Wydarzenia


Ekipa forum
Trzęsawisko
AutorWiadomość
Trzęsawisko [odnośnik]17.07.17 2:02
First topic message reminder :

Trzęsawisko

Trzęsawisko to pozornie urokliwe, lecz niezwykle niebezpieczne miejsce na spacery. Wysokie, kilkusetletnie drzewa wiecznie osnute są lekką mgłą, a unosząca się w powietrzu wilgoć szybko moczy włosy i zwilża skórę, a także ubrania. W oddali słychać cichą melodię — mawiają, że to kobiecy śpiew, który ściąga naiwnych mężczyzn w głąb bagien. Nigdy jednak nie udowodniono tej teorii, żaden ze śmiałków nie wrócił, by opowiedzieć, czy spotkał jakąkolwiek samotną i potrzebującą pomocy kobietę. W rzeczywistości to bagnowyje wciągają zapuszczające się w te strony ofiary na moczary, gdzie w wodzie i błocie pożerają biedaków.

W pierwszym poście należy rzucić kością k3.

1 - Twoja wycieczka odbywa się bez zakłóceń.

2 - Piękny śpiew wciąga cię w głąb trzęsawiska — idziesz za głosem jak urzeczony, pod wpływem niezwykłego czaru*. Po drodze wpadasz do bagna. Działanie uroku zanika, ale woda wciąga cię coraz głębiej. Ktoś musi ci niezwłocznie pomóc — ST wyjścia z błota wynosi 70, a fizycznego wyciągnięcia przez twojego towarzysza 50, do rzutu należy doliczyć punkty sprawności przemnożone przez 2. Jeśli ci się nie uda, tracisz 100 punktów żywotności, przez kolejny tydzień będziesz wymiotował mułem, ale przeżyjesz! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

3 - Piękny śpiew wciąga cię w głąb trzęsawiska — idziesz za głosem jak urzeczony, pod wpływem niezwykłego czaru* i już po kilkunastu krokach spotykasz przed sobą przedziwne stworzenie, ale urok nie pozwala ci zawrócić. Psopodobne stworzenie, niewielki, włochaty potwór z oddali przypominający niewyrośniętego wilkołaka stanął ci na drodze. Niestety, jedyną możliwością uporania się z nim będzie podjęcie walki. PŻ stwora wynosi 100 punktów. Jeśli nie uda ci się go pokonać w 5 postach (jeśli walczycie we dwójkę, trójkę itd. każdy ma 5 postów do rozegrania) stwór przystąpi do ostatecznego ataku, zadając ci (lub każdemu z was) obrażenia w wielkości 200 pkt, a później ucieknie, porzucając was na pastwę losu.

* Czarodzieje posiadający biegłość odporności magicznej mogą rzucić kością, próbując oprzeć się działaniu magii. ST wynosi 60. Oklumenci są na niego odporni.

Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Trzęsawisko - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Trzęsawisko [odnośnik]26.02.21 7:22
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 99
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Trzęsawisko - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Trzęsawisko [odnośnik]26.02.21 16:25
Przewrócił lekko oczyma, choć nadal był rozbawiony. Przekomarzanie się z Greyem wprawiło go w zaskakująco dobry humor, choć często bywał panem "Uważaj Na Siebie Wiem Lepiej Jestem Aurorem." Prawdę mówiąc, ulżyło mu nawet, że Halbert jest w stanie normalnie sobie żartować z jego... przypadłości. Wpis do rejestru wilkołaków był niczym tykająca bomba na własnych plecach - w Ministerstwie nigdy nie wiedział, kto wie i kto co sobie myśli. Wojna, paradoksalnie, wyeliminowała chociaż ten problem i Michael nie mijał się już na korytarzach z ludźmi, którzy mogli znać jego nazwisko z dokumentów. Plotki jednak szybko się rozchodziły, szczególnie po Dolinie Godryka. Dobrze, że Hal wiedział bezpośrednio od niego.
-Niee, wilkołaki by ich rozszarpały. - uśmiechnął się trochę drapieżnie, z pozoru żartując. W jego głosie pobrzmiała cicha nuta satysfakcji. Kilka miesięcy temu naprawdę obawiał się, że niektóre wilkołaki sprzymierzą się ze szmalcownikami i ludźmi Malfoya. Zanim został ugryziony, słyszał przeróżne rzeczy o swoich pobratymcach i niestety we większość uwierzył. Że z biegiem czasu dziczeją, pogrążają się z potwornych żądzach, oddają się zwierzęcej naturze... Obawiał się, że Rycerze Walpurgii może zapragnąć ich pomocy, podobnie jak olbrzymów. Na szczęście, Zakon Feniksa zdołał dotrzeć do likantropów i niektórzy walczyli teraz po słusznej stronie.
-Oczywiście, cała przyjemność po mojej stronie. - skłonił się uprzejmie, nieświadom, że zaraz pożałuje tych żartów.

Odetchnął z ulgą, gdy Grey otrzeźwiał. Odciąganie zauroczonego Halberta od paszczy psopodobnego stwora byłoby nie lada wyzwaniem.
Hola, czy on porównuje n a s do tego kurdupla? - zaniepokoił się Fenrir, w typowy dla siebie sposób bardziej przejęty urażoną dumą niż obślinionym stworem.
-Jest mniejszy niż... moi znajomi! - wyrzucił Michael, a może Fenrir, ale zaraz zacisnął zęby i skupił się na walce. Halbert posłał w stwora wyjątkowo skuteczne zaklęcie pętające, kupując im trochę czasu. Ogień nie zda teraz egzaminu, spaliłby rośliny - Mike spróbował więc posłać w potwora wyładowanie elektryczne.
-Commotio! - syknął. Kątem oka widział na ścieżce martwą sowę, ale na razie jego myśli zaprzątał głównie dziwny potwór.


wchodzimy do szafki, na "Zdarzenia" zareagujemy po pokonaniu stwora



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Trzęsawisko - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Trzęsawisko [odnośnik]26.02.21 16:25
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 38

--------------------------------

#2 'k8' : 2, 1, 5, 6, 5, 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Trzęsawisko - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Trzęsawisko [odnośnik]15.03.21 7:39
Zielone pędy rozluźniły swój uścisk, nie ograniczając już ruchów włochatego stworzenia. Halbert stał tam z wybałuszonymi oczami, pewien swej rychłej śmierci, kiedy wysiłek Michaela zaczął przynosić rezultaty. Na sekundę przed błyskiem światła formującej się pułapki, świsnęło wystrzelone zaklęcie, urok powalił bagnowyja, który lecąc na plecy wylądował bez ruchu na grząskiej powierzchni.
- Czy… czy on… - Wątpił że napastnik zerwie się zaraz z miejsca i powróci do ataku, szarżując na nich wściekle. Niepokoiła go za to myśl, że wkrótce znajdzie ich jego kompania i wycofanie się z bagien stanie się niemożliwe. Serce wciąż łomotało mu w piersi kiedy próbował uspokoić swój oddech. Grey opuścił różdżkę i spojrzał na Tonksa, chcąc cokolwiek odczytać z wyrazu jego twarzy. Sam przestraszył się nie na żarty, a miał do czynienia ze zwykłym bagnowyjem. Co by było, gdyby zapuścił się tu sam, bez przyjaciela u boku?
- Świetna robota - rzucił z uznaniem i szerokim acz nieco bladym uśmiechem. - Dałeś mu nieźle popalić. - Zawsze podziwiał tych, którzy potrafili sprawnie posługiwać się różdżką, nawet w najgorszych i stresujących warunkach utrzymując głowę na karku. Nie było żadną tajemnicą, że toksykolog czuł się lepiej do pary z bulgoczącym kotłem, niż różdżką do miotania urokami, dlatego też jego myśli prędko powróciły do obiektu, który zmusił ich do odwiedzenia trzęsawiska w Gloucestershire. Leśny rozmaryn powinien gdzieś tu być, na wyciągnięcie ręki!
Grey rozejrzał się pospiesznie po najbliższej okolicy z nadzieją na znalezienie interesującego go rhododendrona, lecz zamiast oczekiwanych pędów dostrzegł pierzaste truchło. Nie zwróciłby na nią większej uwagi, w końcu drapieżniki lubią ściągać ofiary do swojego leża, gdyby nie wystająca z jej tułowia strzała. - Widziałeś to? - spytał, ściągając brwi i od razu ruszył w kierunku sowy, zupełnie jakby zapomniał o tym, że należałoby się streszczać. Przykucnął obok martwego ptaka, ostrożnie sięgnął po zamokłą kopertę. Papier niemal darł się w rękach od nacisku, Halbert szybko podjął decyzję o zajrzeniu do środka. To może być coś ważnego, no bo kto strzela do sów? Z łuku?
- To nie był zwykły myśliwy… - westchnął tylko ciężko pewien, że Michael już wyciągnął z tego swoje wnioski, na pewno miał kilka typów, które mogły być za to odpowiedzialne. - To list do… - Z trudem rozszyfrowywał kolejne rozmyte literki, czując się jak pierwszy lepszy rzezimieszek, który szwenda się po bagnach i czyta cudze listy - brudny. - Ludzie potrzebują pomocy, spłonął ich dom. Myślisz, że to gdzieś w okolicy? - spytał, podnosząc się z klęczków i podsuwając pergamin Michaelowi. Nie za bardzo wiedział co z tym teraz zrobić, czy był ktoś, kogo mogli o tym zawiadomić, czy też powinni zignorować wiadomość i zająć się własnymi sprawami?

| bagnowyj unieszkodliwiony Conjunctivitis o mocy 108, spętany
Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Trzęsawisko [odnośnik]15.04.21 15:51
Instynktownie przesunął się przed Halberta, kierowany aurorskim poczuciem odpowiedzialności za kompana i jakimś masochistycznym podszeptem, że przecież sam przeżył już atak wilkołaka czy cokolwiek to było. Pewnie przeżyje i drugi, ugryzienie nie mogłoby mu powtórnie zniszczyć życia.
Albo moglibyśmy się przemienić, jesteśmy od niego więksi. Dobry sparing nie jest zły. - Fenrir nie wierzył, że jest jedynym logicznie myślącym tu bytem. Pomocny Złośliwy podszept przewinął się gdzieś w myślach Michaela równocześnie z rzucanym zaklęciem, paradoksalnie pomagając aurorowi zebrać siły do potężnego wyrzutu magii. Nie ma mowy na durne pomysły, załatwi to po swojemu.
I załatwił. Potężny Conjunctivitis uderzył w dziwnego stwora. Rzut oka wystarczył by poznać, że stworzenie zostało oszołomione i unieszkodliwione. Zupełnie jak hipogryfy, z którymi Tonks walczył kilka dni temu. Powinno minąć trochę czasu zanim stwór się ocknie, ale oni powinni jak najszybciej stąd spadać. Michael opuścił różdżkę, odczuwając atawistyczną niechęć do zabijania tej istoty.
Obejrzał się przez ramię na Halberta, ale uniknął jego spojrzenia. W głosie przyjaciela brzmiał podziw, ale Tonks czuł tylko frustrację. Jak mógł posłuchać bagiennego śpiewu, nie zareagować w porę?! No i powinien od razu sięgnąć po zaklęcie oszałamiające zamiast zdawać się na pędy Halberta. Udało się, byli cali, ale każde opóźnienie mogło być fatalne w skutkach.
-Mhm. - surowy dla samego siebie, odpowiedział na komplement jedynie smutnym uśmiechem. -Nieprzytomny i w Muscipulii nic nam nie zrobi, ale nie kuśmy losu, wracajmy. - zarządził, pocierając czoło dłonią aby zebrać myśli. Musiał ułożyć jakiś plan obrony Greya przed bagiennym śpiewem, może by tak rzucić na niego i siebie Muffilato?
Gdy Michael rozmyślał o życiu i śmierci, Halbert z zadziwiającą beztroską zaczął rozglądać się za rozmarynem, ale o tym Tonks na szczęście nie wiedział.
-Co? - zapytał, rozkojarzony. Chociaż niewiele umykało jego uwagi, to nawet nie miał czasu porządnie się rozejrzeć, zajęty nasłuchiwaniem czy nigdzie nie kryli się koledzy wrogiego stworzenia.
Zmarszczył lekko brwi, biorąc list od Halberta. Treść brzmiała dramatycznie, nie powinni tak tego zostawić. Zwłaszcza, że sowa nie wyglądała jakby zdechła dawno temu - może ci ludzie nadal tam są i czekają na odpowiedź na swoje wezwanie?
-Jeśli gdzieś są domy to nie tutaj, chodźmy w stronę lasu i jak najdalej od tego... czegoś. - zarządził zdecydowanym tonem. -Może tam znajdziesz swoje zioła? - dodał przepraszająco, ale po jego minie Halbert mógł widzieć, że Michael nie pozwoli mu tu zostać ani chwili dłużej. Tonks nie przypominał już nieśmiałego klienta ze szklarni Grey, na niebezpiecznym terenie instynktownie obejmował dowodzenie. -Jeśli znowu usłyszymy jakiś śpiew, rzucam na nas Muffilato, nie przestrasz się. - ostrzegł przezornie i zdecydowanym krokiem ruszył do przodu, co jakiś czas oglądając się przez ramię na unieszkodliwionego potwora lub ostrożnie patrząc pod nogi.
Tylko, jak znaleźć jedną igłę spaloną chatę w stogu siana na rozległym terenie?
-Homenum Revelio - szepnął Tonks, gdy dotarli do skraju lasu, do miejsca opisanego w liście. Zmrużył oczy i rozejrzał się uważnie. Zaklęcie nie wykazało, na szczęście, żadnego innego bagnowyja. Za to dostrzegł dwie mgliste poświaty między drzewami - ludzkiego wzrostu. Skinął Halbertowi głową i ruszył w tamtą stronę. Grey nie widział tego, co Tonks, ale po chwili obydwaj mogli poczuć zapach paleniska. Dotarli na niewielką polanę, na której znajdowały się smętne zgliszcza i jeszcze smętniejszy prowizoryczny namiot.
Starszy mężczyzna, ubrany po mugolsku (co Tonks od razu rozpoznał), poderwał się z niepokojem na ich widok i instynktownie zagrodził przed czarodziejami wejście do namiotu.
-Spokojnie, jestem mugol... moi rodzice nie władają magią. - wypalił Michael prosto z mostu, nie mając głowy do dyplomacji i domyślając się, że mugole znają już jakiegoś zaufanego czarodzieja. W przeciwnym razie, dlaczego wysłaliby sowę? Opuścił różdżkę, nie wiedząc nawet, że w tej chwili skojarzył się mugolowi z jego własnym synem.
W oczach starca błysnęło coś na kształt zaufania - przeniósł spojrzenie na Halberta.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Trzęsawisko - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Trzęsawisko [odnośnik]16.05.21 8:11
Musiał zdobyć tą roślinę, nie po to zapuścili się na te niebezpieczne bagna, by teraz wycofać się po wątpliwym zwycięstwie, rezygnując z początkowych założeń. Plany można było zmieniać, rzecz jasna, ale Halbertowi przyświecał inny, wyższy cel, którego nie potrafił ot tak porzucić. Jakim byłby odkrywcą i naukowcem, gdyby poddawał się przy pierwszej przeszkodzie? Z ociąganiem przyjął argumenty Tonksa, widząc że ten nie chce spędzać na bagnach ani chwili dłużej. Szczerze wątpił w taki łut szczęścia, upragniona roślina potrzebowała specyficznych, konkretnych warunków - dużo wilgoci i mało światła. Tutejsza gleba doskonale konserwowała, serwując długowieczność, o ile nie zostało się zjedzonym przez faunę. Nie chcąc jednak sprzeciwiać się zdecydowaniu przyjaciela, rzucił mu z ukosa krótkie spojrzenie, prowadząc wewnętrzną walkę. Starał się nie okazywać swego niezadowolenia z podejmowania zdroworozsądkowych decyzji, choć w głębi duszy wiedział, że tak powinno być.
- Może... - mruknął bez przekonania i ruszył z pewnym ociąganiem, wciąż jednak rozglądając się po podłożu w nadziei na przychylność losu. Nasuwające się wątpliwości stawały się coraz głośniejsze, wiercąc niepokojącą dziurę w brzuchu. Czy rhododendron, którego szukał, naprawdę rósł w tej okolicy? Wszystkie zebrane przez niego teksty źródłowe tak właśnie podawały, ale czy i one nie mogły się mylić?
Mężczyzna spiął się w narastającym niezadowoleniu, żałując kolejnej bolesnej porażki, jakby ujście z życiem ze starcia z bagienną istotą nie było wystarczającym sukcesem. - Spokojnie, jesteśmy bogatsi o to doświadczenie - rzucił słowami, jakich zapewne użyłaby w podobnej sytuacji matka, zawsze doszukując się pozytywnych stron. Choć wcale tego nie okazywał, był wdzięczny Michaelowi za wyciągniętą inicjatywę i okazaną pomoc. Żaden z nich nie spodziewał się takiego obrotu spraw, a już na pewno nie tego, co ten dzień miał jeszcze dla nich w zanadrzu.
Z pewną ulgą przyjął wieczorne, zachodzące nad horyzontem słońce, kiedy wydostali się na skraj trzęsawiska. Dopiero teraz zaczęła schodzić z niego nagromadzona podczas starcia adrenalina, a kiedy sięgał wzrokiem po najbliższej okolicy powrócił cień niepokoju związany ze znalezionym listem.
Przygaszone zgliszcza napawały go przygnębieniem. W Dorset, nad którym pieczę sprawował lord Prewett, mimo uboższych zasobów wciąż można było mieć nadzieję i poczucie, że uda im się uniknąć otwartego ognia konfliktu. To podróże otwierały mu oczy, widok powykrzywianych w bólu twarzy, upiornie poskręcanych od czarnej magii ciał, swąd rozkładających się tkanek i brudnej, lepkiej posoki brutalnie ściągały go na ziemię, uświadamiając o rzeczywistym stanie, w jakim znajdowała się Wielka Brytania. Rozpisująca się na temat ataków prasa nie była wystarczającym źródłem informacji, Halbert wciąż odnosił wrażenie, że ta sytuacja go nie dotyczy, jest zbyt odległa i nierealna. Dopiero podczas bezpośredniego spotkania uświadamiał sobie o ogromie tragedii, jaka działa się tuż pod jego nosem, a on wciąż tak niewiele zrobił, by zmienić ten stan rzeczy.
Powrócił myślami do własnego ciała na dźwięk słów Michaela. Nie przywykł do uświadamiania mugoli względem magii, nie do końca wiedział jak poprowadzić tę rozmowę, ale nie mógł tak tego zostawić, zwłaszcza czując na sobie pełne nadziei spojrzenie staruszka.
- Znaleźliśmy pańską wiadomość na trzęsawisku - zaczął powoli, unosząc w dłoni zamoknięty list. Silił się na spokojny ton, jakiego używał zawsze w trudnych sytuacjach z pacjentami, na twarzy nieznajomego pojawiło się rozczarowanie. - Oznacza to, że pański syn nie wie o tym, co się wydarzyło, ale dołożymy wszelkich starań, by państwu pomóc. - Świadomie użył liczby mnogiej, sugerując się treścią listu, lecz nigdzie nie widział innych osób. Dostrzegł toczącą się wewnątrz staruszka walkę, nie powinien był im zaufać, ale niewiele więcej mu pozostało. Niechętny i zrezygnowany opuścił ramiona, jakimi torował przejście do wnętrza namiotu.
- Przyszli za dnia, zupełnie bez wstydu - odezwał się mężczyzna ze ściśniętym gardłem. - Wszystko spłonęło, nie mamy dokąd pójść. Moja żona nie czuje się najlepiej, ona… - Zamilkł prędko, jakby wypowiadane na głos obawy zyskiwały w swojej mocy. Mało dyskretne spojrzenie na lichą konstrukcję nasuwało wnioski.
- Nazywam się Halbert Grey, jestem medykiem. Proszę pozwolić mi do niej zajrzeć - podsunął od razu, czując że wreszcie może się w tej wyprawie przydać. - Proszę, możemy mieć mało czasu. - Spojrzał sugestywnie, zwracając się do rozsądku mężczyzny. Nie chciał wdzierać się tam siłą, niszcząc tym samym strzępki zdobytego zaufania. Ten dłuższą chwilę bił się z własnymi myślami, po czym ustąpił i jako pierwszy wszedł do szałasu, w którym para musiała zgromadzić nieliczne ocalałe przedmioty.
- Anne, duszko moja, Anne obudź się - mówił do leżącej na stosie nadpalonych materiałów kobiety. - Panowie przyszli z pomocą.
Grey wszedł do środka, z każdą chwilą czując jak serce rozpada mu się na setki kawałków. Praca z pacjentami nie była dla niego pierwszyzną, lecz w tak trudnych warunkach jeszcze się nigdy nie znajdował. Przyklęknął przy kobiecie i uniósł różdżkę, by sprawdzić jej stan.
- Co z Robertem? - Staruszek zwrócił się do Michaela ściszonym głosem w przestrachu przed usłyszeniem najgorszej z wiadomości.


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Trzęsawisko [odnośnik]17.05.21 18:44
Nie skomentował wyraźnego rozczarowania Halberta, z doświadczenia wiedząc, że w sytuacjach zagrażających życiu i zdrowiu nie należało negocjować ani szukać kompromisów. Każda sekunda zwłoki mogła ich wpędzić w potencjalne niebezpieczeństwo. Choć ryzyko nie było Michaelowi straszne, to zwodniczy śpiew bagnowyjów i starcie z dziwnym stworem były nieprzewidzianymi komplikacjami w dzisiejszej wyprawie.
Tonks potrafił unieszkodliwiać magiczne stworzenia, ale nie był przecież specjalistą z zakresu bagiennej fauny. O wiele lepiej szło mu unieszkodliwianie ludzi...
Ktoś musiał przejąć inicjatywę i apodyktycznie zarządzić odwrót, a Michael bez wahania podjął się tej roli. Niechętnie odwrócił wzrok od twarzy przyjaciela (a może znajomego? Kto wie, jak bardzo zawiódł dzisiaj Greya - nie rozumiał naukowej fiksacji na punkcie roślin, ale widział przecież, że towarzyszowi zależy...), próbując udawać, że nie zauważył jego smętnej miny.
-Możemy spróbować znowu, ale w świetle dnia. - mruknął sucho, na pozór bez emocji. Skruchę starannie zdusił. Musiał przecież zachować czujność.

Wkrótce musiał zdusić w sobie także gniew na widok spalonego domostwa. Przyszli za dnia, zupełnie bez wstydu. Oczywiście, że tak. Widział już zbyt wiele podobnych scen - w Durham, w Kent, w Cumberland, w Derbyshire. Patrzył nawet w oczy ludzi, którzy się takich czynów dopuszczali - bez wstydu i skruchy. Tą zdradzali bardzo rzadko i bardzo późno, zwykle gdy inkantował Lamino.
Gdyby za każdym razem pozwalał sobie na wściekłość i smutek, to chyba by zwariował.
Tym razem, choć zachował pokerową twarz, poczuł się nieswojo. Kątem oka widział przygnębioną minę Hala, ale wzrok starał się skupić na staruszku. Starał, bo ilekroć mrugał, przed oczyma stawał mu własny ojciec. Mugol, niegdyś równie pełen wiary w ludzi (Tonks roztropnie nie zdradzał mu, do jakich środków ucieka się w walce z wrogiem) i oddany mamie.
-Zrobili jej coś? - przerwał dziwnym tonem, gdy mężczyzna opowiadał o swojej żonie.
-N...nie, zawsze była słabego zdrowia. - uściślił starzec, a potem przeniósł wzrok z mrukliwego blondyna na spokojnego lekarza,  czy kimkolwiek był ten drugi. -Pan sam zobaczy. - westchnął w odpowiedzi na naciski Halberta.
Tonks wszedł do namiotu ostatni, kucając tuż przy wejściu. Szybkim spojrzeniem oszacował, że kobieta żyła i chyba nie była ranna. Usiłując nie myśleć o własnej matce i o tym jak zamordowano ją na oczach Justine, skupił się na rozmówcach. Szybko odgonił emocje i zebrał myśli, w głębi duszy niezmiernie wdzięczny Greyowi za przejętą inicjatywę. Chyba potrzebował tej chwili dla siebie, a Halbert komunikował się o wiele... łagodniej.
-Ktoś zestrzelił jego sowę, ale to chyba był przypadek - nadal miała przy sobie pański list. Robert nie otrzymał pańskiej wiadomości. Też jest czarodziejem? - wyjaśnił Michael, usiłując tchnąć nieco delikatności w swoje rzeczowe słowa.
-Mówiłem mu, że te sowy wcale nie są pewniejsze od listonoszy! - mężczyzna pokiwał głową i westchnął ciężko, pocierając dłonią czoło. -Jak my go teraz znajdziemy? Wiem, wiem, powie mi pan coś o innych sowach, ale skoro dają się zestrzelić jak zwierzyna łowna... Dlatego czekamy na niego tutaj, nie ufam komunikacji, a gdzie indziej nas nie znajdzie... - wymamrotał, trochę do Tonksa, trochę do siebie.
Auror uśmiechnął się mimowolnie, bo czuł się, jakby słyszał własnego ojca.
-Spokojnie. - poprosił i tym razem naprawdę miał to na myśli. -Znam pewny sposób komunikacji, który na pewno dotrze do Roberta. Ba, ten... czar pozwoli nam nawet stwierdzić, czy Pański syn... ma się dobrze. Bo jeśli nie, to po prostu nie zadziała. - zapewnił, zmyślając jedynie odrobinkę. Nigdy nie próbował wysłać patronusa do martwej osoby i nie był stuprocentowo pewny co by się wtedy stało, ale ta magia była na tyle zaawansowana, że ani mugol ani Halbert nie przyłapią go na lekkim podkoloryzowaniu faktów.
Cóż, Halbert. Zerknął na towarzysza, zastanawiając się, na ile to wszystko wyda mu się podejrzane. Grey pracował jednak dla Archibalda Prewetta i samo to wystarczyło, by mu zaufać. Mugolom zaś musiał zaufać - i pomóc. A co najważniejsze, nakłonić ich do znalezienia bezpieczniejszego miejsca.
-Mam na imię Michael, a pan? Mój tata też nie ufa magii - uśmiechnął się ciepło, udając, że nazwiska nie podaje z rozpędu, a nie z wyrachowania (Tonks z listów gończych mogłoby nie kojarzyć się Robertowi szczególnie optymistycznie). -Czy jeśli skontaktujemy się z Robertem i pomożemy pańskiej żonie, udadzą się państwo z nami w bezpieczniejsze miejsce? Kierujemy się do Somerset - to nie tak daleko, a Anne możemy przenieść na noszach. Tamte ziemie są chronione, mogliby się tam państwo ogrzać, najeść, poczekać na Roberta. - zaproponował.
-Jestem John i... no nie wiem, jeśli naprawdę może pan się z nim skontaktować... - staruszek zerkał nerwowo to na Michaela, to na Halberta i swoją żonę. Chciał im zaufać, ale trochę się bał. To wszystko brzmiało zbyt pięknie, żeby...
-Expecto Patronum. - szepnął nagle Tonks, przymykając oczy i przywołując wspomnienia szczęśliwych przyjaciół, uśmiechniętej Hannah, uroczo pijanego Vincenta, promieniejącej Justine. Taty, który rozmawiał z nim o mugolskich sportach i narzekał na sowy. Poczuł w sercu ciepło, które po chwili spłynęło do różdżki - i w namiocie zmaterializował się wielki, świetlisty wilk.
Sama obecność patronusa nie mogła nikogo wyleczyć, ale mogła wpłynąć na zgromadzonych pokrzepiająco. Staruszek zaniemówił, utkwiwszy spojrzenie w srebrnym zwierzęciu.
-Dom pańskich rodziców, Johna i Anne, spłonął, ale oni sami są bezpieczni. Pomożemy im dostać się do chronionej Doliny Godryka w Somerset - niech spotka się pan z nami jutro w pubie Porter Starego Sue, w południe. Jeśli nie będzie mógł pan przybyć o tej porze, proszę zostawić wiadomość u barmana. - zwrócił się Michael do patronusa, wiedząc, że ten przekaże wiadomość jego głosem. Świetlisty wilk pomknął nagle w noc, a Tonks przeniósł wzrok na oszołomionego staruszka i starannie uniknął spojrzeniem Halberta, który wiedział, że patronusy tak nie działają.
-Robert żyje, on... przekaże mu wiadomość. Gdy tylko do niego dobiegnie. - o ile nie sam nie będzie w żadnych tarapatach.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Trzęsawisko - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Trzęsawisko [odnośnik]23.05.21 15:50
Spróbować ponownie w ciągu dnia, oczywiście, że będzie chciał tu wrócić. Roślina była mu niezbędna do dalszych badań, jakie miały zbliżyć go do wyhodowania unikatu, o którym zawsze marzył. Nie odpowiedział na jego słowa, chciał już czym prędzej znaleźć się we własnym domu.

Słuchając Michaelowego planu, posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, pytające ”czy to na pewno dobry pomysł”, ale nie miał w zanadrzu żadnej alternatywy. Łamiący się ton Johna zdradził mu szybko, że para jest już na skraju wyczerpania. Potrzebowali nadziei na rychłą poprawę swojej sytuacji, ale Halbert nie chciał karmić ich ułudą. Szczerze wierzył, że Tonks miał sposób na rozwiązanie tego problemu, pozwolił mu więc działać, samemu ściągając plecak z ramion i rozwiązując zabezpieczający go troczek. Nigdzie nie ruszał się bez zabezpieczenia, eliksirów miał przy sobie na tyle, by ułatwić sobie bezproblemowe dotarcie do najbliższego punktu pomocy. Rozwinął skórzany pokrowiec wypełniony szklanymi fiolkami i sięgnął po jedną z nich z eliksirem wzmacniającym. Nie był pewien czy przygotowana dawka nie będzie zbyt silna dla kobiety niebędącej czarownicą.
- Ma mało przyjemny smak, ale wystarczy kilka kropel, by odzyskać siły - poinformował, pomagając jej się podnieść. Odmierzył odpowiednią ilość i podał starszej kobiecie na język, która od razu skrzywiła się, czując gorycz, o której ją ostrzegał.
Zdziwił się, słysząc wypowiadane przez Michaela zaklęcie. Przecież ono tak nie działa, przemknęło mu przez myśl zgodnie z przewidywaniami Tonksa. Czy chciał tym oszukać staruszków, podnieść na duchu? Tylko po co, kiedy w Dolinie Godryka mogli po prostu wysłać nową sowę? Zresztą - nie mieli pewności, że Robert naprawdę żyje i czy nie znajduje się w ściśle zabezpieczonym miejscu. Już prawie spuścił wzrok, nie chcąc patrzeć na malującą się na twarzy Johna nadzieję, który podczas rozmowy z blondynem nabierał nadziei, kiedy świetlisty wilk - Halbert uśmiechnął się w duchu, zna jeden z powodów dlaczego akurat on - usłuchał słów wiadomości, a następnie pomknął w noc. Grey zamrugał kilkakrotnie, zupełnie zapominając o kobiecie, którą się zajmował. Chciał podnieść z Michaelem temat patronusa, wyciągnąć z niego szczegóły, dopytać co się właśnie stało, ale w obawie, że jego wątpliwości zawyrokują na zaufaniu obecnych tu niemagicznych, zdecydował się zacisnąć usta i nie poruszać go ponownie, póki nie znajdą się w bardziej komfortowych warunkach.
- Dziękuję bardzo, panie Michaelu, niech Bóg ma pana w opiece - powiedział staruszek, gdy odzyskał zdolność mówienia po pierwszej fali szoku. Na pewno był wcześniej świadkiem czarów, gdy używał ich Robert, niewykluczone jednak, że znane im zaklęcia nie były tak skomplikowane czy widowiskowe.
- Powinniśmy wyruszyć jak najszybciej - odchrząknął Halbert, ponaglając ich wszystkich. - Czy jest coś, co chcieliby państwo stąd zabrać? - Szałas wypełniony był stertą śmieci, które były niegdyś wyposażeniem ich domu. Każdy dodatkowy przedmiot będzie dla nich obciążeniem, wierzył wszyscy że zdają sobie z tego sprawę.
- Niewiele tu tego mamy, wszystko doszczętnie zniszczone - mówił, wciąż wyglądając za poły prowizorycznego namiotu, gdzie zniknął patronus. - Najgorzej jest z jedzeniem. Wszystkie zapasy spłonęły, a pole rozdziobały kruki.
Seria dzisiejszych nieszczęśliwych zdarzeń skutecznie wybiła mu z głowy potrzebę jedzenia. Przez ściśnięte gardło i żołądek, nie byłby w stanie nic przełknąć, ale słowa mężczyzny przypomniały mu o zapakowanym na drogę pieczywie. Sięgnął ponownie do wnętrza plecaka i podał Johnowi zawinięte w papier cebularze.
- Przed nami trochę drogi, proszę. - Nie przyjmował odmowy, od razu zawiązał zabezpieczający plecak pasek i podniósł się z miejsca, upewniając się że nie zostawił w namiocie własnego sprzętu. Do Somerset zostało im jeszcze sporo, co zdecydowanie opóźni ich powrót do własnych domów. Halbert przez krótki moment pomyślał o Hattie, która będzie z zaniepokojeniem czekać go Dorset. Nie unikał spojrzenia Michaela, ale też nie szukał go wzrokiem. Bezpieczeństwo tych ludzi było w tym momencie najważniejsze, a Tonks zdawał się mimo wszystko wiedzieć co robi.


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Trzęsawisko [odnośnik]02.06.21 17:41
Choć zawarli z Halbertem milczące porozumienie, to i tak ich spojrzenia skrzyżowały się z pewnym niedowierzaniem. Tonks zerknął na środki wzmacniające Greya, wiedząc, że samemu nie znał się na nich na tyle, by wymierzyć odpowiednią dawkę dla kogoś niemagicznego. Zaraz jednak uspokoił się w duchu, przypominając sobie, że Halbert Grey był nie tylko niezbyt odpornym na bagienny śpiew kolegą, nadmiernie podejrzliwym wobec akonitu zielarzem i byłym chłopakiem jego siostry, ale przede wszystkim profesjonalistą. I - chyba - przyjacielem. A na pewno kimś zaufanym. Posłał mu blady, wdzięczny uśmiech - dobrze, że tu był, że pomagał, że wyręczył Michaela w obliczu początkowego gniewu i medycznej bezsilności.
A potem wychwycił niedowierzanie we wzroku Halberta i - pomimo całej powagi sytuacji i świetlistego sekretu - w jasnych oczach aurora zamigotały łobuzerskie ogniki, typowe dla wszystkich Tonksów. Chyba chciał dać tym samym Greyowi do zrozumienia, że spodziewa się pytań, śmiało (to wciąż mniej niezręczne niż rozmowa o akonicie), choć może nie teraz. Sprawa nie cierpiała zwłoki, o czym Tonksowi - odrobinę oszołomionemu natłokiem szczęśliwych wspomnień i szybkim przejściem pomiędzy wcześniejszym strachem i gniewem, a obecnym ciepłem dawnej radości - przypomniał głos mugola.
-Da pan radę iść pieszo? Będą państwo z nami bezpieczni, jestem... byłem... odpowiednikiem policjanta. - zawahał się tylko na moment, niepewny jak przetłumaczyć "aurora" na mugolskie realia. Badawczo spoglądał na mężczyznę, gotów tłumaczyć się dalej na wypadek, gdyby para miała już do czynienia ze złymi magicznymi policjantami. Mina staruszka jednak na to nie wskazywała. Mundurowi opanowali w końcu Londyn, po Gloucestershire prawdopodobnie kręcili się za to szmalcownicy w cywilu.
Tonks miał szczerą nadzieję, że żadnych dzisiaj nie spotkają - chyba nie chciałby nikogo zabijać przy Halbercie i tej parze, a przecież tak by się to skończyło.
Zamrugał i skupił się na sprawach praktycznych, nikomu nie przyszło nic dobrego z gdybania.
-Te nosze są stabilne...? Uniosą panią w trakcie podróży? - upewnił się, podchodząc do żony staruszka i oceniając je wzrokiem. Staruszek skinął głową - nie szczędził przecież sił, by zapewnić żonie bezpieczne i wygodne legowisko.
-Uwaga, przeniosę panią magicznie. Tak będzie szybciej i bezpieczniej. Wingardium Leviosa. - mruknął Michael, na początku testowo, kierując różdżkę na nosze. Te uniosły się, wraz ze staruszką, stanowiąc bezpieczniejszą i trwalszą alternatywę dla Mobilicorpusa. Tonks najpierw zaryzykował jedynie kilka centymetrów i dopiero mając pewność, że wszystko gra, wylewitował staruszkę z namiotu. Lewą ręką chwycił jeden z tobołków małżeństwa, z resztą muszą dać sobie radę mugol i sam Halbert.
Zerknął porozumiewawczo na Greya.
-W razie czego - przejmij ode mnie nosze. Obserwuj jak czuje się pani Annie i obserwuj tyły. - zakomenderował, przejmując dowodzenie. Każdy czarodziej był w stanie rzucić Wingardium Leviosa, ale z ich dwójki to Michael miał większe szanse obronić ich przed nagłym zagrożeniem.
Ruszyli w drogę do Somerset, ostrożnie i czujnie - i najwyraźniej wyczerpali już limit pecha na dzisiejszy dzień, bo do obiecanego pubu dotarli spokojnie, choć zmęczeni. Halbert podzielił się już z mugolami jedzeniem, więc Michael kupił im napitek. Annie trafiła do uzdrowicieli, a Michael nazajutrz poczekał z jej mężem na przybycie ich syna, w miejscu i o godzinie, które ogłosił mu patronusem.


/zt x 2 :pwease:



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Trzęsawisko - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Trzęsawisko [odnośnik]15.04.22 13:17
| 1 kwietnia

Słońce ledwie zdążyło podnieść się zza linii horyzontu, zalewając okolicę szarym, miękkim światłem zimnego poranka, gdy William, obniżając lot, zagłębił się między pnie starych drzew – drugi dzień z rzędu wracając w to samo miejsce, gnany słabnącą z każdą chwilą nadzieją na odnalezienie zaginionego lotnika. Mówili mu, żeby sobie odpuścił – kiedy ostatnim razem wrócił na stadion Jastrzębi z pustymi rękami, z trudem przełykając gorycz porażki, były kapitan wspierającej podziemie drużyny poklepał go po ramieniu, zapewniając, że szanse od początku i tak były niewielkie – minęło zbyt dużo czasu, podczas którego chłopak nie dawał znaku życia – ale słowa pocieszenia bynajmniej nie podniosły go na duchu, zamiast tego uderzając w klatkę piersiową jak paskudne zaklęcie. Noc spędził bezsennie – przewracając się z boku na bok, duszony wyrzutami sumienia – zrywając się z łóżka na długo przed świtem, żeby wbrew zdrowemu rozsądkowi raz jeszcze powrócić na trzęsawisko.
Okolica wyglądała dokładnie tak samo, jak wczoraj – gęsta mgła wciąż snuła się pomiędzy drzewami, z każdą chwilą podnosząc się wyżej, zraszając na włosach i sprawiając, że upchnięty pod lotniczą kurtką sweter nieprzyjemnie przylepił mu się do pleców. Chociaż był już kwiecień, zawieszona w powietrzu wilgoć wzmagała odczucie zimna; wystarczyło parę minut, żeby zaczął dzwonić zębami. Panująca dookoła cisza była ciężka, lepka; miał wrażenie, że złowroga – ostrzegająca przed zagrożeniem, jakie czekało każdego, kto postawiłby nieuważny krok na zdradliwych bagnach.
Poszukiwania zaczął od punktu, w którym skończył je dzień wcześniej, gdy zapadający wieczór ograniczył widoczność do zera; rankiem nie była wiele lepsza, mleczne opary pozwalały na sięgnięcie spojrzeniem co najwyżej na dwa metry we wszystkich kierunkach, ale dróg przez las szczęśliwie nie było aż tak wiele – przebycie go na miotle było trudne, bo stare, powyginane pnie miejscami zbijały się tak ciasno, że jedyną możliwością było ich wyminięcie poprzez zatoczenie szerokiego łuku, przebiegającego przez mokradło. To na jego skraju wylądował, starając się jak najostrożniej postawić stopy w miękkim błocie; lekko zmrożone po mroźnej nocy, i tak ugięło się pod jego ciężarem, wciągając prawy but niemal na wysokość cholewki – Psidwacza… – zaklął pod nosem, prawą ręką mocniej ściskając rączkę miotły, a lewą wyciągając odruchowo, żeby uchwycić się jednej z niskich gałęzi pobliskiego drzewa, odzyskując w ten sposób równowagę. Zaparł się – lewą stopę mocniej opierając o korzeń, a później mocnym szarpnięciem wyciągając z bagna i prawą, przybliżając się do pnia wraz z chrzęstem trzęsących się gałęzi.
Prawie nie zauważył, jak z jednej z nich coś spadło – niewielki przedmiot przeleciał na krawędzi jego pola widzenia, bardzo szybko tonąc w gęstej mgle – ale odruchowe obrócenie głowy pomogło mu go umiejscowić; zmarszczył brwi, po plecach przebiegł mu dreszcz – odepchnął się jednak od pnia, żeby ruszyć w stronę przedmiotu, przez cały czas patrząc pod nogi – wybierając miejsca, w których ziemia była bardziej zbita, a jej powierzchnia nie była pokryta warstwą wilgoci. Parę kroków dalej przykucnął, a gdy oczy wychwyciły wreszcie znajomy kształt, serce natychmiast zabiło mu mocniej.
Na ziemi leżały lotnicze gogle.
Wypuścił powoli powietrze z płuc, sięgając ręką po skórzany pasek – niemal identyczny do tego, który sam nosił; on – i inni lotnicy, takie same ochronne okulary widział wśród trenujących na stadionie młodzików; czy mogły należeć do tego, którego szukał? Musiały, powiedział sobie, to nie mógł być aż tak wielki zbieg okoliczności. – George? – rzucił w przestrzeń, głosem, który zabrzmiał bardziej jak zachrypnięty szept niż nawoływanie; wyprostował się, rozglądając się uważnie, a później unosząc wzrok wyżej – na koronę drzewa, z którego spadły gogle. Wśród gałęzi nie było niczego więcej, niektóre z nich wydawały mu się jednak połamane – jakby wpadło w nie coś ciężkiego. Coś – albo ktoś.
Podążając własnymi śladami, wrócił do pnia, raz jeszcze lustrując najbliższą okolicę; jeśli lotnik zderzył się z przeszkodą w locie, to z pewnością nie mógł odejść daleko – chyba że jakimś cudem udałoby mu się odlecieć. Przeszedł kawałek dalej, wbijając wzrok w ziemię, aż jego oczy zahaczyły o coś, co wyglądało jak ślady – ciągnięcia? Czołgania się? – Słyszysz m-mnie? – znów odezwał się w przestrzeń, z szybko bijącym sercem stawiając kolejne kroki, idąc drogą wytyczoną przez błotne bruzdy – aż w końcu, niespodziewanie, ziemia poruszyła się tuż pod nim, sprawiając, że stracił równowagę.
Nie zdążył odzyskać gruntu pod nogami – zamachawszy gwałtownie ramionami, upadł na rozmoknięte podłoże, mocząc przód szaty i rękawy; jedno ramię, aż po łokieć, zapadło się w trzęsawisku, a wypuszczona z dłoni miotła potoczyła się kawałek dalej, nie to jednak zaniepokoiło go najmocniej – a sam fakt, że potknął się o coś żywego. Poderwał się do góry, wyciągając rękę z błota i spoglądając przed siebie – wpatrując się w przestrzeń intensywnie, próbując zrozumieć, co właśnie się stało. W pierwszej chwili nie zauważył nic, dopiero po chwili rozpoznając kształt, w jaki układała się brązowo-bura breja – breja, która znów się poruszyła, tym razem podrywając się do pozycji siedzącej i wyciągając w jego stronę rękę zaciśniętą na krótkim nożu.
– Nie zbliżaj się! – rozległ się obcy głos, i dopiero to pozwoliło Williamowi na zlokalizowanie ust – należących do człowieka, młodzieńca, tak bardzo oblepionego błotem, że nie sposób było rozróżnić jego rysów, włosów, ubrania – choć w umorusanej twarzy błysnęła para jasnobłękitnych oczu, rozszerzonych w wyrazie zmęczenia i przerażenia.
Instynkt podpowiadał mu sięgnięcie po różdżkę, zamiast tego uniósł jednak dłonie. – George? – zapytał, wpatrując się w chłopca intensywnie; widział, jak zamrugał, zaskoczony – ale nie opuścił noża. – George, p-p-przysłał mnie Charlie. Nazywam się Billy – mówił dalej, spokojnie; w międzyczasie starając się ocenić, w jakim stanie był lotnik – ale pokrywający jego ciało brud sprawiał, że było to właściwie niemożliwe. – Minęły t-t-trzy dni, wysłali mnie, żebym sprawdził – żebym cię znalazł – wyjaśnił. Dostrzegał zawahanie w jasnych tęczówkach, topniejącą niepewność przemieszaną z determinacją; przez chwilę wydawało mu się, że chłopak mu nie uwierzy, dłoń z nożem jednak opadła – a on sam wydał z siebie coś oscylującego pomiędzy jękiem a westchnieniem.
– Zaatakowali mnie – powiedział, lewą ręką sięgając twarzy, żeby ją otrzeć; spod brązowego błota wyłonił się fragment skóry, nosa, policzka. – Szmalcownicy. Trafili w moją miotłę, przestała mnie słuchać – uciekłem od nich, ale straciłem kontrolę, wpadłem w drzewo. – Przełknął ślinę. – Słyszałem jak mnie gonią. Przy upadku złamałem różdżkę i… – spróbował się poruszyć, ale skrzywił się wyraźnie – coś stało mi się w nogę, nie mogłem na niej ustać. Nie mogłem się teleportować, nie mogłem uciec – miotła poleciała gdzieś dalej, zgubiłem ją. Schowałem się – w tym błocie, nie chciałem, żeby mnie znaleźli – przyznał; tym razem jego głos zabarwił wstyd. – Wracali tu codziennie, bałem się wyjść – dodał, a William poczuł, jak coś lodowatego rozlewa się po jego wnętrznościach; spędził tu trzy noce?
– Zab-b-biorę cię stąd – powiedział natychmiast, opuszczając ręce i przybliżając się do chłopaka, poruszając się na kolanach – uważając, by znów nie zatonąć w mokradle. – Charlie mówił, że miałeś ze sobą w-w-wiadomość i przedmiot, masz je dalej? – zapytał; kapitan mówił, że to było ważne, że te rzeczy nie mogły wpaść w ręce wroga.
Lotnik pokiwał energicznie głową. – Tak, tutaj – przytaknął, klepiąc się w kurtkę na wysokości mostka. – Ale nie wiem… Nie wiem, czy dam radę wstać – dodał, jednocześnie opierając się dłońmi o ziemię po obu stronach ciała; zdołał dźwignąć się zaledwie o parę centymetrów, po czym opadł, a z jego gardła wyrwał się zduszony okrzyk bólu. William wyciągnął szybko ręce w jego stronę, pomagając mu zamortyzować upadek.
– Sp-p-pokojnie – powiedział szybko, starając się, by jego głos właśnie tak brzmiał – spokojnie – mimo że wnętrznościami targało zmartwienie; przeniósł spojrzenie na nogi chłopaka, wciąż unurzane w błocie; wydawały się bezwładne, a jedna wygięta była pod nienaturalnym kątem. Przełknął ślinę; potrzebowali pomocy, już, teraz, ale nie mogli czekać na nią tutaj – nie, gdy w każdej chwili mogli wrócić ludzie, którzy napadli George’a. – Jeśli cię podniosę – myślisz, że d-d-dasz radę siedzieć na miotle? Ze mną? – zapytał. Chłopak zawahał się wyraźnie, ale później zacisnął usta – i kiwnął głową. – Dobrze – przytaknął William. Przesunął się dalej, za plecy lotnika, pewniej opierając nogi o ziemię; była niestabilna, ale przynajmniej w niej nie tonął – przykucnął więc, wyciągając ramiona, żeby chwycić chłopaka pod ramionami. – No to na trzy – zarządził, zapierając się mocniej butami. – Raz, dwa… – Na trzy z całej siły szarpnął się w górę, napinając mięśnie, ciągnąc w połowie bezwładne ciało młodzieńca ze sobą – i instynktownie zaciskając powieki, gdy panującą dookoła ciszę rozdarł wrzask. Chłopak krzyknął, raz, drugi; później ucichł, oddychając ciężko, mokro; całym ciężarem ciała opierając się o Williama; jego lewa noga zawisła w powietrzu, prawa wsparła się o błoto – był jednak w stanie ledwie nią powłóczyć. – Świetnie ci idzie – odezwał się Moore, mimo że obaj chwiali się wyraźnie; wyciągnął rękę, żeby przywołać do siebie miotłę – na szczęście podleciała do niego posłusznie. – P-p-pomogę ci wsiąść – zapewnił. Przerzucenie bezwładnej nogi przez lewitującą w powietrzu drewnianą rączkę okazało się jednak jeszcze trudniejsze, męczyli się z tym przez chwilę – finalnie jednak udało im się obu dosiąść miotły. – T-t-trzymasz się? Polecimy od razu do lecznicy, zajmie się tobą uzdrowiciel – powiedział William, ostrożnie odbijając się od ziemi; starając się wyczuć, czy George nie kołysał się zbyt mocno. Widział, jak lotnik kręci głową.
– Nie, muszę – muszę dostarczyć – zaczął; Moore mu przerwał.
– Ja się tym zajmę – obiecał, mając zamiar zabrać od niego przesyłkę, gdy tylko upewni się, że chłopak ma zapewnioną opiekę. Oddychając z ostrożną ulgą, wzniósł się ponad drzewa, wynurzając się w mokrej mgły – po raz pierwszy od dłuższego czasu czując na twarzy powiew rześkiego powietrza. Rozejrzał się po okolicy, ustalając ich położenie – a później obierając kurs na Dolinę Godryka.

| zt (~1560)




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Trzęsawisko [odnośnik]13.12.22 0:51
18.04

Trzęsawisko bywało zdradliwe - jeśli nie znało się drogi. Pamiętał dziwnego potwora, którego spotkał tutaj z Halbertem, hipnotyzujący śpiew. Przestrzegł Hipogryfów, by nie zapuszczali się wgłąb bagien. Na obrzeżach, w lesie, była za to ukryta stara leśniczówka. Prowizoryczna kryjówka podziemnego Ministerstwa Magii, tymczasowy areszt i biuro przegrupowań.
Ci, którzy tutaj trafiali, rzadko kończyli inaczej niż na stryczku lub pod przymusową Przysięgą Wieczystą. Lokacja była tajna, tereny Gloucestershire chwiejne i kluczowe dla walki. Pomniejszych przestępców eskortowano w inne miejsca, to było po prostu najbliżej Rękawu Praplatanów, gdzie Michael aresztował tego czarnoksiężnika. A przesłuchanie nie mogło czekać.
Dzięki niezwykłemu działaniu Mobilicorpus, transport więźnia do aresztu okazał się banalnie łatwy - tak przynajmniej powiedział Tonksowi jeden ze starszych stażem Hipogryfów, dwudziestokilkulatek obdarzony zdolnością teleportacji łącznej. Tonks posłał po niego patronusa po ujęciu więźnia, przeczuwając, że transport nie może czekać, że magia w miejscu pojedynku zachowywała się dziwnie, niestabilnie. Najpierw cienie wkoło szmalcownika, potem dziwny Mobilicorpus - może balans został zachowany, ciemna moc zbalansowała się z nadzwyczajnie mocnym działaniem białej magii. A może chodziło o coś innego, lepiej było się zbierać. Mike zazdrościł koledze zdolności teleportacji z pasażerem - samemu niedawno zapisał się na kurs, ale nie wiedział ile tygodni i miesięcy nauki musi minąć, by z pewnością podszedł do egzaminu. Ingrediencje astronomiczne były kosztowne, świstokliki też - a jeńców do transportu nie brakowało. Patronusy znacząco ułatwiały akcję, ale dzięki umiejętności teleportacji łącznej Mike mógłby zaoszczędzić sporo czasu sobie i kolegom.
Odespał nocny patrol i pojedynek, a rano przyleciał na miotle do kryjówki, by przesłuchać Edgara Edgecombe. Tak nazywał się więzień zgodnie z dokumentami rejestracji różdżki, ale nawet wśród szmalcowników zdarzały się czasem oszustwa - wielu pochodziło ze środowiska przestępczego i starało się ukryć przed Ministerstwem choćby najbardziej kompromitującą/ryzykowną część kartoteki.
Wchodząc do kryjówki, minął uzdrowicielkę o bladej, zmęczonej twarzy. Poruszała się pośpiesznie, jak wszyscy polowi uzdrowiciele podziemia. Podleczali czasem ciężko rannych więźniów, zasklepiali rany, pomagali nawet na ból - rebelianci nie byli wszak całkowicie niehumanitarni - ale zwykle pracowali prędko, oszczędzając siły. Wciąż w gotowości, by leczyć swoich.
-Przepraszam... - zatrzymał ją, wiedząc, że to jedyna okazja. Zaraz teleportuje się dalej i choć zostawiła pon sobie raport, to wolał usłyszeć odpowiedzi bezpośrednio od niej, zadać parę pytań. Oszczędzi mu to też odcyfrowywania pisma - przemęczeni uzdrowiciele zazwyczaj niemiłosiernie bazgrolili. -Michael Tonks, Biuro Aurorów. - przedstawił się prędko, bo zrobiła minę, jakby chciała go wyminąć. Autorytet podziałał, przystanęła. -Aresztowałem wczoraj Edgecombe'a, domyślam się, że u niego pani była? - krótkie skinięcie głową. -Miał wtedy świeżą ranę, ale żadne z moich zaklęć jej nie zadało - i prawdę mówiąc, dawno... albo nigdy nie widziałem podobnych obrażeń. - nie mógł być pewien, znał jedynie podstawy anatomii, ale z tamtą czarną, świeżą raną było coś nie tak. I był prawie pewny, że czarnoksiężnik nie był ranny wcześniej - stał zbyt prosto, gdy groził tamtej dziewczynie nożem. Krzyknął zbyt głośno po rzuceniu jednego z zaklęć.
-I nie widział pan, co ją zadało? Bo, jeśli mam być szczera, sama też nigdy nie widziałam czegoś podobnego. - uzdrowicielka pobladła jeszcze bardziej, marszcząc brwi z zaniepokojeniem. -To obrażenia szarpane, jak po pazurach zwierzęcia - ale skóra wkoło nienaturalnie poczerniała. Nie wiem, czy to zatrucie, musiałabym zmarnować... znaczy sprawdzić za pomocą antidotum. Na razie nie podałam żadnych eliksirów, jego stan jest stabilny.
-Proszę się na razie nie martwić eliksirami. - były zbyt cenne, by marnować je na kogoś, kto wkrótce zawiśnie. -Właśnie idę go przesłuchać, a w południe czeka go sąd wojenny. - rozesłał już sowy do pracowników Ministerstwa z tutejszej komórki, znalazł neutralnego aurora. W ręku miał zeznania złożone przez niedoszłą ofiarę, w głowie listę pytań do zadania szmalcownikowi.
Wszedł do celi bez pukania, ale czarnoksiężnik nawet nie podniósł głowy. Siedział skulony w kącie, mamrotał coś do siebie, słów nie dało się rozluźnić. Pomimo związanych rąk, palce odnalazły i miętosiły opatrunek na ramieniu, jakby chciał rozdrapać własną ranę.
-Edgecombe. Tak się nazywasz? Pamiętasz mnie? - Mike ostrzegawczo trzymał w prawej dłoni różdżkę. Przysunął nogą krzesło i usiadł przed związanym mężczyzną.
Edgecombe roześmiał się histerycznie i skinął głową. Tonks patrzył na niego wyczekująco, ale w końcu uznał, że niewerbalne potwierdzenie wystarczy.
-Po co wykopałeś dół? Co chciałeś zrobić z tamtą dziewczyną?
-Między nami mężczyznami... chyba wiesz, co chciałem zrobić? - Edgar roześmiał się ochryple, a Mike patrzył na niego z pokerową twarzą, choć korciło go łupnąć pięścią w ścianę.
-I ją pochować? Jak szlachetnie. Po co naprawdę był ten dół? I - zaryzykował, przeważnie pozornie irracjonalne zachowania występowały w ciągu, były jakąś porąbana metodą -...gdzie jest reszta?
Edgecombe podniósł wreszcie głowę, rozciągając usta w obłąkańczym uśmiechu.
-Reszta już wstała z martwych. Nie znajdziesz ich, doły są już puste. - zarechotał.
Tonks zamrugał. Zwłoki, powstanie z martwych?
-Szukam żywych. Twoi wspólnicy - może oni powiedzą coś więcej, bo niezaprzeczalnie istnieli. Cała szajka, takie informacje znalazł przy ciele ostatniego prawie-aresztowanego w Glouestershire szmalcownika. Tamten nie przeżył pojedynku, ten musi być bardziej rozmowny. -Gdzie ich znajdę?
Milczenie.
Kolejne pytania. Zastraszanie, grożenie sądem. Histeryczny śmiech, zagadkowe odpowiedzi.
Po kwadransie, może dwóch, Michael zrozumiał wreszcie, że logiczne argumenty i groźby nie podziałają. Cały czas widział, że więzień nerwowo szarpie za bandaż na ramieniu.
-Nie ruszałbym tego bandaża. Inaczej to szybciej wyczuje twoją krew. - wypalił, rozciągając usta w posępnym uśmiechu. Zwalczaj szaleństwo szaleństwem.
Więzień drgnął nerwowo, podciągnął kolana wyżej.
-Myślisz, że to nas tu nie znajdzie? Zna twój smak, zna twoją krew. Powiedz mi, gdzie znajdę resztę ciał i szmalcowników, a uwolnię cię zanim cię dopadnie. Inaczej zdejmę ten bandaż i zostawię cię na żer. - zaproponował, powoli, z naciskiem.
I czarnoksiężnik wyśpiewał. Wciąż bez ładu i składu, ale pojedyncze słowa - zwalone drzewo, prataplany, dwóch wskrzeszających, ciała odporne na ogień - pozwoliło Michaelowi zawęzić obszar poszukiwań do okolic na zachód od Rękawu Prataplanów i nabrać podejrzeń, że trójka szmalcowników próbowała (skutecznie?) tworzyć inferiusy. Że chcieli pochować ciała od razu, by móc je łatwo znaleźć - najwyraźniej tylko jeden z nich potrafił sięgać po potężną inkantację, choć skulony przed nim czarnoksiężnik ewidentnie znał podstawy czarnej magii.
-Obiecałeś. - przypomniał Edgecombe na koniec, zaskakująco trzeźwo.
-Pamiętam. W samo południe, nie martw się. - Tonks uśmiechnął się, podpisując się pod raportem.
W samo południe trzech sędziów, na podstawie zeznań młodej, napadniętej dziewczyny i samego Tonksa, skazało Edgecombe'a na śmierć przez powieszenie. Czarna magia, próba gwałtu i morderstwa, informacje zdobyte na poprzednim śledztwie, potwierdzające kooperację z człowiekiem, który zabijał już cywili w Gloucestershire. Nie musieli czekać na dalszą część śledztwa - inferiusy nie dodałyby wiele do ostatecznego wyroku, a kondycja psychiczna Edgecobe'a uniemożliwiała nadzieję na dalsze przesłuchania. Tonks widział już ludzi w szoku, przerażonych dziwną magią, albo oszołomionych po pojedynkach - Edgecombe zdawał się jednak prawdziwie szalony, irracjonalny. Czarna magia wyniszczała, nie było już dla niego odwrotu.
Śmiał się pod szubienicą, która uwolni go przed panicznym lękiem przed cienistymi demonami. Mówił coś o nich, o cieniach, o materialnych pazurach i niematerialnych głosach. Michael wysłuchał go uważnie, wspominając dziwną ranę, ale jeszcze nie wiedział, co o tym sądzić.
Został pod szubienicą. Chciał zobaczyć, jak ginie.
Potem pokazał mapę Hipogryfom, tym, którzy pochodzili z Gloucestershire i działali tu od miesięcy. Zaznaczyli okrąg, w którym najprawdopodobniej znajdą kryjówkę wspólników Edgecombe'a, zwalony dąb. Michael najchętniej ruszyłby tam od razu, ale powstrzymała go myśl o inferiusach. Samemu dałby sobie radę z jednym, może trzema, ale nie powinien ryzykować. Edgecombe był szalony, ale jego wspólnicy mogli być niebezpieczni, szczególnie jeśli otaczają się przeklętymi zwłokami.
Spytał o dostępność bojowników w komórce Gloucestershire, ale dziś wolne mieli tylko młodsi z chłopców. Nie weźmie ich samych na akcję, nie na taką. Napisał do Biura Aurorów w Plymouth - zaczeka do jutra, na przydział wspólnika.
Śledztwo zazębiało się, okrąg na mapie zacieśniał się.
Ludzie w Gloucestershire ginęli i najwyraźniej nie mogli zaznać spokoju wiecznego, ale Michael spali zwłoki - i dopilnuje, by odpowiedzialni zawiśli.

/zt ~1300słów



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Trzęsawisko - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Trzęsawisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach