Wydarzenia


Ekipa forum
Pracownia alchemika
AutorWiadomość
Pracownia alchemika [odnośnik]30.03.15 23:50
First topic message reminder :

Pracownia alchemika

Obszerne, skryte w półmroku pomieszczenie, w którym pracuje jeden z zatrudnianych przez Munga alchemików. Znajdujące się w nim obszerne, strzeliste regały mieszczą niezliczone zakurzone woluminy, słoje czy buteleczki różnych kształtów i kolorów. Na mocnym, dębowym stole ustawionym w centrum ulokowane zostały kociołki mniejszych rozmiarów, stojaki na drobne, kryształowe fiolki czy moździerze i niewielkie, służące do krojenia ingrediencji nożyki. Z boku, nad dużym, okrągłym palnikiem, zawieszony jest miedziany kocioł numer pięć – przydatny do masowej produkcji antidotów czy lekarstw.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pracownia alchemika - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pracownia alchemika [odnośnik]04.01.16 16:53
Wcisnęłam się głębiej udając, że wcale nie obrzydzają mnie te wszystkie ingrediencje w słoikach, sproszkowane larwy czegoś tam i pływające marynowane glisty. Wolałam skupić się na wiszących w pęczkach ziołach i roślinach, które przynajmniej wyglądały normalnie i nie powodowały u mnie odruchu wymiotnego. Cóż, byłam delikatną, eteryczną istotną i z pewnością nigdy nie mogłabym pracować w takim zawodzie - tym bardziej więc z większym szacunkiem spojrzałam na Eilis, która w tym dziwnym królestwie czuła się jak u siebie.
- Nie widziałyśmy się szmat czasu, a ja dopiero co przyjechałam do Anglii - brnęłam dalej w małe kłamstwa, ignorując wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazujące na to, że panna Sykes zbierała się do wyjścia. - Nie chciałam jej tak nachodzić z zaskoczenia, te wszystkie wzruszenia emocje... musi jej być niewątpliwie ciężko - powiedziałam jeszcze, siląc się na pełen współczucia ton, co w sumie nie wyszło mi tak źle. Wyobraziłam sobie, jak te paskudne włosy Harriett powiewają na wietrze między kratami w Tower i humor od razu mi się poprawił. Postanowiłam przypuścić frontalny atak i nie marnować czasu na czczą gadaninę; nie chciałam zostać bezczelnie wyproszona zanim nie dowiem się o jakichś pikantnych szczegółach ze stypy. - Dotarły mnie paskudne plotki, że po pogrzebie doszło do... skandalu - zniżyłam nieco głos, jakby faktycznie ta wiadomość wprawiła mnie w smutek z powodu Harriett, która nie tylko dopiero co tragicznie straciła męża, ale mu się też mierzyć z atakami wścibskiej prasy. Prawie zachichotałam na myśl o tym, jak potężnego gwoździa wbiję jej do wizerunkowej trumny już niedługo. - Ten cały Wright... - skrzywiłam się teatralnie wymawiając jego nazwisko. Co jak co, ale na Wrighta zawsze można było liczyć, gdy kroiła się jakaś afera. Nie pamiętałam dnia, gdy w redakcji nie pojawiało się pytanie o byłego zawodnika Quidditcha, a moi koledzy wręcz zabijali się o to, by łazić za nim i próbować przyłapać go na kolejnej wpadce.
Usiadłam wygodniej, tyłem do tych wszystkich składników na półkach i próbowałam sprawiać wrażenie, jakby zachowanie Benjamina Wrighta dotknęło mnie osobiście. Zastanawiałam się, jakie jeszcze małe kłamstewko wymyślić, by uwiarygodnić swoją historię, ale postanowiłam nic więcej nie mówić, przynajmniej chwilowo. Co za dużo, to niezdrowo, a ogrom szczegółów w mojej opowieści może sprawić, że zacznę się w niej miotać i mój podstęp zostanie szybko odkryty.
- Tak, poproszę, niesłodzoną - powiedziałam uprzejmie, całkiem świadomie zmuszając pannę Sykes, by została ze mną dłużej i nie próbowała mnie wygonić pod jakimś głupim pretekstem. Nie miałam zamiaru się stąd ruszać, póki nie dowiem się czegoś skandalicznego - a przynajmniej czegoś, co pozwoli mi ten skandal nieco podkolorować.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]05.01.16 16:14
Tik, tok, tik, tok. Charlie powinien za czterdzieści pięć minut zjeść obiad, nie pamiętam, czy coś wyłożyłam. Rano dostał babeczkę z lukrowanym smokiem, ale tam nie ma żadnych wartości odżywczych. Tik, tok. Kociołki przestają bulgotać. Niech mnie ktoś uratuje. Zabierzcie mnie do domu. Myślę, co ugotować, czy powinnam jeszcze dorobić jakieś eliksiry i czy nie jestem w tyle. Nie potrafię się na niczym skupić. Moje myśli krążą wokół edukacji Charliego i uzdrowiciela, który zapewne kończył przyjmować pacjentów i jak się tylko pospieszę to spotkam się z nim na korytarzu.
- Teraz najważniejsi są dla niej przyjaciele, możesz wrócić ze mną do domu, mam wystarczająco proszku fiuu – proponuje miło, wstawiając wodę na herbatę. Nie widzę nic w złego w odwiedzeniu Harriett z jej przyjaciółką. Mam wrażenie, że to tylko polepszy jej stan. Może będą rozmawiać tak zacięcie, że dążę upiec kolejne ciasto i je poczęstować. Chociaż od czasu śmierci Zaima, w filiżankach obydwie z Harriett preferujemy wino, opcjonalnie grzane wino, na pewno nie brakuje nam herbaty i kawy, czyli idealnego zestawu dla niezapowiedzianych gości.
- Och, będzie naprawdę zadowolona, jest bardzo ciepłą osobą, nie spotkałam lepszej – mówię szczerze, Harriett pomogła mi, wzięła mnie pod swój dach za pomoc w wychowywaniu Charliego. Pokochałam tego chłopca jak własne dziecko i nie wyobrażam sobie, aby przechodziło po raz kolejny jakieś koszmary. Nie pozwoliłabym zrobić mu krzywdy.
- Nie wiem o czym pani mówi, na stypie został oddany honor Zaimowi – po raz kolejny wymawiam to imię, czując zimny dreszcz na karku. Utrata ojca dla Setha była ciosem w małe serduszko i musiałam uważnie dobierać słowa w domu, aby nie zranić go dodatkowo. Kłamię, bo po pierwsze niewiele pamiętam ze stypy, a po drugie czy ktoś musi wiedzieć o tym, że nie tylko dom wdowy Naifeh ciężko znosił jego śmierć?
- Jaki Wright? – pytam zaskoczona, wszak nie znałam nazwiska dziwnie wyglądającego mężczyzny, którego Harriett wzięła na stronę. Seria zaklęć nie wypadła mi jeszcze z pamięci, ale skoro Garrett powiedział, że mam się tym nie przejmować, to nie chciałam nikogo nakręcać. W dodatku nie lubiłam plotek. Jeśli ktoś miał pytanie do Harriett, powinien się z nią skontaktować. Nie tylko była dla mnie pracodawcą, ale także domownikiem i niezastąpioną przyjaciółką. Przyjęła pod dach też Madame Malkin, co jest kolejnym dowodem na jej dobre serduszko. Woda się w końcu zagotowała, a ja zrobiłam herbaty. Żadna z nas nie słodziła, z resztą obawiam się, że na półce z eliksirami i składnikami do nich nie zmieściłby się jeszcze cukier.
- Ma pani dziwne i nieprawdziwe informacje, na stypie nie wydarzył się żaden skandal, może oprócz tego, że nikt nie chciał jeść moich babeczek, ale zrozumiem, że wszyscy mieli zaciśnięte żołądki – poskarżyłam się, aby dodać wiarygodności mojej wersji wydarzeń. Nie rozumiałam, co ta istotka chciała zrobić i czego się dowiedzieć, ale nie czułam się komfortowo. Harriett każdego przyjmowała z otwartymi ramionami i o tym na pewno musiała wiedzieć jej przyjaciółka. Nawet jeśli nie mieszkała długo w Anglii. Rozlałam herbatę do filiżanek i zajęłam miejsce naprzeciwko Annabelle.



self destruction is such a pretty little thing



Eilis Avery
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1783-eilis-sykes http://morsmordre.forumpolish.com/t1792-dziob#21925 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/t1853-pokoj-eilis#24478 http://morsmordre.forumpolish.com/t1793-eilis-sykes#21929
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]06.01.16 14:39
Puściłam mimo uszu uprzejmą propozycję dziewczyny, żeby zabrać się razem z nią do mieszkania Harriett. Jeszcze mi tego brakowało, by wpaść na tę wywłokę na jej własnym terenie; pewnie na dzień dobry potraktowałaby mnie jakimś paskudnym zaklęciem, jeśli nie wbiłaby od razu noża prosto w serce. Z drugiej strony mocno kusiło mnie zobaczyć, jak bardzo jest załamana śmiercią męża - ponoć tak ukochanego, że nie przeszkadzało jej to spotykać się w Wrightem na boku. Och, pani Naifeh, gdyby pani wiedziała, jakiego zaciętego wroga stworzyła sobie tego dnia na Festiwalu Miłości. A mogło być tak pięknie i cudownie, jedna mała przysługa za głupie zdjęcia i miałaby pani święty spokój, a nie nienawistną młodą dziennikareczkę na karku. W mojej głowie już knuły się przeróżne plany i sposoby, jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu; zniszczyć paskudną półwilę i zmieszać z błotem Selwyna.
- Wright. Wysoki, barczysty, zarośnięty, wygląda trochę jak, nie mówiąc już brzydko, zwykły lump. Swego czasu sprawił drogiej Harriett - nie jestem pewna jaki sposobem przez moje wargi przecisnął się ten zbitek wyrazów i jednocześnie udało mi się nie zwymiotować - sporo problemów. Ciągle się obok niej kręcił i nie rozumiał, jak silne uczucie połączyło ją z Zaimem. - Kontynuowałam, obserwując uważnie siedzącą obok dziewczynę w poszukiwaniu najmniejszych choćby objawów zmieszania, zaniepokojenia czy zwykłego błysku zrozumienia. Reakcje ludzi mówiły o ich uczuciach o wiele lepiej niż słowa, które padały z ich ust. Te były często zwykłymi kłamstwami, starannie ćwiczonymi i przygotowywanymi, ale reakcje ciała trudniej było ukryć.
- Naprawdę nie było go na stypie? - zapytałam z pewnym niedowierzaniem, bo wydawało mi się to wręcz nienormalne, szczególnie po tym, jak przyłapano ich na potajemnej schadzce w parku. Skoro kręcił się wokół niej wtedy, to tym bardziej musiał to robić i teraz, gdy wywęszył okazję. Pod tym względem niewiele się różniliśmy, chociaż moje węszenie było zdecydowanie bardziej subtelne; miałam na tyle godności, by nie pchać się na stypę. - To człowiek, który nie cofnie się przed niczym i nie zna granic dobrego smaku... nasza droga Harriett musi być teraz wyjątkowo ostrożna, co w jej stanie... - westchnęłam, mieszając energicznie herbatę, by zająć czymś dłonie i sprawić, by parujący napój szybciej wystygł.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, na jakim oddziale jesteśmy i to sprawiło, że momentalnie zamarłam. Do diabła, przecież właśnie tutaj pracował Selwyn... może właśnie przemierzał korytarz za drzwiami i uśmiechał się do jakiejś pielęgniareczki, zwodząc ją i obiecując wspólną przyszłość? Łyżeczka stuknęła głośno o szklankę, gdy nieświadomie ją wypuściłam, zaciskając zęby. Nie uśmiechało mi się teraz z nim spotykać, szczególnie że wpakowałam się w to wszystko przez własną głupią nieuwagę.
- Przepraszam, ale czy... zna pani niejakiego Selwyna? - nie mogłam się jednak oprzeć, by nie zadać tego pytania, a słowa niemalże same wypłynęły mi z ust. Nawet gdybym chciała zaoponować, mój głupi mózg wiedział lepiej ode mnie, czego chcę. Harriett nagle odeszła w daleki kąt mojej świadomości, jak zużyte pudełko po fasolkach wszystkich smaków.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]07.01.16 13:50
Opary herbaty łączyły się drastyczny sposób z kłębami dymu wciąż wydostającymi się z kociołków. Gdybym chciała, mogłabym rzucić zaklęcie chłodzące, ale każda ingerencja magiczna poza tą konieczną zepsułaby efekt eliksirów. Chciałam się znaleźć już w domu, więc zaproszenie przyjaciółki Harriett nie wydawało mi się niczym nie na miejscu. Zrobiłabym pysznej herbaty, Charlie pomógłby mi upiec ciasto, och, zawsze to uwielbiał. Nie zrozumiałabym, dlaczego jakakolwiek gazeta interesuje się życiem czarownicy, która tak naprawdę była świetna w projektowaniu sukien, po co się wtrącać się do jej prywatności? Jednak nie wiedziałam wówczas, kim jest Annabelle, więc nie mogłam nawet przypuszczać, jak naruszy dobroć mego serca. Kręcę głową, chociaż w mojej głowie pojawia się wyraźny obraz mężczyzny, który popsuł słodycz moich babeczek i sprawił, że wolałam się upić niż zamartwiać się losem Harriett. Nawet aurorzy zapewniali mnie o jej bezpieczeństwie.
- Och, nic nie wiem, nie znamy się aż tak długo, ale zaciekawiłaś mnie, spytam się jej o to później – nalewam sobie herbaty do filiżanki. Niewiele wiedziałam o tym, co się dzieję poza Mungiem i dziećmi, którymi zajmowałam się po godzinach. Gdy wujaszek poprosił mnie o dodatkową opiekę nad Charliem, a Harriet zaproponowała mi nawet mieszkanie, aby mnie tylko odciążyć, czułam się naprawdę jak w raju. Nie miałam czasu na czytanie bzdurnych gazet, więc nawet nie wiedziałam, że Harriett wraz z Wrightem jest są na językach. Życie w nieświadomości było cudowne, wszak zajmowałam się tylko tym, co potrzebowałam.
- Cóż, Harriett jest pod opieką wielu wykwalifikowanych aurorów, więc nikt jej na pewno nie zagraża – ucinam skutecznie temat. Obiecał mi to Crispin i Garrett, a nie mogliby mnie przecież okłamać! Nie chcę wracać do śmierci Zaima. Nadal jesteś dla mnie obcą osobą, która wparowała do mojego miejsca pracy i wypytywała o pracodawcę. Rozplątałam włosy z warkocza, pozwalając ułożyć się falom swobodnie na ramionach.
- Przepraszam, ale przyszłaś po jakieś eliksiry? – nieświadomie przechodzę na ty, zmęczona już dzisiejszym dniem. Nie byłaś u mnie nigdy, a w tym gabinecie wszyscy są równi. Nawet do szlachty nie zwracam się żadnymi tytułami. Traktuj to jako bezczelność, ale dzięki temu buduję bliskie relacje ze swoimi pacjentami, a ci do mnie wracają. Pacjent to nie tylko recepta, liczy się jego historia. Dbam o niego i często odwiedzam w ciągu dnia. Ten gabinet jest tylko chwilowy, w zasadzie mam podejrzenia, że uzdrowiciel Avery uparł się, abym w ciągu dnia robiła więcej kroków na oddział urazów pozaklęciowych.
- Mówisz o tym skrzypku? Och, jaka szkoda, że zmarł – pomimo tego, że tyle lat nie grałam na swoim ukochanym instrumencie, wciąż byłam na bieżąco z wszystkimi nowinkami i podziwiałam nie tylko czarodziejów, ale i mugoli w filharmoniach. – Słyszałam, że napił się wywaru żywej śmierci, och, straszna historia, co go musiało do tego podkusić? – wyraźnie posmutniałam, lecz chciałam ukryć to, więc szybko sięgnęłam po herbatę i zatkałam sobie  usta chociaż na kilka sekund. A potem dociera do mnie informacja, że rzadko kiedy ktoś zna się na świecie muzycznym jak ja, pytała na pewno o kogo innego, a pierwszy na myśl przychodzi mi Alexander. Och, czy go znam? Szalone pytanie. Byliśmy ze sobą razem prawie półtora roku, czy po tym czasie mówię powiedzieć, że kogoś znam? O dziwo, zostaliśmy na jakiś przyjaznych stosunkach, ale wciąż jak na niego patrzę, przypomina mi się nasze rozstanie. Co jeśli przez to nie mogę znaleźć sobie nikogo, kto będzie na tyle interesujący, aby zostać moim mężem? Reflektuje się szybko, odkładając filiżankę na spodek.
- Och, mówisz o Alexie - wypuszczam powietrze ciężko - Często pracujemy razem, mam go zawołać?



self destruction is such a pretty little thing



Eilis Avery
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1783-eilis-sykes http://morsmordre.forumpolish.com/t1792-dziob#21925 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/t1853-pokoj-eilis#24478 http://morsmordre.forumpolish.com/t1793-eilis-sykes#21929
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]09.01.16 18:25
Puf, puf, puf, kolejne pytanie, które zbyłam lekkim uśmiechem, zajmując się nagle swoją herbatą, dmuchając w nią z lekką przesadą, ale i z elegancją, aby żadna kropla niepotrzebnie nie wylała się poza szkło. Trzeba zachować klasę nawet podczas niewdzięcznej pracy, jaką było wyszukiwanie informacji i wyciąganie ich od opornych rozmówców. A panna Sykes zdecydowanie do takich należała. Kryła swoją chlebodawczynię, czy faktycznie nic nie wiedziała o Wrighcie? Nie, nie, to drugie było całkowicie niemożliwe - Wright robił zamieszanie wszędzie, gdzie się tylko pojawił, zwracał na siebie uwagę nie tylko na szlacheckich salonach, ale zapewne w zaułkach Nokturny, gdzie wiódł teraz swój paskudny żywot, od czasu do czasu dostarczając nam tylko materiału na kolejne plotki. I jeden z tych materiałów właśnie wymykał mi się z rąk, ale zdawałam sobie sprawę, że drążenie tego tematu mogłoby jeszcze bardziej zwiększyć podejrzenia mojej rozmówczyni. I tak podejrzewałam, że wróci do Harriett i wszystko jej wyśpiewa... co zresztą wcale nie było takie złe; nic nie cieszy bardziej jak strach osaczanej ofiary, która dowiaduje się o tym, że wciąż jest śledzona, wciąż obserwowana i każdy jej błąd, każde najmniejsze potknięcie nie pozostanie bez odzewu.
- Mogłaby pani jej też przekazać, że niebawem ją odwiedzę - poprosiłam cicho, lekko nieśmiałym tonem, jakby wypowiedzenie prośby wiele mnie kosztowało. Cóż, niewątpliwie nie mogłam się doczekać kolejnej wizyty z tą wywłoką, ale chwilowo nie miałam w rękawie żadnego zabezpieczenia w postaci... ot, chociażby kompromitujących zdjęć, by spotkać się z nią w jej własnym domu. Nawet ja nie byłam aż tak nierozsądna, by pakować się w paszczę lwa i to jeszcze uprzednio się zapowiadając. Ale nie miałam nic przeciwko, by spotkać ją na ulicy albo nawet w mojej redakcji... gdzie czułam się jak u siebie i z pewnością miałabym wsparcie moich kolegów z biurka obok. Rozkoszowałam się już wizją zmiażdżenia Harriett - w przenośni i dosłownie - gdy wizję zakłóciły kolejne słowa padające z ust panny Sykes. Słowa, które wprawiły mnie w lekką konsternację, zdziwienie i przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy rozmówczyni nie postanowiła ze mnie zadrwić. Skrzypek? Wywar Żywej Śmierci? Czy od tych oparów już kompletnie jej odbiło po kopułą?
Zmierzyłam ją uważnym spojrzeniem, gotowa uciec z tego dziwnego miejsca jak najszybciej - gdybym tylko odczuła, że coś jest nie tak - ale na szczęście dziewczyna się opamiętała... albo uznała, że drwienie ze mnie mija się z celem. I gdy w końcu padło imię, o które mi chodziło, nie mogłam powstrzymać ani nerwowego zaciśnięcia dłoni w pięć, ani cichego westchnienia, które wydarło się spomiędzy moich warg zupełnie niekontrolowane. Ile czasu minęło, odkąd ktoś wypowiadał w mojej obecności to imię? Rok? Dwa? Nie... dwa lata temu złamał mi serce, nie pozostawiając nawet jednej wątłej nitki, na którym mogło się utrzymać. Jednym głupim zachowaniem przekreślił wszystko, co nas łączyło i udowodnił, jak wielką naiwniaczką była mugolaczka, którą spotkał w szkole. Poświęciłam mu długie godziny, wiele tygodni i miesięcy, w czasie których zbliżyliśmy się do siebie i gdy opowiadałam mu o swoim życiu... niemagicznym świecie, który dla niego był zupełną nowością. Gdy krok po kroku pokazywałam mu, że brednie o czystości krwi to tylko idiotyczny wymysł; gdy wierzyłam, że się zmienił i że mogę mu zaufać.
Nie mogłam.
- Nie trzeba - zaprotestowałam słabo, nie mogąc opanować tej słabości w moim głosie i bojąc się, że zacznie zaraz drżeć od tłumionych emocji. Jeszcze mi tego brakowało, by rozkleić się przy kompletnie obcej dziewczynie. - Byliśmy na jednym roku w szkole... ale straciliśmy kontakt, gdy zachował się jak ostatni kretyn - zagryzłam wargę, by nie wybuchnąć gwałtowną złością, którą narastała we mnie od wielu miesięcy. Nagle przestałam mieć ochotę na rozmowę o Harriett, na szukanie plotek i zaczepek, na niszczenie komuś życia; moje własne było wystarczająco zniszczone przez jeden młodzieńczy wybryk szlacheckiego durnia. Ale czyż to nie takie wybryki kształtują nas na całe życie i nie pozwalają zapomnieć o przeszłości?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]10.01.16 17:14
Zmęczenie potęgowało opuchnięcie powiek i chociaż herbata powinna mnie choć trochę obudzić, to dopiero teraz czułam, jak bardzo jestem przepracowana. Gdyby obok znajdowało się łóżko, och… Zasnęłabym trzy sekundy. Starałam się dzielnie trzymać przy tobie, ale nie mogłam już dłużej powstrzymywać tego ziewnięcia. Zmarznięte dłonie ogrzewałam o filiżankę herbaty, przenosząc na ciebie wzrok. Powinnam porozmawiać na ten temat z Harriett, lecz czy wypada? Ledwo odszedł jej mąż, ojciec Charliego i była jeszcze w kiepskim stanie. Poruszanie tematu jej byłych kochanków nie było wskazane. Z resztą, czy ja miałam do tego prawo? Byłam zaledwie guwernantką, przyjaciółką, która od czasu do czasu pomagała w szyciu pięknych sukni. Czułabym się niezręcznie, gdybym zapytała o tego mężczyznę ze stypy. Gdybym jeszcze się upiła… Och, nie. Ostatnio czułam się po alkoholu fatalnie. Uznałam, że poruszę ten temat z Harriett dopiero jak wydobrzeje. Może wtedy to nie będzie już takie istotne?
- Będzie czekała na twoją sowę – przyznając, nie mając pojęcia, że to będzie zapewne list z czarownicą, w której będzie mnóstwo plotek. Nie podejrzewałam ludzi o dwulicowość. Wierzyłam w ich dobre serduszko. Każdy je posiadał, czyż nie? Czasami bolało mnie, gdy przychodził ktoś z konserwatywnych rodów do mojego gabinetu i patrzył na mnie z pogardą. Czy naprawdę nazwisko się liczyło bardziej niż umiejętności? Jego los był w moich rękach, więc musiał mi zaufać. Moje myśli szybko pogalopowały w stronę muzyka, którego nie będę miała już okazji posłuchać. Gdybym tylko mogła, mieszkałabym najbliżej filharmonii i siedziała nawet z nimi na każdej próbie. Pozwalałabym im na błędy, wsłuchiwałabym się w melodie. Marzyłabym o tym, żeby być na ich miejscu. Szybko zacisnęłam pulsującą dłoń w piąstkę, nie pozwalając Dotykowi Meduzy na rozwijanie fali bólu na kolejne stawy. Łudziłam się, że to pomaga, ale nie miałam ani ociupinkę racji. Nagle gdy zdałam sobie sprawę, w jakim stanie jest moja rozmówczyni, położyłam na jej kolanie dłoń i uważnie ją obserwowałam.
- Wszystko w porządku, nie wyglądasz dobrze – wyznałam, byłam w stanie dodać nawet jej cukru do herbaty, aby zyskała trochę sił. Nie miałam żadnego prawa wydać jej eliksiru. Mogłabym w zasadzie wyskoczyć po uzdrowiciela Avery’ego, burząc jego idealny plan dnia. Wolałabym jednak nie, więc przysunęłam się do Annabelle, gotowa złamać zasady, aby podać jej coś uspokajającego.
- Och, co ci takiego zrobił? – poczułam się strasznie niezręcznie, gdy obca mi dziewczyna nie tylko okazała się przyjaciółką Harriett ale i byłą dziewczyną chłopaka, z którym byłam szmat czasu. Jak każda kobieta, aż z zainteresowaniem jej się przyglądałam, bo jakbym się dowiedziała, że nie tylko mój związek z Alexandrem okazał się totalną porażką, poczułabym się o niebo lepiej. Herbata przestała być tak interesująca i chociaż nie byłam plotkarą, czekałam na jej słowa. – Wydaje się bardzo – urwałam, szukając słów. Och, jestem taką kiepską aktorką. Jak powinnam mówić o mężczyźnie, z którym przeżyłam część swojego życia? Przygryzam wargę – Martwi się o innych – mówię zgodnie z prawdą, a nerwy koję w kolejnym łyku herbaty. Czy powinnam jej powiedzieć, że byliśmy razem? Mam wątpliwości, zachowuje się zapewne dziwnie.



self destruction is such a pretty little thing



Eilis Avery
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1783-eilis-sykes http://morsmordre.forumpolish.com/t1792-dziob#21925 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/t1853-pokoj-eilis#24478 http://morsmordre.forumpolish.com/t1793-eilis-sykes#21929
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]11.01.16 1:05
Jeśli czasem nachodziły mnie wątpliwości co do tego, czy dobrze robiłam, pozwalając sobie na małe manipulacje ludźmi, to znikały one równie szybko, jak się pojawiały. Byłam młoda, nawet bardzo młoda i przez swój wiek traktowana często mało poważnie - przynieś, podaj, pozamiataj - minęło więc trochę czasu i zapisanych zostało dziesiątki stron pergaminu, zanim otrzymałam swoją szansę w redakcji. Ale ta młodość i brak doświadczenia były jedynie ładną maską, która dawała mi wiele nowych możliwość. Tak naprawdę dorosłam - ale może jeszcze nie całkowicie dojrzałam - tamtego dnia, gdy zastałam Alexa z nią. Gdy mój świat nagle się zatrzymał, stanął w płomieniach i gruchnął, rozsypując się jak zamek z piasku. Nagle moje życie, które czerpało całymi garściami z prawdy, stało się życiem lubującym się w kłamstwie, plotce, manipulacji... Skoro mnie tak paskudnie okłamywano, dlaczego nie miałabym postępować inaczej? Skoro mnie zraniono tak boleśnie, że nawet teraz kryłam urazę, to dlaczego sama nie miałabym ranić? Selwyn był nieosiągalny, przekładałam więc swoją złość, swój gniew, frustrację i żądzę zemsty na wszystko to, co było w zasięgu moich możliwości. Każda plotka, nawet jeśli dotyczyła czegoś wyjątkowo głupiego i absurdalnego, była tak naprawdę plotką wymierzoną w niego.
Uczyłam się i czekałam, bo wiedziałam, że nadejdzie w końcu dzień, w którym uderzę najmocniej, bezpośrednio w jego serce. I złamię je, zgniotę, podepczę tak brutalnie, jak on zniszczył moje. Harriett była zaledwie przygrywką, strojeniem strun, które czekały na pierwsze uderzenia i pociągnięcia; inne plotki, które wydostały się spod mojego pióra, wdzięcznie układały się na pięciolinii i tworzyły melodię, która od kilku miesięcy nieustannie mi towarzyszyła. Ale koncert główny dopiero miał nadejść; nie zebrała się jeszcze publiczność i nie rozesłano zaproszeń, a gość honorowy wciąż mi gdzieś umykał, chowając teraz swoje tchórzliwe piórka pod skrzydłami Averych.
Ledwie zauważyłam, że dłoń dziewczyny znalazła się na moim kolanie, jakby chciała mnie tym prostym gestem pocieszyć i podnieść na duchu, a może po prostu było to z jej strony całkowicie naturalne i bezwarunkowe? Tutaj, na oddziale magipsychiatrii, z pewnością niejednokrotnie spotykali się z przypadkami czczej paplaniny; z ludźmi, którzy odczuwali po prostu potrzebę wygadania się i wyżalenia, a gdy to zrobili, wszystkie troski znikały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale ja nie potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha i przyzna mi rację. Bałam się cokolwiek mówić, by nie powiedzieć za dużo, by nie zdradzić się ze swoimi planami, by przypadkiem coś mi się nie wymsknęło - a przy tej dziewczynie było to jeszcze bardziej niewskazane, jako że najwyraźniej dobrze znała Alexandra.
- Jest dobrze - postanowiłam okrasić moją słabą deklarację uśmiechem, licząc na to, że to załatwi sprawę i wrócimy do tematu Harriett. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że jakieś absurdalne ukłucie zazdrości objawiło się właśnie teraz, wbijając się paskudną szpilką pod piąte żebro. I to zazdrości zupełnie nieuzasadnionej, wynikającej z samego faktu, że ktoś wymówił przy mnie jego imię, otworzył tamę przeszłości, która powoli mnie zalewała, dusiła, przygniatała, nie pozwalając na ucieczkę. Było coś w tej dziewczynie, co kazało mi jej powiedzieć o wszystkim; o tym, jak bardzo troszczył się o mnie, dopiero ostatniego dni folgując sobie z ostrożnością i pozwalając mi się nakryć. O tym, że zachował się jak kompletny dupek, przekreślając wszystko, co nas łączyło. - Cóż... okazał się typowym szlachcicem, który zadrwił z mojej naiwności i zabawił się moim kosztem. Musiał mieć mnie za głupią mugolaczkę, która łatwo dała się omamić i uwierzyła, że potrafił się zmienić. Nie potrafił - skrzywiłam się, przywołując przed oczy obraz jego zdziwionej twarzy, gdy zauważył, że ich nakryłam. Że już wszystko wiem i tajemnica się wydała. - Ta zdrada bolała bardziej niż wszystko inne w moim krótkim życiu - wzruszyłam ramionami, a obraz Alexa znikł momentalnie. Widziałam już tylko dziewczynę przed sobą, dłonie zaciśnięcie na szklance herbaty i coraz mniej wyraźne kontury pokoju, który ginął powoli w mroku dogasających świec, jakby symbolizujących, że już dawno powinno mnie tu nie być.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]15.01.16 21:39
Dobro zawsze obraca się w dobro, a zło… Och, miałam nadzieję, że zło zatrzyma się na śmierci Zaima i moją słodką Harriett oraz Charliego nie spotka już żadna trauma. Czułam ich smutek jak na własnej skórze. Co dzień robiąc herbatę i przygotowując śniadanie, zastanawiałam się, czy istnieją słowa, które powinnam w tej chwili wymówić. Harriett wiedziała, że o cokolwiek mnie poprosi, znajdę sposób, aby jej marzenia się zrealizowały, lecz nie potrafiłam wskrzeszać ludzi. Nie rozumiałam jej relacji z panem Wrightem, ale to nie było w ogóle istotne. Starałam się w każdym dniu znajdować chociaż jedną pozytywną rzecz i dzieliłam się z nią przy kolacyjnym stole. Pamiętam jeszcze czasy, gdy szukałam ksiąg, aby zabłysnąć na kolejnych lekcjach Eliksirów. Byłam żądna wiedzy, a teraz… Wpatrywałam się w rzekomą przyjaciółkę mojej słodkiej Harriett, zastanawiając się, dlaczego z tak pięknego kraju przyjechała do paskudnego Londynu. Czyż nie lepiej byłoby dla mojej gospodyni wyjechać do Francji? Charlie na pewno by się ucieszył! Na pewno mają tam jakąś hodowle smoków. Och, muszę ją kiedyś odwiedzić z Sethem. Spełniłoby się jego marzenie! Czy mogę być dla niego małą, chrzestną wróżką? Rozmarzyłam się, wdychając jeszcze ciepłe opary herbaty. W tej chwili czułam jakiś absurdalny komfort, zapominając nawet, że nie jestem sama. Brakowało mi tylko koca.
Nagle sytuacja całkowicie się zmieniła. To nie ja stałam się ofiarą opowiadającą o smutku, ale moja rozmówczyni diametralnie wskoczyła w inny nastrój. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zostałam wybitna z moich przemyśleń, w których nie musiałam już walczyć o swoje szczęście. Brutalnie wrzucona w nową sytuację, szukałam odpowiednich ram, jak powinnam się zachować. Dłoń zaciskała się na twoim kolanie. Znów zdanie „przykro mi” nie było odpowiednie. Nie wierzyłam w twoje „jest dobrze”. Uzdrowiciel Avery zbyt często zsyłał mi tu swoich pacjentów, abym zdążyła się zorientować, kiedy coś nie gra. Może nie byłam jeszcze (jak widać…) mistrzynią w odróżnianiu kłamstwa od prawdy, lecz tym razem, widziałam w tobie młodą, zdruzgotaną kobietę, która miała za sobą pasmo niefortunnych wspomnień.
- Hej, spokojnie, jesteś tu bezpieczna – szepczę, nalewając ci więcej herbaty, chociaż obydwie wiedziałyśmy, że żadna więcej nie wypije. Słuchałam cię uważnie, lecz nie potrafiłam ci współczuć. Nagle w środku mnie pojawiło się przedziwne uczucie, że mogę być na twoim miejscu. Ile nas różni, Annabelle? Ty karmisz się kłamstwem, a ja staram się uratować świat. Nagle stałaś się tą, która potrzebuje mojej pomocy  i może wcześniej powinnaś tak zacząć. Więcej może byś się dowiedziała.
Wzdycham ciężko, a fala niezrozumiałej zazdrości zalewa moje poliki, dbając, aby przybrały kolor zgaszonego różu. Świst powietrza utknął mi w gardle, a twoje słowa odbijały się echem w mojej głowie. „Zadrwił z mojej naiwności i zabawił się moim kosztem”. Rozkładam zdanie na czynniki pierwsze, a łzy cisną się pod powiekami. Nie współczuje ci, nawet nie potrafię znaleźć słów, które zapewnią cię, że przeżyłaś coś strasznego.
- Och, nie, nie, nie – szepczę z niedowierzaniem, bo wierzę, że jak raz się zdradziło czy kogoś, czy swoje ideały, to wkracza się w błędną pętle i nie można jej przerwać. Wstaję raptownie, wylewając zapewne filiżankę  z herbatą. Targają mną emocję, najpierw kręcę się po ciasnym pomieszczeniu, szukając odpowiednich słów.
- Musisz wyjść – wypalam nagle, a ty możesz się zorientować, że nie patrzę na zegar, a prawie trzęsę się z emocji. Czy mój pierwszy chłopak, z którym nawet się nie całowałam, mógł mnie zdradzić? Byliśmy ze sobą szmat czasu, wierzyłam w ideę dobra, szukałam w nich perfekcyjnych cech, które chciałabym zobaczyć w swoim mężu, ale nagle wszystko się rozpadło. Co jeśli uległ swoim przyzwyczajeniom, a jego nowa narzeczona była tylko niewinną ofiarą? Pomagam ci się zebrać, wręcz chwytam twoje ramię i wyrzucam cię z pracowni, którą zamykam na klucz. Wrzucam go w czeluścia torebki. Nie czekam na ciebie. Szybki krok i stukot obcasów odbija się od ścian. Wiem, kogo szukam i wiem, na kim muszę się wyżyć. Och, Alexandrze, obyś zdążył już wyjść z pracy.

Zt x2



self destruction is such a pretty little thing



Eilis Avery
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1783-eilis-sykes http://morsmordre.forumpolish.com/t1792-dziob#21925 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/t1853-pokoj-eilis#24478 http://morsmordre.forumpolish.com/t1793-eilis-sykes#21929
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]04.03.20 0:50
11 kwietnia 1957 roku


Frances nigdy nie lubiła tych dni, gdy przydzielano ją na oddział urazów magipsychiatrycznych. Korytarze tego akurat oddziały zdawały się jej najbardziej nieprzyjemne, ze wszystkich innych korytarzy, jakie znajdowały się w wielkim budynku szpitala. Było w osobach z problemami psychicznymi coś, co w pewien sposób przerażało pannę Burroughs. Nie wiedziała, czy to ta dziwna atmosfera, czy pełne przerażenia krzyki były tym, co odpychało ją od tego oddziału. Niestety nie mogła odmawiać. Zwłaszcza teraz, w momencie, gdy starała się upewnić swojego przełożonego w tym, że awansowanie jej na wyższe stanowisko będzie odpowiednim posunięciem. Zależało jej na wyższym stanowisku, zwłaszcza teraz, gdy wyrwanie się z podłych doków i przeniesienie się do innej dzielnicy zdawało się coraz bardziej realne. Nawet jeśli w szpitalu nie płacili najlepiej tak ta pensja, w połączeniu z tym, co zarabiała, robiąc eliksiry na własną rękę, zwykle ze zleceń, jakie załatwiał jej wuj, sprawiała, że Frances miała coraz większe nadzieje na opuszczenie tej części Londynu, do której tak strasznie nie pasowała.
Z ciężkim westchnieniem eteryczna blondynka przemknęła przez nieprzyjazny dla niej korytarz, by w końcu zniknąć za drewnianymi drzwiami prowadzącymi do spowitej w półmroku pracowni alchemicznej. Ostrożnie odwiesiła płaszcz na wieszak, by podejść do stołu, na którym czekała już na nią długa lista potrzebnych eliksirów. Doszły do niej słuchy, że ponoć wielu alchemików oraz uzdrowicieli zrezygnowało z pracy w szpitalu Świętego Munga, nie sądziła jednak, że zapotrzebowanie będzie aż tak wielkie. Nie pozostawało jej nic innego niż zabranie się do pracy.
Frances jak zawsze rozpoczęła pracę od przygotowania stanowiska. Ustawiła kociołki tak, aby było wygodnie jej pracować. Zmieniła ustawienie świeczników, które rozpaliła kilkoma ruchami różdżki, by w końcu usiąść przy stole. Panna Burroughs nigdy nie rozpoczynała warzenia „ot, tak”, zawsze przeprowadzając swoją pracę w sposób sumienny oraz uporządkowany. Starannie, zgrabnym i eleganckim pismem wypisała wszystkie składniki, jakie będzie potrzebować do przygotowania wszystkich eliksirów, wypisanych na liście zapotrzebowań. A gdy miała już wypisane składniki, dziewczyna jeszcze raz, dokładnie przejrzała listę, trzy razy sprawdzając, czy na pewno wszystko się zgadza. Ze swoją listą podeszła do wielkiego regału, pełnego ingrediencji.  Ostrożnie, uważając, aby przypadkiem nie zrzucić żadnego opakowania, ani przypadkiem nie spaść z niewielkich, stołkowych stopni, na które musiała się wspiąć po niektóre ze składników.
Gdy już zebrała wszystkie składniki, blondynka wróciła do stolika, by rozpocząć faktyczną pracę. Frances, po krótkim namyśle rozpoczęła od najprostszego eliksiru, znajdującego się na liście, jakim była mieszanka antydepresyjna. Dziewczyna nalała wody do kociołka, gdy zza drzwi dotarł do niej nieprzyjemny, przeraźliwy krzyk jakiegoś pacjenta sprawiający, że panna Burroughs aż się wzdrygnęła. Niewiele myśląc, dziewczyna włączyła stare, magiczne radio, jakie znajdowało się w pracowni, aby zagłuszyć hałasy, jakie dochodziły zza drzwi. Nie słysząc już nic, co mogłoby ją rozproszyć, dziewczyna przystąpiła do przygotowywania ingrediencji. Najpierw dodała posiekany ślaz o uroczych, różowych płatkach mający pełnić funkcję serca eliksiru. Następnie dorzuciła gryfonię, niebieskie jagody borówki, smoczą wątrobę oraz piękne, kolorowe pawie pióro. W czasie gdy eliksir się gotował, blondynka naszykowała odpowiednie fiolki. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, gdy zauważyła, że eliksir wyszedł poprawnie, a do jej nosa dotarł przyjemny, poprawiający nastrój zapach gryfonii. Kilka chwil później, mogła już rozlać eliksir do odpowiednich fiolek, które wylądowały w jednej z gablotek, na odpowiednim dla nich miejscu. Szybkie czyszczenie kociołka i panna Burroughs mogła rozpocząć kolejne warzenie. Co prawda mogłaby nie bawić się w czyszczenie i rozpocząć pracę w kolejnym kociołku, uwielbiała jednak pracować w czystym otoczeniu, a wchodzenie do pracowni, w której pozostawione zostały brudne kociołki, wyprowadzało ją z równowagi jak chyba nic innego. Przepis na eliksir słodkiego snu, znała od dawna. Jeszcze nim rozpoczęła pracę w szpitalu Świętego Munga bądź kurs Ministerstwa zwykła przyrządzać ten eliksir dla swojej matki, męczonej przez najróżniejsze choroby. Nie raz nie było ich wtedy stać na eliksiry lecznicze, więc dziewczyna korzystała ze swoich zdolności. Ponownie woda wylądowała w kociołku, a dziewczyna, podśpiewując pod nosem kawałek jednego z ulubionych artystów, zaczęła przygotowywać ingrediencje. Laski cynamonu pokroiła na mniejsze kawałki, to samo zrobiła z korzeniem imbiru oraz pomarańczowymi kwiatami nagietka, które gdy tylko woda zagotowała się, wylądowały w kociołku. Frances zamieszała w kociołku, by następnie dodać delikatny, przyjemny w dotyku puch memortka oraz czułki szczurokreta, mające pełnić funkcję eliksiru, który powoli zaczynał przybierać znany, różowawy kolor oraz przyjemny, słodkawy zapach. Przez chwilę dziewczyna przyglądała się powolnie gotującemu się eliksirowi. Jej myśli na jedną, krótką chwilę odpłynęły w kierunku ostatnich rozmów ze swoim przełożonym, oraz skrzętnie snutych przez nią planów na rozwinięcie się w swojej dziedzinie. Czy faktycznie miała na to szansę, spędzając dnie na warzeniu podstawowych eliksirów? Nie sądziła. Potrzebowała wyzwań, zamiast standardowych, prostych formułek, które doskonale znała na pamięć oraz była w stanie przygotowywać z zamkniętymi oczami. Nie miała jednak bezpośredniego wpływu, na decyzje jej przełożonego, a to oznaczało, że pozostało jej udowodnić swoje zdolności oraz czerpać doświadczenie z bardziej porywających, prywatnych zleceń często polegających na wykonywaniu trucizn, zamawianych u jej wuja przez portowych rzezimieszków.
Z cichym westchnieniem Frances rozpoczęła przelewanie eliksiru do niewielkich fiolek, aby odłożyć je do gablotki, na odpowiednie miejsce, przeznaczone właśnie na ten eliksir. Eteryczna blondynka zerknęła w kierunku zegara, uświadamiając sobie, że jest znacznie później, niż powinno. Czyżby tak szybko przemknął jej czas, spędzony na warzeniu dużych porcji dwóch, prostych eliksirów? Z zadowoleniem zauważyła, że jeszcze trochę i będzie mogła opuścić mury szpitala, ciesząc się coraz cieplejszą pogodą. Dziewczyna zabrała się za czyszczenie kociołka, skrupulatnie obliczając, że gdy to zakończy, pozostanie jej jedynie dziesięć minut pracy. Czyżby w końcu, pierwszy raz od dawna miała wyjść z pracy o wyznaczonej godzinie? Czuła, że zmęczone mięśnie domagają się dłuższego odpoczynku, nawet jeśli ten odpoczynek miałby oznaczać ledwie godzinę, gdzieś między powrotem z pracy a prywatnymi, dodatkowymi zleceniami, jakie miała na głowie, których ostatnio było zaskakująco dużo.
Drzwi otworzyły się z hukiem, sprawiając, że dziewczyna aż podskoczyła, prawie wypuszczając z dłoni trzymaną fiolkę z różowawym eliksirem.
- Potrzebujemy Wywaru Żywej Śmierci na dzisiaj. - Starszy mężczyzna wyrzucił z siebie słowa, nim w ogóle zdążył zamknąć za sobą drzwi. Blondynka zerknęła na niego, a z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. I tyle pozostało jej z odpoczynku.
- Eliksiru nie było w spisie, a ja zaraz powinnam kończyć pracę. - Frances nie okazywała niezadowolenia. Staranie się o awans miało swoje minusy.
- Wiem, przepraszam, ale to nagły wypadek. Wiesz, że ostatnio mamy braki... - Ta odpowiedź wcale nie zadowoliła panny Burroughs. Dziewczyna przetarła dłonią zmęczone oczy, udając, że do podjęcia decyzji potrzebuje chwili na przemyślenia. W końcu jednak westchnęła, by posłać mężczyźnie delikatny uśmiech.
- Dobrze, przyjdź za jakieś dwie godziny. - Nie pozostawało jej nic innego, niż zabrać się za warzenie. Czysty kociołek wylądował nad ogniem, by po chwili grzać w sobie wodę. Frances poszatkowała piołun, by wrzucić go do kociołka. Ach, była pewna, że po znalezieniu pracy, zakończy okres zarywania nocy i siedzenia do późna jednak od prawie roku nic się nie zmieniło. Dziewczyna dodała liście dębu do kociołka, by później wsypać do niego niebieskie kwiaty chabrów. Czekała, aż eliksir przybierze odpowiednią konsystencję oraz kolor, aby móc dodać resztę składników. W między czasie podgłosiła trochę radio oraz wyjęła z torby opasły tom książki do astronomii. Przyszło jej czekać, postanowiła więc wykorzystać czas na przeczytanie kolejnego rozdziału podręcznika. A gdy nadszedł odpowiedni czas, dolała do eliksiru krew wieloryba oraz piórko kolibra. Po kolejnej godzinie, gdy już wydała fiolkę z eliksirem, mogła spakować się i udać się do domu.


/zt.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]21.08.20 1:19
10 lipca 1957 roku

Urazy magipsychiatryczne były oddziałem, którego ze wszystkich nie lubiła najbardziej. Pożółkłe ściany, dziwne odgłosy oraz pacjenci, zdający się być w zupełnie innej rzeczywistości nie sprawiali, aby panna Burroughs z chęcią odwiedzała trzecie piętro szpitalu Świętego Munga. Nie mogła jednak odmawiać, gdy wysyłano ją akurat na to piętro. Ciągłe przytyki ze strony męskiej części personelu alchemicznego cały czas stawiały ją w odrobinę gorszej pozycji, gdyż musiała z nimi mierzyć.
Na oddział przyszła z samego rana, nim jeszcze pacjenci zdążyli się na dobre obudzić niemal od razu uciekając w objęcia bezpiecznej pracowni alchemicznej. Ostrożnie wyjęła różdżkę z kieszeni, aby przy jej pomocy rozpalić świecie, mające rozproszyć mroki pomieszczenia. Przyjemny, niemal bliski jej półmrok zapanował w pracowni.
Frances podeszła do biurka, aby sprawdzić listę zamówionych przez uzdrowicieli eliksirów. Szaroniebieskie tęczówki uważnie wodziły po zapisanych niezgrabnym pismem nazwach... Zauważając pewne nieścisłości. Z westchnięciem niezadowolenia dziewczyna postanowiła wyjaśnić sprawę, nim przystąpi do pracy, nie chcąc się rozpraszać. Wizja opuszczenia przytulnej pracowni nie przypadła jej do gustu, wiedziała jednak, że musi to zrobić. Przed wyjściem rozpaliła jeszcze ogień pod kociołkiem numer pięć, ot tak, by mały wypadek nie zakłócał jej normalnego trybu pracy.
Szybkim krokiem udała się do odpowiedniego biura, a samo wyjaśnienie sprawy zajęło jej dobre pół godziny. Dopiero po tym czasie, z nową, rzetelnie przez nią przyrządzoną listą, panna Burroughs udała się w drogę powrotną do pracowni. Szaroniebieskie tęczówki uważnie wodziły po wyblakły ścianach w mdłym kolorze gdy niespodziewanie natrafiły na kogoś, na kogo widok usta alchemiczki rozciągnęły się w ciepłym uśmiech.
- Och, Thea! Jak miło Cię widzieć! - Rzuciła z entuzjazmem, delikatnie owijając się dłońmi wokół jej ciała w geście przywitania. Pani Goyle bliska była jej sercu - to dzięki niej, przyszło jej teraz zajmować miejsce w niegdyś wymarzonej pracy. I nawet jeśli teraz nie czuła pełnej satysfakcji z wykonywanej pracy, darzyła ją wdzięcznością. - Nie spodziewałam się, że Cię tutaj zobaczę. Chyba nie odmówisz mi małej herbatki? Co prawda mam trochę pracy, ale to w niczym nie przeszkadza... - Och, nie mogła powstrzymać się z tą propozycją. W eliksirach osiągnęła sporą wprawę co sprawiało, że Frances nie widziała najmniejszego problemu by, w tak zwanym międzyczasie, zamienić kilka słów.
Z uśmiechem na ustach otworzyła drzwi pracowni, zachęcając Theę gestem dłoni aby weszła do środka. Spowite w półmroku pomieszczenie jawiło się alchemiczce przyjaźniej oraz bezpieczniej, niż szpitalne korytarze. Zwłaszcza tego, nieprzewidywalnego oddziału.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]21.08.20 19:43
Świadomość, że kogokolwiek obchodził jeszcze jej los była na swój sposób zabawna. Rzeczywistość w której żyli co jakiś czas rozpadała się na kawałki a oni marnowali czas na kogoś takiego jak Thea Goyle. Podobno po każdej burzy przychodzi okres spokoju a ona miała do niego dotrwać bo tak chcieli ludzie, których kiedyś bez wahania nazywała swoimi przyjaciółmi. Zgodziła się przyjść do świętego Munga by oszczędzić sobie ciągłych ponagleń że powinna poddać się terapii, ale również dlatego by sprawdzić, czy jest wstanie wytrzymać w tych starych murach, które przecież jeszcze tak niedawno były jej drugim domem. Nie dała rady. Gdy tylko przeszła przez próg czuła jak całym jej ciałem wstrząsa nieprzyjemny chłód. To, że dotarła na oddział magispsychiatrii zawdzięczała jedynie resztce silnej woli jaką jeszcze posiadała. Nie mogła przecież w tak otwarty sposób przyznać, że nie ma siły na zmierzenie się z własnymi demonami. Szła przed siebie silnym i mocnym krokiem obdarzając każdego kto na nią spojrzał piorunującym spojrzeniem. Tak naprawdę niewiele się zmieniło. Gdy jeszcze tu pracowała zachowywała się w bardzo podobny sposób. Przecież te wszystkie oskarżenia o sadyzm musiały się skądś brać. Weszła do gabinetu jednego z dawnych przyjaciół i z nonszalancką obojętnością rozłożyła się na czymś co pewnie niektórzy uparli by się nazwać kozetką. Przygotował się, to trzeba było mu przyznać. Swoista walka o zdrowie psychiczne pani Goyle trwała dobre pół godziny i to ona wyszła z niej zwycięsko. Uzdrowiciel pożegnał ją groźbą, że nie ma zamiaru się poddać i chce ją zobaczyć ze dwa tygodnie. Reakcją Thea był lekko rozbawiony uśmiech. Ta swoich intelektualna potyczka trochę poprawiła kobiecie nastrój. Wbrew pozorom ostatnimi czasy miała niewiele okazji do takiej rozrywki. Otaczali ją ludzie raczej dość prości, skoncentrowani na jednym, może dwóch celach. To bywało nużące, ale takie życie przecież sobie teraz wybrała. Gdy wyszła z gabinetu pewność siebie opuściła ją na tyle by pozwolić sobie na zmęczone westchnienie. Przez chwilę przyglądała się swojemu odbiciu w jednym z okien. Faktycznie nie wyglądała najlepiej. Nienaturalnie blada skóra i trochę zapadnięte policzki nie prezentowały się zbyt ujmująco. Z drugiej strony Thea nigdy nie grzeszyła urodą. W pewnych miejscach zbyt kanciasta w drugich zbyt okrągła lubiła twierdzić, że urodziła się w złej epoce. Nigdy nie było jej dane być uroczą blondynką z błyskiem w oku podkreślającą swoje wdzięki kolorowymi strojami. Podobno znalezienie wymówki na wszystko to bardzo cenną umiejętnością.
Wzięła jeszcze jeden głęboki wdech, najbliższy plan zakładał ewakuację ze szpitala wypalenie jednego, może dwóch papierosów. Jakoś trzeba było przecież zmusić krew by w końcu zaczęła krążyć po ciele. Wtedy właśnie usłyszała swoje imię. Przeklęła cicho pod nosem. Nie miała siły na kurtuazyjne rozmowy nie wnoszące nic do życia żadnej ze strony. Zanim zdążyła obmyślić plan ucieczki ktoś bez chwili zawahania postanowił ją objąć. Szczególnie w tym miejscu niewiele osób zdobyłoby się na taki gest. Więc gdy zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z panną Burroughs poczuła lekkie rozbawienie. Niemalże od początku ich znajomość Thea widziała w młodej alchemiczce spory potencjał i na swój sposób cieszyła się, że miała swój wkład w zdobycia przez dziewczynę posady w szpitalu. Wbrew pozorom stałe zatrudnienie pomaga we własnych eksperymentach, przynajmniej nie trzeba było się martwić wówczas o co z czego będzie się żyć. - Ciebie również - przyznała całkiem szczerze. Przez chwile przyglądała się twarzy dziewczyny. Jak mało kto wiedziała, że Mung potrafi być zaskakująco brutalnym miejscem dla kobiet. Nie odpowiedziała od razu na tak lekko złożoną propozycję. Chciała jak najszybciej otrząsnąć się z wizyty w tym miejscu, ale z drugiej strony czemu nie? Wiadomość, że Frances rozwija się w swojej dziedzinie mogłaby jej przynieść odrobinę spokoju a może nawet i dumy. - Jeśli jesteś pewna, że nie będzie ci to przeszkadzało w pracy to bardzo chętnie - przyznała w końcu zdobywając się przy tym na zaskakująco szczery uśmiech.
Thea Goyle
Thea Goyle
Zawód : Były magipsychiatra, pracownica Burgina&Burkes'a
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Instinct's a funny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8690-thea-goyle https://www.morsmordre.net/t8712-mela#258785 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f287-oxford-street-37 https://www.morsmordre.net/t8757-thea-goyle#260433
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]22.08.20 18:02
Panna Burroughs była idealnym przykładem na to, że nawet urocze blondynki podkreślające sylwetki kolorowymi sukienkami nie miały w życiu lekko. Nie raz miała wrażenie, że jej prezencja jest częścią jej kłopotów. W dokach, gdzie spędziła długie piętnaście lat swojego życia przyciągała uwagę szumowin liczących na łatwy kąsek, zaś tu, w Świętym Mungu sprawiała, że współpracownicy zdawali się ignorować zdolną czarownicę uważając, że jej wiedza jest dużo mniejsza niż w rzeczywistości. Nie raz żałowała, że nie przypominała trochę bardziej rodzeństwa z ciemniejszymi włosami oraz ostrzejszymi rysami. Może wtedy łatwiej by ją doceniano? Nie wiedziała.
Co jednak z pewnością wiedziała to fakt, że pani Goyle nie patrzyła na nią tak, jak inni pracownicy szpitala. Zdawała się zauważać potencjał, jaki krył się w jej osobie; chęć wiedzy jaka ją wypełniała oraz bystry umysł. I to pewnie to sprawiło, że Frances darzyła ją szczerą sympatią.
- Ależ oczywiście, że nie! - Od razu potwierdziła, że niewielka wizyta z pewnością nie będzie problemem. Rozwinęła się do tego stopnia, że eliksiry zamówione przez uzdrowicieli zdawały jej się banalnie proste, zwłaszcza gdy receptury mocno utkwiły się w jej pamięci. W towarzystwie czarownicy przekroczyła próg pracowni, by dłonią wskazać jej miejsce, w którym mogła spocząć. Ot, z przezorności, doskonale wiedząc, że nieprzyzwyczajone do półmroku tęczówki często błędnie pojmowały przestrzeń, pomijając niektóre jej aspekty.
Frances wyjęła ze swojej torby zaczarowany zestaw do herbaty oraz dwie filiżanki, by ustawić je na jednym z mniejszych blatów. Prezent od wujostwa był praktyczny - niezależnie od miejsca, mogła pozwolić sobie na filiżankę gorącego, pokrzepiającego naparu. Alchemiczka nalała wodę do imbryczka, by po kilku chwilach rozlać z niego gorący napar do dwóch filiżanek. - Wolę nie rozmawiać na korytarzach, zbyt wiele ścian posiada uszy… A moi współpracownicy bywają wyjątkowo uciążliwi. - Zaczęła, posyłając kobiecie ciepły uśmiech. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przewędrowało po jej twarzy oraz sylwetce, w normalnym dla niej odruchu. Wyglądała inaczej, niż pamięć dziewczęcia zapamiętała. A może jej się jedynie zdawało, że Thea wygląda na bardziej zmęczoną? Nie byłoby to z resztą nic dziwnego, konflikt toczący się w mieście zdawał się odbijać na wszystkich.
Panna Burroughs upiła łyk gorącego napoju, aby podejść do kociołka numer pięć, w którym woda powoli dochodziła do temperatury wrzenia. Swobodnie, z lekkością w swoich ruchach odnalazła kilka, pozornie przypadkowych fiolek, by równie beztrosko wsypać ich zawartość do kociołka, zamieszać w nim dwa razy oraz powrócić spojrzeniem do swojego gościa.
- Co u Ciebie? Dawno się nie widziałyśmy. - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Ostatnie tygodnie zdawały się wywracać życie eterycznej alchemiczki do góry nogami powodując, że zwyczajnie brakowało jej godzin w ciągu doby aby się wyspać, a co dopiero pielęgnować bliższe bądź dalsze znajomości.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]27.08.20 10:04
Będąc absolutnie szczerym trzeba przyznać, że Thea nigdy nie radziła sobie z eliksirami. Zdanie egzaminów na odpowiednim poziomie zawdzięczała dość żmudnym próbom stworzenia konkretnych mieszanek i pomocy przyjaciół z czasów szkolnych. Jednak gdy weszła do pracowni alchemicznej poczuła dziwny spokój. Może była to efekt oparów dobiegających z kociołków. Z pewnością przynajmniej jeden z nich zawierał eliksir mający działanie uspokajające. Chociaż może była to kwestia powrotu dawnych wspomnień gdzie wszystko wydawało się zwyczajnie prostsze. Thea zajęła wskazane jej miejsce i mimowolnie zaczęła błądzić wzrokiem po pomieszczeniu. Słysząc słowa młodej alchemiczki od razu skupiła się na jej postaci. Kiwnęła potakująco głową zgadzając się ze słowami dziewczyny. - Czyli niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają - przyznała nie mogąc się powstrzymać od ironicznego uśmiechu. - Chociaż pewnie przez wzgląd na wszystko, co się dzieje jest jeszcze gorzej. - Wzięła głęboki oddech zastanawiając się przez chwilę czy wypowiedzieć swoich myśli na głos. Nie była pewna czy swoimi słowami nie urazi Frances. Nie, żeby jej na tym specjalnie zależało, ale po co dokładać sobie problemów. Zwłaszcza że znajomość z panną Burroughs mogła się w najbliższym czasie okazać bardzo potrzebna dla dalszych działań Thei. - Mam nadzieję, że nie dajesz sobie wejść na głowę. Nawet tutaj trzeba rozpychać się łokciami i przy okazji jeszcze wejść na ambicję paru szowinistycznych drani - mruknęła nie ukrywając przy tym lekkiego rozbawienia. Bawił ją ten nagły napływ feminizmu, o który nigdy by się nie podejrzewała. Z drugiej strony bycie wdową upoważniało do całej gamy niby specyficznych zachowań. Thea upiła łyk herbaty z ciekawością obserwując Frances przy pracy. Miała spore wątpliwości czy pozostali alchemicy z równą swobodą poruszali się wśród licznych kociołków i tuzinów szklanych naczyń. Ciężko było stwierdzić czy te wątpliwości były uzasadnione. Możliwe, że był to efekt własnych doświadczyć przy współpracy z alchemikami, wcześniej wspomnianych nowych poglądów czy też może zwyczajnych pozytywnych uczuć, jakimi niewątpliwie Thea darzyła Frances. Gdy z ust alchemiczki padło pytanie w odpowiedzi lekko wzruszyła ramionami. - Okopałam się na pozycji, z której mogę ignorować wszystko co się dzieje. Przynajmniej mam namiastkę spokoju - przyznała całkiem szczerze. - A jak idą twoje eksperymenty? - spytała znów zerkając na jeden z kociołków. Nie miała wiedzy czy Frances obecnie nad czymś pracuje, ale z tego, co się orientowała większość alchemików prowadziła własne badania na konkretnym dziedzinami w kwestii eliksirów.
Thea Goyle
Thea Goyle
Zawód : Były magipsychiatra, pracownica Burgina&Burkes'a
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Instinct's a funny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8690-thea-goyle https://www.morsmordre.net/t8712-mela#258785 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f287-oxford-street-37 https://www.morsmordre.net/t8757-thea-goyle#260433
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]29.08.20 0:09
Z ust panny Burroughs wyrwało się ciche westchnienie. To, co działo się w Londynie zahaczało w jej mniemaniu o spory poziom abstrakcji. Nigdy nie interesowała się polityką woląc książki oraz alchemiczne kociołki, przez co nie do końca rozumiała to, co działo się w magicznym świecie.
- Kwiecień i maj były najgorsze, za każdym razem gdy przychodziłam do pracy musiałam okazywać różdżkę, a to, co działo się w dokach… Cóż, sprawiło, że nic nie powstrzymało mnie przed wyprowadzką. - Wyznała, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze. Wyrwanie się z otoczenia, do którego nigdy nie pasowała, było najlepszą decyzją, jaką podjęła w ostatnich miesiącach. Już nie bała się o swoje życie gdy tylko przekraczała próg domu, co zabrało z jej jasnej buzi część zmartwień, jakie niegdyś były na niej widoczne.
- Próbuję, lecz nie jest to łatwe. Jestem tyle… - Tu uniosła dłoń zbliżając do siebie kciuk oraz palec wskazujący na odległość nie większą, niż jeden centymetr. - Od dolania niektórym jakiejś trucizny do herbaty. Jestem pewna, że nawet nie byliby w stanie powtórzyć jej nazwy, a tym bardziej wymienić składników. - Pożaliła się, kręcąc z dezaprobatą głową. Posiadała świadomość swojej wiedzy praktycznie w każdym rodzaju eliksirów, nie obawiając się ani specyfików bojowych ani trucizn, które kiedyś zwykła testować… O tym jednak, nikt nie musiał wiedzieć. Niepozorność jej prezencji oraz sposobu bycia z pewnością oddaliłaby od niej wszelkie podejrzenia, gdyby tylko postanowiła odegrać się na okrutnych współpracownikach.
Uważnie słuchała słów, jakie uciekały z ust towarzyszącej jej kobiety gdy dłonie niemal bezwolnie uzupełniały kociołek o odpowiednie ingrediencje, mające stworzyć eliksir uspokajający.
- Namiastka spokoju brzmi całkiem przyjemnie. Nadal pracujesz na Nokturnie? Muszę przyznać, że podziwiam Twoją odwagę. - Błysk uznania pojawił się w szaroniebieskich oczach. Ona bała się doków, woląc nawet nie myśleć o najniebezpieczniejszej dzielnicy Londynu, mimo iż posiadała przyjaciół, którym i tamte uliczki nie były obce. - Zakończyłam pracę nad eliksirem wzbudzającym zaufanie oraz eliksirem, sprawiającym, że wydarzenia nie zapisują się w pamięci. W obu przypadkach wyniki były… Cóż, zdumiewające. Mogę z resztą Ci je kiedyś pokazać, jakbyś zdecydowała się mnie odwiedzić. - Wzruszyła delikatnie ramionami, do swobodnego zaproszenia dołączając ciepły uśmiech malinowych ust. - Teraz pracuję nad środkiem leczniczym, mającym wskazywać czy zatrucie pochodzi od czynnika magicznego czy też nie. To mogłoby przyśpieszyć diagnozy, utrzeć nosa moim współpracownikom i może w końcu dostałabym awans. Nieskromnie stwierdzę, że przerastam umiejętnościami resztę alchemików… - Delikatny uśmiech ponownie zarysował się na jej twarzy. Jeszcze kilka miesięcy temu, nim rozpoczęła pracę nad własnym dorobkiem naukowym nie zdobyłaby się na tak wielką dawkę pewności siebie, im dłużej jednak pracowała nad nowymi specyfikami oraz powiększeniem swojej wiedzy, tym pewniej czuła się w swoim polu. Panna Burroughs powróciła do kociołka, by dorzucić do niego kolejne składniki oraz machnąć nad nim różdżką. Z satysfakcją zauważyła, że mikstura nabiera odpowiedniego, zielonkawego kociołka, znad którego powoli zaczęła unosić się srebrna para. - Po za tym, miałam okazję przeprowadzić ostatnio pewien… eksperyment, z którego mógłby wyjść ciekawy projekt, zobaczymy, jak to się potoczy. - Dodała, zerkając na towarzyszkę znad kociołka spojrzeniem w którym czaiła się doza tajemniczości. Frances ostrożnie zmniejszyła płomień pod kociołkiem, pozwalając miksturze się jeszcze chwilę pogotować. - A Ty? Zajmujesz się czymś po godzinach? - Spytała unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Była niemal pewna, że i Thea planowała bądź przeprowadziła jakieś eksperymenty, o których panna Burroughs bardzo chętnie by usłyszała.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pracownia alchemika [odnośnik]04.09.20 11:05
Wieść, o tym, że panna Burroughs w końcu opuściła swoje niegdysiejsze miejsce zamieszkania ucieszyła byłą uzdrowicielkę. - I bardzo dobrze - kiwnęła głową w geście uznania - To nigdy nie było miejsce dla ciebie.- Co prawda Thea nie wiedziała o tej dzielnicy tyle, co jej rozmówczyni, ale sporadyczne wizyty w towrazystwie brata lub mężą ugruntowały przekonnie, że każdy, kto miał taką możliwość powinien jak najszybciej stamtąd uciec. Goyle posuwała się nawet do stwierdzenia, że Nokturn jest o tyle pewniejszym miejscem, że panuje tam swego rodzaju porządek i hierarchia. Prawdopodobnie, gdyby wygłosiła podobną tezę publicznie zostałaby uznana za nienormalną ale przecież już nie takie epitety były kierowane pod adresem kobiety.
Kolejne słowa, które padły w tej dość niewielkiej przestrzeni wywołały w Thei wrażenie deja vu. Wydawałoby się, że jeszcze tak niedawno wygłaszała podobne groźby w obecności brata. Tyle że w jej przypadku w grę wchodziło użycie przeklętych przedmiotów wykradzionych rodzicielce bliźnikaów. Jeden pacjent więcej na oddziale, przecież nikomu nie zrobiłoby to większej różnicy. Na wspomnienie tych, dość nerwowych i nacechowanych silną gestykulacją scen Thea nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. - Wiesz trucizna to może trochę przesada ale wywołanie jakiegoś krótkiego ale bolesnego schorzenia może wystarczyć. - Przyznała wzruszając przy tym ramionami. Teoretycznie można uznać, że żartowała, ale czy faktycznie tak było to już zupełnie inna kwestia. Thea powszechnie wyznawała niechęć do wszelkiego rodzaju przemocy. Wiedziała jednak, że spora część ludzkości nie jest wstanie przyjąć lekcji wymierzonej w inny sposób. Gdy było się kobietą żyjącą w wyjątkowo niebezpiecznych i patriarchalnych czasach należało walczyć o swoje i to wszystkimi dostępnymi sposobami.
Thea wydała z siebie cichy dźwięk świadczący o rozbawieniu. Nie pierwszy raz słyszała o tym, że wykazuje się sporą odwagą pracując na Nokturnie. Sama nigdy nie dostrzegała w tym nic nadzwyczajnego. Może miała to we krwi i było to kolejne przekleństwo matki, a może to właśnie ta ścieżka była kobiecie pisana. - Dziękuję - odpowiedziała grzecznie na komplement - Tak, dalej ukrywam się w piwnicach - wielowymiarowość tego stwierdzenia przywołała na twarz Goyle kolejny grymas świadczący o rozbawieniu. - Nie mam zbyt wiele do stracenia nie mam więc też czego się obawiać - przyznała z typową dla siebie szczerością i bezpośredniością. Mimo upływających miesięcy defetyzm wciąż nie chciał wypuścić kobiety ze swoich ciasnych objęć. Co prawda ciężko było stwierdzić, że Thea kiedykolwiek odznaczała się optymistycznym podejściem do świata, ale jej obecny stan był zdecydowanie daleki od cechującego ją do niedawna zdrowego rozsądku.
Z uwagą obserwowała poczynania młodej alchemiczki. Osiągnięcia Frances robiły wrażenie i z pewnością mogły się przyczynić do rozwoju różnych dziedzin magii. Z drugiej strony tworzone przez nią wywary wydawały się delikatnie mówiąc niepokojące. Thea siedziała w milczeniu analizując przydatność owych mikstur w jej własnej działalność. Możliwość swobodnego działania, bez obaw o zapisane w umyśle wspomnienia była bardzo interesująca i z pewnością sporo by ułatwiła. Goyle kiwnęła z zamyśleniem głową - Będę ci za to bardzo wdzięczna - przyznała wciąż błądząc gdzieś pomiędzy własnymi myślami. - Występują stałe skutki uboczne?- Thea nie miała wątpliwości, że eliksiry zostały już wypróbowane, ale pytanie brzmiało na jaką skalę. - Opublikowałaś to już gdzieś? - spytała wciąż wyraźnie zainteresowana osiągnięciami Burroughs. Przeczuwała, że te receptury mogą stanowić niejako zamiennik do kilku klątw, z którymi Goyle zdążyła się już w życiu zetknąć. Kolejne badania miał bardziej uzdrowicielski charakter, ale one mogłyby się okazać użyteczne dla dalszych działań Thei. Gdy Frances skończyła opisywać swoje postępy na twarzy Thei widać było wyraźne uznanie i chyba nawet coś na kształt dumy. - W to nigdy nie wątpiłam - przyznała nie przestając obserwować poczynań dziewczyny. Frances po raz kolejny udowodniła, że nie zmarnowała czasu ani energii pomagając alchemiczce. Pytanie o własne przedsięwzięcia brutalnie wyrwało Goyle z zamyślenia. Czy naprawdę miała się publicznie przyznać, że wciska ludziom narkotyki i sprawdza co można by zrobić z ich mózgiem? W sumie nie miała przed tym większych oporów, ale z drugiej strony…- Analizuje oddziaływanie opioidów na ludzki umysł i na zdolność posługiwania się magią - przynajmniej ubrała to w ładniejsze słowa.
Thea Goyle
Thea Goyle
Zawód : Były magipsychiatra, pracownica Burgina&Burkes'a
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Instinct's a funny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8690-thea-goyle https://www.morsmordre.net/t8712-mela#258785 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f287-oxford-street-37 https://www.morsmordre.net/t8757-thea-goyle#260433

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Pracownia alchemika
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach