotychczas tak bardzo samotnym życiu. To i tak się jednak stało. I rzeczywiście wszystko się skończyło. Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny, Theo odszedł, a ona obiecała sobie, że już nigdy, przenigdy nie wpuści za swoje mury żadnego mężczyzny. Krótko po rozstaniu zwolniła się z ministerstwa i dołączyła do wyprawy z bratem, znikając z Anglii na ponad dwa lata, podczas których leczyła się z doznanego zawodu poprzez skupienie na nauce łamania klątw, poznawanie nowych miejsc i poszukiwanie dreszczu emocji i ryzyka. A pewnego dnia posmakowała czarnej magii i wkroczyła na ścieżkę, na której była teraz. Czy odkryłaby ją, gdyby Theo jej nie porzucił? Czy znalazłaby się w obecnym punkcie życia? Tego nie wiedziała. Najwyraźniej tak miało być. To, co budowała z Theo roztrzaskało się w drobny mak i musiała zbudować dla siebie nową rzeczywistość, nie zakładającą obecności w niej żadnego mężczyzny. Rzeczywistość w której jak przystało na silną i niezależną kobietę potrafiłaby sobie radzić zupełnie samotnie i bez niczyjej pomocy.
A teraz, w momencie, kiedy od kilku lat właśnie tak sobie radziła, on znowu się pojawił, przywołując słodko-gorzkie wspomnienia przeszłości. Tych kilku miesięcy szczęścia zakończonych nieszczęśliwym rozstaniem i całkowitym zerwaniem relacji. To właśnie poczuła,  gdy tylko zorientowała się że mężczyzną, który ją złapał, nie był żaden portowy złodziejaszek, a właśnie on. Także przypomniała sobie te dawne chwile, momenty w których była jego Annie, normalną dziewczyną, szczęśliwie zakochaną, w jego ramionach zapominającą o podłościach doznanych ze strony własnej rodziny. Pamiętała wciąż jego głos szepczący jej do ucha, dotyk dłoni błądzących po ciele, charakterystyczną fakturę i ciepło jego skóry. To wszystko wróciło niespodziewanie, długo po tym, jak próbowała to wszystko pogrzebać. Przecież spaliła za sobą ten most, myślała że to wszystko od dawna nie ma znaczenia – ale widocznie się myliła.
Czuła, jak Theo ciągnie ją za sobą ku kryjówce, i dopiero tam puścił jej rękę, gdy drzwi trzasnęły za nimi, zamykając ich w małym, ciemnym pomieszczeniu. A kiedy zapalił światło, już nie widziała rysów Marcusa, a Theo. Pokazał prawdziwą twarz, tę którą pamiętała jako jego, choć po kilku latach jakie minęły od ostatniego spotkania jego rysy zmężniały. Ale i tak, wbrew temu, co zawsze sobie obiecywała, nie mogła nie poczuć nostalgii za tym, co utraciła. Za czasami, kiedy te oczy patrzyły na nią z miłością, kiedy mogli godzinami patrzeć na siebie i rozmawiać. I nie tylko rozmawiać.
Ale nie mogła okazać słabości. Nie chciała, by myślał, że jej wciąż zależy. Że w głębi duszy nigdy nie przestała tęsknić. Nie chciała, by przeszło mu przez myśl mylne wyobrażenie, że latami na niego czekała, albo że robiła sobie jakieś nadzieje. Chciała by widział w niej kobietę już pozbieraną, radzącą sobie i silną. Nie słabeusza, nie sentymentalnego mięczaka gotowego błagać go na klęczkach o danie jej drugiej szansy. Nie zamierzała o nią prosić.
Pozwoliła, by jej kaptur opadł, by dostrzegł jej urodę i czuł, co stracił. Błękitne oczy wpatrywały się w niego uważnie, patrzyła jak chował różdżkę. Nie wyciągnęła własnej, nie zamierzała go atakować ani rzucać klątw, nawet jeśli niegdyś wyobrażała sobie, jakimi zaklęciami mogłaby go potraktować, aby go ukarać. Ledwie kilka dni temu ćwiczyła czarną magię na przypadkowym mężczyźnie, nazywając go jego imieniem i przywołując bolesne wspomnienia porzucenia, by wyzwolić z siebie bardziej niszczącą moc. Ciekawe, co by pomyślał, gdyby o tym wiedział? Co by pomyślał, gdyby wiedział, kim teraz była jego dawna Annie? Kim stała się ta piękna, młoda dziewczyna, którą niegdyś porzucił?
Jego głos, gdy się odezwał, brzmiał szorstko. Ale rzeczywiście to słyszała, coś jak odgłosy walki, rzucanych zaklęć, choć obecnie stłumione przez ściany ich kryjówki. Coś bez wątpienia się tam działo, a gdyby jej nie zatrzymał, pewnie trafiłaby w krzyżowy ogień zaklęć.
- Słyszę – potwierdziła. Czy rzeczywiście właśnie o to się złościł, że przerwała mu pracę? Czy przez te lata stał się już pełnoprawnym wiedźmim strażnikiem? Czy to tym się zajmował, śledzeniem wydarzeń w tych okolicach? I jeśli tak, czy śledził też ją samą załatwiającą tu różne transakcje? W ostatnich miesiącach bywała przecież w dzielnicy portowej często. – Czy w takim razie nie powinieneś tam być, skoro ta operacja była dla ciebie tak istotna? – zapytała, a jej głos był nieco uszczypliwy, poirytowany w odpowiedzi na jego wrogi i szorstki ton. Także starała się zamaskować uczucia, których ujawniać nie chciała. Próbowała samą siebie oszukać, że ten mężczyzna zupełnie nic dla niej nie znaczy. I że w ogóle nie obchodziło jej to, że popsuła mu jakieś plany. Dlaczego miałoby ją to obchodzić? – Cóż, przepraszam że najwyraźniej pomieszałam ci szyki – dodała, ale jej przeprosiny nie były szczere i można było to łatwo wyczuć. Słowo „przepraszam” zabrzmiało teraz w jej ustach bardziej jak drwina niż faktyczny żal, bo nawet nie próbowała go udawać. Nie chciała by myślał, że żałowała. – Twoja praca zapewne jest bardzo ważna dla bezpieczeństwa tych okolic, a ja popsułam ci plany – wciąż kpiła, a jej błękitne oczy zmrużyły się. Przeciągała strunę, sprawdzała, gdzie leży granica i próbowała wyczuć, w którym momencie ukaże jakieś emocje. Prowokowała go. Wiedziała że zawsze był świetnym kłamcą, dobrze panował nad emocjami i tak naprawdę nie mogła być pewna, co z jego strony było prawdziwe, a co nie, choć wydawało jej się, że jakieś emocje brzmiały w jego głosie, że nawet po latach budziła w nim konkretne uczucia, choć zapewne negatywne. A ona sama ukrywała swoje uczucia za kpiącym tonem i poirytowaną miną. Próbowała zdusić w sobie obudzone po latach żal i tęsknotę za utraconą miłością, za kimś, kogo kochała, a kto ją odrzucił, zdeptał jej uczucia i wzgardził nią przez jej status. A jednak teraz poświęcił swoją operację i pobiegł za nią, łapiąc ją i przyciągając tutaj, co dodatkowo mieszało jej w głowie. Dlaczego to zrobił, skoro kiedyś ją odrzucił? Skoro jeden fakt wystarczył, by jego miłość wygasła? Musiała ukrywać swoją słabość. Nie mogła też pozwolić, by dawne sentymenty przysłoniły jej zdrowy rozsądek.
Nie usiadła, zamiast tego krążąc od ściany do ściany, aż w końcu znowu przystanęła i spojrzała prosto na niego, jednocześnie zastanawiając się, jak długo będą tu zamknięci razem. Ale jeśli stanie się bardzo nieznośnie zawsze mogła wyjść, nie w kierunku zadymy, a w tym z którego przybiegła, o ile zamieszanie nie dotarło już i tam. Może nawet będą musieli tu siedzieć razem aż do rana.
- Pewnie się mnie tu dzisiaj nie spodziewałeś, prawda? – zapytała, gdy panująca między nimi cisza i wzajemne mierzenie się spojrzeniami stały się nawet bardziej niezręczne od mówienia. A w głębi duszy, choć nie przyznawała się do tego nawet przed sobą, była ciekawa co robił. Kim się stał. Jak wyglądało jego życie tych kilka lat po rozstaniu. Ciekawe, czy znalazł kogoś na jej miejsce? Czy jakaś inna kobieta budziła się obok niego i słuchała jego opowieści?
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]08.08.20 19:47
Wiedział, że to nie był dobry pomysł, jeszcze zanim przeciągły zgrzyt zasygnalizował zamknięcie się ciężkich drzwi, a pojedyncza smuga padającego z zewnątrz światła zniknęła, na kilka chwil pogrążając ich w ciemności. Jednocześnie bezpiecznej i naszpikowanej niewidocznymi gołym okiem pułapkami, w które wpadał jedna po drugiej, pomimo wyrobionej latami umiejętności budowania w umyśle grubych murów i chowania za nimi mącących w obrazie rzeczywistości emocji. Istniejących i obecnych, wbrew temu wszystkiemu, co sobie wmawiał; chociaż do tej pory udawało mu się bez trudu przekonywać samego siebie, że przeszłość nie miała znaczenia, że była równie płaska i wyblakła jak zamoknięte, a później wysuszone na słońcu fotografie, to czym innym było spoglądanie na nią z dystansu – a czymś zupełnie odmiennym wpadnięcie w sam środek wzburzonej toni, z wodą wspomnień zalewającą płuca, piekące teraz od gwałtownych prób wstrzymania oddechu.
Nie była mu ani trochę obojętna.
Ta myśl uderzyła w niego stosunkowo nagle, ale wbrew oczekiwaniom – przyjrzał jej się ze względnym spokojem, obracając nią we wszystkie strony we wnętrzu własnego umysłu, zupełnie jakby obserwował z zaciekawieniem interesujące zjawisko pogodowe. Już dawno temu nauczył się nie okłamywać samego siebie, nie robił więc też tego teraz, przyjmując prawdę taką, jaką była – zastanawiając się jedynie, czy ta niespodziewana realizacja cokolwiek zmieniała, i niemal natychmiast odpowiadając sobie, że nie – przeszłość wciąż była zapisana w kamieniu, nie można było się do niej cofnąć i jej naprawić; nawet gdyby chciał poczynić tę masochistyczną wycieczkę, to jedynym, co byłby w stanie zrobić, było odgrzebanie ruin; zniszczonych, nie nadających się już do niczego poza snuciem żałosnych rozważań na temat tego, co by było, gdyby – gdyby nie był taki naiwny, gdyby było między nimi więcej szczerości, gdyby Lyanna nie okłamywała go długimi tygodniami, wpychając pokruszone szkło pod coś, co miało być silnymi fundamentami – a finalnie zamieniło się w ruchome piaski, grożące wciągnięciem go pod powierzchnię.
Zatrzymał na niej spojrzenie na ułamek sekundy, pozwalając sobie na dokładnie tyle nostalgii – po czym jego twarz stężała, a trwającą uderzenie serca tęsknotę zdusiła złość, spotęgowana jedynie zadanym przez nią pytaniem, które na dłuższą chwilę zawisło w powietrzu pomiędzy nimi, sprawiając, że z jakiegoś powodu poczuł się jak złapany na gorącym uczynku. Oczywiście, miała rację – powinien być dokładnie tam, kontrolując pole walki, obserwując zachowanie członków ruchu oporu i szukając najlepszej okazji do wmieszania się pomiędzy nich; to była jego szansa, taka, na którą czekał od tygodni – i z której zmarnowania będzie się musiał finalnie wytłumaczyć. Nie miał jednak zamiaru robić tego przed nią, ani oferować jakichkolwiek wyjaśnień – nic nie był jej winien, nie miał u niej żadnego długu; dlaczego pozwalał więc, by jej kolejne, przepełnione kpiną słowa, szarpały jego zakończeniami nerwowymi, niczym napiętymi strunami, poruszanymi przez wprawnego muzyka? – To twój pokrętny sposób na powiedzenie dziękuję? – odpowiedział wreszcie pytaniem na pytanie, ani nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając nakreślonemu przez nią stwierdzeniu – bo właściwie nie miało to sensu, gdy oboje znali prawdę. Kącik jego ust drgnął lekko w karykaturze uśmiechu; gorzkiego, drwiącego. – Powiedziałbym, że nie ma za co, ale byłoby to tak samo szczere, jak twoje przeprosiny – rzucił, zaciskając mocniej palce na krawędzi skrzyni, na której przysiadł, naśladując przy tym jej pogardliwy ton – coraz bardziej poirytowany sposobem, w jaki się do niego zwracała: przepełnionym poczuciem wyższości, pozbawionym choćby krztyny skruchy czy poczucia winy. Coś twardego i kanciastego wykrystalizowało się mniej więcej na wysokości jego żołądka, zaczynając dotkliwie go uwierać; czy naprawdę miała ich za nic do tego stopnia, że nie było w niej kompletnie żadnego żalu? Czy kłamstwem z jej strony był nie tylko jej status krwi – ale też każdy uśmiech, i każdy pachnący ziołami pocałunek, każda obietnica bez pokrycia wyszeptana sennie gdzieś na krawędzi nocy i poranka?
Zacisnął mocniej szczęki, skupiając się głównie na tym, by w żadnym wypadku nie dać po sobie poznać, że padające z jej ust zdania docierały do niego na jakimkolwiek poziomie – a chociaż fizycznie nie poruszył się ani o centymetr, to fantomowo cofał się do tyłu, dalej od tej palącej drwiny, nagle żałując, że w ogóle ją zaczepił; powinien był zostawić ją w spokoju i pozwolić jej zginąć w tym przypadkowym starciu. Jego wargi rozchyliły się tylko na moment, odpowiedź na prowokację zatańczyła na języku, ale wiedział, że tego właśnie od niego oczekiwała – więc ostatecznie tylko prychnął, odmawiając złapania rzuconego przez nią haczyka i zamiast tego sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza, żeby wyciągnąć stamtąd wysłużoną papierośnicę. Odpalił papierosa różdżką, przez sekundę wahając się nad poczęstowaniem Lyanny, ale ostatecznie chowając metalowe pudełko z powrotem.
Palił przez dłuższą chwilę w milczeniu, na zmianę obserwując uciekający pod sufit, wirujący w świetle magicznej kuli dym, i zawieszając spojrzenie na wędrującej od ściany do ściany kobiecie – żałując, że nie był w stanie przeniknąć wzrokiem przez cienkie warstwy gładkiej skóry i tworzące czaszkę kości, by sprawdzić, co tak naprawdę krążyło jej po głowie, gdy tak miotała się po zamkniętej przestrzeni niczym uwięziona w klatce ćma. Prawie uśmiechnął się na ten widok, wiedział, że nigdy nie znosiła bezczynności – ale zaraz potem przypomniał sobie, że przecież jej nie znał. Czarownica, którą kiedyś kochał – lub którą zdawało mu się, że kochał, dziś nie był już pewien niczego – w istocie nie istniała, utkana z kłamstw i iluzji tak samo, jak z kłamstw i iluzji utkane były nawiedzające go w dzieciństwie widziadła.
Uniósł wyżej brwi, kiedy wreszcie się odezwała, przerywając gęstniejącą pomiędzy nimi ciszę. – To nie pierwsza rzecz, której się po tobie nie spodziewałem, a jednak oto jesteśmy – odpowiedział szorstko, zanim zdążyłby się powstrzymać i uszyć z gładkich słówek jakąś bardziej neutralną ripostę. Jednocześnie utkwił w niej spojrzenie ciemnych oczu, starając się z jej własnych wyczytać pierwszą, tę najbardziej szczerą reakcję; czy wiedziała, do czego się odnosił? Jakie oskarżenie drżało pomiędzy sylabami? – A skoro już jesteśmy – podjął po chwili, nim miałaby szansę odpowiedzieć mu kolejnymi przepełnionymi drwiną zdaniami – to co właściwie tutaj robisz? Interesy z buntownikami? – Wciąż na nią patrzył – nie spodziewając się uzyskać od niej żadnego werbalnego wyjaśnienia, nie musiała mu się tłumaczyć – ale w pięknie wyrzeźbionych rysach twarzy szukając czegokolwiek, co by choć na moment je zarysowało: echa gniewu, oburzenia, zmieszania – czegoś, co przebiłoby się przez tę niewzruszoną obojętność. – Temu, z którym się spotkałaś, niezbyt dobrze z oczu patrzyło – dodał jeszcze, choć był to zwyczajny strzał na oślep; w rzeczywistości nie zdążył nawet przez chwilę przyjrzeć się mężczyźnie, z którym tego wieczoru spotkała się Lyanna.


it's a small crime
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

count my cards
watch them fall
blood on a marble wall

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8204-theodore-wilkes https://www.morsmordre.net/t8449-aurora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-old-woolwich-road-55 https://www.morsmordre.net/t8383-skrytka-bankowa-nr-1979#243577 https://www.morsmordre.net/t8450-theodore-wilkes
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]08.08.20 22:54
Wiele razy zastanawiała się nad tym, jak zareagowałaby, gdyby znowu go spotkała. Przynajmniej kiedyś, bo potem rozmyślała o nim coraz mniej, godząc się z tym, że był przeszłością. Że most pomiędzy nimi został spalony i nie było drogi powrotu. A jednak kilka dni temu ćwiczyła czarną magię na kimś, kogo w myślach nazwała jego imieniem. Lecz dzisiaj, wybierając się do portu, nie myślała o nim wcale, więc tym większe było jej zdziwienie, gdy spotkała go w tym zaułku. Przeszłość, którą próbowała ignorować, wróciła, tym samym wytrącając ją z równowagi. Próbowała ją odzyskać, jednocześnie zastanawiając się, o czym Theo myślał, kiedy ją stamtąd zgarnął. Czy to możliwe, że jednak trochę mu na niej zależało? Nie, przecież to absurdalne. Porzucił ją, odtrącił, dlaczego miałaby go jeszcze obchodzić? Ona lubiła sobie myśleć, że on jej nie obchodził, ale teraz uświadomiła sobie, że wcale tak nie było. Że jednak w głębi duszy nie był jej obojętny, nawet jeśli wolała sobie wmawiać, że nie, że to byłaby słabość. A nie chciała wyjść przed niego na słabą ani nie chciała okazać, że jeszcze pozostało w niej trochę tej dawnej Lyanny, którą ostatnimi czasy systematycznie w sobie zabijała. To też właśnie sobie uświadomiła – że gdzieś głęboko było jeszcze coś ze starej Lyanny, zagubionej dziewczyny półkrwi, która chciała, żeby ktoś ją pokochał.
Chciała, by teraz widział w niej tę nową Lyannę. Silną kobietę, która po jego odejściu nie załamała się, a ułożyła sobie satysfakcjonujące życie. Dawny ból i żal przekuła w siłę i determinację, by coś osiągnąć bez mężczyzny, a zupełnie samotnie. Chciała by widział to w jej postawie i może starała się aż za bardzo, stąd ta kpina barwiąca słowa wydostające się z ust. Była to jej reakcja obronna nie tylko przed nim, ale i przed samą sobą i swoimi dawnymi uczuciami, co do których myślała, że przestały istnieć. Broniła się zatem rękami i nogami przed poczuciem, że miała przed sobą dawną (ale czy na pewno?) miłość. Byłoby łatwiej, gdyby mogła w nim widzieć obcego, przypadkowego mężczyznę, ale on nim nie był.
Niedopowiedzenia zabiły ich relację, stworzyły między nimi wyrwę nie do pokonania, choć przecież powinna była się spodziewać, że Theo ją porzuci, kiedy tylko dowie się o jej statusie krwi. A jednak przemilczała go, by kupić sobie więcej czasu z nim, może w nadziei, że jeśli ją pokocha, zechce z nią być mimo braku czystej posoki w żyłach. Nie zechciał, czego nigdy nie potrafiła mu przebaczyć. Złamał jej serce i zdruzgotał nadzieje. Odrzucił ją.
Spojrzenie jej oczu było chłodne, a twarzy starała się nadać beznamiętny wyraz, by możliwie jak najlepiej ukryć plątaninę emocji czających się gdzieś w środku. Musiała ukryć te emocje za maską, by nie pozostawić niczego, w co Theo mógłby uderzyć albo co mógłby wykorzystać przeciw niej. Bała się okazania słabości i sentymentów, poprzez swoje zachowanie i ton chciała pokazać, że jej nie zależy, że wciąż czuje do niego żal, który powinien być silniejszy niż to co było kiedyś. To przecież Theo ją odrzucił i złamał jej serce, zakwestionował prawdziwość jej uczuć, które do niego żywiła. I wszystko poza tym jednym niedopowiedzeniem odnośnie krwi było z jej strony prawdziwe i szczere.
Ale i Theo był biegły w przybieraniu masek. Może przez ten czas, kiedy się nie widzieli, doszedł do jeszcze większej perfekcji. Nie wiedziała kim się stał ani czego się spodziewać. Może kusiła los tym prowokowaniem go, mógł w końcu przez te lata stać się lepszym czarodziejem od niej. Nie skomentowała pierwszych padających z jego ust słów, pozwalając, by rozpłynęły się w powietrzu. Nie chciała przyznać, że była mu wdzięczna za uratowanie jej tyłka, bo wtedy jeszcze byłby gotów ją uznać za słabą damę w opałach.
Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, po czym zaczęła krążyć. Nosiły ją emocje, które próbowała zdusić. Ale Theo nie znikał, wciąż tu był, żywy i prawdziwy, ale jednocześnie odległy temu, co znała z przeszłości, z czasu nim ją porzucił. Wyczuła do czego prawdopodobnie pił, wspominając o niespodziewaniu się czegoś po niej, ale postanowiła udawać że nie wie. Zatrzymała się w miejscu.
- Nie spodziewałeś się czego? – zapytała, lekko mrużąc błękitne oczy.
Pierwszą rzeczą, która sprawiła że ta maska nieco się skruszyła, było oskarżenie jej o interesy z buntownikami. To na tyle ją dotknęło, że zamiast milczeć lub kpić, odruchowo zaczęła się bronić, by nie pomyślał, że spoufalała się z brudem. A on nadal myślał że była półkrwi, mógł zatem uznać, że przystała do swoich, że wspierała interesy brudnej krwi, z którą jednak nie identyfikowała się nigdy, nawet gdy wierzyła że rzeczywiście jest mieszańcem. Zawsze identyfikowała się z tą czystą połówką, nigdy tą brudną, ale Theo pewnie to właśnie w niej widział. Brudnego mieszańca. Tym dla niego była.
- Ja? Miałabym mieć cokolwiek wspólnego z bezmyślną bandą szlamolubów, którzy nie potrafią się pogodzić z tym, że czysta krew wreszcie doszła do władzy? – rzuciła w przestrzeń. Nie układała się ze szlamem ani ich sympatykami, nigdy. Znajdowała się przecież po przeciwnej stronie barykady, ze szlamem walczyła, a nie robiła interesy. Mogła robić interesy z naprawdę różnymi ludźmi, ale pilnowała by nie było wśród nich szlam, aurorów ani nikogo tego pokroju. Zresztą ci, którzy zwali się szumnie dobrymi i tolerancyjnymi, brzydzili się czarną magią i zaklinaniem, które uprawiała, nie pozyskiwali też podejrzanych artefaktów. – A interesy… Cóż, w czasie wojny również z czegoś trzeba żyć, sam pewnie też doskonale to wiesz, bo inaczej by cię tu dzisiaj nie było. Ani mnie. – dodała już spokojniej, a jej twarz odzyskała poprzedni obojętny wyraz. Zaś port był dobrym miejscem do interesów, których z różnych względów nie przeprowadzano w blasku dnia w żadnych miłych i urokliwych miejscach. Lyannę to pociągało, ciągnęło ją do zakazanego, do mroku, do tego co schowane przed oczami grzecznych panienek z dobrych domów. Chciała nurzać dłonie w czarnej magii i klątwach, działać na krawędzi, doświadczać różnych aspektów życia oraz przygód, jakich jej trochę brakowało odkąd nie mogła wyprawiać się na dłużej na zagraniczne wyprawy, a musiała tkwić w Anglii.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]09.08.20 12:20
Prawie miał nadzieję, że mu odpowie – że pociągnie dalej tę pogardliwą wymianę zdań, że da mu pretekst do wyrzucenia z siebie całych pokładów duszonej przez lata frustracji w sposób zawoalowany i względnie nieszkodliwy, niezdradzający, jak głęboko sięgała chowana przez niego uraza – ale Lyanna uparcie milczała, wciąż wędrując od ściany do ściany, a chociaż jej postawa zdradzała pewne poruszenie, to twarz pozostawała nieruchoma i obojętna. Nie znosił tego; nie przywykł do oglądania jej takiej, wyniosłej i odległej – choć z drugiej strony dzięki temu znacznie łatwiej było mu zachować dystans, odsuwając się od zachowanych w pamięci wspomnień. Niewyraźnych, przysłoniętych grubą zasłoną, obecną w jego pamięci od czasu feralnego wybuchu anomalii, który omal nie odebrał mu życia – być może wcale nieprawdziwych; tych, w których chłodne teraz oczy Lyanny jaśniały od weselszych iskier, albo rozszerzały się w fascynacji, gdy opowiadał jej o kolejnej podróży – lub gdy, skupione i uważne, śledziły rozrysowane na pergaminie runiczne znaki. Czasami lubił ją obserwować, gdy pracowała lub się uczyła, marszcząc lekko ciemne, ściągnięte nad czołem brwi i bezwiednie zakładając kosmyk niesfornych włosów za ucho, albo poruszając bezgłośnie powtarzającymi magiczne formuły ustami. Z jakiegoś powodu to właśnie takie pozornie nieistotne detale wyryły się w jego umyśle najmocniej, niezatarte nawet po latach, sprawiając, że wciąż był w stanie przywołać sposób, w jaki poranne światło tańczyło pomiędzy jej ciemnymi lokami, albo to, jak odwracała się przez ramię, wychodząc z jego mieszkania. Teraz, obserwując ją, krążącą bez celu po drżącej od wybuchów kryjówce, wciąż był w stanie dostrzec ulotne przebłyski tego wszystkiego – ale zbyt słabe, by całkowicie wytrącić go z równowagi lub załagodzić ostre krawędzie negatywnych emocji, podsycanych jedynie przez kolejne, padające z jej ust słowa.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, nie wierząc ani przez moment, że naprawdę go nie zrozumiała – że nie wiedziała, o co ją oskarżał, nawet jeśli niebezpośrednio i nie wprost. – Naprawdę? Chcesz teraz udawać głupią? – zapytał, nie zdając sobie sprawy z tego, że jednocześnie wstał – dopóki skrzynia nie skrzypnęła głośno pod jego znikającym ciężarem. – Być może udało ci się okłamać mnie w wielu kwestiach, ale wiem, że akurat inteligencji nigdy ci nie brakowało – dodał, pilnując, by jego głos zabrzmiał płasko, by nie wkradły się w niego żadne emocje; ani podziw, ani tym bardziej żal. To nie miał być komplement – chociaż w przeszłości nigdy nie krył swojego uznania dla bystrości jej umysłu. Lyanna była piękna w sposób, jaki na ulicach Londynu spotykało się rzadko, ale to nie jej uroda przyciągnęła go do niej wiele lat temu; imponowała mu lotność myśli i to, jak patrzyła na świat: z ciekawością i ambicją, chcąc więcej niż oferowały jej tradycje czy konwenanse, w których z pewnością chętnie zamknęłoby ją społeczeństwo. Kiedy myślał o życiu spędzonym u jej boku, wtedy, dawniej – tuż przed tym jak zdecydował się kupić dla niej pierścionek – nie wyobrażał sobie jej wcale jako ostoi domowego ogniska, wszak nie ciągnęło go do zapuszczenia korzeni i stabilizacji – a jako kogoś, u kogo boku mógłby zmieniać świat, czując się w tej niekończącej się podróży odrobinę mniej samotnie. Dopiero dzisiaj widział, jak bardzo był naiwny.
Wzruszył ramionami, spoglądając na nią z góry. – Nie wiem, kim jesteś, ani z kim się utożsamiasz – odpowiedział. Jego słowa zabrzmiały gorzko, tym bardziej może, że uważał je za prawdziwe; Lyanna mogła okłamać go tylko w jednym punkcie, przemilczeć jedną sprawę, ale jeśli chodziło o kwestię szczerości i zaufania, to jego poglądy były w tej materii wyjątkowo czarno-białe. Przez większość życia tkwił wśród iluzji, wiedział więc dokładnie, gdzie przebiegała jej granica – i była to granica cienka, niepozostawiająca zbyt wiele miejsca na tkwienie pomiędzy. Czy podejrzewał Lyannę o to, że mogłaby się sprzymierzyć z obrońcami mugoli i szlam? Nie; jedynym powodem, dla którego to zasugerował, była chęć popchnięcia jej nieco bliżej krawędzi, sprawdzenia, jak zareaguje, czy pęknie nałożona na jej twarz maska. Spoglądając na nią teraz, miał wrażenie, że wreszcie przedostało się przez nią coś więcej niż wyważona obojętność – ale z jakiegoś powodu nie zagwarantowało mu to ani grama satysfakcji. – Mylisz się, Annie, byłbym tutaj tak czy inaczej. Nie wróciłem dlatego, że brakowało mi pieniędzy – odparł, orientując się dopiero po fakcie, że mógł powiedzieć za dużo; wątpił, by Lyanna śledziła z zapartym tchem jego losy już po tym, jak zatrzasnęły się za nim drzwi (choć potrzeba było wielu miesięcy, by on sam przestał zastanawiać się, co robiła ona), prawdopodobnie nie wiedziała więc, że przez przeszło rok dla czarodziejskiego świata był martwy, zasilając ministerialne statystyki jako kolejna ofiara wybuchu anomalii. Dochodząc do siebie w położonej na norweskim wybrzeżu wiosce, przez długi czas nie czuł potrzeby powrotu – nigdy żaden port nie ciągnął go do siebie na tyle, by zasłużyć na miano domu – ale gdy dotarły do niego wieści o rozgrywających się w Anglii wydarzeniach, nie mógł już dłużej siedzieć bezczynnie. Nie, gdy idealistyczne, młodzieńcze wizje świata, które snuł jeszcze w zamkowych murach Hogwartu, miały wreszcie szansę się urzeczywistnić. – Często robisz interesy tutaj, w porcie? – zapytał po krótkiej pauzie, na powrót przysiadając na drewnianej skrzyni. Papieros, którego trzymał pomiędzy palcami, zdążył w którymś momencie wypalić się do końca bez jego udziału, odrzucił więc tlący się niedopałek na ziemię, wgniatając go w brudną posadzkę podeszwą buta. Zastanawiał się, czy więcej przypadku było w tym, że się tu dzisiaj spotkali – czy może w tym, że nie zrobili tego wcześniej, orbitując wokół tych samych ludzi i kontaktów. Ciekawiło go, czy może pod jego nieobecność Lyanna wyrobiła sobie w tym kameralnym półświatku swoje stałe miejsce – a jeśli tak, to gdzie dokładnie się znajdowało, i co to oznaczało dla niego; jeśli faktycznie kręciła się wokół przemytników, musiał wziąć to pod uwagę, dodać ją do ogólnego równania – choć póki co ta perspektywa istniała w jego umyśle pod postacią przeciągłego zgrzytu.
Na ulicy znów huknęło, odrywając od ścian cienką warstewkę tynku, teraz wirującego w postaci widocznych w świetle magicznego światła drobinek – ale Theodore odniósł wrażenie, że tym razem wybuch miał miejsce znacznie dalej. Być może ogień walk przenosił się gdzieś indziej, wkrótce mając dać im szansę na wydostanie się z tymczasowej kryjówki; na razie nie podejmował jednak jeszcze tego tematu – wszak od nadmiaru ostrożności nikt jeszcze nie umarł.


it's a small crime
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

count my cards
watch them fall
blood on a marble wall

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8204-theodore-wilkes https://www.morsmordre.net/t8449-aurora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-old-woolwich-road-55 https://www.morsmordre.net/t8383-skrytka-bankowa-nr-1979#243577 https://www.morsmordre.net/t8450-theodore-wilkes
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]09.08.20 23:17
Dawniej ich rozmowy wyglądały zupełnie inaczej niż dzisiejsza. Przy nim Lyanna nie musiała ubierać masek, a mogła być bardziej sobą niż przed kimkolwiek innym, może poza swoim bratem. Wydawał jej się inny niż mężczyźni, których wcześniej napotykała na swej drodze. Nie był nudny ani skostniały, fascynował ją i jako jeden z bardzo nielicznych przedarł się przez mury, którymi się otaczała już od lat. Jego opowieści mogłaby słuchać godzinami i sama również chętnie raczyła go opowieściami o klątwach, które uczyła się wówczas łamać. Także wyobrażała sobie ich wspólne życie obfitujące w podróże i wrażenia, bo nigdy nie chciała zostać piastunką domowego ogniska. Nie chciała być podległa, pragnęła być równa swemu partnerowi. I przez tamten czas rzeczywiście wierzyła, że razem osiągną i zobaczą wiele, że czekała ich fascynująca przyszłość. Nigdy wcześniej ani później nie czuła się przy nikim równie lekko jak przy Theo, aż do dnia, w którym złamał jej serce. Okres, który nastąpił bezpośrednio po porzuceniu był dla niej bardzo trudny i walnie przyczynił się do jej odejścia z pracy oraz wyjazdu za granicę, i to tam leczyła swoje złamane serce, twardniała i przekonywała samą siebie, że widocznie tak od początku miało być, że ojciec miał rację mówiąc, że ktoś taki jak ona musi pozostać samotny. Musiała nauczyć się tę samotność akceptować, a przeżyty żal i stratę przekuć w siłę, aby nikt nigdy nie zranił jej równie mocno.
Lyanna, którą kiedyś znał przestała istnieć. Sam przyczynił się do jej śmierci w chwili, kiedy ją porzucił. To, co narodziło się ze zgliszcz ich relacji i kształtowało się poprzez wszystkie kolejne lata i doświadczenia, nie było już tą samą osobą – choć gdzieś głęboko coś z niej najwyraźniej przetrwało, skoro zobaczenie go ponownie wzbudziło takie emocje. Pragnęła go nienawidzić lub przynajmniej traktować jak obcego i zupełnie nieznaczącego, a jednak okazywało się, że nie był jej obojętny. I że wcale nie chciałaby, żeby zginął.
Ile z tej dawnej Lyanny mógł dostrzec teraz, patrząc w jej lodowo błękitne oczy oraz na twarz, jeszcze piękniejszą niż kiedyś, mniej dziewczęcą, a bardziej kobiecą, w obecnej scenerii półmroku i dobiegających z oddali wybuchów wręcz nieco drapieżną?
Podpuściła go lekko, chciała by powiedział wprost to, co mogła tylko podejrzewać, ale była pewna, że nawiązywał właśnie do tego, do rzekomego kłamstwa, którym go uraczyła, wskutek którego ją porzucił, nie chcąc wiązać się z kobietą o (jak myślał) nieczystej krwi.
- Nie nazwałabym tego kłamstwem, raczej przemilczeniem – sprecyzowała. W rozmowach z nim temat swojej krwi po prostu pomijała, wygodnie jej było z jego przekonaniem, że ma czystą krew jak reszta rodziny Zabinich. Nie wiedziała tylko, skąd się dowiedział, że było inaczej, ale zdawała sobie sprawę, że istnieli ludzie, którzy wiedzieli, że odstawała od rodziny, i każdy z nich mógł szepnąć mu słówko czy dwa. – I to była jedna kwestia, nie wiele – dodała, wpatrując się w niego uważnie. Właśnie po raz pierwszy od początku ich dzisiejszego spotkania nawiązała w końcu do ich przeszłości, do kwestii która ich poróżniła. Czuła się przy tym jakby stąpała po bardzo kruchym lodzie, który w każdej chwili mógł się pod nią zarwać. Co też ten Theo z nią wyprawiał nawet po tym, jak nauczyła się żyć bez jego obecności w jej życiu?
- Zawsze i wciąż utożsamiam się z jedynymi słusznymi wartościami świata czarodziejów – sprecyzowała; powinien dobrze wiedzieć, jakie to wartości. Przecież już wtedy była konserwatywna, gardziła szlamami i zdrajcami o równościowych zapędach. Teraz po prostu to wszystko się pogłębiło, zradykalizowała się, opowiedziała się po stronie rycerzy Walpurgii i ich Czarnego Pana. – Nie wróciłeś skąd? – podchwyciła, bo w końcu o żadnym jego wyjeździe nie wiedziała. Od dnia rozstania nie miała o nim żadnych wieści, nie szukała go ani żadnych ich wspólnych znajomych, wolała nie wiedzieć, by nie rozdrapywać starych ran, a skupić się na tu i teraz. Nie wiedziała więc, że oboje spędzili pewien czas na norweskiej ziemi, choć każde z nich w innym czasie.
A teraz oboje byli tutaj, w jakimś obskurnym pomieszczeniu, ukrywając się przed zamieszkami.
- Czasami – odpowiedziała lakonicznie i niezbyt precyzyjnie, na moment leciutko przekrzywiając głowę. Bywała w różnych miejscach, w różnych też robiła interesy, ale w ostatnich tygodniach coraz częściej pokazywała się w dzielnicy portowej. Była też stałą bywalczynią zaułków Nokturnu, ale tam nigdy go nie zauważyła. Ani tutaj, aż do dziś. W każdym razie nie zamierzała mu się zwierzać ani spowiadać z tego, co robiła przez tych kilka ostatnich lat. Zbyt wiele ich podzieliło, mosty zostały spalone, oboje się zmienili i nie wiedziała, kim on teraz był. Nie była też osobą lubiącą opowiadać innym o tym, co robi. Nawet tak lakoniczna i pozbawiona konkretów rozmowa była dla niej niezręczna. Czuła się wciąż jak zwierzę w klatce, pragnące wyrwać się na wolność i umknąć w mrok nocy, byle dalej od czerni oceniającego ją spojrzenia, od twarzy którą kiedyś często widziała obok siebie, budząc się rankiem w jego łóżku. Mimowolnie zastanowiła się, czy po niej znalazł inną? Czy jakaś inna dziewczyna budziła się obok niego? Może miał już narzeczoną, albo nawet żonę? Rozmyślając o tym, przesunęła się lekko w stronę drzwi, uważnie nasłuchując.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]11.08.20 0:01
Podążanie za odbijającymi się w ich spojrzeniach echami wspólnej przeszłości przypominało krążenie wokół ostrej krawędzi: zbliżali się do niej oboje, póki co jeszcze z bezpiecznej odległości rzucając w przepaść drobne kamienie, jakby chcąc sprawdzić, jak była głęboka – ale z każdym padającym słowem przesuwając się bliżej. Nie wiedział jeszcze, co znajdowało się na dnie – i nie był pewien, czy chciał się tego dowiedzieć; chociaż do tej pory wydawało mu się, że jego rozstanie z Lyanną stanowiło zabliźnioną już dawno ranę, to gdy po raz pierwszy od wielu lat odważył się uchylić pokrywającą ją tkaninę, pod spodem odkrył jątrzący się strup; kuszący, by zerwać go jednym wprawnym ruchem i wyciągnąć na wierzch całą prawdę, ale jednocześnie grożący otworzeniem się na nowo i odsłonięciem żywej tkanki. Nie mógł pozwolić sobie na tę emocjonalną wiwisekcję, na wystawienie się w tak głupi sposób, choć kiedyś robił to w jej obecności bez zawahania – wierząc, że nawet jeśli wśród otaczających go murów odnajdzie słabe punkty, nie wykorzysta ich przeciwko niemu. Dzisiaj nie był już tak lekkomyślny, tańczył więc nadal wokół pionowych klifów, ale jednocześnie pilnował, by zbytnio nie zbliżyć się do luźnego, osuwającego się w nicość gruntu. – Możesz nazywać to, jak chcesz – warknął ostrzej niż początkowo zamierzał, mnąc w palcach resztki papierosa; gorący popiół oparzył stwardniałe od żeglugi opuszki, na pewien sposób przywracając go jednak do rzeczywistości. Rozprostował dłoń, po czym potarł o siebie palcami, pozwalając, by pozostałości spalonej bibułki opadły na posadzkę. Irytowało go, że przychodziło jej to tak łatwo: wytrącanie go z równowagi, wyciąganie spod powierzchni kotłujących się tam emocji; przy niej zawsze miał problem z utrzymaniem ich na wodzy – bez względu na to, czy całował ją z pasją, czy wściekał się, ledwie powstrzymując się przed ciśnięciem najbliższym przedmiotem o ścianę. – Ale czarne nie zmieni się w białe tylko dlatego, że nadasz mu inną nazwę. – To nie było tak, że prawda cokolwiek by zmieniła; owszem – cenił czystość płynącej we własnych żyłach krwi, szanował ją i był z niej dumny – ale nigdy nie uznałby Lyanny za gorszą tylko dlatego, że jej matka okazała się oszustką. Być może była w tym jakaś hipokryzja, znał ją jednak przecież – a przynajmniej tak mu się kiedyś wydawało; widział jej wewnętrzną siłę i to, jak sprawnie władała magią. Nawet jeżeli gdzieś tam w niej tliła się domieszka krwi skażonej i gorszej, to nie udało jej się zdusić jej magicznego talentu – ani sprawić, by w jego oczach stała się mniej wartościowa. Tym, co go od niej odrzuciło, co wywołało w klatce piersiowej palące, nieznośne poczucie zdrady, było kłamstwo – może i przyjmujące formę niedopowiedzenia, ale niedopowiedzenia rozmyślnego, celowego; Lyanna wiedziała przecież, że tkwił w błędzie – ale mimo to mu na to pozwoliła, prawdopodobnie planując go wykorzystać do podniesienia własnego statusu. Ona – jedna z nielicznych, których uważał za prawdziwych, i których zdecydował się obdarzyć zaufaniem na tyle głębokim, że wpuścił ich za nigdy nieopadające bariery, zbudowane z mających zapewnić mu bezpieczeństwo iluzji. – Wiesz dobrze, że to nie ma znaczenia – mówił dalej, choć powinien był milczeć. – Nie możesz być trochę kłamcą. Albo nim jesteś, albo nie, to nie jest takie skomplikowane – rzucił jeszcze, nie potrafiąc się powstrzymać – a jednocześnie mając świadomość, że do pewnego stopnia się przed nią zdradzał, potwierdzając tylko to, co oczywiste: że wciąż miał żal o pogrzebaną przeszłość; a skoro istniał żal, to nie było miejsca na obojętność.
Cieszy mnie to – odparł beznamiętnie, głosem całkowicie pozbawionym emocji, gdy jasno określiła swoje poglądy. Znał je – nie potrzebował potwierdzenia – i nie próbował ciągnąć dalej tematu, gdyż ten leżał nieco za blisko tych leniwych poranków, kiedy kradnąc ostatnie chwile w rozgrzebanej, przesyconej ich zapachem pościeli, opowiadał jej o swojej wizji świata: silnego, z czarodziejami stojącymi na czele, nie muszącymi się ukrywać ani hamować swoich zdolności, zajmującymi wreszcie należne im miejsce. – Dobrze wiedzieć, że istnieją jakieś wartości, które szanujesz – dodał cierpko, nim zdołałby ugryźć się w język – a później odwrócił instynktownie spojrzenie, gdy ciężar rozmowy przesunął się w jego stronę.
Przez moment się zawahał; gdyby okoliczności były inne, gdyby czas był inny, gdyby oni byli inni – nie wzbraniałby się przed opowiedzeniem jej wszystkiego. Więcej – był czas, tuż po tym, jak obudził się z letargu, wykończony i ledwie żywy, że myślał o niej wstydliwie często, w gorączce marząc o tym, by znalazła się u jego boku; teraz jednak wszystko to przypominało masochistyczne mrzonki. Lyanna o niego nie dbała, nie obchodziła jej jego przeszłość ani przyszłość; nie była oparciem, którego desperacko wtedy szukał, uciekając się do własnych wyobrażeń. – Z zagranicy – odpowiedział więc lakonicznie, choć najtrafniejszą odpowiedzią byłoby: z martwych; Theo nie miał jednak nigdy skłonności do nadmiernego dramatyzowania, a o szczerość pokusić się nie zamierzał – to nie był na nią dobry czas. To w ogóle nie był dobry czas – dookoła latały zaklęcia, podłoga raz po raz drżała od odległych odgłosów walki – a Lyanna z każdą chwilą coraz mocniej orbitowała w stronę drzwi, ucinając jego pytanie tak, że właściwie nie było już miejsca na kontynuowanie tematu.
Westchnął przeciągle; nie powinien czuć się zawiedziony – zdusił więc zalążki tego uczucia brutalnie, zmuszając samego siebie do zejścia na ziemię. – Pokażę ci drogę do tuneli omijającą główną ulicę. Wydostaniesz się nimi z wyspy – zaoferował. Boczne przejście znało niewielu, a on sam niechętnie dzielił się jego lokalizacją, wykorzystując go do niezauważonego przemykania z dala od tych bardziej znanych szlaków – ale to była częściowo jego wina, że Lyanna utknęła w obskurnej kryjówce, zamiast wydostać się z Wyspy Psów przed rozpoczęciem całego zamieszania.


it's a small crime
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

count my cards
watch them fall
blood on a marble wall

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8204-theodore-wilkes https://www.morsmordre.net/t8449-aurora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-old-woolwich-road-55 https://www.morsmordre.net/t8383-skrytka-bankowa-nr-1979#243577 https://www.morsmordre.net/t8450-theodore-wilkes
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]12.08.20 14:56
Najwyraźniej nie tak łatwo było zapomnieć o dawnych uczuciach. O tej jedynej osobie, którą pokochała i której zaufała na tyle, by odsłonić przed nią więcej prawdziwej siebie niż przed kimkolwiek innym poza bratem. Kiedy nie było go w pobliżu łatwiej było marginalizować ich wspólną przeszłość, spychać ją na skraj świadomości i po prostu nie myśleć o tym, co było. Ale teraz, kiedy znajdował się tak blisko, sam na sam z nią w jednym małym pomieszczeniu, to było o wiele trudniejsze. Przeszłość uderzała w nią z siłą szarżującego garboroga, zalewając falami wspomnień, tych dobrych i tych złych. Jednocześnie miała ochotę miotnąć w niego klątwą, ale i rzucić się na niego i go pocałować tak jak kiedyś, przekonując go, że nigdy go nie okłamała. Nie zrobiła ani tego ani tego, zmuszając się do zachowania opanowania. Im była starsza, tym ukrywanie emocji za maskami przychodziło jej łatwiej, ale wolałaby w środku również czuć ten chłód i obojętność. Może wtedy łatwiej byłoby jej podejść do tego wszystkiego, gdyby traktowała go tak samo jak innych ludzi – czyli obojętnie, na chłodno i logicznie, unikając zaciemniających ocenę sytuacji sentymentów.
Była bardzo ciekawa, co teraz myślał, czy też kotłowało się w nim tyle różnych emocji. I czy czuł wobec niej cokolwiek, choćby i negatywnego? Czy jej nienawidził, czy może wciąż odrobinę mu na niej zależało? Nawet jeśli tak, to przecież i tak nie miało znaczenia, przekonywała samą siebie. W każdym razie ewidentnie pozostawał ostrożny, nie odsłaniał się przed nią. Pilnował się tak, jak i ona się pilnowała, bo po tym, co ich podzieliło, już nie było miejsca na zrzucenie masek i szczerość. Żadne z nich nie ufało temu drugiemu, Zabini nie chciała też, żeby pomyślał, że jej zależało albo że byłaby gotowa błagać go o wybaczenie. Nie chciała, by uznał ją za słabą, za potrzebującą jego obecności. Nie potrzebowała go, bo dobrze radziła sobie sama, choć w głębi duszy tęskniła za tym, co mogliby osiągnąć razem, gdyby jej przed laty nie porzucił.
Widocznie poruszyła w nim jakieś emocje, skoro jego głos przybrał warczący ton, zdradzający wciąż emocjonalny stosunek do rzekomego kłamstwa. Przypomniała sobie, że zawsze postrzegał świat w dość czarno-biały sposób, że rzadko (a może nigdy?) dostrzegał, że było też coś pomiędzy.
- Nie okłamałam cię – powtórzyła, bo w swoim mniemaniu nie kłamała. A teraz dodatkowo okazało się przecież, że jej krew była czysta. Że to ona żyła w kłamstwie, nie mając pojęcia, że jej młodość zniszczył dawny urzędniczy błąd, przypisujący jej czystokrwisto urodzonej matce status krwi adopcyjnych rodziców. Niemniej jednak wierzyła przecież, że Theo porzucił ją, bo była półkrwi. To takiego scenariusza bała się przez cały okres trwania ich związku i z łatwością w niego uwierzyła. – To ty odszedłeś, bo nie chciałeś wiązać się z kobietą o skalanej krwi. Bałeś się, co powie twoja rodzina, jak się dowie, że spotykasz się z kimś takim jak ja, plamą na honorze czystokrwistej rodziny Zabinich? – odezwała się, nie mogąc powstrzymać pokusy odniesienia się do jego słów, choć pewnie najlepiej zrobiłaby, gdyby umilkła i nie odezwała się ani słowem do momentu wyjścia stąd. Tak pewnie by zrobiła, gdyby ta sprawa nie budziła w niej żadnych emocji, albo gdyby była jeszcze starsza i silniejsza. Ale pozwoliła sobie na drobną słabość, na to, by emocje na chwilę wymknęły się z ryz i odpowiedziały wyrzutem na wyrzut, werbalizując żal, jaki do niego miała o to, że porzucił ją z powodu jej krwi, choć sama pewnie zrobiłaby to samo, gdyby dowiedziała się, że jej partner jest ledwie półkrwi. Krew czysta nigdy nie powinna się mieszać z choćby odrobinę zabrudzoną, tak zawsze powtarzał jej ojciec. A jednak przed laty pokochała kogoś, kogo nie mogła mieć i próbowała oszukać swoje przeznaczenie, ale to i tak wygrało, przypominając jej, że musi być sama, że nie może być inaczej.
Szanowała konserwatywne wartości od dawna, teraz wręcz poszła w tę stronę jeszcze mocniej, o czym on zapewne nie wiedział, tak jak nie wiedział o jej czystej krwi i zapewne myślał, że jako brudny mieszaniec nie miała poszanowania dla żadnych wartości. Prychnęła cicho pod nosem, wciąż się w niego wpatrując. Choć przez te lata wmawiała sobie, że nie obchodzi jej co się z nim dzieje i nawet gdyby umarł kompletnie by jej to nie dotknęło, to nastawiła uszu na wzmiankę o zagranicy, ciekawa gdzie był i co tam robił. I czy nie stało mu się nic złego przez te lata. Ale szybko te myśli zdusiła. To nie ma znaczenia, nie ma żadnego znaczenia, powtarzała sobie. Nie powinno jej to obchodzić, tak jak jego pewnie nie obchodziła ona (tak jej się przynajmniej wydawało). Powinna pilnować swojego nosa i mieć w całkowitym poważaniu wszystko, co dotyczyło jego po dniu porzucenia. Dlatego nie zapytała go o ten wyjazd, choć dawniej z pewnością pragnęłaby dowiedzieć się o nim wszystkiego. Ale teraz nie mogła ujawnić, że ją to obchodziło. I tak zbyt mocno się odsłoniła, mocniej niż by chciała, i teraz wolała przywrócić tę obojętną, opanowaną maskę. Nie mógł pomyśleć, że jej zależało. Musiał widzieć ją silną i całkowicie pozbieraną, nie rozpaczającą nad przeszłością jak łzawa, sentymentalna panienka. Może sama wyrządzała sobie w ten sposób krzywdę przez tę zawziętość zamiast po prostu z nim porozmawiać i opowiedzieć mu o swoim niedawnym odkryciu – ale gdyby teraz wyznała mu prawdę, na pewno doszedłby do wniosku, że albo znowu kłamała, albo była skrajnie zdesperowana, by zatrzymać go przy sobie i sprowadzić go znowu do swojego życia. A tylko słabe kobiety desperacko zabiegały o mężczyzn. Ona nie była słaba ani zależna od nikogo. Dlatego nie wyrzuciła mu prosto w twarz prawdy, choć świerzbiło ją bardzo, by mu powiedzieć, że jej krew była czysta.
Ale to było pierwsze spotkanie od rozstania. Zbyt dużo trudnych emocji, za wcześnie na jakiekolwiek zwierzenia czy próby wypracowania choćby neutralnych stosunków. Theo był w jej głowie niewiadomą. Trudno więc oczekiwać, by nagle chciała wtajemniczać go w swoje interesy i inne sprawy, nawet jeśli wierzyła w jego konserwatywne nastawienie. Byłoby to niezgodne z naturą Lyanny, gdyby tak po prostu zaczęła mu się teraz spowiadać ze swoich poczynań, spoufalać się lub robić coś, co mogłoby zostać odebrane przez niego jako desperacja. Jego bliskość była pokusą, której nie chciała doznawać, stąd to pragnienie ucieczki jak najdalej. Była blisko drzwi, nasłuchując; kiedy nadejdzie odpowiedni moment, by wreszcie uciec? Theo najwyraźniej w jakiś sposób wyczuł jej pragnienie ucieczki. Nie wiedziała ile minęło czasu, ale już trochę tu siedzieli. Godzinę? Może dwie? Pomiędzy wyrzucanymi zdaniami następowały i momenty ciszy, niemal namacalnego napięcia, mierzenia się wzrokiem i pragnienia znalezienia się jak najdalej stąd.
- Dobrze, chodźmy więc – skinęła na jego propozycję. Może oboje nie byli jeszcze gotowi na konfrontację. Ona nie była, bo przez tę rozbieżność wyobrażeń z rzeczywistością, którą sobie uświadomiła, zbyt łatwo mogłaby wytrącić się z równowagi i okazać słabość, gdyby tak mieli posiedzieć tu dłużej. Nie tak miało być. Miała go nienawidzić lub najlepiej pozostawać całkowicie, lodowato obojętną, bo nienawiść była zbyt żarliwym uczuciem – któryś z tych scenariuszy sobie wyobrażała. Na pewno nie taki, w którym odczuwała tak burzliwe, sprzeczne emocje i w którym w głębi duszy wciąż czuła coś więcej niż obojętność. I w którym niby go nienawidziła ale jednak wcale nie.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]13.08.20 21:37
Wciąż pamiętał ten przeklęty dzień, w którym wszystko, w co wierzył – śmiałe plany, które snuł na przyszłość – rozsypało się w proch, roztrzaskało na drzazgi niczym statek, rzucony przez fale na ostre skały. Sztorm zaczął się niewinnie: od ostrożnie rzuconej uwagi, absurdalnego wtedy stwierdzenia, w które w pierwszej chwili rzecz jasna nie uwierzył, mimo że padło z ust kogoś, komu ufał bezgranicznie – żeby stosunkowo szybko i gwałtownie przejść do tragicznego finału, rozgrywającego się w trakcie jednej z najbardziej upokarzających rozmów, jakie przeprowadził w życiu. Chociaż majowy wybuch anomalii oraz idący za nim wypadek w dużej mierze pozbawił go pamięci, to istniały obrazy, których nie zapomniał nigdy – i twarz ojca Lyanny potwierdzającego to, co podskórnie już wiedział, była jedną z nich. Nadal potrafił przywołać to paskudne uczucie: tonięcia, gruntu osuwającego się spod stóp, a wreszcie złości: na nią i na samego siebie, że był takim idiotą; że zlekceważył rodzinną legendę, że naiwnie wmówił sobie, że w jego przypadku mogło być inaczej – bo przecież ona była inna.
Wszystko to wracało do niego teraz, przywoływane głosem Lyanny, powtarzającej z uporem, że go nie okłamała. Dlaczego tak przy tym obstawała? Zacisnął mocniej szczęki, z trudem powstrzymując jakiś nagły impuls złapania jej za ramiona i popchnięcia na przeciwległą ścianę. – Może nie – powiedział wreszcie, choć bez przekonania – tonem jednoznacznie świadczącym, że nie zmienił w tej kwestii zdania ani o jotę. – Może tylko przemilczałaś pewne kwestie – ciągnął dalej, tym razem przeciągane nienaturalnie sylaby dodatkowo posypując drwiną. Był poirytowany tym, że nie potrafił po prostu zamilknąć, pozwolić jej upartym słowom wybrzmieć i udać, że nie zrobiły na nim żadnego wrażenia – ale skoro już ruszył tą ścieżką, to i tak za późno było na odwrót. – Ale spójrz mi w oczy – miał nadzieję, że tego nie zrobi, niepewny własnej reakcji na jej ewentualną bliskość – i powiedz, że nie miałaś w tym żadnego celu – wycedził, przenosząc na nią spojrzenie i zatrzymując je na dłuższą chwilę na jej twarzy, już teraz nawet nie starając się ukryć, że patrzył – i obserwował, szukając ziaren prawdy tam, gdzie nie miał szans ich odnaleźć. Był niejako pod wrażeniem tego, jak dobra stała się w maskowaniu własnych emocji, być może po części ucząc się tego od niego.
Odwrócił wzrok po minucie, a może pięciu, po czym zrobił kilka kroków, podchodząc do brudnego, upchniętego pod sufitem okienka – bardziej by na moment zająć czymś innym myśli, niż z nadziei, że cokolwiek przez nie zobaczy. Nie zdążył jednak pokonać nawet połowy drogi, bo padające z ust Lyanny zdania na powrót zatrzymały go w miejscu – sprawiając jednocześnie, że na kilka przyspieszonych uderzeń serca tkwiąca na jego twarzy maska obojętności pękła: ciemne brwi zbiegły się do środka, usta wygięły w wyrazie niedowierzania, w tęczówkach zamrugała mieszanina dezorientacji i gniewu; naprawdę próbowała w ten sposób odwrócić kota ogonem? Lub – co wydawało się jeszcze gorsze – naprawdę w to wierzyła, naprawdę myślała o nim w ten sposób? Wypuścił powoli powietrze z płuc, zmuszając samego siebie do pozbierania w całość resztek rozkruszonego opanowania – a później po prostu się zaśmiał. Cicho, prawie bezgłośnie, bez wesołości; pusto, kręcąc nieznacznie głową. – Nie, Lyanno – odpowiedział, kładąc nacisk na pierwsze słowo; nie wiedział, czy mu uwierzy – i nie był pewien, czy miało to jakiekolwiek znaczenie. Nie powinno mieć, już nie; nie dla nich, a na pewno nie dla niego. – Nie chciałem wiązać się z kobietą, która próbowała mnie oszukać. – W jego ocenie to nie było wcale skomplikowane – zaufanie istniało, a później zniknęło, pozostawiając po sobie wyłącznie gorycz – i życiową lekcję, nakazującą większą ostrożność. Kłamstwo, nawet drobne, nawet noszące znamiona przemilczenia, sprawiało, że zaczynał kwestionować wszystko inne: bo skoro nie była szczera w tej kwestii, to w czym jeszcze? Jakie inne tajemnice schowała pod całunem milczenia? Być może była to wina wyrobionej latami paranoi, niezbitego przekonania, że żył wśród odgrywających swoje role aktorów, ale nie potrafił tych pytań ani uciszyć, ani zaakceptować – choć był moment, że chciał: wybaczyć jej wszystko, zignorować prawdę, zapomnieć – byle tylko ukoić ból i pustkę, żałośnie rozdzierające jego klatkę piersiową.
Skrzywił się, gdy fantomowe echo przeszłości wykręciło jego wnętrzności; odwrócił od niej twarz, pozornie w wywołanej jej słowami frustracji, w rzeczywistości chcąc zwyczajnie uciec przed jej spojrzeniem. Musiał się stąd wydostać nim powie za dużo, nim ślizgając się po podstępnej ścieżce biegnącej przez to emocjonalne bagno, potknie się i wpadnie w sam jego środek; nie mógł sobie pozwolić na takie błędy – nie teraz, gdy dopiero próbował na powrót odnaleźć swoje miejsce i stanąć na własnych nogach. – Chodźmy – potwierdził więc nieco sztywno, dłonie zajmując kolejnym papierosem, który po chwili przełożył do prawej ręki, lewą na kilka sekund opierając na klamce i nasłuchując. Wydawało się, że na zewnątrz zapadła cisza – wysunął się więc bezszelestnie w cień alejki, wcześniej przymykając jeszcze na moment powieki i na powrót przywdziewając twarz Marcusa. Nie spodziewał się co prawda spotkać nikogo po drodze, wszystkich portowych bywalców na dłuższą chwilę powinny wypłoszyć odgłosy policyjnej obławy – ale nie mógł ryzykować, że ktoś w nocnych odmętach Wyspy Psów dostrzeże wałęsającego się Theodore’a. – Czysto – rzucił, upewniwszy się, że nikt nie czekał na nich po drugiej stronie – a potem szybkim krokiem ruszył przed siebie, jedynie kątem oka sprawdzając, czy Lyanna idzie za nim. Nie odzywał się już, idąc w milczeniu, choć wisząca między nimi niezręczność wydawała mu się dziwnie głośna – niemożliwa do zagłuszenia ani dźwiękiem ostrożnie stawianych kroków, ani muzyką rozlegających się od czasu do czasu szelestów, tonących w szmerze wody przepływającej niedaleko Tamizy.

| zt x2 :pwease:


it's a small crime
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

count my cards
watch them fall
blood on a marble wall

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8204-theodore-wilkes https://www.morsmordre.net/t8449-aurora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-old-woolwich-road-55 https://www.morsmordre.net/t8383-skrytka-bankowa-nr-1979#243577 https://www.morsmordre.net/t8450-theodore-wilkes
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]14.11.20 19:09
3 IX?

Jedno oko otwarło się najpierw, przystosowując się do ciemności, w której bujały się - w rytmie niespokojnego snu - hamaki, chowające w sobie najdziwniejszą zbieraninę osobistości. Potem do pierwszego dołączyło drugie, a Keat nieznacznie poruszył się, chcąc upewnić się, czy szmer ten nie zbudził kogoś śpiącego w pobliżu niego; dopiero po chwili nasłuchiwania zeskoczył na ziejącą zimnem posadzkę, zgrabnym ruchem zarzucając na prawą rękę ramię plecaka.
Intuicja podpowiadała mu, że to dobry moment, żeby zacząć.
Coś na kształt ekscytacji zatętniło szybciej w krwiobiegu; nie zamierzał się tego wypierać, lubił to uczucie, gdy konfrontował się z całym światem, chcąc zagrać mu na nosie. I umknąć, nim światu przyjdzie chęć na rewanż.
Jego pojawienie się akurat w tym miejscu nie miało nic wspólnego z przypadkiem. Wiedział, że kręci się tu nieprzesadnie ciekawe towarzystwo, słyszał też, że w opuszczonej fabryce można było przechowywać swoje rzeczy nie tylko w szafkach do wynajęcia - do dyspozycji pozostawały też znajdujące się w piwnicy sejfy, za odpowiednio wyższą opłatą. I z odpowiednio ciekawszą zawartością. A przynajmniej tak podejrzewał, ale przecież jeśli ktokolwiek był skory zabulić za to, żeby mieć (naiwnie) pewność, że kiedy wstanie, jego szafka nie okaże się pusta, i wybierał ten konkretny wariant (czyli wspomniany sejf), to chyba jednak miał do przechowania coś naprawdę cennego. Może nawet dorobek swojego życia. Albo życia kogoś innego. Nie brakowało w końcu tych, którzy snuli się jak sępy po opuszczonych w pośpiechu mieszkaniach, by zgarnąć, co tylko się dało - a potem spieniężyć. Mugolskie śmieci też mogły mieć swoją wartość, a zakrwawione diamenty z kolczyków po prababci dało się doczyścić stosunkowo szybko. Nie jestem pewna, co z plamami na sumieniu.
Z nimi Keat też zresztą miał pewien problem. Jakkolwiek nie usprawiedliwiał przed samym sobą tego, że ruszył na żer, wciąż jednak coś mu w tym zgrzytało. Adrenalina pozostała, wyrzuty sumienia również. Na razie tłumił je zawzięcie, tłumacząc się przed samym sobą, że przecież to tylko ten jeden raz. Że naprawdę potrzebuje pieniędzy - jego kieszenie od miesięcy świeciły pustkami, chyba że Phillie akurat wsunęła w nie niepostrzeżenie trochę monet. Nie chciał już się u niej zadłużać, nie oddał jej jeszcze pieniędzy z maja, a poza tym...
Tylko ten jeden raz.
Nasunął na głowę kaptur, a różdżkę schowaną miał w rękawie peleryny. Przemknął piętro niżej po klatce schodowej; nie minął po drodze ni żywej duszy. Jeszcze jedno piętro, pod nogami czuł już piwniczny chłód. A przed sobą... czyjeś ciało; wpadł na kogoś, kto również rozmył się w ciemnościach, przyodziewając się w ciemną pelerynę. Wyciągnął pospiesznie dłoń, zaciskając ją na ustach postaci bez twarzy, a drugą - wraz z różdżką - przystawił do podbródka niespodziewanej komplikacji, po czym pospiesznie wyszeptał silencio.



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]14.11.20 19:09
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 18
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczona fabryka konserw - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]29.11.20 14:34
Wiem, że już jakiś czas temu wypadłem z interesu, znajdując sobie legalne źródła zarobku, ale, kurwa, czasem po prostu za bardzo kusiło. Mogłem wyjść z rynsztoka, ale rynsztok ze mnie nie wyjdzie, rozumiecie? Tu już nawet nie chodziło o hajs, a o towarzyszące temu wszystkiemu emocje, o dreszczyk adrenaliny biegnący wzdłuż kręgosłupa, o niepewność, zaskoczenie i strach, kiedy jednak okaże się, że trzeba wiać. Zresztą musiałem w końcu wypróbować urodzinowy prezent, który dostałem na ćwierćwiecze od Philippy, a wcześniej jakoś nie było okazji. Fabrykę konserw znałem od dawna, nie raz zdarzało mi się wynajmować w niej hamak, jak grawitacja za mocno dawała się we znaki, albo po prostu nie miałem gdzie spać. Ale tym razem polazłem tam w innym celu, zaintrygowany zawartością legendarnych sejfów; ciekawe co trzymano tam aktualnie, właściwie liczyłem na to, że uda się znaleźć jakieś perełki, które być może spieniężę, a być może wcisnę znajomym w prezencie. Jest gorąco, ale odziewam się w czarną pelerynę z głębokim kapturem, żeby być incognito, kompletnie nierozpoznawalny. W magicznej torbie brzęczy zestaw wytrychów, a mnie już świerzbią ręce, żeby się wziąć do roboty; niestety, zanim zdążę dotrzeć do piwnicy czuję, że ktoś wpada we mnie jak taran. Przeklinam pod nosem, ale zanim zdążę zareagować tajemniczy osobnik łapie mnie za mordę i przystawia różdżkę do krtani. KURWA, w tym momencie całe życie przelatuje mi przed oczami i właściwie jest całkiem wspaniałe; nie słyszę co dokładnie szepcze, jedynie mając nadzieję, że nie trzaśnie mnie jakimś złowrogim zaklęciem. Ale nie dzieje się nic, a magia najwidoczniej zawodzi nieznajomego. Oto moja chwila na działanie. Teraz albo nigdy. Nie potrzebuję kłopotów, nie zamierzam stawać w szranki, tylko zrobić to w czym byłem zdecydowanie lepszy - wiać. Oby tylko udało mi się prysnąć zanim pośle w moim kierunku kolejne zaklęcia, obym nie musiał dobywać różdżki, bo wtedy to już po mnie. W każdym razie teraz reaguję niemal błyskawicznie - łokieć, pięta, nie ma klienta; tym razem akurat w odwrotnej kolejności, bo najpierw podnoszę nogę, coby mu zasadzić obcasem w stopę (byle nie miał jakiegoś topornego obuwia), a potem się zamachuję łokciem, by przyfasolić delikwentowi w wątrobę, żeby mnie wypuścił z objęć, bo jakoś niekoniecznie mam ochotę na takie zaloty. Gdzieś w całym tym zamieszaniu czuję, że kaptur zsuwa mi się ze łba, ale w tym momencie nie jest to aż tak istotne.

1 - łagodny cios w stopę, 2 - lekki cios w brzuch (nie ogarniam, ale rzucam)




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Opuszczona fabryka konserw [odnośnik]29.11.20 14:34
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 54, 44
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczona fabryka konserw - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Opuszczona fabryka konserw
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach