Wydarzenia


Ekipa forum
Charnwood, lipiec 1949
AutorWiadomość
Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]19.03.18 22:38
| lipiec 1949

Las tonął w zieleni, i choć dzień był pogodny i zza postrzępionych, wełnistych chmur regularnie wynurzało się słońce, w niektórych miejscach starego lasu Charnwood panował lekki półmrok. Powietrze było wilgotne i przesycone balsamiczną wonią igliwia, żywicy oraz wilgotnych liści. Gdzie nie spojrzeć, widniały grube pnie wiekowych drzew, z których wiele mogło dorównywać wiekiem staremu dworowi Flintów. Tak przynajmniej wydawało się niespełna trzynastoletniej Cressidzie, która wydawała się jeszcze mniejsza i drobniejsza na grzbiecie konia, którego dosiadała. Nawet ciemnozielony damski strój do jazdy konnej i upięte włosy nie maskowały wciąż dziecinnych rysów twarzy. Rozsiane po mlecznobiałej skórze piegi tylko podkreślały młodzieńczy wygląd dziewczątka, które po wakacjach miało rozpocząć kolejny rok nauki.
Jej ojciec, jak przystało na prawdziwego lorda Flint dbającego o kultywowanie rodowych zwyczajów, był miłośnikiem tradycyjnych polowań, a kiedy jego dzieci wkroczyły w wiek posiadania różdżki, także zaczął zabierać je głębiej w las, by uczyć je tajników sztuki lubianej przez wiele pokoleń Flintów. Syna zabierał nawet wcześniej, a Cressida była pewna, że w tej chwili znajdował się gdzieś na przedzie. Był już pełnoletni i bardzo dobrze radził sobie zarówno z jazdą konną, jak i polowaniami. Ale Leander Flint, choć nigdy nie równał ich z synem i nie pozwalał im na tyle co jemu, chciał, by i jego córki poznały rodowe aktywności; miały być przecież prawdziwymi Flintównami, a nie wychuchanymi, omdlewającymi panienkami, które przez całe dnie wylegiwały się na stosach poduszek i nie opuszczały swych komnat. Prawdziwe Flintówny musiały dobrze znać las i jego skarby, umieć utrzymać się w siodle czy rozmawiać z centaurami. Cressida nie lubiła być rozczarowaniem ojca i wciąż starała się go zadowolić, choć nadal pozostawała w cieniu rodzeństwa.
Młoda lady Flint jak na swój wiek dobrze jeździła konno i niekiedy potrafiła prześcignąć nawet swoją starszą siostrę, bo bratu nadal nie dorównywała, ale polowań wciąż nie potrafiła polubić. Ojciec nie pozwolił jej jednak pozostać w domu, chcąc, by Cressida się hartowała i przestała być tak miękka, ale pozostawało faktem, że nie lubiła czynić krzywdy żyjącym istotom i szczególnie mocno przeżywała cierpienie ptaków, których mowę rozumiała. Miała wrażliwą duszę artystki, która kochała piękno, a widok umierającego zwierzęcia nie był piękny, tylko smutny.
Flintowi i trójce jego dzieci towarzyszyło kilku innych krewnych oraz znajomych obu płci, i wszyscy byli szlachetnie urodzeni. Cressida była najmłodsza w tym towarzystwie i dlatego pozwalano jej się trzymać z boku żeby nie przeszkadzała starszym, tym bardziej, że nie dotarli jeszcze do docelowego punktu, kiedy to ojciec na pewno weźmie ją na stronę i każe zaprezentować umiejętności. Dopiero się uczyła, choć jej rezultaty były kiepskie właśnie przez tą wrażliwość, która kazała jej chybiać, by nie musiała patrzeć na bryzgającą krew i drgawki umierającego stworzenia.
Usłyszała szelest i spojrzała w bok, zauważając przyglądającego jej się ptaka, który odezwał się do niej wystraszonym głosikiem. Cressida wyciągnęła ramię, a ptak po chwili przysiadł na nim; czarne, paciorkowate oczka utkwiły się w nakrapianej buzi dziewczątka. Znała go, czasem rozmawiali w lesie, a dwa tygodnie temu pokazał jej wyjątkowo urokliwą polankę z kwiatami i ostrzegł przed gniazdem chochlików.
- Witaj – odezwała się Cressida w ptasim języku, więc dźwięk, który wydostał się z jej ust, bardziej przypominał ćwierkanie niż normalną mowę. – Proszę, powiedz naszym pozostałym latającym przyjaciołom, że oni nadchodzą. Przez najbliższych kilka godzin lepiej unikajcie stawu i terenów w pobliżu strumienia – dodała na tyle głośno, by usłyszało ją ptactwo przysłuchujące się z koron drzew. Gdyby usłyszeli ją ludzie, dotarłoby do nich najwyżej niezrozumiałe ćwierkanie, choć zdecydowanie wolałaby, żeby nie dowiedział się o tym ojciec lubujący się w mięsie leśnego ptactwa, którego nie brakowało w okolicach stawu i strumienia.
Wraz z koniem powoli posuwała się do przodu, siedząc na jego grzbiecie, a nieduży ptaszek siedział na jej ramieniu. Cressida rozmawiała z nim cicho, ale wtedy nagle usłyszała głośniejszy szelest i końskie rżenie, a jej oczom ukazał się... mężczyzna. Zauważył go też mały ptaszek, który odleciał z ramienia Cressidy, a sama młódka wpatrywała się z niegasnącym zdumieniem w przyglądającą jej się sylwetkę. Dopiero po chwili jej policzki oblały się rumieńcem, ale język uwiązł w gardle; ten egzotyczny przybysz zawsze ją onieśmielał, a teraz akurat on nakrył ją na rozmawianiu z ptakami, choć nie była pewna, czy domyślał się, co widział.
- Ja... Bardzo przepraszam, zostałam nieco z tyłu – wymamrotała zawstydzonym głosem, używając już języka zrozumiałego dla ludzi.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]20.03.18 0:33
Lata i pory roku zlewały mu się w jedno, choć przecież pogoda w Wielkiej Brytanii wydawała się przynajmniej pozornie bardziej zróżnicowana niż egipski upał. Nie zmieniało to właściwie niczego; w dalszym ciągu krył wżerającą mu się w duszę pustkę przyziemnymi, obrzydliwie hedonistycznymi zachciankami, które nie służyły niczemu ponad rozrywkę. Obowiązki były zakresem zainteresowań jego brata; on zaś, jedyną swoją odpowiedzialność stracił jakieś trzy lata wcześniej. Wciąż znajdując się w fazie odrętwienia, chował się za beztroską. Za rantem kielicha z winem. Za kurtyną włosów pięknej, czystokrwistej czarodziejki. Za klingą szamszira. Za galeonami, stawianymi na konie w wyścigach we Francji. I dławił się wspomnieniami. Miał je posegregowana w kilku niewielkich fiolkach, ukryte na samym dnie szuflady w gabinecie. Paradoksalnie, tego już zabezpieczonego kluczem i zaklęciami przed niepowołanymi gośćmi. Nie odważył się, by dotychczas ku nim sięgnąć, wrócić do nich i przeżyć raz jeszcze. Nie chciał przeżywać ich raz jeszcze.
Rameses lubił polować z Anglikami. Choć różnili się na wielu płaszczyznach, musiał im przyznać, że ich lasy obfitowały w znacznie ciekawszą zwierzynę, niż ciągnące się setkami mil pustynie Egiptu. Być może w jego stronach polowanie stanowiło wyczyn świadczący o wytrwałości, a gdy już udało się na coś trafić, trofeum było bezcenne; tutaj po prostu było ciekawiej. Różniły się również ich taktyki, ale zawsze przyglądał się temu z pewną dozą zainteresowania, tym bardziej że lord Flint był na tyle uprzejmy, by nie traktować go w sposób przywodzący na myśl przyglądanie się egzotycznemu zwierzęciu w klatce, co Shafiq piętnował dobitnie, ilekroć spotkał się z takim traktowaniem. Nie pozostawał zresztą dłużnym, potrafiąc z upodobaniem wprawiać innych czarodziejów w zakłopotanie swoimi odmiennymi obyczajami, kiedy tylko w jego mniemaniu ktoś sobie na to zasłużył. Lorda Flinta jednak szanował, gdy ten pomógł Shafiqom, kiedy mieli problem z dostawcą ziół. Zwykle ograniczali się do swoich zbiorów, nie pałając szczególnym zaufaniem do tego, co brytyjskie, pogłębiając tym samym jedynie przepaść, która dzieliła ich od europejskich kuzynów. Ten jeden raz poczynili jednak wyjątek, co za początkowo całkiem poprawne, co by nie powiedzieć, że pozytywne stosunki.
Dlatego też na dzisiejszym polowaniu towarzyszył ojcu Cressidy. Przysłuchiwał się ożywionej rozmowie o kwestiach politycznych, od czasu do czasu dorzucając coś od siebie, choć skupiał się raczej na bacznym przeczesywaniu lasu wzrokiem. Nie czuł się jeszcze na tyle swobodnie, by pełnić funkcję decydującego głosu w dyskusji. Miał swoje zdanie na temat Ministerstwa Magii, ale żyjąc ze świadomością, że jest tu obcy, zwykle zostawiał je dla siebie. Ożywiona rozmowa szybko prowadziła bowiem zwykle do ostrej wymiany zdań, a stamtąd już niedaleka droga do pojedynku na szable.
Shafiq chwilowo odłączył od grupy, przekonany, że między krzewami mignął mu jakiś rozmazany kształt. Skierował tam konia, którego dosiadał, a choć daleko było mu do czystokrwistych koni arabskich, nie był surowy w osądzie, bo zwierzę spełniało swoją funkcję dzielnie, klucząc wśród splątanych krzewów z racją godną kogoś, kto zwie się znawcą tego lasu. Nasłuchując, nic prócz śpiewu ptaków nie rzuciło mu się w uszy, przystanął zatem, chcąc uzyskać lepszą jakość dźwięku, niezmąconą szelestem, który wydawały na ściółce końskie kopyta. Uznając, że być może przyszło mu zgubić trop, skierował konia jeszcze kilka kroków do przodu, by mieć lepszy widok na to, co znajdowało się za zaroślami. Jego wzrok padł jednak nie na zwierzynę, a na córkę Flinta. Klacz o czarnym umaszczeniu, której dosiadał Rameses parsknęła, ostrzegając o swojej obecności dobitnie. Sam Shafiq natomiast ciemnym spojrzeniem objął najbliższy teren, w tym również ptaka, który w popłochu umknął z ramienia latorośli jego znajomego. Dopiero po chwili błysnął zębami w uśmiechu, widząc zmieszanie dziewczyny.
Jak to zrobiłaś? — Zapytał, mając na myśli ptaka, którego zwabiła do siebie tak blisko. Jak dotąd widział tylko jedną osobę, która tak robiła i był nią jego młodszy brat. Ten jednak wykazywał ku temu wyjątkowy talent, bo był zwierzęcousty; czy podobnie było w przypadku tego rudowłosego dziewczęcia, wiedzieć nie mógł, choć czy jej ojciec nie wspominał coś na ten temat? Nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć. Zamiast tego spojrzał na pobliskie drzewo, gdzie na gałęzi przycupnęło kilka sztuk ptaków nieznanego mu gatunku. Zagwizdał, tak jak kiedyś pokazał mu Zach, ale choć stworzenia spojrzały na niego czarnymi jak paciorki oczyma, nic się nie stało.
Czyli to, że są tak przyjazne wobec wszystkich, można wykluczyć — stwierdził, wciąż uśmiechając się pod nosem, właściwie bardziej sam do siebie, choć kątem oka wciąż obserwował Cressidę. Daleki był od oceny cudzego wychowywania dzieci, wszak sam swoich nie miał; stawiało go to na pozycji osoby, która powinna mieć najmniej do powiedzenia w tej kwestii. Pochwalał jednakże to, że ojciec zabierał ją ze sobą na polowania, już od młodości ucząc okrucieństwa tego świata. Zabijanie nie było przyjemnością, czy przywilejem. Stanowiło konieczność. Bez nich zwierzyna mnożyłaby się bez końca i wkrótce zabrakłoby dla niej lasu. Ludziom było coraz trudniej zachować równowagę, co dopiero naturze.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]20.03.18 12:41
Cressidę od najmłodszych lat przygotowano do szlacheckiego życia. Uczono ją niezbędnych umiejętności, zarówno tych rodowych, jak i tych niezbędnych kobiecie, jak sztuka czy taniec. Ojciec na zmianę z guwernantką starannie wpajali jej wiedzę o historii rodów i magicznego społeczeństwa w ogóle, poznawała więc powiązania między rodami i ich charakterystyczne cechy. Poznawała też ludzi; gdy ktoś odwiedzał posiadłość Flintów, musiała grzecznie się przywitać. Zazwyczaj była tylko ładną dekoracją, szybko odprawianą do swoich komnat, ale widziała już wcześniej każdego z uczestników dzisiejszego polowania. Aktualnie większość roku, poza okresami wolnymi od zajęć jak wakacje, spędzała w Beauxbatons, ucząc się magii. W szkole było inaczej niż w Charnwood, gdzie stykała się tylko z członkami rodziny czy ich znajomymi. Choć już się zaaklimatyzowała, tylko w Charnwood mogła czuć się naprawdę jak w domu, choć wiedziała, że kiedyś będzie musiała je opuścić, kiedy ojciec znajdzie dla niej męża. Jedną z rzeczy, które jej wpojono, było to, że pewnego dnia po skończeniu szkoły ojciec sam wybierze dla niej narzeczonego, którego poślubi, zamieszka w jego dworze i spełni powinność wobec rodu, choć była jeszcze zbyt młoda, by w pełni rozumieć, co to znaczy.
Las był częstym miejscem jej zabaw z rodzeństwem i kuzynami, w okolicy najbliższej dworu znała każdy zakamarek. Nie raz ukrywała się tu w dzieciństwie, kiedy czuła się znużona nieskończonymi wywodami o historii czy nauką tanecznych kroków. Niektóre ciekawe miejsca poznała dzięki opowieściom ptaków. Dalej zapuszczała się jedynie na końskim grzbiecie, zwykle w towarzystwie kogoś starszego, na przykład rodzeństwa. Na ziemiach, gdzie mogły pojawiać się centaury zachowywała większą ostrożność, ale na polowania zwykle wybierali się tam, gdzie ich nie było.
Była też zbyt młoda, by rozumieć rozmowy dorosłych o polityce, zresztą nie interesowało jej to, dlatego nie zależało jej by dotrzymywać pozostałym tempa i nie poganiała swojego konia, pozwalając mu przesuwać się spokojnym tempem. Jej brat pewnie ustrzelił już pierwszego zająca lub nawet coś więcej, a jej nawet nie zależało, by to zrobić. Choć zawsze bardzo szanowała ród i jego tradycje, nie paliła się do zabijania zwierząt. Pozostali pewnie i tak ustrzelą ich wystarczająco dużo, a przez kilka kolejnych dni na stole Flintów będą lądować dania z nich serwowane przez domowe skrzaty. Niektóre tradycje były po prostu trudne dla zwierzęcoustych, zwłaszcza tak wrażliwych jak Cressida.
Choć ryzykowała gniew ojca, czuła się w obowiązku, by powiedzieć ptakom o zagrożeniu. Jaką przyjaciółką by dla nich była, gdyby nie próbowała się o nie zatroszczyć? Wieści wśród ptasząt rozchodziły się szybko, więc możliwe, że wiele z nich zdąży ukryć się przed lordem Flintem i jego kompanami. Innych zwierząt ostrzec nie mogła, ale nie mogła też stawać na drodze tradycjom; i tak już dopuszczała się iskierki buntu, próbując ochronić ptasich przyjaciół. Wciąż była tylko dzieckiem.
Ptaszek na jej ramieniu spłoszył się, gdy oboje dostrzegli przybysza, którym okazał się lord Shafiq we własnej osobie, kuzyn jej przyjaciółki Nephthys. Dosiadając czarnego konia robił wrażenie, tym bardziej że odróżniał się od Brytyjczyków, ale ojciec Cressie darzył go szacunkiem i dążył do podtrzymywania pozytywnych relacji między rodami. Był od Cressidy sporo starszy, już od dawna dorosły, podczas gdy ona była podlotkiem; za miesiąc miała ukończyć trzynaście lat. W dodatku najwyraźniej zauważył nietypowy widok, jakim był ptak siedzący na jej ramieniu. O ile członkowie rodziny byli przyzwyczajeni do takich widoków, bo Cressidę często otaczały ptaki, tak dla obcych mogło to budzić zdziwienie.
- Już mnie tu znają. Często przychodzę do lasu – odpowiedziała nieśmiało, niepewna, jak to wyjaśnić, ale kiedy mężczyzna zagwizdał, próbując udawać ptasi gwizd, mimowolnie się uśmiechnęła. Po chwili wahania sama zagwizdała w ptasim języku i wystawiła rękę, a jeden z ptaków przyfrunął i przysiadł na jej wyciągniętym przedramieniu. – Tak właśnie je przywołuję – wyjaśniła, niepewna, czy może wspomnieć o zwierzęcoustości. Co, jeśli ten mężczyzna powie jej ojcu, że używała swojego daru w czasie, kiedy powinna z innymi szukać zwierzyny? – Jestem Flintem, muszę dobrze znać ten las i jego skarby. Proszę tylko nie mówić mojemu ojcu, że znów zostałam w tyle.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]21.03.18 15:36
W takich chwilach uwypuklały się różnice pomiędzy tym, jak wychowywano dziewczęta w stronach, z których pochodził Rameses, a tym, jak wyglądało wychowywanie tutaj. Zawsze obserwował to z pewną dozą zainteresowania; jego siostrom nie pozwalano brać udziału w polowaniach, przez osąd, jakoby były na to zbyt wrażliwe i nie ich rolą był udział w podobnych zabawach. Zresztą takich czynności było więcej i nie wzbudzało to niczyich protestów, przynajmniej do czasu ich przybycia do Europy. Stąd zapewne brała się niechęć członków jego rodu do wszystkiego, co brytyjskie. Choć tutejsi mieli się za konserwatywnych, ich zwyczaje wydawały się i tak luźniejsze niż to, co stanowiło codzienność Shafiqów. Rameses nie należał jednak do tych przedstawicieli swojego rodu, którzy patrzyli na to z pogardą czy niesmakiem. Uważał, że działania innych, angielskich rodów nie są jego sprawą, przynajmniej tak długo, jak nie rozważano z daną rodziną sojuszu. Być może byłoby inaczej, gdyby pozostali w Egipcie; tam mieli realną władzę. Tutaj natomiast mogli się jedynie przyglądać. Otrzymanie herbu szlacheckiego to jedno, a panoszenie się, jak prawdopodobnie zostałoby to postrzegane, to drugie. Nigdy nie czuł się związany z Anglią, więc w zasadzie chyba nawet nie czuł potrzeby większego zaangażowania w sprawy polityczne, tak długo, jak nie dotyczyły banku.
Dlatego całkiem szybko przejrzał poczynania Cressidy, ale nie potępiał ich. Była dzieckiem. W dodatku posiadającym zdolność rozmawiania z ptactwem. Były dla niej czymś więcej, niż potencjalnym, wykwintnym posiłkiem; ciężko byłoby się jej zatem dziwić, gdyby postępowała inaczej. Chodziło jednak o coś więcej, niż zrozumienie pobudek, jakimi kierowała się wrażliwa dziewczynka. Rameses też miał młodszego brata, który miał podobną umiejętność. Chyba ani razu nie widział go bez sokoła na ramieniu; był to widok tak oczywisty, jakby zwierzę było częścią jego samego. Może i starszy Shafiq nie miał podobnej zdolności, ale mógł tylko domyślać się, jak to jest. Sam z upływem czasu utracił wrażliwość, która nie pozwalała na mordowanie zwierzyny choćby dla samego sportu. Nigdy jej się zresztą nie nauczył, bo ojciec uważał, że nie wszędzie znajduje się miejsce na współczucie i litość. Te były zresztą przeznaczone tylko dla innych czarodziejów, a z pewnością nie podległych im istot.
Z nikłym uśmiechem, tańczącym na jego wargach, przyglądał się jak Cressida przywołuje zwierzę. Poszło jej to znacznie szybciej i zgrabniej, niż jemu.
Chyba nie każdy Flint to potrafi? — Zapytał, poklepując dosiadanego konia po szyi, by stał spokojnie. Idea zwierzęcoustości zawsze go trochę intrygowała. Choć sam potrafił dostrzec w zwierzęciu rozumną i czującą istotę, czym innym była możliwość porozumienia się z nimi. Mogło to przynieść korzyści, jak i utrudnić życie. Pomyślał, że Cressidzie musi być ciężko, gdy zostaje zabierana na polowania, a Shafiq mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy jej ojciec wie o tym, jak bardzo jego córka to przeżywa. Dlatego właśnie w tym konkretnym wypadku był skłonny przyznać, że wychowanie z jego stron było pod tym względem znacznie łagodniejsze dla dziewcząt, choć krótkowzroczne. Nie można ochronić dzieci, nawet dziewczynek, przed okrucieństwem tego świata.
Nie powiem, ale pod jednym warunkiem — odparł, spoglądając w lewo i w prawo, jakby oczekiwał, ze gdzieś w krzewach czają się uczestnicy polowania. Nie sądził, by ojciec boczył się szczególnie na córkę z tego powodu; był zapewne zbyt zajęty doglądania poczynań syna. Rameses wydawał się jednak poniekąd rozbawiony sytuacją i niewinnością Cressidy. — Zapytaj swojego przyjaciela, gdzie pojechała reszta lordów, bo lada chwila i ja będę musiał się tłumaczyć, dlaczego zostałem w tyle — błysnął zębami w uśmiechu. Jego akcent brzmiał topornie, wyraźnie dało się w nim słyszeć obce wpływy; dziewczyna nie powinna mieć jednak problemu ze zrozumieniem Ramesesa.
Skoro masz do dyspozycji wiedzę stworzeń, które żyją w tym miejscu od momentu narodzin, z pewnością lada moment poznasz wszystkie sekrety tego lasu — zawyrokował, coraz bardziej żałując, że i jemu natura poskąpiła podobnego daru. Możliwość posiadania niezliczonej ilości małych szpiegów, które oblatywałyby cały glob i stanowiłyby oczy tam, gdzie wzrok Ramesesa nie sięgał. Niezliczone morze możliwości; musiał jednak ograniczyć się jedynie do tego, na co pozwalała mu magia.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]21.03.18 23:16
Może gdyby Cressida urodziła się w rodzie nastawionym na wychowanie typowo dworskie, nikt nie zabierałby jej do lasu, a zamiast tego całymi dniami uczyłaby się gry na instrumentach, baletu i tym podobnych rzeczy. Ale była Flintem, a był to ród silnie związany z Charnwood i jego skarbami. Ojciec był konserwatywny i tak o sobie mówił i myślał, ale przykładał dużą wagę do rodowego dziedzictwa i do wychowania dzieci. Czasami dziwiły ją niektóre wzmianki o Shafiqach, na przykład to, że nie posyłali dzieci do szkół, a uczyli je w domu, co by za bardzo nie nasiąkły brytyjską kulturą. Zawsze współczuła tego Nephthys i z Beauxbatons wysyłała jej obszerne listy z dołączonymi rysunkami, by mogła choć w taki sposób poznać życia swoich rówieśników.
Ptaki zawsze były dla Cressidy czymś więcej. Wiele z nich uważała za przyjaciół, rozmawiała z nimi, więc patrzyła na nie inaczej niż inni. Były czymś więcej niż tylko jakimiś tam zwierzakami z lasu, i czułaby się fatalnie, gdyby musiała któregoś zranić lub wręcz pozbawić życia, więc zawsze chybiała, ilekroć ojciec kazał jej strzelić do ptaka, woląc udawać, że jest niezdarna. Może po części było to prawdą, Cressida od początku kiepsko radziła sobie na polowaniach i nie czuła z nich przyjemności. Co innego sama jazda na końskim grzbiecie przez las; to sprawiało jej przyjemność, podobnie jak rozmawianie z ptakami. Jej ojciec wiedział o tym, co czuła, ale mimo to nalegał, bo chciał, żeby była mniej nadwrażliwa i delikatna, żeby robiła to, co inni Flintowie i Flintówny.
Leśne ptaki w Charnwood już ją znały, nie miała żadnego problemu, żeby przywołać na swoje ramię jednego z tych siedzących na gałęzi. Ptak ufnie przysiadł na jej ramieniu, a dziewczątko spojrzało na mężczyznę, który ją obserwował. Oceniała go w myślach, zastanawiając się, na ile może mu zaufać. Nie wiedziała o nim zbyt wiele poza tym, że był kuzynem Nephthys i miał w przeszłości jakieś sprawy z jej ojcem, dlatego ten czasem podtrzymywał z nim kontakt, i niekiedy zapraszał na polowania.
- Nie każdy, choć wszyscy znamy te lasy – potwierdziła z dumą; była dumna z bycia Flintem, ale także z tego, co potrafiła. To był rzadki dar, ponoć ostatni raz ujawnił się parę pokoleń wstecz. Jej krewni nie mogli więc poznać tego, co poznawała Cressida, słysząc ptasie opowieści. Mogła czuć się wyróżniona, choć raz lepsza od rodzeństwa w czymś innym niż malowanie.
Kiedy znów się odezwał, jej bystre, zielone oczy spojrzały na niego jeszcze uważniej.
- Ja... Zapytam – zapewniła. Po krótkiej chwili zawahania z jej ust spłynęło pytanie skierowane do ptaszka, zadane w ptasim języku, którego mężczyzna nie mógł zrozumieć. Mógł jedynie usłyszeć coś, co w ogólnym zarysie mogło przypominać ćwierkanie. Ptak po chwili odpowiedział, podskakując lekko na jej ramieniu. – Mówi, że widział, jak jechali w tamtą stronę. A ja jestem przekonana, że kierują się w stronę strumienia, by wzdłuż niego udać się nad staw – powiedziała, wskazując kierunek dłonią, na której nie trzymała małego ptaszka. – Skąd pan wiedział, że... – urwała, ale mógł łatwo się domyślić, co chciała powiedzieć: skąd wiedział, że to, co zrobiła, to zwierzęcoustość. Leciutko się zarumieniła. – Wiem wiele rzeczy, których nie wie moje rodzeństwo, ani nawet ojciec – odezwała się po chwili. Pewnie z czasem dowie się jeszcze więcej, ale wiedziała też, że nie spędzi tu reszty życia, za kilka lat ukończy szkołę, a wtedy zostanie wydana za mąż. – Ale na pewno nie byłby zadowolony z tego, co tutaj robię, zamiast towarzyszyć jemu i mojemu rodzeństwu.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]26.03.18 11:19
Shafiq nie był świadomy zażyłości, jaka łączyła Cressidę i Nephthys. Jego kuzynka, pilnowana przez ciotkę z zawziętością sępa, pozostawała zupełnie poza zasięgiem jego myśli i wzroku. Izolacja, jaka cechowała ich wychowanie, również skutecznie to uniemożliwiała. Poza tym dzieliła ich zbyt duża różnica wieku, by mogli mieć ze sobą jak dotąd styczność. Upływ lat to zmieni, Nephthys stanie się wszak alchemiczką, z której umiejętności przyjdzie mu korzystać. W dodatku wyrośnie na kobietę, której widok nieodmiennie będzie mu się kojarzył z tym, co stracił. I choć patrzenie na nią będzie sprawiało ból, z zacięciem ćmy lecącej do płomienia, mimo przypalonych skrzydeł, nie pohamuje się. To jednak później. Obecnie sam niewiele wiedział o latorośli lorda Flinta, poza tym, że słyszał o jej niewątpliwym talencie malarskim i miał okazję podziwiać kilka jej prac, które mimo młodego wieku wyglądały dość imponująco. Tym bardziej z perspektywy osoby, dla której sztuka nigdy nie stanowiła bezpośredniego zainteresowania. Przyswoił konieczną mu wiedzę, by nie być ignorantem, ale już jako dziecko wykazywał się lekceważeniem w przypadku artystycznych zajęć. Dla niego jedyną akceptowalną formą sztuki była szermierka, jawiąca się jako swego rodzaju taniec z szablą, gdzie dźwięk ostrza uderzającego o ostrze stanowił muzykę i wybijał rytm kroków.
Z rozbawieniem zauważył ostrożne zaciekawienie, z jakim przygląda mu się młódka, które samo w sobie przywodziło na myśl jakiegoś drobnego ptaka, zastanawiającego się, czy poderwać się z gałęzi do lotu i uciec, czy zostać i poprzyglądać się jeszcze obcemu obiektowi. Ludzie reagowali na niego bardzo różnie, od napędzanej ciekawością przychylności, po otwartą niechęć, spowodowaną jego odmiennością. Czasem się temu nawet nie dziwił. Prócz oczywistych, powierzchownych różnic, ciężko było przewidzieć jego usposobienie. W czerni spojrzenia kryła się jakaś dzikość i nieprzewidywalność, nie dało się w nich czytać jak z otwartej księgi. Jeśli oczy były oknami duszy, to jego wydawała się zupełnie pusta, jak okna opuszczonego domu. Mogłoby się zatem wydawać, że nie wzbudza zaufania na pierwszy rzut oka i byłoby to zapewne prawdą. Tym bardziej w obliczu powtarzanych szeptem, zmaterializowanych i ubranych w proste słowa obaw, że sam przeklął Safiyę. A choć nie była to prawda, i tak czuł się winny temu, co się stało, niezależnie od upływu lat i słów innych, nawet bliskich mu osób.
Z pewnością. Choć to prawie jak oszustwo. Kiedy się zgubisz, zawsze możesz zapytać o drogę. Masz oczy ponad koronami drzew — odparł z przekąsem, unosząc jeden kącik ust w uśmiechu. Nie to, że zarzucał jej nieuczciwość; po prostu ciężko było zignorować fakt, że dokądkolwiek w świecie się uda, będzie ponad barierami komunikacyjnymi. W nawet najbardziej nieprzychylnym dla ludzi środowisku, zawsze znajdzie się jakiś ptak. Doskonałym przykładem były bezkresy pustyni, gdzie prócz ptactwa nie sposób trafić na coś ponad piach, skorpiony i kilka gatunków węży. Kto zgubi drogę wśród niezliczonych wydm, nie odnajdzie jej z powrotem; a wystarczyłoby zapytać przelatującego nad głową sępa o kierunek. Choć czy ten, mając wizję ewentualnego posiłku, nie wprowadziłby w błąd?
Czy one kłamią? — Zapytał, zanim jeszcze Cressida przywołała ptaka. Natura kłamstwa była intrygująca sama w sobie. Czy zwierzęta były na tyle inteligentne, by z premedytacją wprowadzać człowieka w błąd? Było to pytanie, które przyszło mu do głowy zupełnie spontanicznie, a którego nie zdążył jeszcze zadać Zacharemu.
Uznajmy, że jestem nadzwyczaj spostrzegawczy — odparł, być może trochę wymijająco. Rozpoznał jej dar tylko dlatego, że dotychczas miał już do czynienia z nim u młodszego brata. Ich rodzina miała jednak ten przywar i potrzebę zazdrosnego strzeżenia sekretów swoich członków, stąd też nie czuł się upoważniony do podawania takich informacji. Być może kiedyś będzie im się dane poznać, a wówczas Zach sam będzie mógł wspomnieć o swoim darze bądź nie. Rameses nie rościł sobie prawa do podejmowania decyzji za niego.
Pewnych rzeczy chyba lepiej nie wiedzieć — zauważył, być może nawiązując do problematyki, która na razie była dla tak młodej dziewczyny obca. Czy zdawała sobie sprawę z pełni możliwości, jakie otwierał przed nią jej dar? Wątpił, by jej wrażliwość pozwoliła jej do wykorzystania go do własnych celów. Być może właśnie dlatego to jej przypadł w udziale. Łagodna natura i brak chęci kierowania się egoistycznymi pobudkami wydawały się całkiem dobrym uzasadnieniem, o ile jakiekolwiek istniało, dlaczego akurat ona. Bardzo by jej życzył, żeby nigdy nie wyzbyła się tej dziecięcej wrażliwości.
Pewnie nie — zgodził się, kiwając głową. — Ale przecież nie musi wiedzieć — dodał szybko, mrugając do dziewczyny, jakby nawiązując do swoich poprzednich słów. Nie na wszystko był tak skłonny przymykać oko, w tym jednak wypadku sądził, że było to wyjątkowo nieszkodliwe posunięcie. Młody wiek miał swoje przywileje, jednym z nich było pobłażliwsze traktowanie. Co prawda Rameses takowego nigdy nie uświadczył, jego ojciec był zbyt surowy wobec synów, by pozwolić sobie na coś podobnego. Najlepszym tego dowodem i pamiątką była długa, poszarpana blizna na jego plecach, która przypominała o otrzymanej od ojca lekcji pokory. Sam był sobie jednak winny, więc nie miał żalu, choć nie byłby sobą, gdyby mimo otrzymanej rany zgarbić się i w siebie zwątpić.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]28.03.18 23:07
Ojciec Cressidy zawsze uważał jej artystyczne zamiłowania za nieszkodliwą, kobiecą fanaberię. Flintowie nie byli szczególnie artystycznym rodem, ale u panien dobrze były widziane także odpowiednio kobiece pasje, więc nikt nigdy nie zabraniał jej malowania, bo nie było to coś, co mogłoby stanowić wstyd dla rodziny. Czasem nawet zdarzało się, by ojciec poprosił ją o naszkicowanie czegoś, gdy chciał ozdabiać swoje zielniki realistycznie wyglądającymi ilustracjami roślin. Jak na swój młody wiek Cressie zdradzała niezwykły talent. Uczyła się też pracowicie tych umiejętności, których wymagał ojciec; rozpoznawała rośliny i zioła Charnwood oraz wiele żyjących tu stworzeń, dobrze czuła się w siodle i znała historię rodu. Tylko polowania szły jej kiepsko i przyjdzie taki czas, kiedy ojciec się z tym pogodzi. Dziewczynkom mimo wszystko pobłażano bardziej niż mężczyznom; gdyby to jej brat nie umiał tych wszystkich rzeczy, w oczach ojca byłby zakałą rodu i porażką wychowawczą. Cressida mogła się okazać najwyżej rozczarowaniem możliwym do zaakceptowania.
Rzeczywiście mogła teraz wyglądać jak jeden z tych małych, płochych ptaszków, które przyglądały im się, zastanawiając się czy uciec, czy zostać i popatrzeć. O ile w spojrzeniu mężczyzny i jego postawie zdawała się kryć pewna dzikość, nieprzewidywalność i obcość, tak bystre, zielone spojrzenie Cressidy zdradzało ciekawość, którą hamowały jedynie konwenanse oraz zwykła nieśmiałość młodego, niedoświadczonego dziewczątka. Wiedziała że nie wypada być zbyt ciekawską i zadawać niezliczonej ilości pytań. Ojciec powtarzał zawsze, że najgłębsze rzeki płyną cicho. Nie wiedziała jednak jakie pogłoski krążyły o tym mężczyźnie, bo była za młoda, by opowiadano jej o takich sprawach. Nawet za kilka lat dorośli wciąż mieli jeszcze kryć się z tym, co nieodpowiednie dla jej uszu, choć nie w takim stopniu jak teraz.
Dar rozmowy z ptakami był przydatny, szczególnie w takim miejscu jak rozległy las Charnwood. Cressie w dzieciństwie nie raz odnajdywała dobrą drogę dzięki pomocy ptaków. Pomagały jej, więc ona pomagała im, ilekroć ojciec zabierał ją na jakieś polowanie.
- W takim miejscu jak to ich wiedza jest nieoceniona, zwłaszcza kiedy się gubię. Nikt nie zna tego lasu lepiej niż mieszkające w nim stworzenia, a historie, które szeptają, są niezwykle interesujące – powiedziała. Ptasie szepty towarzyszyły jej od dzieciństwa, a dzięki nim jej izolacja od zewnętrznego świata była znacznie mniej uciążliwa. – Ludzie często nie dowierzają, ale niektóre ptaki mają naprawdę dużo do opowiedzenia. – Mimo nieśmiałości mówiła zaaferowanym głosem dziecka dumnego z czegoś, z czym radziło sobie dobrze.
Może mężczyzna rzeczywiście był bardzo spostrzegawczy, lub po prostu znał świat dużo lepiej niż ona i potrafił łatwiej rozpoznać przejaw zwierzęcoustości.
- Ptaki widzą świat inaczej niż my, więc czasem zdarza im się wyolbrzymiać rzeczywistość lub popełniać błędy. Mają też różne usposobienia, pod pewnymi względami są jak ludzie, choć osobom, które nie mają dostępu do ich świata, mogą wydawać się jednakowe. To mylne wrażenie – wyjaśniła po chwili wahania. Z perspektywy ptaka świat wyglądał inaczej, przede wszystkim był większy i miał nieco inne barwy, co mogło sprawiać, że z punktu widzenia Cressidy coś wyglądało znacznie bardziej zwyczajnie. I nie wszystkie ptaki zachowywały się jednakowo; jedne były bardzo gadatliwe i otwarte, inne wycofane i skryte. W niektórych przypadkach musiała się mocniej postarać, żeby porozumieć się z danym ptakiem, ale jej czysta, łagodna natura pomagała jej w zjednaniu sobie nawet bardziej wycofanych ptaków. Ptaki wyczuwały jej niewinność, w jakiś sposób wiedziały, że była tylko dzieckiem i nie chciała ich krzywdy.
Była zbyt młoda, by znać pełnię możliwości tego daru. Dopiero poznawała świat oraz swoje umiejętności. Na wiele spraw wciąż patrzyła oczami dziecka, choć czasem zastanawiała się, dlaczego akurat ona, a nie ktokolwiek inny z jej rodziny. Czemu dar po paru pokoleniach przerwy odezwał się właśnie w niej? Być może nigdy się tego nie dowie. Musiała też zgodzić się z mężczyzną, że pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
- Więc naprawdę mu pan nie powie? – zapytała z nadzieją. – Och, bardzo dziękuję. To miłe z pańskiej strony.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]08.04.18 21:42
Gdyby Rameses był na miejscu lorda Flinta i podobnie jak on mógłby obserwować artystyczne zamiłowanie córki, pewnie byłby raczej zadowolony, aniżeli rozeźlony jej brakiem ciągot do polowań. Kłaniały się tu jednak po raz kolejny różnice wychowania - kobiety Shafiqów i ich talenty śmiało mogły, a czasem nawet powinny ograniczać się do artystycznych aspektów, tak, żeby stanowiły pociechę głównie dla męża. Przede wszystkim jednak miały być posłuszne; angielscy czarodzieje mogli uważać podobne poglądy za nazbyt konserwatywne nawet dla nich samych, zresztą, sytuacja kobiet w tych rejonach zdawała się z roku na rok polepszać. Shafiq z oczywistym wyrazem sceptycyzmu przypatrywał się kolejnym czarownicom, które podejmowały pracę w Ministerstwie i to na stanowiskach, których odpowiednimi nazwać nie można. Swoje zdanie zachowywał jednak dla siebie, wszak nikt nie chciał być pouczany we własnym kraju przez kogoś, kto mimo wszystko pozostawał obcy.
Nie zdziwiłaby go wiedza na temat tego, że Cressida była trzymana pod kloszem. Sam był zdania, że zdecydowana większość spraw nie jest przeznaczona dla niewieścich uszu, tym bardziej, gdy są równie młode. Nie oznaczało to jednak, że nie należy z nimi rozmawiać w ogóle, co pewnie było powodem, dla którego kontynuował tę rozmowę, zamiast od razu odjechać.
W takim razie powinienem zapamiętać, by zachować ostrożność ilekroć zobaczę gdzieś ptaka, żeby przypadkiem nie szepnął na mój temat paru słów za dużo — stwierdził lekko, choć tak naprawdę dopiero teraz dotarło do niego, jak w czarodziejskim świecie należy się pilnować; tutaj miał do czynienia z dzieckiem, ale z pewnością było wielu nieżyczliwych ludzi z tą samą umiejętnością, którzy mogli ją wykorzystywać do celów znacznie mniej niewinnych, niż ostrzeganie przed polowaniem.
W każdym razie nie jestem jednym z tych, którzy tak twierdzą. Niektóre z tych stworzeń widziały więcej miejsc, niż my przez całe życie — odparł, wyginając usta w pełnym rozbawienia uśmiechu. Nie żeby uważał zaangażowanie Cressidy za zabawne, raczej urocze; dorośli szybko zapominali o takim przejęciu. Kiedy on sam mówił o czymkolwiek ostatni raz z aż takim zaangażowaniem? Nie potrafił sobie nawet przypomnieć, co tylko potwierdzało regułę.
Kiwał głową, przyglądając się Cressidzie, kiedy wyjaśniała mu podstawy świata ptaków. Ciężko było przewidzieć, kiedy taka wiedza może mu się przydać, choć tak naprawdę wysłuchał z czystej ciekawości.
A może to my wyolbrzymiamy i popełniamy błędy? Ciężko stwierdzić, czyj punkt widzenia jest poprawny, nieprawdaż? — Zapytał, wciąż widocznie rozbawiony. Koń, którego dosiadał, zrobił się niespokojny, więc Rameses pogładził zwierzę po karku, żeby stało spokojnie i przestało się niecierpliwić. Można by Shafiqa posądzić o poruszanie tematów, które dla dziecka mogą być obecnie abstrakcyjne, ale był zdania, że dzieci nie są głupie, a traktowanie ich w sposób protekcjonalny niczego dobrego przynieść nie może. Prawdopodobnym było, że jego wyrozumiałość brała się nie tylko z powodu braku własnego potomstwa, ale i posiadania dużo młodszego od siebie brata. Pewnie dlatego zawsze znajdował czas, żeby zamieć parę słów i z najmłodszymi.
Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Potraktuj to jako przysługę za ciekawe informacje o rozmowach z ptactwem Charnwood — odparł, błyskając zębami w uśmiechu. — Ale chyba powinniśmy już wracać, żeby twój ojciec się nie martwił — dodał po chwili, prześlizgując czernią spojrzenia po pobliskich koronach drzew.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]08.04.18 23:53
Miało jeszcze minąć sporo czasu, zanim Cressida uświadomi sobie pewne rzeczy teraz jej nieznane. Była wciąż dzieckiem, nastolatką. Chodziła do szkoły i miała dużo czasu do wejścia w dorosłość i towarzyskiego debiutu. Dopiero poznawała świat i niezbędne umiejętności, i nie miała porównania, jak to wszystko wygląda gdzieś indziej, w innych środowiskach niż to, w którym przyszła na świat. Prawdopodobnie miało się okazać, że dziecięce wyobrażenia nie zawsze wiernie oddawały rzeczywistość, i z pewnością czekało ją w życiu niejedno rozczarowanie, kiedy naiwne wyobrażenia dziewczątka chowanego w złotej klatce i chronionego przez rodzinę zetkną się z szarą rzeczywistością.
Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo inny był ten mężczyzna poza innym ubiorem czy kolorem skóry. Mogła tylko się zastanawiać, na ile był podobny do Nephthys, ale dziewczynka była praktycznie jej rówieśniczką i zdawała się nie przypominać tego dorosłego już jegomościa.
Ale sam fakt, że mężczyzna w ogóle chciał z nią rozmawiać i nie zignorował jej, dobrze o nim świadczył. Wielu dorosłych traktowało ją dość protekcjonalnie z powodu młodego wieku, ale lord Shafiq odnosił się do niej całkiem przyjaźnie, no i to, że obiecał nie powiedzieć ojcu o jej małym występku też działał na jego korzyść. Choć na początku ją wystraszył, początkowy dystans został zmniejszony przez jego lekkie, pozbawione wyższości uwagi.
Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, z urokiem właściwym trzynastoletniemu dziewczęciu. Młody wiek miał swoje uroki, należała do nich choćby tendencja do przejmowania się i angażowania w sprawy, które dorośli pomijali i nie przykładali już do nich takiej wagi.
- To się zgadza. Na pewno widziały więcej niż ja. – Cressida nie widziała zbyt wiele, więc tym cenniejsze były historie przynoszone przez ptaki. Były jej oknem na świat. – Choć jestem pewna, że pan też znałby wiele ciekawych opowieści. – W końcu był egzotycznym przybyszem z dalekiego kraju. Cressida chętnie by go wysłuchała, choć nie miała śmiałości poprosić o jakąś historię, zwłaszcza że czas nie był odpowiedni, i tak za długo pozostawali w tyle, choć młódki nie ciągnęło, by dołączać do polowania.
Nad jego kolejnymi słowami zamyśliła się, mrużąc lekko zielone oczy.
- Tak... Może po prostu dla każdego poprawny jest ten punkt widzenia, który jest mu znany? – zastanowiła się, podchodząc do sprawy z iście nastoletnią wnikliwością. Może nie znała życia, ale nie można było jej odmówić bystrości. – Dla ptaków to ich perspektywa jest poprawna, bo to ją znają. A większość ludzi nie posiada wglądu w to, co myślą i czują zwierzęta – powiedziała po chwili, zdając sobie sprawę, że punkt widzenia zależał od tego, co się znało. Ludzie i ptaki patrzyli na świat zupełnie inaczej, więc trudno było wnioski z jednego świata przełożyć na ten drugi. Dla ptaków to ludzka perspektywa była czymś abstrakcyjnym.
Koń Cressie także zaczął się niespokojnie kręcić; najwyraźniej znudziło mu się skubanie trawy i liści i chciał ruszyć dalej. Pogładziła go po lśniącej grzywie, po czym znów spojrzała na Ramesesa, niepewnie odwzajemniając uśmiech.
- Tak... Powinniśmy jechać. Pozostali na pewno już nas wyprzedzili, może nawet zauważyli pańską nieobecność. Moją pewnie też... – powiedziała cicho, po czym szepnęła parę słów do ptaszka na swoim ramieniu, prosząc go, by ją poprowadził, a potem zachęciła konia, by ruszył w tamtą stronę i przyspieszył. Całkiem miło się rozmawiało, ale nie był to czas ani miejsce na dłuższą pogawędkę, i nawet młodziutka Cressida o tym wiedziała.
Czas dogonić pozostałych i dołączyć do ojca i rodzeństwa.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Charnwood, lipiec 1949 [odnośnik]11.04.18 17:52
Takie już były realia, a złota klatka wydawała się odpowiednią dla dziewcząt nie tylko w Anglii, bo również w ich stronach. Być może lata miną, nim czasy ten pogląd zweryfikują. Na razie jednak nic się w tej kwestii nie zmieniało, a konserwatywne środowiska wychowywały dzieci w duchu tradycji i Merlinowi za to dzięki. Tradycja była jedynym, co w odczuciu Ramesesa mogło utrzymać czarodziejski świat w ryzach i porządku. Dlatego, jeśli już decydował się na towarzystwo angielskich czarodziejów, wobec których de facto nie był aż tak negatywnie nastawiony, jak niektórzy członkowie jego rodu, to pilnował, by znajomi ci mieli odpowiednie poglądy. Nie był ograniczony w swoim światopoglądzie; po prostu uważał, że trzymanie się tego, co znane i co już się sprawdziło, jest najbezpieczniejsze. Mimo to nigdy nie szykanował mugoli czy czarodziejów krwi nieczystej; traktował ich raczej jak powietrze. Docinki raczej nie przystoją osobie szlachetnie urodzonej, szkoda było mu na nie energii, przynajmniej, dopóty dopóki żaden mugol nie dał mu się we znaki. Nie mogli przecież przewidzieć, że za kilka lat wszystko stanie na głowie, a każdy niemagiczny zamieni się w róg buchorożca, który nie wiadomo, kiedy wybuchnie z hukiem.
Wszystko przed tobą — odparł, tocząc spojrzeniem po koronach drzew już po raz kolejny. Podobało mu się tu. To zabawne, jak fascynująco jawiła się dla anglików szeroko pojęta egzotyka, kiedy w jego przypadku nowością było wszystko to, czego doświadczał tutaj. Wciągał głęboko w płuca świeże, leśne powietrze, pozbawione zupełnie gorącej nuty pustyni i drobnego piasku, którzy przy — ewentualnym powiewie wiatru potrafił dostać się wszędzie. Gęstwina tak różna od oaz, plam zieleni wśród morza pyłu, niczym przypomnienie o życiu, które potrafi się narodzić nawet w niesprzyjających dla niego warunkach. Tęsknił; ale i doceniał to, z czym obcował tutaj. Nie każdy Shafiq miał ku temu sposobność.
Być może kiedyś będzie ci dane jakąś usłyszeć — zasugerował. Polowanie nie było oczywiście dobrym miejscem na takie opowieści, ale wbrew pozorom Shafiq dość chętnie zaznajamiał anglików z opowieściami prosto z Egiptu. Nie było to miejsce docelowe zbyt wielu podróży, najczęściej czarodzieje ograniczali się raczej do bezpiecznej Europy, stąd często zdarzało mu się obalić jakieś przedziwne mity i domysły na temat swoich stron rodzinnych, czy jego samego. Miał świadomość, że wielu postrzegało go jako dzikusa, który pojawił się znikąd i panoszy się w ich kraju. Zwykle ci, którzy popisywali się tego typu poglądami, zapominali, że mają skrytki w banku Gringotta. Ot, hipokryzja.
Oczywiście. Dlatego pomyśl, jak bardzo wyróżniona jesteś, skoro możesz poznać świat z ich perspektywy i poszerzyć swoje horyzonty — rzekł, już powoli kończąc tę pogawędkę na tematy egzystencjalne wśród liści i treli ptaków. Ściągnął lejce karego wierzchowca, którego przyszło mu dzisiaj dosiadać i powoli skierował się w stronę, gdzie zniknęła reszta pościgu.
Jedź przodem — powiedział, przepuszczając konia Cressidy.
    | Koniec
Gość
Anonymous
Gość
Charnwood, lipiec 1949
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach