Wydarzenia


Ekipa forum
Ławki nad Tamizą
AutorWiadomość
Ławki nad Tamizą [odnośnik]02.05.15 12:58
First topic message reminder :

Ławki nad Tamizą

Alejka ciągnąca się wzdłuż wysokiego muru wzniesionego nad brzegiem Tamizy upstrzona jest niewielkimi, drewnianymi ławeczkami o metalowych zdobieniach. Wieczna mgła nad miastem, a także wilgoć siąpiąca od rzeki,  sprawiają, że ławeczki nie pełnią szczególnie praktycznych funkcji, wciąż są jednakże pełne romantycznego uroku. Mury ozdobione są wysokimi latarniami, dodatkowo obwieszonymi lampkami. Widok po drugiej stronie rzeki ledwo przebija się przez mleczną mgłę, tylko w naprawdę słoneczne dni widać kamienice znajdujące się na przeciwległym brzegu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]18.11.18 23:36
Choć starał się przy powitaniu przynajmniej brzmieć bardziej łagodnie niż zwykle, jego głos i tak brzmiał szorstko, nie przyzwyczajony zbytnio do subtelnych i delikatnych nut serdeczności. W jego przypadku to co w sercu rzadko znajdowało się na ustach. Okazywanie emocji zawsze uważał za kłopotliwe. W tej chwili było to jeszcze bardziej trudne, w końcu do przekazania miał wieść tragiczną, na jaką nikt nigdy nie jest w stanie się przygotować. Pytanie zadał po to, bo jeszcze się łudził, że być może Manfreda i Poppy nie będzie łączyło żadne pokrewieństwo. Jego nadzieje w tym zakresie nie spełniły się, przeciwnie, jego największa obawa została potwierdzona i kazała mu dokonać przykrej powinności aurora. Spoglądał na Poppy ze znikomą ilością współczucia w niebieskich oczach, bo nawet jego spojrzeń nie dosięgały emocje. Źle zrobił, że próbował odłożyć złą wiadomość.
Szlag – mruknął pod nosem, marszcząc przy tym jeszcze mocniej brwi, ukazując w ten sposób swoje niezadowolenie, które kierował tylko do siebie samego. Chciał być jak najbardziej subtelny, lecz dobór słów sprawił, że jedynie wzmógł niepokój czarownicy. Normalnie o wiele bardziej nieczule układał zdania, więc i tym razem, pomimo wszelkich chęci, przeszedł do konkretów, ujawniając przykrą prawdę szybciej niż zamierzał. Ale szybkie mówienie o kimś w czasie przeszłym łatwo wchodziło w nawyk, kiedy wielokrotnie widział się śmierć na własne oczy. Zbyt wiele razy miał do czynienia ze zmarłymi. Nie wszystkim rodzinom mógł rzec, że sprawca morderstwa został ujęty. Tylko z zabójstwami miał styczność, taki miał już fach.
Wysłuchał młodej kobiety, pozostając niewzruszonym na jej zmartwione oblicze, rozdygotane gesty, nawet na drżący nieco głos przy tłumaczeniu pokrewieństwa. Ale w środku odczuwał żal, ponieważ nie chciał być posłańcem nieprzychylnego świata dla ludzi o dobrych sercach.
Nie chciałem cię bardziej denerwować – wyrzucił z siebie lekko zachrypniętym głosem, lecz w końcu odchrząknął, po czym powstał z miejsca. – Chciałem się upewnić – dodał ciszej, przez co i jeszcze bardziej mrukliwie. Zaraz jednak wyprostował się, nie chcąc się posępnie garbić, kiedy wyzna wreszcie powód ich spotkania. – Manfred Pomfrey nie żyje – rzekł niczym wyrok, surowy i  ostateczny, bo właśnie taka była sama śmierć. – Jego ciało zostało odnalezione kilka dni temu w jego domu na obrzeżach Sheffield.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]03.12.18 19:08
Wbrew pozorom panna Pomfrey zdążyła już przywyknąć do szorstkiego stylu bycia pana Rineheart, jego chłodu i powagi. Takie zachowania nie były jej do końca obce, choć może nie aż w tak silnym stopniu. Spędziła w końcu pół życia u boku ciotki Euphemii, którą trudno nazwać było ciepłą, czy serdeczną kobietą; nie zaznała od niej ni czułości, ni uczucia. Dziw brał, że nie spaczyło to Poppy na zawsze, lecz miłość i ciepło, które otrzymała od własnych rodziców były zbyt silne. Ona sama miała naturę łagodną i miękką, choć dosyć sztywną. Zazwyczaj trzymała nerwy na wodzy, uchodziła za osobę spokojną, zrównoważoną i rozsadną. Musiała taka być, choć czasami dłonie drżały jej z emocji, a dusza cierpiała - jako uzdrowicielka musiała nauczyć się nad sobą panować. Daleko jej było, rzecz jasna, do spokoju Kierana, który zdawał się być mężczyzną wykutym z kamienia, lecz zazwyczaj nie rozklejała się znowuż tak łatwo.
Ale teraz nie potrafiła zapanować nad sobą. Nie, gdy pan Rinehart ostatecznie potwierdził jej najgorsze obawy.
Manfred Pomfrey nie żyje.
Te słowa wbiły się w serce Poppy niby ostre sztylety wyczarowane dzięki zaklęciu Lamino. Och, nie. Raz dostała tym zaklęciem i ból od zadanych przez nie ran nie mógł równać się z tym, który teraz czuła. Najpierw los odebrał jej rodziców, zdecydowanie zbyt wcześnie i brutalnie, dziecko nie powinno wychowywać się bez matki i ojca. To straszna tragedia, która rzutowała na jej dalsze życie, lecz to wciąż było za mało. Gdy dorosła i po raz pierwszy pokochała, tę miłość także jej odebrano. Łowcy wilkołaków rozerwali Charlesa na strzępy, choć klątwa, która nad nim wisiała nie była jego winą. W pewnym momencie z jej życia odeszła także Valerie, przed kilkoma tygodniami także i Sally. Kobiety, które uważała za siostry. A teraz także i Manfrey...
Czy los naprawdę pragnął, aby została na tym świecie sama, samiutka jak palec? Pozbawiona rodziny i bliskich? To było już dla niej zbyt wiele. Starała się trzymać, starała się być silna, ale teraz pękła. Kolejna śmierć członka rodziny, która kurczyła się w zastraszającym tempie, była dla niej zbyt silnym ciosem.
Spoglądała na pana Rineheart oczyma wielkimi jak talerze. Prędko stały się szklane i przeraźliwie puste. Piegowate policzki spłynęły gęstymi łzami. Zamrugała kilkukrotnie, zła i zrozpaczona jednocześnie; nie wiedziała dlaczego Kieran wypowiadał te słowa takim tonem - surowym i zimnym. Czy nic nie obeszła go ta śmierć? Poppy poczuła złość na cały świat.
Milczała chwilę, po czym ukryła twarz w dłoniach. Zaczęła drżeć na całym ciele i cicho szlochać, nie potrafiła tego powstrzymać. Nie byli z Manfredem nie wiadomo jak blisko, lecz to wciąż była rodzina, nieliczna jaka jej pozostała.
- Jak... Jak to się stało? Dlaczego...? - spytała, nie unosząc spojrzenia.
Czy został zamordowany, panie Rineheart?
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]06.12.18 0:40
Spoglądał prosto w te serdeczne i ufne oczy, lecz tym razem musiał się mierzyć z tym, jak szeroko były otwarte z powodu zdumienia, które sam przecież wywołał, gdy wypowiedział ostateczny wyrok, jaki zapadł nad Manfredem. W milczeniu obserwował jak w kilka sekund w niebieskich oczach zbudowały się w pierwsze łzy, na które nie potrafił nic zaradzić. Pocieszanie ludzi nigdy nie było jego domeną i zazwyczaj nie myślał o tym, żeby drobnymi gestami czy skromnymi słowami umniejszać cudze cierpienie. W pracy było mu to obce, łatwiej było w jakimś stopniu wyłączyć uczucia, aby nie mierzyć się z bólem wywołanym przez złą stronę świata. Ale w tej chwili wcale nie był w pracy, to było spotkanie prywatne, ponieważ chciał, żeby Poppy w przypadku pokrewieństwa nie dowiedziała się o odejściu krewniaka z suchego wpisu w rubryczce z nekrologami. Żałował tylko, że nie potrafił jej tej informacji przekazać łagodniej. Sądził, że jeden szybki i mocny cios będzie lepszy niż przeciąganie wyjawienia prawdy. Czyż panna Pomfrey nie zasługiwała na szczerość? Zasługiwała w pełni. Ale serce się krajało na widok jej zranionego oblicza. Choć Kieran w swoim życiu widział wiele zapłakanych młodych kobiet, trudno mu było patrzeć na płacz młodej sojuszniczki, z którą połączyła go misja walki z rozprzestrzeniającym się złem w ramach działalności Zakonu Feniksa.
Został zabity – odpowiedział bez choćby cienie zawahania, choć gdzieś w głębi rosło w nim współczucie, które przy dostarczaniu takich wieści, informowaniu o najgorszym możliwym końcu, było bardzo kłopotliwe, wręcz uwierało duszę i raniło podskórnie. – Morderca wciąż jest poszukiwany, ale nie ma zbyt wielu dowodów – dodał z lekkim niesmakiem, dobrze już wiedząc, że zabójca nie zostanie zapewne pochwycony, skoro nie zostawił po sobie żadnych śladów na miejscu zbrodni. Zacisnął dłonie w pięści ze złości, ale szybko je rozluźnił, nie chcąc swoją postawą bardziej stresować młodej pielęgniarki. – Przykro mi – dodał z wyraźnym brakiem wprawy w wypowiadaniu kondolencji. Nie za bardzo wiedział co zrobić, aby ją wesprzeć.
Przypomniał sobie o złożonej chustce, od lat nieużywanej, którą energicznie wyciągnął z kieszeni płaszcza, ale podał ją już z wyraźnym ociąganiem.
Otrzyj łzy, Poppy – chciał poprosić łagodnie, lecz z powodu wrodzonego chyba braku subtelności wypowiedź zabrzmiał niczym rozkaz, za co szybko się skarcił w myślach. – Nie płacz już – dodał w końcu bardziej mrukliwie, ledwo słyszalnie, wzrokiem uciekając od jej sylwetki gdzieś w bok.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]09.12.18 14:59
Został zabity. Oderwała spojrzenie od poważnej twarzy Kierana, skupiając je na bliżej nieokreślonym punkcie gdzieś we mgle, kłębiącej się nad spokojną taflą Tamizy. Czas na chwilę się dla niej zatrzymał, jakby niewidzialny czarodziej, stojący gdzieś obok, rzucił zaklęcie Horatio; jednocześnie świat wokół stał się zimny i ponury, jeszcze trudniejszy do zniesienia niż przedtem. Spodziewała się tego, co usłyszała; musiał przecież istnieć powód, dla którego tę straszną wieść przekazał jej akurat auror, a nie funkcjonariusz czarodziejskiej policji, czy choćby auror. Spodziewała się tego, ale wcale nie było jej łatwiej tego znieść.
Pamięć podsuwała Poppy obrazy z przeszłości, wspomnienia piękne i pełne wzruszeń, co tylko sprawiło, że strużki płynących łez po upstrzonych piegami policzkach zgęstniały. Przypomniała sobie te chwile, gdy latem odwiedzał ich Manfred z młodszą siostrą, a ciotka Euphemia pozwalała im bawić się w ogrodzie do zachodu słońca. Manfred i synowie cioci Diggory zawsze chcieli odgrywać wojnę czarodziejów, łapali drobne patyki i udawali, że to ich różdżki; Poppy zawsze im powtarzała, że wojna to nie temat do zabawy i odmawiała udziału. Czasami odpuszczali i ulegali dziewczynkom, zgadzając się na zabawę w dom dla świętego spokoju, a czasami musiały z Albertą zająć się sobą. Niejednokrotnie się na nich złościła, ale dziś wszystkie te chwile wspominała z sentymentem.
Nie mogła uwierzyć, że dziś Manfreda już z nimi nie było.
- Dziękuję - odpowiedziała zbolałym głosem; nie wątpiła w to, że panu Rineheart było przykro. Może i był jaki był. Może i był aż zbyt szorstki, poważny i trudny, ale miał przecież dobre serce, po właściwej stronie. Przekonała się już o tym nie raz i nie dwa. Jego praca wymagała, aby taki był - by nie poddawał się emocjom, nie ulegał słabościom. Przyjęła od niego chusteczkę i zaczęła ocierać łzy, choć ramiona wciąż drżały od silnych emocji.
Łatwo było mówić, by przestała płakać.
Starała się to zrobić, naprawdę starała; nie dlatego, że nie czuła już smutku, raczej dlatego, że nie chciała dokładać mu kolejnego ciężaru na barki - miał z pewnością sporo własnych problemów, nie powinna była być kolejnym ze zmartwień.
- Myśli pan, że są szczęśliwi tam... dalej?
Pociągnęła nosem, podążając za spojrzeniem Kierana, gdzieś w stronę rzeki, a zaraz potem wzniosła oczu ku niebu - ku szarym, ołowianym chmurom, za którym krył się błękit. Naprawdę chciała wierzyć w to, że w miejscu, do którego odeszli wszyscy jej bliscy - rodzice, Charles, Manfred - było bezpieczne, ciche i ciepłe, że było im tam dobrze.
- Chciałabym wierzyć, ze czekają tam na nas - powiedziała cicho, nie bardzo zastanawiając się nad tym co mówi; była zrozpaczona, przejęta i przeraźliwie smutna. Chyba potrzebowała pocieszyć samą siebie.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]09.12.18 18:55
Cóż mógł jej tak właściwie powiedzieć? Nie przychodziło mu nic do głowy poza zwykłym przykro mi, wyrażeniem nader często wykorzystywanym przez ludzi. Ale nigdy nie był erudytą, dobierał jedynie słowa proste, pozostając przy tym jak najbardziej szczerym. Rzeczywiście było mu przykro, w głębi serca współczuł przecież Poppy straty. Jednak musiał trzymać fason, nie pozwalając sobie rozsypać się w środku, a potem na zewnątrz. Widział wiele bólu, doświadczał go często, na całe szczęście nauczył się przekuwać go na wewnętrzną siłę. Cierpienie innych było dla niego najlepszą motywacją. Robił wszystko, aby kolejny osoby nie stawały się ofiarami czarnoksiężników, dlatego z taką zaciekłością próbował ująć każdego, kto praktykując czarną magię stanął mu na drodze.
Gdy Poppy zadała mu pytanie, tak bardzo ufnie i rozpaczliwie zarazem, spojrzał na nią z trudem. Nie był pewien, co właściwie myślał w tej materii. W głowie stworzył już tyle teorii i snuł kolejne domysły. Myśli o życiu pozagrobowym kontynuował od dzieciństwa, kiedy po raz pierwszy śmierć dotknęła go osobiście – odebrała mu matkę. Potem pożegnał ojca, lata później żonę. Jakże pragnął, by dobrzy ludzie po śmierci odczuwali tylko szczęście.
Abigail… – zaczął bezmyślnie i przerwał nagle, sam nieco zaskoczony tym, że w ogóle wymówił to imię, poruszony łzami Poppy i ulegając nagłej tkliwości, co chwyciła go za serce i nie chciała puścić. Bardzo ostrożnie zajął miejsca na ławce obok Poppy i sam spojrzał w niebo, w te ciężkie chmury, które zwiastowały im deszcz. Wciąż jednak na ziemię nie spadła ani jedna kropla. Tylko łzy Poppy spływały po jej policzkach. – Moja żona – doprecyzował w końcu, nie mogąc ukryć przy tym bolesnej nuty, która rozbrzmiała w tych dwóch słowach. Nigdy nie pogodził się z jej odejściem. Nie potrafił. Przecież niegdyś tak bardzo wierzył w to, że pisane jest im długie i szczęśliwe życie. – Chcę wierzyć, że gdziekolwiek teraz jest, nadal uśmiecha się łagodnie, jak to kiedyś miała w zwyczaju – odparł cicho. – Wierzę, że jest szczęśliwa i czeka na mnie, że nadal myśli o mnie ciepło.
Nigdy nie odważył się na podobną szczerość wobec Jackie. Przed nią chciał być zawsze mężczyzną twardym, aby wiedziała, że zawsze ma w nim oparcie. Zaś panna Pomfrey… Ona potrzebowała teraz takiego pocieszenia.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]12.12.18 17:36
Nie było takich słów, które mogłyby w tej chwili Poppy pocieszyć, one nie przyniosą ukojenia, choćby najpiękniejsze i wypowiadane z najszczerszym żalem płynącym z głębi serca. Straszna wiadomość musiała przebrzmieć, a ból strawić trzewia, nie pozwolić nocą zasnąć, nie dopuścić by zaznała spokoju. Musiała to po prostu przepłakać, przeżyć, przetrawić. Będzie płakać tak długo, aż zabraknie jej łez, aż łzy wypalą ból, wartkim strumieniem utworzą rzekę, w której zechce się utopić. Ale będzie musiała żyć dalej. Z tym bólem, ze wspomnieniami, dojść do porządku dziennego. Stare ludowe porzekadło mówiło, że czas leczył rany - wystarczyło dać czasowi czas. Nie bardzo w to wierzyła. Minęło tyle czasu, ale jej nic nie minęło. Tęsknota za rodzicami, za Charliem - to wszystko było w niej żywe. Rany zasklepiały się, ale nie goiły, nie zabliźniały. Wystarczyło je podrażnić, pogłębić, by potok łez popłynął znów, by rozkleiła się, rozpadła na drobiny. Składała się na nowo, bo musiała, ale nigdy nie była już tą samą konstrukcją, co wcześniej.
Trzymała się jakoś, bo musiała, bo trzeba było żyć dalej, nieistotne ile razy runęło niebo - żyła dla innych. Poświęcała się w całości. Nie miała męża, nie miała dzieci, nie miała nikogo. Cały swój czas wolny spędzała nad książkami, doskonaląc swoje umiejętności, warząc eliksiry dla Zakonu Feniksa, prowadząc badania - byleby zająć czymś myśli, byleby nie zostać z nimi sam na sam zbyt długo
Uniosła na Kierana wilgotne spojrzenie, gdy padło imię Abigail. Nikt konkretny nie przychodził jej do głowy, ale nie miała odwagi zapytać, dziwnie przekonana, że zaraz wszystko się wyjaśni - i nie myliła się. Mężczyzna usiadł obok niej, a w jego oczach dostrzegła coś, czego nie widziała nigdy wcześniej. Na kilka chwil zniknęła kamienna maska, przez te kilka uderzeń serca widziała pogrążonego w cierpieniu, pełnego bólu i tęsknocie człowieka - i współczucie chwyciło ją za serce, gdy wyjaśnił, że Abigail była jego żoną.
Nieśmiało, nieporadnie wyciągnęła rękę, by ująć prawą dłoń aurora i ścisnąć ją lekko.
- Z pewnością tak jest, proszę nie sądzić, że mogłoby być inaczej. Myślę, że jest z pana bardzo dumna - wyszeptała Poppy; nie znała tej kobiety, może i nie powinna była tak mówić - ale kobieta, która stopiła serce Rinehearta musiała być wyjątkowa. Cudowna, dobra, ciepła. A taka kobieta nie mogłaby nie być dumna z mężczyzny, który tak uparcie walczył o światło, który poświęcał życie, by innym żyło się lepiej.
Nie wątpiła w to, że oni gdzieś są. Nie wątpiła w życie pozagrobowe. Codziennie widywała wszak duchy w Hogwarcie, na ulicy Pokątnej po zmroku, dowody na to, że dusze istniały, że było coś dalej - jedynie nikt nie wiedział co. Bardzo chciała wierzyć, że zmarli byli tam szczęśliwi i spokojni.
- Pewnego dnia znowu się znowu się z nimi spotkamy - mówiła cichutko dalej, nie wiedząc, czy bardziej do siebie, czy też do Kierana.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]15.12.18 22:24
Bardzo rzadko wspominał żonę. Dlaczego przełamał się teraz? To musiało wynikać z usposobienia Poppy, w końcu zawsze cenił w niej najbardziej tę pełną współczucia duszę, nawet jeśli z jej powodu często się wahała przed powzięciem jakichkolwiek działań. Jak każdy miała swoje rozterki, dręczyły ją wątpliwości i nie chciała nikogo krzywdzić, co zawsze poskreślała nawet na spotkaniach Zakonu. Rzecz jasna budziło to szacunek, ale z drugiej było niekiedy przeszkodą. Wolał jednak nie myśleć w tej chwili o działaniach organizacji, o czekających na jej członków trudnościach, tylko kobieca sylwetka pojawiająca się w jego myślach była istotna. Mówienie o słodkiej Abigail nie było łatwe, gdy tak naprawdę nigdy nie odżałował tej straty, jakże przecież dotkliwej dla niego. Zawsze wyzwalała w nim uczucia i pozostało tak nawet po jej śmierci.
Nie spodziewał się, że siedząca obok Pomfrey chwyci go za dłoń. Cóż to był za dziwny gest. Zrozumiały, ale tak bardzo obcy, bo może i spotykany u innych, lecz niekoniecznie doświadczany. Jest z pana bardzo dumna – wypadło z ust Poppy. Wyszeptane słowa rozpoczęły burzę w jego sercu. Sam miał wątpliwości co do tego. Żona nigdy nie wybaczy mu rozpadu ich rodziny – ucieczki Vincenta, zrzucenie wszystkich niespełnionych ambicji względem syna na barki córki. Przecież inaczej wyobrażała sobie życie Jackie, kiedy z uśmiechem go straszyła wizją nagabujących ją kawalerów, z którymi zawsze obiecywał się rozprawić. Czuł to wszystko kiedyś. A dziś… Emocje wiele utrudniały.
Tak – potwierdził cicho. – Pewnego dnia.
Chciał połączyć się utraconymi bliskim, jednak to wcale nie był na to odpowiedni czas. Miał jeszcze tyle do zrobienia. Przy życiu trzymało go poczucie obowiązku. Zanim przyjdzie mu zemrzeć, doprowadzi do ujęcia i doprowadzenia przed oblicze sprawiedliwości jeszcze wielu zwyrodnialców.
Bardzo ostrożnie wysunął dłoń z jej uścisku i poderwał się z ławki na równe nogi, nie potrafiąc usiedzieć w jednym miejscu zbyt długo. Od zawsze nie znosił bezruchu, który w jego mniemaniu tożsamy był z bezczynnością.
Odprowadzę cię, Poppy – to nie była propozycja, lecz solidne postanowienie, z którego nie zamierzał rezygnować pod żadnym pozorem. Chyba dostrzegła ten jego upór, bo nie zaprotestowała w żaden sposób. Ruszyli razem wzdłuż alejki, a potem dalej londyńskimi ulicami.

| z tematu x 2



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]28.03.19 18:31
|14 października, wieczór

Było duszno i parno. Zaczesałem przyklejone do czoła kosmyki do tyłu zaraz jednak podciągając do ust bursztynową zawartość butelki. Nie miałem pojęcia jak późno było, lecz biorąc pod uwagę, że było ciemno, latarnie świeciły, a prócz nas nie było za dużego towarzystwa to zapewne gdzieś w pół do późnej w chuj, heh.
- Posłuchajcie opowieści - hej heja ho, co ładunek grozy mieści - hej heja ho... - szarpałem w zadowoleniu przepite tej nocy gardło starając się odtworzyć piosenkę, która wbiła mi się w głowę w tamtej portowej knajpie. Ah, ja to jednak lubiłem świętować właśnie tam swoje życiowe powodzenie. Nigdzie indziej nie mogłem liczyć na tak entuzjastyczną atmosferę jak właśnie w ciasnym, walącym grogiem pomieszczeniu wypchaną portową hałastrą. Ciągle to wirowało mi w żyłach - ta zabawa. Pełen werwy wskoczyłem na murek oddzielający aleję od Tamizy. Zachwiałem się, lecz ostatecznie jak małpa znalazłem równowagę -  ...Której strasznym bohaterem - hej heja ho, jest stojący tam za sterem - fałszując i wyjąc wniebogłosy wskazałem na idącego po mojej prawej Skamandera, parskając w rozbawieniu i upijając porządnego łyka bursztynowej zawartości butelki. Spotkałem go przypadkiem w powietrzu. Odkrył, że nie nadaję się do poruszania się w powietrzu gdzieś po naszym wspólnym karambolu. Moja miotła poszła w drzazgi, nie chciałem też by mi widok Erniego psuł humor wiec zdecydowałem się na pieszą przechadzkę. Skamander postanowił mi towarzyszyć. W pierwszym lepszym miejscu dokupiłem wiec alkoholu bo miałem co świętować i tak to teraz się jakoś powoli toczyło. Chciałem się nią z nim podzielić, lecz zauważyłem, że nie daję rady próbować nie zjebać się do Tamizy, iść do przodu i podawać Samowi butelki. Zatrzymałem się wiec i dopiero potem wyciągnąłem ku niemu trunek - No już, już panie władzo do steru marsz bo nam stygnie kurs - zaśmiałem się - W końcu mamy co świętować!


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]25.04.19 1:13
Powietrze nie było przyjemnie świeże. Wydawało się nawet zalegać chwilami w płucach, jakby za chwile miał je wypluć. I płuca i powietrze. Ale poza głośnym splunięciem, nie stało się nic, tym bardziej, że jego gest rozmył się w rozlegającym się tuz obok jęku, którym Matt nazywał śpiewem. Skamander rozpoznawał zlepione zbyt szybko wyrazy, ogólnie - wychwytując sens toczonej - nie-melodyjnie - wyjki w wykonaniu podpitego Botta. I mimo okoliczności, nie czuł rozdrażnienia. Ba, od czasu do czasu usta rozciągały się w szerokim uśmiechu. Mimo parności pogody, Samuel nie czuł ciężaru kończącego się dnia. Był przeraźliwie wręcz zmęczony, ale - rozluźniony, nawet, jeśli - z nawyku - od czasu do czasu rozglądał się dookoła, kontrolując otoczenia, które - wiedział z doświadczenia - potrafiło wyskoczyć z nagłą niespodziewajką. Wcale nie przyjemną.
Miał długi dzień za sobą. Bardzo nawet. Wypełniony jeszcze bardziej nieoczekiwanymi zdarzeniami. A tym najbardziej wyrywającym go z rzeczywistości - był kucyk, który został przeteleportowany na jego łóżko - wraz z niedorosłym jeźdźcem. Do tej pory zastanawiał się, czy całość - była anomalią, która zakpiła z jego umysłu. Musiał dopytać u źródła, a dziś - postanowił nieco zaślepić dziwność łykiem alkoholu, który od czasu do czasu - trafiał w jego dłonie. Skrzywił się tylko za pierwszym razem, gdy alkohol szczypał rozciętą wargę, której wraz z kilkoma siniakami, nabawił się podczas lotnego incydentu. O dziwo, źródło kolizji czuło się zdecydowanie zbyt dobrze. Cholernie zwinna bestia, nawet po pijaku. W każdym znaczeniu - Chyba dorobiłeś się chórku. Brawo - skwitował, szczerząc się, gdy do głosu śpiewającego, dołączyło najpierw psie wycie, potem - do wtóru - kocie, milknące, gdy ich akompaniator przerwał, chwiejąc się na wystającym murku
- Jak się wyjebiesz do wody, to może zaszczycisz swoim wyciem jakiegoś trytona - skrzywił się, ale powtórnie wyszczerzył, odkładając na bok chmurną aurę, która zazwyczaj mu towarzyszyła. Matt miał to do siebie, że ciężko było przy nim zachować zbyt długo powagę. Złapał za butelkę, ale kontrolnie obserwował wygibasy przyjaciela. Pociągnął łyk, przecierając wierzchem dłoni resztki trunku, które znowu znalazły się na ranie - A co ostatecznie świętujemy? - zatoczył półobrót na pięcie, by klepnąć tyłkiem na murku - przy nadal chwiejącym się zwinnie (jakkolwiek by to nie brzmiało) mężczyźnie. Za plecami miał ciemną, złowieszcza w jakimś sensie - toń wody i zdecydowanie nie uśmiechało mu się wskakiwaniu w pogoni za pijanym. Tym bardziej, że nie pamiętał , kiedy ostatnio przypominał sobie naukę pływania. Przyspieszony kurs nie był mu do szczęścia potrzebny. Chyba.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]06.05.19 0:31
Nie miałem wstydu, a gdyby jednak jakąś krzta tego się gdzieś jeszcze uchowała to nie wiem czy doszłaby do głosu, kiedy alkohol we krwi radośnie szemrał zachęcając do poniesienia barowej piosnki w świat, czy tam chociażby kolejną przecznicę dalej. Dobrze się przy niej bawiłem. Niech więc bawią się i inni! Co prawda nikogo wokół prócz Skamandera nie było, lecz jakoś nie zapowiadało się by to miało przerwać mą życiową misję, której podjąłem się zawrotnie pięć minut temu. Podniosłem więc głos i butelkę. Odpowiedziało mi psie wycie, kocie zawodzenie oraz rozbawienie przyjaciela.
- Nie ważne kto, ważne że! - odpowiedziałem mu z werwą, entuzjazmem tak by wiedział, że jeżeli zamierzał złośliwie poszydzić z moich zwierzęcych miłośników to nie tędy droga. Rozciągnąłem usta w przekornym uśmiechu kiedy to dogasało echo psiego wycia, a ja podawałem aurorowi ciągle pełną butelkę trunku.
- Myślisz...? - zaciąłem się na chwilę, pozwalając sobie beknąć i spojrzeć na odbijającą światło latarni spokojną taflę Tamizy - Jakiś czas temu prułem nad Nottinghamshiret. Takim tam lesie w którym żyją ponoć driady, które chętnie polują na nieostrożnych - podskoczyłem wymownie brwiami mając w głowie pikantny obraz leśnej, zmysłowej i oczywiście nagiej leśnej niewiasty - I no ten, powiem ci, że bardziej nieostrożny być wtedy chyba już nie umiałem, pijany chyba też nie bo bym chyba rzygnął, leciałem tak nisko, jak się dało i wiesz co...? Tyle z tego tylko miałem, że jak wiatr w porywie przydusił to czubki drzew po sutach mnie otrzepały - aż syknąłem czując na same wspomnienie spiekotę na piersi- Żadnej na oczy nie widziałem - dodaję z żalem i choć wydawać by się mogło, że bez większego nawiązania to oczywiście chodziło mi o to, że w takim lesie znanym z magicznych stworzeń te mnie nie uraczyły uwagą to jakoś tak bardziej wątpiłem by w Tamizie niesłynącej z trynownów jakiś tam się faktycznie odnalazł.
Przestałem stać i nieporadnie również rozsiadłem się na murku dzieląc go ramię w ramie z przyjacielem, który zadał w pewnym momencie bardzo istotne pytanie. Wypiąłem dumnie pierś, zadarłem zuchwale brodę, a oczy złośliwie zabłyszczały. Chcesz wiedzieć, co? Wiedziałem, że chce. Hehe. Budowałem napięcie chełpiąc się ta chwilą ciekawości wiedząc, że go zaskoczę.
- Otóż widzisz... - objąłem go ramieniem po przyjacielsku - Od dziś, od tego południa, jestem pełnoetatowym, legalnym, fenomenalnym smoczym łowcą w Peak District - każde słowo pieszczotliwie, powoli porcjowałem by na koniec pokiwać potakująco głową. Tak, tak, nie zmyślałem i patrzyłem Samuelowi w oczy napawając się chwilą w której pojął, że mówiłem bardzo na poważnie. Gdy to zrozumiał. Poklepałem go po ramieniu, a potem pozwoliłem by ogarnęło mnie rozbawienie w chwili w której ognista niemalże mu wyszła nosem. W tym wszystkim odchyliłem się nieco za bardzo i gdzieś pomiedzy drugą, a piątą salwą śmiechu właściwie znajdowałem się za murkiem i frunąłem w stronę Tamizy. W odruchu ratunku chwyciłem Skamandera za połę jego kurtki....


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]24.06.19 23:05
Nie pamiętał zbyt wielu dni, w których pozwalał sobie na rozluźnienie - godne aktualnego. nawyki wciąż dawały o sobie znać, znacząc spojrzenie Skamandera nieustępliwym cieniem. Ten jednak, krył się za każdym razem, gdy głos przyjaciela przecinał powietrze, a w dłoni pojawiała się wciąż pół-pełna butelka ognistej. Możliwe też, że w innym miejscu z kimś zupełnie obcym, podobne wycie właśnie poruszałoby stronę nerwu, która kazałaby mu uciszyć towarzystwo. Zamiast tego, tylko teatralnie skrzywił się, unosząc brwi wyżej, gdy padły pierwsze odpowiedzi Botta - Widzę, że przyswajasz motto z "Czarownicy" - parsknął, ale śmiech stłumił w łyku ognistej, która skutecznie zgasiła dalszą wypowiedź. Wolał nie zastanawiać się dziś nad niczym, co wymagało od niego głębszej analizy.
próbował zachować ciszę, podczas krótkiej opowieści, ale gdzieś w połowie, wyszczerzył się, odsłaniając kwadratowy uśmiech - Jesteś pewien, że to były czubki drzew? - być może nie był wybitnym znawcą w dziedzinie magicznych stworzeń, ale zdążył poznać co nieco nawyków istot, które świat czarodziejski uznawał za obdarzone mocą. A driady, należały do nie tylko bardzo inteligentnych, ale także złośliwych sylwetek.  Obdarzone niezwykła urodą, stanowiły nie lada wyzwanie... dla każdego mężczyzny. Słyszał, że tylko rodowici Nott-owie potrafili ominąć ich nietuzinkowe zasadzki. Nie mógł dziwić się też pijanemu pomysłowi Matta, nie jeden mąż próbował - ogłupiony - oddać się we władanie driad. rzeczywistość wyglądała jednak nieco inaczej, i śmiałkowie nie kończyli na swoich fantazjach. Driady były równie piękne, co niebezpieczne - Miałeś szczęście - wykrzywił wargi i przetarł brodę, gdy kilka kropel alkoholu umknęło z ust. Dłoń oparł o udo, czując, jak wilgoć wsiąka w materiał spodni.
Zatrzymał butelkę w dłoni i podążył wzrokiem do ciemnej tafli płynącej rzeki. Zwolnił kroki, by najpierw zatrzymać się przy murku, potem usiąść na jej brzegu. Pochylił butelkę, okrążając jej dno palcem i prawdopodobnie celowo przeciągając moment, w którym miał przekazać ją przyjacielowi. Tym bardziej, że ten przeciągał odpowiedź, ale widząc wyraz twarzy i błądzącą w oczach iskrę, spodziewał się czegoś - co najmniej - zaskakującego. Przyzwyczaił się do rewelacji dosyć niecodziennych, ale tym razem, zwiastował coś innego. Przechylił twarz, zaglądając w oczy z mina, która mówiła "No i...?".
Opadające ramię powitał beznamiętnie, niemal od niechcenia unosząc butelkę do warg. I to akurat był błąd, bo wyrazy, które stworzyły ostateczną odpowiedź, nijak nie pasowały mu... do czegokolwiek. Zatrzymał piekący alkohol tylko przez moment, ostatecznie wypluwając nietuzinkową fontannę przez zęby. kaszlną, krztusząc się resztkami ognistej, by w końcu wytrzeć wargi wierchem dłoni - Smoczym, czym?... - nie żeby nie wierzył w zdolności Botta, ba wiedział, ze ten posiada kilka wyjątkowych umiejętności, które nie raz wyciągały go z kłopotów, ale smoczy łowca?
W teorii, miał kontynuować swoje zdziwienie salwą śmiechu, wplatając bardzo, ale to bardzo głupi komentarz. Zanim jednak cokolwiek więcej wydobyło się z jego ust, poczuł gwałtowne szarpnięcie, a zbitek nieartykułowanego "O kurwa" niemal wypluł na wdechu - ostatnim, nim bardzo zimna ciemność pochłonęła wszystko.
Woda była parszywie mętna i dziwnie - jak dla aurora - gęsta i ciężka. Poruszył ramionami, szarpnął nogami, ale ciemność pozostawała tą samą, nie oddając nawet na moment skrawka nocnego nieba. Góra i dół wywróciły się, gubiąc ostateczny kierunek i Skamander - zwyczajnie, jak na pływackiego laika przystało - topił się, wlewając w płuca coraz większe pokłady piekącego bólu.
Jak zginę tak idiotycznie, to cię kurwa będę nawiedziła, Matt i była to ostatnia myśl, zanim poczuł szarpniecie - zupełnie inne od tego, które nazywał tonięciem.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]29.08.19 17:19
Do szerokiego, pijackiego uśmiechu przystawiłem palec w geście żądającym milczenia. W tym samym celu wydałem z siebie również coś na wzór tego syku, którym bibliotekarki uraczają krnąbrnych i zbyt głośnych petentów. Tak jakby ten mój przyjaciel za głośno wspomniał o jakiejś konspiracji zakrojoną miedzy mną, a jakąkolwiek czarownicą. Bez względu czy pisaną, czy faktyczną. Nie tracąc nastroju zacząłem snuć bajeczną historię swojej przygody. Jednej z wielu zresztą. Z łatwością potrafiłem się oderwać od tego przyziemnego tu i teraz by oczami wyobraźni znów sunąc pod nocnym niebem, a nad pełną grozy leśną kępą i opisywać swe wrażenia z emocjami podobnymi do tych, które mi wówczas towarzyszyły. Ekscytacja, adrenalina, lekki strach, wyczekiwanie, niepewność, lecz i zwyczajna radość. Tak, tamta noc była wyjątkowo dobrą i warta zapamiętania. Pokiwałem nieco nieobecnie potakująco głową, uśmiechając się pod nosem. Machnąłem niedbale dłonią dając Samuelowi przyzwolenie - a niech się ze mnie śmieje, a co tam.
- Tak to ja, chodzące szczęście - żachnąłem się kpiąco, ironicznie przyznając się teatralnie, że spuszczona głową do tego przewinienia. Jakie to było absurdalne, że te mnie w pewien sposób nie odpuszczało nigdy, lecz jednocześnie ani przez chwilę nie trzymałem go w garści. Wieczny Kłopt, wiecznie Balansujący na Krawędzi, Fuksiarz. Może jednak niedługo to się miało zmienić. Może to, że powoli przestawałem się bać łapać życia za ster miało coś zmienić. Lily, praca...właśnie, praca - nie mówiłem jeszcze Samuelowi. Skoro nadarzyła się okazja to to nadrobiłem. Śmiechom i dziwom może i nie było końca, lecz moje szczęście (na nieszczęście Skamandera) w tym momencie postanowiło się objawić w znanej mi formie - oboje chlusnęliśmy do Tamizy.
Rześka woda chapsnęła mnie w swoje wnyki. Adrenalina ściszyła zew alkoholu nakazując tej jeszcze w miarę trzeźwej części mnie poruszyć się ku powierzchni. Początkowo nieporadnie, mozolnie się wierzgnąłem. Łapiąc zaś pierwszy haust powietrza nad, a nie pod, taflą wody. Krztusząc wykaszlałem to czego nie przełknąłem. Skrzywiłem się. Wody Tamizy były obrzydliwe. To mi przypomniało o butelce alkoholu. Też musiała polecieć wraz z nimi. Zacząłem rozglądać się. Powinna gdzieś tu się unosić. Jebać to, że było mnie stać i w ogóle na dziesięć takich ale no zapłacone, a ja jeszcze byłem trochę trzeźwy. W tym samym czasie doszło do mnie, że Sam jeszcze się nie wywróżył. Coś chlapało, coś bulgotało. Jęknąłem.
- Troll cie trącał Skamander! - warknąłem decydują wywracając oczami tylko po to by chwilę później przedłożyć przyjaciela ponad ognistą i szarpiąc za kołnierz podciągnąć na powierzchnię - Co ty pływać nie umiesz!? - spytałem śmiejąc się i robiąc niedowierzająca minę widząc jak się tapla - Ja pierdolę, weź się nie miotaj jak stara baba na wyprzedażach tylko machaj tymi pieprzonymi nogami


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]01.11.20 16:58
18 VIII '57

Napęczniały pełnią księżyc rozmył się w szarościach poranka, godzina wilkołaka przeminęła, lecz echo nocnego skowytu wciąż jeszcze odbijało się od leśnych traktów, coraz ciszej, potem bezgłośnie. Minie niemal miesiąc, zanim ten sam spektakl rozegra się ponownie. Kula jasnością odgradzająca się od nieba przypomniała mu poprzedniej nocy o dziewczynie, którą spotkał początkiem lipca; o Julie, w której ból tlił się pod gniewnie wypowiadanymi słowami. Zaskakującymi szczerością - nie był pewien, czy gdyby spotkało go to samo, co ją, z tą samą otwartością podzieliłby się tym z kimkolwiek, nawet dobrze mu znanym. Likantropów stygmatyzowało się również pośród czarodziejów uznawanych za tolerancyjnych; mało kto wiedział o nich wystarczająco dużo, by lęk przed nieznanym nie przysłonił prawdy, nie zdeformował jej, tworząc potworne kalumnie. Gdyby czarodzieje miast tępić i ścigać wilkołaki, zagwarantowali im odpowiednie wsparcie, a także zapewnili bezpieczeństwo na czas pełni, byłoby to za obopólną korzyścią. Trudno jednak w takich czasach liczyć na jakąkolwiek sprawiedliwość. Mogli wymagać jej tylko od siebie; mogli, a właściwie musieli, walczyć o nią każdego dnia.
Julie spotykał w dokach sporadycznie; miała niesamowity talent do docierania do towarów powszechnie uważanych za deficytowe, co ceniło się (ona zresztą również ceniła swoje usługi odpowiednio) szczególnie teraz, gdy w odciętym od świata Londynie widok pełnych półek w sklepach już się nie zdarzał.
Tamtego lipcowego dnia natknął się na nią z dala od miejsc, w których najczęściej łowiła potencjalnych klientów. Nigdy jeszcze nie widział jej w takim stanie, wyglądała tak, jakby powróciła do świata żywych po długiej przebieżce w krainie martwych dusz. Zniknęła na kilka tygodni, a po powrocie wszystko w jej życiu miało się zmienić. Dowiedział się o ataku na nią, gdy w trakcie rozmowy wiatr podwiał poszarpany rękaw jej koszuli, odsłaniając paskudną bliznę, wciąż świeżą; nie musiał przyglądać się temu zbyt długo, by coś podszepnęło mu, że kształt ugryzienia może świadczyć tylko o jednym. Rozstaw zębów charakterystyczny dla wilkołaków był na tyle specyficzny, że śladu nie dało się pomylić z niczym innym. Taka rana nie mogłaby być pozostawiona przez żadne inne magiczne stworzenie.
Zakryj to, wyrwało mu się w pierwszym odruchu, mało empatycznie. Odwiązał sweter, zawiązany niedbale wokół pasa, wciskając jej go bez słowa. Nie umiał zdobyć się na pokrzepiającą reakcję, na żadne słowa współczucia. Nigdy nie potrafił pocieszać. Ale pomógł jej w inny sposób; dzień później przekazał jej jeden z wywarów ze sproszkowanego srebra i dyptamu, miał ich sporo od świra z targu. A potem wysłuchał jej, gdy pękła, wyrzucając z siebie wszystko. Niczego nie pragnęła tak bardzo jak zemsty. Na nieznanym jej wilkołaku, który równie zaciekle co zakonnicy walczył o sprawiedliwość, choć w jego przypadku - o jej wypaczoną wersję; polował na ludzi, pragnąc zadać im ból, równie intensywny, co ten, który spala go każdego miesiąca. Z tego też powodu przemieniał przypadkowe osoby z mściwą satysfakcją. I najpewniej nie miał jeszcze pojęcia, z kim zadarł tym razem. Burroughs był pewien, że Julie zrobi wszystko, żeby zniszczyć swojego oprawcę. Aby jednak to zrobić, potrzebowała najpierw go odnaleźć, a ostatni raz widziała go w trakcie majowej pełni. Przemienionego.
Gdy początkiem września powrócił do Oazy, po rozmowie z kilkoma zakonnikami zorientował się, że jedną z najbardziej palących na ten moment spraw, było dotarcie do jak największej liczby wilkołaków, które Zakon mógłby otoczyć opieką oraz wsparciem. Oczywistym było, że po cichu liczono, iż wilkołaki odwdzięczą się, kiedy zajdzie taka potrzeba. Że staną do walki o sprawiedliwość - między innymi dla siebie, ale nie tylko; także dla wszystkich.
Przypomniał sobie o Julie, o tamtym spotkaniu i bezimiennym wilkołaku, który najpewniej wciąż grasował po Anglii - ile osób stało się jego ofiarą? Czy dałoby się do nich jakoś dotrzeć? Może Julie, jak i oni, byliby skłonni opowiedzieć się po stronie Zakonu?
Skontaktował się z Anthonym, który spędził w Ministerstwie wystarczająco dużo czasu, by poznać i brygadzistów - istniała szansa, że poprzez pracownika MM zajmującego się ściganiem wilkołaków uda się dotrzeć do żądnego krwi szaleńca, o ile nie zaprzestał swoich praktyk.
Okazało się, że nie był jedyną osobą, która opowiedziała Skamanderowi o Julie. Tak jak podejrzewał, dziewczyna nie odpuściła; wciąż drążyła temat, szukając winnego.
Nie było lepszego momentu na to, by dopaść wilkołaka, niż w dzień tuż po pełni, kiedy w osłabionej ludzkiej postaci wciąż jeszcze dochodzi do siebie.
Mieli spróbować zrobić to we trójkę - wraz z przedstawioną mu kobietą, która również znała Julie. Uznali, że jeśli Ministerstwo coś wie, to brygadzista z dwudziestoletnim stażem, Theseus Hicks, zapewni wszystkie potrzebne informacje - ale żeby je z niego wydobyć, trzeba się trochę postarać. Obserwowali go od jakiegoś czasu, starając się rozgryźć jego nawyki. We dwójkę, Keat dołączył do nich po swym powrocie. Wiedzieli już, iż zamiast zostawać po godzinach w pracy, gmach Ministerstwa Hicks opuszcza punktualnie - choć czasem zabiera ze sobą stertę papierzysk, jakby zamierzał jeszcze nad nimi posiedzieć, już w domowym zaciszu. To znajdowało się na przedmieściach Londynu, nieopodal Tamizy. Zamieszkiwali je z żoną.
Przed wczorajszą pełnią Zakonnicy dowiedzieli się wystarczająco dużo, żeby spróbować zbliżyć się do mężczyzny i wyciągnąć z niego wszystko, co tylko było potrzebne. Spotkali się w wyznaczonym miejscu, z dala od przypadkowych oczu; skinął im głową, okrytą ciemnym kapturem, który niknął w mgłach wieczoru. - Mam nadzieję, że podejmie nas z odpowiednimi honorami - Hicks, oczywiście. Ruszą w ślad za nim do jego domu już za chwilę.
- Magicus Extremos - na sam początek sięgnął po zaklęcie, które powinno wzmocnić jego towarzyszy; kto wie, co spotka ich na londyńskich ulicach.

wykorzystuję opcm (III) do rozpoznania, iż to wilkołak ugryzł Julie

| ekwipunek: veritaserum (1 porcja, stat. 31, uwarzone 01.03); marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 28); maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28); wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)



from underneath the rubble,
sing the rebel song


Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 08.11.20 12:13, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : konieczna była zmiana daty z września na sierpień ze względu na wydarzenie w Tower)
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]01.11.20 16:58
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 26

--------------------------------

#2 'Londyn' :
Ławki nad Tamizą - Page 7 EoM5GIn
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ławki nad Tamizą - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ławki nad Tamizą [odnośnik]04.11.20 13:10
Lydia i Keat opowiedzieli mu o kobiecie z portu i można powiedzieć, że od tego wszystko się zaczęło. Zaczął, jak przysłowiowa kropla, drążyć skałę. Jeżeli taki wilkołak ciągle żył na wolności to brygadziści nie mogli nie zdawać sobie sprawy z jego istnienia. Problem polegał jednak na tym, że osobiście nie znał żadnego zaufanego. Nie oznaczało to jednak, że nie znał żadnego, który mógł wiedzieć coś na temat wspomnianego potwora.
Theseus Hicks wciąż pracował w Ministerwie Magii. Skamander, jak przez mgłę kojarzył go z Ministralnych korytarzy. Sylwetka brygadzisty nabierała jednak na konturach wraz z przypominaniem sobie przez aurora, że widział to nazwisko w aktach. Tych których zdarzyło mu się przelewać miedzy palcami kiedy to porządkował archiwa po pożarze Ministerstwa, a potem jeszcze raz kiedy te wyprowadzał wraz Kieranem poza Ministerstwo. Osoba brygadzisty nabrała jednak w pełni na ciele w chwili w której nawiązał z nim jednak po przeszukaniu wspomnień jednego z patrolujących okolicę. Trzeciego z kolei na przestrzeni tygodnia.
Theseus Hicks pracował w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami od przeszło dwudziestu lat. Był więc doświadczonym łowcą w pełni sił, a więc wiedział dużo. Do tego był człowiekiem sumiennym, obowiązkowym. Nie porzucał swojej pracy po opuszczeniu murów Ministerstwa - czasem zabierał ją ze sobą do pracy. To brzmiało jak okazja. Teraz trzeba było jedynie zawęzić jej ramy czasowe.
Odpowiednio długi wywiad i skrupulatne studiowanie nawyków brygadzisty ostatecznie dały im informacje o tym, kiedy powinni go odwiedzić. Czwartek był dniem kiedy żona zostawiała go samego w domu. Był to czas kiedy mógł poświęcić na spokojne porządkowanie zabieranych z pracy dokumentów. Mógł nie być taki czujny. Chcieli to wykorzystać.
Spotkali się poza miejscem zamieszkania mężczyzny. Londyn nie przestał być niebezpieczny, dlatego na jego teren rozsądnie było się wybrać razem. Wrzesień wciąż był ciepły, lecz pomimo tego Skamander narzuconą miał na ramionach pelerynę spiętą pod szyją alabastrową broszą. Kiedy byli już w komplecie naciągnął na głowę kaptur pozwalając cieniowi rozmyć jego rysy twarzy. Pomimo tego i tak poruszali się mniej oczywistymi uliczkami. Kiedy byli już blisko Keat rozsądnie próbował wzmocnić ich magią. Anthony spróbował go poprawić - Magicus Extremos - wypowiedział czyniąc kilka kolejnych kroków. Jeden z nich zakończył się chlupotem. Zupełnie, jakby wdepnął w kałużę. Było to dziwne, bo przecież od kilku dni nie padało. Dopiero w drugiej chwili doszło do niego, że to nie woda, a krew. Poczuł mrowienie na skórze, zacisnął dłoń na rękojeści różdżki i ostrożnie postąpił kolejny krok w stronę prostopadłej, wąskiej uliczki za zakrętem której znajdowało się zmasakrowane, oszpecone do granic możliwości ludzkie ciało. Właściwie bardziej niż ciało przypominało efekt pracy niewprawionego, poirytowanego masarza. Ludzki kłąb mięsa leżał podparty o ścianę kamienicy z bezgłośnym przerażeniem wymalowanym na twarzy...

|1 - magicus, 2 - wytrzymałość fizyczna


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Ławki nad Tamizą
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach