Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer dwa
AutorWiadomość
Sala numer dwa [odnośnik]30.03.15 23:42
First topic message reminder :

Sala numer dwa

Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer dwa [odnośnik]05.11.15 21:47
Trzeba było wcześniej wołać o eliksir uspokajający! Biedactwo! Aż mnie serduszko boli, że nikt ci tego nie zaproponował i że mnie tu wtedy nie było – odparłam, kręcąc w niezrozumieniu głową. Niektórzy uzdrowiciele bywali tak bardzo skąpo oszczędni... Aż migreny można było od tego dostać, tak myślałam.
Nie można jednak przesadzać z dawkami. Swego czasu piłam co nieco za dużo... Teraz to kontroluję. Eliksiry potrafią poważnie zawahać ciałem, który nie ma z nimi żadnych szans. Cała ta magia! – Wywróciłam oczami i machnęłam bezradnie rękoma, śmiejąc się króciutko. – Tylko niech to pozostanie naszą tajemnicą... Góra nic nie wie o moich małych grzeszkach. – Zajęłam się wycieraniem szafki nocnej.
Mam ogromną nadzieję, że będzie ci smakowało. Nieco eksperymentuję ze składnikami – przyznałam się. – Ta wersja jest bardzo słodka, ale zadbałam, by herbatka nie zawierała za dużo cukru. – Mrugnęłam okiem, przysiadając na sąsiednim łóżku. Wzięłam do rąk filiżankę i zapewniłam, widząc jej nerwowość:
Nie bój się. Wbrew twojej woli niczego nie zrobię – odparłam, biorąc łyczka ciemnego i gorącego napoju.
Myślę, że to kwestia kilku dni. Nic ci nie jest, poza kilkoma niedoborami. Uzupełniamy je, potem reszta będzie w twoich rękach... Mam nadzieję, że dobrych rękach. Dobrych, prawda? Dobrze ci patrzy z oczu – stwierdziłam uradowana, choć Dorea wyglądała naprawdę biednie. Nie tylko z powodu niedoborów, ale również z powodu stanu psychicznego. Może powinnam się zainteresować psychologią?
Cynthia Vanity
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 2 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t984-cynthia-vanity#5464 https://www.morsmordre.net/t1056-gabrys#6288 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f221-moonflower-avenue-24-7 https://www.morsmordre.net/t3459-skrytka-bankowa-nr-269#60055 https://www.morsmordre.net/t1057-cynthia-vanity
Re: Sala numer dwa [odnośnik]06.11.15 0:00
Uśmiechnęła się nieco szerzej, sztywno trzymając w dłoni talerzyk z ciastem.
- Sądziłam, że jeśli prześpię się w bezpiecznym miejscu, to koszmary miną... ale trochę się przeliczyłam. - widelczykiem dźgnęła miękkie ciasto i odseparowała kęs od reszty. - Ale chyba ma pani rację, może sama powinnam nauczyć się zwalczać te koszmary, a nie wołać cały czas o eliksiry.
Być może teraz, kiedy faktycznie wróciła do cywilizowanego świata z wygodnymi łóżkami, ciepłymi kocami i kubkami z gorącą herbatą, uda jej się dojść do siebie i wyzbyć tego nieprzyjemnego uczucia towarzyszącemu każdemu przebudzeniu po kolejnym koszmarze? Wiedziała, że sporo też zależy od niej. To ona musi zacząć inaczej, innymi kategoriami.
Wsunęła do ust kawałek ciasta i pomemłała go przez chwilę. Zmarszczyła brwi i nagle rozpromieniła się cała.
- Oh, jest pyszne! Jasny gwint, naprawdę dawno nie jadłam tak dobrego ciasta... jest świetne! - pochwaliła ją.
Przez trzy lata nie uświadczyła ani grama słodkości, więc to na pewno dlatego tak to ciasto jej posmakowało!
Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której jej rodziny albo Charlus dowiadują się o jej powrocie. Nie wytrzymałaby presji ich obecności przy swoim łóżku. Najpewniej uciekłaby do jakiegoś zamykanego na klucz pomieszczenia i błagała, żeby jej nikt tu nie znalazł.
- Tak... sądzę. Anthony na pewno o mnie zadba. Wrócę w jego domu do pełni zdrowia. - wsunęła do ust widelczyk z kolejnym kęsem ciasta, tym razem nieco większym niż poprzedni.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer dwa [odnośnik]09.11.15 0:02
Wiesz, nie jest tak łatwo zapomnieć o poprzednich koszmarach, o przeszłości. Miałam okazję przechodzić przez coś podobnego. Pewnie w o wiele mniejszym stopniu, ale... To bardzo we mnie uderzyło. Tak znienacka i nie poradziłabym sobie pewnie, gdybym nie oddała się temu, co kocham. Wdzięczność pacjentów szpitala jakoś mnie doprowadziła do pionu. Podobnie jak wypiekanie... Kocham piec ciasta – stwierdziłam, uśmiechając się nieznacznie. Wspominanie mojego męża nadal bywało dla mnie ciężkie. Szczególnie, gdy pomyślałam o tych wszystkich chwilach i planach, które nam odebrano, które nigdy nie miały dojść do celu. Zostało przerwane w sposób brutalny i nic nie mogłam zrobić. Żaden eliksir, żaden czar, tym bardziej słodkie ciastko, nie mogło mi pomóc. Mu pomóc.
Wróciłam jednak do rzeczywistości, biorąc kolejny łyk herbatki.
Poza tym... Jestem Cynthia. Możesz mi mówić Cynka... Paniowanie osobie z moim stanowiskiem i moim wiekiem chyba nadal brzmi dziwnie – zauważyłam, wskazując mój fartuszek wzrokiem, a następnie też całe pomieszczenie. Musiało to wyglądać zabawnie.
I mnie, Cynkę, bardzo raduje fakt, że ci smakuje. Pracuję ostatnio nad ciastkiem idealnym, które zapewne praktycznie nie istnieje. Wiesz, dumam, jak je połączyć z magią amortencji... Niecne plany – zaśmiałam się. – Ciężko jednak zachować moc eliksiru. I do tanich on nie należy – zauważyłam.
Anthony... Anthony Burke, prawda? Kojarzę go jeszcze z czasów Hogwartu. Słodziak taki... Długo się znacie? – zapytałam. – I może to nie moja sprawa, ale nie chcesz wrócić do rodziny? Może to być ciężkie doświadczenie na początku, ale myślę, że nic nie może dać tak wielkiego wsparcia jak bliscy i ich miłość. Z drugiej strony, jedną stopą ponoć żyję w świecie fantazji... Kto wie, co się kryje za każdym słowem, rogiem i znajomością? – Westchnęłam, wspominając niektóre swoje szalone znajomości. Wypad do baru z Aurigą czy Deimos... Deimos to już kompletnie inna bajka.
Cynthia Vanity
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 2 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t984-cynthia-vanity#5464 https://www.morsmordre.net/t1056-gabrys#6288 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f221-moonflower-avenue-24-7 https://www.morsmordre.net/t3459-skrytka-bankowa-nr-269#60055 https://www.morsmordre.net/t1057-cynthia-vanity
Re: Sala numer dwa [odnośnik]09.11.15 20:19
Uszczypnęła jeszcze jeden kęs ciasta i wsunęła widelczyk do ust. Potrzebowała cukru. Tak, bardzo potrzebowała. W dużych ilościach. Przesadzić też oczywiście nie mogła, ale czemu miałaby teraz zwracać uwagę na takie szczegóły? Po kilku chwilach, słuchając przy tym Cynthii, odstawiła pusty talerzyk na stolik i naciągnęła na piersi kołdrę. Nie miało to na celu zakrycia jej już i tak zakrytego przez szpitalną sukienkę ciała, tylko posłużyło jako dodanie jej... otuchy. Jakkolwiek dziwnie to brzmiało i wyglądało!
- Cynthia - akurat to imię sobie upodobała. Cynka brzmiało zbyt... zbyt... niewłaściwie? W końcu Cynthia wydawała się starsza od Dorei, ale ciiii! - Wybacz. Nie jestem chyba przyzwyczajona mówić do poważanych czarodziejek po imieniu. Może dam radę się przestawić. - na jej twarzy pojawiły się zarysy zaskoczenia, kiedy powiedziała o amortencji w cieście. - Nigdy nie pomyślałam, żeby zmieszać ciasto z amortencją... co najwyżej herbatę. Chcesz kogoś zaczarować magią miłości i czekolady?
Pokiwała głową.
- Niemal od kołyski. Jest moim przyjacielem i... - zawahała się. Nie, takich tajemnic nie będzie zdradzała dopiero co poznanej osobie. Mało miała jeszcze w sobie zaufania. - Tak, przyjacielem. Najlepszym, jakiego mogłam sobie wymarzyć.
Spochmurniała, kiedy Cynthia zaczęła wypytywać o jej rodzinę. Nie chciała do nich wracać. Do źródła jej nieszczęść i nocnych koszmarów. Śmierć ojca, jak Dorei podpowiadał instynkt, był zarówno końcem starych zmartwień i początkiem nowych, tych, które przyjdą od urażonych całym zdarzeniem Blacków. Od chwili poślubienia Charlusa Pottera była czarną plamą na ich wyhaftowanym złotą nicią Toujours pur.
- Nie - ucięła krótko i zwięźle, wbijając wzrok w białą pościel, na której zaciskała już swoje palce.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer dwa [odnośnik]14.11.15 19:08
Przepisanie kuracji wzmacniającej powinno podnieść pacjentkę na nogi w przeciągu kilku dni, dalszym procesem przywracania zdrowia fizycznego jak i psychicznego zajmie się już rodzina wraz z magipsychiatrą. Oczywistym wydawało się jak najszybsze rozpoczęcie terapii, by uprowadzona kobieta stopniowo zapomniała o swoim koszmarze i wróciła do normalnego życia. Już wkrótce, po szybkiej rozmowie, na szpitalnej szafce zostało złożonych kilka recept na eliksiry wzmacniające, wyciszające i nasenne oraz skierowanie do uzdrowiciela - Samaela Avery'ego, który zajmie się psychiką kobiety, gdy ta zostanie wypisana do domu.

| zt dla obu pań

+10 pkt dla Cynthii za wykonywanie zawodu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer dwa [odnośnik]05.12.15 20:54
3 września

Z pewnością nikt nie lubił trafiać do Munga, a Maire nie była w tym względzie wyjątkiem. Niestety z jej przypadłością musiała pogodzić się z częstymi odwiedzinami w szpitalu. Eliksir wzmacniający nie był w stanie załatwić wszystkiego, a nikt jeszcze nie znalazł skutecznego lekarstwa na Serpentynę. Wystarczyło zdenerwowanie lub wysiłek, a Bulstrode kończyła z krwawymi plamami na ubraniu. O ile była w stanie przeboleć krwotok z nosa i przeczekać go z haftowaną chusteczką, o tyle nie śmiała samotnie przeciwstawiać się kaszlowi zabarwiającemu materiał na ciemnoczerwono. Nawet nie wiedziała, co spowodowało taki stan rzeczy. Pracowała właściwie jak zwykle, pod koniec zmiany dodali jej jedynie papierów. Wrodzony perfekcjonizm nie pozwalał jej zostawić tego na później, więc zwiększyła obroty, chcąc się wyrobić z jak największą ilością dokumentów. Może zbyt przejęła się niedokończonymi zadaniami, może zbyt nerwowo skrobała piórem, może za bardzo wytężała jasne oczy, by doczytać wszystko, grunt, że odkładając ostatnią teczkę do zakończonych, zaczęła kaszleć. Od razu chwyciła chusteczkę, w końcu nie wypadało tak po prostu kaszleć i to z takim rozmachem. Nie tak ją wychowano. I całe szczęście, bo dzięki temu tak łatwo mogła zauważyć kropelki krwi. Od razu opadła na krzesło, zastanawiając się, czy będzie w stanie teleportować się od razu do Munga, czy lepiej poprosić kogoś o to, by ją odprowadził. Ostatecznie stwierdziła, że nie ma sensu robić afery o nic i po prostu poszła sama. To nie był dobry pomysł, prawdę mówiąc. Z każdym krokiem czuła się coraz słabiej i kiedy wreszcie dotarła do szpitala, chusteczka była cała czerwona. Chwiejącą się Maire od razu położyli na sali. Ktoś tłumaczył, że jej magomedyk przeszedł na emeryturę, ktoś inny rzucał podejrzenia o problemach z płucami, ktoś jeszcze mamrotał, że przecież dość często ją tutaj widują z tym problemem. Było jej już chyba wszystko jedno, kiedy walczyła z nimi, by nie kładli jej na plecach. Nie rozumieli, że udławi się krwią? W końcu pozwolili jej leżeć na boku i kaszleć okropnie w nową chusteczkę, którą kolejny ktoś jej podał. Ktoś, ktoś, ktoś. Dlaczego magomedyk wciąż nie przychodził? Bulstrode nie sądziła, że teraz umrze - umiała rozpoznawać siłę swoich ataków, a ten nie był jeszcze takim, który naprawdę by ją przeraził - niemniej jednak kaszel stawał się coraz bardziej uporczywy, a ona coraz bardziej się bała.
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Sala numer dwa [odnośnik]06.12.15 0:23
- A kiedy mówiłem, że brakuje nam kadry to się ze mnie śmieli. Więc teraz mają. Pacjenci cierpią, a ja się nie rozdwoję! - dookoła rozniósł się męski głos pełen zdenerwowania, kiedy do sali nagle ktoś wszedł. Wysoki mężczyzna w charakterystycznym kitlu - nie było więc wątpliwości, że w sali pojawił się lekarz w towarzystwie pielęgniarki z potarganymi, kręcącymi się włosami. Bennett wpadł do sali, już na wejściu podwijając rękawy i szybkim krokiem podszedł do kobiety. Nie miał czasu jej się przyglądać, czy zastanawiać nad nazwiskiem i tym, czy ją zna, czy nie. Czas był przyjacielem lub wrogiem lekarza, zależnie od tego w jakiej sytuacji był on i jego pacjent. W tym przypadku był jego wrogiem. Śmiertelnym wrogiem, bowiem choroba, z którą zmagała się jego pacjentka powodowała nieprzyjemne objawy, które mogły doprowadzić do jej śmierci, jeżeli nie otrzymałaby pomocy w odpowiednim czasie.
- Brawo. Zostawiliście ją tutaj samą. - burknął ponownie. Był zdenerwowany, zgrzany i okropnie sfrustrowany na fakt, że w Mungu rzeczywiście brakowało lekarzy. - Skoro wiemy już, że to serpentyna, przygotuj eliksir wzmacniający z odpowiednimi składnikami. Powinno być o tym w jej dokumentacji. Przygotuj także eliksir uzupełniający krew. - wydał stanowcze polecenie, zerkając na pielęgniarkę - Byle szybko! - dodał jeszcze, odwracając się w stronę pacjentki. Bennett był naprawdę miłym człowiekiem, lubianym przez personel. Traktowali więc go dość wyrozumiale, gdy miewał chwile złości i zdenerwowania, takie jak obecna. Wszyscy rozumieli o co chodzi i wiedzieli, że ma racje. Był medykiem nie dla pieniędzy, a naprawdę chciał pomagać ludziom. Był więc zły, gdy zdarzały się sytuacje takie jak ta, kiedy życie i zdrowie jego pacjentów były zagrożone.
- Już, spokojnie. Już się Panią zajmujemy. - odezwał się w stronę Maire dużo spokojniej i łagodniej. - Fosilio ab intra- Już po chwili rzucił zaklęcie, tamujące krwotoki wewnętrzne. Odczekał chwilę, sprawdzając czy zadziałało, ale kobieta przestała kaszleć. Podszedł więc do szpitalnego łóżka i pomajstrował w nim tak, że już po chwili oparcie od niego było podniesione pod kątem idealnym do pozycji półleżącej. - Prosze się położyć. - Wskazał kobiecie, chcąc, aby położyła się normalnie. W ten sposób będzie jej i jemu wygodniej, a przy tym kobieta nie zadławi się własną krwią. Serpentyna miała to do siebie, że magia, która wywoływała te zniszczenia, także je potem regenerowała. Wszystko więc powinno wkrótce samoistnie wrócić do normy, ale niezbędne było teraz przebywanie pod czujnym okiem uzdrowicieli.
- Proszę to wypić. - odezwał się ponownie, kiedy pielęgniarka przyniosła eliksir wzmacniający. Podał go Maire, pomagając jej wypić, jeżeli zaszła taka potrzeba. Jeszcze nie zorientował się, że się znają, bowiem był zbyt mocno skupiony na swojej pracy. Zamierzał odczekać chwilę, po czym sprawdzić odpowiednim zaklęciem, czy krwotoki wewnętrzne dalej trwają. Jeżeli eliksir wzmacniający nie wystarczył, będzie musiał wlać w nią więcej eliksirów, a tego nie chciał. Eliksiry, które jej podawał leczyły, ale w zbyt dużej ilości potrafiły wyrządzić także wiele szkód.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sala numer dwa [odnośnik]06.12.15 12:15
Choć w głębi Maire była przestraszona, zresztą jak zwykle, kiedy atak wykraczał poza zwykły krwotok z nosa, to wyglądała niemalże na znudzoną, kaszląc w chusteczkę. Nie był to pierwszy raz, miała też nadzieję, że i nie ostatni. To znaczy, najchętniej nigdy nie wracałby już do Munga, oczywiście, ze swoją chorobą, ale patrząc realnie, jedynym sposobem na zaprzestanie odwiedzin w szpitalu było zamieszkanie na cmentarzu w kwaterze jednoosobowej. Znaczy w trumnie. Maire niby nie miała klaustrofobii, ale jeśli miała wybierać leżenie od czasu do czasu na obdrapanej szpitalnej sali, a spełnić swoje fantazje snute w towarzystwie Anthony'ego na temat czarnych róż na jej grobie, to jednak wolała pierwszą opcję.
Kiedy na horyzoncie (nie, żeby go widziała, bardziej była zajęta staraniem, by nie wypluć sobie płuc) pojawił się lekarz i słyszała głos bez wątpienia należący do młodego człowieka, poczuła irytację. Oczywiście w tym momencie lepszy był jakiś lekarz niż żaden, natomiast wciąż nie rozumiała, dlaczego jej wcześniejszy magomedyk postanowił odejść na emeryturę. Przecież nie był taki stary. Miał wyjątkową wiedzę na temat chorób genetycznych w szlacheckich rodach, co nie było wbrew pozorom tak popularne. Miała wrażenie, że douczeni są jedynie ci naprawdę dobrze opłacani uzdrowiciele, którzy odwiedzali swoich pacjentów w okazałych domach. Masz co chciałaś, Bulstrode. Tak kończyło się właśnie postanowienie, by nie denerwować ojca swoim stanem zdrowia.
- Nie wzmacniający. - wycharczała pomiędzy jednym atakiem kaszlu, a drugim. Wręcz chorobliwie przestrzegała miesiąca różnicy między jedną dawką, a drugą, a to jeszcze nie był odpowiedni moment. Nie przychodziła do Munga po eliksir, przygotowywał go zwykle Oliver. Nie miała pojęcia, czy ktoś podsunął magomedykowi dokumentację z jej chorobą, dowiedział się od niej przejmując posadę czy może podpowiedziała mu usłużna pielęgniarka. Póki obowiązywała tajemnica lekarska i nie paplali na prawo i lewo, była w stanie znieść myśl, że jej sekret jest znany większej ilości ludzi. A przynajmniej kiedy mieli ratować jej życie. W końcu sama zdecydowała się zostawić w szpitalu składniki potrzebne do uwarzenia odpowiedniego eliksiru, choć miała nadzieję, że nie będą zbyt często tu potrzebne. Ojciec nie był zbyt zadowolony, oddając jej swoje ukochane figury szachowe, które musiał dorabiać na zamówienie i właśnie dlatego Maire nie chciała powierzać robienia eliksirów osobom, które mogłyby marnować składniki bez sensu. Nie była zbyt ufna, prawdę mówiąc.
Wiedziała, że wystarczy jedynie opanować krwotok i powstrzymać kaszel, a wszystko inne wróci do normy samo po krótszym lub dłuższym czasie, w zależności od kaprysu jej ułomnego organizmu.
Odmówiła wypicia eliksiru. Może to było niezbyt mądre kłócić się z uzdrowicielem, ale kiedy już przestała barwić chusteczkę na czerwono wróciła jej typowa dla szlachetnie urodzonych pewność siebie. Miesiąc to miesiąc. Mógł sądzić, że nie wiedziała wcześniej o chorobie albo podejrzewał ją o nieprzyjmowanie eliksiru. Nie czytała mu przecież w myślach.
Za to kiedy już udało jej się uspokoić i usiadła na łóżku, wciąż blada, mogła przyjrzeć się magomedykowi. Nie miała pojęcia, czy mężczyzna będzie jej nowym uzdrowicielem, ale miała dziwaczne wrażenie, że skądś go kojarzy. Właściwie... Przymknęła oczy, opierając się o poduszkę i spróbowała przywołać wspomnienie. Tak, nie miała większych wątpliwości. Cóż za ironia losu. Może i rzuciłaby jakąś kąśliwą uwagą, ale w tym momencie nie miała zbyt wiele sił na mówienie. Zresztą wciąż nie było wiadomo, jak szybko jej organizm się zregeneruje, a nie była przecież głupia, by wytykać jedynemu magomedykowi w zasięgu wzroku to, jak rozkwasiła mu nos.
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Sala numer dwa [odnośnik]06.12.15 20:16
Wbrew opinii wielu ludzi, młodsi lekarze wcale nie byli gorsi od starszych. Racja, z pewnością mieli dużo mniej doświadczenia, jednak starsi ludzie mieli to do siebie, że lubili żyć w czasach swojej młodości, aktualnie pozostając w przeszłości. Byli mniej otwarci na nowe rozwiązania, mniej tolerancyjni i często, przede wszystkim, wypaleni. Wypalony lekarz nigdy nie będzie dobrym lekarzem, a jedynie machiną wypełniającą swoje zadanie z musu i obowiązku. Nie było to regułą, oczywiście, że nie, bowiem żadnych ludzi nie można było wrzucać do jednego worka. Jednak smutną prawdą było, że tacy lekarze zdarzali się dość często.
Alan pracował w Mungu już kilka lat i ciągle zdobywał nową wiedzę oraz bagaż doświadczeń. Było wiele chorób i przypadków, z którymi nigdy sie nie spotkał, ale to wcale nie znaczyło, że nie umiałby sobie z nimi poradzić. Nieustannie się uczył, przenosząc swoją wiedzę teoretyczną do wiedzy praktycznej. Mieszał ze sobą obie, tworząc magiczny eliksir, który niejednokrotnie ratował ludzkie życia. Ale potrafił także popełniać błędy, przez które kociołek pienił się i dymił, a czasem wybuchał. Był jedynie człowiekiem, a ludzie się mylili. Bez względu na to, czy byli to czarodzieje i mugole. Całe szczęście w swojej karierze Bennett nie zaliczył jeszcze takiej pomyłki, która postawiłaby jego karierę zawodową pod znakiem zapytania. I miał nadzieję, że nigdy mu się to nie przydarzy. Zbyt mocno lubił swoją pracę.
- Nie wzmacniający? - powtórzył nieco zbity z tropu. Miał spytać ,,dlaczego", ale widząc stan pacjentki szybko wybił sobie z głowy ów pomysł. Nie bardzo wiedział o co chodziło i czemu wzbraniała się przed przyjęciem eliksiru, lecz nie pytał o to. Wpierw musiał zatrzymać krwotok, nawet jeżeli miałoby to być tylko chwilowe. Jeżeli zajdzie taka potrzeba - powtórzy to jeden raz, drugi, trzeci... Choć w takim przypadku konieczne będzie usunięcie przyczyny. W świecie mugoli robiło się wtedy operacje. Jak dobrze, że oni mieli coś tak cudownego jak magia. Choć to właśnie magia była przyczyną choroby, z którą zmagała się jego pacjentka.
Mimo sprzeciwów pacjentki, polecił pielęgniarce przygotowanie eliksiru. Ot, w razie czego. Jeżeli Maire nie wypije go teraz, nic się nie stanie. Wolał jednak mieć go pod ręką w razie, gdyby znów jej się zaczęło pogarszać. Póki co jednak zatamowanie krwotoku zaklęciem zdawało się przynosić oczekiwany skutek. Dziewczyna przestała kaszleć, a to przecież krwawienia były tego przyczyną. Najprawdopodobniej więc ustały, ale to musiał jeszcze sprawdzić.
- Dobrze, nie podam Pani eliksiru. Odczekam chwilę i sprawdzę, czy krwotok nie odnowi się. Jeżeli tak się stanie - wcisnę go w Panią siłą. - Ostrzegawczy ton mógł sugerować jej, że owe słowa wypowiedział całkiem poważnie. Był lekarzem i nie obchodziło go, czy zmagała się z chorobą rok, dwa lata, czy dwadzieścia. Nie obchodziło go też w tej chwili jak leczyli ją inni lekarze. Był medykiem i nigdy nie mógł pozwolić pacjentowi nad sobą górować, bo większość pacjentów wcale nie wiedziała o czym mówi, gdy czegoś mu zabraniała, bądź czegoś od niego chciała.
- Póki co, wygląda na to, że wszystko jest w porządku, ale będę musiał to sprawdzić specjalnym zaklęciem, które, jak podejrzewam, Pani już zna. - odezwał się po chwili, sięgając po jej dokumentację. Wyjął długopis z kieszeni i wpisał coś, chwilowo milknąc. - Pani poprzedni lekarz prawdopodobnie odszedł na emeryturę. Teraz ja będę będę się Panią zajmował. Nazywam się Alan Bennett i liczę na miłą współpracę. - odezwał się, nie unosząc wzroku znad jej dokumentów i skrobiąc w nich coś. Ostatecznie schował długopis i odłożył dokumentacje, sięgając po różdżkę.
- Proszę rozpiąć górną część ubrania i odchylić. Muszę sprawdzić, czy nic się nie dzieje dalej. Jeśli tak będzie - skóra zabarwi się na niebiesko. Być może Pani to już wszystko wie, ale ja nie mam o Pani wystarczająco dużej wiedzy, by to zweryfikować, a więc muszę Panią o wszystkim informować. - wyjaśnił. Jeżeli posłusznie wykonała jego polecenie, już po chwili rzucił Diagno Haemo i przyjrzał się jej. Jeżeli oponowała, nie chcąc, by ją oglądał bez ubrań, pozwolił jej samodzielnie skontrolować, czy jej skóra w żadnym miejscu nie nabrała niebieskiej barwy. Wierzył w fakt, że go nie oszuka. W końcu to w jej interesie było, aby wyjść stąd zdrową i nie wrócić tu po godzinie, bądź paść gdzieś po drodze.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sala numer dwa [odnośnik]07.12.15 20:06
Przyglądała się mu z umiarkowanym zainteresowaniem, kiedy skrobał w dokumentach i udawał takiego och, ach, wspaniałego i męskiego magomedyka. Może była niesprawiedliwa, może to nie był teatrzyk jednego aktora, tylko Bennett naprawdę dorósł i realizował się w tej pracy, ale złośliwy chochlik w jej głowie wciąż podsuwał obrazy, które nijak miały się do obecnej sytuacji. Kto by pomyślał... Chociaż to nie było przecież nic szczególnie dziwnego. Wielu absolwentów Hogwartu decydowało się po zakończeniu szkoły na zajęcia, których nikt by się nie spodziewał. Łobuziaki czuły w sobie powołanie aurorskie, spokojni nagle chcieli polować na wilkołaki. Ludzie w końcu się zmieniają, prawda? A jednak w tym wypadku logiczne rozumowanie logicznym rozumowaniem, a podświadomość podświadomością, więc Maire podchodziła do sprawy dość sceptycznie.
- Szanowny panie - zaczęła uprzejmie, kiedy już poczuła, że jest w stanie mówić. Jej głos był cichy, ale nie stracił na szlachetności i melodyjności. Najchętniej powiedziałaby mu po nazwisku, ale na Merlina, była dobrze wychowana. - bez wątpienia wie pan, że eliksir wzmacniający przy mojej chorobie przyjmuje się raz w miesiącu. Z całym szacunkiem, ale nie będę się faszerować kolejną porcją. - Przynajmniej dopóki była w stanie mówić i trzeźwo myśleć. Gdyby była umierająca, to chyba wolałaby zaryzykować przedawkowanie niż i tak umrzeć z wykrwawienia (choć w sumie nie wiedziała dokładnie, jak właściwie może skończyć się nadużywanie eliksiru wzmacniającego - jeśli jednak był zabroniony w trakcie ciąży, to na pewno miał jakieś skutki uboczne), ale w tym momencie czuła się już lepiej. - Zresztą nie jestem pewna, czy ma pan jakiekolwiek prawo do zmuszania pacjentów do czegokolwiek. O ile, oczywiście, są w pełni władz umysłowych. - zauważyła z nutą złośliwości w głosie. Nikt nie będzie zmuszał Bulstrode'a do robienia czegokolwiek. Chyba, że nestor. Albo ojciec. Albo mąż... Tak czy inaczej, nie będzie to na pewno jakiś magomedyk.
- Wiem, jak się pan nazywa. - odpowiedziała, gdy się przedstawił, uśmiechając się... właściwie ten uśmiech był absolutnie grzeczny, niczym dobrze wychowanej panienki, a jednak było w nim coś kpiącego. W wykonaniu Maire kpina była czymś, co dało się wyczuć, co podważało pewność siebie rozmówcy lub wyprowadzało go z równowagi, a jednocześnie była ona zbyt ulotna, by można było ją o nią oskarżyć. Nie na próżno w herbie który zawierała jej broszka była maska. Aż korciło ją, by dodać, że nie powinien liczyć na miłą współpracę, o ile jakakolwiek współpraca miała zaistnieć. Po krótkim zastanowieniu przyznała jednak w duchu, że ocenianie ludzi przez pryzmat incydentu, który zaistniał kilka lat wcześniej, nie jest czymś pożądanym i może jednak powinna dać Bennettowi szansę.
Niemal ją zepsuł, obcesowo każąc jej się rozebrać. Tak, dla Maire rozpięcie paru guzików i odchylenie materiału było czymś nieprzyzwoitym i nie miała najmniejszego zamiaru pokazywać delikatnej skóry swojego dekoltu Alanowi Bennettowi. Gdyby chciała, założyłaby sukienkę osłaniającą nieco więcej i przyszła tutaj bez krwawego kaszlu. Rzecz jasna, nie chciała. Była tylko jedna osoba, której mogłaby na to pozwolić, co nie zmieniało faktu, że nie miała takiego zamiaru. Na całe szczęście dla Alana znała zaklęcie, którego używał ze swoich wcześniejszych wizyt i po prostu, patrząc na niego nieco podejrzliwie, rozpięła dwa guziki i zajrzała sobie w stanik.
- Wszystko w normie. - oceniła, uważnie przyglądając się swojej skórze, która na całe szczęście wciąż była równie blada, jak wcześniej. Najwyraźniej to był intensywny, ale krótki atak i organizm zdążył się już zregenerować.
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Sala numer dwa [odnośnik]09.12.15 0:07
Alan nikogo nie udawał, lecz Maire wcale nie musiała tego wiedzieć. Nigdy nie zawracał sobie głowy takimi bzdurami jak pozorowanie się na kogoś, bądź udawanie, że posiadał cechy, których tak naprawdę wcale nie posiadał. Był szczery niczym morze. Wystarczyło stanąć na plaży i popatrzyć w dal, a ogromna połać wody stawała przed nami otworem, ukazywała się w całej okazałości, nie skrywając przed nami niczego. Taki właśnie był Alan. Należało jednak pamiętać, że ludzki wzrok miał ograniczone pole widoczności. Gdzieś tam daleko, gdzieś tam głęboko dalej była tafla wody, lecz niewidoczna dla tego, kto stał na plaży i wpatrywał się w nią nieruchomo. Aby ją odkryć, trzeba było zebrać w sobie chęci i wyruszyć w podróż. Alan był jak nieprzewidywalne morze. Zazwyczaj spokojny i statyczny, często dobry, miły i szlachetny, czasem jednak niezwykle burzliwy i... nieprzewidywalny.
- Droga Pani. Zakładam, że wie Pani lepiej ode mnie, a więc nie będę się kłócić. - uciął, zachowując w swoim głosie nad wyraz dużo spokoju jak na złośliwość, którą ją uraczył. Bennett był uprzejmym człowiekiem, znacznie różniącym się od tego, jak go zapamiętała i co o nim myślała. Jednak posiadał jedną cechę, która właśnie wychodziła na wierzch. Wiązała się ona z faktem, że choć lubił swoją pracę, nie przepadał za zajmowaniem się szlachcicami, ponieważ Ci zazwyczaj byli okropnie kłopotliwi... zupełnie jak Maire. Ów cecha była więc zgryźliwością, na jaką pozwalał sobie zawsze, gdy ktoś pozwalał sobie na to samo w jego kierunku. Zwłaszcza jeśli byli to czarodzieje o szlachetnej krwi, którzy zwykli traktować innych, w tym lekarzy, z góry.
- Niech się Pani nie martwi o mnie, o moje prawa i konsekwencje ich nieprzestrzegania. Jestem wszystkiego doskonale świadom Pani... Maire Bulstrode. - odezwał się, zerkając w jej dokumentację, aby przypomnieć sobie jej dane, które gdzieś mu umknęły pod natłokiem... wrażeń? Gdy jednak spojrzał na nie ponownie, poczuł dziwne deja vu, które zaczęło kotłować się w jego głowie, wprawiając go w głupie uczucie dyskomfortu. Myśli krążyły, kotłowały się i plątały w supełki, gdy próbował skojarzyć skąd zna jej imię i nazwisko. Szło mu to jednak opornie.
A jej kolejne słowa tylko utwierdziły go w przekonaniu, że miał rację.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem i pytaniem w oczach. Tliło się w nich jednak coś jeszcze. Coś, co wyzwoliła sama Maire, kiedy rozpoczęła tę małą wymianę złośliwości między nimi. Coś, co być może widziała u niego przed laty i zapamiętała. Choć było to znacznie bardziej wyciszone. Był dorosłym, odpowiedzialnym medykiem. Dawno już nie był tym psotnym chłopcem, jakim był w pierwszych latach swej nauki w Hogwarcie. Mimo, że jego pacjentka najwyraźniej tego nie dostrzegała.
- Ach tak? - wyrwało mu się, kiedy tak patrzył na nią. Nie był pewien czy mówiła prawdę, ale owe uczucie deja vu ciągle w nim pozostające, podpowiadało mu, że najwyraźniej nie kłamała. Ważniejsze jednak było teraz jej zdrowie. Gdyby był tym złośliwym, psotnym chłopakiem sprzed lat, zapewne już jakiś czas temu fuknął by na nią, obrażony odwracając się i wychodząc z sali. Tak wiele sie zmieniło... Na lepsze, bowiem zamiast się obrażać, on zajmował się nią mimo wszystkich zgryźliwości jakie słała w jego kierunku.
Tak jak się spodziewał - kobieta odmówiła sprawdzenia przez niego wyniku "badania", jakim było rzucenie na nią czaru, dzięki któremu mógł wykryć dalej trwający i rozwijający się krwotok. Westchnął, kręcąc głową ze zrezygnowaniem, ale nie oponował, skoro tak upierała się, że sama sprawdzi. Nawet sam jej to zaproponował wierząc, że będzie miała na tyle oleju w głowie, że go nie okłamie.
- Droga Pani... zaręczam, że nie jest Pani pierwszą kobietą, którą leczę i z pewnością nie byłaby Pani pierwszą, której ujrzałbym dekolt podczas tego badania. Zaręczam również, że w pracy dalekie mi są zwierzęce instynkty o które, jak mniemam, chciałaby mnie Pani posądzić. - mruknął, odwrócony do niej tyłem, gdy Maire zaglądała sobie w dekolt. Westchnął, czując coraz większą irytacje mieszającą się ze zrezygnowaniem i bezsilnością. Nie wiedział co było gorsze... Uparte kobiety, czy zrzędliwi mężczyźni.
- W takim razie śmiem przypuszczać, że problem został zażegnany. A eliksir uzupełniający krew Pani przyjmie, czy też zamierza Pani wykłócać się ze mną, że wie Pani lepiej? - spytał, zerkając na nią, a jedna z jego brwi powędrowała w górę. Sięgnął znów po jej dokumentację i napisał w niej coś krótkiego. Nie miał czasu, by robić to później, bowiem gdy tylko przestanie zajmować się Maire, będzie musiał biec do innych pacjentów.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sala numer dwa [odnośnik]10.12.15 17:18
Jedna z brwi Maire nieznacznie zmieniła położenie, unosząc się ku górze, gdy dziewczyna z trudem powstrzymywała rozbawienie. Nie wypadało śmiać się z kogokolwiek, przynajmniej nie w taki sposób. Niełatwo jednak było panience Bulstrode się opanować, kiedy Alan doskonale wpisywał się w jej ach, och, męską wizję, strzelając swojego jakże dojrzałego focha. Oczywiście nie był to dosłowny, damski foch, trzeba to przyznać, ale w tej niby złośliwej przepychance dostrzegała małego, obrażonego Bennetta, który bardzo chciał wiedzieć wszystko najlepiej. Nigdy nie uważała za stosowne poprawiać ludzi wykształconych w odpowiednim kierunku, zorientowanych w temacie ze względu na rozległe badania i studia, ale nie zamierzała też siedzieć cicho, kiedy ktoś usiłował wlać w nią zbyt dużą dawkę eliksiru. Jakby nie patrzeć, chorowała już ponad piętnaście lat, więc miała prawo uważać siebie za nieco zorientowaną w tej dziedzinie.
- Co nie zmienia faktu, że czasem warto sobie o tym przypomnieć. - zauważyła, z uwagą obserwując zmianę na jego twarzy. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że to on, a w tym momencie dodatkowo to potwierdzał. Może i nic strasznego wtedy się nie wydarzyło, przynajmniej dla Maire - bo bez wątpienia męska duma Alana ucierpiała.
Sięgnęła znów do górnych guzików sukienki, tym razem by je zapiąć, a jednocześnie słuchała tłumaczenia magomedyka. Jak on to robił, że tak strasznie ją bawił? Sam zaproponował, żeby sprawdziła sama, a teraz tak to przeżywał. Przecież gdyby nie dał jej wyboru i sam chciał obejrzeć jej dekolt, pewnie trochę by marudziła, ale nie kłóciłaby się z uzdrowicielem. Aż zaczynała podejrzewać, że rozczarowała go swoją decyzją.
- Nic takiego nie powiedziałam. - zaznaczyła, bo trochę się chłopak zapędzał w swoich sądach. Albo wydawało mu się, że czyta w myślach, albo słyszał głosy, albo miał paranoję. Może tak naprawdę wcale nie był magomedykiem, tylko uciekł z oddziału magipsychiatrii? Jej wzrok stał się podejrzliwy, kiedy Alan podsuwał jej kolejny eliksir. Nie, nie mógł być szaleńcem. A jeśli nawet, to pogratulować organizacji - w końcu musiałby zebrać grupę innych pacjentów, którzy odgrywaliby role pielęgniarzy. Chyba, że cały Mung został już przejęty... Nie. Chyba naprawdę straciła za duo krwi.
- Nie śmiałabym odmawiać magomedykowi bez naprawdę znaczącego powodu. - odpowiedziała z idealnie udaną powagą.
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Sala numer dwa [odnośnik]20.12.15 14:48
Alan nie był typem obrażalskim czy "strzelającym focha". Jego słowa Maire odebrała w zupełnie pokrętny sposób, poprawiając sobie nieco samopoczucie, ale nadal utrzymując zmącony obraz Bennetta, który pojawił się w jej głowie na podstawie wspomnień z Hogwartu. I mącenie go dalej, by postawić go w jak najgorszym świetle. Owszem, Alan był łobuzem za młodu, jednak był dobrym łobuzem. Nigdy nie zrobił czegoś, co zaszkodziłoby komuś materialnie czy fizycznie, a na pewno nie specjalnie. Chyba, że obił komuś nos, bo mu się należało. Maire pamiętała go więc jako tego zaciekawionego, rozbawionego nastolatka, który przestraszył ją dla zaczepki. A on dawno już taki nie był. Był spokojnym lekarzem, który teraz próbował złapać jakąś nić porozumienia ze swoją pacjentką, która mu to cały czas utrudniała. Nie zamierzał się z nią kłócić skoro wiedziała lepiej, jednak osobiście widział kilka przypadków z jej chorobą i nigdy nie słyszał o przedawkowaniu eliksiru, jeżeli podawało się go podczas ataków. Skoro atak nastąpił, oznaczało to, że działanie eliksiru osłabło, prawda? No, ale Maire wiedziała lepiej. Ustąpił jej i miała szczęście, że wszystko wskazywało na to, że sytuacja już się unormowała.
- A więc dziękuję za troskę, lecz zaręczam, że jest zbędna. - Kontynuował ich słowną przepychankę.
Pech chciał, że zaczynał coraz bardziej nie lubić tej kobiety. A to nie wróżyło nic dobrego. Owszem, nie ważne jak bardzo irytująca by była, jako lekarz zawsze starał się nieść pomoc tym, którzy ją potrzebowali. Niemniej jednak współpraca z kimś, z kim nie można było się dogadać i kogo się nie lubiło, była dość ciężkim orzechem do zgryzienia. Alan starał się z całych sił jakoś dotrzeć do niej, ale jej postawa nijak mu tego nie ułatwiała.
- Owszem, nic takiego Pani nie powiedziała, ale ja za to mówiłem bardzo wyraźnie. Nie zamierzam upierać się, by zaglądać kobiecie w dekolt, jednak nie chciałbym dostać po głowie, jeżeli kiedyś musiałbym to zrobić, a Pani nie byłoby to w smak. Kobiety są nieprzewidywalne. - Wzruszył ramionami. Nie raz i nie dwa razy dostał w głowę (albo w gorsze miejsce), kiedy badał kobietę. Najcześciej były to Panie w średnim wieku, bądź w podeszłym wieku, ale nauczył się już ostrożności, kiedy przychodziło mu robić takie badania.
- Wpierw muszę spytać ile trwał krwotok zanim Pani do nas trafiła. A także czy czuje Pani znaczące osłabienie, zawroty głowy lub coś co wskazywałoby na zbyt dużą utratę krwi. Może wcale nie ma potrzeby podawania go - mruknął, zerkając na nią. - Oświeci mnie Pani skąd się znamy? Nie mogę sobie przypomnieć, choć Pani nazwisko coś mi mówi. - Spytał w końcu, nie mogąc się powstrzymać. Może chociaż to wyjaśni mu jej nastawienie do niego. Albo chociaż rozjaśni mu białą plamę w umyśle.

Wybacz, że taki średni i że tak długo, ale pisany na szybkiego ^^"
Nie musimy zmierzać ku końcowi, nie złoszczę się na postać za złośliwość. Taki jej urok ;)
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sala numer dwa [odnośnik]20.12.15 18:21
spoko :* teraz możemy już skończyć, ale to dopiero pierwszy wątek, więc nie ciesz się przedwcześnie xd

Bez wątpienia był bardzo sympatycznym łobuzem, nie da się zaprzeczyć. Niestety wspomnienia Maire z tamtych czasów opierały się na bardzo subiektywnych odczuciach, które nie były dla Alana łaskawe. Niemal wszyscy mężczyźni byli wtedy jej wrogami, a tym bardziej osobnik, który zdecydował się ją znienacka zaczepić. Fakt, że pochodził z Hufflepuffu był dla niej raczej neutralny, bo zasadniczo nic nie miała do Puchonów (w przeciwieństwie do jej Ślizgońskich znajomych), więc to nie zmieniało zbyt dużo. Nie miała zamiaru iść do przełożonego Bennetta i skarżyć się na jego zachowanie ze szkoły, a te drobne złośliwości również nie wskazywały na to, by miała mieć do niego żal do końca życia.
W tym momencie kłótnia o eliksir nie miała już chyba większego znaczenia. Maire czuła się lepiej, w przeciwnym wypadku nie byłaby w stanie kłócić się z magomedykiem. Poza dumą nic nie ucierpiało z powodu tej wymiany zdań. Ach, i trudno byłoby powiedzieć, że nie lubiła Alana. Nie znała go na tyle dobrze, by go nie lubić. Raczej był gdzieś w neutralnej strefie z naprawdę lekko negatywnym zabarwieniem, ale po chwili zastanowienia mogła wielkodusznie stwierdzić, że właściwie nie ma tak naprawdę powodu, by mieć do niego jakiekolwiek zastrzeżenia, poza tamtą nieszczęsną sytuacją, za którą z pewnością i tak odpokutował. Wyglądał na zdenerwowanego. Czy przesadziła ze złośliwością?
- Jeśli będzie pan musiał - westchnęła, pilnując by nie rzucić znów kpiącą uwagą - to nie będę się kłóciła z prawami medycyny. - Jakby nie patrzeć, miała już do czynienia z magomedykami. Czasami musieli przekroczyć granice przyzwoitości, ale w szpitalu trudno było je wyznaczać. Rzecz jasna przy takich badaniach o wiele bardziej wolała uzdrowicielki, ale cóż, afery też nie miała zamiaru robić. Tym razem jednak sytuacja tego nie wymagała, więc trochę bawiło ją przejęcie Alana. Może on zajmował się nią pierwszy raz, ale bywała w Mungu zbyt często, by nie znać typowych procedur i nie wiedzieć, na co może sobie pozwolić.
- Mniej więcej tyle, ile idzie się stąd do Ministerstwa. Wolnym krokiem. - odpowiedziała, niepewna czy w ogóle patrzyła na zegarek, kiedy kaszlała krwią i chciała po prostu jak najszybciej (na ile pozwalało jej zdrowie) dostać się do szpitala. Na podsuwane przez niego przykłady zdrowotnych problemów kręciła jedynie głową, poprawiając ubranie. Chyba tyle? Krótki wywiad i będzie mogła iść. - Może pan mi go dać w razie gdyby zrobiło mi się słabo po drodze. - zaproponowała, dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdając sobie sprawę, że Alan znów może odebrać to jako afront. Nie miała pojęcia, czy był tak strasznie czuły, czy to ona była nieczuła i nie umiała ocenić swojej złośliwości, ale wydawało się, że mężczyzna dość szybko się denerwuje. A może denerwowało go to, że jej nie pamiętał? Spojrzała na niego bacznie, gdy spytał o ich znajomość i uśmiechnęła się lekko, siadając na łóżku. Założyła płaszcz, oddychając głęboko, jakby dla sprawdzenia, czy na pewno wszystko w porządku. Rzuciła Alanowi ukradkowe spojrzenie, wstając z łóżka, ale wbrew obawom nie towarzyszyły temu żadne zawroty głowy. To dobrze.
- Z Hogwartu. - podpowiedziała usłużnie, czekając na błysk objawienia w jego oczach. Nie było. Trudno. - Może sobie pan jeszcze przypomni. Albo ja to zrobię, następnym razem. - W sumie mógł być jej magomedykiem, to było całkiem zabawne, kiedy się tak denerwował. - Którego, rzecz jasna, lepiej, żeby nie było. - dorzuciła zaraz, by nie wyjść na fankę szpitalnych wizyt. Skierowała się do wyjścia i rzucając tylko krótkie do widzenia, opuściła Bennetta z tą zagadką.

[zt]

Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Sala numer dwa [odnośnik]11.02.16 0:04
| 8 listopada, godziny popołudniowe

Tylko nie szpital. Ta myśl krążyła mi po głowie przez całą drogę do świętego Munga, ta i parę innych, równie absorbujących i równie mało przyjemnych, a zatem niegodnych wspominania. Oczywiście byłem doskonale świadomy tego, że nie miałem możliwości, by długo unikać odpowiedzialności za swoje bezdenne głupie, należałoby zauważyć, decyzje, teraz jednak wszelkie te doprawdy racjonalne obawy o mój los schodziły na dalszy plan, gdy echem w uszach odbijała mi się tylko ta niema litania, która nie miała żadnej mocy sprawczej. Podobno wypadki w pracy były rzeczą ludzką, lecz świadomość tego, że porażka przytrafiła się właśnie mi, była nieznośna - a urażona duma bolała bardziej niż obszerne poparzenie, którego doświadczyłem.
Ale przecież potrzebowałem pomocy. Niepojawienie się na wieczornym wernisażu nie wchodziło w grę. Chociaż zaciskałem mocno szczęki, ból tylko się nasilał, a każde, nawet najmniejsze drgnięcie któregokolwiek z mięśni lewej dłoni sprawiało, że czułem się tak, jakby w górę mojego łokcia wciąż pełzały pomarańczowo-burgundowe płomienie, łapczywie liżące moją skórę i stopniowo trawiące delikatne tkanki. Niezdrowe zaczerwienienie ręki, zaczynające się od przedramienia, a kończące na samych czubkach palców, pod względem kolorystyki balansowało już na granicy palety barw nieco zwęglonych, a z pęknięć wywołanych poruszaniem się przypieczonej skóry wąskimi strużkami sączyła się ciemna krew. Może to właśnie jej krople, tworzące osobliwą ścieżkę na szpitalnej posadzce, zaalarmowały pierwszego z brzegu uzdrowiciela do popędzenia mi na ratunek, na który wciąż nie chciałem się godzić?
- Proszę mnie nie dotykać - burknąłem niemiło, wyszarpując się do tyłu, gdy delikwent w kitlu chwycił mnie za ramię w protekcjonalnym geście, by zaprowadzić mnie do sali. Do szpitalnej sali, jakbym był umierający. A przecież nie byłem, prawda? Ból z poparzonej ręki promieniował coraz bardziej, lecz ja wciąż zaciskając szczęki, mierzyłem kolejnego zbliżającego się magomedyka nieufnym spojrzeniem. - Nie życzę sobie, żeby leczył mnie ktoś obcy, moim uzdrowicielem jest Carrow, proszę go przyprowadzić - oświadczyłem butnym głosem, cofając się o kolejny krok i wmawiając sobie, że wyglądam w swoim proteście dumnie, a nie jak ranne zwierzę zagonione w kąt. Aż dziw uwierzyć, że ze wszystkich miejsc, w których mogłem wylądować, musiał to być akurat znienawidzony przeze mnie szpital.
[bylobrzydkobedzieladnie]


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 


Ostatnio zmieniony przez Perseus Avery dnia 30.04.16 18:37, w całości zmieniany 1 raz
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Sala numer dwa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach