Wydarzenia


Ekipa forum
Dziedziniec
AutorWiadomość
Dziedziniec [odnośnik]14.03.17 18:28

Dziedziniec

Dziedziniec zamku to obszerny, niezadaszony plac na planie kwadratu, otoczony z czterech stron wysokimi, wielopoziomowymi krużgankami. Latem przez wysokie mury wdziera się słońce, ale chłód ścian utrzymuje niską temperaturę - jest to więc lubiane przez uczniów miejsce, tłumnie odwiedzane tak latem, jak zimą, gdzie skryci pod zadaszeniami młodzi czarodzieje mogą obserwować leniwie opadające płatki śniegu na świeżym powietrzu i jesienią, kiedy wsłuchują się w miarowo uderzające krople deszczu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dziedziniec Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dziedziniec [odnośnik]14.04.17 20:02
13.04.

Praca nie kończy się tylko na zadaniu Zakonu oraz uczęszczaniu na zajęcia eliksirów w wolnym czasie. Muszę jeszcze nieść wiedzę chłonnym umysłom uczniów Hogwartu oraz być dla nich wsparciem, czy też kompasem moralnym. Wszyscy uśmialiby się słysząc podobne wyznanie pod koniec kwietnia, ale nie zapeszajmy. Dziś naprawdę w to wierzę. Że nauka młodych czarodziejów nie tylko książkowych wiadomości, ale też ich wychowanie spoczywa na moich barkach oraz jest moim powołaniem. Z taką myślą budzę się codziennie rano o nieludzkich godzinach – obawiam się, że żaden inny argument nie byłby w stanie wypchnąć mnie z łóżka tak bladym świtem. Karmię się zatem takimi właśnie głodnymi kawałkami o swojej kompetencji w dziedzinie pedagogiki. Niestety to za mało na porządne rozpoczęcie dnia, dlatego najpierw orzeźwiająca kąpiel, a następnie pokaźne śniadanie w Wielkiej Sali. Dopiero wtedy można brać się poważnie za swoje obowiązki. Jak to ma do siebie początek tygodnia - pracy jest aż nadto. Poranek poświęcam młodszym rocznikom, popołudnie tym starszym. Czeka nas mnóstwo roboty, ale przecież się jej nie boję - zakasuję rękawy i lecę.
Zwyczajowo zgarniam podopiecznych spod sali, żeby ostatecznie opuścić nieprzyjemne mury budynku. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułam się w nim dobrze. Podejrzewam, że uczniowie mają podobne odczucia. Dlatego jeśli jest szansa, wywlekam ich na zewnątrz. Niech kosztują świeżego, wiosennego powietrza, zapomną na chwilę o mrożących krew w żyłach praktykach dyrektora i niech się czegoś nauczą przy okazji. Czegoś pożytecznego.
Poprawiam poły nauczycielskiej szaty kierując wszystkie dzieci do szklarni numer jeden. Przy okazji ich liczę, czy nikt przypadkiem nie zabłądził w odmętach szkolnego korytarza - wściubiam nos w imienną listę, a kiedy liczby się zgadzają, zapraszam wszystkich do wnętrza małego królestwa. Od progu uderza mnie mieszanina różnych zapachów roślinnych. Tak znanych, tak kochanych; odskocznia od rzeczywistości zamkniętej w ponurym budynku za nami. Staram się o tym nie myśleć, uśmiechając szeroko do tych, dla których te zajęcia są jednymi z niewielu, które mieli okazję odbyć.
Dzisiejszy temat to mandragory. Typowy, ale kiedyś trzeba go opanować, a moim zadaniem jest przekazać wiedzę wszystkim o tych roślinach, nawet jeśli przewija się on co roku. Pora jest idealna, akurat rosną niewielkie sadzonki, dzięki czemu możemy pozbyć się obaw o wypadki śmiertelne. Kiedy wszyscy zajmują już swoje miejsca dookoła doniczek, zaczynam lekcję.
- Dzisiaj dowiemy się czegoś więcej o mandragorach. Mandragory to bardzo pożyteczne rośliny! Należą do gatunku leczniczych, a z wyglądu przypominają niemowlę - ich zielone liście to tak jakby ich włosy, a bulwa posiada usta, nos i oczy! Zanim je jednak obejrzycie, musimy dowiedzieć się o nich czegoś więcej od strony teoretycznej - zaczynam, patrząc zachęcająco na każdego z osobna. - Pod każdą z doniczek przygotowałam wam niewielkie karteczki, na których znajdziecie po jednej z informacji. Bardzo bym chciała, żeby każdy z was po kolei odczytał swoim kolegom oraz koleżankom wiadomość ze swojej karteczki. Tylko nie wyjmujcie mandragor z doniczek! - upominam. Od razu przypomina mi się biedny Puchon, który chciał zrobić wszystko jako pierwszy i rzeczywiście uwolnił mandragorę z ziemi, wprawiając nas wszystkich w głuchotę. Uzdrowiciele trochę się namęczyli nad naszymi bębenkami; to nie były chlubne początki mojej nauczycielskiej kariery. Na szczęście obecny rocznik wydaje się być… mniej raptowny.
- Zaczniemy może od ciebie, Mary. Co tam masz? - zagaduję niewysoką Gryfonkę stojącą najbliżej mnie. Dziewczynka z uśmiechem podnosi doniczkę oraz rozwija karteluszkę.
- Mandragora to silny środek pobudzający - czyta głośno. - Widzę, że nie wiecie do końca o co chodzi. Niech John przeczyta swoją informację - zachęcam stojącego obok Krukona.
- To znaczy, że potrafi wyleczyć czarodzieja poddanego transmutacji lub spetryfikowanego. - Słowa przecinają ciszę. Tak patrząc na uczniów to sądzę, że dalej nie są pewni swoich myśli. Dlatego postanawiam zabrać głos. - Transmutacji się uczycie, dlatego powiem co to petryfikacja. Petryfikacja to stan, kiedy ciało czarodzieja jest sztywne - nie może się on poruszyć, nawet mrugnąć nie potrafi! I wtedy właśnie można go odczarować wywarem z mandragor - wyjaśniam zatem, mam nadzieję jak najbardziej składnie. Niestety omijam temat bazyliszka, który jest tematem jednak dość kontrowersyjnym i wolałabym go nie poruszać wśród wystraszonych dwunastolatków. Najważniejsze, że wszystko staje się dla nich jaśniejsze, dlatego pozwalam kontynuować dalsze poznawanie tych niezwykłych roślin. Pora na szczupłego Ślizgona, Lanforda.
- Krzyk dojrzałych mandragor powoduje śmierć, natomiast młodych sadzonek potrafi ogłuszyć - mówi, na co kiwam głową. - Dlatego nie będziemy pracować z dorosłymi roślinami. I zanim je obejrzymy, musimy nałożyć nauszniki w celu ochrony naszego słuchu. Niestety mandragory oprócz bycia przydatnymi roślinami są też dodatkowo bardzo niebezpieczne. Trzeba podchodzić do nich z najwyższą ostrożnością - dopowiadam do tego, co chłopiec powiedział. Jak już wszyscy odczytali swoje mniej lub bardziej istotne zapiski, nadszedł czas na praktyczną część zajęć.
- Dobrze, to teraz wszyscy zakładamy nauszniki! Bez wyjątku! - Mój stanowczy oraz surowy ton powinien podziałać na tych najbardziej krnąbrnych. Tu nie ma już miejsca na żarty, mandragory to ciężki kaliber! Na szczęście wszyscy grzecznie spełniają mój nakaz. Wtedy podchodzę do własnej sadzonki. Pokazuję, jak złapać ją za liście, a następnie wyjąć z ziemi. Kiedy wszyscy unoszą swoje rośliny, do moich uszu dobiega cichy pisk płaczących mandragor. Cieszę się, że większość jest zainteresowana ich wyglądem, gdyż skrupulatnie je ogląda.
Niestety i to nie może trwać wiecznie. Podchodzę do każdego z osobna pokazując, jak prawidłowo przysypać sadzonki ziemią, żeby przestały krzyczeć, a co za tym idzie - nie były zagrożeniem dla naszego słuchu. Chwilę to trwa, ale zajęcia się jeszcze nie kończą. Zdejmuję swoje nauszniki, gestem pokazując, że reszta może zrobić to samo. Wypytuję ich zaraz o wrażenia dotyczące spotkania z… prawie żywą rośliną, jak by nie patrzeć! Zdania są niestety podzielone, ale jestem świadoma, że nie każdy pała miłością do zielarstwa. Dobrze, że przynajmniej nikt nie marudzi, a najniższa nota zajęć to „w porządku”. Bardzo mnie to cieszy oraz mobilizuje do dalszej walki.
- Skoro wszyscy już tak świetnie znamy się na mandragorach… to chyba muszę wam pokazać jak się taką przygotowuje do eliksirów. Jak zauważyliście, nie może to być takie proste. Wiele czarodziejów ma problemy z pokrojeniem czegoś, co przypomina im dziecko. To zupełnie naturalny odruch. - W przeciwnym razie jesteś raczej psychopatą. - Najlepiej taką roślinkę najpierw uciszyć zaklęciem silencio, a następnie potraktować ją jakimś urokiem pozwalającym na jej petryfikację. Na przykład drętwotą lub petrificusem. I dopiero wtedy zacząć ją kroić. Bez obaw, jej to nie boli! Zaraz zresztą obumiera, nie tracąc jednak swoich właściwości - wyjaśniam spokojnie, z nieustającym uśmiechem. Nakazuję ponownie założyć nauszniki, a następnie demonstruję jak to powinno wyglądać w praktyce. Uciszanie, petryfikacja, cięcie na idealnie równe plasterki. Widzę, że część uczniów nadal jest nastawiona do tego mocno sceptycznie, ale do pozostałych to chyba przemawia. Niestety nie ma innej rady jeśli nie zna się zaklęć leczniczych. Lub raczej nie zna się na tej dziedzinie magii. Pozostaje jedynie to.
Znów zachęcam wszystkich, żeby tym razem spróbowali tak jak ja poszatkować sadzonki. To nie będzie prostym zadaniem dla tak młodych uczniów, ale zawsze mogą popróbować. To całkiem przyjemny widok, kiedy różdżki idą w dłoń. Uciszanie roślin nie wydaje się być przesadnym problemem, chociaż trzy osoby musiały kilkukrotnie zaklęcie powtórzyć. Trochę inaczej wygląda sprawa z petryfikacją. Dokładnie pokazuję, zapisuję nawet w powietrzu na którą zgłoskę dać akcent, ale to może wyższy poziom magii. Pozwalam im próbować jeszcze chwilę, po czym nakazuję przestać. Musimy odczarować niezużyte mandragory, później umieszczając je na nowo w doniczkach. Tak, teraz to już bezwzględny koniec zajęć.
- Nie martwcie się. Jak będziecie już w czwartej-piątej klasie to petryfikacja będzie dla was niesamowicie prosta! I będziecie mogli bez przeszkód tworzyć eliksiry na bazie mandragor. Na dzisiaj to już wszystko. Ach, praca domowa! Krótki referacik na temat zastosowania mandragor - dajcie się ponieść wyobraźni! Minimum jedna rolka, maksimum dwie. Teraz możecie zmykać do szkoły - mówię na zakończenie. Wszyscy odkładamy nauszniki, po czym uczniowie wybiegają ze szklarni. Zaklęciem czyszczącym opróżniam blaty z wysypanej ziemi. Muszę przyznać, że to miły początek dnia. Teraz krótka przerwa i następne zajęcia.

zt.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dziedziniec [odnośnik]21.07.17 22:45
|20.04.1956r

Czekał czując, jak sekundy zaczynają ślamazarnie się przesuwać, jedna niechętnie ustępuje miejsca kolejnej, a każda następna jakby wpychała mu się do żołądka który niemal podskakiwał pod gardło z nerwów przez świadomość, że powoli nadchodzi czas. Bał się. Jasne, że się bał, nie był masochistą, choć jak przystało na już nastoletniego chłopca, pewnie nie potrafiłby się do owego lęku przyznać. Mimo to przyszedł przed czasem, nie chcąc robić sobie jeszcze większych problemów i choć starał się nie zastanawiać i nie myśleć za wiele, nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uścisku w klatce piersiowej, czy przestać rozglądać.
Miejsce w które miał się stawić dawało mu jednak trochę nadziei, że nie będzie tak źle. Profesor Czarnej Magii do którego miał się dziś stawić zwykle zabierał uczniów na szlaban do swojego gabinetu. Robił to w jedyny słuszny w swojej opinii sposób i w ten sposób stał się najgorszym postrachem w szkole, niewątpliwie także boginem niejednego ucznia - nie tylko tych mugolskiego pochodzenia.
Tliła się więc w nim nadzieja, że z jakiejś przyczyny oddał on ten obowiązek komuś innemu i wokół owej nadziei Oscar starał się krążyć myślami, choć z każdą chwilą było to coraz trudniejsze. Nie miał jak sprawdzić godziny, choć był prawie pewien, że profesor się spóźnia i coraz bardziej pluł sobie w brodę za własną głupotę.
Nie mógł się jednak powstrzymać. W jakiś sposób ciekawość robiła się coraz silniejsza. Im więcej dziwnych rzeczy można było usłyszeć na temat świata czarodziejów i tego, co się tam zieje i im mocniej zbliżały się kolejne wakacje. W jego głowie rodziły się dziwne i często irracjonalne myśli, a potrzeba szukania informacji była coraz silniejsza. Jednocześnie... wstyd? Nie potrafił lepiej określić tego uczucia. Nie chciał, żeby ktokolwiek dowidział się o jego domysłach. Już w jego głowie brzmiały całkowicie bezsensownie i dochodził do wniosku, że lepiej by nikt o nich nie wiedział. Szczególnie, że nie dotyczyły w gruncie rzeczy niczego dobrego. Niczego, czym w jego oczach wartoby się chwalić. Tym mocniej się krył i tym głupim sposobem pozwolił się złapać na nocnym spacerze, którego za chwilę najpewniej bardzo pożałuje.


Oscar Reid
Oscar Reid
Zawód : n/d
Wiek : 13
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4896-oscar-reid https://www.morsmordre.net/t5425-poczta-oscara#129109 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6228-oscar-reid#153621
Re: Dziedziniec [odnośnik]24.07.17 20:47
Spacerowanie po zamku nocą było męczącym obowiązkiem dla nauczycieli i ekscytującą przygodą dla uczniów. Kiedyś, wcale nie tak dawno, sam czasem wybierał się na nocne przechadzki po pustych korytarzach. Teraz nie widział w tym nic ciekawego. Dyżury po zachodzie słońca nie należały do ulubionych wśród członków ciała pedagogicznego. Hereward ta bardzo chciał położyć się do łóżka i wreszcie zasnąć. Miał za sobą męczący dzień i pod szatą już włożył na siebie piżamę, żeby po skończonym obejściu zamku móc wskoczyć wprost pod kołderkę. Nieco rozmarzony za późno zorientował się, że na końcu korytarza stoi ktoś, kogo zdecydowanie nie powinno być. Sądząc po klasie, uczeń czekał na szlaban. Chyba jednak nici ze spania. Barty przyspieszył, żeby złapać dzieciaka zanim zostanie potraktowany wychowawczym crucio. Cóż za barbarzyńskie metody. Barty nigdy nie sądził, że będzie tak zapamiętale wlepiać szlabany. Jeśli jednak chciał oszczędzić uczniom zetknięcia z czarną magią na własnej skórze niespecjalnie miał wybór. Wzmocnił nieco lumos swojej różdżki, by dojrzeć lepiej stojącego na korytarzu chłopca. Obrazy zareagowały na to kilkoma nieprzyjemnymi komentarzami, które Hereward całkowicie zlekceważył.
- Pan Reid? - Zapytał zaspanym głosem upewniając się, że na pewno nie pomylił Gryfona z kimś innym. Rozejrzał się pospiesznie, wyglądało na to jednak, że zdążył złapać Oscara zanim zrobił to ktoś z mniejszymi oporami w używaniu czarnej magii w celach wychowawczych. Szczęścia nie należało jednak nadużywać.
- Do gabinetu, już. - Starał się brzmieć groźnie i zdecydowanie na wypadek gdyby jednak ktoś miał go usłyszeć. - Błąkanie się nocą po korytarzach jest złamaniem szkolnego regulaminu. Tak się składa, że mam kilka szczurów, którymi ktoś musi się zająć. Dodatkowo pana dom zostaje ukarany stratą dziesięciu punktów.
Zwolnił dopiero przed drzwiami do klasy, do której wpuścił Gryfona i zapalił światła przy okazji sprawdzając wszystkie kąty upewniając się, czy nie ma tu już nikogo, kto może usłyszeć dalszą część wywodu.
- Błąkanie się po korytarzach w obecnej sytuacji jest bardzo niebezpieczne panie Reid. Nie zdaje sobie pan nawet sprawy, co panu grozi. Ciekawość nie jest tego warta - usiadł na skraju biurka przypatrując się chłopakowi, a potem westchnął. - Szczury są w tej szafce, trzeba ja nakarmić i sprawdzić, czy żaden nie przejawia cech bardziej pasujących pucharom niż gryzoniom. Zrobię nam herbaty.
Musiał się czymś zająć, bo jeśli siądzie teraz do esejów z pewnością zaśnie. Co to za pomysły zarywać noce dla szlabanów? Czy one nie powinny być karą dla uczniów, a nie nauczycieli? Niech lumbago trafi ten cały chory pomysł z czarną magią jako karą za łamanie regulaminu. I niech przy okazji trafi Grindelwalda. To też rozwiąże kilka problemów.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Dziedziniec [odnośnik]24.07.17 23:44
Czas mijał, a profesor się nie zjawiał. W głowie Oscara zaczęły pojawiać się wahania, po części nadzieja, że ten zwyczajnie o nim zapomniał, jednocześnie nie miał odwagi ryzykować odejścia przez które mógłby zostać posądzony o ucieczkę ze szlabanu - i jeszcze większe tarapaty. Brak zegarka sprawiał, że nie był w stanie wycenić na ile sensowne jest dalsze czekanie.
W tym momencie jednak jego nadzieje rozpłynęły się jakby za sprawą magii w powietrzu: przyspieszone kroki z końca korytarza, blask światła dobywający się z końca czyjejś różdżki.
Zmrużył oczy w reakcji na światło, przyglądając się uważnie zbliżającej się ku niemu sylwetce, dopóki nie rozpoznał nauczyciela transmutacji.
- Profesor Fidget kazał mi tu zaczekać. Tylko minęło już dość sporo czasu... - odpowiedział wprost, nie wypowiadając wprost swoich nadziei, jednak licząc, że obecny tu profesor po prostu odbędzie z nim jakiś szlaban zamiast tamtego i, co ważniejsze - powie o tym profesorowi czarnej magii, który nie będzie mógł zarzucić mu ucieczki.
Zaraz z poczuciem wyraźnej ulgi ruszył we wskazanym kierunku, niemal ciesząc się na spotkanie z długoogoniastymi gryzoniami. Kiedy drzwi sali zostały zamknięte, podszedł do właściwej szafki.
Wyjął jednego szczura, którego ogon był dziwnie sztywny, jakby częściowo transmutowany w nogę kielicha. Pozwolił zwierzęciu przejść kilka niezdarnych kroków po swojej ręce, zaraz jednak złapał go trochę mocniej.
- Dobrze wiem, na co czekałem, panie profesorze. - odpowiedział dopiero po chwili, bo i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nauczyciel czarnej magii nie kazałby mu segregować szczurów. Zacisnął odrobinę mocniej usta. Ile razy w ciągu kilku-nastu?-dziesięciu? minut oczekiwania przeklinał sam siebie za własną głupotę? I, co ważniejsze: dlaczego w dużej mierze nadal żałował tego, że nie udało mu się dotrzeć do biblioteki? Zdawał sobie sprawę, że tor ku któremu ruszyły ostatnimi czasy jego myśli nie jest rozsądny, ba, wiedział że to najczystsza głupota. Nadal jednak coś kazało mu drążyć temat. Szukać. - I cieszę się, że pan na mnie trafił.
Posadził w końcu szczura na biurku i unieruchomił go zaklęciem póki co, znów zaglądając do szafki. Czuł ulgę. O ile w szkole było wiele rzeczy których zdrowy rozsądek nakazywał się bać, o tyle ten gabinet był jednym z jej bezpieczniejszych punktów, a profesor jednym z tych dzięki którym Hogwart czasem nadal zdawał się po prostu szkołą.
Zbiorowisko szczurów rozbiegło się po kątach, kiedy wsunął do niej rękę, większość zwierząt wydawała się całkiem zwyczajna, jednak kiedy tak gromadziły się pod ściankami, trudno było im się przyjrzeć. Wyjął więc dwa kolejne, które po szybkim oglądnięciu przełożył do drugiej, pustej szafki.
Kolejne zwierzę, które wyjął było dziwnie zimne. Zmarszczył lekko brwi, przesuwając palcami po białym futerku i z ciekawości lekko zastukał w jego plecy. Kiedy dotarł do niego lekko blaszany odgłos, uniósł lekko brew, jednak odłożył szczura na biurko obok tego ze sztywnym ogonem.


Oscar Reid
Oscar Reid
Zawód : n/d
Wiek : 13
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4896-oscar-reid https://www.morsmordre.net/t5425-poczta-oscara#129109 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6228-oscar-reid#153621
Re: Dziedziniec [odnośnik]25.07.17 0:22
Herbata na ciągnęła szybko, barwiąc wodę na przyjemny, ciemny kolor. Jak na prawdziwego Brytyjczyka przystało, Hereward dolał do obu kubków mleka i wsypał po łyżeczce cukru. Nie powinien rozpieszczać uczniów na szlabanach dając im poczucie, że kary są w gruncie rzeczy przyjemnością, ale niespecjalnie miał siłę udawać groźnego profesora w tym momencie. Szczególnie, że Oscar z pewnością dostał swoją nauczkę czekając na swojego kata na ciemnym korytarzu. Gryfon faktycznie długo musiał czekać skoro zdążyło się już ściemnić. Ciekawe, co zatrzymało Fidgeta. Barty zastanawiał się przez chwilę, ale niespecjalnie miał ochotę przeprowadzać dokładniejsze śledztwo na ten temat. Po prostu powie, że znalazł Oscara czekającego pod gabinetem o godzinie, o której dawno nie powinien błąkać się samotnie po korytarzach i wymierzył mu odpowiednią karę. Segregowanie szczurów było jakoś bardziej adekwatne niż tortury. A przy okazji pożyteczne. Hereward potrzebował ich na jutrzejsze zajęcia.
- Czy ta nocna eskapada była konieczna, panie Reid? Nie dało załatwić się tego w ciągu dnia? - Postawił przed chłopcem kubek herbaty. Drugi wziął ze sobą do biurka, na którym leżały eseje. Wziął pierwszy z brzegu i zaczął czytać wypociny na temat zaklęć modyfikujących kamuflujących. Bez trudu rozpoznał, które prace zostały napisane wspólnymi siłami. Połowa klasy zapomniała o zaklęciach zmieniających w kamień. Barty lubił wymagać od uczniów myślenia zamiast tępego przepisywania podręczników. Wyglądało jednak na to, że tym razem postawił poprzeczkę za wysoko. Westchnął upijając łyka herbaty. Nie miał siły do tych bzdur. Właśnie pewien piątoklasista usiłował przekonać go, że zaklęcie zmieniające w dowolny przedmiot pasujący do otoczenia jest o tyle niebezpieczne, że w otoczeniu zaczarowanych sprzętów może przemienić czarodzieja w kichającą sofę, z której nie będzie można wrócić do swojej właściwej postaci. Hereward miał ochotę rzewnie zapłakać.
- Nie będę cię pytał, dlaczego włóczyłeś się nocą po zamku, ale jeżeli to było naprawdę ważne, są inne sposoby niż łamanie regulaminu. Niektórzy są bardziej wyrozumiali niż profesor Fidget.
Podszedł do odłożonych szczurów i mamrocząc przeciwzaklęcia wrócił je do właściwej formy. Gryzonie wyglądały na trochę przerażone i zmęczone, ale nic im nie było. Przełożył je do reszty zwierząt już odłożonych przez Oscara jako zdrowe i spróbował uśmiechnąć się do Gryfona.
- Gdybyś potrzebował kiedyś pomocy, po prostu do mnie przyjdź zamiast wymykać się z wieży w porządku?
Doskonale zdawał sobie sprawy, że są rzeczy, o których jako nauczyciel nigdy się nie dowie. Nikt nie przyzna się, że urządzają sobie w pokoju wspólnym zawody na to, kto więcej zamku zwiedzi nocą. Z doświadczenia wiedział jednak również, że czasem wymykanie się jest zupełnie niepotrzebne. I o ile naprawdę chciał pomagać uczniom, tak gdyby okoliczności były inne nie oferowałby im wsparcia tak bezpośrednio. Rzeczywistość była jednak taka, że popularną karą w Hogwarcie były czarnomagiczne tortury i Barty z całych sił próbował chronić przed nimi wszystkich uczniów. I zarywał w ten sposób kolejne noce. Dobrze, że rok szkolny chylił się wreszcie ku końcowi. Niczego tak nie potrzebował jak nocy, podczas której nie będzie martwił się Grindelwaldem śpiącym kilkanaście komnat dalej i sadystami w rolach nauczycieli, którzy z nieudawaną satysfakcją demonstrują na uczniach klątwy, przed którymi ani on, ani inni nauczyciele nie dali rady studentów wybronić. Przynajmniej jednak nie będzie musiał rano przed zajęciami robić porządku ze szczurami. A to oznaczało godzinę snu dłużej.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Dziedziniec [odnośnik]26.07.17 20:13
Spojrzał na herbatę, kiedy kubek został postawiony koło niego i skinął lekko głową w niemym "dziękuję". Odłożył kolejnego szczura, tym razem całego brązowego i wziął kubek w dłonie. Lekko z niego jeszcze parowało. Właśnie na herbacie z resztą skupił uwagę, kiedy nauczyciel zadał swoje pytania. Nie odpowiedział w pierwszej chwili, chyba dlatego że sam nie znał odpowiedzi. A może dlatego, że było mu zwyczajnie głupio z powodu własnej głupoty i dlatego, że znał odpowiedź: mógł to samo zrobić za dnia. Uparł się, żeby zrobić ze wszystkiego jeden wielki sekret schowany tylko i wyłącznie we własnej głowie podczas, kiedy i tak raczej nikt nie wziąłby tego na poważnie. Było mu głupio też przez fakt, że sam w ogóle o tym myśli.
Idiotyzm.
A jednak myśli były natrętne i nie chciały jego głowy opuścić.
Milczał więc uparcie, znów zajmując się szczurami, kiedy profesor odezwał się ponownie. Jego słowa trochę go zdziwiły, choć domyślał się, że w razie poważnych problemów mógłby tutaj przyjść i najpewniej otrzymałby pomoc. Były dość bezpośrednie i trochę zachęcające, jednak Oscar skinął tylko głową. To, co się działo w jego głowie nie było poważnymi problemami. Było głupotą.
- Jasne. Choć wie pan, Gryfońska krew potrzebuje adrenaliny.
Uśmiechnął się krótko w tym dość kiepskim żarcie i lekko wzruszył ramionami. Trochę może racji w tym było, choć w tej chwili raczej nawet Gryfoni bez powodu nie porywali się na sport ekstremalny jakim niewątpliwie było kolekcjonowanie szlabanów u niewłaściwych osób.
Zapewne dalej skupiłby się na swoim zadaniu, jednak kiedy na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na nauczycielu, przyszła mu do głowy rzecz, której o dziwo nie uświadomił sobie wcześniej: choć gdyby było inaczej, zapewne i tak niewiele by z tym zrobił. Bo co miałby zrobić? Zacząć zadawać pytania o Malfoya, którego być może nauczyciel zna z czasów szkolnych?
Bo i szalona myśl jaka go nawiedziła była właśnie taka, że siedzący obok nauczyciel powinien być w podobnym wieku, co osoba będąca właściwie niczego nieświadomym prowodyrem całego zajścia. Lekko zmarszczył brwi, jednak odłożył kolejnego szczura do tych całkowicie zwyczajnych.
- Kiedy był pan uczniem Hogwartu, do szkoły chodził też Malfoy, prawda? - spytał w końcu, uznając że jakkolwiek nie poukłada tego, co ma na myśli, i tak będzie brzmiało dziwnie lub bezsensownie. - Lycus Malfoy.
Dodał jeszcze, bo przeglądając archiwa trafił na kilku Malfoyów w mniej więcej podobnym wieku. W pewnym momencie sądził nawet, że ktoś wybrał sobie szlacheckie nazwisko, wymyślił jakiekolwiek dziwnie brzmiące imię i przedstawił się w ten sposób dla głupiego żartu.
- Pamięta go pan?
W szkole jest mnóstwo osób. Oczywiście tych z jednego roku się w większości kojarzy, dużą część wyłącznie z widzenia, większość pewnie się z czasem zaciera, jednak ci szlacheckiego pochodzenia jakoś szczególnie rzucają się w oczy. Oscar z resztą nie miał pojęcia, ile dokładnie lat miał profesor Bartius, tak na prawdę mógł się mylić nawet i o dekadę i w końcu nic z tej rozmowy nie wynieść, jednak skoro zadał już pytanie, nie było sensu się wycofywać.
Znów spojrzał na nauczyciela i przyglądał mu się z zaciekawieniem, trochę z nadzieją choć doskonale wiedział że jeśli nauczyciel faktycznie w ogóle znał owego Malfoya, najpewniej nie ma w związku z tym wybitnie dobrych wspomnień.
Nazwisko zobowiązuje, prawda?


Oscar Reid
Oscar Reid
Zawód : n/d
Wiek : 13
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4896-oscar-reid https://www.morsmordre.net/t5425-poczta-oscara#129109 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6228-oscar-reid#153621
Re: Dziedziniec [odnośnik]29.07.17 18:30
Herbata była cudownie mocna i słodka. Taka jak lubił. Tylko dzięki niej znalazł w sobie dość siły, żeby kontynuować czytanie esejów. Wykorzystywał całą swoją siłę woli, żeby nie zacząć nad nimi płakać rzewnymi łzami. A był blisko. Naprawdę starał się jak mógł, by lekcje transmutacji były nie tylko merytoryczne, ale również ciekawe, chciał uczniom przekazać choć odrobinę autentycznej fascynacji, jaką czuł wobec magii transfiguracyjnej, ale czytając takie wypociny zaczynał wątpić. Wątpić w sens swoich lekcji i sens istnienia przy okazji też.
- Gryfońska rew wspaniale komponuje się z odrobiną roztropności panie Reid - odparł na uwagę Oscara, ale uśmiechnął się przy tym do siebie. Nie mógł nic poradzić na to, że lubił uczniów, którzy byli inteligentni i zamiast kulić się po kątach pod groźnym spojrzeniem profesorów albo grozić poinformowaniem rodziców, mieli dość błyskotliwości, by żartować. Najczęściej byli to członkowie domu Godryka. Tak samo jak to też oni łapani byli na łamaniu regulaminu z zaskakującą regularnością. Jakby Tiara przydzielając tam jedenastolatków wróżyła im nadchodzącą wielkimi krokami karierę rozrabiaków. Jako nauczyciel Herewardowi niespecjalnie się to podobało, wolał bezproblemowych uczniów, którzy grzecznie odrabiali zadania i nie włóczyli się po nocach po korytarzach. Jako człowiek, uważał ich skrycie za nieco nudnych i preferował tych bardziej niepokornych, którzy mieli za to swoje zdanie, a pomimo niego szacunek i dostatecznie dużo współczucia wobec innych, by być porządnymi ludźmi. O ile bardziej cenił sobie niegrzecznych Gryfonów regularnie stających w obronie dręczonych mugolaków niż grzeczne Ślizgonki z arystokratycznych rodzin, które swoim milczeniem przyzwalały na męczenie słabszych. Niestety, niektórzy nauczyciele i dyrektorzy niespecjalnie chcieli wspierać obywatelskie postawy. Na szczęście było też sporo takich, którzy w tym względzie podzielali poglądy Herewarda.
Następne pytanie Oscara sprawiło, że kubek z herbatą podnoszony właśnie do ust wyślizgnął się z palców Barty'ego i rozlał na sprawdzane właśnie pełne bzdur eseje. Przez ułamek sekundy, profesor zastanawiał się czy nie pozwolić tym wypocinom dać się zmarnować, ale potem szybko doszedł do wniosku, że tak dobra herbata nie zasłużyła na wyrzuty sumienia spowodowane pozbawieniem życia takiego steku bzdur. Rozpaczliwie więc zaczął machać różdżką próbując ocalić eseje przed nieuchronnym zgonem.
- Lycus - mruknął, kiedy opanował powódź na tyle, by prace ponownie dało się odczytać. Spojrzał nad głową Oscara w przestrzeń jakby sobie coś próbował przypomnieć. W rzeczywistości też tak było. Teraz, jeśliby się nad tym zastanowić, Hereward wreszcie odkrył, do kogo chłopak był podobny. W gruncie rzeczy nie tylko nawet z wyglądu. Frederick, kiedy jeszcze był Lycusem chyba trafiał na szlabany częściej niż Barty, grzeczny Krukon.
- Tak, był Ślizgonem, o rok młodszym - pamiętam, bo przyjaźnił się z człowiekiem, w którym zakochana była moja szkolna miłość.
Przyjrzał się uważnie Oscarowi zastanawiając się dokładnie, co takiego mogłoby go łączyć z Foxem. Podobieństwo w wyglądzie wcale nie pomagało rozwiązać nagłej zagadki, jaką było zainteresowanie Gwardzistą.
- Jeśli dobrze pamiętam, był komentatorem i zawodnikiem Quidditcha. Jeśli chcesz go znaleźć, powinien być w księdze pamiątkowej dla absolwentów z czterdziestego drugiego - dodał po chwili, gdy policzył już, kiedy on sam skończył edukację i dodał rok. - Skąd to zainteresowanie, panie Reid?
Malfoyowie mogli budzić zainteresowanie. Stara rodzina, z której wywodziło się wielu potężnych czarodziejów. Tylko że akurat Lycus nigdy do nich nie należał i raczej trudno usłyszeć było o nim przez przypadek, szczególnie odkąd został Frederickiem Foxem.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Dziedziniec [odnośnik]30.07.17 3:05
Z wyrazu twarzy profesora wnioskował, że któraś grupa nie postarała się zbytnio przy wypracowaniu. Przyszło mu do głowy, że to nawet zabawne patrzeć na sprawę z drugiej strony. Sam niejednokrotnie cierpiał, kiedy dookoła działo się tyle ciekawych rzeczy, a jemu dane było ślęczeć nad kawałkiem pergaminu. Słów ciągle brakowało, strony w podręczniku brzmiały coraz bardziej nijako. Oscar lubił czarować, jak dla każdego mugolsko urodzonego dziacka, pierwsze chwile z różdżką były dla niego niesamowite, a kiedy po raz pierwszy udało mu się poprawnie rzucić czar, przez dość długi czas był pewien, że to wszystko jest właściwie tylko snem. Do dziś zdarzało mu się myśleć, że obudzi się za chwilę w swoim łóżku, a wszystko, co nierealne po prostu zniknie. Sen jednak ciągnął się i ciągnął, a w swojej nierealności stawał się coraz bardziej rzeczywisty. I coraz mniej kolorowy.
W każdym razie mimo, że samo czarowanie było czymś, co zdecydowanie lubił robić, nauka kolejnych zaklęć sprawiała mu przyjemność, dookoła niejednokrotnie działo się zbyt wiele magicznych rzeczy, by na prawdę przysiąść nad zadaniami domowymi.
Na słowa nauczyciela odpowiedział jedynie nieznacznym uśmiechem. Znów spojrzał na szczury, wziął jednego z nich, pozwolił mu przejść się po swojej dłoni, przesunął palcami po jego futrze, zaraz jednak i jego wsunął do właściwej szuflady.
Właściwie od samego początku Oscar uważał, że miał szczęście trafiając do Gryffindoru. Od pierwszych chwil czuł się tam dobrze, szybko nawiązał pierwsze przyjaźnie, choć sama szkoła niekoniecznie okazała się przyjaznym miejscem, zdawać by się mogło, przynajmniej z perspektywy młodego Gryfona, że jego dom starał się nadrabiać za resztę.
Po części miał także wrażenie, że choć atmosfera chłodu i lęku otaczała całą szkołę, Gryfoni najsilniej starają się się przed nią bronić, lub od niej uciekać.
Kiedy kolejny szczur wylądował we właściwej szufladzie, a profesor wywołał lekki chaos, Oscar wbił w niego spojrzenie z jeszcze większym zainteresowaniem. Na chwilę zostawił zwierzęta w spokoju, czekając spokojnie, aż eseje zostaną uratowane, a nauczyciel odpowie na jego pytanie. Bo sądząc po reakcji, może opowiedzieć całkiem sporo.
- No tak. Ślizgonem. - zacisnął lekko usta, bo i ta klasyfikacja mówiła całkiem sporo, tak przynajmniej uważał sam Reid. - Jak pewnie każdy Malfoy w historii rodu.
Nadal nie wiedział wszystkiego o magicznym świecie, możliwe że wiedział dość niewiele, jednak wiedza o tym, jakie nazwiska noszą osoby uważające siebie za bardziej wartościowe była w tej chwili jeszcze bardziej dostępna, niż kiedykolwiek.
Jak i wiedza o tym, w jakim domu najłatwiej jest te osoby znaleźć.
- Znalazłem, ale niewiele tam było. - przyznał jeszcze, zanim zdążył pomyśleć. Komentator. Gracz. - Na jakiej pozycji?
Spytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Może też był ścigającym? I jakby to miało mieć jakiekolwiek znaczenie, znów wpatrywał się w nauczyciela z uwagą, wyczekując na każdą kolejną informację.
Dopiero kiedy Profesor Bartius zadał swoje pytanie, Oscar lekko się wycofał. Wzruszył lekko ramionami, coś mu podpowiadało, że niczego więcej się nie dowie. Zamilkł więc na moment, znów zerkając na szczury, choć nie wytrzymał długo. Kilka chwil. A może jednak?
- To głupie. - mruknął, trochę chyba skrępowany. Dopiero po chwili, ustawiając szczura, który nie był w stanie zginać swojego drobnego ciała na biurko, spojrzał na nauczyciela znowu. - Po prostu... nie wiem, kto był moim ojcem. - mruknął, kręcąc lekko głową i znów wracając do oglądania szczurów. Czuł się przy tym wybitnie głupio, a każde kolejne słowo uświadamiało mu, jak idiotycznie to musi brzmieć. On bękartem Malfoyów? Dobre żarty. Skoro jednak zaczął, przerywanie w połowie byłoby równie bezsensowne. - Ale tak przedstawił się mamie.
Dodał, przenosząc kolejne szczury z jednej szafki do kolejnej, nie patrząc już na nauczyciela. Skoro już udało mu się zrobić z siebie idiotę, chciał po prostu skończyć swoje zadanie.
- Wiem, że to nierealne. Malfoy i mugol. Głupota. - mruknął. - Ale podawał się za niego. Byłem ciekaw.
Znów wzruszył ramionami. Biały szczur. Szczur w białe i czarne plamki. Szczur z metalowym ogonem. Rody szczur. Znów biały.


Oscar Reid
Oscar Reid
Zawód : n/d
Wiek : 13
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4896-oscar-reid https://www.morsmordre.net/t5425-poczta-oscara#129109 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6228-oscar-reid#153621
Re: Dziedziniec [odnośnik]29.10.17 1:24
Lata minęły odkąd on sam siedział po drugiej stronie nauczycielskiego biurka i wpatrywał się z mieszaniną podziwu i niechęci w wymierzającego mu szlaban profesora. Skłamałby mówiąc, że zawsze marzył o zostaniu nauczycielem. W gruncie rzeczy w wieku Oscara nie miał zielonego pojęcia, co chce robić ze swoim życiem. Praca w Hogwarcie wydawała mu się wówczas równie odległa, co walczenie o dobro świata z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Wtedy, kiedy za katedrą stał Albus Dumbledore życie wydawało się dziwnie proste. I Hereward nie potrafił już stwierdzić, czy kiedyś faktycznie było łatwiejsze, czy może po prostu dorósł. Czasem, przez to, że sam trafił na wyjątkowego profesora transmutacji, zastanawiał się, jak jego postrzegają uczniowie. Nie miał nigdy okazji, by zapytać. A po prawdzie, nawet nie był przekonany czy na pewno chce poznać odpowiedź.
- Z pewnością nie każdy - wymamrotał znad papierów kończąc czytanie kolejnego eseju i wystawiając pierwsze powyżej oczekiwań. - W gruncie rzeczy Malfoyowie to też tylko ludzie i nie wszyscy są tacy sami.
Choć oczywiście większość by się z podobnym stwierdzeniem nie zgodziła. Znaczna część wręcz byłaby oburzona.
- Pałkarzem - zdając sobie wreszcie sprawę z tego, jak ważna dla Oscara musiała być ta rozmowa, delikatnie odłożył eseje na bok i zdjął nosa okulary układając je na stercie papierów.
- To nie jest głupie - bardzo spokojnie zlustrował chłopca zastanawiając się czy ten mógłby sobie to wymyślić. Nie miało to jednak sensu. - To normalne, że chcemy wiedzieć, kim byli nasi rodzice, szczególnie, jeśli ich nie znamy. Nie ma żadnego dobrego powodu, żeby przestać szukać.
Przeszło mu przez myśl, że może powinien jednak spróbować pohamować zapał Oscara, pozbawić go złudzeń o znalezieniu ojca, ale Barty za dobrze wiedział, co dla tak młodego mężczyzny oznacza posiadanie męskiego wzorca. Wszyscy, którzy mogli pewnie uświadomili go już, że to jedynie sen głupca. Przynajmniej Hereward mógł okazać jakiekolwiek wsparcie. Tego w jego mniemaniu potrzebował chłopak najbardziej.
- Jeśli mogę coś doradzić, nie pytaj Malfoyów o Lycusa, raczej nie udzielą satysfakcjonującej odpowiedzi - sam po prawdzie nie wiedział, jak dokładnie wyglądały stosunki Fredericka z rodziną obecnie, ale miał wszelkie podstawy by przypuszczać, że nie są najlepsze.
- Ciekawość pcha ten świat do przodu, panie Reid. I gwarantuję, że nie takie rzeczy już widział - uśmiechnął się lekko upijając łyka herbaty. Odkrycie jednocześnie zdumiewało go i bawiło. Nie był pewien, na ile faktycznie możliwe jest, że Frederick Fox jest ojcem Oscara, ale jeśli chłopak nie kłamał, a naprawdę nie miał powodów, sytuacja była ciekawa. Ciekawe tylko czy sam auror w ogóle o tym wie?


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Dziedziniec [odnośnik]29.10.17 13:20
Wzruszył nieznacznie ramionami. Nawet jeśli istniała jakaś czarna owca, nie bardzo miało to już znaczenie. W całej historii rodu interesował go jedynie ów Lycus, który lub za którego podawał się człowiek który kiedyś wykorzystał jego matkę. Bo w końcu tak musiało być, prawda?
- Zawsze się trafi jakiś wyjątek od reguły.
Stwierdził tylko, przesuwając palcami po miękkim futrze jednego ze szczurów. To, że jakiś wyjątek mógłby istnieć, nie zmienia jednak obrazu rodu w oczach Oscara: ani obrazu Lycusa, który jako wyjątek się nie jawił. Szczur wydawał się całkiem okej. Szafka z resztą powoli pustoszała. Większość ślizgońskiej szlachty wydawała mu się identyczna, jak klony powielone jakimś zaklęciem, wychowywane wedle tych samych idei, niektóre tylko odrobinę bardziej lub mniej restrykcyjnie, pozwalały sobie na więcej lub sądzili że są jeszcze lepsi nawet między swoimi. Żałośni w swoim wymuskaniu, wydelikaceniu, puści, powtarzające utarte rodowe schematy jakby wierzyli iż kłamstwo powtórzone tysiąc razy faktycznie może stać się prawdą. Czy Lycus Malfoy był jednym z nich? Na zdjęciach wyglądał jak oni. Idealnie ułożone włosy, śmieszne szlacheckie stroje. Tym dziwniejsza była myśl, że jednocześnie wyglądał jakby trochę... jak on?
Na informację o grze skinął jedynie głową. Nie lubił się uzewnętrzniać, a teraz kiedy profesor obserwował go uważniej, czuł się tym bardziej głupio. Wziął więc do ręki kolejnego szczura. Sam nie wiedział, po co szukał podobieństw między sobą i tym kimś, Malfoyem, Ślizgonem. Czy chciał być jak on? Nie. Nie lubił takich jak on. Nigdy nie chciał się do nich upodabniać, a kiedy tylko zrozumiał co oznacza Malfoy, już w pierwszej klasie postanowił porzucić te myśli. Być może po prostu działo się zbyt dużo, być może był po prostu zagubiony. Może pozwalał swojej wyobraźni odpływać zbyt daleko.
- Chyba, że jest powód dla którego go nie znam.
Na przykład taki powód, że jest szlachcicem, który się pobawił i zniknął. Co dają mu jakiekolwiek informacje o nim? W jakim celu w ogóle go szuka? Uciekanie od Leo jest warte pchania się gdzieś, gdzie może czekać go wyłącznie zawód?
- Sugeruje pan, że nie ucieszyliby się na pomugolskiego bękarta?
Uśmiechnął się nieznacznie, może trochę rozbawiony. No, może bardziej niż trochę. Coś skalałoby ich doskonałą krew, coś w co tak niesamowicie wierzą, czy to nie byłby całkiem niezły psikus? Sam fakt, że zrobiłby to jeden z nich, z kaprysu, dla zabawy? Że jakaś mugolska panna byłaby tego warta?
- Spokojnie, wiem że nic dobrego by z tego nie było. I nie chciałbym żeby za dużo osób wiedziało o tych bzdurach. Nie mam z nimi nic wspólnego. Nawet gdyby to miała być prawda. - spojrzał w końcu na profesora. Czuł się zagubiony i wtedy szukał. Pozwalał swojej wyobraźni błądzić, uciekać, szukać, w jego głowie wszystko mogło działać inaczej. Czasami w tych wyobrażeniach się zagalopowywał. Nie był jednak na tyle głupi, by mówić przyjaciołom o podobnych rzeczach. Nie byłoby to nic dobrego - w żadnej grupie.
Czuł, że zachowuje się jak tchórz zadając pytania, a potem uciekając przed odpowiedziami, wycofując się. Chcąc się czegoś o sobie dowiedzieć i nie chcąc mieć nic wspólnego z rodem z którego - być może - pochodzi jego ojciec. Choć to wszystko nadal brzmiało raczej jak żart. W końcu przełożył ostatniego ze szczurów do właściwej szafki. Ostatnich słów nie skomentował, chyba zbyt skołowany tym, że Bartius po prostu nie wyśmiał głupot jakie Oscar wygadywał. Że zachowywał się, jakby to na prawdę mogło mieć sens.
- Skończone.
Dodał, wskazując na szczury i znów spoglądając na profesora.


Oscar Reid
Oscar Reid
Zawód : n/d
Wiek : 13
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4896-oscar-reid https://www.morsmordre.net/t5425-poczta-oscara#129109 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6228-oscar-reid#153621
Re: Dziedziniec [odnośnik]19.01.19 19:47
pomona & jayden11 października
Kolejna nieprzespana noc, podczas której prowadził zajęcia przeminęła pod znakiem pewnej nudnej wręcz sztampowości, lecz nikt nie mógł oczekiwać, że profesor z dnia na dzień wróci do swojego dawnego trybu. Potrzebował czasu, żeby przywyknąć i na szczęście trzecioklasiści nie zamierzali zadawać zbyt wielu pytań, widząc w jakim był stanie. Wspominali za to już któryś raz z kolei, że cieszyli się, mogąc spotkać ponownie człowieka, z którym rozpoczęli naukę w Hogwarcie. Nauczycielka na zastępstwie była dobra, jednak ciężko było przeskoczyć z kogoś niesamowicie kontaktowego do pewnego rodzaju służbisty. Jednak zamiast starego Jaydena wrócił nowy - nikomu bliżej nieznany. Nieznany nawet samemu sobie. Powoli dopiero miał nabierać pewności w każdym kroku postawionym po jednej z najokrutniejszych wiadomości, jakie kiedykolwiek go sięgnęły i to jak miał z tego wyjść, miało ukształtować jego dalsze jestestwo. Nie był jednak w tym osamotniony, a pomoc, którą otrzymywał, miała pozostać w jego sercu na długo. Póki co to właśnie ona była najlepszą rzeczą w nim całym. Pomona starała się jak mogła, by nie pozostawał osamotniony w swoim bólu i chociaż nie mogła go z nim dzielić, pozostawała milczącym wsparciem w najtrudniejszych momentach. Wiedział, że musiał się jej jakoś za te wszystkie tygodnie odwdzięczyć, jednak nie wiedział co by to dokładnie miało być. Póki co starał się nie być specjalnym obciążeniem, chociaż temat jego wyprowadzki był dziwnie oddalany. Za każdym razem gdy o tym pomyślał, odpływał w inne miejsce i gubił się po drodze. Panna Sprout też specjalnie nie poganiała go pod tym względem, mimo że zalegał na jej kanapie od końca sierpnia. Mieszkanie z nią stało się jakby oczywistością, a jej obecność sprawiała, że pustka, która była tak uciążliwa na samym początku, zaczynała zapełniać się czymś innym. Mia i Pandora nie miały już wrócić, lecz wciąż na świecie znajdowały się osoby, na których mu zależało. Rodzina była oczywistością i zamierzał się jej trzymać, jednak nie tylko więzy krwi sprawiały, że mógł o bliskich powiedzieć, że mieli specjalne miejsce w jego sercu. Sam odciął się od części przyjaciół, chcąc przetrwać żałobę w pojedynkę - sam nie do końca wiedział jak to się stało, że Pomona była pierwszą osobą, do której poszedł. I został dłużej niż kiedykolwiek by pomyślał. Dłużej niż powinien.
Dzieci i pozostali nauczyciele jeszcze spali, gdy opuszczał mury Hogwartu. Jego praca zakończyła się na ten dzień i jedyne czego teraz potrzebował to zamknięcia oczu. Bo każdy potrzebował snu. Nawet, a może w szczególności profesor astronomii, któremu zmęczenie dokuczało od kilku miesięcy i życie nie dawało mu wcale o tym zapomnieć. Czasami łapał się na tym, że przysypiał na dosłownie kilka minut podczas których pojawiały się obrazy z rzeczy których nie mógł pamiętać. Ciała i twarze. Dziwna wizja koszmaru, która co jakiś czas się powtarzała i której źródła nie potrafił odnaleźć. Nawet nie zauważył, gdy palce zacisnęły się na przewieszonej przez ramię skórzanej torby. Tak wiele dziwnych rzeczy dopadało go w najmniej spodziewanych momentach. Rzeczy, których nie umiał wyjaśnić. Być może dopiero w przyszłości miał zrozumieć albo pozostać nieświadomym już do końca. W tym momencie był pewien jednego - ciepłego łóżka, do którego zmierzał. Przechodząc przez dziedziniec, zauważył, że od drugiej strony ktoś nadchodził. Początkowo kroki były jedynie nierozpoznawalnymi dźwiękami, ale gdy do tego zauważył znajomo wyglądający płaszcz i w końcu z krużganków wyłoniła się cała sylwetka profesor zielarstwa, zmęczenie uleciało.  Zalało go przyjemne ciepło, które zdążył utożsamić z bezpieczeństwem i domem, którego tak potrzebował i które mu sumiennie zapewniała. Uśmiechnął się delikatnie na jej widok, a dłoń rozluźniła się na pasku torby. Wychodząc jej naprzeciw, nie miał pojęcia o tym, co się wydarzyło, lecz już za chwilę miało się to zmienić.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Dziedziniec [odnośnik]22.01.19 15:53
Śpię dobrze. Trochę się martwię tym, co wydarzyło się na politycznym szczycie, ale jeszcze nie ma żadnych oficjalnych informacji na ten temat. Myślę więc sobie, że ta cała szlachta po prostu sobie pokrzyczała dając upust swoim bezsensownym żądaniom, ale minister Longbottom nie ugiął się ich krzykom - i wszyscy rozeszli się do domów. Część niesamowicie rozeźlona, inni, na pewno nieliczni, z ulgą w sercach. Te wyobrażenia sprawiają, że nie martwię się polityką dłużej niż to konieczne. Zwłaszcza, że nie jestem częścią społeczności, która miała swój zjazd w Stonehenge. Poprawiam ostatnie sprawozdanie na temat diabelskich sideł, po czym spokojnie oddalam się w objęcia Morfeusza. Już całkiem przyzwyczajona do nowej rzeczywistości. Jay miał zostać na chwilę - został na dłużej. Co dziwne, w ogóle mi to nie przeszkadza. Prawda jest taka, że i tak widujemy się rzadko. Ja pracuję rano, on po nocach, więc rozmijamy się i widujemy na dłużej jedynie w weekendy. Jednak nawet jeśli zadomowiłby się tak całkowicie, to chyba nie odczułabym tego jako przykry balast lub niedogodność. Dobrze się dogadujemy, zaś opieka nad trzydziestolatkiem wcale nie różni się tak mocno od opieki nad dzieckiem. Głównie gotuję większe porcje, ale to tez nie jest niczym strasznym - miło jest widzieć, że komuś smakuje mój obiad albo słodkie wypieki jakie postanawiam zrobić podczas jednego z wieczorów. To chyba… symbioza. Cieszę się, że moje mieszkanie nie jest już tak puste jak dotąd było. Chociaż kocham Figę z Makiem szaleńczo, to wciąż nie mogę z nimi porozmawiać. Dobrze, że chociaż w nocy grzeją jak całkiem dorodne ognisko - przynajmniej nie umieram z zimna jak wcześniej! Wydaje się więc, że wszystko jest tak jak należy. Odzyskałam wewnętrzną siłę bez względu na to, jak mocno zraniony jest Jayden i jak daleka droga przed nim, żeby przestać popadać w rujnującą melancholię oraz żal spowodowany stratą. Czuję po prostu, że wspólne mieszkanie sprzyja nam obojgu - nawet jeśli to proces powolny, a przynajmniej powolniejszy u niego niż u mnie.
Tylko sporadycznie zastanawiam się co powiedzieliby na to rodzice; wiedząc, że na pewno nic dobrego, odganiam od siebie wszelkie nieprzyjemne myśli. W końcu nie robimy nic złego, dlatego nie zamierzam przejmować się niepopełnionymi zbrodniami. Cieszę się tym, co jest. Ze świadomością jak bardzo ta sytuacja jest ulotną. Pomimo szczerych chęci nauczyciel astronomii nie będzie mógł mieszkać ze mną wiecznie. Inaczej - nie będzie tego chciał.
Przygotowanie śniadania oraz drobnego deseru jest jakąś taką kilkutygodniową, a więc młodą tradycją, która przynosi mi wiele radości. Wciąż. Uśmiechnięte naleśniki z owocami i czekoladowym syropem oraz jagodowe babeczki w kształcie królika poruszającego noskiem muszą przecież sprawiać radość, chociażby minimalną. Zostawiam je na stoliku nim ostatecznie opuszczam mieszkanie.
Co za nieszczęście, że droga do Hogwartu pozostawia wiele do życzenia.
Mogłam nie brać tej gazety.
Jednak kiedy docieram już na dziedziniec szkoły, jestem już poruszona. Zła, smutna, rozczarowana, zszokowana. Informacje podane przez prasę jeżą włos na głowie, wprawiają serce w palpitacje, zaś czoło w widoczne napięcie. Każdego innego poranka obdarzyłabym stojącego przed budynkiem Jaydena uśmiechem, objęłabym mu krótko i zreferowała gdzie i co powinien zjeść, ale dziś nic nie było już takie jak wczoraj i tydzień temu. Podchodzę więc szybko do mężczyzny i niemal na siłę wciskam mu w ręce egzemplarz. - Prorok Codzienny, najświeższe wydanie, chyba jeszcze prosto z drukarni - mówię jakimś takim nieswoim głosem. Przerażonym, gniewnym, spanikowanym. Brakuje tam ciepła oraz powitania. - Widziałeś, co zrobili? Potworzy bez skrupułów, odwołali ministra Longbottoma - ciągnę, aż cała dygocząc, zadając pytanie retoryczne. Nie mógł widzieć. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu uczniów, którzy nie powinni tego słyszeć, ale na szczęście jest na to zbyt wcześnie. - I ten zbrodniarz… ten z gazet… poparł ich i oni poparli jego, rozumiesz? - pytam, a tembr niemal przemienia się w pisk potrzebujący pomocy. Wiem, że źle robię obarczając tymi wiadomościami właśnie niego, ale emocje biorą górę. To przecież oznacza wojnę, Jay. A ty nie jesteś na nią gotowy.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dziedziniec [odnośnik]22.01.19 18:23
Nie nazywał tego, co było między nim a Pomoną. Nie musiał. Byli przyjaciółmi, a przyjaciele pomagali sobie nawzajem, gdy tego wymagała sytuacja. To samo działo się i teraz; Jayden czuł się bezpiecznie w towarzystwie Sprout, nie dostrzegając w tej relacji niczego niewłaściwego. Jak coś tak dobrego mogło być potępione? Nie znali się ani powierzchownie, ani krótko, dlatego przyjaźń między nimi mogła znieść oraz utrzymać o wiele więcej niż gdyby byli dla siebie jedynie znajomymi z pracy. Zaangażowanie, którego się podjęła w stosunku do tego, by pomóc mu utrzymać się na poziomie normalności było niebotycznie ogromne, dlatego podczas odwdzięczania się trudno miałoby mu się udać osiągnąć ten sam próg poświęcenia. Wiedział, że ta pora wkrótce miała nadejść, a jego umysł, powoli przystosowujący się do rzeczywistości, miał wyszukiwać sposobu na oddanie dobra, które dostawał. Nie zamierzał pozostać bezduszny i niewdzięczny. Domyślał się, że Pom nawet nie chciałaby słyszeć o rekompensacie - ta wisiała jednak w powietrzu tak czy inaczej. Wyprowadzka też powinna, lecz była naturalnie spychana na dalszy plan. Na co dzień przed wszystkimi potwornymi wypadkami mieszkali również blisko siebie, chociaż naturalnym było, że mijali się przez większość czasu - Jayden pracował nocą, ona w ciągu dnia. Ale odkąd stali się niepisanymi współlokatorami, poświęcali sobie urywane momenty spokoju. Profesor nie wyobrażał sobie powrotu do samotnych wieczorów, które kiedyś spędzał, ślęcząc nad notatkami czy pracami uczniów; odkąd siedział w jadalni wraz ze sprawdzającą obok zadania domowe Pomoną, nie chciał innego sposobu na przeżywanie tego czasu. Nie chciał czuć się samotny.
Nie wiedział, co się działo po drodze do Hogwartu, ale być może sam dowiedziałby się podczas powrotu. O tym co wydarzyło się w Stonehenge miało być głośno jeszcze długo... Zanim jednak stanęli naprzeciw siebie ze Sprout, dostrzegł, że coś było nie tak. Że Pomona nie miała być taka jak zawsze. Jej kroki były bardziej stanowcze i cięższe, wyraz twarzy zacięty i gniewny. Uśmiech z jego własnej zmienił się w rozchylone lekko usta w wyrazie zaniepokojenia. Jeśli coś tak mocno ją zdenerwowało, nie miała to być prosta sprawa. Nieświadomy powodu całego zajścia mógł jedynie się domyślać, co się działo. Może była zła, bo nastąpił ten dzień miesiąca? Czy to on coś zrobił niewłaściwego? Nie posprzątał? Jego teleskop przygniótł jednego z kotów? Zanim jednak zdążył się odezwać, nauczycielka wepchnęła mu w ręce najnowsze wydanie Proroka Codziennego i wyraźnie sfrustrowana oczekiwała, że mężczyzna zaznajomi się z jego zawartością. I to szybko. Jej słowa zdawały się być dla niego jedynie rzucanymi bez kontekstu urywkami, dlatego szybko rozprostował papier, by wczytać się w treść artykułu na pierwszej stronie. W pierwszym momencie sądził, że to żart, a zdjęcie oraz nagłówek były iluzją, którą dziennikarze postanowili obdarzyć swoich czytelników. Ale gdyby było to prawdą, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Stonehenge w ruinach. Sam tytuł brzmiał złowieszczo, a Jayden nie mógł ukryć spięcia, które przejęło nad nim kontrolę, gdy z każdą kolejną linijką zaciskał palce na papierze gazety. Sprout wciąż stała obok i nie mogła się uspokoić, dodatkowo nakręcając dziwnie niepewną atmosferę. Astronom starał się wyłączyć i skupić na przekazie, ale i to było szalenie trudne. Upadek kamiennego kręgu Stonehenge jest swoistym symbolem końca pewnej ery - ery, w której czarodzieje byli jednością. Vane podniósł na moment spojrzenie na zielarkę, po czym szybko wrócił do czytania. - Oboje dobrze wiemy, że Longbottom przesadził. Nic dziwnego, że zareagowali, ale... - urwał, przebiegając wzrokiem dalej po literach, które tworzyły jakiś szalony bieg wydarzeń. Wyobraźnia astronoma pracowała na najwyższych obrotach, nie szczędząc mu domysłów na temat tego, co miał przeczytać przed końcem artykułu. Lord Voldemort. Czarna różdżka. Dymisja. Terremotio. Dementorzy. Ofiary. Elizabeth. Kolejne wyrwane z kontekstu słowa, które dopiero po chwili zlewały się w jedną całość, trafiając do świadomości astronoma ze zdwojoną siłą. Zapomniał już, gdzie się znajdował i co miał zrobić. Zmęczenie zniknęło bezpowrotnie, pozostawiając jedynie zbyt wiele pytań, tylko jeden artykuł i dwójkę rozedrganych ludzi. - Jeśli... Jeśli to wszystko prawda, Pom... - zaczął, patrząc na nią uważnie i czując zderzenie wielu emocji na raz, nie wiedząc która z nich w nim przeważała. - Jeśli to prawda to obie strony nie są bez winy - zakończył, przemagając zaciśnięte mocno gardło i zaciskając rulon Proroka w pięści.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Dziedziniec [odnośnik]01.02.19 22:50
W istocie, nie chciałabym słyszeć o rekompensacie. Nie po to się staram, nie po to pomagam innym. Nie oczekuję wdzięczności ani podziękowań, wystarczy dobre samopoczucie obdarowanego moją troską. Widzę, że Jay wciąż walczy, że robi to w dużej mierze dla mnie, gdyż poniekąd zmuszam go do tego swoim działaniem. Dostrzegam też, że powoli dobrzeje. Może nie w żadnym zastraszającym tempie, może nawet za wolno - ale wszystko idzie do przodu. Taki przyświecał mi cel kiedy zażądałam od astronoma pozostania w moim mieszkaniu. Osiągnięcie założeń metodą małych kroczków, aż wreszcie będziemy w stanie zakończyć terapię. Czas rekonwalescencji przedłuża się, chociaż w ogóle tego nie odczuwam, nie jest mi przykro ani niezręcznie. Wręcz przeciwnie - odżywam na nowo. I chcę, żeby to trwało jak najdłużej, tak gdzieś w podświadomości. Może nie przyznam tego na głos, w końcu musiałabym się zbyt mocno uzewnętrznić na co oboje nie jesteśmy gotowi, ale cieszę się chwilą. Trwającą niezmiennie od końca sierpnia. Nie wiem jeszcze, że koniec nadejdzie tak brutalnie. Naturalnie, zdaję sobie sprawę, że ten stan nie będzie trwać wiecznie. Jayden wreszcie stanie na równe nogi i nie będzie mnie potrzebował. Trochę z obawą patrzę w kolejny dzień orientując się, że wcale tego nie chcę. Przyzwyczaiłam się. Czuję się bezpieczniej i pewniej kiedy jest obok, nawet jeśli przez większość czasu jedynie się mijamy. Samotność nie jest tak przerażająca, nie potrzebuję prowadzić monologów z Figą i Makiem - mogę mówić o tym wszystkim właśnie jemu, współlokatorowi, wiedząc, że zawsze cokolwiek odpowie. Może monosylabami, ale jednak. Sprawia, że jest po prostu piękniej i barwnie. Zwłaszcza wtedy, kiedy spełniam się podczas przygotowywania kolejnych wypieków lub posiłków; nie spodziewałam się nawet, że tkwi we mnie taka kreatywność. Życie wygląda zupełnie inaczej kiedy obok jest osoba, dla której chce się starać. Przez ten cały czas bardzo się starałam zapewnić profesorowi jak najlepsze warunki do odzyskiwania równowagi po głębokim szoku, jakiego doznał.
Naprawdę nie spodziewam się, że cały ten piękny sen skończy się właśnie dziś. Teraz, za chwilę. Jak tylko dotrze do mnie to, co się stało i jak szybko podzielę się wiadomościami z Vane’m. Myślę przecież, że mamy podobne poglądy na politykę, chociaż praktycznie o niej nie rozmawiamy. Boję się, że mogłabym powiedzieć dużo za dużo, czego nie chcę. Tajemnica musi pozostać tajemnicą, te zaś najprościej jest przemilczeć. Prawdopodobnie to okaże się największym błędem naszej dotychczasowej znajomości.
Podając Jaydenowi gazetę oczekuję wsparcia. Może słów otuchy? Czegokolwiek, co pozwoli mi mieć nadzieję, że to tylko potworny koszmar. Niedługo wybudzimy się z niego i będzie dobrze, tak po prostu. Obserwuję mimikę twarzy mężczyzny, nie wiedząc, czy jestem bardziej zła czy wystraszona. Serce bije w piersi jak oszalałe, stopa nerwowo podryguje w zniecierpliwieniu. Splatam ze sobą dłonie gdzieś za plecami próbując uspokoić niekontrolowane ruchy organizmu. Wreszcie z ust astronoma wydobywają się pierwsze słowa, ale im nie dowierzam. Unoszę brwi wysoko, nie wiedząc co na to odpowiedzieć.
- Z czym przesadził? Z ochroną dla nas? Z zaprowadzaniem porządku na ulicach rządzonych przez szaleńców? - pytam może odrobinę zbyt ostro, ale nie rozumiem stwierdzenia jakie przed chwilą padło. - Nic dziwnego? Oni go obalili, na słodką Helgę… - mruczę, starając się uspokoić. To na pewno dlatego, że Jay nie zdążył jeszcze dokładnie zapoznać się z treścią artykułu. Tak, to na pewno to. - Jak to obie strony? - dopytuję coraz bardziej zdziwiona. - Przeczytaj jeszcze raz, bo nie rozumiesz - stwierdzam lekko zirytowana i poganiam mężczyznę ruchem głowy. Im szybciej zacznie, tym lepiej. Niech czyta aż do zrozumienia, w takich warunkach nie można dyskutować.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Dziedziniec
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach