Wydarzenia


Ekipa forum
Ruchome schody
AutorWiadomość
Ruchome schody [odnośnik]27.02.17 11:10

Ruchome schody

Można na nie wejść na każdym piętrze, także na parterze. Działają trochę jak te w Hogwarcie; po wypowiedzeniu numeru piętra oraz dotknięciu balustrady przenoszą pod wskazane miejsce, dzięki czemu domownicy lub goście nie muszą przeszkadzać pozostałym członkom rodu wchodząc do ich mieszkania. Nie są zbyt szybkie, za to bardzo skuteczne w doprowadzeniu do celu podróży. Podczas której można porozmawiać z ruchomymi portretami.

Rozpiska mieszkańców:

parter - część wspólna oraz sypialnia Polluxa i Irmy; sypialnia Melanii i Arcturusa;
I piętro - mieszkanie Cygnusa III z rodziną;
II piętro - mieszkanie Walburgi z rodziną (?);
III piętro - mieszkanie Alpharda;
IV piętro - mieszkanie Lupusa.

[bylobrzydkobedzieladnie]
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Ruchome schody [odnośnik]25.03.21 14:30
2 listopada 1957

Wdech i wydech. Wmawiała sobie pod nosem, świadoma, że zapewne nic nie zadziała na przerażający stan, uwalniający się powoli z jakiejś szuflady w mózgu. Czarny całun otulający ciało Alpharda wciąż migał jej przed oczami, czasem w najgorszym koszmarze, przekształcając się w miotającego się trupa, który za nic nie przypominał twarzy jej brata. Czarne żyły, które pokryły jego ciało po śmierci, były wystarczająco przerażające, by nie chcieć o nich myśleć. Jedno było pewne. Zginął przecież jak bohater. Wdech i wydech. Wciąż dyszała, usiłując złapać haust powietrza w płuca. Black sypiała mało, a przynajmniej o wiele mniej niż kiedyś. Jedynie regularne kąpiele w krwi, smarowanie twarzy tym specyfikiem, pozostawiało ją gładką, chociaż delikatne worki pod oczami, już zaczynały się pojawiać. Stała tak, wpatrując się w samą siebie w lustrze, w kącie pokoju. Przewróciła jeszcze oczami, przecież jak wmówi sobie, że to nic takiego, to przecież rzeczywiście wszystko odejdzie w niepamięć. Opróżniła już 1/3 butelki rumu. Wpierw wlewała go do kieliszka, maczając delikatnie usta, trawiła gorzki smak wykręcającego twarz alkoholu. Zawsze preferowała wino, kojące i wytrawne, jednak teraz nie było czasu do stracenia. Była już przecież dorosła, mogła robić, co chciała, a już zwłaszcza we własnym domu. Włosy splecione w rozburzony kok poprawiła jeszcze drżącą dłonią i zabierając ze stolika całą butelkę, udała się w stronę wspólnego salonu. Tam na pewno będzie ktoś zabawny. W szale pijaństwa i złości na cały świat nie dostrzegła nawet godziny. Był wieczór, a ciemność ulicy powoli wnikała w korytarze Grimmauld Place i gdyby nie światło świec, nikt nie mógłby dostrzec spojrzenia żadnego z portretów.
- O, przepraszam - powiedziała, zahaczając ramieniem o framugę drzwi, gdy wychodziła z pokoju, kierując się na schody. Twarz zalana była starymi łzami, które zdążyły już wyschnąć, wciąż jednak pozostawiając oczy czerwonymi i opuchniętymi. - Nie zauważyłam - powiedziała na odchodne, schodząc w dół o kilka stopni.
Była taka zmęczona tym wszystkim... Życie sypało się niczym domek z kart, który był w stanie rozburzyć byle podmuch wiatru. Śmierć Alpharda odcisnęła głębokie piętno, ale to wszystko dookoła. Tak bardzo nie chciała opuszczać murów Grimmauld Place, tracić swojego nazwiska, jednak obowiązki wzywały. Teraz skupiona całkowicie na akcji charytatywnej, po nocach wpisująca kolejne zdania do książki, nie rozmyślała nawet o mężczyznach, którzy w ostatnim czasie wręcz uwzięli się, aby starać się o jej dłoń. Lestrange, Malfoy... Nie... To był jakiś koszmar. Nie byli złymi ludźmi, chyba nie... Ale nie tak to sobie wyobrażała. Miała napisać książkę, zostać znaną na cały świat profesorką historii, a nie materiałem na żonkę, którą będą starali się wyrwać z opiekuńczych ramion jej ojca, jacyś lordowie. - Pfff - prychnęła pod nosem i usiadła na jednym ze schodków, akurat jadącym powoli w dół. Miała przeżyć wielką miłość, naprawdę coś poczuć i pozostać wierną swoim ideałom. Szczerze liczyła, że Craig rzeczywiście będzie o nią walczył. Z nich wszystkich to jedynie z nim miała nić porozumienia. Ba... Nić... Och, Aquilo, przestań samą siebie oszukiwać. Płonęło jej serce na myśl o tym człowieku, który tak bestialsko zawrócił jej w głowie. Teraz jednak ubrana była w czerń, miała przeżywać żałobę po Alphardzie. Czarny Pan wypowiedział na pogrzebie słowa jakoby to Alphard miał być z niej dumny. Z niej, Cygnusa i Rigela. Doprowadzi do tego w końcu... Teraz zwyczajnie musiała odpocząć i...
- Panna Blyt-Blythe - powiedziała z szerokim uśmiechem, dostrzegając niedaleko przed sobą rodową uzdrowicielkę. - Źle się czuję, mam- - co ja właściwie mam? - Miałam atak paniki i strasznie boli mnie głowa - do ust podniosła trzymaną w dłoni butelkę rumu i przełknęła łyk, wykręcając usta. - Niech pani usiądzie - położyła dłoń na miejscu na schodku obok siebie, tuż potem podnosząc ją, by sprawdzić, czy nie przykleił się tam żaden pyłek. Na szczęście skrzaty były dobrze wychowane i spełniały swoje obowiązki. Podłoga była czysta jak łza. Do trzeźwości wiele jej brakowało, ale o pijaństwie nie było jeszcze mowy. Zbyt często to robiła, by nie potrafiła udawać, chociaż odrobinę trzeźwej.
[bylobrzydkobedzieladnie]



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.


Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 21.04.21 17:27, w całości zmieniany 1 raz
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Ruchome schody [odnośnik]01.04.21 13:48
Dzielenie dnia na szpital oraz ród Black okazało się łatwiejsze, niż początkowo myślała, a nawet potrafiła wygarnąć z krótkiej doby trochę dla siebie, dbając o własną prywatność, która w ostatnim czasie miała się jakby lepiej. Potrafiła znaleźć czas dla bliskich, wysłuchać ich problemów, pomóc, gdy potrzebowali uzdrowiciela niepytającego o zbyt wiele. Idealnie. Dziś miała krótką zmianę w pracy, pierwszą od długich tygodni, gdy nie raz już rozważała zdrzemnięcie się w gabinecie, bo powrót do domu był prawie nieopłacalny. Nie zdążyła jednak nacieszyć się tym. Wpaść w ramiona lenistwu, wyciągnąć na przyjemnie miękkiej pościeli i odespać trochę, bądź poczytać kilka artykułów naukowych, jakie zalegały na szafce nocnej, czekając na swój moment. Dwie godziny, tyle właśnie spożytkowała, zanim obowiązki znów ją wezwały. Przebrała się szybko, doprowadziła do ładu i zabrała płaszcz z wieszaka, by zbiegając po schodach zarzucić go na ramiona. Nie miała daleko, ledwie kilka kamienic dzieliło ją od miejsca docelowego. Zatrzymała się przed drzwiami, by cicho odetchnąć, a później ledwie musnąć kołatkę nim drzwi otworzyły się, a ona spuściła wzrok na skrzata. Uśmiechnęła się, ledwie zauważalnie rozpoznając Marudka i bez wahania przekraczając próg, gdy tylko ten zniknął. Spoważniała chwilę później, pamiętając dobrze, że ród Black przeżywa żałobę i nie zamierzała tego w żaden sposób naruszać, rozumiejąc ów ból, który przeżywali wszyscy i każdy z osobna. Wiedziała, po co tu jest, zamierzała więc jak najszybciej zrobić, co do niej należy i zniknąć, nie chcąc przebywać w tych murach więcej czasu, niż powinna.
Zdążyła jednak zrobić ledwie kilka kroków, pokonać niedługi korytarz, zostawiając po drodze płaszcz, gdy jej spojrzenie spoczęło na Aquili Black. Stała pacjentka, najczęstsza z którą miała kontakt, bo chociaż świniowstręt nie dawał objawów często, tak ataki paniki były problemem. Wcześniej mogła jedynie zastanawiać się jak dziewczyna sobie z tym radzi, a teraz miała nad tym pewną kontrolę, interweniując, kiedy zachodziła taka potrzeba.
- Lady Black.- odparła i delikatnie skinęła jej głową. Nieco zaskoczył ją ten szeroki uśmiech, radość wręcz promieniującą z drobnej sylwetki. W innej sytuacji nie zwróciłaby na to uwagi, lecz teraz podobne zachowanie było tak mocno nienaturalne wobec ponurej atmosfery, jaką czuć było od samego progu.- Coś się…- urwała, widząc butelkę rumu w dłoni lady.- Rozumiem.- kącik jej ust drgnął ledwo widocznie, ale nie pozwoliła sobie na żaden więcej komentarz.- Ale najwyraźniej poradziła sobie, lady, sama.- oceniła łagodnie. Nie popierała używania alkoholu jako rozwiązania problemów, ale cóż, ten jeden raz najwyraźniej można było przymknąć oko.- To wynik stresu.- ból głowy był wtenczas częstym objawem. Zajęła wskazane jej miejsce, by chwilę później sięgnąć po różdżkę, ujmując delikatnie w palce dziewczęcy podbródek i z wyczuciem skłonić lady do odwrócenia głowy w jej stronę. Końcówka ohii dotknęła skroni.- Decephalgo.- szepnęła jedną z podstawowych inkantacji, którą nawet sama stosowała, gdy ból utrudniał skupienie.
- Ostrzegam jedynie, że im więcej rumu, tym zaklęcie mniej będzie spełniać swe działanie… później.- puściła ją, chowając również różdżkę, ale nie spuszczając wzroku z młodej kobiety. Nie oceniała jej czy zdążyła przesadzić już z alkoholem czy jeszcze była w miarę dobrym stanie. To sama Aquila powinna wiedzieć.- Nic więcej nie dolega, lady?- spytała kontrolnie, jakby jeszcze coś miało przypomnieć się Blackównie.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Ruchome schody [odnośnik]07.05.21 1:39
Ten dzień był jednym z gorszych. Czasem i tak się zdarzało, w końcu czyż nie potrzeba było najgorszych chwil, aby docenić te najlepsze? Minął już ponad miesiąc, a jednak jego widok wciąż był niemal tak żywy jak jego twarz na fotografiach czy portrecie. Nie chciała nawet tam patrzeć, zajmując się tylko i wyłącznie butelką trunku, który w innych okolicznościach, być może nawet nie przeszedłby jej przez gardło. Nie mogła więcej tego pić, ciało i tak powoli zaczęło odmawiać posłuszeństwa, w momencie, w którym usiadła ciężko na stopniu schodów, wpatrując się w kobietę, która już nie raz i nie dwa ratowała jej oddech i rozdygotane serce, w trakcie najgorszych ataków lęku. Nie chciała więcej tak się czuć, słyszeć w głowie bliżej niezidentyfikowanego pisku, dygotać i płakać. Musiała przecież utrzymać fason. - Tak, ta... - wyszeptała, potwierdzając, że poradziła sobie sama. Wciąż wpatrywała się w buty kobiety. Która mogła być godzina? Był już wieczór, to na pewno, ale nie mogło być przecież mowy o środku nocy. Cicha inkantacja wyszeptana przez kobietę pomogła, chociaż ból był już znacznie mniejszy niż jeszcze kilka godzin temu. Siedziała teraz obok niej, a Aquila wpatrywała się nieco zeszklonymi oczami w towarzyszkę, trzymając w dłoni butelkę rumu, aby ta nie przeszkadzała w wygodnym zajęciu miejsca obok niej. - Potrzebuję przerwy - powiedziała, nie odrywając wzroku od niej. - To dobry rum, jak się dobrze skupić, to można sobie wyobrazić, że jest nawet słodki - powiedziała bez przekonania, wręczając Belvinie otwartą butelkę. - Na strych, ale spokojnie. Kręci mi się w głowie - powiedziała gdzieś w eter, dotykając potem balustrady schodów, a te w istocie zaczęły wręcz żółwim tempem piąć się w górę, zapewniając kobietom niezbyt ciekawą podróż z widokiem na korytarze Grimmauld Place 12. - Panno Blythe, ile ma panna lat, tak właściwie? - zaczęła pytaniem, ale od razu je wytłumaczyła. - Nie pytam, by dopiec, ha... Nie... Nie ma panna obrączki - zauważyła, dumna ze swojej pijanej spostrzegawczości, przez pierwsze sekundy nie orientując się, że temat ten może być drażliwy, że nie powinna pytać o takie rzeczy, bądź co bądź, obcej osoby. Zdruzgotana tym potwornym faux-pas, zarumieniła się nieco, ściągając brwi do siebie i wypuszczając głośno powietrze. - Przepraszam, jestem dzisiaj jakaś... - jaka? Pojęcia nie miała. Ostatnie wydarzenia odcisnęły głębokie piętno i chociaż usilnie starała się zmienić własny smutek w działanie, to dzisiaj zwyczajnie nie miała już na to siły. Stres przed jutrem, słowa ojca, które niemal słyszała w głowie, czytając je w liście.
Będzie starać się o Twoją rękę, a Ty powinnaś zrobić na nim odpowiednio dobre wrażenie. Utrata względów kogoś takiego może przynieść Ci jedynie zgubę.
Gonitwa myśli wykręcała jej żołądek na drugą stronę. Trwała w żałobie, której koniec miał nastąpić dopiero za trzy miesiące. Nie zamierzała jej skracać, wręcz przeciwnie. Bała się tego co nastąpi potem, chociaż szykowała się na to od wielu lat. Co jeśli znów przestanie się odzywać ot tak? Nie mogła przecież oczekiwać zbyt wiele, równocześnie podświadomie pokładając całe nadzieje w lordzie Burke. - Nie czujesz samotności w tym całym świecie, panno Blythe? - powiedziała  jeszcze, odbierając ponownie od kobiety butelkę rumu i biorąc łyk prosto ze szkła. Alkohol wykręcił jej twarz, był cierpki i mocny, ale smakował tak dobrze. Kołatanie serca musiało ustać, tak jak ból głowy. Miarowe i ciche stukanie w miarę przesuwania się schodów w górę nawet uspokajało.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Ruchome schody [odnośnik]08.05.21 1:22
Nie oceniała osób, które szczęścia szukały w butelce alkoholu. Nie popierała tego, nie pochwalała w żaden sposób, lecz czy przeszło rok temu nie zrobiła podobnie? Byłaby skończoną hipokrytką, próbując krytykować takie zachowanie. Spoglądając na lady Black, rozumiała jej ból, chociaż i tak widok Aquili z butelką rumu to coś, czego nie spodziewała się. Podobnie jak pozornie pogodne zachowanie naruszające otoczenie w sposób wręcz nieodpowiedni. Nie była jednak osobą, która powinna odzywać się w tej kwestii, wypowiadać swe opinie, to też nie robiła tego. Przywykła, że często pozostawała biernym słuchaczem, jednostką, która skupiała swą uwagę na innych i pozwalała, aby czyjeś problemy zostały jej powierzone. Nie rozpowiadała ich dalej, a jeśli już zwykle z ważnego powodu, omijając wdawanie się w zbędne szczegóły. Zajmując wskazane miejsce, obserwowała Aquilę, próbując rozgryźć, co ją męczyło. Oczywiście, najwięcej winy za niestandardowe zachowanie zrzucała na tragedię, jaka dotknęła ród Black pod koniec września. Miała jednak wrażenie, że za całością kryje się więcej, lecz do tego musiała dopuścić ją sama dziewczyna. Nie zamierzała naciskać, dopytywać samej i mieszać się w coś w co być może nie powinna. Przecież miała własne problemy, komplikacje, jakie ściągnęła na siebie przypadkiem.
- Bardzo możliwe.- odparła cicho, gdy lady faktycznie wyglądała, jakby potrzebowała zwolnić z wychylaniem kolejnych łyków.- Rum to alkohol, którego chyba nigdy nie nauczyłam się pić. Obojętnie, najlepszy i najdroższy czy najpowszechniejszy i rozcieńczony dla oszczędności.- przyznała machinalnie, ale przyjęła podaną butelkę. Zmarszczyła delikatnie nos, gdy dotarł do niej zapach alkoholu. Niby ładny, charakterystyczny, ale nadal przypominał jej szczeniackie lata, kiedy udało się zwinąć butelkę bratu i mieć pierwszy styk z procentami w mocniejszej wersji. Mimo swych słów upiła nieduży łyk, zauważając, że nie był tak zły i ciężki jak pamiętała. Usłyszała pytanie jakie padło moment wcześniej oraz wyjaśnienie owej ciekawości, co skomentowała lekkim uśmiechem.
- Spokojnie, nie urażają mnie takie pytania. Są raczej naturalne i zdążyłam już nasłuchać się różnych komentarzy, aby teraz nie brać za mocno do siebie opinii.- zapewniła dziewczynę, skupiając na niej spojrzenie.- Dwadzieścia sześć.- dodała, odpowiadając na jej pytanie. Nie kryła się z wiekiem, ale też nie chwaliła nim przesadnie. Wiedziała, że staro panieństwo dopadło ją już całkiem i pewnie w oczach wielu została już skreślona, ale nie martwiła się tym. Nie potrzebowała ślubu, gromadki dzieci i całkowitej stabilizacji, aby czerpać z życia wszystko, co mogła. Spuściła wzrok na swoje dłonie, jednej ułożonej na kolanach, a drugiej zamkniętej na szkle. Czasami zaskakiwało ją, że ludzie zwracali na to uwagę, ale również nie dziwiła im się. Spoważniała odrobinę, kiedy w powietrzu zawisło kolejne pytanie. Było inne, niby zdawało się łatwe, ale miała wrażenie, że sięga dalej. Oddała butelkę, ponownie zawieszając spojrzenie ciemnych oczu na swoich dłoniach, lecz teraz jedynie z potrzeby, aby uniknąć spojrzenia w twarz lady Black.
- Zależy, o jakiej samotności mówimy, lady.- odparła wymijająco, nieświadomie mrużąc oczy odrobinę, zanim przeniosła wzrok na kobietę siedzącą obok.- Każdy pozostaje trochę samotny, nawet kiedy ma obok osoby, które kocha i które kochają jego.- szepnęła z nieco zamyślonym tonem.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Ruchome schody [odnośnik]27.05.21 12:00
Lubiła gdy dom był niemal pusty. Gdy kuzynki przesiadywały w swoim pokoju, kuzyni byli na zabawach, ciotki na herbatkach u przyjaciółek, a wujowie w pracy. Lubiła gdy niemal nie było widać żywej duszy, a  Grimmauld Place 12 pozostawało jej rajem. Gdy dookoła było cicho. W domu obowiązywały zasady, ale przecież teraz ich nie łamała. Odpoczywała po ciężkim bólu głowy. Fakt, że w dłoni spoczywała butelka, którą z najwyższą chęcią dzieliła się z uzdrowicielką rodziny, nie miał już najmniejszego znaczenia w kontekście obrazu, jaki mógł narodzić się przed członkiem rodziny Black, który zdecyduje się wyjść ze swojego mieszkania, aby spojrzeć na schody, powoli płynące ku górze, niczym ciemne obłoki, z których zaraz spadnie grad. Alkohol był słodki, a obraz powoli się dwoił. Huśtawka emocji dopiero jednak miała nadejść, gdy Aquila powstrzymywała łzy na końcu nosa, udając niczym rasowa aktorka, że wcale nie jest pijana, a to pociąganie nosem, to być może objaw czarodziejskiego kataru, który przecież każdy musi odchorować raz w roku. Otworzyła szerzej oczy, gdy panna Blythe przyznała się, że nie umie pić rumu. W sumie, jakby się nad tym głębiej zastanowić, Black uznała, że też nie potrafi. - Och, ale to nie przeszkadza, trzeba tylko przechylić - powiedziała mętnie, patrząc, jak uzdrowicielka upija z butelki łyk słodkiego alkoholu. Czy rum tak działał, że miało się ochotę na rock'n'rolla? Przecież nawet nie słuchała takiej muzyki. - Dwadzieścia sześć... - powtórzyła, otwierając szerzej oczy i kręcąc delikatnie głową. Niewiarygodne... Oczywiście, w tym wieku Belvina była już szanowaną uzdrowicielką, widocznie skupiła się na pracy, nie była też kimś, kogo uznać można by było za starą pannę, ale... No właśnie. Ale. - Ja panny nie oceniam - powiedziała wzruszając ramionami, bo naprawdę starała się tego nie robić, chociaż oczywiście plotkarska dusza przejmowała czasem władzę nad świadomością, wyrabiając sobie własną opinię. Upiła łyk z butelki, którą przekazała jej Belvina, gdy akurat wjeżdżały schodami na pierwsze piętro, które zatrzymały się na nim, w oczekiwaniu czy te podejmą jakąś akcję. Black nawet o tym nie myślała, zbyt skupiona na tym co wydarzyć się miało jutro. Może był to wynik stresu...? Tremy? Przecież tak rzadko ją miewała. - Ja nie mogę sobie na to pozwolić - powiedziała krótko, przechylając głowę. Była urodzona w innej rodzinie i miała na sobie inne obowiązki. Nie zamierzała się ich wypierać, dumna, że to kolejny sposób, aby przysłużyć się rodzinie. Były jednak wątpliwości, które pojawiały się nawet przy kimś takim jak Craig. Nie chodziło o jego osobę, nie miała mu właściwie nic do zarzucenia, ostatnio wręcz był dla niej bardziej ludzki i szczery, niż większość ludzi. Nie chciał starać się o nią z obowiązku, jak wprost napisał to Francis Lestrange. Zależało mu... Coś jednak spędzało sen z powiek. - Nie jestem przeciwniczką wojny - powiedziała unosząc dumnie głowę wyżej. - Wręcz prze-przeciwnie... Tylko mogłaby, no wiesz... Może pójść szybciej? - wzruszyła ramionami, nie mając żadnych logicznych argumentów na to. Zmarł jej brat, właśnie w wyniku tej wojny. Obawiała się... Ba! Była pewna, że nie będzie on ostatni. - Jutro mam spotkać się z kawalerem, który walczy o nasze dobro - powiedziała spokojniej, znów przekazując butelkę rumu i kładąc dłoń na poręczy schodów, aby te pojechały jeszcze wyżej. - On jest... Ha... Hm... - brakowało jej słów, ale nie poddawała się. - On jest dobrym człowiekiem, dla mnie bardzo miły, dobry, szanuje mnie - wymieniała, powtarzając się już. Spojrzała w końcu na Belivinę, oczami, do których powoli napływały łzy, nie potrafiła już ich powstrzymać, nie na to wyobrażenie. - Boję się, że zostanę wdową - powiedziała głucho, a tam myśl przytłoczyła ją bardziej niż inne. Strata Alpharda była drastyczna, odebrała niewinność i wyrwała serce, rozrywając je na tysiące kawałków. Jak miałaby to przeżyć jeszcze raz? Jak miałaby się zakochać, a potem znów przywdziać czerń? Zza rogu wyszedł skrzat, nieco zaskoczony widokiem, jaki przed sobą zastał. Przez chwilę stanął jak wryty, a trzymana w ręku tacka po herbacie, jaką akurat wynosił prawdopodobnie z gabinetu ojca, zatrzęsła się lekko. - Sio! - powiedziała tylko Black, machając na niego ręką. - Panny skrzaty też są takie... jak to nazwać... Takie nieposłuszne? - spytała, chociaż skrzat złym zachowaniem się nie wykazał.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Ruchome schody [odnośnik]15.06.21 21:34
Sunąc wzrokiem po ścianach, słysząc ciszę spowijającą budynek, spotykając na swej drodze jedynie skrzata oraz jedną lady… zauważała, jak bardzo rodzinny dom Aquili Black, różnił się od jej własnego. Nie chodziło tu już nawet o różnice majątkowe, o czystość krwi czy wyższość, z jaką zostałaby potraktowana, gdyby postanowiła na głos przyrównać Blacków do Blythe. Zaskakiwał ją jedynie spokój panujący teraz, coś, czego nie pamiętała, aby kiedykolwiek miało miejsce. Będąc dzieckiem, żyła pośród rodziny, przebiegając korytarzem rodzinnego domu, zgrabnie wymijała każdą osobę, która stawała jej na drodze. Tamten dom żył, o każdej porze dnia i nocy, był głośny, czasami przytłaczający. Mimo że były to wspomnienia dzieciństwa, wcale nie żałowała ucieczki setki kilometrów dalej. Wolała cisze własnego mieszkania, spokój nowego miejsca pracy, stabilność szpitala, nawet jeśli chaos w jego murach potrafił rozpętać się niespodziewanie. To było lepsze, bliższe sercu.
Przeniosła ciemne spojrzenie, naznaczone jeszcze zamyśleniem, na kobietę siedzącą obok. Delikatny, rozbawiony uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy usłyszała komentarz.- Oczywiście, lecz nie o to mi chodziło.- powstrzymała cichy śmiech.- Mój starszy brat zawsze powtarzał, że alkohole trzeba umieć pić, jeśli się do nich zabiera.- wzruszyła lekko ramionami, nie wdając się w więcej szczegółów. Nie było sensu rozwodzić się nad tym, sama również nigdy nie dopytywała Atticusa, co miał na myśli. Chociaż jeśli miała się zastanowić, chyba rozumiała o co mu chodziło. Bezmyślne wychylanie zawartości butelki, zwyczajnie nie sprawdzało się w przypadku każdego wysokoprocentowego trunku.
- Wyglądam na starszą? Młodszą? – uniosła delikatnie brew, przyglądając się Aquili. Była ciekawa odpowiedzi, nawet jeśli takowa nic nie zmieni. Nadal pozostawała starą panną, obojętnie ile młodziej lub starzej mogła wyglądać.- Nie boję się oceny, a natura ludzka jest na tyle zdradliwa, że szybko zostajemy zaszufladkowani.- kącik ust drgnął, lecz tym razem poskąpiła uśmiechu. Wiedziała to z doświadczenia, sama przecież robiła to wielokrotnie i przez pryzmat skąpych informacji przyklejała już łatkę poznanym osobą. Zrobiła tak przecież nawet w przypadku Macnaira, czego teraz z biegiem czasu pożałowała i zmuszona była skorygować, co też okazało się nie tak problematyczne.
- Nie wątpię. Ktoś o lady pozycji musi mierzyć się z większymi obowiązkami. Ja mogłam sobie pozwolić na to, chociaż moja rodzina nie była zachwycona.- przemilczała, że Blythe lubili wydawać dziewczęta za lordów i kilkukrotnie udało im się to. Z perspektywy czasu była prawie pewna, że gdyby nie trudny charakter, który posiadała już za młodu, najpewniej szukaliby i jej podobnego kandydata.- Kiedy miałam naście lat, przypuszczałam, że będąc w obecnym wieku… będę już miała męża i dzieci, będę starała się być szczęśliwa w tym, co przyniesie życie i los.- dodała, kiedy wypiła kolejny łyk rumu. Alkohol rozwiązywał język, pozwalał wypowiedzieć to, co zwykle pozowało jedynie w myślach. Nie mówiła tego z zaufania do Aquili, mimo wszystko, całej grzeczności, jaką okazywała, dotąd pozostawała ostrożna wobec młodej kobiety. Teraz trunek tłumił rozsądek, który nakazywałby trzymania języka za zębami, nawet w takich błahych sprawach.
Skupiła ponownie spojrzenie na lady, dając jej mówić. Była dobrym słuchaczem, więc robiła to nawet teraz, a może zwłaszcza teraz? Zauważyła tą chwilową zmianę w tonie kobiety, załamanie grzecznościowej formy, aby przez moment przejść na formę per Ty. Nie przeszkadzało jej to, zwykle też nie zwracała na to uwagi.- Również chciałabym, aby poszła szybciej, aby już minęła dając Nam świat, którego potrzebują kolejne pokolenia. A co ważniejsze, przestała zabierać czarodziejów, którzy zdecydowanie nie powinni ginąć.- przyznała cicho. W ostatnim czasie coś zaczęło się zmieniać, całokształt sytuacji wyciągał na wierzch to, co dotąd odrzucała. Wartości, które wyznawała jej rodzina i w których się wychowywała, zaczynały nabierać sensu.
Cień zainteresowanie błysnął w brązowych tęczówkach, kiedy lady Black postanowiła podzielić się informacją o zbliżającym spotkaniu. Randka z lordem? Nawet nie chciała się zastanawiać, jak bardzo szablonowe i poprawne musiały być takie spotkania.- To najważniejsze, nie ma chyba nic gorszego niż brak szacunku.- stwierdziła. Nie były blisko, nie znały się przesadnie, ale mimo to nie chciałaby wiedzieć, że Aquila trafiła na lorda, który okazałby się skończonym dupkiem.- Kim jest ów lord? – spytała z ciekawością, by po chwili skrzywić się.- Przepraszam, czasami zapominam się ze swoją ciekawością.- wyjaśniła i lekko przewróciła oczami. Widząc łzy w oczach lady, zdziwiła się mocno, ale kolejne słowa wytłumaczyły wszystko.
- Chciałabym zapewnić, lady, że tak się nie stanie.- westchnęła cicho. Okropny był to scenariusz, ale jednak możliwy, skoro ów mężczyzna jakkolwiek mieszał się w wojnę.
Zerknęła na skrzata, który został przegoniony przez jej rozmówczynię. Zaśmiała się cicho, lekko.- Gdybym tylko miała skrzata, bardzo możliwe, że byłby równie nieposłuszny.- nie mówiła poważnie, gdy według niej stworzenie nie zrobiło nic złego, ale też nie miała za wiele do czynienia z nimi. Ciężko było więc ocenić.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Ruchome schody [odnośnik]26.07.21 17:29
Umiejętności picia alkoholi wszelakich nie leżały w naturze dobrze urodzonej damy, to też Aquila od dawien dawna preferowała drogie wino i jedynie raz na jakiś czas kosztowała trunków mocniejszych. Cisza tego miejsca bywała przytłaczająca, to też wydawało się wręcz zabawnym, jak wiele wolności czuła upijając się doskonałej jakości rumem, gdy schody mknęły same w górę, posłusznie wypełniając rolę mieszkańców tego domu. - Na starszą - odpowiedziała nieco bez zawahania się. - Ale to nie wynika z tego, że wie panna... Że panna ma zmarszczki, czy coś, chociaż na to też znam doskonały sposób! Oh, mogę pannę skontaktować z-z panną Chang - zamieszała się we własnych myślach, gdy te poszły zdecydowanie za daleko. - O czym to ja? - pytający wzrok usiłował zorientować się w położeniu. - Ach tak, nie ma panna zmarszczek. Tylko autorytet w swojej dziedzinie - zamiast starości - posłuch. To wcale nie było takie złe rozwiązanie. Uroda i odpowiednia wiedza, gdy tylko szły w parze, otwierały zbyt wiele drzwi, aby można było kiedykolwiek żałować. Kobieta miała rację, bo ludzka natura potrafiła obeżreć ciało do kości, a umysł zupełnie zatruć. Jak wiele razy Aquila została poddana ocenie, na którą nie zasłużyła, dlatego, że ktoś zechciał przypisać jej cechy, których przecież nie miała? Jak wiele razy kobiety takie jak ona musiały mierzyć się z tym co ludzka wroga natura zechciała na jej temat opowiedzieć i wcisnąć w konkretny stereotyp. Za plecami w Hogwarcie dało się słyszeć, że jest pusta, że jedynie pieniędzy i sukieneczek jej potrzeba, a wszelka wiedza, którą zdobywała, nie znaczyła zupełnie nic. Wciąż wściekła na tamte czasy, nie winiła siebie samej. Przecież reagowała wtedy odpowiednio. Żal było wracać wspomnieniami, chociaż historię należało znać. Posmutniała na każde kolejne słowo Belviny, przecież słowa o niespełnionych celach nie mogły być wesołe. Mogła co najwyżej szukać w tym pozytywów i to też próbowała robić. - I dlaczego to się nie stało? - zadała pytanie być może zbyt bezpośrednio, ale alkohol działał na umysł, rozstrajał ułożoną mowę. Zresztą, ciekawa była czy cokolwiek stało za takim wyborem panny Blythe, czy może po prostu nie miała okazji... - Jest panna szczęśliwa? - zadała w końcu pytanie, czarnymi oczami, które drgały przez ilość wypitego rumu, wpatrując się w kobietę. Szczęście zdawało się być ulotne niczym wiatr. Życie przynosiło nieoczekiwane i zupełnie drastyczne momenty, które wyrywały serce i odbierały całe nagromadzone przez wcześniejsze miesiące dobre chwile. Niczym potężny młot, uderzało w mur budowany z radości, aby na końcu zostawić go w ruinie. Wzrok spuściła niżej, nie chcąc, aby kobieta dostrzegła w nim łzę na wspomnienie o ginących na wojnie ludziach. Alphard był przecież bohaterem, był oddany ideałom i ojciec był z niego dumny, ale tęsknota za każdym ciepłym słowem rozrywała gardło. - Liczy się cel - wypowiedziała cicho, obserwując portrety, które drzemały. Strach przed utratą brata się ziścił, zamieniała go w siłę, a przynajmniej starała się to robić. Ubrana w czerń posiłkowała się wszystkim, co dał jej los, aby tylko ręce były silniejsze, a umysł sprawniejszy, a jednak... Jednak wizja utraty ukochanego, zostania wdową, zostania samotną matką... Nie potrafiła wyobrazić sobie tego uczucia, chociaż scenariusz zdawał się być realny i to przytłaczało. - Mężczyzna musi sza-szanować kobietę - zająkała się, ale głos miała pewny, choć pijany. - Ci wszyscy mężczyźni, którzy myślą, że mają nad nami władzę i korzystają z siły - westchnęła głęboko. - To nie władza... To desperacja - przyznala w końcu, ciesząc się, że sama nie musiała się z tym borykać, ale przecież historia, którą opowiedziała jej Celine, te, które już słyszała... Mroziły w żyłach krew, ona nie mogła sobie na to pozwolić. Potrzebowała partnera, silnego i chroniącego jej, ale partnera, a nie tyrana. - Oh, proszę nie przepraszać - machnęła ręką, bo alkohol zupełnie wniknął w głowę, przechodził po języku i niżej przez gardło, aż cały organizm chłonął rum. W pobliżu nie było nikogo, jedynie skrzat domowy. Wzięła więc łyk z butelki, usiłując dodać sobie więcej odwagi. Nie było to tajemnicą, już nie. Przecież zaraz świat się dowie, skoro jutro mieli oficjalnie przejść przez londyński park. - Lord Craig Burke - wypaliła w końcu, rumieniąc się nieco.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Ruchome schody [odnośnik]01.08.21 17:14
Zdławiła w sobie śmiech, kiedy dostała odpowiedź na swoje pytanie. Może nie tego się spodziewała, a raczej na pewno. Częściej w końcu słyszała, że wygląda młodo i swego czasu, właśnie przez to podważano jej słowa w pracy, lecz wiedzę posiadała adekwatną. Teraz mniej przywiązywała uwagę do wieku i tego na ile może wskazywać jej aparycja dla postronnych. Do trzydziestki nadal miała parę lat, więc póki co, nie martwiła się. Teraz jednak słyszała coś innego, może to i lepiej?
Słysząc szybkie wyjaśnienia, podsycone zdawałoby się paniką, nie wytrzymała i zaśmiała się cicho. Spoglądała na dziewczynę z rozbawieniem, kiedy ta nadal prostowała swoje słowa.- Mam nadzieję, że to nie zmarszczki.- stwierdziła żartobliwie. Zastanowiła się nad tym. Autorytet? Czasami w to wątpiła, lecz skoro ród Black, zwrócił się w jej stronę i zaproponowano jej pracę, coś w tym musiało być. Pracowała na to, miesiącami rozwijając się w magii leczniczej, zgłębiając anatomię i robiąc wszystko, aby być coraz lepszą. Uwielbiała swoją pracę, nawet jeśli czasami zaczynała ją przerastać, presja i nadmiar obowiązków, jakie brała na siebie. To potrafiło przytłoczyć, wyciągnąć całe siły gromadzone w ciele, doprowadzić do momentu, gdy nie starczyło ich. Wiedziała jednak, że nie zmieniłaby niczego, a tym bardziej nie żałowała wszystkiego, co zrobiła dotąd, aby znaleźć się dokładnie w tym miejscu. Poświęciła sporo, jeszcze więcej postawiła na jedną kartę, ryzykując wielokrotnie. Nawet jeśli obecnie, określano ją starą panną, posyłano spojrzenia pełne dezaprobaty, nie miało to znaczenia. Była szczęśliwa, podyktowała własne życie tak, jak chciała.
Mówiąc o przyszłości oczami nastolatki, nie czuła teraz, aby wiele straciła. Nie była żoną, nie miała dzieci, lecz zyskiwała coś w zamian. Nie była, jak przeciętne kobiety, nie szukała stabilizacji w rodzinie, szczęścia u boku męża, spełnienia w gromadce dzieci. Przypuszczała, że na to przyjdzie czas, prędzej czy później albo może nigdy. W przeciwieństwie do siedzącej obok lady mogła opóźnić ten moment maksymalnie, jak tylko się dało, bądź zrezygnować całkiem. Mogła sprzeciwić się rodzinie i spotkać się jedynie z dezaprobatą wobec swojego postanowienia. Marne to były konsekwencje, nieistotne na tyle, że dawno już pogodziła się z nimi i żyła własnym życiem. Najpierw u boku lorda, teraz obok mężczyzny, który stawał się ważniejszy niż inni. I nadal nie widziała powodów, aby zmieniać swe cele i dusić ambicje.
- Kiedy podrosłam, okazało się, że nie nadaję się na żonę i matkę. Pozostawienie kariery na rzecz domu i rodziny, było przytłaczającą myślą, więc wybrałam to, czego chciałam bardziej.- wyjaśniła, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech.- To nie jest powód do smutku, a już na pewno, gdy niczego nie żałuję.- dodała pogodnie. Pytanie o szczęście sprawiło, że zamilkła na chwilę. Czy była? Ulotność tego uczucia, zwłaszcza w obecnych czasach, była już przygnębiająca.
- Teraz tak, bardziej niż kiedyś. Jednak nie wiem, co przyniesie jutro czy nadal tak będzie.- nie było, co się oszukiwać. Z dnia na dzień, mogło zmienić się wszystko.
Spoważniała, gdy temat stał się cięższy. Wiedziała dobrze o stracie, jakiej doznał ród Black, mogła tylko przypuszczać, jak bardzo śmierć brata musiała boleć. Mimo że nie miała najlepszych relacji z braćmi, nie chciała nawet myśleć o tym, że coś mogło im się stać. Na wpół świadomie zacisnęła palce na materiale sukienki, dając jedyny wydźwięk emocją. Pozwoliła ciszy trwać, osiadać przyjemnie w powietrzu, póki sama Aquila nie przerwała tego stanu.
Spojrzała na nią ponownie z większą uwagą.
- Ich potrzeba kontroli, jest śmieszna. Boją się, że możemy ich nie potrzebować tak bardzo? – uniosła delikatnie brew, a kącik ust drgnął, lecz nie wygiął się w uśmiechu.
Kiwnęła lekko głową, kiedy usłyszała, że nie musi przepraszać. Może i tak, jednak wiedziała, że przesadna ciekawość często jest niemile widziana. Teraz jednak wzięła górę, nawet jeśli świat szlachty, ta pozłacana klatka, z której nie szło się uwolnić, nie interesowały jej bardziej. Gdy padło imię i nazwisko, zamarła na krótki moment. Słyszała wręcz echo własnego serca, które na moment zgubiło swój zdrowy rytm, zamierając równo z ciałem. Szum krwi w uszach, ogłuszał. Wszystko jednak ustało parę sekund później. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zostawiła Craiga, odtrąciła go, wyrządzając mu krzywdę, której nie była świadoma na moście, lecz przypadkowe spotkanie na Nokturnie dało posmak goryczy i mimo że nie łączyło jej z Nim już nic... poczuła się dziwnie. Naprawdę miała właśnie zachować się, poczuć, jak przysłowiowy pies ogrodnika? Nie chcieć, lecz nikomu nie oddać? Z trudem powstrzymała grymas niezadowolenia, wobec własnych emocji.
Wymusiła uśmiech, uniosła kąciki ust, delikatnie mrużąc oczy na widok dziewczęcego rumieńca.
- Sądząc po tym rumieńcu, nie jest dla lady obojętny.- poczuła cień rozbawienia, gdy tylko emocje ucichły.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Ruchome schody [odnośnik]07.08.21 15:08
To, co opowiadała ta kobieta, w pewnym sensie przerażało. W jaki sposób mogła się nie nadawać? To oczywiste, że niektóre kobiety miały skazę i nie mogły rodzić dzieci, ale czy ją też to dotyczyło? Cóż za smutek i żałoba. Wstyd było pytać, czy jej ciało jest uszkodzone, przecież nie wypadało robić takich rzeczy. Nawet jeśli ciekawiły, to była to sprawa bardzo prywatna. - Oby panna nie żałowała - powiedziała już nieco ciszej, przeświadczona, że i tak dzień może nastać, kiedy starość zajrzy w okna, a samotność zakłuje we wciąż młode serce. - Historia lubi zataczać koło - powtarzała niczym mantrę. - Warto wyciągać z niej lekcje. Nawet z własnej przeszłości, bo przecież nikt nie zna nas tak jak my sami, jak my same - podkreśliła ostatnie trzy słowa, stawiając na nich akcent, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie, że są kobietami w tym konkretnym momencie. - Ale będziemy ich potrzebować - przewróciła oczami, zawiedziona, że tak jest. - A oni nas... - uniosła jeszcze butelkę nieco wyżej do góry, podając ją kobiecie. Gorzki rum dziś smakował niczym odtrutka, niósł ukojenie. - Po prostu niektórzy zbyt dosłownie biorą sobie określenie słaba płeć - ściszyła nieco wzrok. Aquila Black zresztą, choć pewna była swojego celu i obowiązków, nie wierzyła tak staromodne podziały, jakimi była całkowita władza mężczyzny nad kobietą. Przecież wszystko było kwestią szalenie dyskusyjną, o ile oczywiście miała protekcje. Lepiej było iść ramię w ramie, niż biec za sobą. Partnerstwo. Rozważania na temat adoratora wywoływały dziwną plątaninę emocji. Z jednej strony zadowoloną, że on tam był, z drugiej stronie zaś udręczoną powodem. Czy naprawdę jej pragnął, czy po prostu musiał? Spojrzała na kobietę z lekkim wyrzutem, chociaż wcale nie miała pretensji. - To bez znaczenia - wydusiła z siebie z nietęgą miną, wzrok przesuwając gdzieś dalej, na kawałek tapetowanej ściany. Ojciec w liście napisał wyraźnie i chociaż sam wspominał w nich, że może się nie godzić, to przecież oczekiwał jasnego rezultatu. Rezultatem miał być ślub. Sztuczny wybór i tak ktoś już dawno jej zabrał. Nawet jeśli teraz przez twarz przemykał rumieniec i wydawało się, że trafiła wyjątkowo dobrze, to nie miało znaczenia. Liczyło się to czego miały dopiąć dwa rody, a nie to, czego sama by chciała. Tak samo było przed laty z Perseusem Crabbe, tak samo będzie teraz. Tyle szczęścia, że szanował ją, że dbał i, że zapewniał bezpieczeństwo. - Jest... Jest lordem z dobrego rodu - powiedziala w końcu przesuwając wzrok z powrotem na kobietę, a w jej oczach oprócz alkoholu widać było melancholię. - To dobry człowiek, bardzo prawy - uśmiechnęła się, choć w upitych spojówkach nie było widać tej radości. - Mój pan ojciec pozwolił mu się zalecać - wyjawiła niczym sekret. Wstała do góry, chwytając się jeszcze barierki, bo chwiejność nóg przeszkadzała. - Dz-Dziękuję za towarzystwo - dygnęła, chichocząc pod nosem, po czym odwróciła się od Belviny plecami i udała do własnego pokoju. Sama.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Ruchome schody [odnośnik]08.08.21 11:19
Zaśmiałaby się pewnie w głos, gdyby miała pojęcie, jakie wnioski czy obawy wyciągnęła z jej słów dziewczyna. Najpewniej również wyjaśniła tę kwestię, nieco dokładniej określając, co miała na myśli. Miało to jednak pozostać w niewiedzy, nieświadomości i złudnemu przekonaniu, że wszystko było jasne. Kąciki jej ust niosły się lekko, jakby dla dodatkowego zapewnienia, że tak było dobrze, lepiej dla niej.- Nie sądzę, abym miała tego pożałować.- decyzja była świadoma, bardziej niż się wydawało. Miała swoje szanse, możliwości, aby zmienić coś, wyprostować sytuację i iść tą samą ścieżką, jak większość kobiet. Nadal jednak uważała, że nie powinna. Życie było jedno, a ona nie chciała tracić go w potrzasku obowiązków innych, niż te w których naprawdę czuła, że jest na swoim miejscu.
Słuchała z uwagą Aquili, bo chociaż uważała ją za mądrą młodą kobietę, tak nie spodziewała się podobnych słów. Miała dużo racji, tylko one same znały się najlepiej, tylko one same wiedziały o sobie wszystko. Nigdy nie określiła tego podobnym stwierdzeniem, lecz zawsze właśnie to nią kierowało. Nie zwracała uwagi na karcące słowa otoczenia i dezaprobatę wycelowaną w jej kierunku, bo znała siebie, wiedziała, co może i ile może. Pokiwała powoli głową w lekkim zamyśleniu i z cieniem niezadowolenia.
- Będziemy, prędzej czy później.- przytaknęła niechętnie. Niezależność i dźwiganie na barkach problemów, komplikacji było dobre, lecz w końcu musiało braknąć sił. W końcu trzeba było poszukać wsparcia u Nich. Wzięła podaną butelkę, by wychylić większy łyk alkoholu, czując, jak drażni przełyk, lecz tym samym pozwala skupić myśli na czymś innym. Oddała zaraz rum w ręce dziewczyny.- Tak pewnie łatwiej, niż zaakceptować, że słabość jest tylko pozorna.- szepnęła z lekkim rozbawieniem. Świat był pod tym względem dziwny, nie akceptując, że to, co dawniej przyjęto za normy, mogło okazać się błędem. Kiedyś się tym irytowała, ale teraz coraz częściej nie zwracała uwagi, nie musiała aż tak bardzo. Nie stała już u boku lorda, nie wisiała nad nią myśl, że nie pasuje do jego świata z surowymi zasadami, które miały być dla niej obce. Teraz była w innym miejscu, innym czasie, obok człowieka, który wywrócił nawet jej własne poglądy do góry nogami, zaskakując wyjątkowo.
Uniosła brew, kiedy padł komentarz względem jej słów.
- Nie sądzę. Łatwiej jest spędzić życie u boku mężczyzny, którego można pokochać lub w którym odnaleźć przyjaciela i partnera.- podjęła ostrożnie, wahając się nad każdym słowem.- Niż takiego, którego będzie się jedynie tolerować z przymusu lub nienawidzić do końca życia.- dodała nieco ciszej. Wiedziała, że świat arystokracji rządzi się surowymi prawami, gdzie na miłość pozostawało niewiele miejsca, ale skoro zawsze istniała na nią szansa, po co celować w coś innego. Mimo to uwierała ją dziwnie myśl, że to o Craigu rozmawiają, że to na myśl o nim, policzki lady Black pokryły się rumieńcem.
Uśmiechnęła się oszczędnie na określenie prawy człowiek. Miała różne określenia na Craiga Burke, lecz to zdawało się pasować najmniej. Znała go dobrze, wiedziała o nim więcej niż najpewniej inni, zdążyła przyjrzeć się każdej masce, jaką przywdziewał dla świata i nauczyła szukać prawdy w męskich oczach, które szczerze śmiały się rzadko, łagodniały na krótko. Poznała jego najlepsze cechy i te najgorsze, zaakceptowała praktycznie wszystkie, ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia.
Powodzenia, Aquilo. Jeśli spróbujesz się w nim zakochać, będziesz miała przed sobą długą drogę, bo chociaż mak nie posiada kolców, kaleczy nadal, ale warto ryzykować. Warto bardziej niż się wydaje.
Żadne z tych słów nie opuściło jednak jej ust, nie mogła jej tego powiedzieć, a jedynie trzymać za nią kciuki, bo właśnie Aquila Black, była tą, która zasługiwała na Craiga i on na nią.
- Ależ proszę.- rzuciła jedynie, uśmiechając się grzecznie. Niedługo później, opuściła kamienicę rodu Black, by wrócić do siebie.

| zt x2



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Ruchome schody
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach