Wydarzenia


Ekipa forum
Brzeg jeziora
AutorWiadomość
Brzeg jeziora [odnośnik]13.01.18 21:45
First topic message reminder :

Brzeg jeziora

Kamienista plaża przy jeziorze niemal w całości pokryta jest różnobarwnymi kamykami, które, według miejscowej legendy, są wypluwane przez potwora z Loch Ness jako drobny podarunek za skromne życie mieszkańców pobliskiej wioski. Przy wschodzie i zachodzie słońca plaża lśni tysiącami barw, tworząc swój naturalny pokaz świateł. Wśród nich znajduje się kilka z nich, które ponoć mają szczególną moc. Wierzy się, że kamień turkusowy, włożony na najwyższą półkę szafy, chroni dom przed bahankami; kamień purpurowy, zostawiony w szafce na buty, chroni domowników przed chochlikami kornwalijskimi, które uwielbiają kraść damskie obuwie; kamień karmazynowy, położony na kuchennym parapecie, strzeże dom przed plagą smutku.

By odnaleźć właściwy kamień, rzuć kością k100 (nie dolicza się bonusu za spostrzegawczość). Wyrzucenie wyniku 47 pozwala odnaleźć kamień turkusowy; wyrzucenie wyniku 73 pozwala odnaleźć kamień purpurowy; wyrzucenie wyniku 100 pozwala odnaleźć kamień karmazynowy.
Ta lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg jeziora - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Brzeg jeziora [odnośnik]22.09.21 17:29
Nie lubił wędkować. Nie miał do tego ani szczęścia, ani cierpliwości. Siedzenie godzinami w jednym miejscu, bycie cichym i ogólnie nic nie robienie jakoś do niego nie przemawiało. Volans był stary to może i takie rzeczy mu się podobały. Aidana zaś czekanie po prostu irytowało. Żeby jeszcze to czekanie czymś się odpłaciło, a mogli przecież nic nie złapać, bądź coś co nie było warte poświęcenia czasu całej czwórki. No ale na to już nikt wpływu nie miał. Na dzisiejsze wędkowanie się jednak cieszył. Billego i Sillego miał cały czas przy sobie, Vollego jednak już nie. Różnie między nimi było i bywało, ale koniec końców byli braćmi. Jedyne co dobre przyniosła ta wojna to właśnie to, że byli ze sobą bliżej niż wcześniej. Cała czwórka. Do obrazka brakowało wyłącznie Lydzi, miał jednak nadzieję, że ta już niedługo dołączy do nich, choć nie uśmiechało mu się, że miałaby wrócić do kraju pogrążonego wojną. Trzymanie się razem było jednak dobrym pomysłem, prawda? Mogli o siebie zadbać, ochronić się wzajemnie, wesprzeć. Razem było inaczej. Brakowało mu tego, więc cieszył się mając rodzinę bliżej, cierpliwie czekając aż ta będzie w końcu w komplecie.
Uchwycił porozumiewawcze spojrzenie Billego, a widząc i słysząc poczynania Cilliana uśmiechnął się pod nosem zdając sobie sprawę, że chyba faktycznie za wiele dziś nie złapią. Kto w ogóle wpadł na ten pomysł? Wiadomym było, że długo cicho nie wysiedzą. Ziewnął przeciągle odpychając od siebie zmęczenie. Z racji doglądania zwierząt był przyzwyczajony do wstawania skoro świt, nie znaczyło to jednak od razu, że się wysypiał. Przywitał się z najstarszym bratem, a kolejne słowa Cilliana zbiły go z tropu. - Życie miłosne? - Zapytał w głos patrząc to na jednego to na drugiego. Volans miał jakieś życie miłosne? Czy faktycznie zakwitnął? Aidan zmierzył go podejrzliwym wzrokiem nie odnajdując jakiejś istotnej różnicy, ale nie nowością było, że nie był tym najbardziej spostrzegawczym Moorem. Silly miał nosa do takich rzeczy więc może faktycznie była to prawda? W sumie to tak się skupił na tym swoim życiu mił... życiu, że jakoś nawet tak no nie zauważył jak idzie w tej sferze reszcie. A i w sumie to też nie pytał. Jakby, to nie on tu był od przesłuchań i dogryzania. No od tego drugiego może trochę tak. - Nie zdziwiłbym się. - Odpowiedział na przytyk Billego.


The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]25.09.21 23:43
Ile to czasu nie widział swojej rodziny? Chciałby powiedzieć, że cieszył się i bez większego problemu mógł odliczać w swoim nieistniejącym kalendarzu dni do spotkania rodzinnego, ale nie byłaby to prawda. Prawdą było, że niezwykle irytowało go to, jak wiele się działo i jak niewiele może w tej kwestii zrobić! Swoje walki miał za sobą, teraz zaś głównie martwił się o tych, dla których czas dopiero nadszedł. Zaniepokojony był sytuacją, w której nie umiał poradzić sobie inaczej, niż po prostu będąc na miejscu, a teraz nawet nie był na tym miejscu. Ile mógł liczyć na to, że coś im się nie stanie? Czy jeżeli jednak stanie się krzywda, będzie mógł zrobić cokolwiek, czy może jednak będzie tylko stał i czekał. Korciło go, aby poprosić, żeby jednak znaleźli mu jakieś miejsce w Irlandii, a jednak…nie wiedział, czy znajdzie się tam możliwość, aby mógł zrobić cokolwiek. W Dolinie przynajmniej było sporo pracy dla niego.
Pozwolił Billy’emu zabrać ich – jego i Precla – na ryby, tak aby móc nacieszyć się rodziną i jej towarzystwem, chociaż doskonale wiedział, że bardzo zależało mu na tym, aby się jednak odnaleźć. Wszyscy byli w końcu czarodziejami, a on jednak większość czasu spędził w różnych światach i różnych miejscach. Czy teraz mieli rozważać, czy jakoś nie będzie trzeba mu pomóc. Albo może czy czegoś nie potrzebuje. Sami niewiele mieli, ale oczywiście, teraz będą go pytać, prawda?
Spojrzał na każdego obecnego, uśmiechając się kącikiem ust kiedy tylko podszedł bliżej. Wyglądali z pozoru, jakby się nic nie zmienili, ale na pewno było to dalekie od prawdy. Mimo to cieszył się niesamowicie, że mógł porozmawiać jakoś przynajmniej z częścią rodziny. Wcześniej jednak niż on wystrzelił Precel, biegnąc do każdego obecnego, aby ostatecznie w euforii rozłożyć się na trawie i czekać na głaskanie go po brzuchu.
- Czyż to nie moje ulubione kuzynostwo? Aidan, czy ty wyrosłeś, czy coś mi się wydaje? Zaraz przegonisz półolbrzymy, to na pewno! – Wyciągnął dłoń, przyciągając też go do siebie zaraz po tym, mierzwiąc mu jasne włosy. Odsunął się zaraz, klepiąc też Volansa na przywitanie, zaraz też przysuwając się do Cilliana i klepiąc go w ramię. – Volans, już obleciałeś całą okolicę na smokach? Cillian, napisałeś coś jeszcze, czy za bardzo się rozpraszasz?
Spojrzenie powędrowało jeszcze w kierunku miejsca, w którym mieli łowić i absolutnie nie wiedział, co teraz ma zrobić. Czy miał się rzeczywiście łudzić, że cokolwiek z tego może być, nawet jeżeli sam już nie pamiętał, jak się dokładnie wędkowało.
- Kto potem gotuje? Nauczyłeś się coś Aidan na tej domowej przeprawie u Billy’ego, czy dalej Cillian robisz za perfekcyjną panią domu?
Richard Moore
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10538-richard-moore https://www.morsmordre.net/t10644-listy-do-rysia#322337 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f400-somerset-dolina-godryka-pustulka https://www.morsmordre.net/t10649-szuflada-r-m#322600 https://www.morsmordre.net/t11074-richard-moore#340919
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]20.10.21 2:32
Sam widok rodzinnego błazna wystarczył, aby ochoczo wstał ze swojego miejsca. Również wyciągnął prawą rękę z zamiarem odwzajemnienia tego powitania. — Cześć Silly. Dobrze cię widzieć, błaźnie. Co tak słabo? Nasza siostra robi to mocniej — Radośnie powitał brata, mocno uderzając go w wyciągniętą dłoń. Nie powstrzymał się od okraszonego wesołością przytyku. — Całkiem stabilne. Spotykam się z kimś. Billy dobrze mówi, opowiedz nam o tym. Aidan, nie wpadła ci w oko żadna dziewczyna?
Od października widywał się od czasu do czasu z panną Beckett. Znając życie Silly zaraz zacznie go wypytywać o szczegóły, zwłaszcza, że to mu służyło. Postanowił spróbować ostudzić jego zapał i skupić uwagę brata na swoim życiu miłosnym. Całkowicie zgadzał się z Billym. W przeciwieństwie do Silly'ego, był bardziej powściągliwy w gestach. Obca była mu tak żywiołowa gestykulacja rękoma, choć nie było tak, że na na siłę powstrzymywał się od niej podczas konwersacji. Gdy Billy zarzucił na ich barki ręce i poklepał go po plecach w ramach powitania, zrobił kilka kroków do przodu, lekko ciągnąc za sobą swoich braci. Naprawdę cieszył się z ich obecności. Byli tutaj, pokonawszy dotychczasowe przeciwności losu. Dotyczyło to również Aidana, z którym przez długi czas miał stosunkowo napięte relacje. Na szczęście to minęło. Wolał żyć w zgodzie ze swoją rodziną.
Niechętnie zamieniłbym wygodnego łóżka na posłanie pod gołym niebem. Znalazłem sobie kąt do spania. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą namiot. Ledwie świtało, gdy przybyłem na to miejsce — Przywykł do pewnych wygód, zwłaszcza odkąd nie brał udziału w różnych wyprawach badawczych. Udało mu się znaleźć miejsce do spania bez konieczności rozbijania namiotu. — Wciąż masz problemy z bardzo wczesnym wstawaniem? — Doskonale pamiętał, że młodszy brat miewał poważne problemy ze wstawaniem skoro świt. Po latach zaczynał go rozumieć. Poranki potrafiły być trudne, zwłaszcza przy niedoborach kawy.
Richard, drogi kuzynie! To kawał terenu, nawet dla smoka — Zamknął w potężnym uścisku kuzyna. Po powitaniu krewniaka, kucnął przy ziemi aby pogłaskać Precla po łbie i nawet brzuchu.
Wuj i Lydia dołączą do nas? — Zapytał z cichym westchnieniem. Ich nieobecność rzucała się w oczy. — Któremu z was najlepiej to wychodzi? W koszyku jest jedzenie — Wskazał na wiklinowy kosz, do którego spakował jagnięcinę, trochę pieczarek i marchwi, dwa pomidory oraz pięć gruszek. Po jednej dla każdego. Połów mógł nie być udany, a nie chciał by siedzieli tutaj z pustym żołądkiem. Rozejrzał się za kolejnym kamykiem.

Rzut k100 na kamyczek


Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 20.10.21 8:06, w całości zmieniany 1 raz
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Brzeg jeziora - Page 10 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]20.10.21 2:32
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg jeziora - Page 10 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]24.10.21 20:51
Ból, który rozszedł się po dłoni, zaczął już delikatnie pulsować, a skóra szczypała go, czy to od uderzenia, czy od mrozu — nie wiedział. Zamachał nią po prostu, jakby miało to w jakikolwiek sposób pomóc. Zawsze był niemożebnie słaby, ale ostatni rok spędzony gdzieś pod pierzyną, gdzie chronił się przed atakującym zewsząd smutkiem, zdecydowanie nie pomógł mu z tego stanu wyjść.
Moje życie miłosne?
Trochę bolesne pytanie, ale... jakby się jednak nad tym głębiej zastanowić, to nie było już wcale aż taką katastrofą — nie to, żeby się czuł szczególnie pewny siebie, ale jego wybranka serca oświadczyła, że go nie nienawidzi. Ktoś, kto nie znał jego haniebnej historii, zaśmiałby się pewnie — żaden z tego był dowód żywienia pozytywnych uczuć do kogokolwiek, ale z perspektywy Cilliana sam fakt, iż nie spetryfikowała go na wejściu, był już jakimś czytelnym znakiem, że być może kiedyś zaakceptuje go znowu.
Sugerujesz, że też kwitnę? Musi być widać, że nie zdzieliła mnie patelnią po zobaczeniu znajomej sylwetki na ganku dwa tygodnie temu — co zdawało się być jeszcze bardziej nieprawdopodobnie niż to, że Volans przyniósł coś dobrego do jedzenia. — Rozwinąłbym temat, ale nie chcę, żebyście zrobili się zazdrośni...
Z dowcipu Williama zaśmiał się w sposób szczery i ciepły, chociaż było w tym coś nietypowego dla śmiechu Cilliana — wstyd wywołany wcześniejszą wypowiedzią, który utkwił mu w gardle i zniknął dopiero wtedy, kiedy przepłukał je kolejnymi słowami.
Dobra Volans, podaj mi personalia swojej wybranki, to sprzedam ci to, z kim umawia się nasz najmłodszy brat. To nie blef, spotkałem ją osobiście. Słowo harcerza — którym Cillian nigdy nie był. Nadstawił ucho, zupełnie tak, jakby Billy wcale nie objął ich właśnie i nie mógł usłyszeć wszystkiego, co szeptali między sobą. Nie odwrócił się w stronę Aidana, chociaż był praktycznie pewien tego, że blondyn usłyszał jego słowa. Czy spodziewał się ataku już dzisiaj? Musiał zdawać sobie sprawę z tego jak niska była szansa utrzymania tego w tajemnicy do świąt... ale był jeszcze listopad.
Kuzyna Richarda powitał równie ciepłym i wesołym uśmiechem co wszystkich. Tylko oczy jakoś mu się zacisnęły z bólu, kiedy wspomniał o pisaniu.
Litery jakoś nie chcą mi się ostatnio układać w sensowną całość — przyznał. — Patrzysz na to jezioro z takim rozmarzeniem, doszukując się w nim weny, czy potwora?
Richard był przecież niemagiem. Można by mu łatwo wmówić, że potwór z Loch Ness nie jest jedynie legendą...


no beauty shines brighter
than a good heart
Cillian Moore
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg jeziora - Page 10 C511aabdf597b22fa48d7610e8ae258d
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9648-cillian-moore https://www.morsmordre.net/t9664-aslan#293571 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9741-skrytka-bankowa-nr-2207#295617 https://www.morsmordre.net/t9666-cillian-moore#293577
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]01.03.24 15:18
| przylatuję stąd...

Wszystko zadziało się zbyt szybko, żeby zdążył zrozumieć ciąg wydarzeń – zaaferowany rozmową w łaźni i rozproszony przyjemnym, otaczającym ciało ciepłem, nie zdziwił się ani wtedy, gdy w jego dłoni pojawił się kolejny kieliszek, ani kiedy na języku poczuł znajomy smak rumu, choć jasnoróżowa barwa trunku stanowiła pewne zaskoczenie. Niewystarczające do wprawienia go w zadumę; przechylił naczynie bez namysłu, odsuwając je od ust zaraz potem, żeby kontynuować urwaną w połowie myśl – ale nim zdążyłby to zrobić, otaczający go czarodzieje zmienili się w jednolitą, niewyraźną feerię barw, coś szarpnęło go mocno w okolicy pępka, a żołądek na krótką, nieprzyjemną chwilę podszedł mu do samego gardła.
Co, do jasnej..?
Zacisnął powieki, próbując odciąć się na moment od wirującego szaleńczo świata, wolną dłoń wyciągając w stronę gładkiego brzegu basenu, nie znalazł tam jednak żadnego stabilnego punktu; mokre od wody palce zacisnęły się na pustce, ramię opadło z powrotem do wody, która wydała mu się nagle jakby chłodniejsza – podobnie zresztą jak uderzające go w twarz powietrze. Zrobił krok do tyłu, z opóźnieniem rejestrując, że jego stopa nie zatrzymała się na płytkach, a utonęła w czymś miękkim – i dopiero, kiedy to do niego dotarło, otworzył oczy, żeby rozejrzeć się dookoła.
Rzeczywistość już nie wirowała – ale nie miała też żadnego sensu, zalewając go chłodem nocy, srebrnym światłem odbijającego się od wody księżyca i kalejdoskopem gwiazd nad głową – gwiazd, które z całą pewnością nie były wymalowane na sklepieniu londyńskiej łaźni. Zamrugał, po czym przetarł twarz mokrymi dłońmi, ale obraz się nie zmienił – nadal stał do pasa w czymś, co wielkością i kształtem przypominało jezioro, nieopodal na powierzchni dryfował leniwie biały prostokąt ręcznika, a kilka metrów za jego plecami migotały zaścielające brzeg kolorowe kamienie. Nigdzie z kolei nie widział trzymanego wcześniej w dłoni kieliszka, który musiał – nie było innego wytłumaczenia – być świstoklikiem; czy upuścił go do wody? Obrócił się, spoglądając wokół siebie, ale kołysząca się lekko powierzchnia jeziora wszędzie była jednakowo ciemna i nieprzenikniona, przysłaniając zarówno dno, jak i jego samego. Nie przejął się specjalnie tym, że wciąż nie miał na sobie ubrań, bardziej doskwierał mu brak różdżki; ale jeżeli niespodziewana teleportacja była zaplanowaną przez organizatorów atrakcją wieczoru, a nie katastrofalną pomyłką albo kolejną magiczną anomalią, to nie wierzył, by celowo pozostawiono go bez niej. Co prawda nie rozumiał też jeszcze charakteru tego urozmaicenia, ale póki co zaintrygowanie przeważało nad poirytowaniem – choć ten stan rzeczy mógł w każdej chwili ulec diametralnej zmianie, jeżeli, na przykład, okazałoby się, że ktoś postanowił z niego w ten sposób zwyczajnie zadrwić.
Wciąż rozglądając się dookoła w poszukiwaniu charakterystycznego kształtu różdżki, ruszył w stronę brzegu, ignorując przemoknięty do cna ręcznik. Rozlegający się gdzieś w tyle czaszki szept go zaskoczył, na tyle, by zatrzymał się na moment, czując przebiegający po odsłoniętych plecach dreszcz. – Żadnych, krakenia mać, gwiazdek – mruknął, romantyczna metafora chyba nikomu nie kojarzyła się dzisiaj dobrze – a już na pewno nikomu, kto był świadkiem płonących, uderzających w ziemię skał. Obrócił się przez ramię w poszukiwaniu właściciela zniżonego głosu, w tym samym momencie jednak jego pole widzenia zostało przysłonięte przez kawałek gładkiego materiału, a coś miękkiego przesunęło mu się po ramieniu.
Zaklął pod nosem, chwytając za tkaninę, która wylądowała mu na głowie; krótkie oględziny pozwoliły na ustalenie, że ubranie z całą pewnością nie należało do niego (ani do żadnego z obecnych w łaźni czarodziejów). – No dobra, żartownisiu – odezwał się, podnosząc nieco głos – lepiej dla ciebie, żebyś sam się pokazał, zanim zdążę znudzić się tym spektaklem – dodał, w głosie wybrzmiało ostrzeżenie; niezaprawione jeszcze groźbą, rozluźniający mięśnie i myśli alkohol nie zdążył wyparować z organizmu, choć w przyjemnie chłodnej wodzie wietrzał szybko, zastępowany niewygodną w tych okolicznościach trzeźwością umysłu.
Pozorną.

| rzucam na spostrzegawczość, ST 70




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]01.03.24 15:18
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 39
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg jeziora - Page 10 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]01.03.24 21:56
Toczące się wokół niej rozmowy opływały ją razem z coraz gorętszymi falami wody, nie skupiała się jednak ani na pojedynczych słowach ani na bodźcach, pozwalając ciału zupełnie rozluźnić się w ciepłej kąpieli. Potrzebowała tego. Spokoju, całkowitego odpoczynku, dystansu od tego, co zostawiła za drzwiami łaźni; pozbycie się ciężaru ubrań metaforycznie sprawiło, że porzuciła również niepokój, bezradność i irytację, mogła być wolna, naga, być może bezbronna, ale w tej chwili to się nie liczyło. Przymknęła oczy, sięgając po kolejny kielich wina - wypiła je szybko, do dna, swoim nieeleganckim zwyczajem, który obnażała do tej pory tylko w samotności, by gwałtowniej ukoić dyskomfort. Trunek smakował przyjemniej niż się spodziewała, rdzawo i słodko jednocześnie. Jak wieczorne powietrze na werandzie Białej Willi; mieszanina krwi, smoczego popiołu, rozgrzanej skóry - ciała i pasa - i róż. Nie uśmiechnęła się do tych wspomnień, rozdarte serce zapiekło, lecz podczas Nocy Oczyszczenia i tego cierpienia zamierzała się pozbyć. Zmywając je z siebie chociaż na chwilę. Odstawiła kielich na bok basenu - a może nie? rzeczywistość zaczynała się rozmazywać, czyżby już wypiła zbyt dużo? - i zanurzyła się cała, nie przejmując się rozpuszczonymi włosami. Szmer wesołych rozmów zniknął, pozostała po nim ledwie wibracja, blask świec roztopił się w mroku, ale Deirdre nie czuła niepokoju. Chciała zniknąć, zatonąć razem z rozkosznym posmakiem alkoholu na ustach, dać porwać się toni; wydawało się jej to naturalne, potrzebne, piana i para wodna powinna ukryć ją przed towarzyszkami, nie chciała przecież zachowywać się jak dzikuska, podejrzanie pławiąca się w głębinach basenu. Ta ostatnia sensowna myśl uciekła równie szybko, jak się pojawiła; gorąca kąpiel wciągała ją głębiej i głębiej, zapomniała już, gdzie znajduje się powierzchnia a gdzie gładka posadzka basenu, lecz nie spanikowała - nawet w chwili, w której poczułą mocne szarpnięcie w dole brzucha.
Wypiła za dużo, to było już pewne, to dlatego otaczająca ją łaźnia zawirowała jak w kalejdoskopie, to dlatego poczuła się tak dziwnie, lekko i mdło; przełknęła ślinę i powoli wynurzyła się nad powierzchnię. Nie chwytała panicznie powietrza, odetchnęła głęboko, nieco zdziwiona. Spodziewała się aromatu perfum i olejków eterycznych, te jednak zniknęły, zastąpione rześkim, chociaż nieco chropowatym od pyłu powiewem. Otworzyła oczy. Niskie, bogato zdobione sklepienie łaźni rozjaśniło się gwiazdami, a porośnięte bluszczem kolumny rozpłynęły się w nocnej poświacie księżyca. Świat wokół niej w niczym nie przypominał Zacisza Kirke, ale - wyjątkowo - nieprzewidziana zmiana scenerii nie sprawiła, by przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Wszystko wydawało się miękksze, przyjemniejsze, słodsze. Bezpieczne - mimo tajemniczego szeptu, który nagle rozległ się tuż za jej uchem.
Obróciła się gwałtownie w wodzie, ta sięgała jej aż pod brodę, pod stopami czuła jednak twardy grunt. Brzeg miała w zasięgu wzroku, lecz to nie różnokolorowe kamienie i bujne krzewy go porastająće przyciągnęły jej spojrzenie. Inna anomalia wydała się zdecydowanie bardziej interesująca - anomalia w męskiej postaci. Postawna, barczysta sylwetka odcinała się jasnym płomieniem na ciemnym tle nadbrzeża; czarodziej znajdował się od niej o zaledwie kilkanaście kroków, ale przecież ten, który przywołał ją szeptem, nie mógł tak szybko zmienić pozycji. A może mógł? W tym dziwnym świetle, w specyficznej aurze, zdającej się zamykać wybrzeże w pudrowej bańce lekkości, wszystko wydawało się możliwe. Prawdopodobne. Kuszące. Tym bardziej, że znała tego mężczyznę.
Choć niewystarczająco. Zbyt pobieżnie. Za mało. Przez nagłe uderzenie miłosnego odurzenia na moment zakręciło się jej w głowie, nie poruszyła się jednak, przez kilka kolejnych chwil pozostając w bezruchu, niczym przyczajony w wodzie morski gad, przyglądający się upatrzonej ofierze tuż znad tafli wody. Uważnie, bez mrugnięcia, tym razem kierowania nie czujnością, a rosnącym pragnieniem. Wszystko inne przestało mieć znaczenie; dlaczego i jak się tu znalazła - to stało się nieistotne, serce zaczęło bić coraz szybciej, lecz nie czuła zagrożenia. Jedynie głód. Narastający z każdym jego ruchem, z każdym drgnięciem mięśni nagiego ciała, z każdym mruknięciem, słowem, w końcu retorycznym pytaniem.
Niezbyt zabawnym, raczej sfrustrowanym, lecz nie potrafiła się powstrzymać krótkiego śmiechu, zdradzającego miejsce jej pobytu. Zaśmiała się dźwięcznie, zmysłowo, nieco ochryple; nie jak rozbawiona dziewczynka ani nie jak eteryczna syrena, raczej jak morski chochlik lub sukkub z najciemniejszych głębin morza - a potem zniknęła pod wodą ponownie, ta przyjemnie chłodziła jej ciało, nie mogąc jednak ugasić ognia, który zapłonął w niej na widok Manannana. Przepłynęła nieco dalej, bliżej brzegu, od razu wychodząc z wody. Zignorowała tonący tuż obok niej biały ręcznik, tak samo jak opadające z szelestem na taflę wody ubrania - miękkie, drogie w dotyku, normalnie z żalem pozwoliłaby im zniknąć na płycizny - nie czuła bowiem wstydu. Nie bała się, że ten spostrzeże brzydkie blizny na plecach, jednoznacznie kojarzące się z trzaskiem bicza lub tnących zaklęć. Nie bała się, że ją oceni. Nie bała się, że przerazi go tatuaż Mrocznego Znaku, oplatający smukłe przedramię. Nie bała się, że ją skrzywdzi; że roztrzaska połamane serce na jeszcze mniejsze kawałki. Dawno nie czuła się tak wolna i całkowicie skupona na tylko jednym uczuciu. Rozkojarzającym, druzgoczącym w swej sile; gdy wiatr owiał jej wilgotne ciało, zadrżała, nie z chłodu, a z niecierpliwego pragnienia. Długie do bioder, czarne włosy łaskotały odkrytą skórę; zebrała je w garść i przerzuciła przez ramię; nie musiała kryć się za ich zasłoną.
- Naprawdę myślisz, że będzie to nudny spektakl? - odpowiedziała cicho, przystając kilka kroków przed mężczyzną. Parafrazowała jego słowa, nie mogąc zebrać myśli - nie od razu, zaschło jej w ustach, gdy w końcu mogła przyjrzeć mu się z bliska. Całemu, od stóp aż do twarzy, przesuwała po nim spojrzeniem szybko, jakby nie mogła się nasycić jego widokiem - lub jakby bała się, że za chwile zniknie, a wszystko to okaże się przedziwnym snem. - Skąd tu się... - zdrowy rozsądek próbował jeszcze przebić się przez mgłę amortencji, bezskutecznie; ich oczy się spotkały i wszystkie fakty przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. - Tak sobie ciebie wyobrażałam - wychrypiała raczej do siebie niż do niego; śmiało, prowokująco. Jego tatuaże, silne, szerokie ciało, historie i plotki zaklęte w węzłach mięśni i czarnym tuszu. Chciała je poznać, tym razem bez słów, bez pozorów.

narazienieszukamróżdżki


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]04.03.24 0:56
Powinien był zachować ostrożność – to podpowiadał mu zdrowy rozsądek, przytłumiony głos rozlegający się gdzieś w głębokich odmętach czaszki, z każdą chwilą coraz cichszy i słabszy – poddający się sile wypitego alkoholu i amortencji, choć o działaniu tej drugiej Manannan nie miał bladego pojęcia. Wiedział jedynie tyle, że w otoczeniu miękkiego półmroku, chłodnej wody i srebrnego światła księżyca, czuł się dobrze – bezpiecznie pomimo braku różdżki, której nie zdołał dostrzec ani na powierzchni jeziora, ani pośród barwnych kamieni. Otaczający go krajobraz, choć naznaczony wyraźnymi oznakami rozgrywającego się tu miesiąc wcześniej końca świata – przysypującego brzeg popiołu, gwiezdnych odłamków zaścielających pustynny horyzont – budził w nim spokój; smakował w jakiś niewyjaśniony sposób znajomo, jak sucha, skryta pod podkładem kajuta, skutecznie wyciszająca huk szalejącego na zewnątrz sztormu. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale nie czuł też ku temu potrzeby – nawet kiedy w odpowiedzi na jego zawieszone w przestrzeni pytanie, usłyszał dźwięczny, niosący się ponad wodą śmiech.
Odwrócił się od razu, instynktownie, rozglądając się w poszukiwaniu właściciela (lub właścicielki? dźwięk był zbyt miękki i melodyjny, by mógł należeć do mężczyzny) głosu, ale dostrzegł jedynie roznoszące się po spokojnej wodzie kręgi. Zmarszczył brwi, w jednej chwili zapominając o różdżce i o dryfującym gdzieś w nieokreślonej bliskości ręczniku, pozwalając, by dołączyła do niego odrzucona na bok, damska bielizna. Serce zabiło mu mocniej w klatce piersiowej, w zaalarmowaniu czy zaintrygowaniu – jeszcze nie był pewien, przynajmniej dopóki jego uszu nie sięgnął miękki chlupot wody, a spod jej powierzchni – niczym wodna nimfa albo zwodnicza syrena – nie wyłoniła się Deirdre Mericourt.
Zamarł w pół kroku, z niewypowiedzianą groźbą zawieszoną na wilgotnych wargach, potrzebując pełnej sekundy, by przekonać samego siebie, że to naprawdę była ona – z ciemnymi włosami sięgającymi zgrabnych pośladków, z czarnym jak noc spojrzeniem przemykającym po jego sylwetce, ze wzrokiem jak zwykle nieco nieodgadnionym – niezdradzającym skrytych za nim myśli, ale za to skutecznie unicestwiającym jego własne, sprawiającym, że na parę oddechów w głowie miał wyłącznie pustkę. Czy rzeczywiście tam była, czy to napojona alkoholem wyobraźnia płatała mu figle? Stojąc przed nim, zupełnie naga, wydawała się nierzeczywista, nierealna; utkana z księżycowego światła albo morskiej fali, stworzona z legend i żeglarskich opowieści – ale czy iluzja byłaby w stanie w takim stopniu zalać jego wnętrzności gorącem? Przesunął po niej spojrzeniem, przez chwilę bez cienia zawahania śledząc srebrne linie blizn, zatrzymując się na sekundę na czerni zdobiącego przedramię tatuażu; wiedział, co oznaczał, jego obecność go nie dziwiła – w jakiś sposób cementując jednak przekonanie o tym, że to wszystko działo się naprawdę. – Cóż – teraz już nie – odparł zachrypniętym głosem, odwracając się do niej przodem – bynajmniej niezrażony tym, że nie miał na sobie zupełnie nic. Nie wstydził się: ani własnej fizyczności, ani zbieranych przez lata znamion i tatuaży, pamiątek po bitwach, porażkach i zwycięstwach. Jedynym, czego na ogół nie odsłaniał, były słabości, ale kilkoma z nich się już przecież podzielił – kiedy zdecydował się razem z Deirdre zgłębiać arkana czarnej magii.
Do tej pory był przekonany, że nie chciał od niej niczego więcej – że szacunek, jaki żywił wobec niej jako Śmierciożerczyni przeważał nad wewnętrznymi pragnieniami, że nie ośmieliłby się zasugerować jej, że było inaczej – ale teraz, kiedy śledził wędrówkę przemykającego po ciemnych wargach języka, z trudem zwalczając narastające we wnętrznościach napięcie, nie był już taki pewien. Uczucia, które go ogarnęły, były nagłe, niespodziewane; nie uchylił się jednak przed nimi – ostatni fragment zsuwającego mu się z ramienia ubrania odsuwając na bok, zamiast rzucić go w kierunku Deirdre. Jej słowa tylko dodały mu śmiałości, zrobił krok do przodu, przekrzywiając nieco głowę; na ustach zatańczyło rozbawienie. – Nie mam pojęcia – odpowiedział na niezadane do końca pytanie; rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się, że do jeziora zaczną wpadać pozostali uczestnicy nocnych kąpieli – ale okolica wciąż pozostała przyjemnie nieruchoma, cicha; osnuwająca ich warstewką intymności, której pochodzenia nie potrafił jednoznacznie wskazać. – Czy to ważne? – zapytał, bo właściwie: w którymś momencie przestało go to interesować.
Wyobrażałaś sobie? – podchwycił, nawet nie starając się ukryć zadowolenia, ciekaw drugiego dna kryjącego się pod tymi słowami. Nie uchylił się przed prowokacją, zamiast tego bez zawahania podejmując rozpoczętą przez Deirdre grę; niezdolny do zastanawiania się nad konsekwencjami, przyjemnie upojony krążącą w żyłach amortencją. Nie przeszkadzało mu to, że miał przed sobą właśnie ją; wprost przeciwnie, otaczająca ją aura tajemnicy, niezgłębionej jeszcze potęgi, dolewała jedynie oliwy do rozbudzającego się w nim ognia. – A co konkretnie sobie wyobrażałaś? – podjął, robiąc kolejny krok w jej stronę; przystając jeszcze nie na tyle blisko, przy poczuć jej oddech, ale wystarczająco, żeby dostrzec czerń tęczówek, gęsią skórkę mknącą po jasnej skórze.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]14.03.24 13:00
Gwałtowna zmiana scenerii powinna ją skrajnie zaniepokoić. Cały ten chaos, upojenie, mocne szarpnięcie w dole brzucha kojarzyły się z czymś groźnym. Z anomaliami, z szaleńczymi pomysłami szlamolubnych terrorystów, z końcem świata. Czyżby ziemia pod Zaciszem Kirke pękła na pół, wciągając w otchłań tylko ich dwoje? Otoczenie nie przypominało jednak piekła, emanowało spokojem. Martwym; przypominała o tym kamienista pustka nieopodal, kikuty popalonych drzew, piasek zmieszany z popiołami niesionymi przez wilgotną bryzę. Mimo wszystko Deirdre czuła się tutaj - w tej tajemniczej, nienazwanej przestrzeni niespodzianki - bezpiecznie. Odpowiednio, na swoim od dawna wyczekiwanym miejscu, tak, jakby nawet ogołocona z życia pustynia mogła stać się oazą, o ile pośród śmiercionośnej pustki znajdowałby się on.
Równie upragniony, wyśniony, utkany z najśmielszych marzeń. Uniosła głowę, górował nad nią, choć nie był tak wysoki jak Tristan, to nie miało to teraz znaczenia. Krótkie ukłucie bólu - i resztek zdrowego rozsądku, rozpaczliwie próbujących przestrzec ją przed popełnieniem kolejnego błędu - wywołanego wspomnieniem nestora minęło w mgnieniu oka, teraz nie liczyła się ani przeszłość, ani konsekwencje teraźniejszości i plany na przyszłość. Tu i teraz była pełna miłości: w jej wypaczonej, odrażającej, chorej wersji. Amortencja nie mogła zmienić charakteru Śmierciożerczyni, spowić ją woalką zawstydzenia, odkupić grzechów i wpompować do krwiobiegu czystości. Stała przed ukochanym mężczyzną brudna, prawdziwa, odurzona trucizną, żerującą na jej słabym sercu. Nieświadoma, że jej poczynaniami kieruje coś obcego; rezultat kpiących działań przypadku.
- Zawsze w nas wierzyłeś - potwierdziła miękko jego słowa, z kocim rozbawieniem wibrującym w melodii głosu. Pamiętała ich rozmowę w kapitańskiej kajucie, niegroźny flirt przeradzający się w krwawą lekcję - i wypowiedziane wtedy pzekonanie Manannana o tym, że ich romans nie byłby nudny. Czy już wtedy czuł to, co ona teraz? Nie potrafiła przypomnieć sobie konkretów, świat wokół niej zdawał się skurczyć do rozmiarów tej plaży, a zakochanie nie pomagało w skupieniu się na czymkolwiek więcej poza jego sylwetką. Jego twarzą. Jego dużymi dłońmi, silnymi, wskazującymi na częste fizyczne zmagania. Nic inne nie było ważne; pokręciła krótko głową, miał rację, Zacisze Kirke mogło zostać starte z powierzchni ziemi uderzeniem kolejnego meteorytu a ona - nie przejęłaby się tym wcale. Miłość była silniejsza od każego narkotyku, od zdrowego rozsądku, od instynktu samozachowawczego: wiedziała o tym nawet przed wypiciem kielicha amortencji, gotowa rzucić swoje ciało i psychikę na stół ofiarny, byleby tylko zasłużyć choć na ochłap uwagi. Teraz nie musiała tego robić, Manannan patrzył na nią tak, jakby była jedyną: kobietą, czarownicą, kochanką, syreną, bestią, istotą. Pławiła się w tym wzroku, w napięciu, jakie budował każdym swoim oddechem, ciągle stojąc zbyt daleko, by mogła się w nim w pełni nasycić. Musiała to zmienić, również zrobiła krok do przodu, już nie kryjąc się z trudnością w utrzymaniu wzroku na jego nieznośnie niebieskich oczach. Podobne miała Evandra; kolejna myśl, która przemknęła przez jej głowę na kilka sekund; nieważny przebłysk tego, o czym zdecydowanie powinna pomyśleć, zwłaszcza widząc obrączkę na jego palcu. Nie przeszkadzała jej - teraz ani właściwie nigdy - jedyny dyskomfort wywołała separacja. Niemożność poczucia bicia jego serca na własnej skórze, posmakowania ust, poznania faktury ciała, tak innego, tak intrygującego.
- Ciebie. Pode mną - odpowiedziała śmiało, niskim, mruczącym tonem, nie czując żadnego wstydu. Kolejny krok, szorstki piach pod stopami, chłodniejszy powiew wiatru wywołujący gęsią skórkę na nagim ciele, rozmyty zapach wody kolońskiej; przymknęła oczy pozwalając sobie cieszyć się tą chwilą pomiędzy. Twała krótko, w miłości była niecierpliwa i pazerna, wiecznie głodna; lodowatą dłonią dotknęła jego klatki piersiowej, mocno. Tak, jakby chciała wbić paznokcie do środka, pod mostek, dosłownie chwytając jego serce w dłonie. - Całego we krwi - uściśliła szeptem; może wyobrażała sobie wspólne lekcje, może bliskość tak intensywną, że aż broczącą karmazynem, zawsze lubiła przecież to, co zakazane, kryjąc prawdziwe pragnienia za chorobliwym umiłowaniem zasad. Dziś zamierzała je łamać, rozkoszując się przyjemnym trzaskiem. - Nie kłam - wiem, że też o mnie myślałeś. Pytanie - jak? - teraz mówiła prawie bezgłośnie, zadzierając głowę, by ponownie spojrzeć mu w oczy. Znała swoją wartość: a raczej jej przeciwieństwo. Była inna, intrygująca, skośnooka i obca - a mężczyźni to uwielbiali, szukając odskoczni, przygody, zabawy; nigdy nie wątpiła w prawdziwość plotek o kobiecie w każdym porcie. Sama na miejscu żeglarzy i kapitanów korzystałaby w pełni z zróżnicowania świata; sama też tu, teraz, uważała się za coś - kogoś? - cennego. Żar w oczach Traversa nie pozwalał myśleć inaczej. - Błagającego o... - powróciła do rozmowy o swych wyobażeniach niemal bezgłośnie; jej dłoń zsunęła się niżej, po drabinie mięśni, a paznokcie wbiły się w skórę głęboko, na wysokości biodra. Druga ręka pomknęła wyżej, ku jego twarzy; nie objęła go jednak czule i pieszczotliwie, a od razu przesunęła się ku wargom. Obrysowała je krótko i mocno, później zaś - opuszka palca musnęła ostrą krawędź złotego siekacza. Uśmiechnęła się szeroko, uroczo, aż w jej policzkach pojawiły się dołeczki - zupełnie nie pasujące do wizerunku, jaki prezentowała na co dzień. - Więcej? Lub o litość? Jak myślisz? - spytała cicho, ale poważnie, jakby od jego odpowiedzi zależały najbliższe godziny. Może faktycznie tak było; czuła pod palcami jego ciało, gorące i kuszące, z trudem powstrzymywała chęć przylgnięcia do niego; lubiła jednak ten moment tuż przed, niemal bolesne napięcie, oczekiwanie na satysfakcjonującą pełnię bliskości. Krwawej, rozkosznej, zgubnej; uśmiech drżał w kącikach jej ust, mogąc w każdej chwili przerodzić się w grymas pożądliwej wściekłości. Lub poddania się; miłość zawsze była dla niej walką.



there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]24.03.24 20:47
Hm – mruknął w odpowiedzi na padające z ust Deirdre stwierdzenie, czy faktycznie wierzył? W to, że ich romans nie byłby nudny: z pewnością, wiedział to już po ich pierwszej rozmowie sam na sam w jego gabinecie, a kolejne spotkania jedynie utwierdziły go w tym przekonaniu. Wtedy co prawda nie rozpatrywał tego konceptu w sferze możliwości, nie spodziewał się, by słowne przepychanki i podszyta dwuznacznościami wymiana zdań miały być czymś więcej niż tylko grą wstępną do krwawych ćwiczeń, może jednak w istocie źle rozczytał jej intencje; czy mógł błędnie zinterpretować też własne? W tej chwili nic nie wydawało mu się niemożliwe, przeszłość – również ta niezbyt odległa – sprawiała wrażenie mętnej, spowitej miękką mgłą odurzenia, wyblakłej; zwłaszcza w zestawieniu z ostrą wyrazistością chwili obecnej, wypełnionej intensywnością emocji i bodźców. Paradoksalnie; w ich otoczeniu nie było nic pięknego ani barwnego, światło księżyca i oblepiający krawędzie szary pył nadawał wszystkiemu dziwnej, nierealnej monochromatyczności, niewytłumaczalnie błogiej – i jednocześnie sprawiającej, że Manannanowi tym trudniej było oderwać wzrok od stojącej przed nim kobiety. Nie robił tego zresztą, skupiony wyłącznie na niej od sekundy, w której pojawiła się obok, zjawiskowo piękna, zdolna zaledwie paroma słowami rozbudzić jego ciało i wyobraźnię, popychającą go teraz do przodu, byle bliżej Deirdre – kobiety, czarownicy, którą podziwiał, szanował, pragnął i kochał, zdał sobie z tego sprawę gdzieś pomiędzy chłodnym uderzeniem wiatru a zimnym (i parzącym jednocześnie) dotykiem jej palców, zatrzymujących się na jego klatce piersiowej w geście niemal bliźniaczym do tego, którym obdarzyła go na plaży w Norfolku, wskazując miejsce, w którym kotłowała się czarna magia. Nie cofnął się przed nim, zamiast tego wychodząc jej naprzeciw i mocniej napierając na kobiece palce, jakby chciał ułatwić im przebicie napiętej skóry; ciche słowa niemal od razu wypełniły jego umysł nakreślonymi przez Deirdre obrazami, tak realnymi, jakby zaklęciem wtłoczyła je wprost do jego czaszki. Może tak było – nie przeszkadzałoby mu to, bezwiednie oblizał spierzchnięte wargi, jakby spodziewał się poczuć na nich metaliczny smak krwi. – Czyjej? – zapytał nisko, głosem bardziej zachrypniętym niż zwykle; choć otaczała ich woda, a wiejące od jeziora powietrze było wilgotne i chłodne, zaschło mu w ustach – ale ogarniające go pragnienie niewiele miało wspólnego z potrzebą ich zwilżenia. To narastało wewnątrz, doskonale widoczne w rozszerzonych, skrzyżowanych z ciemnymi oczami Deirdre źrenicach – i nie tylko tam, uniósł dłoń, żeby odsunąć z kobiecego ramienia długie, czarne włosy, wplatając palce w wilgotne kosmyki i je na nich zaciskając – z trudem zwalczając chęć przyciągnięcia jej do siebie, mocno, stanowczo, blisko; bliżej. Z tej odległości czuł już jej ciepły, zatrzymujący się na skórze oddech, zmieszany z zapachem perfum i mglistą wonią amortencji.
Nie myliła się – myślał o niej, choć już od jakiegoś czasu jej egzotyczna uroda i charakterystyczne rysy nie były tym, co przyciągało jego spojrzenie i myśli najbardziej. Dalekie podróże przez lata zabierały go do różnych portów i w objęcia różnych kobiet, niektóre z nich nawet zdołały wedrzeć się w jego życie na dłużej – ale na żadną nie spoglądał z taką fascynacją, jaką budziła w nim Deirdre, gdy na polu walki sięgała po czarną magię w najczystszej postaci, na parę chwil zamieniając się w prawdziwą, śmiercionośną siłę natury. – Myślałem o tobie – przytaknął, gestem odciągając ją lekko w prawo, żeby nachylić się ku jasnej szyi, prawie muskając ucho wargami, ściszając głos do chropowatego szeptu. – Nagiej. Tańczącej na ciałach naszych wrogów – dodał, jakby dzielił się z nią jakimś sekretem, mimo że w tamtym momencie gotów był wyjawić absolutnie wszystkie.
Czując dłoń na twarzy, rozluźnił uchwyt na włosach Deirdre, cofając się, żeby na powrót skrzyżować z nią spojrzenie; wstrzymując na moment oddech, gdy jego mięśnie w reakcji na jej dotyk spięły się prawie boleśnie. Rozchylił usta niemal bezwiednie, nie będąc już w stanie skupić się na niczym poza jej bliskością, od razu wychwytując, do czego odnosiły się jej słowa – zupełnie jakby nic nie przerwało jej wcześniejszej wypowiedzi. W uszach mu szumiało, nie miał w zwyczaju błagać – ale tym razem czuł, że gdyby odsunęła się od niego, byłby gotów to zrobić. Przysunął się bliżej, o pół kroku, jakby zapobiegawczo niwelując dystans między nimi, wolną dłoń przesuwając na kobiece udo, drugą – na jej kark, kciukiem muskając wyraźną linię żuchwy. – Nie błagam o litość – zaprzeczył cicho, nie próbując ukrywać bijącej od tego stwierdzenia arogancji; do fałszywej skromności nie uciekał się zresztą nigdy, pewien tak własnych umiejętności, jak i siły charakteru. Na jego wargach zatańczył uśmiech; miał wrażenie, że w tym, który rozjaśnił twarz Deirdre, dostrzegł coś drapieżnego – instynkt nie kazał mu jednak uciekać; wprost przeciwnie. – Myślisz, że mogłabyś mnie zmusić? – zapytał, między głoskami zatańczyło wyzwanie zabarwione rozbawieniem – i czymś jeszcze, pożądaniem i ciekawością. Kim była Deirdre Mericourt, gdy odrzuciła już wszystkie warstwy składające się na profesjonalną i chłodną namiestniczkę Londynu? Wcześniej jedynie się nad tym zastanawiał, dzisiaj: chciał ją zobaczyć, sprawdzić, odczuć; odkryć jak jeden z sekretów, za którymi podążał poza granice map. – Tego pragniesz? – zapytał, nachylając się niżej, mocniej zaciskając palce na jej udzie; przez ułamek sekundy balansując jeszcze na krawędzi, wiedząc jednak doskonale, że mógł z niej zeskoczyć już tylko w jednym kierunku.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Brzeg jeziora [odnośnik]03.04.24 18:50
Cal za calem; zbliżała się do niego boleśnie wolno - w kontrze do rozpaczliwie szybko bijącego serca, domagającego się natychmiastowego zaspokojenia głodu. Prostego, wręcz prymitywnego, tym przecież była dla niej miłość. Instynktem i palącym pożądaniem, nigdy nie marzyła o wielkim, lecz subtelnym uczuciu, nie rozumiała romantycznego szmeru, żarzącego się w długich spojrzeniach i przelotnym dotyku dłoni. Chciała płonąć żywcem, rzucić się na stos namiętności, z krzykiem oddając się niszczycielskiej sile żywiołu, zapominając o wszystkim, co czyniło ją sobą. Wyniosłą, obojętną, chłodną; broniła się przed szaleństwem uczucia zasadami, sztywnymi poglądami, wypielęgnowanymi fantomami konwenansów, lecz za fasadą perfekcjonizmu krył się lęk przed pęknięciem opanowania, zerwaniem więzów, otworzeniem ran, z których miało wylać się nieposkromione pożądanie. Pozwalała mu na ujście w kontrolowanych warunkach, szarpiąc się na smyczy Rosiera lub zalewając krwią wrogów ziemię odzyskanej spod szlamiego buta Anglii. Teraz obraz Śmierciożercy rozmywał się, nikł w duszących oparach amortencji, a walka...Cóż, toczyła ją na innym, trudniejszym polu. Starała się nie krzyknąć, gdy Manannan w końcu dotknął jej ciała, odgarniając mokre kosmyki włosów z ramienia. Nie z bólu, a z dzikiej, zwierzęcej satysfakcji, zadrżała zauważalnie, a na jej ustach wykwitł jeszcze szerszy uśmiech, niemal niewinnie radosny - gdyby nie brać pod uwagę tematu ich rozmowy.
- Twojej - odpowiedziała miękko, nie chciała go zranić, ale przecież rozkosz smakowała najgłębiej w starciu, w walce, w próbie sił, wzmocniona słodyczą zwycięstwa. Lub pikanterią porażki. - Mojej, jeśli się naprawdę postarasz - kontynuowała tym samym tonem, kochała zadawać ból, ale także o czym wiedzieli nieliczni, dopuszczeni najbliżej - a raczej wycinający sobie siłą drogę do jej serca - kochała go przyjmować. - Może kogoś jeszcze, lecz niestety, nie mamy dziś towarzystwa - szepnęła, zapominając o tym, że zostawili za sobą Zacisze Kirke pełne ludzi. Ich krwi nie mogli przelać, ale przecież ten wieczór był dopiero początkiem. Wstępem do wspólnego...właśnie, czego? Nie życia, nie relacji; raczej wiecznej przyjemności; wypaczone pojęcie uczucia nie pozwalało Deirdre na snucie planów pełnego listownych wyznań romansu, sekretnego małżeństwa czy tworzenia razem przedziwnej wariacji rodziny, nie potrzebowała tego, pragnęła tylko - i aż - Manannana.
Z wzajemnością. Nie sądziła, że potwierdzenie, że i ona znajdowała się w jego myślach, sprawi jej tyle satysfakcji. Przewidywała to, znała mężczyzn lepiej od większości kobiet, lecz i tak świadomość, że jej uczucie nie pozostało jednostronne, wzmocniło tylko buzujący w niej ogień. Płomienie buchały coraz wyżej z każdym jego dotknięciem, odchyliła głowę w bok, niemal posłusznie, pozwalając, by wyszeptał do jej ucha obietnicę. Tak odbierała słodycz wizji, nie jako senne marzenie, a perspektywę, możliwą do zrealizowania już niedługo. Tęskniła za krwawą zabawą, przemiana z Miu w madame Mericourt ograniczyła jej możliwości w tym jednym zakresie - nie mogła więc doczekać się rozsmakowania we władzy nad ludzkim życiem razem z Traversem u boku. Preludium, którego zakosztowała na Szalonej Selmie, zwiększało tylko jej apetyt. Przesunęła dłonie na jego barki, wbijając paznokcie głęboko w skórę, gdy i on mocniej pochwycił jej udo. Tak blisko i tak daleko; zmrużyła z zadowoleniem oczy, sunąc policzkiem za męskimi palcami muskającymi żuchwę, jak łaszące się zwierzę. Kapryśne w pragnieniu bliskości; zanim zdążył zabrać dłoń, szybko przekręciła głowę i wbiła zęby w jej wierzch, gwałtownie, z całą siłą, aż zabolały ją zderzone z paliczkami zęby. Oderwała je powoli, przesuwając ustami wzdłuż mocnego, szorskiego palca; obrączka i pierścienie zalśniły od wilgoci, ale nie przejmowała się znaczeniem, które ze sobą nosiły. Wiedziała, że gdzieś tam istniała Melisande, lecz jej postać stała się nagle mała, nieznacząca, niemal niewidoczna w burzy uczuć. Zresztą, małżeństwo dodawało temu spotkaniu pikanterii; zakazany owoc naprawdę smakował najsłodziej. Nawet jeśli wolała wgryzać się w mięśnie niż w skórę i kości dłoni; oderwała od niej język i usta, oblizując własne powoli, jakby chciała jeszcze bardziej posmakować chłodnego aromatu obrączki. Granicy, którą mieli przekroczyć. Obietnicy, którą mieli złamać. Błagając o więcej.
- Oczywiście, że mogłabym - wymruczała sekundę później, nie były to czcze przechwałki, sprawiała, że dorośli mężczyźni płakali jak niemowlęta, wijąc się z bólu. Lub rozkoszy, potrafiła doprowadzić do szaleństwa najbardziej wymagającego kochanka, drażniąc się z nim i zatrzymując go tuż przed wielkim spełnieniem. Lubiła ten ochrypły śpiew - i chciała usłyszeć go z ust Manannana. - Mam w tym wprawę. A ty? - wyznała szeptem, oszołomiona uczuciem skutecznie czyszczącym ją nie tylko z wstydu, ale i zapobiegliwości. Nie bała się, że oceni ją jako niemoralną czy brudną - należał do niej, a ona, wkrótce, miała należeć do niego. - Pragnę zdecydowanie więcej - nie chciała już dłużej czekać, bawić się gęstniejącym między nimi napięciem, które i tak wrzało niemal fizycznie, podsycane silną magią amortencji. Dała się porwać wirowi skrajnego uczucia, namiętność przejęła nad nią całkowitą kontrolę, a ona - poddawała się jej z kocim wdziękiem. Tęsknie ciekawa tego, kim naprawdę był. Bliźniacze pragnienie poznania szarpało jej sercem, lecz to ciało głośniej domagało się zaspokojenia. - Mam nadzieję, że nie zawiedziesz. Mam ci tak wiele do pokazania - obiecała drżącym szeptem, zwinnie wsuwając się na niego, oplatając czarodzieja nogami w talii, mocno, lodowatymi ramionami obejmując jego barki. Był silny, barczysty, mocny - i podobała się jej ta niezłomność bijąca z jego ciała, czuła, że znało prawdziwy wysiłek i fizyczny trud. I że zostało stworzone dla niej, tak samo jak jego usta, spierzchnięte, słone od morskiej wody, spięte w pragnieniu, które w końcu zaspokajała, całując go mocno, głęboko, już od pierwszego ruchu języka tak, jak chciała od zawsze. Całe pragnienie, namiętność i pazerność przekazując w śmiałych ruchach języka, gotowa go pochłonąć, pożreć, wygłodniała i niecierpliwa, gotowa zaznaczyć swą dominację od pierwszych sekund upajającego kontaktu. Smakował tak, jak się spodziewała. Słono, rdzawo, oszałamiająco; pogłębiła pocałunek, jeszcze mocniej zaciskając na nim uda, paznokcie orały jego plecy; nie obawiała się ich upadku, nawet go oczekiwała, gotowa przejąć kontrolę - i zaspokoić najskrytsze pragnienia na własnych zasadach.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 10 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Brzeg jeziora
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach