Wydarzenia


Ekipa forum
Zatopieni chłopcy
AutorWiadomość
Zatopieni chłopcy [odnośnik]12.07.19 1:15
First topic message reminder :

Zatopieni chłopcy

Legenda głosi, że to właśnie oni jako pierwsi przybyli na wyspę, gdy mugole pomału ją wyludniali i przy pomocy czarnej magii wygonili resztę. Podobno chcieli stworzyć drugą dzielnicę Śmiertelnego Nokturnu, której mieli zostać niepodzielnymi władcami. Mieli, bowiem aurorzy nie zamierzali pozwolić, by w Londynie powstało kolejne siedlisko czarnoksiężników. W pamiętnej bitwie, w której poległo pięciu pracowników ministerstwa, wszyscy czarnoksiężnicy zostali zamienieni w drewniane lalki, które po dziś dzień stoją w wodach otaczających wyspę. Tak głosi legenda. Faktem jest, że od figurek bije niepokojąca aura magiczna, która sprawia, że wszyscy wolą trzymać się od nich na bezpieczną odległość. Co oczywiście sprawia, że najbliższa im okolica stała się miejscem wymiany informacji - pozwala uniknąć przypadkowych świadków, którzy sami z siebie się w nią nie zapuszczą.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zatopieni chłopcy - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]28.05.21 20:48
Była rzeczowa i dokładna w tłumaczeniu czarodziejskiemu szpiegowi, na co w szczególności powinien zwracać uwagę, kiedy wszczynać alarm i jak często składać sprawozdanie z tego, co działo się na brzegu. Czary transmutacyjne umożliwiające powielenie magicznego portretu były dopiero połową sukcesu; kluczowa była komunikacja oraz zabezpieczenie kontroli nad tym, co mieszkaniec obrazu będzie wyczyniał później. Skupiła się na swoim zadaniu na tyle, że nie dostrzegła momentu, w którym towarzyszące jej czarownice rozprawiły się z silniejszymi czarami. Unosiła właśnie różdżkę, mamrocząc pod nosem Pluto, nieznaną sobie wcześniej inkantację mającą uczynić portret niewidzialnym dla niepowołanego oka. Nie zdołała jednak dostatecznie ukierunkować mocy, gdyż w tym samym momencie głos Sigrun zażądał od niej uwagi. Odwróciła się z niemym westchnieniem, drżąc lekko w zimnej wodzie i obserwując dwie wiedźmy, niby do siebie niepodobne, a jednak epatujące tą samą, zdzirowatą energią. Rozkosznie.
- Wiem, Rookwood - przyznała szeptem, choć język zapiekł ją tak, jakby miała go sobie za chwilę odgryźć. Wiedziała o tym, że pojedynki są dla niej nowością, że nie potrafi się wystarczająco bronić, ponieważ większość życia spędziła przekonana, że nie będzie jej to nigdy potrzebne. Że uratuje ją pozycja, prestiż, wiedza. Władza, której dziś miała więcej niż w szpitalu, ale wciąż pragnęła sięgać głębiej. Za czyją tylko pomocą? - Nie będę kulą u nogi. - Nie zabrzmiała jak marudna nastolatka, nawet nie arogancko. Przekonywała jedynie Rookwood i samą siebie, że zrobi wszystko, aby pewnego dnia stanąć z nimi na równi, ramię w ramię na polu bitwy. Ten dzień nadejdzie, musiał nadejść. Ta pewność dawno już zakiełkowała w jej ciele, a teraz oplatała zlodowaciałe serce krwistymi pędami, łatając pęknięcia i rysy. Pozbędzie się ich tak samo, jak pozbywała się litości.
Spróbowała z jeszcze jednym cichym Pluto, ale znów przerwało jej pytanie, znów było źle, a czarnoksiężnik z portretu spojrzał na nią z ukosa i zniknął za ramą. Tym razem nie odwróciła się do Sigrun, obserwując puste tło i podnosząc głos, aby słyszały ją wyraźnie.
- To szpieg z obrazu. Takie same wiszą w Hogwarcie, w Świętym Mungu i w Ministerstwie - jeżeli jeden obraz ma kopię w innym miejscu, może się do niej swobodnie przemieszczać, a to zapewnia komunikację, dużo sprawniejszą i szybszą od listów, gońców, a nawet teleportacji. Ten konkretny obraz to moja kopia obrazu czarnoksiężnika, który wisi w przejściu do sali obrad w Wywernie. - Nie musiała tłumaczyć, dlaczego było im to na rękę. Uniosła różdżkę po raz kolejny, możliwie ostatni. - Pluto. - I wreszcie rama wraz z obrazem stała się niewidzialna dla zwykłego oka. Strzepnęła rękawy, schowała różdżkę i odwróciła się, aby wyjść z rzeki. W błękitnych oczach połyskiwała chłodna satysfakcja. - Teraz możemy wracać.

/zt dla wszystkich
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]23.07.21 13:35
Zatopieni chłopcy

Historię czarnoksiężników przemienionych w drewniane lalki zna każdy i większość woli omijać ponurą okolicę, która zdaje się wręcz epatować złą aurą. Co oczywiście sprawia, że stała się miejscem wymiany informacji - pozwala uniknąć przypadkowych świadków, którzy sami z siebie się w nią nie zapuszczą. Opanowanie terenu spotkań informatorów oraz nakłonienie ich do współpracy stanowi jednak priorytet dla każdego, kto chce wiedzieć, co dzieje się w Londynie i poza jego granicami. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.

Lokacja pozostaje pod kontrolą Rycerzy Walpurgii.



poziom II
Etap I
Możliwe jest rzucenie Carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane Carpiene rzucone z mocą 75 oczek pozwoli wykryć  Cave Inimicum, Bubonem, Czaroszpiega i Oczobłysk. Aby wykryć Zawieruchę, należy rzucić Carpiene z mocą 85 oczek.

Kolejność przełamywania pułapek nie ma znaczenia, lecz Cave Inimicum powinno zostać przełamane jako pierwsze.

Aktywacja cave inimicum informuje Tatianę Dolohov o pojawieniu się w okolicy nieprzyjaciół (Zakonnicy zobowiązani są o tym powiadomić gracza prywatną drogą). Jeśli ten podejmie działanie, czas oczekiwania na atak po zakończeniu II etapu wydłuża się o 24 godziny. Niepoinformowanie gracza o ataku oznacza niepowodzenie.

Aktywacja oczobłysku oślepia postaci wkraczające na teren lokacji na trzy tury. W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości.

Aktywacja czaroszpiega sprawia, że siwy czarodziej - z pozostawionego przez Elvirę Multon obrazu, przybitego do pleców jednej z figur - przenosi się pomiędzy ramami do swego obrazu zawieszonego w Białej Wywernie, wszczynając alarm i informując o pojawieniu się na terenie Zatopionych chłopców grupy ludzi, przekazuje też inne detale, które zdołał dostrzec.

Aktywacja Bubonem wywołuje efekt zgodny z opisem z listy zabezpieczeń.

Po upływie dwóch pierwszych tur pojawiają się wrogowie, którzy atakują. Najpóźniej wtedy aktywują się wszystkie nieaktywowane pułapki.


Etap II
Ścieżka pokojowa
WYKLUCZONA

Ścieżka wojenna
Zakon Feniksa: Zatopionych chłopców można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Informatorzy nie zamierzają tak po prostu oddać swojego stałego miejsca - większość z nich pozostaje obojętna na polityczne roszady i kieruje się jedynie wartością pieniądza, a tych Rycerze Walpurgii posiadają aż w nadmiarze. Macie wiedzę o następnym spotkaniu, którego przerwanie może okazać się dla was kluczowe. Pojawiając się na miejscu, natykacie się na informatora Rycerzy z dwójką ochroniarzy.

Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B; postać; która napisze jako trzecia (lub pierwsza, gdy w wątku są tylko dwie postaci), wykonuje rzuty za czarodzieja C.

Czarodziej A (OPCM 15, uroki 30, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Circo Igni, Deprimo, Lancea oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 15, transmutacja 30, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Impedimenta, Crassitudo, Concitus (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć) oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej C (OPCM 20, uroki 25, żywotność 90 będzie atakował kolejno zaklęciami: Caeruleusio, Deprimo, Ignitio oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.

Rolę czarodziejów broniących tego terenu może przejąć również dowolny Rycerz przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Zakonnikami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.

Gracz nie ma prawa zmienić woli zwierzęcia broniącego lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nie kością i opisuje działania w sposób fabularny.

Etap III
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.

Etap IV
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.


Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zatopieni chłopcy - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]30.12.23 11:47
28 sierpnia 1958 r.

Gdy tu powracałam, widok Londynu tuż po deszczu wydawał się być najbardziej prawidłowym krajobrazem dla tego miasta. Jedynym słusznym, jedynym normalnym. To był pierwszy raz po gwiezdnej nocy, kiedy moja ścieżka kończyła się u bram splądrowanej przez żywioły stolicy. Koszmar dotarł i tutaj, koszmar zdawał się nie omijać czułością szarych oparów nawet tej okolicy. Kilka miesięcy spędzonych na brytyjskich ziemiach pozwoliło mi usłyszeć, że Anglikom wygodnie było wierzyć, że kto włada Londynem, ten włada całym światem. Dziwnym zbiegiem okoliczności my o Moskwie mówiliśmy dokładnie to samo. Czy dzierżąca namiestnicze berło madame Mericount właśnie tak o sobie myślała? Czy czuła, że ściska w palcach potęgę planety? Właściwie było mi to zupełnie obojętne. Wkraczając w labirynt pokruszonych ulic, miedzy melodie płaczów i trzaskania głuchej nieobecności, odczułam jednak zmianę, która zdawała się paraliżować dawną energię tego miejsca. Pustka była jednak pozorna. Wrażliwe uszy potrafiły wyłapać, że przerażeni ludzie pochowali się w norach, które jeszcze nie waliły im się na głowy – przecież w Warwick zachowywali się dokładnie tak samo. Lecz niewłaściwym zdało mi się tak bliskie porównywanie brytyjskiego serca do społeczności pomieszkującej okoliczne hrabstwa. Naturalnie stolica przyciągała niezwykłych ludzi do równie niezwykłych spraw. I ja tym razem zamierzałam zaopatrzyć się w kilka rzeczy, choć nie miałam pewności, czy lokal, do którego zmierzałam, wciąż istniał. Po drodze rozglądałam się, notując w pamięci nowy obraz plączących się dróg i przylegających do nich ciasno kamienic. Niektóre się zapadły jak karciane domy, inne osmolone i cuchnące wypluwały jeszcze resztki dymów – a przecież minęło już kilkanaście dni od upadku komety. Nie przywiązywałam się do żadnego widoku, choć lubiłam zachowywać dobre rozeznanie.
Zgodnie z wcześniejszymi podejrzeniami przybytek, w którym dawniej lubiłam zaopatrywać się w łowieckie uposażenie, przestał istnieć. Przygnieciony wyższymi piętrami nie straszył już nawet tym makabrycznym szyldem z głową konającego dzika. Było jeszcze jedno miejsce na Nokturnie. W największym siedlisku czarnoksiężników znaleźć można było wszystko, a szczególnie to, co wiązało się morderstwem. Wiedziałam, że zabijam, lecz wychowano mnie w wielkiej użyteczności tej profesji, co dziś, w godzinie głodu i rozpaczliwych nawoływań z każdego zakamarku wyspy, potwierdzało się. Potrzebowali łowców, potrzebowali tych, którzy znajdą ich zagubione konie i dzieci w gęstych, nieskończonych lasach. Potrzebowali kogoś, kto nie bał się spędzić w lesie nocy, nawet jeżeli między tamte drzewa wejść miał pierwszy raz. Tym razem znów szykowałam się do wyprawy. Odkąd fala koszmarów rozpoczęła bezczelne przetrząsanie mojej duszy, wolałam spać wszędzie, byleby nie w cieniach własnej sypialni. Las zbawiał. Na śmiertelną aleję jednak nie skręciłam, postanowiłam przedłużyć wędrówkę o dość niespodziewany punkt. Wuj opowiadał, że gdyby kiedykolwiek wygoniono ludzi z Nokturna, to poszliby oni na Psią Wyspę. Zakątek ciszy i tajemnicy, kolejną lokalizację, do której nie właził nikt, komu było życie miłe. Opustoszałe tereny fabryczne, grząskie mokradła, portowy światek, pokusa dla wszystkich tych, którzy parali się podłą pracą. Podobno kiedyś tresowano tu psy do polowań. Żadnego z nich nie spostrzegłam, kiedy pierwszy raz wbiłam skórzanego buta w błotną kałużę, burząc podejrzane i zarazem spodziewane milczenie tego miejsca. Widziałam ptactwo, łatwe do ustrzelenia jedną precyzyjną strzałą. Widziałam szmaty powiewające w oknach zapomnianych przemysłowych ostoi. Wszystko to wydawało się znajome – jakbym kiedyś już tu była, choć tak naprawdę dotąd omijałam ten kawałek stolicy. Widoki były brudne, surowo witały moje oczy, lecz i ja z podobną nieczułością zdawałam się im odpowiadać. Krążyłam, umiarkowanie w myślach przeżywając zachwyt. To miejsce nie potrzebowało zapraszać między swoje rudery gwiezdnej makabry, bo ta wyrastała tutaj od dawna, głęboko wpuszczając w wilgotną ziemię twarde korzenie. Znikąd duszy, choć w piaskach tkwiły wyraźne odbicia podeszw. Dopiero później wyłapałam sylwetkę porzuconą w bezludnym krajobrazie. Kobiecą, choć nietypowo wysoką. Podeszłam bliżej, wcale nie lękając się ewentualnego przyłapania. Nie nawykłam do tchórzliwego omijania przeszkód, kiedy te stały mi centralnie na drodze – chyba że pragnęłam poruszać się niezauważona. Tym razem było mi to obojętne, nie czułam zagrożenia. Gdy znalazłam się blisko, kilka metrów przed nią, wyłapałam znajomą twarz. Ożyły obrazy wprost z norweskiego zamczyska. Tyle że wokół nas nie znajdowały się tabuny walecznych chłopców, którzy rozrywali sobie skórę w bezdusznej godzinie próby pod okiem podłego profesora. Były tylko te drewniane kukły nurzające się chyba od całych dziesięcioleci w ohydnym błocie. Malowane, rozkładające się uśmiechy próbowały rzucać nam ironiczne wyzwania. Uczyniłam jeszcze jeden krok. Ktoś ich uciszył na wieki przerwałam ciszę norweskim komentarzem. Zupełnie jakbym wierzyła, że figury dawniej były ludźmi i za sprawą mocnej klątwy zmieniły się w martwe rzeźby. Witaj.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]08.01.24 23:10
Uniosła głowę ku nieśmiale przedzierającymi się przez gęstą mgłę, słonecznym promieniom. Jasna tarcza już dawno wyminęła najwyższy z ułamanych fabrycznych kominów, leniwie pochylała się ku kolejnym. Do Gudrun powoli docierała oczywistość. Kolejny klient przepadł jak kamień w wodę. Poprawiła wysłużone rękawiczki, pozwoliła ciężkiemu westchnięciu opuścić płuca. Chyży Wilhelm - na myśl o przydomku, jakim się przedstawiał, jej brew samoistnie unosiła się na wpół sceptycznie, na wpół prześmiewczo - młody chłopaczyna regularnie znoszący jej pomniejsze przeklęte przedmioty (nigdy nie pytała skąd, przymykała oko na krwawe ślady) miał tendencje do znikania. Zawsze jednak pozostawiał za sobą jakieś liche poszlaki. Zaś niebo nigdy wcześniej nie waliło im się na głowy.
Odbiła się od murka, o który się dotąd opierała. Skruszały tynk opadł na ziemię. Od niechcenia otrzepała śnieżnobiałą koszulę z jego ostatnich okruchów. Objęła chłodnym spojrzeniem chyląca się ku upadkowi ścianę, szczerbate okna okolicznych budynków, rozmiękłą ziemię. Przynajmniej jedno miejsce w Londynie wyglądało jak zawsze, stałe w swej wiecznie przedłużającej się agonii.
Mogłaby ruszyć do baru; nie opłacało jej się jeszcze wracać. ani na pokątną, ani do Borgin&Burke. Mogłaby, gdyby nie umarł zaginął wystawił ją właśnie trzeci klient w tym miesiącu. Trzecia potencjalna wypłata gryzła piach. Cóż, ktoś inny zatopi dzisiaj zęby w żeberkach błotoryja. O ile wogóle „Ponurak” stał jeszcze na czterech łapach. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Po chwili zawahania odwróciła się na pięcie i zamiast udać się między walące się i ziejące wilgocią hangary, skierowała swoje kroki w przeciwną stronę - ku brzegowi psiej wyspy. Nie miała dziś sił na badanie realności nowych ruin. Przed chwilą swojskie otoczenie wydało jej się nieprzyjazne, wcale nie tak przewidywalne, jak chciała wierzyć.
Na co złośliwa rzeczywistość natychmiast przedstawiła jej niezbity dowód.
Na widok wyrwanego wraz z korzeniami wiekowego kasztanu, ledwo zauważalnie zmarszczyła brwi. W uszach rozbrzmiał pogłos niechcianego wspomnienia, trzask łamiących się niczym zapałki drzew, huk rozstępującego się gruntu, ogłuszające wrzaski spanikowanego tłumu. Nie zwalniając, ostrożnie powiodła dłonią po konarach. Drewno, martwe kruszyło się pod palcami, barwą nie odstawało od borginowskich, czarnych rękawiczek. Zaczęła mocniej wbijać stopy w coraz suchsze podłoże. Chlupot błota ustąpił na rzecz cichego chrzęstu zgniatanego pod butami piasku i drobin wysuszonej na wiór ziemi. Temperatura się podniosła. Zaś woda… Gudrun zmrużyła delikatnie oczy. Słońce iskrzyło się na powierzchni, regularnie wynurzających się spod smolistej tafli, bąbli. Znajome kukły, niezasłonięte już przez żadną choćby najlichszą trzcinkę, dumnie wypinały pierś w towarzystwie kilku martwych ryb. Wszystkie prócz jednego nieboszczyka, pozbawionego połowy staroświeckiej tiary. Pechowiec musiał oberwać odłamkiem komety.
Blade tęczówki pochłaniały złowrogi widok. Mięśnie twarzy stężały. Nie musiała być klątwołamaczem, by wiedzieć, że za tym zjawiskiem musiała stać czarna magia. Palce mrowiły. Kusiło ją, by zdjąć rękawiczki i na własnej skórze przekonać się co do temperatury wody. Pływała już w norweskich jeziorach, gdzie palące igiełki mrozu przeszywały młode ciało na wskroś. Powinna wytrzymać i to… Rozmasowała sobie skronie, wybijając sobie ten absurdalny pomysł z głowy. Czuła przecież otaczający ją, nienaturalny skwar, odór powoli psujących się ryb i sypki, suchy mimo niedawnego deszczu, piasek pod stopami. Nie potrzebowała więcej, osadzających ją w rzeczywistości, bodźców. Zamrugała intensywniej, odchyliła głowę ku górze, ku niebu, wciąż zachmurzonym, pozbawionym tego przeklętego miecza Damoklesa.
Powoli wzięła głębszy wdech. Rozluźniła każdy nieświadomie spięty mięsień, każde pojedyncze ścięgno. Wszystko miała pod kontrolą. Wsłuchiwała się w równomierny, spokojny (czyli odpowiedni) rytm serca. Tęskniła za czasami przed tymi incydentami. Za zagadkami, które drażniły jej ambicję, a nie poczucie bezpieczeństwa. Za wyzwaniami żywiącymi, a nie niepotrzebnie rozpraszającymi analityczny umysł. Za nią chyba też.
Nie drgnęła, mimo zaskoczenia. Nie mrugnęła, trochę nieobecne spojrzenie nie opuściło poszarzałego nieba, póki w powietrzu nie wybrzmiały znajome zbitki, norweskich zgłosek. Niespiesznie przekierowała wzrok na małą niedźwiedzicę.
Zasznurował im usta, lecz zapomniał zapieczętować magię — jej głos przy angielszczyźnie zazwyczaj płaski i monotonny, w norweskim nabierał na ostrości, był lodowaty, lecz zachęcający, niczym mury niegdyś goszczącego je Durmstrangu. Wbiła przenikliwe spojrzenie w tak dawno niewidzianą sylwetkę. Uważnie śledziła zatarte już w pamięci rysy. Ciekawsko łypała w poszukiwaniu kuszy. Byłaś już w tutejszych lasach? Delikatnie rozchyliła usta, czując jak przeszywa ją odległe echo znajomej mieszanki; nadziei, zazdrości i ciekawości. Nieodłącznej części niecierpliwego wyczekiwania. W te również się nie zapędzam. O tych też mogłabyś mi opowiedzieć. Delikatnie pokręciła głową, przymrużyła oczy, niby w geście ostrożnego rozbawienia własną osobą. Co tu właściwie robisz? Tak daleko syberyjskiej puszczy, w tym skwarze?Nie tęsknisz za zimą, Varyo? — Przechyliła głowę. Zwróciła ją ku wciąż wrzącemu zbiornikowi i malowanym kukłom. Według legendy będących dowodem na nieudaną próbę poszerzenia wpływów. Czyżby po to niedźwiedzie coraz liczniej opuszczały mroźną tajgę? W poszukiwaniu nowych terenów do podbicia? Stłumiła na razie te myśli. Jeśli niedźwiedzica odczuje taką potrzebę, sama prędzej czy później udzieli jej odpowiedzi.
Gudrun Borgin
Gudrun Borgin
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Umysł będzie swoją ostatnią przeszkodą
OPCM : 24 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3 +3
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11766-gudrun-laerke-borgin#364882 https://www.morsmordre.net/t11825-huginn#365040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11870-skrytka-bankowa-nr-2550#366769 https://www.morsmordre.net/t11826-gudrun-l-borgin
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]14.01.24 9:42
Ledwie krok, wcisk mocno zasznurowanego buta wprost w rozłażącą się breję z mokrej ziemi i resztek cuchnącej psiej historii. Wciąż bliżej mi było do dzikiego zwierza niż do salonowej, angielskiej damy. Pracowałam nad tym powoli, przyzwyczajając sobie ujęcia nowej rzeczywistości, choć w tym miałkim, zabrudzonym krajobrazie wyjętym z marzeń bezprawnych te eleganckie, urokliwe widoki mogłabym w tym błocie co najwyżej zatopić. I nikt niczego by nie zauważył. Bzdurna, choć wygodna była to wiara. Daleka od podobnych myśli wolałam skupiać się na całokształcie podpatrzonego na gruncie zjawiska: długonogiej kobiety o bladym licu i jej wszystkich kąpiących się w bajorze żołnierzyków. Gdy zawiewało, czułam odór martwej, rozbabranej ryby porzuconej tuż przy brzegu zbiornika. Nieopodal kupa fabrycznego żelastwa rdzewiała w skrzypiącym osamotnieniu. Byłyśmy na pozór całkowicie porzucone przez te londyńskie szumowiny, choć daleka byłam od ucinania sobie za to ręki – niektóre ślepia zlepione z otoczeniem były tak bardzo, że nawet zaprawiony bystrzak miewał trudności. Wyspa nie była lasem, przemysłowe pustostany nie były drzewami. Tylko ci malowaniu chłopcy rozmiękli od stuletniej wilgoci mogliby robić za zwierzynę, gdyby chociaż kropla zdołała wytrącić się z sadzawki. Wytrącić, a potem z nas zakpić. Czas albo inny urok zdołał jednak skutecznie zmyć z nich męstwo. Porządne kopnięcie zepchnęłoby takiego na dno, nawet gdy mętna woda wydawała się bardzo gęsta i zupełnie niewzruszona. Ziemi jednak żaden nie mógł dotknąć. Byli kłodami, wznosili się, w ciasnocie zbyt nieliczni, aby jeden drugiego mógł wyprzeć. W szuwarach każdy chciał podejrzeć kawałek świata. Jednak to nasze spojrzenia wciąż wznosiły się wyżej, ponad ich grząską beznadzieją. Wiedziałam, że czegoś takiego lepiej nie tykać, a jednak w jakimś chorym kuriozum zdawali się przyciągać nas obie. Znów podeszłam bliżej, lekko i bezszelestnie – zupełnie jakbym nie chciała zbudzać wystruganych kawałków drewna. Ani przerywać jej spokojnego spoglądania.
- Już znasz ich brzemię prędzej stwierdziłam, niż zapytałam. Byłam pewna, że rozwiązanie tej zagadki dla Gudrun nie stanowiło wielkiego wyzwania – albo przynajmniej już nabyła całkiem poważnych podejrzeń. Skąpemu słówku towarzyszyło dalekie od widoków jej twarzy spojrzenie. Dopiero potem, kiedy głowa jasnowłosej zwróciła się ku mnie, wniosłam i własną brodę, by móc zaczepić się o jej twarz. Zwyczajne to było, dalekie od wysuwania tysięcy wniosków i stawiania licznych pytań. Nie rozbierałam jej osoby, nie dziwiłam się spotkaniu. Przyjmowałam je bez próby wyjaśnienia lat pełnych nieobecności i milczenia. Z naszej dwójki to ja wkraczałam na teoretycznie nienależne mi krainy, obce rosyjskim córkom, a jednak dziś bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. I tu przyszło mi pozostawić wyraźny ślad, pamiątkę po Varvarze Mulciber – jak ten prędki cień ślizgającej się po londyńskich kamienicach. Pomyślałam, że jeżeli Gudrun wie, co spotkało ludzi, przedmioty, zwierzęta lub inne mary dziś przybierające kształt zatopionych chłopców, to wyjdzie mi naprzeciw. Jeżeli zaś tego nie uczyni, świat będzie istniał dalej. Senne emocje dostarczały jedynie ten mocno zaszyfrowany wyraz, nic, co byłoby zadziwiające w moim przypadku. Jednak gdzieś w środku poczułam jakiś przyjazny prąd. Posuwał się wciąż powoli, krył pod skórą, nie chciał przyznać do swojego istnienia. Dobrze było spotkać znajomą. Mam ją w sobie, głębokoprzyznałam, orientując się, że dziewczyna zdawała się dobrze zapamiętać moją naturę. – Deszczowa Anglia daje mniej słońca, przynajmniej tyle dopowiedziałam skąpo, nagle wyginając mocno szyję i szukając widoku szarego nieba. Ulewy nie były mi straszne, choć łowom nigdy nie sprzyjały. Wolałam jednak wodę od uczucia pieczenia skóry. Co zaś tyczyło się tęsknoty – nie tak myślałam o Syberii, nie w ten sposób zawracałam ku niej oczy. Była oswojona, była prawem i obowiązkiem, była domem, ale obrałam nowy szlak, widząc dla niedźwiedzi ogromną szansę właśnie tu, na brytyjskiej ziemi. Czy Gudrun rozumiała? Zamiast mojego dalszego wywodu, do naszych uszu doleciało wyłącznie napastliwe żabie śpiewanie. Nigdy nie mówiłam dużo, ściśle pilnując każdej z myśli. Może któregoś dnia przyjdzie mi je uwolnić. Na razie jednak ulokowałam spojrzenie na bezpańskim psie krążącym kilkadziesiąt metrów od nas. Włóczył się od miejsca do miejsca, nigdzie nie odnajdując powodu, by zostać. A potem nagle wzniósł łeb i przyjrzał się nam obu. Ziemia niczyja chyba jednak miała kogoś. Jak myślisz? Co znajduje się na dnie? - zapytałam cicho. Rzadko prowokowałam konwersację.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]30.01.24 23:24
Obecność Varyi, choć nagła i zaskakująca, nieprzewidziana, zdawała się nie drażnić umysłu Gudrun. Być może przez wzgląd na nowe znalezisko - wrząca smolista tafla mogła nadszarpnąć wątłe zapasy borginowskiego zdumienia. Jaźń skupiona na zachowaniu spokoju nie pozwalać irytacji dojść do głosu. Bądź, najzwyczajniej w świecie, nie dostrzegała żadnych nieprawidłowości. Przeciągle jęczącemu żelastwu daleko było do szumu drzew, sypkiemu piasku do wiecznej zmarzliny, a drewnianym żołnierzykom do spetryfikowanej zwierzyny, lecz mimo to Mulciber zdawała się tu pasować jak ulał, być właściwą osobą, we właściwym miejscu, o właściwym czasie. Ze swoimi niepozornymi, łagodnymi rysami, przenikliwym spojrzeniem doświadczonego mordercy myśliwego i drzemiącą w ciele siłą. Zdawała się prawie tutejsza.
Oczy Gudrun delikatnie się zmrużyły. Posągowa twarz drgnęła, pozwalając skąpej oznace, trudno powiedzieć czego… Zadowolenia? Spokoju? Nostalgii? Aprobaty? Niemego potwierdzenia? Wypłynąć na wierzch. Tak jak jej uśmiechy rzadko sięgały ust (jakby w opozycji do otoczenia, w którym większość uśmiechów sięgała jedynie ust, nigdy zaś oczu), tak samo Varya zazwyczaj zdawała się od pytań preferować stwierdzenia. Kolejny, znajomy trop. Ręce nieświadomie, delikatnie ugięte, gotowe w każdej chwili sięgnąć po różdżkę, rozluźniły się nieznacznie, swobodnie opadły wzdłuż prostej spódnicy. Nie widziały się od przeszło pół dekady. Zdążyły w tym czasie wyrosnąć ze szkolnych mundurków, zmierzyć się z urokami oraz goryczą pierwszych samodzielnie stawianych kroków. Jakieś zmiany musiały zajść i to właśnie w próbie ich uchwycenia Gudrun wciąż uważnie przyglądała się starej znajomej.
To w końcu moi starzy sąsiedzi — odmruknęła. Kątem oka ponownie zerknęła ku rzędowi posępnych żołnierzyków. Podtapiane we wrzącym, czarnym szlamie kukły przywodziły na myśl rytualne ofiary bądź wymyślne lalki voodoo. Kącik drgnął ku górze w wyrazie pokracznego, przewrotnego uśmiechu. Próchniejące, wypacykowane lale skazane na tkwienie w ukropie śmierdzącej brei i wieczne trwanie w zawieszeniu między dwoma brzegami… gorzkie skojarzenia nasuwały się same.
Jeśli wierzyć legendzie — po krótkiej, wypełnionej jedynie żabim skrzekiem chwili, podjęła wątek na nowo. Poczuła, jak instynktownie wchodzi w rolę korepetytorki, ostrożnie i nienachalnie podrzucającej okruchy wiedzy. Trudno było się oduczyć starych nawyków. Albo to po prostu Gudrun nie potrafiła sobie odmówić podzielenia się informacjami - wszystko jedno czy zaczerpniętymi z przepastnych ksiąg czy zasłyszanymi w pobliskich barach. — pragnęli przenieść tu część swej działalności — Gudrun na wpół świadomie użyła bardziej mglistego i eleganckiego określenia na handel odludzkimi ingrediencjami, czarnomagicznymi artefaktami, klątwami, narkotykami bądź dokonywanie (oczywiście wysoko płatnych) zabójstw — lecz psy zagrodziły im drogę. — minimalnie uniesiony kącik ust powrócił na swoje miejsce. W trakcie ostatnich lat zdecydowanie rzadziej mówiono o aurorach. Coraz głośniej i otwarciej poruszano na ulicach Londynu temat czarnej magii. Ciekawe czy dziś zatopieni chłopcy byliby w stanie dogadać się ze śmierciożercami na tyle, by dopiąć swego?
Przynajmniej — cicho zawtórowała. Wzięła głębszy wdech, pozwalając spiekocie wedrzeć się do płuc. Mam ją w sobie, głęboko. Delikatnie przymrużyła oczy na wspomnienie skrzącego się w śniegu, trzeszczących pod nawałami białego puchu drzew. Angielskie zimy stanowiły jedynie lichą namiastkę norweskich. Ostre, przecinające krystalicznie czyste powietrze promienie słońca, przed którymi tak uparcie umykała Varya, na wyspie - spowitej ciężkim całunem szaroburych chmur - wykorzystywały ledwie ułamek swego potencjału. Gudrun jednak - mimo awersji do upałów - nie potrafiła czerpać z tego faktu satysfakcji. Dziecięce lata spędzone w cieniu koszmarów i gradowych chmur nakazywały łapczywie pochwycać każdy promyk. Zaś serce nieśmiało tęskniło za chłodnymi objęciami szkolnych murów. Najwidoczniej norweskie śnieżyce nie wymrażały zbędnego sentymentalizmu równie skutecznie co syberyjskie mrozy.
Muł, piach, butwiejąca trzcina, przegniłe wodorosty - przez umysł Gudrun przewijała się długa, odrobinę złośliwa lista, szybko ją jednak odtrąciła. Nie czuła się wystarczająco swobodnie z młodszą czarownicą, by próbować się z nią, choćby niewinnie, drażnić. Zresztą, zareagowanie w ten sposób na jedno z rzadkich pytań byłoby czystą głupotą, spaleniem, przecież rzadko okazywanej inicjatywy.
Odłamek — odparła, spokojnym zdecydowanym tonem. Nie czuła potrzeby konkretnego dookreślanie proweniencji odłamka, pozbawione krwistej łuny niebo było wystarczająco wymowne. — ale odradzałabym ci nurkowanie ku niemu — dodała wciąż śmiertelnie poważna, jakby szczerze wierzyła, iż Varya byłaby w stanie w nagłym zrywie głupoty ruszyć po okruch komety. Nie zdzwiłaby się w końcu, gdyby młodsza Mulciber pozwoliła się w ten czy inny sposób wrobić w równie lekkomyślny czyn. W niebieskich tęczówkach mignął figlarny błysk, po czym równie szybko co się pojawił - został starannie przygaszony. — Jeszcze byś skończyła jak jedna z tych ryb. — Kopnięty kamyczek odbił się od nadymanych brzuchów jednego z unoszących się na wodzie trucheł. Z cichym pluskiem wpadł pod smoliście czarną taflą.
Widziałaś płonące niebo czy przybyłaś już po? — odbiła piłeczkę, szczerze zaciekawiona.
Gudrun Borgin
Gudrun Borgin
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Umysł będzie swoją ostatnią przeszkodą
OPCM : 24 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3 +3
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11766-gudrun-laerke-borgin#364882 https://www.morsmordre.net/t11825-huginn#365040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11870-skrytka-bankowa-nr-2550#366769 https://www.morsmordre.net/t11826-gudrun-l-borgin
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]31.01.24 18:30
Błoto mlasnęło pod twardą podeszwą, gdy dziwacznie zachęcona przez jej wtrącenie, uczyniłam jeszcze jeden krok w stronę zdychającego bajora. Już ostatni, albowiem skórzane czubki oficerek liznęła naruszona granica, ta między ziemią a wodą. Twarz ani drgnęła, niespecjalnie skora do zadręczenia się pomazanym zgnilizną opancerzeniem. Z tym mętnym wyrazem naturalnie zlewała się z wyspiarskim obrazkiem. Ważniejsze powinny być zaczątki opowieści. Tymczasem wymruczany, skąpy prolog przemijał bez wybicia w moich myślach głębokich sensów. Przyszedł i odszedł, a ja go przyjęłam, nie dopraszając się o wywleczenie z marginesów dodatkowej anegdoty, nie do końca też rozumiejąc paktu ponurego sąsiedztwa. Natychmiastowe, niepoprzedzone refleksją skojarzenie wydało się prędzej śmiesznym żartem, niż faktyczną historią. Ostatecznie tylko plątałam się w możliwościach, żadnej nie poświęcając dostatecznej uwagi.
W tych płazich nawoływaniach przysłuchałam się pierwszym objawieniom, nie rozluźniając na ten czas przywiązania oczu do nurzających się w wilgotnej paćce oficerskich lalek. Gdy zdechły przyrdzewiałe mugolskie maszyny, oberwało się całej okolicy, choć przyłapane zwierzęce byty zdawały się stanowić ostatni argument przeczący istnieniu błotnego cmentarzyska. Czy to wystarczające? Nie było powodów, by wznosić kuszę, choć dla zabłąkańca, w mule i kupie żelaznych resztek, byle szczeknięcie potrafiło przebić się srogo przez skórę. Ja nie splątałam kierunków. Odnaleziona w tej szarości Gudrun wyrastała; przypominała posąg, znajomy punkt pośrodku niczego – wskazówkę. Nienachalnie zamierzałam przygarnąć wszystko, co z tych widoków wyszarpywały dla siebie jej oczy. Ponad złomowiskiem ożywiała jakąś treść. Mogłam ją poznać, nie musiałam w nią wierzyć.
Bajdurzenie przeszłości, między fantazjami ludu a rzeczywistymi dziejami nie brzmiało przekonująco, ale dobrze wpasowująca się w tę ilustrację przewodniczka umiała nadłamać moje chłodne kalkulacje. Dzisiejsze psy, bezpańskie lub czyjeś, nie ośmieliłyby się im przeszkodzić. Znają swoje miejsce wygłosiłam dobitnie, odtwarzając jednolity głos otoczenia, w którym żyłam, niedźwiedziego ryku, który nie tylko przesiąkał mnie do cna, ale i stał się moim własnym krzykiem. Zawsze nim był. Nasze grube skóry przedarły się przez opór, który baśniowych chłopców wtedy rozbroił i przeklął w grząskim szlamie. Uderzająca w nas legenda dziś została pomszczona. Historie, które nadejdą, nie będą kalać w święte tradycje czarodziejów, nie będą sprzeciwiać się potęgom, które wyszlifowały nasze twarze, Gudrun i moją, tamtych uczennic dorastających ponad czarną księgą i brutalnym świstem różdżki. Dłużej nad tym nie dywagowałam. Poznałam treść lokalnych podszeptów, nie dając się im uwieźć, choć potrafiłam utożsamić się z draśnięciem, które przepchnęło do bajora podążających z misją czarodziejów. Dziś gnijące drewno urastało do ckliwego monumentu. W Londynie przestawali być dręczącym przekleństwem, łatwo można było z chłopców uczynić bohaterów. Niepotwierdzone opowieści osiągały jednak status ledwie plotki. Zaś te nie budziły mojego najmniejszego zainteresowania. Rozmyło się śladowe uczucie przejęcia.
Odłamek, bezgłośnie zawtórowały jej usta, podczas gdy prześwietlające nieprzezroczyste wody spojrzenie bezskutecznie próbowało wyczerpać tajemnicę. Raczej spodziewałabym się mętnej odpowiedzi lub kompletnego jej braku, niż tej iskry wyrzuconej po to, by skutecznie wyparować niepewne wody. Gdy jednak pomyślałam dłużej, przyznałam jej rację, a namiastka kosmicznego budulca wydała się nagle zupełnie nijaka. Podobna do kupy kamieni i kawałków metalu, które w rozsądnym przekonaniu mogłam tam umieścić. – To kąpiel dla szaleńców – zgodziłam się. Dobry skarb potrafił z rozsądnego zrobić wariata. Podobne odłamki, pylące księżycem potrafiły trwale pokiereszować niewinne twarze. Płaczliwe pogłoski o podobnych incydentach od dwóch tygodni rozpływały się po kraju. Podejrzewałam, że w tych wodach czaiło się jednak jeszcze więcej przekleństw. Nieodnalezione od czasów katastrofy trupy trująco rozkładały się. Przyjmę twą radę. Ani ta woda ani żadna inna, dopóki nie uprzątniemy świata i tylko tyle, brak pytań, brak rozwijania historii i wyciągania się po garść jej własnych odczuć. Przemyślenia były ciche, usta na tyle lepkie, by pożałować dynamicznego ruchu – zawsze w opozycji do rwącego się ku akcji ciała. Gudrun wcale nie pozwalała mi się wycofać, a ja sprowokowana nagle odnalazłam słowa.Widziałam. Kometę także. Gdy się pojawiła, byłam w lesie. Tuż nad ciałem zdychającego ponuraka. Nie moja to była strzała opowiedziałam nawet chętnie. A co ty widziałaś? zapytałam prędko. Po niebie rozlała się gwiezdna czerwień, świat się trząsł, pola i wsie zalały wody, a mimo to londyńska wyspa wciąż stała. Zatopionych nie da się utopić drugi raz. Umiałabyś zdjąć tę klątwę?
Im dłużej była obok mnie, tym więcej zaczynałam mówić, wytrącając się samoistnie z klatki własnych przyrzeczeń. Opory miękły, kiedy wilgoć próbowała nas wciąż pętać na tej psiej wyspie. Na pewno właśnie o to chodziło? A może o nią?
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]11.02.24 18:11
Ciało powoli przyzwyczajało się do bezlitosnego skwaru. Duchota niosła ze sobą wspomnienie płonącego nieba, lecz równocześnie stanowiła dobitne podkreślenie niezwykłości obserwowanej scenerii. Ciągle niezrozumiała, tworzyła jednak wraz ze sczerniałymi szuwarami wewnętrznie spójną całość, z kolei wraz z obdrapanym, wciąż wyszczerzonym żołnierzykiem i wrzącą, smoliście czarną wodą - klarowny ciąg przyczynowo-skutkowy. Plasowała się w rzeczywistością z finezją, której widziadła były wyzbyte. Wręcz czule, niczym apodyktyczna matka, gładziła skórę, przyklejała zagubione kosmyki do czoła, koszule do pleców. Siłą wdzierała się do gardła, niemo zachęcała do ulegnięcia lekkomyślnej fascynacji, postąpienia o krok dalej, wepchnięciu niedźwiedzicy w zdradliwe wody w imię eksperymentu pochylenia się, ugaszenia pragnienia wiedzy.
Drażniąca suchość w przełyku i wszechogarniający upał nie dorównywał jednak wspomnieniu mroźnej zimy. Chłodu, w którym wykuły się ich charaktery. Zamarzniętych na kość, niegdyś wzburzonych oceanów, po których uczyli się stawiać coraz pewniejsze kroki. Szybkie i śmiałe nawet, zwłaszcza w razie roztopów. Gudrun wpółświadomie uniosła podbródek nieco wyżej. Ciśnięta w objęcia lodowatej wody, wszystko jedno czy z własnej woli, przez złośliwą krę czy pchnięta przez wrogie, dziecięce łapska, nigdy nie krzyczała. Jedynie wstrzymywała oddech w wyrazie zdumienia. I ulgi. Oswojone igiełki mrozu nie raniły, stanowiły znajomą, bezpieczną przestrzeń. Odcinały od rzeczywistości, równocześnie nie wpędzając ciała w letarg. Trzymały duszę w ryzach nawet po latach.
A jednak — spokojne wtrącenie wybrzmiało przy stanowczym, przesiąkniętym puszczą zewie niezwykle delikatnie. Niczym upadek ostatniego płatka śniegu, bezgłośnej przeważającej szalę drobiny przy trzasku po chwili złamanej na wpół jodły. Niczym świst skowronich skrzydeł przy ryku niedźwiedzia. Ulotny, pozornie nic nieznaczący strzępek. Nie próbowała przebierać go w cięższe szaty bądź nieporadnie naśladować dziewiczy ryk lasów, które nigdy nie miały być jej. Po części przez świadomości miałkości i śmieszności tym podobnych prób, przede wszystkim jednak - skowroni trel miał zwracać uwagę jedynie najuważniejszych słuchaczy. O ile życie mu było miłe. — mimo zrzuconych kajdanów jak na razie nikt nie zagarnął sobie tych ziem. — Ostrożnie przekierowała myśli Varyi, miękko kontrując przebijającą się w jej słowach ujmującą śmiałość. Spojrzenie dotąd uważnie śledzące każdy mięsień mimiczny młodej Mulciber, straciło na ostrości, delikatnie rozproszyło się w zadumie. Bądź rozbawieniu? — Niektórych błoto brzydzi bardziej niż krew. — Zazwyczaj monotonny ton melodycznie zatańczył przy ostatnim słowie, markując fantom rozbawionnego prychnięcia. Zarówno dla Borgin, od maluczkiego dopomagającej w rodzinnym interesie jak i dla obytej z łowieckim oraz taksydermistycznym fachem Mulciber wzdryganie się na widok posoki zakrawało o absurd. Po namyśle zdawało się jedynie symptomem wyolbrzymionego i zbędnego manieryzmu. Wymówką. — Znajomy szczęk metalu odstrasza. — wyszeptała, dopiero teraz dostrzegłszy malującą się przed jej oczyma oczywistość. Kundla odskakującego w popłochu od przypadkiem potrąconego żelastwa. Góry złomu. Symbolicznego nagrobku złożonego w imię cywilizacji wyklętej, gorszej, a mimo wszystko wciąż zatrważającej - samym wspomnieniem, echem niezrozumiałego huku i szczęku równie niezrozumiałych maszyn - stokroć podobno potężniejszą nację. Bladoniebieskie spojrzenie na nowo skupiło się na Varyi, wciąż dumnie wypiętej u krańca dwóch światów. Wyzbytej lęku, lecz nie rozsądku. Raczej.
Dobrze dla nas — wiatr poniósł już ledwo słyszalne słowa. Usłusznie zaniósł je Varyi, po czym zamilkł, pozwalając wybrzmieć kwestii w ciszy i pewnym niedopowiedzeniu, którego sama Gudrun nie była w stanie w pełni uchwycić. Dawno oswoiła upuszczone fabryki, pokładała w nie chyba większą ufność niż w londyńskie uliczki - przedtem przeraźliwie chaotyczne, tłoczne, pełne obcego elementu, teraz z kolei niepokojąco puste, po Nocy Spadających Gwiazd dodatkowo trącące nieprzystającym do nich tragizmem. Cieszyła się ze stanu zawieszenia w którym tkwiła, zapomniana przez prawie wszystkich psia wyspa. Tylko ile jeszcze mogła ona tak trwać w półcieniu? Ile chwil złudnej samotności i spokoju im jej pozostało?
Ponuraka? — głośniej odmruknęła, rozpraszając własne myśli i wygodnie puszczając mimo uszu poprzednie (niewygodne i pełne powinności uprzątniemy, do którego nie umiała się ustosunkować) zdania. Umysł jak zawsze w podobnych chwilach ruszył myślami ku pracy. Prawie wszystkie, zamęczające klientów ponuraki - przywołane czarną magią paranoidalne wizje, wyimaginowane, bezcielesne mary - odprawiała ledwie jednym zaklęciem. Obracała w bestie w niebyt, rozwiązując splot swojskich run. Ujrzenie ich materialnego, krwawiącego pierwowzoru byłoby conajmniej intrygujące. — Nadawał się jeszcze do spreparowania? — ciekawsko dopytała, minimalnie skracając dzielący je dystans.
Otwarcie się ognistych wrót w lesie Waltham — przez mikrosekundę tchnięty iskrą szczerej ciekawości oraz młodzieńczego zapału głos powrócił w ramy znajomego, monotonnego rejestru. Nijakością i zgrabnie wplecionymi angielskimi nazwami ugasił cisnące się pod powieki wspomnienia. — Imponujący widok. — Olbrzymiego krateru, w którego skład stopionej materii o mało nie weszła Imosia ona sama. Drzew, złamanych i doszczętnie spalonych niczym zapałki. Instynktownie pogładziła różdżkę, by choćby przez materiał cienkich rękawiczek poczuć chłód tamaryszkowego drewna. — Możemy tam wspólnie ruszyćPrzekonać się czy to wszystko n a p r a w d ę miało miejsce. Czy odbiło na rzeczywistości trwały ślad, tak jak powinno. Jak na mnie.kiedy świat wreszcie ochłoniewspomnienia okrzepną. Zacisnęła szczękę, nie chcąc wyrazom rażącej słabości dojść do głosu. Mogłaby ruszyć ku grobowcu Elfiego Szlaku choćby dziś, choćby sama. Byłaby w stanie, podkuszona tą samą niezdrową fascynacją, która ciągnęła ją ku zatopionym w głębinach odprysku meteorytu, lecz… miałay przecież bardziej naglące sprawy na głowie, czyż nie?
Prostolinijne pytanie, skryta w jego meandrach wiara, która mile załaskotała zazwyczaj zagonione w róg, zbędne ego Gudrun, zaskakująco skutecznie oddaliła widmo sierpniowej nocy. Klatka piersiowa leniwie zadrżała w niemym śmiechu. — Nie — Borgin zdecydowanie szepnęła. Powiodła równocześnie tęsknym i łakomym wzrokiem po odpychających truchłach drewnianych kukłach. — Jeszcze nie — wybrzmiało nad smoliście czarną taflą niczym zaklęcie, obietnica. Para, ciemnych trzewików ułożyła się równym rzędem tuż obok ciężkich, nawykłych do leśnych ostępów buciorów. Kolejny bąbel wrzącego bajora o mało nie prysnął na roboczą spódnicę. Powietrze wciąż drżało, nabrzmiałe od magii. Klątwy? Uroku? Czaru? Zbyt potężnego, starego, niestabilnego i obcego, by bądź co bądź jeszcze młoda czarownica ważyła się spróbować złamać, lecz na tyle nęcącego by pragnęła choćby musnąć powierzchnię; jego, bądź czegokolwiek innego. Delikatnie ujęła różdżkę w dłoń.
Festivo — niespiesznie, jakby w obawie, iż nawykły do norweskiego język niedbale postawi łacińskie akcenty, rzuciła zaklęcie. Zmarszczyła w skupieniu nos. Czyj los okaże się ściślej spleciony z na codzień przez nią neutralizowaną, plugawą magią? Kto okaże się bardziej wylewny?
Zatopieni chłopcy czy przybysz z orbity?
Gudrun Borgin
Gudrun Borgin
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Umysł będzie swoją ostatnią przeszkodą
OPCM : 24 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3 +3
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11766-gudrun-laerke-borgin#364882 https://www.morsmordre.net/t11825-huginn#365040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11870-skrytka-bankowa-nr-2550#366769 https://www.morsmordre.net/t11826-gudrun-l-borgin
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]11.02.24 18:11
The member 'Gudrun Borgin' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zatopieni chłopcy - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]17.02.24 23:16
- I nikt nie zgarnie – przyznałam cicho, dobrze odnajdując się z nią w tej wspólnej, nienachalnej toni. Rozmowa toczyła się wolno, ponad nieczęstymi głoskami dominowała cisza przepchana zapewne pod dwoma fryzurami gęstwiną bezkresnych myśli. Byłyśmy do siebie dopasowane. W tej dobrej kompozycji czułam komfort i nadzieję na zrozumienie – wcale nie zdarzało się to często. Nieskrępowanie pozwoliłam sobie więc na gorzki wyrok. Pozostawałam pewna, że los tej wyspy prędko się nie odmieni, że ktokolwiek wejdzie tu z ciężkimi buciorami, by dewastować i uplastyczniać na swoje, ten prędko podzieli los kukłowatych chłopców albo, kolejny raz bez echa obijając się o twarde struktury, po prostu się podda. – Wtargnięcie jest stratą czasu – zgodziłam się, bo żadna z nas nie umiała sobie wyobrazić zwycięstwa obcego ponad dobrze zasadzoną na tej wyspie surowością. Bezpańskość stawała się najwyższym i niepodważalnym manifestem. Gotowa byłam zaufać tutejszym duchom, przyjąć niespisane reguły wąskiego kawałka ziemi. Odejść po własnych śladach. Pojąć to, co dla szarej masy pozostawało absurdalne. Kij jednak miał dwa końce. Gdy wspomniała o błocie i krwi, nie myliła się. Nas nie raziły, lecz rozrzuconych po hrabstwach czarodziejów owszem. Dla nas były naturą, dla nich ohydztwem. Nieczułość na podobne substancje dawała wielu prawo do podważania naszego jestestwa. Do przybijania prześmiewczej, wątpiącej łaty. Co odstawało od tłumu, stawało się podejrzane. Nad słusznymi spostrzeżeniami Gudrun wolałam jednak nie dywagować zbyt długo. Wnioski nasuwały się samoistnie. Porzucona wyspa wcale nie cierpiała przez wzgląd na swą samotność. Tak było jej dobrze. – Nie doznał go pierwszy raz, a jednak zdziwił się. Nie było go tu wcześniej. Psa albo żelastwa – rozprawiałam głośno, choć melodie raczej wydawały się zobojętniałe. Smętne jak zastygłe wodne brzegi wokół. Mulaste jak kroki przez grząskie bagna. I ja pozostawiłam kotwicę w jej spojrzeniu. To miejsce wysyłało nazbyt oczywiste wskazówki. Szorujące metale niemal scalające się z przemoczona glebą, poszczekujące kundle niosące we własnym skudłaczonym brudzie całe miesiące wyspiarskiej opowieści i wreszcie nachalne wietrzysko popychające nas raz w jedną, a raz w drugą stronę. Zawsze w wodę. W stronę Londynu lub w wilgoć historycznych odmętów. Tyle że nasze stopy, sklejone z błotnistym podłożem, wciąż koczowały pomiędzy. Markotność spotkania mogłaby w najlepszym wypadku ukołysać do snu. Mnie się ono podobało.
Potwierdziłam jej powolnym skinieniem, nie zwracając nawet uwagi na wątki porzucone w plątaninie i tak przesadnie skąpych kwestii. Wspomnienie o ponuraku rozbudziło ją. Słusznie. Stworzenie wyjęte z wróżb, legend i koszmarów wydawało się ni to imponujące, ni przerażające. Rodziło pytania i skłaniało do fantazji. Ja jednak w tamtej chwili widziałam kupę zdychającego ciała i smoliste futro, które poświata gwiezdna próbowała dobić swym kosmicznym wejrzeniem. Nie zawodziło mnie spojrzenie, czułam smród, pod palcami przesuwało się wilgotne, zlane czerwienią włosie. Wrażenie to nie opuściło mnie aż po dzisiejszy dzień. – Do niczego się nie nadawał. Gwiazda chciała, żeby został. Nie zabiera się ponuraka ze sobą – przyznałam szczerze, nieco nawet upominająco, bo każdy czarodziej wiedział, że pewnych zachowań należało się wystrzegać. Grzebanie w ciele ponuraka można było łatwo wpisać na tę listę.
- Noc tysiąca gwiazd – szepnęłam prędzej dla siebie samej, gdy tylko podzieliła się własnym widokiem. Znałam opowieści. Las, który dał nam święto lata i miłości, teraz pozwolił wynurzyć się cierpieniom. Borgin mówiła o wrotach, nietrudno było przyjąć, że z nich wypełznąć mogło wszelkie zło, ale ja spoglądałam na sprawę mniej fantazyjnie. Kataklizmy wydobywały się zewsząd, jej obraz mógł być jednym z wielu. Wierzyłam jednak, że doznany koszmar zagnieździł się głęboko w umysłach wszystkich, którzy to widzieli na własne oczy. – Ucierpiałaś – ni to spytałam, ni to stwierdziłam. Wyzbyty z wróżebnych tonów głos nie naprowadzał na moją intencję. Bezpośrednie pytanie zdawało się być bolączką, bezpardonowym wtargnięciem w dramatyczną chwilę. Stwierdzenie było już osądem. Nie wybierałam żadnego z nich i o precyzyjną reakcję również nie prosiłam. W brązowych oczach zalśniła jednak pojedyncza smutna łuna. Rozmyła się prędko, wraz z następującą później propozycją. Naprawdę chciała tam powrócić? – Kiedy ochłonie, będę na wezwanie – bo stosownie było uczynić ją przewodnikiem i inicjatorem. – Tylko gdy zechcesz – dodałam ciszej. Ja nie miałam tam żadnego wspomnienia, ona mogła do dziś nosić rany, które parzyły na samą tylko myśl, na jedno cofnięcie oka wprost w piekielny kataklizm. Nie miałam prawa ciągnąć jej, gdy nie była gotowa. Nie rozpatrywałam traum, nie byłam najlepsza w rozczytywaniu się w ludzkich tragediach, ale sama od tamtej nocy mierzyłam się z serią nawracających plag sennych. A nigdy nie dostąpiłam widoku ognistych wrót. Nie próbowałam jednak nachalnie wciskać jej niczego, o czym sama nie miałam pojęcia. Nieco tylko ośmielił mnie ślad własnego cierpienia.
Choć mogłam oddać jej szczerą wiarę, nie próbowałam kłócić się z rozsądną kalkulacją własnych możliwości. Wiedziała najlepiej, znała metody i rodzaje przekleństw – tylko głupiec rzucałby się w odmęty gniewnych symboli, spodziewając się tam widoku własnej śmierci. Tyle że nas wychował Durmstrang, który osobiste granice kazał nam nieustannie przekraczać. Tchórzostwo karał, a piętna, każdy ślad próby, wyróżniał. Tak wytrenowani przejawialiśmy niekiedy skłonności do nierozsądnych kroków. Prędko wyraziło się to w jej dopowiedzeniu. Patrzyłam, jak kroczy wprost w sidła niepewności. Zafascynowana i gotowa połknąć w całości wyzwanie, którego smaku mogła się jedynie domyślać. Obserwowałam nieruchomo, w ciszy. Nie znosiłam, kiedy ktoś mącił w moich łowach bzdurnym gadaniem, dlatego darowałam sobie podobne występki. Nieco wyżej tylko uniosłam brodę, by wyśledzić to, co już za chwilę wypluje różdżka, by pochwycić tor lotu zaklęcia, by niczego nie utracić.
Ucichł głos czarownicy. Chłopcy dalej brylowali w błotnisku, twarze uśmiechały się do nas przeraźliwie w swej malowanej formule, aura wydawała się niezmienna. Poszukałam na twarzy Borgin wskazówki. – Gudrun? – podniosłam cicho jej imię. Nie chciałam spartaczyć rytuału.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]04.03.24 17:47
Dyskretne rysy, niewielkie fałdki przecierające szlaki przyszłym kurzym łapkom się pogłębiły. Skryte na dnie oka radosne i ciekawskie iskierki mocniej zalśniły. Stwierdzenia Varyi, przybrane w dobitne norweskie zbitki oraz przeplatane chwilami zgodnego milczenia, nie odbijały się Gudrun goryczką. Wręcz przeciwnie, miast tego zdawały się wprawiać ją w coraz pogodniejszy i głębszy spokój. Pozbawione objęć szuwarów, wyszczerbione i smażące się w smoliście czarnym bajorze kukły zbladły w obliczu wiekuistej prawdy - psia wyspa należała do Londynu, tak jak bezpański kundel należał do świata. Bez zobowiązań, bez wymagań, świadoma, iż wszystko jedno, przez jakie ręce się przewinie prędzej czy później powróci do siebie. W delikatne objęcia samotności, gdzie spokojnie będzie mogła wylizać się z bliźniejących ran, przyjrzeć powoli ścieranym przez czas śladom historii.
Gudrun cicho westchnęła, zmrużyła oczy, niczym omotany snem podróżnik, do którego dopiero dociera, że znajduje się we własnym łóżku, w domu. Ścierający ostatnie okruchy wątpliwości i niepokoju z oczu niczym śpioszki. — Podobnie jak nas tu nie było i w przyszłości nie będzie - dopowiedziała sobie w myślach, które zdawały się między nimi rozbrzmiewać głośniej od słów. Postronny obserwator mógłby uznać skrajny minimalizm ich wypowiedzi za objaw nieporadności językowej bądź prób zbudowanie lichej, nadętej fasady tajemnicy, na szczęście jednak okoliczne, zwierzęce ślepia nie marnowały czasu na czcze osądy. Słowa - raz po raz monotonnie wypowiadane, ostrożnie muskające taflę nasuwających się gdzieś w głębi wątków - trafiały jedynie do niedźwiedzich uszu. Tak jak powinny.
Przekrzywiła delikatnie głowę. Zakaz targania za sobą truchła najlepszego przyjaciela Kostuchy brzmiał rozsądnie, lecz mimo to wzbudził w Borgin nieokreślony, głęboko skryty oraz zaskakująco infantylny żal. Według jeszcze niedawno powszechnie uznawanych prawideł czarodzieje byli winni nie tylko unikać luźno powiązanych z czarną magią stworzeń, ale także plugawą dziedzinę per se. Z racji czy to rozsądku, czy to bezpieczeństwa mieli omijać zwłaszcza małe dziewczynki i ofiary plagi koszmarów czarnomagiczne inkantacje i mikstury, przesiąknięte nimi runy i wreszcie klątwy, kwintesencję dziedzictwa Borginów. Prędzej wygnaliby z serc ojczyznę, która przed wiekami sama się ich wyparła.
Bladoniebieskie, pozornie obojętne spojrzenie uwiesiło się na niższej sylwetce na dłuższą chwilę. Po raz kolejny próbowało przeszyć ją na wylot, obedrzeć ze skóry, tak by starannie dawkowane myśli zostały bezlitośnie wystawione na światło dzienne. Nie w imię troski, prób przejęcia czy uporządkowania buzujących pod czupryną wątków. Nie, tym razem motywowała ją jedynie i aż czysta, paląca ciekawość. — Nie zabiera — parne powietrze zadrgało. Ciszę przerwało echo subtelnej nagany. Minimalnie głośniejszy mlask błota i rechot żab-ocaleńców. Co ostatecznie powstrzymałoby cię przed zawieszeniem nad kominkiem dowodu na skuteczne uśmiercenie wyroku śmierci? Zmrużyła silniej oczy. Strach? Rozsądek? Myśliwski - cudem zachowany w na pozór bezdusznym sercu mordercy - kompas moralny?Jakim jeszcze stworzeniom należy się prawo łaski?bo przecież nie ludziom. W kącikach ust zabłąkał się cień gorzkiego uśmiechu. Ale może pozwoli Varyi się zaskoczyć? Może całkowicie mylnie i cynicznie przyrównywała zasady młodej Mulciber do tych należących do znajomych oprychów z Nokturnu?
Usta instynktownie zbiły się wąską kreskę. Szczęka ledwie zauważalnie, lecz odczuwalnie spięła. Noc Tysiąca Gwiazd, cóż za poetyczna nazwa na noc chaosu, ryków, palących się i pękających z trzaskiem drzew, fundamentów, ścian, ziemskiej skorupy i obracanych w miazgę ludzkich kości. Gudrun pozwoliła sobie na powolny, zmęczony wdech i jeszcze wolniejszy wydech. Od tych felernych zdarzeń minęły przeszło ponad dwa tygodnie. Niebo, owszem, runęło im na głowy, lecz co z tego skoro nie zmiotło z powierzchni ziemi jej świata i jej bliskich? Ocaleli (fartem, czystym fartem - złośliwy głosik przypominał jej co rusz) jedynie to się liczyło. Utrzymanie ich przy życiu i w bezpieczeństwie.
Dam znać — odparła, cicho, płynnie dostosowując głośność swej wypowiedzi do słyszalności szeptu Varyi. Delikatnie schyliła się nad smoliście czarną taflą wody. Omiotła beznamiętnym wzrokiem dwa drżące pod wpływem kolejnych pękających bąbli odbicia. Dwie czupryny, mimo różnych odcieni równie dobrze zlewające się z głębinami. Załamujące się na zgięciach fal twarze. Zmarszczyła minimalnie nos. Duplikat o brudnym, burogranatowym spojrzeniu wyszczerzył zęby w kpiącym uśmieszku. Na ułamek sekundy. Kolejny bąbel zamazał obraz. Gudrun nadal tkwiła w bezruchu. — Podobno… — zmusiła kącik ust do nieznacznego uniesienia się ku górze. Odbicie poddało się odgórnie narzuconym prawom fizyki. Jej grymas w niczym nie przypominał projekcji zwidu. — im dłużej zwleka się z powrotem na miotłę po upadku — Coś na wzór rozbawienia wkradło się do oczu z opóźnieniem, dopiero na wspomnienie upartych prób i zdartych kolan, nienawiści i miłości, które żywiła do wysiłku fizycznego za uczniaka. — tym trudniej wzbić się ku niebu. — Podniosła wzrok, wreszcie zamrugała. Musiała zaprząc strach do działania. Walczyć bądź uciekać. Inaczej czekał ją paraliż. Zamarcie.
Śmierć.
W oddali, niby w odpowiedzi zaskrzypiała żelbetonowa konstrukcja. Zastałe pręty zajęczały, kundel przeciągnął się i leniwie mlasnął. Cisza czy raczej zbiór szmerów niesłyszalnych dla większości przebodźcowanych, mieszczańskich uszu opatuliła ściślej wyspę, a co za tym idzie również swych gości, bezładnie rozrzuconych po tym bezpańskim skrawku ziemi.
Nieznacznie — szept gładko wkradł się między kolejną falę ropuszego rechotu i stęknięcie podstarzałego burka. W porównaniu do innych. Gudrun ostrożnie zwróciła głowę ku swej współtowarzyszce. A ty? Jak ty ucierpiałaś? Oczy, dwa szeroko otwarte zwierciadła duszy lśniły żądne wiedzy, usta jednak posłusznie trwały w bezruchu. Nie miała prawa do pytań. Nie miała prawa do odpowiedzi, których sama ledwie udzielała.
Jeszcze… — Różdżka powoli opadła. W głos wkradła się nutka zawodu i melancholii(?). Gudrun złapała się na chęci poprawienia Varyi. Laerke, Laerke, nie Gudrun. Ile właściwie czasu minęło, od kiedy zamieniła tyle słów po norwesku co dziś? Kiedy ostatnio nie tylko przeczytała, lecz usłyszała imię Laerke? — nie.Jeszcze za wcześnie. Czule pogładziła tamaryszkowe drewno, pewnym ruchem skryła je w połach spódnicy. Nie cofnęła się jednak ani na krok. — Tak? — pytanie wyraźnie zadźwięczało, pewnie chwytając cicho rzucone słowo.
Gudrun Borgin
Gudrun Borgin
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Umysł będzie swoją ostatnią przeszkodą
OPCM : 24 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3 +3
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11766-gudrun-laerke-borgin#364882 https://www.morsmordre.net/t11825-huginn#365040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11870-skrytka-bankowa-nr-2550#366769 https://www.morsmordre.net/t11826-gudrun-l-borgin
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]16.03.24 20:57
Każde mrugnięcie przyspieszało moment zapuszczenia się korzeni w wilgotnej, mulastej ziemi. Zbłądzone na tej wysepce czyjejś i jednocześnie tak wymownie bezpańskiej, mogłyśmy utkwić tu na długi czas. Mogłyśmy, lecz nie było nam wolno. Po prawdzie żadna strona nie była nam do końca należna. Gdzieś za dachami, gdzieś długie kilometry stąd przecież coś lub ktoś czekał. Czy na nią też? Tak, na pewno. Niedane nam było przysiąść w błocie i oddać się plastycznej ziemi tak bardzo, by za chwilę zrównać linię oka z którymś zbutwiałym chłopcem. A wtedy i nas dosięgłaby okropna klątwa. Odziana w burgundową szatę wiele razy słyszałam, że czarnomagiczne pieczęcie nie łączą się ze swoimi, nie krzywdzą swoich. Zaś my obydwie zaprosiłyśmy do środka namiastkę tego mroku. Nie analizowałam tego, ale teraz, po czasie trudno było zawierzyć podobnym mantrom. Wszak ze swoich mroczna moc potrafiła czerpać najmocniej. Potęga zawsze wymagała ofiary. Wargi bezgłośnie powtórzyły kawałek wybrzmiałej treści. Podobnie. Ułożone w bezgłosie wtórowały, uznając za zbędne uwalnianie choćby jednej mdłej głoski. Przy niej nie musiałam pilnować się ze swym milczeniem. Nie wyciskała ze mnie siłą słów, na które nie miałam ochoty, z którymi nie czułam pojednania. Za swą ciszą kryłam jednak mnogość prędkich myśli, które nijak nie mieściły się w zewnętrznej kamiennej kreacji. Niektórym całokształt nie wadził, niektórych nie drażnił. Niektórych.
Pokropiona czerwonym blaskiem, topiąca się w nienormalnej aurze przymierałam tamtej nocy. Nieznajoma i ja, żadna nie była do końca sobą, żadna nie miała pewności, czego wolno dotknąć. Niebo wypluwało znaki, żarzyło się groźbą, w ściółce mnożyły się tropy, zasychała krew. Biegła w sztuce przemierzania lasów i rozpoznawania znaków pierwszy raz tak dobitnie przyłapałam własną intuicję na niesprawności. Skrzypiała, chodziła ciężko, nie dawała mi pewności. Wyjątkowy nastrój przyczyniał się do postawienia wszelkich myśli w sztywnym wyczekiwaniu. Docierały polecenia krótkie i stanowcze. Sama je sobie zadawałam, co nawet nie było czymś nowym, ale tamta, ta druga… przerwała ciąg sprawdzonego działania. Ponurak miał odejść, nim pomarańczowa kometa wyssie z niego ostatni samoistny podryg.
Kto jeszcze? Gudrun, nie powinnaś pytać. Nie o to. Prosto, niczym mechaniczna kukła, obróciłam ku niej całą głowę. Od boku dosięgłam przenikliwością, przyłapałam usytuowany wysoko nade mną uśmiech i nierozszyfrowaną nutę przywarłą mimowolnie gdzieś do kącika ust. – Bratu – odparłam martwo, w niejakim następnie wcześniejszego poruszenia. – Zawsze – zapieczętowałam podniośle, nadzwyczaj poważna. Borgin mogła tego nie pojmować, mogła nie dosięgać istoty mojej myśli, ale ja dopatrywałam się w tym świętej zasady. Dla mnie nie istniała postać ważniejsza od brata. Zupełnie jakbym cząstkę siebie umieściła w nim, a on swoją głęboko we mnie. Byliśmy jednością. Moje oddanie, choć objawione w szorstkości i bezczułości, narodziło się dawno temu i nic nie mogło tego zmienić. Ja miałam takiego człowieka. A ty, Gudrun?
Gdy szyja na powrót zaprowadziła patrzenie do zatęchłego bajora, wchłonęłam skromny szept. Plecy rozciągnęły się, ciało złapało nieco więcej zwilgotniałego powietrza, a wszystko wokoło niezmiennie nużyło się w zarybionej aurze. Rechot płazów odmierzał kolejne minuty wręcz rytualnej już między nami pauzy. Zdawało się, że żadna z nas nie czuła pośpiechu, że myśli musiały nasączyć się, a dopiero potem wybrać odpowiednią porę na rozwarcie warg. W jej sylwetce odbijał się mój stan, niemal bliźniaczo. Była mi komfortem i zrozumieniem. Wiedziała? – To prawda – zgodziłam się, dziwiąc się nieco zasłyszanym dywagacją. Ktoś, kto przeszedł trening w murach norweskiego zamku, poznał dobitnie podobną lekcję. Nie było powodu, by zwlekać.
Zardzewiale podrygujące kawałki mugolskiego przemysłu frustrowały się wokół. Nie mogły odejść, nie mogły ożyć. Były do niczego. Mętnie egzystowały, czekając, aż natura wreszcie połknie je w całości i odbierze sposobność do skrzypiącego żałośnie nawoływania. Przy nich byłyśmy niesłyszalne, a w bezruchowości, ze stopami centymetr po centymetrze zagłębiającym się w błocie – prawie niewidzialne. W szarości wyspy zlewały się niekolorowe szaty. Jedynie włosy Gudrun, gdy tak ku niej raz jeszcze posunęłam oko, wydawały się jaśnieć przyjemnie pośrodku wyspy zamkniętej w ponurym okręgu mgieł i niepewności. – To mnie cieszy – wyraziłam szczerze, lecz bez wyrazistego dopełnienia podobnego pocieszenia linią barwnego uśmiechu. Ja sama od czasów feralnej nocy męczyłam się w obrzydliwych koszmarach, które pod powiekami osadzałam w sennej fabule własnym krewnym. Noc w noc. Krzywda, której nie widać, rany, których nie można zagoić. Pięść lekko ścisnęła się pod przydługawym, wygodnym rękawem, niewidocznie, ledwie prądem przedostając się na wysokość łokcia.
W porządku. Jeszcze nie. Kiedyś lub nigdy, nie byłyśmy niczym zobowiązane. – Chodźmy stąd już – odpowiedziałam zadowolona, że jakkolwiek zareagowała na imienne zaczepienie. Ostrożnie próbowałam ją odciągnąć. Powinna uważać. Nie miałyśmy pojęcia, co tak naprawdę za chwilę mogło się uwolnić. Odejdźmy. Wystarczy. Nie musisz zdejmować z nich męki.

zt :pwease:

Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Zatopieni chłopcy [odnośnik]13.04.24 20:49
Nienaturalne ciepło o plugawym źródle leniwie rozlewało się między nimi niczym tłusty kocur. Już, zupełnie jak tutejsza cisza, oswojony. Wybawiony i wyżyty, nasycony witalnymi siłami, które tak ochoczo wysysał ze wszelkich dostępnych żyjątek; od mikrych żab i trzcinek po dorodne ryby i wiekowe drzewa, teraz ledwie zaczepnie kąsał. Przymilnie się ocierał. Uparcie próbował wyprzeć skrzący się w trzewiach gościń mróz, niby niechcący zahaczyć o niego pazurami, wywlec na powierzchnię i pożreć. Obrócić w niebyt, tak jak słońce w nicość przemienia poranną szadź. Błoto rozmiękłe bardziej przez wrzące tuż obok bajoro, niż przez (tutaj niezwykle odległe) wspomnienie deszczu obłapiało dwie pary butów coraz dokładniej. Trzewiki zatapiały się coraz głębiej. Cienka podeszwa znajdowała się coraz bliżej jądra wyspy. Wilgoć powoli pięła ku kostkom. Gudrun jednak przyjmowała zachłanność psiego lądu ze spokojem, właściwym czarodziejom otumanionymi niewypowiedzianymi nadziejami. Gdyby tylko się dało… Kruchymi obietnicami złudnej ulgi. Fałszywymi projekcjami, które wyczuwszy moment zastoju i spokoju powoli przesączały się do umysłu Borgin. Wzięła głębszy, cięższy wdech. Za kilka uderzeń serca rozproszy tę ułudę jedną stanowczą myślą, a następnie skryje się przed nią za szczelnym murem. Na razie jednak…
Gdyby tylko mogła…
Pozostać tu w bezruchu, bezwolnie zapuścić korzenie, dać wyspie całkowicie się pochłonąć. Skulić się w jej wnętrzu, opaść na jej dno, scalić z nią w jedno daleko od światła, obrazów i dźwięków, otulona ciepłą pierzyną ciszy i ciemności. Zapomnienia. Powieki Borgin delikatnie opadły, zmęczenie przesączało się przez rysy twarzy, osiadało w kącikach zmrużonych w symbolicznym uśmiechu, zamglonych oczu. Wyrwać się światu, pozostając w nim. Ciasno obleczone materiałem rękawiczek i duchotą powietrza dłonie zaczęły mrowić. Bezboleśnie dać się zapomnieć i zapomnieć o życiu, równocześnie nie dawszy się złapać śmierci. Cóż za absurdalna tęsknota. Gudrun rozwarła szerzej powieki, jakby promienie słońca były w stanie przebić się przez źrenice do wnętrza umysłu i rozproszyć plączące się po nim myśli. Wizja bezgranicznego spokoju nęciła i przynosiła ukojenie, równocześnie jednak trąciła tchórzostwem oraz zgnilizną. Miała na zawsze pozostać fantazmatem tak nieosiągalnym, że aż bezpiecznym. Pełnić funkcję przystanku, nie zaś pełnoprawnego marzenia. Bowiem z każdą małą katastrofą, z każdą kolejną przeszkodą i trzęsieniem ziemi młoda Borgin chwytała się rzeczywistości coraz chciwiej. Z każdym kolejnym dowodem na chwiejności tego świata i życia gnała przez nie i przez niego coraz szybciej, byle dalej od zwidów, od śmierci, od niepewności, choćby na złamanie karku. Mogła zwolnić, lecz nie mogła się zatrzymać. Nigdy.
Bratu. Pustka, fantom uczucia zapiekł dotkliwie niczym rozjątrzona rana. Znajome szpony strachu drasnęły gardło. Krew z krwi. Serce zamarło, po czym obiło się raz i drugi o żebra, szybko ucichło. Plon z tej samej ziemi. Już rozproszone, puszczone na dłuższej niż zazwyczaj smyczy myśli, całkowicie rozpierzchły się w popłochu. Zmęczenie wyparowało, twarz stężała. Zacisnęła mocniej dłoń na lewym nadgarstku, próbując mocniej zakotwiczyć się w rzeczywistości. Odwrócić uwagę od wspinającego się (już drugi raz w miesiącu - zdusiła spostrzeżenie w zarodku) wzdłuż kręgosłupa, nieuzasadnionego lęku.
To mocne słowa — wydusiła z siebie beznamiętny, zachrypnięty szept. Spojrzenie straciło na ostrości, ostrożnie przyjrzało się parze zdeterminowanych, zielonych ślepi. Zawsze. Zawsze zaufać. Zawsze przyjąć. Przebaczyć.
Jak?

Mam nadzieję, że nigdy… tego nie pożałujesz - brzmiało gorzko, zbyt gorzko nawet jak na borginowskie standardy. Zamilkła, próbując zneutralizować zawartą w tych słowach groźbę. — że twój bratBrat, brat, brat. Czemu to słowo wciąż dźwięczało w jej myślach tak fałszywie? Czy każde rodzeństwo łączyła tak silna więź? Czy gdyby miała brata, to ten widziałby to samo co ona?nigdy nie będzie musiał korzystać z tego prawa.
Uśmiech zarówno ten kryjący się w kącikach oczu, jak i ust zgasł. Podobnie spięcie podniesionych ramion i zaciśniętej szczęki, smutek i zmęczenie opadających powiek. Pozostała jedynie luźno opuszczona różdżka, skrząca się w słońcu, smoliście czarna tafla wody, sklejone na zgrzanych karkach kosmyki włosów, łagodne zawołanie, któremu pozwoliła się ponieść. Namiastka spokoju.
Dzięki - nie musiało zostać wypowiedziane.

zt fluffy
Gudrun Borgin
Gudrun Borgin
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Umysł będzie swoją ostatnią przeszkodą
OPCM : 24 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3 +3
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11766-gudrun-laerke-borgin#364882 https://www.morsmordre.net/t11825-huginn#365040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11870-skrytka-bankowa-nr-2550#366769 https://www.morsmordre.net/t11826-gudrun-l-borgin

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Zatopieni chłopcy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach