Wydarzenia


Ekipa forum
Goście przychodzą, goście wychodzą
AutorWiadomość
Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]20.03.17 19:25

Korytarz

Tak naprawdę to jednak najwięcej gości czeka w korytarzu - z tych lub innych pobudek. Jak Pomona cię nie lubi, to właśnie tutaj cię przetrzymuje. Bardzo nieładnie z jej strony, ale ostatecznie mieszkanie należy do niej. Korytarz jest niewielki, ale przytulny. mieści aż komodę na bibeloty, lustro do ostatnich poprawek zrobienia się na absolutne bóstwo oraz niewielkie krzesełko dla wyjątkowo długo oczekujących intruzów. Za przyległą firanką nie zmieszczą się dwaj mężczyźni, nawet nastolatkowie. Góra jeden.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Duna.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]19.07.18 23:52
albo sierpień, co? 7?

Dawno się nie widziały. Zdecydowanie zbyt dawno. Nie licząc spotkania Zakonu, ostatnio nie było czasu na to, by mogły zwyczajnie usiąść. Chociaż i dzisiaj nie chciała zwyczajnie siedzieć. Trochę tęskniła za czasami w których mogły zwyczajnie oddać się błogości chwili. Wtedy w salonie Stefy życie zdawało sie inne. Tonks miała wrażenie, jakby było to w całkiem innym świecie. Te dni już minęły. Wiedziała, że tak. Jednak nie chciała zatracić przyjaźni które posiadała. A też, przechodząc obok sklepu ze zwierzętami od jakiegoś czasu w jej stronę patrzył dwa kotki i kojarzyły jej się tylko z jedną osobą. Zdawały się samotne a ona wiedziała dokładnie, kto mógł się nimi zająć. Dlatego gdy dzisiaj zmierzała w stronę domu Pomony kompletnie niezapowiedziana weszła też po koty. Tak ją tchnęło, miała nadzieję, że Pomona nie będzie na nią za to zła. Niosła kociaki w koszyku, który zabrała ze sobą.
W końcu dotarła na miejsce i zwyczajowo, pchnęła drzwi nie pukając. Od zawsze wchodziła do przyjaciół jak do siebie, chociaż może nie powinna tak funkcjonować w czasach, w których znajdowali się teraz.
- Halo, Poma, jesteś? - krzyknęła pokonując kawałek korytarza. Postawiła koszyk na ziemi, ściągając buty. Tylko na chwilę go postawiła, ale tyle starczyło, by jeden z kotków wylazł z niego. Ruszyła wiec za nim z wyciągniętymi dłońmi. Już po chwili go miała w dłoniach, jednak gdy tylko spojrzała na koszyk, okazał się pusty. Drugi też musiał zwiać. Zaraz go dostrzegła. Nie odłożyła jednak pierwszego, pobiegła za drugim, łapiąc go jedną dłonią i unosząc by przycisnąć do piersi. - No ładnie łobuzy. - mruknęła do nich. Rozejrzała się nadal nie słysząc, ani nie widząc przyjaciółki. - Teraz poszukamy Pomony. - podzieliła się z nimi informacją, na którą jeden z nich miauknął przeciągle. Przytaknęła głową zadowolona z takiego odzewu z ich strony i w bosych stopach ruszyła w stronę mieszkania, koty nadal trzymając przy sobie. Tak na wszelki wypadek, gdyby któreś z nich znów postanowiło pobiec gdzieś, gdzie nie powinno. Też trochę zaczynało ją zastanawiać to, gdzie też znajdowała się Pomona. Miała nadzieję, że ta zaraz pojawi się, bo tak poruszać się po kogoś domu jak go nie ma, to trochę jak intruz.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Goście przychodzą, goście wychodzą 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]20.08.18 10:22
Jacha!

Dni mijają i każdy z nich jest taki sam - mniej lub bardziej bolesny, naznaczony stratą oraz porażką. Nie dzieje się dobrze i wszyscy o tym wiemy. Nie trzeba zresztą należeć do Zakonu, żeby wiedzieć o czającym się wszędzie złu. Ale poza byciem superbohaterami zwykłej codzienności jesteśmy również ludźmi. Mamy swoje życie, sprawy jakimi powinniśmy się zająć. Nikt nie jest w stanie odgrywać rolę zbawcy narodów przez cały dzień, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, przez całe lata. To jest fizycznie niemożliwe. Śpimy więc, sycimy się jedzeniem, odpoczywamy. Pozwalamy myślom odbiec do bezpieczniejszych krain niż trwająca wojna. Jesteśmy tylko czujniejsi, smutniejsi niż zawsze. Dziś ostatni dzień festiwalu lata - zamierzam nadejść na jego zakończenie. Z nostalgią upchaną w kieszeniach. Wraz z nim kończy się pewna era, coś, co pozwalało nam odsapnąć. Kroczyć po świecie bez poczucia wyrzutów sumienia. Czas się zatrzymał ściskając nad w ograniczeniach jakie sami sobie nadaliśmy - w pięknym, wzniosłym stylu. Jutro powróci to, czego się obawiamy. Na wierzch wypełzną wszystkie trawiące nas demony, świadomość odniesionych porażek, palące wyrzuty sumienia oraz strach. A wraz z lękami nawiedzi nas odwaga oraz chęć do zmiany zastanego świata. Tak musi być. Jest czas na oddech, naładowanie się pozytywną energią - jest czas na działanie, walkę z przeciwnościami losu, rozgonienie mroku najjaśniejszą ze światłości. Oprócz przywilejów mamy też obowiązki, chociaż założę się, że wszyscy po prostu chcemy lepszego, wolnego od ucisku oraz prześladowań świata. Dla siebie, dla innych, dla przyszłych pokoleń. Nikt nie powinien trwożyć się z samego powodu istnienia.
Wiedząc o tym wszystkim jestem trochę zagubiona. Śpię do późna, a kiedy wstaję okazuje się, że jest już naprawdę źle z tym czasem. Biegam po mieszkaniu jak oparzona i właśnie biorę szybką kąpiel kiedy słyszę głosy oraz trzask drzwi. Na chwilę zamieram w bezruchu, ale zaraz sięgam na stolik po różdżkę. Osuszam się tyle o ile i przywdziewam się w ręcznik, jakże zgrabnie biegnąc w stronę korytarza w celu uziemienia intruza. Na pewno jakiś opryszek, który chce wydrzeć ze mnie siłą jakieś informacje - ha, niedoczekanie.
I tak staję w progu pomieszczenia z wyciągniętą przed siebie brzozową różdżką oraz miną ha, nie zaskoczyłeś mnie!, ale po chwili ta mina to mi rzednie jednak. Mrugam intensywnie wpatrując się w nie mniej zaskoczoną Just. Z dwoma małymi kociętami. Och. Odgarniam do tyłu zlepek mokrych włosów i poprawiam leżący na ciele ręcznik, żeby jakoś tak pewniej się mojego ciała trzymał. Dłoń z narzędziem niebezpośredniego przymusu naturalnie opuszczam w dół zapamiętując w myślach, że następnym razem łatwiej będzie po prostu zamknąć drzwi niż robić z siebie idiotkę stojąc niemalże naga przed przyjaciółką. Dobrze, że tym razem jest to przyjaciółka! - Cześć Just - rzucam, śmiejąc się mocno nerwowo. - Właśnie zażywałam kąpieli - tłumaczę się, chociaż nie muszę, przecież wszystko widać. - Kupiłaś sobie kociaki? Są piękne, słodkie i olśniewające! - ćwierkam do tych małych łobuzów, co to nie wyglądają ani trochę na speszonych nowym otoczeniem. - Ubiorę się, siadaj w salonie albo w kuchni - dodaję, bo jeszcze ten ręcznik gdzieś się omsknie i afera gwarantowana… lepiej nie kusić losu, więc znów znikam w łazience, żeby tym razem wyjść z niej już kompletnie ubraną.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]08.09.18 1:33
Pustka. Tylko tyle jej odpowiedziało. Nagle poczuła się dziwnie głupio - po raz pierwszy od dawna. Wchodząc do otwartego domu przyjaciółki w której jej nie było. Rozejrzała się robiąc niepewnie krok, nadal trzymając kociaki w dłoniach. Czy to możliwe, by Pomona wyszła nie zamykając drzwi? Szczerze w to wątpiła. Choć próbowała je odgonić, chmurny myśli napłynęły do niej falami. Chwila strachu o znajomą rozsiadła się w jej sercu na dłużej. A odgłosy krzątania podniosły jej czujność. Ostrożnie przeniosła kotka do drugie ręki, tak, ze w jednej trzymała oba. Szczęśliwie były mały i dała radę. Prawą dłonią sięgnęła do kieszeni różdżkę i skierowała ją w stronę odgłosów.
Jak wielkie zdziwienie pojawiło się na jej twarzy, gdy zamiast intruza jej oczom ukazała się Pomona. Pomona jedynie w ręczniku. Opuściła dłoń i zaśmiała się lekko, rozbawiona zdarzeniem. Widocznie obie postawiły się na nogi. Ale to dobrze. Dobrze, bo teraz nie mogły pozwolić sobie na opuszczenie gardy i na wytchnienie.
- Ale mnie wystraszyłaś Poma. - stwierdza, a biała różdżką ląduje na powrót w kieszeni. Przekłada też jedno z kociąt, znów trzymając po jednym w ręce. I choć już wie, że nic jej nie grozi, to adrenalina nadal krąży w ciele szybciej. Kącik ust jednak samoistnie wędruje ku górze, gdy Pomona stwierdza oczywistą oczywistość. Znaczy, no widać po niej, że ledwo co z wanny wyszła. Pewnie przerwała jej w kąpieli, co też sprawiło, że nagle poczuła się zwyczajnie głupio. - No, prawie. - odpowiedziała jej, zerkając na na kociaki, które trzymała w dłoni. - Masz coś do jedzenia? - zapytała kierując się do kuchni. Nie była głodna, ale musiała jeść. A wiedziała, że nikt nie gotował lepiej niż Pomona. Co do tego miała całkowitą pewność. Ale nie zaczęła się rozglądać, bo kotki zdecydowanie jej to uniemożliwiały. Więc jednak zmieniła zdanie i skierowała się do salonu bo tam mogła usiąść, ułożyć ja na kolankach i oba pilnować, póki Sprout nie wróciła do niej.
- Dobra. - powiedziała, gdy tylko ta zjawiła się w pokoju, podnosząc się do pionu. Znów łapiąc po kocie w dłoń. - Jestem chyba najgorszą z najgorszych możliwych dusz bliskich. - zaczęła spokojnie. - Ale to nie tak, że nie pamiętałam, Poma. Jakoś tak wyszło, że jak zawsze coś innego uwagę mą rozproszyło. - powiedziała robiąc kilka kroków w stronę kobiety. - To jest Kromek, a to Bułka. - powiedziała podnosząc raz jedną, a raz drugą dłoń. Zaśmiała się i pokręciła głowa. - Wcale nie, właśnie to wymyśliłam. - zdradziła jej cicho, choć chyba sama Pomona zdążyła już do tego dojść. - Ale to nie moje koty, a twoje. - dodała, wciskając jej je w dłonie. - Bo stara jesteś już. Nie tak jak ja. Ale latka lecą, Poma. - objęła Pomonę, która trzymała już koty w dłoniach. - Ale kocham cię, mocno i prawdziwie i wszystkiego co najlepsze ode mnie, dla Ciebie. A one towarzystwa ci dotrzymają. - dodała jeszcze, całując jej oba policzki. W końcu wypuszczając z ramion Pomę z kotami. - Zjemy coś, do tego wszystkiego? - zapytała jeszcze, nie przestając się uśmiechać. Szczerze, choć nie tak mocno jak niegdyś



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Goście przychodzą, goście wychodzą 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]17.09.18 13:50
Nie jest to najroztropniejsze z moich działań, ale cóż, co się stało, to się nie odstanie. Nie cofnę się w czasie i nie zamknę drzwi - jednak to spotkanie jest niewątpliwie ważną lekcją, którą zamierzam pielęgnować długo po tym, jak się dzisiejszego dnia rozstaniemy. Odnotowuję sobie w pamięci dodatkowe zabezpieczenia konieczne do zastosowania w celu poprawienia bezpieczeństwa mieszkanka, kiedy Just mówi do mnie, że ją wystraszyłam. Dobre sobie. Zaczynam się więc śmiać, krzyżując ręce na piersi. - To ty mnie wystraszyłaś, mała - rzucam buńczucznie, po czym jedna ręka wydostaje się spod drugiej, a zamiast spoczywać wzdłuż ciała to macham nią, jakbym chciała coś Tonks uzmysłowić. Uśmiecham się jednak i kręcę z niedowierzaniem głową, po czym znów poprawiam zakrywający mnie ręcznik. - Mam, weź sobie ze stolika! - mówię jeszcze, nim ponownie znikam w łazience. Tam się wysuszam oraz ubieram, różdżkę pakując do kieszeni sukienki. Włosy zawijam w misternie spleciony turban, żeby nie przemoczyły mi ciuchów - to byłoby straszne, przynajmniej w obecności miłego mi gościa. Kroki kieruję do salonu będąc przekonana, że czarownica już dawno wzięła sobie sterczące na blacie babeczki i się nimi zajada, ale zamiast wcinania słodkości obserwuję jak wstaje. Nie wiem po co, przecież nie jestem królową angielską, mogę się po prostu dosiąść. Dopiero kiedy zaczyna potok słów, a ja stoję skonsternowana słuchając ich, zaczynam powoli rozumieć. Urodziny! Całkowicie o nich zapomniałam jeśli mam być szczera. Niewiele osób o nich pamiętało, ale trudno się dziwić - czasy mamy co najmniej niespokojne, wręcz coraz bardziej burzliwe. Tak przyziemne sprawy szybko wietrzeją z głów.
- Przecież wiem, kochanie. Nie jestem w Zakonie od wczoraj - stwierdzam łagodnie, nie chcąc przecież podjudzać justynkowego poczucia winy. Nie powinna go odczuwać, w żadnym razie. - Po tym, co się nam wszystkim wydarzyło, trudniej odnaleźć drogę do zwyczajnej codzienności - dodaję szybko. Smutno, z ogromnym ciężarem tkwiącym na barkach. Każde z nas dźwiga ten bagaż i wie jak bardzo jest on przykry. Żadne tłumaczenia nie są potrzebne. Jednak poważną atmosferę przerywa mój śmiech kiedy słyszę o imionach kociąt - i o tym, że są teraz prawdziwie moje. Dwa, piękne maluchy, wyglądające rozkosznie. Będące ożywieniem pustego mieszkania, a później gabinetu w Hogwarcie. Ożywiam się znacznie, ściskając szyję biednej Just - ale starając się przy tym nie zadusić ani jej, ani dwóch puchatych kuleczek. Jestem taka podekscytowana! Właśnie zostałam kocią mamą. - Och, dobrze, młodzieniaszku - obruszam się na niby, brnąć trochę w ironię. - Wynajdę odmładzającą mieszankę ziół i zobaczymy! - mówię pewna siebie, ale obie wiemy, że nic takiego nigdy nie powstanie, gdyż nie istnieje. Odbieram włochate zwierzątka i odwzajemniam polikowe cmokaski. - Ja ciebie też, Just. Dziękuję, to cudowny prezent - wyznaję trochę wzruszona, bo naprawdę jest mi miło i w ogóle cudownie. - Co ty na to, żeby nazwać je Figa z Makiem? - proponuję z szerokim uśmiechem. I nazwy roślin zachowane i bliźniaczość i dowcip, no po prostu idealnie! Ucałowuję dwa małe huncwoty, po czym odstawiam je na ziemię, niech zaznajomią się trochę z otoczeniem. Och, muszę im kuwetki kupić, obróżki, drapaczki… tyle rzeczy! Jeszcze dziś wybiorę się na dół do sklepu ze zwierzętami, o tak. - No jasne, myślałam, że dawno pochłonęłaś kuchenne babeczki - śmieję się, po czym idę do kuchni żwawym krokiem. Nastawiam nam herbatę, wykładam babeczki oraz trochę pozostałego ciasta, są więc filiżaneczki i talerzyki i widelczyki i w ogóle wszystko, czego wymaga gościna. - Powiedz mi, co u ciebie? - proszę nienachalnie, siadając obok i dmuchając w naczynie z gorącym napojem.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]23.09.18 22:29
Chwila wytchnienia. Uśmiechu. Czy raczej śmiechu. Zwykłego, beztroskiego, trochę drgającego po strachu, który nadal lekko zalega a ramionach, ale rozmywa się z każdą chwilą.
- Uznajmy, że wystraszyłyśmy się wzajemnie. - pojednawcza propozycja wypływa z ust Justine, gdy usta nadal unoszą się w uśmiechu. Uśmiechu, który od dawna nie gościł już na jej ustach. Nie tak często, nie tak mocno i dosadnie.
Kiwając głową ruszyła do kuchni z dwoma kotami pod pachami. Babeczki wyglądały smakowicie, zresztą jak wszystko, co wychodziło spod dłoni Pomony. Była prawdziwą, kuchenną czarodziejką i całkowitym przeciwieństwem Just, jeśli chodziło o gotowanie.
Przez krótki moment przeszło jej przez myśl, żeby spróbować zjeść coś tylko przy użyciu rąk. Nie chciała zgubić kotów, nim przejdzie do sedna sprawy. W końcu jednak odpuściła sobie. Czekając na powrót przyjaciółki. I wtedy, gdy tylko Poma na powrót się w kuchni znalazła ruszyła, nie czekając ani chwili. Bo to najważniejsze było, przynajmniej dla niej. A Pomona powinna dostać te życzenia i te koty o wiele, wiele wcześniej. Cud, że nadal się do niej odzywała. Bo mimo tego wszystkiego, nie powinni zapominać o małych rzeczach. Życie przecież jeszcze nie raz ich doświadczy i odciągnie. Prawda?
- Powinniśmy jednak próbować o niej nie zapominać. Mimo wszystko. - powiedziała cicho, widocznie zmartwiona. Trochę ponuro, choć wcale tego nie planowała. Ale ciążyło jej to. To, że przez to w czym uczestniczyli, coraz mocniej zapominali o sobie. Nie mówiła, by tylko o sobie myśleć, bo wtedy różnić od ich oprawców się nie będą. Ale żeby pamiętać. Śmieję się szczerze na jej zapewnienia o nowych wynalazkach. - Mocno na to liczę, Poma. Bo mnie też się nieco zda. - powiedziała nadal lekko się śmiejąc. Lat z roku na rok było coraz więcej
a nie zapowiadała się, by miała zmienić swój stan cywilny, czy też dożyć emerytury.
- Na Rowenę, genialnie! - mówi śmiejąc się dalej. Fenomenalnie wręcz. Poczuła się lekko. Lekko na duszy, na kilka chwil mogąc zwyczajnie odpocząć od wszystkiego tego zgiełku, który dział się za drzwiami bezpiecznego domu. Odbieram herbatę, gdy jest już gotowa. I zasiadła więc na kanapie, łapiąc też za jedną babeczkę. Pytanie sprawia, że uniosła lekko brwi ku górze, a potem je zmarszczyła i smutek przelał się na kilka sekund przez twarz. Uśmiechnęła się znów, trochę krzywo.
- Rzuciłam pracę. - podzieliła się dość starą nowiną. Zrobiła to wszak wraz z końcem czerwca. Ale Pomona mogła jeszcze nie wiedzieć. Tak jak tego, co zamierzała dalej. - Podejdę do egzaminu na kurs aurorski. - dodała, wsadzając sobie smakołyk do ust. Obserwowała Pomonę, ciekawa jej reakcji. Jaka miała być?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Goście przychodzą, goście wychodzą 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]08.10.18 13:37
Uśmiecham się lekko, a może wcale nie, bo wesołość obejmuje też oczy - chociaż na co dzień tkwi w nich obawa o naszą przyszłość. Dziś trochę spuszczam z tonu.
- Niech będzie - przytakuję, decydując się na kompromis. Ta pojednawcza propozycja jest jak najbardziej akceptowalna, dlatego nie kręcę nosem, tylko oporządzam się czym prędzej, żeby móc szybko dołączyć do Just. Nie wypada, żeby gość sam siedział w salonie kiedy ja się grzebię w łazience. Owszem, wizyta jest niezapowiedziana i w ogóle, ale to nie oznacza, że mam teraz spędzić cały dzień szykowaniu się do wyjścia - nawet nie na zewnątrz, a do dalszych części mieszkania. Robię więc wszystko jak najszybciej się da, żeby moja przyjaciółka nie musiała umierać z nudów podczas zanurzania się w miękkiej kanapie.
- Próby jak najbardziej mogę zaakceptować. Byle nie kosztem ważniejszych spraw - odpowiadam z nieprzemijającym uśmiechem. Naprawdę wiem jak teraz ustawiają nam się priorytety. Cudze urodziny nie znajdują się na szczycie listy istotnych spraw do załatwienia. Teraz największą bolączką są anomalie, dzieci, niemagiczni i wszyscy prześladowani przez fanatyków czystości krwi - zgroza oraz skandal jednocześnie. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tacy ludzie istnieją, chociaż zdążyłam przeżyć odsiecz oraz wiele innych wydarzeń, które powinny umocnić mnie w tym przekonaniu. Wzdycham sobie wewnętrznie nie dowierzając, że problemy zamiast niknąć, nasilają się w kółko. Wciąż i wciąż, i wciąż, chociaż to miłość oraz dobro powinno w tej wojnie zwyciężyć. Nic bardziej mylnego - plugawych serc wciąż przybywa.
- Wiesz, że Primka mówi, że od dwudziestego roku życia to już coraz gorzej? - pytam przejęta, wspominając przy tym słowa siostry dotyczące wieku, cery oraz jej pielęgnacji. Nadal mnie ta informacja zdumiewa, muszę przyznać. To znaczy, wiem, że nie młodniejemy z każdym rokiem, ale żeby już od dwudziestego roku musieć nakładać na siebie tonę upiększających oraz regenerujących specyfików? To brzmi wręcz strasznie, naprawdę. - Cieszę się więc, że ci się podoba - dodaję już nieco uspokojona, bo tory moich myśli zaczynają krążyć wokół kotków, ciekawsko rozglądających się po największym z pokojów. Popijam herbatkę i też trochę nadgryzam babeczki, w duchu ciesząc się z nowych lokatorów na Pokątnej. Figa i Mak, wspaniale. Ciekawe czy to rzeczywiście samiczka i samiec? Pewnie nie, ale nie szkodzi. Oprócz Julki to pewnie i tak nikt nigdy nie dowie się ich płci, nie znając się na zwierzętach jest łatwiej.
Na wieść o rzuceniu pracy zastygam w bezruchu, patrząc na Just ze zdziwieniem wymalowanym na pulchnej twarzy. Przełykam głośno kęs chcąc wypytać o powody tak drastycznej decyzji, ale wtedy pada na mnie kolejna informacja - aurorem? Och. Jasne, że snułyśmy kiedyś wizje zostania Gwardzistkami, ale sądziłam, że to… dość odległa wizja. Najwidoczniej wcale nie. - Och - wyrzucam z siebie nagle, nie wiedząc do końca co powiedzieć. Skoro jednak podjęła takie decyzje, to musi być ich pewna. - Będę trzymać za ciebie kciuki. I piekielnie się martwić, ale na pewno sobie poradzisz - mówię w końcu, przywdziewając na twarz trochę niepewny, ale szczery uśmiech. Martwię się o nich wszystkich, o Brena, Sama, Bena, Lisa i w ogóle cały Zakon, tak już mam. Jestem trochę jak taka typowa matka, co wszystkim chciałaby oszczędzić cierpień, ale wie, że to niemożliwe. - Mama będzie z ciebie dumna - dodaję cicho, odnajdując dłoń przyszłej pani auror i ściskając ją mocno. To trudny temat, ale wiem, że tego właśnie by chciała. Pewności, że śmierć pani Tonks zostanie odkupiona. I przede wszystkim - że to właściwa droga. To jest właściwa droga, tylko wymaga wielkiej odwagi i samozaparcia. Widzę, że Just tego nie brakuje.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]19.10.18 16:50
Tęskniła za Pomoną, ostatni czas wypełniła po brzegi nauką i ćwiczeniami, właściwie wychodząc tylko po to, by zmierzyć się z kolejnymi anomaliami. Całkowicie oddała się Zakonowi i zamierzała oddać się jeszcze bardziej. Właśnie dla nich wszystkich. A później dla ich dzieci. By one nie musiały martwić się i stawać przed właśnie takimi wyborami. Nie powinny być do tego zmuszane. Miała nadzieję, że wspólnymi siłami uda im się powstrzymać zło, które pokrywały coraz większą ilość ich świata.
- Niech będzie. - powtórzyła po kobiecie, przytakując jej głową i uśmiechając się lekko. Coś tutaj było swobodne, i sama nie wiedziała, czy działała tak na nią Pomona, czy to miejsce. Ale zdawało jej sie, jak ktoś choćby na kilka krótkich chwil ściągnął z jej barków cały ciężar, który nosiła ze sobą. I była temu - niezależnie co to było - wdzięczna. Potrzebowała tych chwil, krótkich oddechów, które na nowo wlewały w serce radość i nadzieję. A tych dwóch potrzebowała, by nie zapaść się całkowicie i ostatecznie.
- Nie kosztem, jednak pomimo nich. - odpowiedziała jej trochę posępniejąc. Ale tylko na chwilę. Nie mogli zapomnieć o sobie. Nie mogli tylko walczyć i zmierzać się z trudem, który zwalił się na nich za szybko, gdy nie byli przygotowani. Musieli pamiętać o miłości i przyjaźni, musieli mieć granice i ścieżki, by nie stać się takimi jak ci, przeciw którym stawali. Ale musieli też być gotowi by podejmować ciężkie decyzje, bo takie na pewno staną na ich drodze.
- Zobaczymy, czy jej zdanie pozostanie niezmienne za pięć lat. - zaśmiała się lekko. Wiedziała, że nie robiła się coraz młodsza. Wręcz przeciwnie, była już stara i nadal niezamężna. I nie zapowiadało się na to, że miała kiedykolwiek wyjść za mąż. Zresztą wątpiła, by miała dożyć do trzydziestki. Jednak nie wypowiedziała tych ponurych słów. Nie chcąc psuć lekkiego nastroju, który w końcu udało jej się poczuć samą sobą. - Są idealne. - zgadzam się, mówię wyciągając dłoń by pogłaskać jednego z kotów. Czuła spojrzenie Pomony na sobie, gdy podzieliła się z nią jedną z rewelacji, które miała. Uniosła spojrzenie na nią, przestając skupiać się na kocie. Rozlała się na kanapie wzdychając lekko. - Ostatni czas spędziłam na ćwiczeniach i nauce. Głowa mi już paruje. - podzieliła się krótkim streszczeniem zajęć z ostatnich miesięcy, jednocześnie unosząc dłonie imitując wybuchając głowę gestem. Ciepła dłoń odnajdująca jej zmieniła atmosferę powodując otwarcie oczu. Niebieskie spojrzenie zawiesiło się na Pomonie, usta drgnęły, a brwi się zmarszczyły. Czy byłaby dumna? Tonks sama nie wiedziała. Teraz jednak nie była już w stanie go zapytać. - Mam nadzieję. - powiedziała zaciskając też swoją dłoń. - Dziękuję, Pom. - dodała, posyłając lekki uśmiech. Rozłożyła się na kanapie - całkowicie nie jak dama, spoglądając na sufit. - Niedługo nowy rok, jak twoje odczucia wobec niego? - zapytała spoglądając w kierunku przyjaciółki ciekawa. Kompletnie nie wiedziała jakim cudem Pomona nie zwariowała z taką ilością dzieci wokół siebie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Goście przychodzą, goście wychodzą 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]14.01.19 11:25
Jeszcze nie wiem, że coraz mocniej zacznę się oddalać od śmiałej, wręcz szalonej wizji zostania Gwardzistką, a później przypłacę to solidnymi wątpliwościami. Na razie cieszę się tym, co jest. Że staram się jakoś pomóc, chociaż wciąż za mało. Nie wiem nawet dlaczego, tak do końca nie zdaję sobie sprawy z własnej niemocy. Ostatni czas jest naprawdę dziwny i nieodgadniony.
- Wiem, że jesteś ambitna Just. Ale nie można ciągnąć kilku srok za ogon i nie można być dobrym we wszystkim. Musimy mierzyć siły na zamiary - odpowiadam starając się brzmieć łagodnie, ale też stanowczo. Może rzeczywiście powinniśmy świętować każdą miłą okazję w naszym życiu, jednak priorytety każdego z nas wyglądają teraz całkowicie inaczej. To byłoby okrucieństwem oczekiwać pamięci o urodzinach w czasach, kiedy każdy z nas boi się o życie najbliższych oraz tych poszkodowanych, których nie ma kto obronić. Oprócz nas. Dlatego jestem mocno sceptycznie nastawiona do pomysłów obfitujących w zaprzątanie sobie głowy dużo mniej istotnymi sprawami. Może podchodzę do tego niewłaściwie? Sama już nie wiem. Wzdycham więc ugodowo, nie chcąc się kłócić, chociaż kłócić to się nawet nie zaczęłyśmy. Wolę skoncentrować się na spokojnej rozmowie pełnej informacji jakie mogę zaczerpnąć od Just. U mnie nie dzieje się nic ciekawego ani wywrotowego, więc nie mam nawet o czym opowiadać. Wakacje to słodkie lenistwo.
- Za pięć lat, to ona będzie używać nie tony, a dwie tony kremów i maseczek - śmieję się razem z Tonks. - Mówię ci, ile to zachodu, żeby porządnie wyglądać… - stwierdzam z cichym westchnięciem. Ponownym. Żałuję, że nie urodziłam się z nienaganną aparycją, o którą wcale nie trzeba dbać. To ułatwiłoby życie - można byłoby wolny czas przeznaczyć na spanie, o. ambitnie, a co.
Przytakuję głową na wzmiankę o kotach. Wciąż się nad nimi rozpływam. Z tej cudowności aż pałaszuję kolejne ciastko, gdyż za mało mi słodyczy na raz, ewidentnie. Jednocześnie słucham relacji przyjaciółki na temat zostania przez nią aurorem. To odpowiedzialna, trudna praca. Jednak wierzę w nią. Naprawdę. Uda jej się. Ma w sobie ogrom siły, która czeka na przekucie w działanie w imieniu dobra. - Nauka w wakacje, kto by się spodziewał, co? - rzucam rozbawiona. Tylko przez krótką chwilę. - To nic z czym nie dasz sobie rady - uznaję niczym wyrocznia. Nie mogę się doczekać! Nudno mi w tym mieszkaniu, tęsknię za dzieciakami - mówię z nostalgią w głosie. Nie tylko ty Just masz marne szanse na założenie rodziny, chociaż u ciebie to oczywiste ze względu na zawód oraz Zakon. U mnie… nie ma logicznych argumentów. Ale tak to czasem bywa, nie ma co się załamywać. Dobrze, że mam swoich uczniów. Przynoszą mi wiele radości, nawet jeśli niektórych dowcipnisiów mam ochotę udusić gołymi rękoma. - Ciekawa jestem na jakie szalone pomysły wpadną w tym roku. I jakie pierwszoroczniaki do nas przybędą - dodaję na zakończenie. Lekki uśmiech pojawia się na pucołowatej twarzy.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]27.01.19 2:37
Próbują, chyba tak to należy nazwać. Że wszyscy próbują; stać się lepszymi wersjami samych siebie, nie dać się szaleństwu, które zalęga się nad ich głowami, być gotowym - do tego co właściwie już jest, choć każdego dnia uderza coraz mocniej. Ale mimo wszystko, mimo wszystko co się działo, Tonks obiecała sobie nie zapominać. Nie zapominać o małych rzeczach - a jednocześnie tak wielkich. Takich choćby, jak głupie urodziny. I nieważne, że zjawiła się dużo za późno. Ważnym było, że nadal pamiętała i nie zamierzała zapomnieć.
- Och, oczywiście. - zgodziła się z Pomoną całkiem usłużnie, przybierając na usta lekki uśmiech, bardziej pasujący do dawnej Just, niż do tej, którą była teraz. - Dlatego odpuściłam sobie eliksiry. - uniosła dwa razy brwi ku górze w wymownym geście. Pamiętała jak kiedyś wysadziła całą salę. Niedaleko której swoje zajęcia miała właśnie Pomona. Ale nie zamierzała się z nią prawdziwie zgadzać. Znaczy, jednocześnie zgadzała się i nie. Nie mogła się zgodzić na to, że kogoś urodziny, czy małe rzeczy nie są ważne. Były, bo to z nich składało się wszystko. Choć w ogólnym rozrachunku mogło to łatwo umknąć. Dlatego właśnie się na to nie zgadzała. Miała nadzieję, że mimo wszystko nie ugnie się pod ciężarem trosk i problemów i nadal będzie pamiętać. Rzuciła się na kanapę, wskoczyła na nią całym ciężarem ciała ciesząc się, że choć na kilka chwil rozmowa przeszła na lżejszą rozmowę.
- Dwie tony, to niewiele więcej niż tona. - zawyrokowała w końcu. - Ja obstawiam z pięć. - podzieliła się z Pomoną swoją liczbą bo w sumie dlaczego nie. Zakładały się właśnie o coś, co nie miało się nigdy spełnić - nie miało też znaczenia. Ale w tej konkretnej chwili pozwalało im choć na kilka chwil zrzucić z ramion ciężary, które nosiły. Zmarszczyła lekko brwi na jej słowa i pokręciła głową.
- Bzdura, Sprout. Jak na moje oko, wyglądasz całkiem porządnie. - powiedziała bez ogródek jeszcze dla upewnienia się mierząc ją spojrzeniem. Uważała, że wygląda dobrze. Zdecydowanie zdrowiej niż ona, chuda jak tyczka, która zdecydowanie powinna jeść więcej. Ładna i zgrabna, choć niezmiennie sama sobie wmawiała, że jest inaczej. Uniosła palec i wycelowała w nią palcem - Nie muszę być jasnowidzem, żeby wiedzieć że ktoś czeka na Ciebie. - dodała jeszcze, nie dbając o to, że Pomona może poczuć się nieswojo z tym komentarzem. Szczerze w to wierzyła. Bzdura było nie pokochać tak pięknej - od wewnątrz i zewnątrz - istoty, o sercu większym niż niejedno jezioro.
- Eh. - westchnęła lekko, zakładając ręce za głowę. - Mam lekkie obawy. Ale nie zamierzam się poddać. - zdradziła, znów lekko się uśmiechając. Na jej wybuch entuzjazmu wzdrygnęła się lekko. Tonks zawsze odrobinę obawiała się dzieci i nijak nie mogła zrozumieć, jak ktoś z nimi jest w stanie wytrzymywać właściwie prawie cały rok - dzień w dzień.
- Nie rozumiem tego entuzjazmu. - powiedziała marszcząc brwi - Dzieci mnie trochę przerażają. - przyznała uśmiechając się przepraszająco, bo w sumie nie była w stanie nic na to poradzić. Bała się ich, bo nie miały hamulców, bo pytały o wszystko bez problemów. I ta bezpośredniość chyba przerażała ją najmocniej.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Goście przychodzą, goście wychodzą 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]28.03.19 13:25
Życie to jedna wielka próba. Najgorsze jest to, że ma się tylko jedną, nie można jej powtórzyć, niczego cofnąć ani zapisać i zobaczyć co stanie się później. Musimy jednak grać według tych schematów, bez względu na wszystko. Nie wiedząc co dalej z tym zrobić. Wziąć swoje życie w garść czy jednak pozwolić losowi na zdefiniowanie naszego istnienia? Trudny wybór. Bardzo. Jednak urodziny wydają się w tym wszystkim najmniej istotne, nawet jeśli rzeczywiście definiują one troskę o rzeczy najdrobniejsze. Sprawiające, że pamięć o innych jest tak trwała, potrzebna. Niestety codziennie musimy dokonywać wyborów - nierzadko trudnych. Walka ze złem jest teraz priorytetem.
- Akurat eliksiry to świetna sprawa - śmieję się cicho, bo przecież obie się zgrywamy. Dlatego to nieistotne, szkolne czasy i tak są już za nami. A Just jako przyszła aurorka… cóż, zdecydowanie nie potrzebuje umiejętności alchemicznych. Ja po prawdzie to też nie, ale na szczęście znam jedynie podstawy.
- Pięć? Nie wiem czy człowiek jest w stanie tyle udźwignąć - stwierdzam z nieustającym rozbawieniem. Jakoś tak łatwiej jest ignorować zagrożenie i poddać się po prostu niezobowiązującym rozmowom. Żartom. Tak jak kiedyś. Może sprawa urodzin rzeczywiście jest dość istotna, żeby nie zatracić swojego człowieczeństwa. I doładować się energią na przeciwstawianie się kolejnym wyzwaniom. Tych niestety w obecnych czasach nie brakuje.
- Porządnie? O tak, tak zamierzam żyć - uznaję dalej wesoło. - Wiesz, od porządnie do pięknie czy chociażby ładnie daleka droga… więc sama widzisz, witajcie kremy i pielęgnacje! - rzucam uroczyście, przysięgając niejako, że nie zostawię już mej aparycji samej sobie. To znaczy, trochę trudno mi uwierzyć, że jestem wciąż sama przez rozdwojone końcówki, ale… no podobno trzeba zwiększać swoje szanse. Czy coś. Z drugiej strony przecież ostatnio zaniechałam już temat wszelkich prób starania się, więc po co to wszystko? Och, zawsze mogę starać się dla samej siebie.
- Na mnie? - pytam szczerze zdziwiona. - No tak, dzieciaki. Chociaż trudno mi uwierzyć, że czekają na mnie w wakacje - mówię kręcąc głową. Pewnie opacznie odbierając słowa przyjaciółki, ale naprawdę nie wiem kto inny miałby na mnie czekać. Nikt. - Obawy to normalny etap procesu adaptacji. Na szczęście znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że niełatwo cię złamać - dodaję z uśmiechem. - Trochę ci się nie dziwię, ale… dzieci są cudowne. Takie beztroskie, kreatywne. Fakt, że możesz kogoś ukształtować, pokazać mu najpiękniejsze rzeczy na świecie, nauczyć czegoś, co zaprocentuje w przyszłości… to wspaniałe uczucie - wyznaję z nostalgią w głosie. Potem wzdycham, proponując jeszcze więcej herbaty i jeszcze więcej ciasteczek, aż wszystko znika ze stołu.

zt. x2



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]03.07.19 9:22

26 grudniaraindrops on roses and whiskers on kittens.
bright copper kettles and warm woolen mittens.
brown paper packages tied up with strings.
these are a few of my favorite things.


Wbił dłonie w kieszenie płaszcza, próbując nie poślizgnąć się ścieżce prowadzącej z Hogwartu do Hogsmeade. I chociaż wydawać się mogło, że nie było w tym większej filozofii, niewiele brakowało, aby Jayden kilkukrotnie spotkał się już z twardą ziemią. Nie zwracał na to szczególnej uwagi podobnie zresztą, jak i na mijanych ludzi, którzy kiwali mu głową na powitanie i czasem również zagadywali w ten świąteczny poranek. Astronom był jedynie w stanie skinąć głową i odpowiedzieć Wesołych Świąt, ale jego umysł był zajęty czymś zupełnie innym i nie można było go za to winić. Od jakiegoś czasu wszystko było jednym wielkim chaosem, nad którym nie posiadał kontroli. Nie potrafił zebrać żadnych konkretnych myśli nawet na najprostsze zagadnienie — gdy ktoś pytał go o sytuację polityczną, nie umiał skleić sensownego zdania, a gdy przechodziło się do spraw życia codziennego, wyglądał jakby pytano go z wiedzy o eliksirach na pierwszych zajęciach. Nikt się temu specjalnie nie dziwił, szczególnie że umysł astronoma od zawsze należał do tych wędrujących w innej czasoprzestrzeni, a jego uwaga nie była skupiona na konkretach przeskakując z miejsca na miejsce. Nikt jednak nie znajdował się w jego wnętrzu i nie wiedział, jak wiele bałaganu było w tym niepoukładanym nieporządku, do którego Vane nie był przyzwyczajony. Zupełnie jakby mieszkała tam jeszcze jedna osoba, która miała kompletnie inne zmartwienia, doświadczenia i pragnienia. Ta ciasnota była wyjątkowo dekoncentrująca i jakiś dłuższy czas zajęło mężczyźnie dojście do opanowania chociażby niewielkiej części swojego umysłu. Myślał, że oklumencja w jakikolwiek sposób pomoże mu na uspokojenie tego wszystkiego, jednak mylił się — pomogła w malutkim stopniu, ale rozszalałych emocji, i to tak delikatnych, niedane było tak po prostu wyłączyć całkowicie. A przynajmniej ktoś równie podatny na uczucia i komunikujący się przez niej jak Jayden mógł mieć z tym problem. Do tego sztuka zamykania umysłu nie oznaczała też wyjaśnienia ani odpowiedzi na wiele pytań, które pojawiły się przez ten czas, odkąd udało mu się pierwszy raz nie wpuścić legilimenty do własnych wspomnień. Gdy przypominał sobie tamte spotkania, w których czarownica czytała z niego jak z otwartej księgi, czuł przerażenie, że ktoś z taką łatwością mógł władać obcymi umysłami i nawet zmieniać ich rzeczywistość. Opanował jednak odcinanie się, podjął kontynuacji i finału nauki w najlepszym momencie — gdy ból był już nie do wytrzymania, a motywacja poprzez to sięgała zenitu. Odepchnął od siebie cierpienie, pozwalając za to, by weszło w to miejsce coś innego, coś równie obezwładniającego, ale na pewno nie złego.
Dużą pomocą w ujarzmieniu wewnętrznego huraganu okazały się Święta Bożego Narodzenia, które spędził w Hogwarcie. Na pytanie dyrektora Dippeta kto mógłby zostać z dziećmi pozostającymi na zamku w tym czasie, zgłosił się od razu. Rodzice i tak zamierzali dołączyć do reszty Vane'ów w Irlandii, więc nie mieli być sami, a Jayden jakoś nie wspominał dobrze ostatniego zjazdu ze swoją całkiem pokaźną rodziną. Zawsze zresztą lubił opiekę nad kilkunastoma uczniami w momencie, kiedy potrzebowali największego wsparcia a Święta były właśnie takim czasem. Szkoła była wtedy taka pusta, ale równocześnie można było mieć ją całą dla siebie i nie przejmować się zakazami biegania po korytarzach czy przesiadywania w Wielkiej Sali nad pękatym talerzem ciast. Jay pamiętał jak parę razy zostawał na zamku jeszcze jako kilkunastoletni Krukon i nie mógł powiedzieć, by było mu specjalnie smutno z tego powodu, dlatego bez większego problemu zgodził się na pełnienie dyżuru w tym roku. Miłym zaskoczeniem było zgłoszenie się również Pomony do pilnowania dzieci. Jeszcze kilku nauczycieli odpowiedziało na prośbę dyrektora i koniec końców piątka dorosłych miała zadbać o bezpieczeństwo podopiecznych. Rozpierzchli się po zamku, spotykając się na Wielkiej Sali podczas posiłków, jednak jakimś zrządzeniem losu drogi astronoma dość często przecinały się ze ścieżkami wybieranymi przez zielarkę. Ich rozmowy pełne były dawnego spokoju i rozluźnienia, za którym było mu tak tęskno. Napięcie nie było naturalnym stanem w ich znajomości i gdy pozbyli się tego nieprzyjemnego balastu, odnalezienie ponownie wcześniejszego trybu nie było wcale takie trudne. Wręcz przeciwnie — Jayden sięgnął po niego zdecydowanie sprawniej niż podejrzewał i koegzystowali jak dawniej. Wspólnie uporali się z jego mieszkaniem, zabierając część rzeczy do Trzech Mioteł i Wieży Astronomicznej, przygotowując powoli numer siedemnasty do sprzedaży; pilnowali dzieciaków podczas odwiedzin w Hogsmeade i znów zaczęli przesiadywać w kuchni dłużej niż powinni. Pakowanie prezentów dla uczniów też wydawało się wręcz oczywistym wyborem. Wszystko było jak w najlepszym porządku, do czasu aż Jay nie zamieszał bardziej niż do tej pory. Nie rozmawiali od tamtego momentu, unikając się wzajemnie, ale jeden dzień ciszy starczył, żeby astronom ruszył się i wyszedł naprzeciw ukrytej w domu Pomonie. Wydawało mu się, że to wszystko już się działo — on pod jej drzwiami z mętlikiem w głowie. Wtedy jednak było inaczej i nie mógł temu zaprzeczyć, ale czy teraz nie było trudniej? Potrząsnął głową, nieświadomie zrzucając z włosów kilka płatków śniegu i odetchnął, zanim w końcu zapukał.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]03.07.19 15:07
Święta. Słodko-gorzka tradycja przypominająca o tym, co ważne. I utracone. Kolejny moment na uzmysłowienie sobie tego, że życie jest kruche i zabiera także tych dobrych ludzi. Tych ważnych, wyjątkowych. Minęło już ponad dekadę, a brak tej jednej osoby przy świątecznym stole nadal boli. Powoduje powrót ciepłych wspomnień na zmianę z tęsknotą za brakiem obecności kogoś, kto był nam tak bardzo bliski. Może dlatego postanawiam wyłączyć się w tym roku z rodzinnego spędu pełnego śmiechów poprzeplatanych z zadumą - stając się bardziej nauczycielką. Taką, która zawiodła nie pierwszy raz, ale teraz postanawia odkupić swoje winy. Brzmi książkowo, wręcz bajkowo i… nierealnie. Prawie dwa miesiące przeminęły jak jeden dzień, a mimo to wciąż tłumię w sobie wyrzuty sumienia. Podobno najlepiej ulżyć cierpieniom poświęcając się pracy, czy też pomocy innym, potrzebującym duszyczkom. Postanawiam połączyć oba cele w jeden, dzięki czemu pobyt w Hogwarcie jest odrobinę lżejszy. Nie mogę się czasem powstrzymać przed uważnym rozglądaniem się po korytarzach ani zadawaniem tysiąca pytań podopiecznym - czy są szczęśliwi? Czy czują się dobrze? Czy czegoś potrzebują? Czy mogę im jakoś pomóc? Powoli zaczynam się robić męcząca. Zdaję sobie z tego sprawę, to nie jest tak, że jestem zaślepiona własną niepewnością siebie. Nie, rozumiem wiele rzeczy i chociaż chciałabym przestać to czasem nie mogę się powstrzymać.
Skoncentruj się na zajmowaniu sobie czasu, Pom. Tak będzie najlepiej. Dasz tym biednym dzieciakom żyć. To nic, że jest ich niewielka garstka w zamku, każdemu należą się fantastyczne święta! Nawet jeśli powody, dla których nie wyjechali do rodzinnych domów, są przerażająco smutne. Tym mocniej staram się wzniecić w nich radość - nie ma nic lepszego niż wspólne dekorowanie choinki oraz wręczanie prezentów.
Niestety, wspomnienie prezentów wywołuje we mnie całą gamę różnych uczuć, nad którymi nie potrafię zapanować. Róż samoistnie pcha się na policzki, powodując ich potworne pieczenie. Mam mętlik w głowie. Co to mogło oznaczać? Coś istotnego czy tylko magię świątecznej chwili? Nie odważyłam się zapytać, chyba w głębi duszy bojąc się odpowiedzi. Tak więc w ostatecznym rozrachunku zwiałam i teraz ukrywam się niczym zbieg we własnym mieszkaniu. Licząc, że nikt mnie tu nigdy nie odnajdzie. Jestem niedorzeczna.
Tak bardzo, że postanawiam oczyścić głowę z wszelkich myśli i… organizuję imprezę. Jednoosobową. To nic, też jest fajnie. Całe mieszkanie dla mnie - tylko ja, z ajerkoniakiem w dłoni, przegryzając gorzką rzeczywistość słodkim piernikiem. Jest idealnie. Do tego skoczna muzyka, łaszący się Figa z Makiem i jestem w niebie. W niebie, w którym nie ma trudnych decyzji, toczącej się wojny, poplątanych i niezrozumiałych sytuacji, a do tego bolesnej tęsknoty. Jest jedynie świąteczna radość, odreagowanie oraz powolne ukojenie.
Więc tańczę sobie na kanapie, śpiewając refreny co popularniejszych piosenek, kiedy postanawiam zaopatrzyć się w jeszcze większą ilość słodkości. Przechodząc w stronę kuchni wydaje mi się, że słyszę pukanie do drzwi. To niemożliwe, kto przychodziłby do mnie w święta? Może rodzeństwo rozczarowane moją wczorajszą nieobecnością? Wzdycham cierpiętniczo pod nosem, ale zamaszyście otwieram wrota do mojego niebiańskiego sanktuarium. Zupełnie nie przejmując się tym, że mam na sobie za luźne spodnie oraz obrzydliwy, tematyczny sweter - z choinką migającą zielonym światłem oraz trzymającymi się za patykowate ręce bałwanami, którzy tańczą do wygrywanej cicho melodii. Nie przejmuję się również nieco opróżnioną butelką ajerkoniaku oraz reniferowymi uszami na głowie. Hej, ktokolwiek przyszedł, nie zapowiedział się - niech więc cierpi.
Jednak doznaję szoku widząc w drzwiach Jaydena. Najpierw czuję przypływ paniki każący mi uciekać przez okno, potem znajome, palące uczucie na policzkach. Na Merlina, Vane, robisz to specjalnie. Chcesz się ze mnie ponabijać, przyznaj to. - Oh-uh - wyrzucam z siebie, jakbym wiedziała, że wpadłam w tarapaty. - Uhm, cześć - mówię wreszcie po zbyt długiej pauzie i zaczynam niekomfortowo bujać się na palcach, jakby w oczekiwaniu, że Jay przyszedł tu dla żartu, albo żeby mi coś oddać, bo zgubiłam to wczoraj podczas pakowania prezentów. Bardzo nieelegancko i niegościnnie swoją drogą, ale jestem tak zaszokowana, że nie wiem co robić. Pustka w głowie. Jeszcze na dodatek z gramofonu zaczyna lecieć Kociołek pełen gorącej miłości. Nienawidzę cię Celestyno.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]03.07.19 21:55
Powinien czuć się zmęczony. W końcu całą noc spędził na doglądaniu śpiących uczniów i upewnianiu się, że żadna anomalia nie wyrwała żadnego z nich z ciepłych łóżek. W tym czasie wystarczyło kichnięcie, by całe dormitorium zaczynało się trząść w posadach lub aby zasłony stanęły w ogniu. Ostatniego czego potrzebowali to tragedii w tym świątecznym okresie po zdecydowanie szalonym roku. Dzieci potrzebowały odpoczynku, stabilizacji i poczucia, że wszystko znajdowało się pod kontrolą, a Jayden zamierzał im to zapewnić. Wraz z kilkoma nauczycielami czuwali szczególnie nad najmłodszymi — dzieci z pierwszych klas nie potrafiły kontrolować jeszcze swojej magii w taki sposób jak starsi koledzy i dziwne wypadki zdarzały im się zdecydowanie częściej niż reszcie. Na szczęście prócz jednej niezbyt poważnej interwencji, gdy nos pewnego Puchona niezwykle spuchł, noc okazała się spokojna. A przynajmniej w teorii, bo Vane nie czuł żadnej chęci do chociażby zmrużenia oka. Jako astronom przywykł do życia pod osłoną nocy, lecz nie tylko to miało wpływ na jego rozbudzenie. Emocje po prostu go roznosiły i ten spokój na zamku ironicznie mu dokazywał. Chciał spożytkować w jakiś sposób tę energię, dlatego chodził bez przerwy po całej szkole i kontrolował w kółko uczniów. Jakby na złość duchy gdzieś poznikały, najwidoczniej ciesząc się pustkami na hogwarckich korytarzach, a obrazy miały swoje własne świąteczne obchody. Z nikim więc nie można było zamienić słowa, więc niepewność oraz przemyślenia kotłowały się w profesorze i nie mogły w żaden sposób zostać uwolnione czy spożytkowane. Mógł jednak od jakiegoś czasu zacząć rozumieć. Ta cała lawina nie została wywołana przez przypadek, a patrząc na to, co się działo z nim w ostatnich miesiącach, wniosek zdawał się być tylko jeden. Powitanie poranka i zajęcie się kolejnymi punktami dnia życia na zamku pozwoliło mu na chociażby chwilowe uspokojenie się oraz zapełnienie myśli czymś innym. Wydawało się to więc niczym zbawienny powiew świeżego powietrza, który dodawał zupełnie nowej energii. Radosne, wypoczęte twarze uczniów były dodatkową nagrodą za spędzenie chaotycznej nocy i równocześnie zaskakującym bodźcem gruntującym wszystkie przemyślenia profesora. Nic więc dziwnego, że po zakończonej kolacji i przekazaniu dyżuru pannie Begmann, Jayden zamiast skierować się do Trzech Mioteł, gdzie aktualnie rezydował, zakodował sobie w głowie, że jego celem będzie mieszkanie pod numerem czternastym. Znał drogę już na pamięć i mógł iść z zamkniętymi oczami aż pod same drzwi. Tego dnia ścieżka zdawała mu się dziwnie dłużyć, zupełnie jakby kręcił się w kółko, chociaż była to bardzo możliwa opcja. Z jego aktualnym roztrzepaniem wszystko było prawdopodobne, jednak koniec końców znalazł się pod właściwym adresem ironicznie tak blisko jego własnego. Zapukał raz, a potem drugi, czekając cierpliwie na odpowiedź. Co prawda Pomona mogła wyjechać do rodziny, skoro miała dwa dni wolnego od opieki nad dzieciakami, jednak Jayden chciał wierzyć w to, że wcale tak nie było. Dlatego nawet Celestyna Werback dobiegająca zza półotwartego okna pozwoliła mu odetchnąć z chwilową ulgą. Muzyka oznaczała obecność właścicielki, a to niosło za sobą fakt otwarcia drzwi. Oznaczało to kolejną konfrontację i kolejne emocje. Całe napięcie jednak dość szybko opadło, gdy tylko szczelina framugi się poszerzyła, a astronom stanął oko w oko ze swoją poszukiwaną zielarką. Zamierzał coś powiedzieć, ale chyba na jego twarzy odmalowało się podobne zaskoczenie jak na twarzy Pomony, gdy tylko się zobaczyli. Vane jednak szybko uśmiechnął się pomimo dziwnej niepewności, widząc ją w świątecznym stroju. Nie mógł się powstrzymać przed powędrowaniem spojrzeniem po swetrze, uszach renifera i wymownie trzymanej w garści butelce alkoholu. I to wcale nie prześmiewczo, bo przecież dobrze ją znał i gdyby nie wracał z nocy spędzonej na pilnowaniu uczniów, zapewne sam z chęcią założyłby wyciągnięty sweter wydziergany przez babcię i pozwolił na zdecydowanie zbyt duże zainteresowanie świątecznymi ciastami. - Cześć - rzucił dość lekko, nie wyjmując dłoni z kieszeni płaszcza i starając się nie ukazywać jak drżały mu ramiona z tego rozczulenia. Pilnowanie się, żeby nie zaśmiać się, było naprawdę trudne. Wymowne zawodzenie w tle dopełniało jeszcze całej scenerii. Nie mógł jednak tak stać w drzwiach i się bezczelnie gapić, dlatego odchrząknął i delikatnie zarzucił głową, by odgarnąć przydługawą grzywkę opadającą mu na oczy. - Możemy porozmawiać? - spytał, wcale nie pozbywając się tego rozczulonego uśmiechu, który wywołała na jego twarzy ta sytuacja.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Goście przychodzą, goście wychodzą [odnośnik]04.07.19 14:17
Niedługo trwał mój świąteczny dyżur w Hogwarcie, ale gdyby nie nieprzewidziane wyboje podczas dnia wczorajszego, wydarzenia niechybnie potoczyłyby się zupełnie inaczej. Potrzebowałam jednak oddechu, resetu, ucieczki. Nie wiem dlaczego tak bardzo to przeżywam - może powinnam całą historię obrócić w żart i wkrótce zapomnieć, że jakakolwiek niezręczna sytuacja miała miejsce. Ewentualnie zaśmiewać się z niej w podeszłym wieku, z nostalgią wspominać o młodzieńczych problemach, które wtedy wydawały się takie ogromne. W rzeczywistości były niczym kropla w oceanie, ziarenkiem w klepsydrze życia. Zamiast sięgnąć do głowy po logikę, wolę się wstydzić. Chować się, oszukiwać samą siebie. Znowu nie pokonuję przeszkód, nie staję z nim twarzą w twarz, nie próbuję niczego wyjaśniać - zachowuję się jak ostatni tchórz. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Czy to strach? Przed utratą, odrzuceniem, upokorzeniem? A może zapomniałam już jak się walczy? Że nie mogę wiecznie czekać, aż coś spadnie mi z nieba, tylko powinnam dążyć do osiągnięcia zamierzonych sobie celów? Jednym z nich była harmonia. Niestety, to, co się zadziało, zaburzyło cały mój wszechświat - i nie wiem z jakiego powodu. To naprawdę nic takiego, to straszne, że się tym tak przejmuję. Do tego stopnia, że rezygnuję ze świąt niemal całkowicie; nie wybieram się ani do rodziny, ani do tych biednych, przepełnionych anomaliami dzieciaczków. Z drugiej strony dzień świąteczny miał miejsce wczoraj, więc po części wykonałam swoją nauczycielską powinność… dlaczego znów odczuwam poczucie winy? Że zawiodłam, wyolbrzymiając błahe sprawy? Rzuciłam się na to wspomnienie jak jakaś wariatka, odtwarzam je w kółko na gramofonie umysłu i jednocześnie próbuję odreagować. Najlepiej zapomnieć. Jak, skoro nie odpuszczam? Nie pozwalam się tej sprawie rozmyć w powietrzu szarej codzienności? Zaprzeczam wszelkim logicznym prawom, oczekując przy tym niemożliwego. To ja jestem niemożliwa. Jak dziecko. Diagnoza - cofnięcie w rozwoju. Gratuluję, Pom. Może zacznij zachowywać się jak dorosły człowiek.
To trudne. Niesamowicie trudno być dorosłym człowiekiem w ohydnym, świątecznym swetrze i z uszami renifera na głowie. Nie wiedzieć czemu, ale odnoszę wrażenie, że sam mój wygląd wykolegował mnie już z miejsca na liście poważnych osób. Z pewnością jestem daleko pod kreską, z czerwonym wykrzyknikiem przy nazwisku oraz adnotacją, że to beznadziejny przypadek. Dojrzałości nie wykryto, tej pani już nie obsługujemy.
W tym momencie dziwię się, że Jayden jeszcze próbuje. Przychodzi. Pisze listy, interesuje się. Powinien mnie samą spakować w świąteczny prezent i wysłać na drugi koniec świata, żebym na pewno nie wróciła. Nieświadomie wzdycham pod nosem, będąc jednocześnie pod wrażeniem jego determinacji jak i tkwiąc we współczuciu dla jego masochizmu. Na pewno ma lepsze pomysły na spędzenie tego wieczora niż wyjaśnianie ze mną kolejnego wyboju na naszej życiowej drodze. A może naprawdę przyszedł się ze mnie ponabijać, wciąż nie mogę go rozgryźć. Najpierw niby taki poważny, potem rzuca tajemniczymi uśmiechami, ciężko więc stwierdzić co zaplanował. Kiedy pierwszy szok mija, mrużę podejrzliwie oczy, bardzo złowieszczo wwiercając się wzrokiem w twarz nauczyciela. - Myślisz, że tego nie widzę, ale ja widzę, Jay. Nie oszukasz mnie - rzucam oskarżycielsko i marszczę nos. - No, dalej, zaśmiej się ze mnie. - Prowokuję. Bezczelnie, wprost, nie kryję się z tym. Nie wiem tylko czy aby na pewno mówię o moim wspaniałym, imprezowym dress codzie czy jednak o tym, co wydarzyło się dnia wczorajszego. Może wszystko na raz. A może chodzi o zjedzenie w zeszłym tygodniu całego słoika dżemu morelowego, chociaż nawet nie lubię moreli. Wszystko jest możliwe. Zwłaszcza ze mną. Dla odmiany lista absurdalnych rzeczy, jakie robię i jakie można wyśmiać, jest bardzo pokaźna. Nie trzeba daleko szukać, żeby coś wybrać.
- Dobrze. Ale ani słowa o Celestynie i o tym, co tutaj zastałeś - zgadzam się polubownie, robiąc przejście w progu. Wchodzę tym samym głębiej w korytarz, oczekując, że mój drogi gość się rozbierze. Z płaszcza! Nie, że całkowicie, ekhm. - Chcesz sobie golnąć? - pytam, wyciągając ku niemu butelkę z ajerkoniakiem. Dalej dość nieelegancko, ale uznaję, że chyba już gorzej być nie może. - Mam jeszcze piernika - dodaję, trochę nie wiedząc jak się zachować i co zrobić. Czy przynieść ciasto, ściszyć muzykę, zaprosić do salonu, jadalni czy uciec przez okno. Wybory, wybory.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Goście przychodzą, goście wychodzą
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach