Wydarzenia


Ekipa forum
Sala główna
AutorWiadomość
Sala główna [odnośnik]10.03.12 23:00
First topic message reminder :

Sala główna

★★
Wnętrze karczmy jest brudne, zaniedbane i zapuszczone, chłodne i odpychające, jeżące włos na głowie nowoprzybyłych. Zwykle też, co ważniejsze, jej wnętrze jest puste, dzięki czemu załatwianie interesów staje się odrobinę łatwiejsze i mniej ryzykowne. Handel kradzionymi przedmiotami, truciznami, alkoholem nieznanego pochodzenia, szmuglowanymi zza granicy miotłami, diablim zielem przemycanym z Bułgarii, czy ciałem – wszystko uchodzi tutaj na sucho, gdyż bywalców obowiązuje niepisany pakt milczenia. Przysięga zachowania dla siebie wszystkiego, co zostało zobaczone, wszystkiego, co zostało powiedziane.
W głównej części lokalu znajduje się kilkanaście ław i stolików, wszystkie podniszczone, pozalewane steryną. Jest tam też oczywiście kontuar, przy którym stacjonuje barman, nie został on jednak ulokowany tuż przy głównym wejściu do Mantykory, a kawałek dalej, skąd pracownicy mają dobry widok na to, kto wchodzi, a kto wychodzi. Nieopodal znajdują się dwie pary drzwi – jedna prowadząca na niewielki korytarz z przejściem do gabinetu i piwnicy, druga – na zaplecze, gdzie krzątają się zatrudnione dziewczyny. W kącie widać też schody, które prowadzą na piętro, ku nielicznym pokojom, w których zdesperowani klienci mogą się przespać lub zaznać uciech cielesnych.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala główna [odnośnik]25.02.21 17:12
Mulciber nie był człowiekiem normalnym; pokusiłaby się stwierdzić, że w ogóle nie był człowiekiem w takim znaczeniu tego słowa, jakiemu przyklaskiwała szersza publika. Jego niezachwiany stoicyzm stanowił dla Elviry zarówno niemożliwy do doścignięcia ideał, jak źródło podskórnego niepokoju. Nie chciała dawać mu satysfakcji ze strachu, lecz już podczas ich pierwszego spotkania w piwnicy tej właśnie karczmy wiedziała, przeczuła podświadomie, by nie spoglądać mu w oczy zbyt często. Pomyśleć, że dała się zwieść i zauroczyć aurze czarnomagicznej potęgi. Powinna była zaufać własnemu instynktowi i nie dopuścić do sytuacji, w której narazi się na zetknięcie z tym mężczyzną sam na sam.
Jak teraz.
Czarny materiał rękawiczki napiął się, gdy zwinęła prawą rękę w pięść. Palcami lewej obrysowywała krawędź szklanki z whisky. Niepotrzebnie panikowała, tym razem nie byli przecież sami; choć zajęli miejsca w ciemnym kącie głównej sali, wciąż mogła usłyszeć postukiwanie kieliszków u barmana, pijackie okrzyki oraz przyciszone rozmowy. Publiczne miejsce zapewniało bezpieczeństwo. Chciałaby w to wierzyć. Przede wszystkim - chciałaby nie być tchórzem i potrafić obronić się na własną różdżkę. Nadejdzie w końcu ten pieprzony dzień, gdy będzie w stanie.
Drgnęła lekko, gdy na skraju widzenia dostrzegła subtelny ruch. Potem się odezwał, a w gardle spięło ją wspomnienie pustej komnaty. Postaraj się, bym się dobrze bawił na koniec. Musiała unieść szklankę ponownie, choć skórę pod rękawiczkami miała śliską i zimną, w uszach dominował szum. Dopiero cierpki smak Ognistej, płomień w przełyku, dodały jej odwagi, by rzucić mężczyźnie spojrzenie spod rzęs. Minimalną chwilę obserwowała jego poruszające się usta; zdołała opanować skrzywienie złości i lęku, ponad wszystko jednak przebijał się widoczny dyskomfort.
Nie odpowiedziała na powitanie, na lakoniczną uwagę o jej dobrym stanie jedynie wzruszyła ramieniem. Gdyby pozwoliła sobie otworzyć usta, cisnącym się na język słowem byłoby spierdalaj. Na tak podłą ironię nie dało się odrzec inaczej. Zanim jednak pierwsza sylaba zdążyłaby uformować się w gardle, już została przełknięta wraz z metalicznym posmakiem krwi. Nieświadomie przygryzła sobie policzek.
Co jakiś czas odwracała głowę, by rzucić przeciągłe spojrzenie pozostałej części karczmy. Wolałaby być gdziekolwiek indziej, ale skoro już przyszła, starała się słuchać z uwagą tego, co miał jej do powiedzenia, nawet jeżeli nie nawiązała ponownego kontaktu wzrokowego. Długo zastanawiała się, od czego powinna zacząć. Wybrała pytanie.
- Dlaczego? - Po tak długim milczeniu niski, kobiecy głos zdawał się wyzuty z siły. - Dlaczego chcesz to usłyszeć ode mnie? Pytasz każdego? - Zauważyła gest, rozszerzone źrenice śledziły ruch srebrnej papierośnicy po przetartym stole. Wahała się, postukując paznokciami o blat, ale ostatecznie sięgnęła po jednego, zapijając dym ostatkiem Ognistej Whisky. Czuła, że to za mało, lecz nie powinna upijać się na takim spotkaniu; w takim towarzystwie. - Zaoszczędzimy bardzo wiele, jeżeli przyznasz, że chodzi ci tylko o jedno. - Zakręciła papierosem w palcach; od lewej ręki do prawej, a potem gładkim ruchem zdjęła rękawiczkę z uszkodzonego przedramienia. Czarna, połyskująca proteza niczym nie różniła się od poprzedniego materiału. - Zapomniałeś, prawda? - Próbowała upewnić się w tym, czego domyśliła się już na dole, a co od tamtej pory nieustannie ją prześladowało. Ile tak naprawdę pamiętał? - Nie możesz tego przeżyć - dopowiedziała sobie, przygryzając fajkę zębami i unosząc wzrok po raz drugi dziś. Tym razem zawiesiła puste spojrzenie na czubku wydatnego nosa.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala główna [odnośnik]06.03.21 11:37
Klientela Mantykory nie stanowiła dla niego żadnego problemu. To miejsce nie przypominało portowej speluny, w której główną rozrywką było chlanie na umór pomylonych ze szczynami alkoholi. Nokturn był krainą czarnoksiężników. W takich miejscach, jak to spotykali się najczęściej dla interesów, pewnie wielu z nich rzadziej dla przyjemności. Dziś, odkąd Ministerstwo Magii stało po określonej stronie, a autorzy nie panoszyli się po ulicach i nie węszyli po tej alei, wielu nabrało śmiałości do wyjścia poza bezpieczny obszar. Tu nikt nie stanąłby w obronie Multon, choćby i była nadobną damą. Nikt nie stanąłby tu w jej obronie, o ile nie miałby w tym interesu. Była uzdrowicielką, mogła mieć wśród obecnych klientów i nie zamierzał tego faktu lekceważyć, ale arogancja podpowiadała mu, że nawet gdyby ktokolwiek spróbował mu się przeciwstawić, nie miałby z nim szans.
Zawsze dążył do tego by być niezwyciężonym.
Zawsze pragnął znaleźć sposób na nieśmiertelność.
— Dlaczego, dlaczego, dlaczego...— powtórzył po niej z żalem, unosząc brwi i westchnął. Mógł powiedzieć, że był śmierciożercą. Chciał wiedzieć, a ona miała obowiązek spełnić jego prośbę. Ale rozsądek podpowiadał mu, że budowanie przyjaźni opartej na strachu wobec uzdrowicielki było beznadziejnym pomysłem. Gdyby do niej trafił przypadkiem, ranny, potrzebujący pomocy — gdyby, to kiedykolwiek miało szansę się stać — potrzebował pewności, że uczyni wszystko, co w jej mocy, by przywrócić go do stanu sprzed. Relacje budowane na lękach były kruchsze niż te oparte o szacunek. Popatrzył na nią, kiedy mówiła dalej. Wiedziała, do czego dążył. Wiedziała, że nie pamięta — dobrze, to wiele im ułatwi. To także dowód na to, że była bystra i czujna; a te cechy nie tylko w uzdrowicielstwie mogły jej służyć, ale też jako czarownicy zasiadającej z nimi przy jednym stole podczas najważniejszych obrad, czarownicy idącej w bój za sojusznikami i kompanami.
Obojętność stopniowo zanikała z jego twarzy. Ustępowała emocjom tak subtelnie się pojawiającym jakby były najbardziej naturalne, pomimo tego, kim był. Uśmiechnął się powoli, ze smutkiem i pokiwał głową — tak, masz mnie, Multon. Przechytrzyłaś mnie. Zaprzeczanie jej nie miało sensu, a wycofanie dałoby jej za wiele satysfakcji z faktu, że odkryła coś istotnego jeszcze zanim zdołał jej wyjawić prawdę. Spłycił to więc do oczywistych zamiarów.
— Nie martw się czasem. Wierzę, że zdołam cię przekonać do tego, byś poświęciła mi go wystarczająco — mruknął i przyłożył papierosa do ust, zaciągając się nim powoli. Spojrzał na chwilę na bok, na mężczyzn siedzących przy jednym ze stolików. — Nie chodzi mi tylko o jedno. Właściwie to dość złożona kwestia, ale dzisiaj zaczniemy od najważniejszego.Dzisiaj, bo miało być tego znacznie więcej. Nie pomyślałaś? Spojrzał na nią, poważniejąc. Mimo to nie przypominał już nieruchomego posągu. Przygryzł policzek od środka i przechylił głowę, odwodząc od niej wzrok na swojego papierosa. — To, czego doświadczyliśmy na dole wpływało na nas wszystkich. Chciałbym, żebyś mi powiedziała o tym, co przeszłaś, ze względu na intensywność oddziaływania magii. Nigdy dotąd nie doświadczyłem niczego podobnego. Jeśli na drodze pojawia się problem, należy jak najszybciej go zgłębić i się go pozbyć. Wiesz, o czym mówię? — spytał, unosząc brwi i zerkając na nią znów. I znów zaciągając się papierosem. — Chcę wiedzieć, jakie to ma skutki i czego się spodziewać. I dotyczy to ciebie jak i mnie.— I wszystkich, którzy tam byli, przy Locus Nihil. I choć cel tego spotkania wykraczał poza niego samego, miała rację, co do dwóch rzeczy, trafnie, bezbłędnie w nie celując. Nie pamiętał. I nie mógł tego przetrawić.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sala główna - Page 14 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sala główna [odnośnik]06.03.21 19:40
W pierwszej chwili czuła przekonanie, że gładkie, trzy razy powtórzone słowo to drwina. Parodiował ją perfidnie, czerpiąc bez wstydu ze swej nadrzędnej pozycji i wielokrotnie większej potęgi. Czy na jego miejscu zachowałaby się tak samo, czy nie (pewnie tak), nie była zdolna powstrzymać fali nienawiści, oplatającej krtań silniej niż zrobiłyby to wrogie palce. Zadrżała, dociskając mocniej podeszwy butów do podłogi. Dusiła się garścią niewypowiedzianych słów, pokorą i spokojem, jakie musiała zachować, choć już-już podchodziły jej pod przełyk, jakby miała zwymiotować je niczym truciznę. I dopiero z upływem sekund, z wyostrzeniem uwagi, która na moment zbłądziła w eter jej własnych emocji, zrozumiała, że nie jest w stanie ocenić, jakie tak naprawdę Mulciber miał intencje. Nawet, gdy się uśmiechał, gdy kiwał głową i spuszczał wzrok z dziwaczną uprzejmością, pozostawał dla Elviry zagadką.
O co ci chodzi? Czego ode mnie chcesz?, zapytałaby raz jeszcze, gdyby nie pewność, że znów spotka się wyłącznie z półsłówkiem i wodzeniem za nos. Dyskretnie wsunęła rękawiczkę z powrotem na dłoń, a spojrzenie na towarzysza uniosła dopiero wówczas, gdy przerwał na moment i powiódł wzrokiem po pozostałej klienteli baru. Korzystając z braku bezpośredniej uwagi, przyjrzała się krótko zmęczonej twarzy i zwichrzonym włosom. Szukała obłędu, wrogości, kpiny. Nie znalazła nic.
- Próbuj - zaryzykowała wyzwanie, próbując zmusić ciało, by oparło się wygodniej na twardym siedzisku. Chciała sprawiać wrażenie swobodnej, nienachalnie zainteresowanej, ale kości zdały jej się ciężkie i nieporadne, mięśnie protestowały, jakby nie używała ich od wieków. - Skoro masz w planach częściej zapraszać mnie na fajkę i drinka... - Nie próbowała zabrzmieć złośliwie, pewnie nie dałaby rady.
Przeszedł wreszcie do sedna, a ona ostrożnie skrzyżowała kostki nóg pod stołem. Dopiero co zwilżone usta wyschły nieprzyjemnie, lewe przedramię szczypało, choć przecież proteza nie miała prawa zadawać jej bólu. Od czego powinna zacząć? O czym wspomnieć dokładnie, a o czym pobieżnie? Nie brała pod uwagę możliwości przekręcenia wydarzeń, pominięcia istotnych szczegółów - nawet jeżeli postawą potwierdzał jej podejrzenia, nie zamierzała ryzykować fałszywego przesłuchania. Gdyby o czymś pamiętał i przyłapał ją na kłamstwie, poniosłaby konsekwencje. Wiedziała o tym. Nie wiedziała tylko jakie. Nie miała jednak zamiaru wystawiać się na ryzyko, cierpieć, odbierać sobie krwią i potem wywalczonego prestiżu. Zawiodłaby Drew. Siebie by zawiodła.
Parsknęła pod nosem, wyginając usta w niewesoły uśmiech. Czy w ten sposób przemawiał przez nią lęk, czy wreszcie odnalazła coś, czym prawdziwie potrafiła się przejąć?
- Doświadczyłam wizji. Irracjonalnych emocji, które przychodziły nagle i nie były powiązane z żadnym wydarzeniem. - Uniosła dłoń, by przesunąć kciukiem po własnej wardze. - Halucynacji, lecz dość materialnych, by były w stanie zadać mi ból. Widziałam... - zawahała się; przed Mulciberem nie było jej tak łatwo otwierać rozdziałów prywatnej historii. - Swoją pierwszą ofiarę, towarzyszyła mi jak cień, przeszkadzała w drodze. - Przeciągała, wiedząc dobrze, co wzbudza w nim najwięcej ciekawości; a do czego najtrudniej było jej powrócić. Przez jakiś czas, minutę, może dwie, zapanowała cisza, podczas której Elvira rysowała nieokreślone znaki palcami po blacie. I wreszcie zebrała myśli: - Trafiliśmy do korytarza. Ty i ja. Nie pamiętam, dlaczego zostaliśmy sami. Korytarz był wąski, doszedłeś do jego końca i spadłeś w przepaść. - Zacisnęła zęby, z trudem wypowiedziała kolejne zdanie. - Skoczyłam za tobą. Potem cię nie było, byłam sama. Pokój był biały, wyglądał jak szpital. Leżały w nim dwa ciała. Znałam je. Te osoby żyją. Jedna z nich wstała, wyciągnęła różdżkę i wezwała mnie do walki. - Starała się mówić rzeczowo, lecz nie wychodziło jej to naturalnie; ucinała zdania, wahała się, mrużyła oczy, jakby traciła wątek. - Ale to potem byłeś ty. Nie wiem dlaczego. Na pewno pamiętam twój głos. Nie przywołam wszystkiego co mówiłeś, ale nazwałeś mnie... - Oparła łokieć na stole, zniżyła ton do szeptu. - ...Tonks. Potem mnie związałeś i torturowałeś. - Ani myślała wchodzić w szczegóły. - A gdy się obudziłam, znowu byliśmy wszyscy. Nie miałam ręki, ale Zachary podał mi Wiggen. Przeżyłam - podsumowała bez emocji, a potem uniosła szklankę.
W ostatnim momencie orientując się, że jest pusta.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala główna [odnośnik]29.03.21 14:04
Wyzwania były czymś, co podejmował instynktownie, choć nigdy na ślepo i bezrefleksyjnie. Szybki uśmiech pojawił się na jego twarzy, w tej samej sekundzie co błysk przeciął jego spojrzenie. Mógł być zainteresowany, choć wolał bardziej sprawiać takie wrażenie, niż rzeczywiście dostrzec w tym swój cel. Kobiety lubiły czuć starania innych wokół siebie. Męska walka o uwagę dawała im pozornej przeświadczenia o sile, o tym, że miały władzę i mogły podejmować decyzje dotyczące nie tylko samych siebie. Było w tym wiele cynizmu, ale nie walczył z tym. Wręcz przeciwnie, niech myśli, że na tym właśnie mu zależy.
— Zakładam, że ta przyszłość maluje się dla ciebie w ponurych barwach. Pozwolisz, że zamiast udawać, że będzie inaczej postaram się cię czymś zaciekawić i wynagrodzić nadchodzące trudy — mówił poważnie, ale głos świadomie zadrżał mu na samym końcu zdania, a kąciki ust uniosły się subtelnie. Może odrobinę drwił, ale nie na tyle, by czuła się urażona. Trudne relacje wymagają trudnych środków, a on wbrew temu, co twierdził wcale nie miał tak dużo czasu. Zależało mu na tym, by jak najszybciej rozwiązać problem.
Kiedy parsknęła lekko przechylił głowę w wyraźnym zainteresowaniu, jakby przeczuwał, że w przeciągu powoli nadciągającej minuty zdecyduje się za opowiedzenie mu interesującej historii, odpowie mu na wszystkie pytania i wątpliwości. Mrugał powoli, choć nie czuł wcale takiej potrzeby. Był też całkowicie spokojny, wręcz flegmatyczny w każdym swoim ruchu i sposobie bycia. Słuchał jej uważnie, zapamiętując dobrze każde słowo, każdą frazę, jakby była na wagę złota — jednocześnie przeszukiwał odmęty własnej pamięci, sięgając do tamtych zdarzeń i zestawiając jej opowieść z tym, co pamiętał. Nie wydawał się być zdziwiony tym, czym się z nim dzieliła i nie zareagował w pierwszej chwili na jej dość intymne wyznanie — pierwsza ofiara. Czy pamiętał swoją? Prawdopodobnie nie. Dopiero po chwili jego brwi poruszyły się, a jego twarz przybrała nieme niedowierzanie; coś takiego. Nic jednak nie powiedział, przyciągając do ust papierosa i mierząc ją wzrokiem, przyglądając się jej twarzy. Zawiesił spojrzenie na jej dużych, sarnich oczach o wyjątkowo ładnym odcieniu niebieskiego, by prześlizgnąć się po jasnym policzku na wargi, spomiędzy których wypływały słowa historii, którą razem tworzyli, choć większości nie pamiętał. Potrafił przypomnieć sobie cyfry, które widniały przed nim, a także symbol starego człowieka z głowami przymocowanymi na łańcuchach do jego języka. Dopiero po opuszczeniu banku, kiedy doszedł do siebie spróbował odszukać więcej informacji o celtyckim bogu, Ogmiosie. O symbolu starości, mądrości, elokwencji, której nie sposób obalić. Udowadniał on swoją wartość zabijając lwa, symbol młodości. Pokonywał wiedzą i doświadczeniem, prawie i manipulował. W przypowieściach, które zgłębił ludzie słuchali go i podążali za wskazówkami, nie będąc się w stanie się go pozbyć. Ciągnął ich, przykuwał do siebie niewidzialną siłą. Pętał ich łańcuchami, prowadził. A później przeszli przez drzwi, by znaleźć się w pustym, jasnym tunelu, z którego wpadli w ciemność. I wtedy coś się zmieniło. Nie było już jej. Nie było nigdzie Multon.
— Justine Tonks — powtórzył po niej cicho, kiwając głową powoli. Sięgnął do szklanki z alkoholem, upił łyk, nieduży. Spojrzał jej w oczy, milcząc przez chwilę od momentu, gdy skończyła mówić. W końcu uniósł nieco brew. Czy teraz w końcu, gdy powiedziała to głośno, potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie — dlaczego to zrobił? I czy rozumiała, że nie było w tym zaskakująco jego winy?  Czy w końcu zdała sobie sprawę, że nienawiść, którą w niego wymierzała była nieodpowiednia? Na jego twarzy powoli wymalował się smutek. Zgasił papierosa w popielnicy, chwilę dręcząc go — zasyczał cicho, rozpadł się w garści prochu. — Powinienem był ją zabić, tak naprawdę — powiedział łagodnie, z żalem. Ciebie zabić. Zdawała sobie z tego sprawę, że przyświecało jej szczęście, że to przeżyła? Uniósł na nią wzrok powoli i westchnął. — Nie pamiętam jak do tego doszło — wyznał jej prawdę, choć brzmiący w jego słowach żal nie był szczery. Nie obchodził go jej strach, jej smutek i żałoba po pięknej, smukłej dłoni. — Nie miałem powodu cię krzywdzić. Nie pamiętam za wiele z tamtej wyprawy. Właściwie, od tamtego momentu prawie nic poza Edgarem sięgającym po kamień i strażnikiem w zbroi. — Później dopiero ołtarz i pojawienie się Czarnego Pana. Mówił lakonicznie, nigdy nie wiadomo, kto słuchał obok.— Nie wiem, w jaki sposób trafił do mnie — nie pamiętał momentu, w którym go dostawał. Dostał? Odebrał? Odnalazł? Myślał przez chwilę, spoglądając w stronę sali. Opuszkiem palca przesunął po brzegu prawie pustej szklanki. — Ale chciałbym być w posiadaniu tych wspomnień — podjął po chwili, przechodząc do sedna. Nie tylko tych, te mógł wydobyć z opowieści Rycerzy Walpurgii. problem pojawiał się później, czarne plamy przysłaniały mu codzienność i nie miał jak odzyskać wspomnień, jak dowiedzieć się, gdzie był i co robił, gdy odzyskiwał świadomość w innych miejscach, niż ją tracił. — Masz jakiś sposób na ich odzyskanie? Poradzenie sobie z zanikami pamięci?— Była uzdrowicielką, mogła wiedzieć, czy da się to jakoś naprawić. — Albo na uniknięcie podobnych sytuacji w przyszłości?— Zerknął na nią z boku czujnie. Czy istniały jakieś specyfiki, zioła, które mogły temu zapobiec?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sala główna - Page 14 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sala główna [odnośnik]31.03.21 20:19
Nie zależało jej na jego uwadze, na tym, by wzbudzić w nim zainteresowanie, podziw, refleksję. Zwykle zgrywanie zagadki do rozwikłania przed obcymi - nie tylko mężczyznami - przynosiło jej korzyści, lecz w chwili obecnej i w tym towarzystwie umysł Elviry skupiał się wyłącznie na strefach przetrwania. Nawet wiele dni później, w bezpiecznym miejscu, nie odstąpiło jej poczucie zagrożenia; i tego obawiała się najbardziej. Że nie zdoła powstrzymać napięcia mięśni gotowych do odparcia ataku, oczu rozbieganych w poszukiwaniu kruchego szkła przy framudze okna. Jak mogłaby skupiać się na tym, by robić wrażenie, gdy sama w każdej chwili była gotowa podjąć ucieczkę?
- Próbuj - rzucone w eter słowo mogło zdawać się miękkie, tknięte subtelną kpiną, ale gdy znowu zatrzymała wzrok na wydatnych kościach jego policzków, opuszczone na źrenice powieki zdradzały zmęczenie. Bardziej niż rozmową, była wyczerpana sobą. Tym, że jeszcze nie w pełni była zdolna wziąć się w garść. To zespół nerwów po urazie, z całą pewnością, ale ona nie mogła pozwolić mu zwyciężyć nad chłodnym rozumem; nie po to podejmowała się walki, by stres trzymał ją w ryzach.
Gdy układała ze wspomnień obraz wrześniowej nocy, powoli, z pozorną dokładnością, która w rzeczywistości odzwierciedlała niechęć, on ani przez moment nie przestawał jej obserwować. Szare tęczówki śledziły ją jak światło na krańcu wycelowanej różdżki, źrenice wypalały wzór na pobladłej skórze. Nie wytrzymała do końca.
- Przepraszam, muszę... idę do toalety - szepnęła wreszcie, zaciskając mocniej palce na torbie i zbierając się na nogi wystarczająco energicznie, aby zatrząść ustawionymi na stole szklankami.
Z przesadnie wysoko uniesioną brodą zniknęła w łazience, gdzie przez minutę bądź więcej szorowała na przemian ręce i twarz, zmywając z rzęs pozostałości czarnego mazidła. Tusz spływał po policzkach, tworząc szare smugi; pozbyła się ich skrupulatnie, nim wróciła do stolika, choć przez nieuwagę mogła zostawić kilka ciemnych kropek w okolicy kącików oczu.
Gdy znowu zajęła miejsce naprzeciw Mulcibera czuła się minimalnie pewniej, otrzeźwiona, wyrwana z przerażającego świata nocnych koszmarów. Jedyną pozostałością dla głowy był wątły zapach nieświeżego mięsa, ale równie dobrze mógł on pochodzić z kuchni lub od jednego z klientów. Byli przecież na Nokturnie.
- Tonks - potwierdziła skinieniem głowy po powrocie do tematu, ale jeszcze przez chwilę unikała kontaktu wzrokowego, udając, że poprawia zawilgocone rękawy. - Ją być może. Ja sobie niczym nie zasłużyłam. - I wreszcie się odnalazła: ta ostrzejsza nuta, niewypowiedziana pretensja. Musiała mocno ugryźć się w język, aby nie rozpocząć dłuższego wywodu. - Nie miałeś powodu. Nie pamiętasz. - Włożyła wysiłek w to, aby zabrzmieć uprzejmie. W kącikach ust zadrżał fałszywy uśmiech sympatii. - Żadne z nas nie ma się czym chlubić. Osiągnęliśmy cel, ale nie bez zawodu. - Jego zawodu, tak oczywistego w chwili, gdy na końcu do nich dołączył.
Mrugnęła i przesunęła opuszką palca wzdłuż krawędzi pustej szklanki. Nie spodziewała się prośby o pomoc; w swej naiwności uznała, że Mulciber zechce ją wyłącznie odpytać.
- Magia, z jaką mieliśmy do czynienia, nie jest typową problematyką uzdrowicielstwa. Najlepszą prewencją byłoby nie narazić się na nią ponownie - Oblizała usta, spojrzała na swoje skrzyżowane na blacie dłonie. - Konwencjonalna medycyna nie zna zaklęcia ani eliksiru przywracającego utracone wspomnienia. Magipsychiatrzy zajmują się tym czasami na terapiach, lecz są one długotrwałe. Osobiście... - urwała, poprawiła skraj kołnierza. - ...szukałabym rady u legilimenty. Lub kogoś dobrze znającego się na działaniu myślodsiewni.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala główna [odnośnik]23.04.21 13:56
Zamrugał. Dopiero wtedy, gdy wspomniała o konieczności udania się do toalety swoimi słowami wyrwała go z jakiś magicznych procesów zachodzących w płaszczyźnie niewidocznej gołym okiem; zerwał to połączenie, mrugając, a potem przenosząc wzrok na blat stołu, choć w zarysowaniach ani nawet w odchodzącej od drewnianego stołu matowej farbie nie widział nic interesującego. Cierpliwie, bez emocji, powoli i cicho westchnął, sięgając po szklankę z alkoholem, gdy wstawała z miejsca, by czym prędzej udać się do obskurnej toalety. Nie był pewien nawet, czy nie wyszła z parszywego lokalu, nie oglądał się za nią, nie powiódł za nią spojrzeniem. Oparłszy się na łokciach, przechylił szkło. Bursztynowy trunek zalał mu gardło. Potrzebował szybkich rozwiązań, skutecznych. Sytuacja nie była dla niego ani najlepsza ani najbardziej komfortowa. Figle, jakie płatał mu umysł mogły być znacznie bardziej dramatyczne w skutkach niż pozbawienie sojusznika kończyny. Tę można było wyhodować, uzdrowiciele i alchemicy już nie takie rzeczy odtwarzali. Mógł narazić siebie, mógł narazić bezmyślnie ludzi Czarnego Pana, zadziałać na ich szkodę. Nie kontrolował się, nie panował nad tym. Nie mógł liczyć na to, że któregoś dnia samo po prostu minie. Liczył, że okaże się to drobnostką, że Multon będzie miała prosty przepis, środek, który pozwoli mu się zabezpieczyć, ale w problemie było więcej magii, niewyjaśnionych skutków jej działania niż anatomicznych szkód.
Odstawił szkło i odchylił się na krześle, sięgając do kieszeni po cytrynowe landrynki. Wziął jedną do ust i ruszył się, szykując do wyjścia, mylnie zakładając, że jednak musiała uciec. Nim jednak wstał, znalazła się znów przed nim. Inna. Jej oczy nie nosiły już śladów węgla, choć miejscami był w stanie dostrzec źle zmazany makijaż. Jego brak ją odmładzał. Teraz, bez niego, wyglądała na dziewczynkę, która ledwie ukończyła Hogwart. Nie wywołało to w nim jednak ani współczucia ani większych pokładów empatii. Przekrzywił głowę, znów ulokowując na niej spojrzenie, w międzyczasie przesuwając cukierka w ustach z jednej strony na drugą.
— Nie zasłużyłaś — powtórzył po niej. — Ale ona tak.— Trudno było jej o tym nie przypomnieć. Widział ją, Tonks, tylko Tonks. To Tonks zaatakował i jej bólu chciał wtedy najbardziej. Elvira Multon nie miała żadnego znaczenia, niepotrzebnie szukała go teraz, próbując upchnąć w jego wyjaśnienie, nadać sobie wartości, której wtedy w jego oczach nie posiadała. Obchodziła go wyłącznie Justine. — Wszystko ma swoją cenę — osiągnęli cel, to było najważniejsze. To, w jaki sposób przy tym ucierpieli nie było ważne. — Sukces. Wiedza. Władza. Wszystko wiąże się z poświęceniem. Chyba, że... — zawahał się, opuszczając niżej brodę, spoglądając na nią wymownie, myślał bowiem o sobie. — Nic prócz celu nie ma dla ciebie żadnej wartości — Mógł poświęcić wszystko, oddać wszystko, byle osiągnąć to, czego pragnął, czego potrzebował. Cena nie grała roli. To było łatwe, kiedy nie zależało mu na niczym, sprawy doczesne go nie obchodziły, nie dbał ani o pieniądze, ani o ludzi, którzy go otaczali. Nie było nic, co można mu odebrać poza własnym życiem, które jako jedyne się liczyło. — Spotkał cię zawód — zauważył. — bo cios nadszedł ze strony, z której się nie spodziewałaś. Im szybciej pozbędziesz się naiwnej wiary w ludzi tym dłużej będziesz miała szansę przetrwać.— Nie jedno rozczarowanie ją jeszcze spotka, nie jeden ból i krzywda. Mogło nadejść z każdej strony, niezależnie od tego, co robiła, czemu się poświęcała. Im szybciej to zrozumie tym lepiej dla niej. To była niemalże przyjacielska rada.
— Oczywiście. Pomówię z legilimentą — skłamał gładko, właściwie tylko po to, by zakończyć ten temat w najbardziej satysfakcjonujący dla niej sposób. Nie zamierzał wcale udawać się do żadnego. Nie miał zamiaru — ani dziś, ani nigdy otwierać swojej głowy dla nikogo. — Nie mam w takim razie więcej pytań, ani powodów, by cię niepokoić.— Uśmiechnął się życzliwie, dziękując za udzielone informacje i porady.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sala główna - Page 14 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sala główna [odnośnik]26.04.21 0:17
Ucieczka do łazienki była koniecznością; katharsis dla emocji kłębiących się wewnątrz ciała spętanego nieznanym dotąd lękiem. Elvira Multon nie była strachliwa, nie dawała dominować się prostym zagraniom agresji, odpowiadała przemocą na przemoc, a choć unikała bólu, nie chciała pozwalać, aby nadmierna ostrożność kierowała jej działaniami. Wszystko byłoby jak zawsze; uciążliwe, ale do zniesienia, gdyby zachowanie Ramseya choć trochę wpasowało się w wizję psychopaty, jaka dotąd malowała się w jej głowie. Ta uprzejmość, ta parszywa uprzejmość i pewność siebie, słodkie słowa lepkiej jak miód prawdy wypowiadane tak bezczelnie... Długo przemywała oczy, spoglądając na siebie ukradkiem w lustrze. Czy to normalne, że jej niebieskie tęczówki nie skrywały w sobie żadnego zagrożenia, że źrenice były szerokie i dziecięce? Co takiego mogły mieć oczy, aby od samego patrzenia człowiek dostawał mdłości? Chciała to wiedzieć. Chciała mieć.
Dzięki kilkuminutowej przerwie zdążyła zapanować nad żądzą ucieczki; powracając na swoje miejsce nie spoglądała już pożądliwie w kierunku drzwi, nie oceniała trwałości okien. Spokojnym krokiem zbliżyła się do stolika, usiadła i złożyła dłonie na blacie stołu, muskając paznokciami pustą szklankę po whisky. Czuła, że rozmowa dobiega końca, Mulciber dostał informacje, które chciał. Nie interesowało jej, czy były dla niego zadowalające, nie miała mu do powiedzenia nic więcej; a w każdym razie nic, co powinien usłyszeć.
- Oczywiście - odparła z napięciem, wystukując nieregularny, brzydki rytm na ciemnym drewnie. Nic z tego nie miało sensu, jej argumenty odbijały się od ściany bezbrzeżnej arogancji. Cóż z tego, że Tonks zasłużyła, skoro do wszystkiego doprowadziło twoje szaleństwo? - Nigdy nie wierzyłam w ludzi. Nie czuję zawodu, nie chowam urazy. - wycedziła, choć w głowie szumiał jej ciężar gniewu, zawiści i żalu. - Chodzi o rękę - szepnęła po chwili, spokojniej, przecierając wilgotną skroń. Na ból głowy dobry był alkohol. Tłumił emocje, znieczulał. - Byłam zła z powodu ręki. - dodała na koniec, kiwając mu głową i szybko zbierając się z ławki. Nie odpowiedziała na pożegnanie, nie podziękowała. Cicho, na sztywnych nogach, dowlekła się do baru, gdzie zażądała jeszcze jednej kolejki Ognistej. Przysiadła na wysokim taborecie, przechyliła szklankę jednym haustem i z płomieniem w gardle, w płucach, w oczach, ruszyła w kierunku wyjścia.

/zt <3


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala główna [odnośnik]19.05.21 14:52
10 paźdzernika

Niespodziewany, gwałtowny podmuch chłodnego powietrza zwiastujący nadejście deszczowej jesieni uderzył w rosłą sylwetkę przemierzającą opustoszałe, boczne ulice miastowej stolicy. Rozrzucił ciemne kosmyki, obruszył pochylone do przodu ciało odziane w zbyt cienki i przepuszczający materiał. Falująca tkanina owijała się wokół kostek utrudniając swobodę ruchu, wstrzymując ochronę przed wzburzonymi drobinami brukowego pyłu. Skórzana torba zwisła z prawego ramienia ukrywając podręczne zaopatrzenie; kilka szklanych fiolek gotowych do zaplanowanej transakcji. Bezwzględny, wojenny reżim ograniczył zaufaną siatkę klientów, rozproszył potencjalnych nabywców uciekających przed krwawymi, coraz częstszymi zamieszkami. Z wieloma z nich nie miał kontaktu, aż do dnia dzisiejszego. Musieli ochronić własne imię, zapewnić bezpieczeństwo najbliższej rodzinie narażonej na największe zagrożenie, przypadkową utratę życia. Zamknięto placówki dostarczające artykuły pierwszej pomocy. Sklepowe witryny świeciły pustkami tracąc różnorodność przyciągających barw. Odstraszały wejściem zabitym poszarpanymi deskami, obklejonym plakatami ruchomych twarzy największych zbrodniarzy czarodziejskiego półświatka. W tym jednym momencie zatrzymał się na moment czując skrajne i wzbierające emocje. Sylwetki przyjaciół, najbliższej rodziny, ukochanej osoby spoglądały spod ram zwykłej codzienności nazwanej potocznie terroryzmem. Zepchnięci do przestępczego marginesu, wycenieni na bezwartościową ilość galeonów mających zrekompensować działania na rzecz uciemiężonej ludności, ryzyko rychłej utraty cennego, zazwyczaj zbyt młodego żywota. Dłonie zaciskały się w ciasną pięść, paznokcie wbijały w wewnętrzną część cienkiej skóry hamując zdenerwowanie, zrezygnowanie i zwykłą bezsilność. Kilka tygodni temu lawirowali na cienkiej krawędzi, oddawali życie za dzielną wojowniczkę uwięzioną w lodowatych podziemiach piekielnego więzienia. I choć nie popierał skrajnie nieodpowiedzialnego czynu, którego się dopuściła, wiedział, że nie zasłużyła na tak bestialskie traktowanie; niesprawiedliwość, tortury zdzierające ostatek człowieczeństwa. Zasługiwała na odkupienie, drugą szansę, a on nie potrafił znieść okropnej świadomości o cierpieniu zaklętym w wychudzonej i wybiedzonej aparycji. Chciał walczyć, mierzyć się z wszechobecnym absurdem, wyrażać zdanie, które na przestrzeni tygodni zmieniło się tak diametralnie. Z trudem powstrzymywał się od aktu wandalizmu, zdarcia nic nieznaczącego papieru, rozdrobnienia na kilka mikroskopijnych kawałków. Ogromny haust świeżego powietrza pozwolił na jeden, dynamiczny ruch. Nieoczekiwany dźwięk gwałtownie odwrócił jego głowę, wykręcił zestresowane wnętrzności podpowiadające najbardziej nieoczekiwane scenariusze. Czuł się obserwowany, śledzony, każda osobliwa osobistość mijana na cienkiej linii ulicy wzbudzała podejrzenia, mogła reprezentować szeregi wroga pragnące pojmać go w swe szczelne sidła. Oni na pewno wiedzieli. Przyspieszył nagle skręcając w ciemną i tajemniczą odnogę. Odetchnął z ulgą wsłuchany w otaczającą pustkę.
Wyciągnął pudełko ze skręcanymi papierosami i jednym zwinnym pstryknięciem odpalił przednią część bibuły, zaciągając się kojącym, szałwiowym dymem. Dzisiejsze spotkanie miało okazać się przełomowe. Finalizując najpilniejsze obowiązki, mógł w końcu oddać się przyjemniejszej części mglistego popołudnia. Przeszłość ponownie wyciągała swe długie ramiona czekając na ulubionego bohatera. Zbyt długo odwlekana konfrontacja mogła wzbudzić niechciane podejrzenia. Nie wiedział z czym będzie miał do czynienia, jak bardzo zmienił się na przestrzeni czasu. Czy będzie w stanie go rozpoznać? Wyłapać znajome rysy twarzy, przyporządkować budowę, przypomnieć charakterystyczne zachowania, wyuczone gesty zdradzające tak bliską obecność? Byli przecież przyjaciółmi połączonymi najgorszymi doświadczeniami. Znali się niemalże na wyłączność, zetknięci z najmroczniejszymi i najbardziej intymnymi sekretami. Szeroki kaptur przykrył twarz oddając upragnioną anonimowość. Niedopałek tlił się pomiędzy spierzchniętymi wargami, kiedy znalazł się przy złowrogim wejściu. Zobaczył go, stojącego nieopodal, dostojnego, panującego nad sytuacją. Zniwelował dzieloną odległość i zapominając o kurtuazyjnych powitaniach wrzucił jakby zniecierpliwione stwierdzenie; wiedział, że Macnair nie będzie przebierał w półśrodkach: – Nie zadawaj niepotrzebnych pytań, daj mi się po prostu czegoś napić. – mruknął od razu spoglądając spod ciemnej kotary. Pozwolił wprowadzić się w głąb śmiertelnej ulicy, odczuwając tą przedziwną, złowrogą atmosferę. Nie rozglądał się na boki, wzrok utkwiony w dziurawym, kamiennym chodniku kontrolował rytm wystukiwany przez grube podeszwy. Westchnął ciężko smagany lekkim niepokojem. Prowadzony do przodu nie wydawał niepotrzebnych dźwięków. Dopiero gdy po krótkiej chwili znaleźli się na progu nieznanej dotąd karczmy, uniósł brew w wyraźnym zadziwieniu i rzekł: – To twoja ulubiona speluna? Myślałem, że stać cię na więcej. – uśmiechnął się kącikiem ust wiedząc, że w jego towarzystwie może pozwolić sobie dosłownie na wszystko. To on był przecież gościem, dlatego bez wahania pchnął skrzypiące wrota do wnętrza, które miało go całkowicie pochłonąć, albo odkupić.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Sala główna [odnośnik]27.05.21 19:44
Niewiele było osób na które zwracał uwagę, jeszcze mniej było tych, z którymi się liczył w jakimkolwiek stopniu. Przywykł do egzystencji w pojedynkę, obojętności na przypadkowych kompanów, wspólników czy jak inaczej mógł takowych określić. Od lat trzymał się zasady, że nie potrzebował nikogo, włączając w to własną rodzinę, od której towarzystwa stronił przeważnie. Dziś jednak miał spotkać się z kimś, kto już w czasach szkoły wlazł brutalnie w jego przestrzeń, podeptał bezpardonowo wszelkie wysnuwane obiekcie i z tym swoim durnowatym uśmiechem postanowił mącić mu w życiu. Kto by przypuszczał, że podobna osobistość zasłuży na miano przyjaciela. Czasami miał wrażenie, że dogaduje się z nim lepiej niż z własnym bratem, że w ciszy odnajdują więcej porozumienia, co udowodnili w Egipcie. Brawura i głupota ukarała ich podobnie, pozostawiając skazy na ciele oraz psychice, lecz tamto potknięcie najwyraźniej nie utworzyło między nimi muru niezrozumienia. W duchu żałował, że nie mieli więcej okazji do współpracy, jednak nie nalegał i nie szukał pretekstów. Takowe musiały znaleźć się same.
Docierając do granic stolicy, nie spieszył się, aby dotrzeć na miejsce, umówionego punkt z którego miał przeprowadzić Rinehearta po najbardziej odrzucającej części miasta. Śmiertelny Nokturn był dla niego definicją kłopotów, która nie zmieniała się na przestrzeni lat. Zawsze opuszczał ulicę z zakrwawionymi rękoma, pozdzieranymi knykciami i sińcami tworzącymi się na szczęce. Przeklęte mendy żyjące na Nokturnie, szukały zaczepki, a on nie słynąc z ustępowania. Tym razem liczył na inny przebieg sytuacji, chociaż karczma, którą obrał za cel, nadal nie gwarantowała spokoju. Przed laty była ulubionym miejscem najżałośniejszych moczymord oraz awanturników i wątpił szczerze, aby to zmieniło się jakkolwiek. Dlaczego więc chciał wypić tam kolejkę lub kilka z Vincentem? Sam nie wiedział, chociaż może miał nadzieję, że tym razem to stary przyjaciel oberwie od jakiegoś zaczepnego gnojka. Taka zabawa po paru latach. Docierając na miejsce, cofnął się nieco w ciemną uliczkę, aby jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Wolał zniknąć z oczu, poczekać ile musiał i pójść dalej równie niezauważony. Uniósł błękitne tęczówki na ścianę, gdzie widniało kilka z plakatów poszukiwanych członków Zakonu. Jego uwagę przykuł zwłaszcza jeden, okraszony nazwiskiem, które nosił również ten na którego właśnie czekał. Starego Rinehearta kojarzył jedynie z momentów, gdy cokolwiek mówił o nim Vinc, a nie było tego wiele. Mimo to liczył, że ten sukinsyn sczeźnie w końcu dla dobra ogółu, zasłużył na to. Spojrzał w kierunku wejścia na Nokturn, gdy w polu widzenia zamajaczyła mu znajoma sylwetka. Uśmiechnął się nikle, powstrzymując iście wilczy uśmiech.
- Jesteś cholernie niewychowany.- rzucił nieco marudnie, całkowicie ignorując wręcz żądanie przyjaciela.- Kto cię tak zniechęcił dziś? – spytał, nadal mając gdzieś to, co przed chwilą padło ze strony mężczyzny. Nie ociągając się skierował w konkretną stronę, chcąc jak najszybciej znaleźć się wewnątrz lokalu i uniknąć kłopotów czających się w śmierdzących zaułkach.
Rzucił mu krótkie spojrzenie, słysząc tą specyficzną zaczepkę.
- To się okaże.- prychnął, lecz nie skonkretyzował, czemu odpowiada. Prawda była taka, że nie lubił tego miejsca, gdy było w rękach innych właścicieli, jednak okazać miało się dopiero czy nadal wzbudzać będzie w nim takie same odczucia. Wszedł zaraz za nim, rozglądając się ze spokojem po wnętrzu, by chwilę później podejść do kontuaru i przysiąść na wysokim stołku. Przywołał gestem barmana.- Ognistą dwa razy.- zamówił, skupiając na moment swą uwagę na Vincencie. Wątpił, aby ten miał się sprzeciwić, chociaż nie bardzo pamiętał, jak mocną miał głowę do alkoholu. Najwyżej nawalą się konkretnie i pożałują tego następnego dnia.
Był ciekaw czy drugi Macnair był na miejscu, ale nie zdecydował się spytać o niego barmana. Mimo wszystko wolał nie wywoływać wilka... szczerze wątpiąc, aby Rineheart zniósł towarzystwo ich obu, nawet po kilku kolejkach.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Sala główna [odnośnik]02.06.21 0:47
konsekwencje poeventowe

Nuda doskwierała mi od rana. Paskudna obojętność pochłaniająca kolejne bezowocnie mijające minuty, przeobrażające się w godziny. Krążyłem po mieszkaniu próbując zająć sobie czymkolwiek głowę, lecz wszystkiego czego się dotknąłem szybko odnajdowało swe pierwotne miejsce. Manuskrypty okazały się kiepskim towarzyszem, podobnie jak listy, w których doszukiwałem się jedynie lamentu oraz żali, na jakie nie miałem zamiaru odpisywać. Co do licha obchodziło mnie życie innych? Liczyli, że w jakiś sposób zareaguję? Każdy miał własne problemy, bolączki i trudy, z którymi musiał się mierzyć i ostatnie co przyszłoby mi na myśl, to poświęcać na nie swój cenny czas. Te cholernie istotne sekundy, jakie wówczas marnowałem na leniwym spacerze dookoła pustych ścian.
Wyjście do karczmy było ostatnim z możliwych opcji, aby jeszcze cokolwiek zyskać z tego parszywego dnia. Być może trafię w sam środek mordobicia, dzięki czemu skoczy mi adrenalina i będę mógł rozładować skumulowane emocje? Zwykle nie reagowałem na burdy, angażował się w to świeżo zatrudniony barman, który po pierwszych tygodniach pracy zyskał w mych oczach swą zaradnością. Nie owijał w bawełnę, nie szukał winnych i unikał zabaw w sędziego, tylko pozbywał się każdego kto odważył się zakłócić względny spokój. Zależało mi, aby Mantykora zyskała miano nieco lepszego lokalu, choć klientela rzadko stawała na wysokości zadania. Mogłem zakazać im wejścia, lecz na kim bym wtedy zarabiał? Żaden możniejszy czarodziej nie wybierze jej jako miejsca spotkania biznesowego, chyba że na szali leżały nielegalne kwestie, a tym bardziej towarzyskiego. W Londynie pozostawały otwarte inne miejsca, znacznie bogatsze i cieszące się lepszą sławą.
Wbrew oczekiwaniom nawet moczymordy dzisiaj zawiodły. Przekraczając progi karczmy mych uszu nie doszły żadne podniesione głosy, obelgi, czy dźwięki tłuczonego szkła. Westchnąłem przeciągle przecierając dłonią znużoną twarz, a następnie skierowałem się za bar, aby uzupełnić szkło ognistą. Oszczędziłem polecenia pracownikowi, nie chciało mi się z nim rozmawiać, w zasadzie nawet na niego patrzeć. Usadowiwszy się na jednym z wyższych krzeseł miałem idealny pogląd na wejście i liczyłem, że wkrótce ktokolwiek interesujący się w takowym pojawi.
Mógł to być każdy, ale padło akurat na Cilliana, który dumnie rozsiadł się przy barze, jakby co najmniej był u siebie. Z dwojga złego może to i lepiej, że padło akurat na niego, gdyż nie wylewał za kołnierz, a ja miałem cholerną ochotę przekroczyć dziś magiczną granicę trzeźwości. Dźwignąłem się z miejsca ze szklanką w dłoni i ruszyłem tyłem baru w kierunku kuzyna. Nie był sam, towarzyszył mu mężczyzna, którego tożsamość rozpoznałem dopiero po znacznym zmniejszeniu odległości. Co on tu robił? Nie widziałem go od słynnego pojedynku na gołe pięści. Pieprzony farciarz. -A potwierdzenie rejestracji różdżki jest?- rzuciłem na tyle głośno, aby mogli mnie usłyszeć i głową dałem znać barmanowi, że zajmę się nowymi gośćmi. -Bez glejtu nie ma picia panowie- dodałem zachowując powagę, która nie trwała zbyt długo. Wykrzywiłem wargi w ironicznym wyrazie mierząc wzrokiem jednego, jak i drugiego. Chwyciłem pełną butelkę, ale nie polałem im trunku, oczekiwałem reakcji.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sala główna [odnośnik]18.02.23 22:32
11 lipca 1958 r.

Ponury Nokturn przywitał mnie chwilę po burzy. Z chlupotem wcisnęłam stopę w kałużę. Pochowane gniewne twarze nie zdążyły wypełznąć ze swoich nor. Gdzieś trzasnęły drzwi, woda spływała z brudnych ścian, by wreszcie wąską, brunatną wstęgą spłynąć brzegiem ulicy. Ulewa zniwelowała skwar upiornego lata. Przybyłam do stolicy w samą porę. Szłam prosto do karczmy, mocnym krokiem, bez oglądania się po cieniach i oczach kryjących się za zakamuflowanymi oknami. Pamiętałam swoje marne początki w tej dzielnicy, gdy zbyt łatwo dałam się pogonić. Teraz było inaczej. Czułam się pewniej, kilka pomniejszych wypraw pozwoliło mi wytyczyć własne szlaki i oswoić tutejszych z tym widokiem. Byłam Mulciberem, przysięgłam służyć Czarnemu Panu. Nie musiałam się niczego bać. A już na pewno nie tej bandy mdłych oprychów. Wuj przestrzegł mnie przed niektórymi, podarował także kilka cennych wskazówek, dzięki którym zrozumienie niepisanych zasad tego miejsca stało się prostsze. Wiedziałam, że z częścią należało się liczyć, ale cała reszta nie miała żadnego znaczenia. Groźnie powarkiwała. Jak zwierzyna, stając oko w oko z łowcą. Każdy pazur można było jednak stępić. Zęby powybijać, a bebechy przerobić na miazgę. Nie miałam w zwyczaju torturować zwierząt, ale oni przecież nimi nie byli. Pod kapturem kącik ust drgnął, jakby rwał się do pogodnego występu, ale został prędko zatrzymany. Nie uśmiechałam się. Spoglądałam zazwyczaj nudno, poważnie albo gniewnie. Część własnej mimiki dało się zatrzymać na smyczy, ale wciąż zostawiałam ślady, który mnie zdradzały.
Peleryna ciągnęła się aż za kolano. Czarna, śliska od deszczu, kryjąca całą sylwetkę. Dziwne to było ubranie, biorąc pod uwagę lipcową aurę. Ręce lubiłam mieć zupełnie wolne, dlatego całe oporządzenie kryło się w zaczarowanym pakunku przy plecach, obok kuszy, która groziła każdemu, kto tylko się zbliżył. Przynajmniej tak lubiłam o niej myśleć – w gęstym lesie albo na ruchliwej ulicy. Wreszcie w oddali dostrzegłam mantykorę wyrysowaną na lekko kołyszącym się szyldzie. Skroplona wodą nie wyglądała na zadowoloną. Zastanawiałam się, czy człowiek, którego spotkałam na moście naprawdę całe życie spędzał w tym miejscu. Tam miałam go szukać. Będzie on czy wskazówka? Nie wiedziałam, czy wart był tego, bym teraz bawiła się w zagadki i błądzenie po całym Londynie. Jeżeli go tam nie będzie, wybiorę się na polowanie sama. Ostatecznie miałam ze sobą wszystko, czego trzeba. Obszerny ekwipunek, strawę i duży zapas bełtów – na wypadek jakby miał ich zmarnować zbyt wiele. Czarodziejska torba kryła w sobie mnóstwo rzeczy. Nauczyłam się już, że polowanie bywa nieprzewidywalne, a wtedy warto być dobrze zaopatrzonym.
O nim pamiętałam. Wycięłam jednak zdarzenie z mostu z myśli – aż do teraz. Zamierzałam przez te tygodnie skupić się na pracy i ważnych zadaniach wobec rodziny. Do kraju przybył mój brat, a z początkiem lipca przenieśliśmy się do Warwick, gdzie w nowej warowni na nowo pisaliśmy historię rodziny. Splątani krwią, obietnicą i wspólną misją. Byłam dumna i nie zamierzałam siedzieć bezczynnie. O właściwiej godzinie pozwoliłam zdecydowałam, że pora wreszcie załatwić sprawę. Wezwać nieznajomego z mostu i wypełnić złożone słowo. Choć nie stwarzałam wokół siebie przyjaznej, rozmownej aury, pozostawałam wierna i nie łamałam obietnic. Miałam przybyć do karczmy i zabrać go na polowanie. Zgodnie z zapewnieniem sprzed kilku tygodni, wybrałam miejsce i wybrałam dzień.
Pchnęłam drzwi do karczmy, wbijając się w jej codzienny gwar. Mokrym śladem przemknęłam między stolikami, będąc niemal pewną, że nikt specjalnie nie zwrócił na mnie uwagi. I dobrze. Czujne oczy przeanalizowały prędko wszystkie gęby, aby wreszcie zatrzymać się na tej najbardziej mnie interesującej. Nie kłamał. Naprawdę tutaj był. Przełknęłam uczucie rozczarowania. Wierzyłam, że wcale go tutaj nie znajdę i będą mogła polować po swojemu, samotnie i bez uciążliwego balastu w osobie kogoś, kto zniweczy każdy mój trop. Trudno. Niedługo później podeszłam bliżej, stanęłam zaraz za jego plecami. – Pakuj się – wypowiedziałam po angielsku, zupełnie beznamiętnie, jakbym komentowała dzisiejszą burzę. Kilka łbów obróciło się w naszą stronę. Któryś nawet zarechotał. Jestem. Zgodnie z umową.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Sala główna [odnośnik]25.02.23 19:26
Ostatnie dni wbrew pozorom mijały mi dość beztrosko. Zawieszenie broni zapewniło głęboki oddech, dało możliwość odpoczynku, a przede wszystkim zajęcia się sprawami, które wcześniej zostały zaniedbane. Mantykora bezsprzecznie do takowych należała. Nie przebywałem w niej całymi dniami, zaś miałem w końcu okazję do przejrzenia księgi rachunkowej oraz rozliczenia się z barmanem, który w ostatnim czasie trzymał pieczę nad przybytkiem. Początkowo nie byłem do niego przekonany, ale nie mogłem ukryć pozytywnego zaskoczenia. Był łebski, potrafił trzymać innych pracowników za pysk i pozbyć się klientów, którzy przez swój stan tudzież brak knutów robili sztuczny tłum. Nie musiałem się martwić burdami, czy też skargami – te problemy były poza mną, a przecież od samego początku o to mi chodziło. Wolna ręka była dobrym ruchem, ale nie chciałem dać mu nader wielkiej przestrzeni, bo ta zwykle otwierała drzwi do samowolki, czego musiałem unikać. Miał robić, co należało do jego obowiązków i przy tym nie kombinować, dlatego wybrałem powierzchowne zaufanie z nutą kontroli.
Tak też było tego dnia. Przekroczyłem progi Mantykory około południa i ogarnąłem wzrokiem brudne pomieszczenie. Zapewne pracowali do późnej nocy, na co wskazywał wciąż mokry od trunków bar. Chwyciłem jedno ze szkieł i prostym zaklęciem, rzecz jasna zapobiegawczo, ponownie go wyczyściłem. Obróciwszy się przez ramię zerknąłem na skromnie wypełnioną półkę z alkoholem i sięgnąłem po jeden z rumów, który nawet nie leżakował przy tych prawdziwych, wykwintnych. Stałem się nieco bardziej krytyczny, ale nie na tyle, by odmówić sobie drinka z uwagi na jakość. Uzupełniwszy szklaneczkę ująłem ją w dłoń i udałem się do gabinetu, gdzie spędziłem kilka kolejnych godzin.
-Nie narzekasz na nudę- rzuciłem do barmana, który w końcu znalazł chwilę, aby zamienić ze mną słowo. Byłem zdziwiony ilością ludzi, gwarem i swego rodzaju swobodą panującą w Karczmie. Czyżby zawieszenie broni udzielało się każdemu? Ludzie zapragnęli świętować? Tak sobie to tłumaczyłem, choć Londyn od dłuższego czasu nie miewał kryzysowych sytuacji, mieszkańcy mogli czuć się względnie bezpiecznie. Jednak czarodzieje zamieszkujący Śmiertelny Nokturn mieli to do siebie, ze wykorzystywali każdą okazję do picia. Najbardziej zabawne było wzniesienie toastu za urodziny Ani – ani moje, ani Twoje – i tak bez końca. Takich tłumów nie było naprawdę dawno.
-To samo- odparłem i podsunąłem mu szkło. Może to był mój drugi drink, a może szósty. Nie liczyłem; praca przy biurku zawsze mnie nudziła, dlatego musiałem ją sobie urozmaicać, choć lepszym słowem było rekompensować. Nagle mych uszu doszedł głos. Zmrużyłem oczy zdając sobie sprawę, że skądś go kojarzyłem, lecz nie byłem w stanie połączyć z żadną twarzą. Mówiła do mnie? Obróciłem się przez ramię i  ujrzałem niską dziewczynę, jakiej wzrok zdawał się przeszywać mnie na wskroś. Uniosłem brew nieco rozbawiony całą sytuacją, bowiem zdążyłem już zapomnieć o małej obietnicy, polowaniu, które miało przynieść mi wstyd i zniewagę, zaś jej szeroko pojętą chlubę oraz satysfakcję. Zmierzyłem ją spojrzeniem od stóp do głów, po czym chwyciłem w dłoń szkło i upiłem zawartości.
-Zwarta i gotowa- pokiwałem wolno głową nie mogąc, a nawet nie chcąc ukrywać rozbawienia. Jej poważna mina, twarda postawa i zaciętość w spojrzeniu były po prostu zabawne zważywszy na miejsce w jakim się znaleźliśmy. Swoją drogą nie spodziewałem się, że dotrze do Mantykory bez szwanku wszak prowadziła do niej droga przez Nokturn, najgorszą z londyńskich dzielnic. Nikt nie zwrócił na nią uwagi? Nikt nie zaczepił? Nie chciało mi się wierzyć. -Napijesz się czegoś, bezimienna?- nie wiedziałem jak inaczej się do niej zwrócić. Ani dzień dobry, ani trywialnej rzeczy jak imię. -Musisz uzbroić się w cierpliwość, bowiem nie jestem spakowany. Tyle kazałaś na siebie czekać, że już zwątpiłem, iż dotrzymasz słowa- rzuciłem, po czym odsunąłem jedno z krzeseł i wzrokiem wskazałem miejsce. -Daj jej co tam będzie chciała, byle nie wodę. Tej radziłbym ci nie pić w tym miejscu-puściłem jej oczko, a następnie dopiłem trunek i opuściłem przybytek, aby z pobliskiego mieszkania zabrać wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Mimo, że byłem nieco podpity poczułem przypływ adrenaliny, może zaś było to swego rodzaju podekscytowanie wszak od dawna nie miałem okazji wyrwać się z domu dalej niżeli do Suffolk i to jeszcze z perspektywą przygód, nie walki.
-Gotów?- odparłem zaciskając dłoń na jej ramieniu. Nie patrzałem czy coś zamówiła, czy jednak siedziała z posępną miną i mierzyła morderczym spojrzeniem każdego, kto odważył się do niej zbliżyć. -Zabrałem wszystko co potrzebne- dodałem z szelmowskim uśmiechem i uniosłem wymownie skórzaną torbę. Alkohol, przekąski; wiśnie w czekoladzie, czy pączki. Bo to polowanie to był żart prawda?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend


Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 19.11.23 18:22, w całości zmieniany 2 razy
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sala główna [odnośnik]26.02.23 18:05
Dźwięk przelewanego do szkła alkoholu niknął zupełnie w gwarze. Zupełnie ignorowałam obecność zarówno barmana wyraźnie z nim zaznajomionego, jak i całej bandy chlejusów. Tylko świdrowałam spojrzeniem sylwetkę tego, z którym byłam związana słowem. Słowem o wędrówce z kuszą i krwawych łowach. Z garści obietnic i wyobrażeń zamierzałam wydobyć coś naprawdę realnego. Chciał o tym pamiętać, czy nie – byłam tutaj, zgodnie z dawno temu rzuconym hasłem. Trudno mi było ocenić po pierwszych jego słowach, czy zdołał moją twarz przypisać do tamtej sytuacji, czy od razu zorientował się, kim jestem i o co mi właściwie chodzi. Choć mój komunikat był krótki i konkretny, nie odtwarzał zdarzenia z przeszłości. Był jasnym znakiem, sygnałem, że należało wyruszyć. Spodziewałam się, że będzie umiał go właściwie przyporządkować. Jeżeli nie, powinnam zawrócić i darować sobie pociąganie go za sobą. Miał jednak rację, patrzyłam mocno i nieustępliwie, oczekując od niego właściwego zachowania. Nie zapowiedziałam się, więc nie musiał posiadać przy sobie dobytku odpowiedniego dla celu naszej wyprawy. Mogłam więc poczekać. Moja kamienna twarz gryzła się z jego rozbawionym, lekkim duchem. Słuchałam z uwagą, aż w końcu przeszłam dwa kroki i wsunęłam się na barowe krzesło, tuż obok. Zawsze dotrzymuję słowaodparłam śmiertelnie poważna, choć wcale nieurażona jego sugestią. Pech chciał, że ze wszystkich możliwych trunków tłoczących się na półkach za barem miałam ochotę akurat na wodę. Wodę z cytryną.Poczekam oznajmiłam krótko, sunąc spojrzeniem za odchodzącą postacią.
Gdy zostaliśmy sami, barman i ja, czułam na sobie jego wyczekujące oczy. Świdrowały mnie, zaciekawione, nieco niecierpliwe. Angielski alkohol mi nie smakował, ale jeszcze gorsza od niego była herbata. Przestrogę związaną z wodą zamierzałam potraktować poważnie. Mój dzisiejszy towarzysz wyglądał bowiem na stałego bywalca tego miejsca, być można mogłam akurat w tej jednej sprawie mu zawierzyć. Szkoda, bo akurat wodą bym nie wzgardziła. – Cokolwiek – zapowiedziałam, zdając się na dobrze znającego się na rzeczy barmana. Powiadali, że ci potrafili dopasować trunek do osoby, która podchodziła do baru. Przed przyjazdem do Anglii rzadko bywałam w takich miejscach. Jeżeli chciałam się napić, w domu piętrzył się cały arsenał alkoholu. Towarzyszy pośród krewnych również nie brakowało. Mimo to ze względu na ciągłą aktywność i potrzebę skupienia w czasie polowania, nie wiązałam z trunkami większych namiętności. Przynajmniej tak mi się wydawało, albowiem naturę Rosjanki trudno było uśpić. Ta zaś miała swoje specjalne powołanie.
Wypełniona szklanka prześlizgnęła się po drewnianym blacie, by wpaść prosto w moje ręce. Za plecami wesoła banda wznosiła toast. Przede mną zaś wciąż stał jeden i ten sam barman. Dziwnie patrzył. Udawałam, że tego nie widzę. Zimnymi palcami objęłam szkło. Ryzykownie. Przed ustami przechyliłam je, chcąc mieć to już z głowy. Niesmak rozlał się po mojej twarzy, prezentując falę odczuć tak wyraźną, że aż do mnie niepodobną. Niemal sekundę później wyprostowałam się, gwałtownie napinając, gdy czyjaś dłoń bezczelnie objęła moje ramię. Obróciłam się szybko, mając nadzieję, że wszelkie ślady po spożytym napoju zdążyły się dawno rozpłynąć. Chwyciłam go za rękaw, by pozbyć się napastliwej dłoni, a potem popatrzyłam na pakunek. Poszło dość szybko. O wiele szybciej, niż się tego spodziewałam. Twój strój podkreśliłam, mierząc go dokładnie spojrzeniem. Mam nadzieję, że jest wygodnyChciałam wierzyć, że był świadomy, że chociaż posiadał jako takie wyobrażenia związane z tym, jak wyglądało polowanie. I jak wiele wysiłku czasami wymagało. Zsunęłam się z krzesła i przewiesiłam przez ramię kuszę, która zdążyła wygodnie spocząć na podłodze. Gdy stałam przed nim, wydawałam się jeszcze mniejsza. Małe bestie potrafiły jednak ranić dogłębnie. Gdy były lekceważone, krew lała się jeszcze bardziej. Ludzi dotyczyło to również. Za mnąnakazałam znów, kierując się do wyjścia z karczmy. Po drodze pomyślałam, że zawieszenie broni pokrzyżowało nasze plany. Obydwoje wyrażaliśmy aprobatę wobec polowania na mugoli. Plany jednak należało zmienić. Jeżeli drwiący mężczyzna, bo tak go sobie w myślach nazywałam, faktycznie miał posmakować emocji związanych z łowami, może to i dobrze – zwierzęta były mądrzejsze od mugoli. Szczególnie te magiczne. Magia wzmacniała je. Sprawiała, że były przeciwnikami ciekawszymi od zwykłego zająca. Mimo tych odczuć, pamiętałam, by nawet przy najbardziej pospolitej ofierze nie tracić czujności. Łatwe wyzwania mogły przerodzić się w prawdziwe utrapienie.
Jedno utrapienie już za sobą wlokłam. Kolejne było mi niepotrzebne. Skręćmy tampowiedziałam, nakładając na głowę kaptur, gdy zatrzasnęły się za nami drzwi prowadzące do karczmy. Musiałam osłonić głowę przed słońcem. Nieznajomego zaś prowadziłam w jeden z tych podejrzanych, zaśmieconych zaułków. Skryci mogliśmy bez problemu przenieść się do miejsca, które wybrałam. Z dala od tego wszystkiego, co znał tutaj. Ja zaś tych wysp nie znałam prawie wcale. Tylko słyszałam, że miejsce, do którego prowadził świstoklik pod postacią kolorowej matrioszki, jest dość malownicze, dobre do polowań. Dziwnym trafem ludzie, gdy tylko poznawali mnie lepiej, rozwodzili się na temat lasów i okolic, w których ja i moja kusza mogłyśmy czuć się dobrze. Tym razem również zaufałam poleceniu. Słyszałam nawet, że w tamtejszych okolicach można było napotkać dźwięczne barany. To mogło utrudnić mu zadanie. Albo przeciwnie – ułatwić. Dotknij odezwałam się z prostym komunikatem na ustach, zerkając w górę, na granicę słońca i cienia. To właściwa pora. Dłoń z matrioszką wysunęła się w jego stronę. Rosyjska zabawka zaprowadzić nas miała do Szkocji.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Sala główna [odnośnik]08.03.23 19:20
-Nie do twarzy ci z tą śmiertelną powagą- rzuciłem nie spuszczając z niej wzroku. Kamienna twarz, zaciśnięte wargi, które rozchylały się tylko przy wypowiadanych słowach. Przypuszczałem, że gdyby tylko istniała ku temu szansa, to opanowałaby umiejętność komunikacji bez ich otwierania. Gdzie równie młoda dziewczyna znalazła kij, który spoczywał w jej rzyci? Sztywna, wyprostowana niczym struna, władcza i bezkompromisowa. Z jednej strony była idealną kandydatką na sojusznika, lecz z drugiej istniała szansa, że ego utrudniłoby jej odnalezienie się w hierarchii. Nie wątpiłem, iż czaiła się w niej introwertyczna dusza, jaka nie potrzebowała do szczęścia osób trzecich. Przepełniona indywidualizmem, świadomością własnych umiejętności i chęci osiągnięcia celu, jakich choć nie znałem, to mogłem się domyślać. Zapewne miała asy w rękawie, była gotów wieloma aspektami mnie zaskoczyć, lecz na ten moment nie zdziwiłoby mnie nic bardziej jak cień uśmiechu. Potrafiła go z siebie wykrzesać? -To się jeszcze okaże- odparłem. Wizyta po takim czasie była dobrym znakiem, ale jeszcze nie dowodziła słowności. Być może czegoś potrzebowała? Może to spotkanie miało drugie dno, którego jeszcze nie przyszło mi się doszukać? Po spotkaniu nie zastanawiałem się nad jej tożsamością; nie wypytywałem, nie szukałem – nie było mi to do niczego potrzebne, jednak może ona nieco lepiej wykorzystała ten czas? Interesowało ją to? Czy jednak traktowała mnie tylko i wyłacznie jako rzeczywistego, choć nieco irracjonalnego przeciwnika w łowach? Naprawdę było jej to potrzebne?
-Chyba już nie masz wyjścia, droga przez Śmiertelny Nokturn nie należy do najprzyjemniejszych. Nikt nie zrobił ci krzywdy, kruszynko?- przechyliłem głowę i wykrzywiłem wargi w kpiącym uśmiechu. Fakt, że była drobna nie miał żadnego związku z charakterem oraz umiejętnościami, ale dla ludzi jej pokroju podobne porównanie było niczym potwarz. Przypuszczałem, że była silna i twardo stąpająca po ziemi – naprawdę można było odnieść bardzo złudne, pierwsze wrażenie.
Od progu baru byłem skupiony na jej osobie. Byłem ciekaw czy wylewała za kołnierz jak jej wschodni bracia, czy też stroniła przed jakimikolwiek używkami. Ukazując skórzaną torbę wzrokiem powędrowałem do trzymanej przez nią szklaneczki i na widok zawartości wywróciłem oczyma. Chciała pić czysty bimber, czy też barman poszedł na łatwiznę? Może zaszła mu za skórę jakimś ciętym tekstem tudzież morderczym spojrzeniem. Prawie roześmiałem się na myśl, jak mogło wyglądać to zamówienie trunku. -Osobliwy gust- pokiwałem głową i bez cienia zastanowienia sięgnąłem po jej szkło i skosztowałem tego paskudztwa. Moje obawy nie okazały się przesadzone – alkohol faktycznie nawet nie leżał obok prawdziwego, domowego bimbru. -Jak ty możesz to pić- skrzywiłem się i odstawiłem kufel na blat. Rzecz jasna mogłem mieć do siebie pretensje, że czymś równie lichym częstuję gości, ale przywykłem, iż oni na takie detale nie zwracali uwagi. Wystarczyło się rozejrzeć…
-Tylko wygodny? Żadnego komplementu?- prychnąłem sięgając po piersiówkę, w której miałem coś znacznie lepszego. Byłem już nieco podchmielony wszak piłem od rana, dlatego liczyłem, że będzie miała w sobie litość. Szata była wygodna, podobnie jak czarne spodnie i koszula; wyczułem drwinę, więc przez chwilę zastanowiłem się, czy aby na pewno ubrałem się jak należy. Właściwie to i tak nie miałem nic innego – przecież nie narzuciłbym eleganckiej marynarki.
-Tak jest- odparłem ironicznie, po czym skinąłem głową barmanowi. -Pewnie dzisiaj nie wrócę, a zatem pozamykaj wszystko na koniec- rzuciłem w kierunku pracownika, by finalnie całą swą uwagę skupić na nowej towarzyszce.
Krok za krokiem, trzymała tempo. Nie oglądała się za siebie, nie zerkała czy aby na pewno nadążam, ale wbrew pozorom świetnie się przy tym bawiłem. Nie miałem zielonego pojęcia gdzie pragnie mnie zabrać i jakie miała plany co do reszty dnia. Szła jakby po swoje, nie zdziwiłbym się gdyby nawet zaczęła biec. Coś jednak zwróciło moją uwagę – poruszała się po Nokturnie zbyt pewnie jak na laika, zbyt prędko, jak na osobę, która bywała tutaj jedynie w towarzystwie mieszkańca tego rejonu tudzież Rycerza Walpurgii. Lokalni musieli cię znać, aby nie zrobić krzywdy; w najlepszej sytuacji nie żebrać o knuty, a w najgorszej nie próbować dobrać się do drobnego ciała. Nigdy wcześniej nie miałem jednak okazji jej tutaj widzieć, więc co stało za pewnością siebie? Za poczuciem swobody i szeroko rozumianego bezpieczeństwa? -Jakim cudem przechadzasz się tutaj bez pardonu?- spytałem bez ogródek. -Nowa w rejonie?- uniosłem pytająco brew, po czym spojrzałem na wyciągnięty przez nią przedmiot.
W pierwszej chwili zwątpiłem, gdyby nie zawieszenie broni to w życiu bym na to nie poszedł. Nie ufałem nikomu, a już z pewnością przypadkowo poznanym panienkom. Świstoklik mógł prowadzić dosłownie wszędzie.
-Jak sobie życzysz- odparłem, po czym zacisnąłem dłoń na przedmiocie. Co ma być, to będzie. Czas pokaże.  

----> idziemy tu
|opętanie




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend


Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 23.03.23 19:12, w całości zmieniany 4 razy
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sala główna [odnośnik]08.03.23 19:20
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 15
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 14 z 15 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15  Next

Sala główna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach