Wydarzenia


Ekipa forum
Zaplecze sklepu
AutorWiadomość
Zaplecze sklepu [odnośnik]14.04.16 14:18
First topic message reminder :

Zaplecze sklepu

★★
Wiecznie zawalone setkami, jeśli nie tysiącami przeróżnych książek zaplecze stanowi dość niebezpieczne miejsce dla osób, które nie pracują w Esach. Jeden zły krok i możesz skończyć z ugryzieniem w łydkę albo z ręką zakleszczoną między okładkami wyjątkowo złośliwej książki. Tylna część zaplecza mieści dwa fotele i długi stół pokryty pergaminami, szczypcami i różnymi odczynnikami, za pomocą których pracownicy sklepu badają nowe książki, które przynoszą im niekiedy klienci niemający co z nimi zrobić. Zaplecze służy również jako specyficzny punkt wypoczynkowy dla pracowników, którzy mogą tutaj odsapnąć po sprzeczce z jakimś upierdliwym klientem, porozmawiać ze sobą we względnym spokoju albo uciec od nawału obowiązków, jeśli właściciel przez chwilę nie patrzy im na ręce. Lepiej jednak nie poruszać się tu w kilka osób - potrącenie jednej książki może zakończyć się upadkiem wielotomowej piramidy. Prosto na nieszczęśnika, który wykonał nieostrożny ruch.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:38, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zaplecze sklepu - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]31.03.17 17:01
Przez chwilę, w pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć na jej pytanie, jak szybko jednak jego usta się otworzyły, tak szybko się zamknęły, wycofał się z tego planu, nie chcąc wpadać w jeszcze gorsze kłopoty - bo czuł, że tak właśnie by się skończyło. Klientka nie kupowała w Esach od dziś, nie wyglądała też na idiotkę, wiedziała że to duży sklep, że pracuje tu dużo osób, a w tej chwili ma do czynienia z podrzędnym pracownikiem, który mówi zarówno za siebie, jak i swoich współpracowników, czy szefostwo. Nic jednak nie powiedział, milczał czując jak w środku wszystko się w nim gotuje ze złości, czując, że nie powinien pozwalać na takie zachowanie klientce, że to przekracza pewną granicę. Wiedział jednak także, że nic nie może zrobić, nie zamierzał wdawać się w wojnę, którą i tak by przegrał, bo tak - ta kobieta go przerażała.
Chyba przede wszystkim dlatego nic jej nie odpowiedział, a jedynie skinął głową na znak, że przyjął informację. I zapewne faktycznie będzie pilnował jej wysyłek, żeby tylko ponownie nie mieć z nią do czynienia i będzie miał cholerną nadzieję, że kiedyś dostanie za swoje.
Był jednak uprzejmy, wiedział że musi być uprzejmy nawet dla wrednych klientów, ewdentnie zależało mu na tej pracy. Miała same plusy, a największym z nich była możliwość czytania książek, kiedy było więcej spokoju, zamykanie się w ich świecie, oddawanie fantazjom, niesamowitym przygodom, odnajdowanie historii takich, jak tamta!
I po prostu chciał do niej wrócić. Zapomnieć o tej kobiecie, najlepiej już na zawsze.
- Za chwilę tam będę. - zapewnił więc i wrócił na zaplecze. Wiedział, gdzie szukać, na sklepie było tylko kilka egzemplarzy, tutaj natomiast było całe nierozpakowane jeszcze pudło Rozprawy o Pętlach Magii na Przełomie V i VI wieku, przerwał więc sznur, którym było zabezpieczone i otworzył karton.
Księgi były grube i nieprzyjemne jak dla niego, jednak w jakiś sposób, już samą okładką pasowały do tej kobiety. Była... mroczna. Ciemna, niemal czarna, mieniła się wieloma odcieniami granatu i bordowego, jednocześnie zdawała się być niesamowicie głęboka. Jackie miał wrażenie, że gdyby spróbował wsadzić rękę w okładkę, już by jej nie wyjął.
A jako, że miał do czynienia z magicznymi księgami nie od dziś - nie próbował. Zaraz znalazł się przy kasie, zapakował książkę i naliczył obiecany rabat.
- Gotowe... - oznajmił, podając przy tym kwotę. - Jeszcze raz przepraszam za kłopot.
Idź już.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zaplecze sklepu - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]06.04.17 10:23
Miała podły charakter. Ona sama jednak określała go mianem słusznym, uzasadnionym bo...czy nie miała prawda do takiego postępowania w momencie w którym usługa za którą płaciła nie była wykonywana? Jej zdaniem miała pełne prawo do roszczeń i wymagania w taki, a nie inny sposób ich skrupulatniejszego wypełniania w przyszłości. Bez względu na środki. W końcu takie potknięcia, czyjeś potknięcia - wpływały na jej pracę, a to już było niedopuszczalne. W nosie więc miała dobór słów, to czy człowieka przed nią wprawiały we frustrację, złość. Chciała mieć po prostu pewność, że sytuacja się nie powtórzy, a z doświadczenia wiedziała, że na taki motłoch bardzo dobrze działa naznaczenie jednostki znamieniem odpowiedzialności. Tak więc, jeśli ta konfrontacja była dla niego nieprzyjemna oraz jest świadomy, że jeśli sytuacja się powtórzy to będzie ścigać konkretnie jego to być może bardzo się przyłoży do tego by jej prenumerata była zawsze wysłana o czasie bez względu czy jest to jego obowiązek czy nie.
Alisa stała więc przy kasie i mieszało się w niej pewne zadowolenie, jak i zażenowanie - taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć przecież miejsca. Trochę ujmujące było, że coś tak błahego zmuszona była rozwiązywać osobiście i to jeszcze z szarym pracownikiem. Przymknęła cierpiętniczo swe ślepka i ciężko wypuściła powietrze z płuc. Chwilę później pojawił się chłopak, który naastukał na kasę należność i podsunął zapakowaną książkę.
Mulciber odliczyła należnemu monety. Złożyła je na ladzie, a następnie ujęła pakunek i w ciszy wyszła na ulicę. Zeszło jej na to zdecydowanie za dużo czasu.

|ztx2
Alisa Mulciber
Alisa Mulciber
Zawód : n/d
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4076-alisa-mulciber-budowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t4338-alisa-mulciber#92588
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]07.10.18 17:58
[21.08.?]

Joe musiał przyznać, że publiczne ogłaszanie, że to nie Zjednoczeni z Puddlemere są najlepszą drużyną... wróć: że przyjmowanie zakładów, przy których istniało ryzyko, że będzie musiał coś takiego ogłosić - było wyjątkowo durnym pomysłem. Doszedł do tego jakże odkrywczego wniosku dokładnie w momencie, kiedy okazało się, że przegrał zakład i od tamtej pory codziennie się w tym przeświadczeniu utwierdzał... coraz dogłębniej. Oczywiście życzliwi i wcale nie wściekli na niego kumple z drużyny pomagali mu w tym wyjątkowo czynnie. Na początku, choć tego, rzecz jasna, można się było spodziewać, było to wyjątkowo mało... przyjemne (delikatnie mówiąc). Joseph znów mógł sobie przypomnieć na przykład jak smakują pięści jego Zjednoczonych braci i bycie zmieszanym przez nich z błotem (dosłownie i w przenośni). Szczęśliwie to nie była dla niego pierwszyzna i kiedy trener ich rozdzielał, to czuł (wyjątkowo dotkliwie), że najgorsze ma za sobą... chociaż oczywiście to nie był koniec. Po dwóch tygodniach trochę mu odpuścili albo po prostu zaczęło im brakować kreatywnych pomysłów jak mu dopiec. Tak czy siak przynajmniej zaczęli z nim normalnie rozmawiać, a to już coś. Wciąż czuł na sobie ich niezbyt przychylne spojrzenia albo z wyrzutem albo zabarwione niechęcią, ale jeszcze trochę i może to również minie. Tym bardziej, że znów zaczął trenować tak ciężko, jakby miało od tego zależeć jego życie, co chyba zostało przez nich dostrzeżone.
Wiedział, że nawalił i się z tym nie krył. Wiedział też, że szybko mu nie odpuszczą i to w zasadzie dobrze - na ich miejscu też by szybko nie odpuszczał. Należało mu się.
Nie zdziwiło go więc jak po dzisiejszym morderczym treningu zaczęli się znów nabijać, że może u Harpii byłoby lżej. Potem ktoś rzucił coś o tym, że Harpie zapewne głównie ćwiczą zaplatanie warkoczy... i spojrzenia Zjednoczonych padły na nikim innym a na Joe, który właśnie ściągną przepoconą koszulkę z logiem swojej drużyny, coby się przebrać. Tylko zatrzymał się w połowie ruchu czując na sobie ich wzrok... a uśmieszki, które błąkały im się po twarzach nie zwiastowały niczego dobrego.
- O nie, nie, nie! - znał ich za dobrze, żeby nie wiedzieć co im chodzi po głowach. Co nie zmieniało faktu, że uśmiech z jego brodatej mordy też wcale nie chciał zejść.
- Nawet się nie ważcie...! - zastrzegł, ale nic sobie z tego nie zrobili i już jeden z drugim rzucili się na Joe, coby go przytrzymać. Bronił się dzielnie, odpierając ich zmasowany atak ze śmiechem. Jakby znów wrócili do Hogwartu, no naprawdę! Ostatecznie został jednak przyszpilony do podłogi nie wiedząc czy bardziej dusi się ze śmiechu czy dlatego, że któryś ze Zjednoczonych wbijał mu kolano między łopatki.
- Zobaczmy jak będziesz wyglądał w harpich warkoczach, Josie - Rob już wyciągnął różdżkę, której koniec wycelował wprost w Joe.
- BRETT, NIE! ANOMA...! - krzyknęli wszyscy chóralnie... ale już było za późno. Wright poczuł jeszcze tylko mocne szarpnięcie w okolicy pępka, świat zawirował ciągnąc go cholera wie gdzie i nim Joe się zorientował został "wypluty" wprost na wielką wieżę zbudowaną z miliona nowiuśkich woluminów. Przez dobrą chwilę był tak zdezorientowany, że nie docierał do niego krzyk ludzi, zamieszanie jakie się wokół niego zrobiło... próbował się podnieść, ale część książek, na których leżał, bezczelnie się obsunęła, skutecznie mu to uniemożliwiając.
- Co się, do poltergeista...? - wymamrotał, przetaczając spojrzeniem wokół.
I wtedy właśnie do niego dotarło: leżał na stercie nowych ksiąg zaklęć (jakaś włochata chyba właśnie próbowała obgryźć mu buta) otoczony całym tłumem czarodziejów - w większości nastoletnich, choć nad nimi górowali rodzice. Przez moment zapadła całkowita cisza, Joe mógłby przysiąc. Następnie odezwały się bliżej niezlokalizowane szepty: "Wright", "Zjednoczeni", "Puddlemere", "ścigający" i "quidditch". W mgnieniu oka jego zaskoczoną minę zastąpił jeden z jego zawadiackich uśmiechów.
- Bardzo wszystkich przepraszam, to nie było zamierzone! - oświadczył czym prędzej i z pomocą jakiegoś czarodzieja podniósł się w końcu na nogi. Krótki rzut okiem na siebie. Wciąż był bez koszulki, dobrze, że chociaż dół sportowego stroju miał na miejscu. Świetnie.
Tymczasem tłum (niczym żywe stworzenie) zaczął pomrukiwać coraz głośniej i przemieszczać się: jedni znów pchali się do lady, żeby zapłacić za swoje księgi do nauki, inni chcieli lepiej zobaczyć co się stało i coraz częściej słyszał w tłumie padające z czyichś ust swoje imię i nazwisko. Uśmiechnął się więc jeszcze odrobinę szerzej, ukłonił się, jak gdyby właśnie zakończył przedstawienie.
- To tylko anomalia, już sobie idę... - dodał i faktycznie postąpił krok w stronę zatłoczonego wyjścia z... jak się domyślił - Esów i Floresów, ale tłum wcale się przed nim nie rozszedł, wręcz przeciwnie: dosłownie znikąd pojawiły się jakieś dziewczęta z piskiem, otaczając go całym wianuszkiem. Kilka chciało autografy, inna zdjęcie, co rusz padały jakieś pytania... a co najbardziej go zaskoczyło: kilka z tych dziewcząt miało koszulki z logiem Harpii... Niesamowite! Cóż, przed fanami nie zamierzał uciekać (nie ma co ryzykować), więc grzecznie postanowił im poświęcić chwilę lub dwie. Tylko niezainteresowane osoby spoglądały na niego mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem (kto to widział półnagiego mężczyznę w księgarni otoczonego pannami...), a jedna dziewczynka, może kilkuletnia, pociągnęła swoją matkę za rękaw garsonki pytając: "Czemu ten pan ma warkocze?", na co kobieta szybko zasłoniła córce oczy i odciągnęła w stronę kasy z oburzonym prychnięciem.
Warkocze? Joe złapał się za włosy i parsknął śmiechem. Zabiję Brett'a, słowo daję, że kiedyś to zrobię - przemknęło mu po głowie, bo tak: oprócz tego, że pałkarz Zjednoczonych wysłał go półnagiego na Pokątną zatłoczoną jak nigdy, bo przed samym rozpoczęciem roku szkolnego... to jeszcze udało mu się magicznie zapleść mu warkocze. Zdolniacha.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]07.10.18 19:47
W „Esach i Floresach” panował taki harmider, że Frances nie słyszała własnych myśli. Kiedy stała przy kasie, musiała prawie krzyczeć, by klienci usłyszeli należną sumę. Popołudniowy tłok zebrał się już chyba w swej największej liczebności i o ile zwiastowało to świetny zysk dla sklepu, po kilku dniach takiego obłożenia stali i zatrudnieni do tymczasowej pomocy ekspedienci dostawali białej gorączki. Frania znała już na pamięć listy podręczników wymaganych w tym roku (i to wcale nie dlatego, że sama wybierała niektóre z figurujących na nich pozycji) i przypomniała sobie, jak doskonale filtrować słowa kierowane bezpośrednio do niej od tych, których niezidentyfikowany szum wypełniał jej uszy godzinami. Z początku mimowolnie zwracała uwagę na wymieniane konspiracyjnym szeptem plotki, uciszane na czas zakupów kłótnie, które powstały już w poprzednim sklepie przy wybieraniu kociołków albo szat wyjściowych. W końcu cała Pokątna kwitła pod koniec wakacji, żaden zakład nie narzekał na pustki. Szybko przywykła do otaczających ją głosów i byłaby nie zauważyła żadnego poruszenia gdzieś w głębi sklepu, gdyby nie poprzedzający je huk spadających książek.
Świetnie, pomyślała tylko słysząc złowieszczy łomot i odgadując bezbłędnie, komu przypadnie zaszczyt układania stosu od początku, i to – tu bonus sponsorowany przez anomalie – bez użycia czarów, żeby nie ryzykować większej katastrofy. Z jednej strony doceniała wysiłki pracowników, by ładnie wyeksponować nowości, ale z drugiej musiała też przyznać, że kiedy w księgarni króluje pośpiech to wszelkie dekoracyjne ambicje mogą się źle skończyć. I tak właśnie się skończyły, nie po raz pierwszy w tym tygodniu, a jednak Frances zauważyła, że ludzie, zwłaszcza ci bezpośrednio otaczający przewrócony stos jakoś szczególnie się przejęli. Zaczepiła jednego z przechodzących kolegów, ciekawa, co się stało. Może ktoś zasłabł…? Usłyszała, że w księgarni pojawił się znikąd ścigający Zjednoczonych i zdziwiła mniej więcej tak, jakby powiedział jej, że do „Esów” po najnowszy numer Czarownicy wpadł wyjątkowo dorodny jednorożec.
- Wright…? – powtórzyła po zaaferowanym sklepikarzu, odruchowo wspinając się na palce, by zobaczyć, czy z niej nie żartuje. Po księgarni w mig rozszedł się niepokojący szum, w którym rzeczywiście dało się słyszeć dobrze znajome Frances nazwisko – Może i nie jest zbyt bystry, ale wątpię, by spieszyło mu się z powrotem na szkolne zakupy. – szczerze przez moment liczyła na to, że każdy ma dość zdrowego rozsądku, by nie pchać się do przepełnionych „Esów” jeśli nie wymaga tego najwyższa potrzeba, a szczególnie już zawodowi gracze quidditcha powinni stronić od księgarni w tym okresie. Doznała jednak dziwnego przeczucia, że akurat ten ścigający Zjednoczonych mógłby nawet przypadkiem wylądować w podobnie dziwnym dla siebie miejscu. Przepchnęła się tam, gdzie powstało zamieszanie, a tam oczywiście zobaczyła Josepha.
Zobaczyła go i w jednej chwili straciła rezon. No Wright, nie da się ukryć. Wright z obnażonym torsem i wyjątkowo uroczą fryzurką. Na dodatek z głupawą miną, którą tylko on mógł uznać za najlepszą do przekazania wszystkim, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zapragnęła załamać ręce, wybuchnąć śmiechem i dokonać czegoś na kształt uduszenia Wrighta – wszystko za jednym zamachem.
- Cholera jasna, Joseph – chciała fuknąć, ale za szybko zaczęła się śmiać i wyszło jak wyszło. Ale wszystko przez te przesłodkie warkoczyki, które mimo wszystko najbardziej rzucały się w oczy. Nie tylko jej: ludzie tłoczyli się wokół niego i pokazywali sobie palcami. – Dobrze się bawisz? – mogła się spodziewać, że gdziekolwiek się pojawi, nawet niechcący skupi na sobie całą uwagę; nawet przed zyskaniem sławy miewał to w zwyczaju. Podobnie jak to, że jakimś cudem nader często dawał się otoczyć wianuszkiem dziewcząt spragnionych uwagi znanego na cały kraj przystojniaka. Frania ostatecznie nie mogła się im dziwić – też by go otaczała, gdyby nie było jej dane poznać go nieco wcześniej i lepiej niż przeciętna fanka poznaje swojego idola. Chociaż widziała, że Joe robił dobrą minę do złej gry, to pozwolenie mu, by pozostał w samym środku sklepu nie mogło skończyć się o wiele lepiej niż ustawiane wymyślnych stosów z książek w miejscach, gdzie każdy może je przewrócić. Postanowiła więc - choćby bezpośrednio zainteresowanemu rzeczywiście nie wadziła sytuacja, w jakieś się znalazł - zaryzykować nurkowanie w sam środek kręgu wyrosłych jak spod ziemi wielbicielek quidditcha i zgrabnych (najwyraźniej także przepoconych, jak podpowiedziały Frances jej wyczulone na szatniowe zapachy nozdrza) męskich ciał. Dotarłszy w bezpośrednią bliskość Josepha, złapała go za rękę, by wyciągnąć nieszczęśnika gdzieś, gdzie uda mu się złapać głęboki oddech.
Doprowadziła go na zaplecze bez żadnych zderzeń dzięki trzyletniemu doświadczeniu w wędrówkach między półkami. Panowała tu cisza wręcz przerażająca w porównaniu z hałasem panującym w sklepie i półmrok, za którym Frania nigdy nie przepadała.
- Tu jest bezpiecznie. Tylko na brodę Merlina, jego wąsy, brwi i włosy na łydkach, ostrożnie, Joe. – wysapała, jakby mieli za sobą szaleńczy pościg na pół mili, a nie przeszli spacerowym tempem kilkadziesiąt metrów. Rozejrzała się dookoła, jakby chcąc mu zasygnalizować, że wszystko może tu runąć od jednego fałszywego ruchu.  Potem zaś przeniosła spojrzenie na Wrighta i przyjrzała się badawczo całej jego postaci, od fikuśnych warkoczyków, przez nieosłoniętą klatkę (szlag by to, profesjonalny quidditch jednak naprawdę czyni cuda), aż po buty, z których jeden wyglądał na nadgryziony. Kiedy wydawcy zrozumieją, że uzbrajanie książek w siekacze nie jest dobrym pomysłem…? Westchnęła.
- Jesteś cały?
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]08.10.18 9:54
Szczerze mówiąc, Joe nie pamiętał kiedy ostatni raz był w jakiejkolwiek księgarni. Jakoś nigdy nie było mu po drodze ze słowem pisanym (nic dziwnego, że od kilku dobrych lat bezskutecznie "kupuje" sowę), więc fakt, że w ogóle pojawił się w Esach i Floresach był sam w sobie anomalią i nie mógłby być niczym innym.
Jeszcze gdyby to był jakikolwiek inny dzień. Jakikolwiek! A nie przed samym rozpoczęciem roku szkolnego, kiedy był dosłownie tłum ludzi! A on bez koszulki w warkoczykach i bez możliwości ucieczki! Gdyby jeszcze teleportacja działała jak należy... ale nic z tego. Dobrze, że sklep Hani był niedaleko, przemknęło mu przez myśl, chociaż szybko stwierdził, że skoro księgarnia jest TAK oblegana, to gdyby pojawił się w sklepie miotlarskim bez koszulki... Nie. To był stanowczo zły pomysł.
Starał się jednak niczego po sobie nie pokazywać, uśmiechał się pogodnie, odpowiadał na zadawane pytania (przynajmniej te bezpieczniejsze) i próbował w niezauważalny (tja) sposób przesuwać się w stronę wyjścia, przy okazji w myślach wertując miejsca w okolicy, które mogłyby dla niego stanowić jakiś schron przed tymi wszystkimi ludźmi na Pokątnej. Zanim jednak wpadł na jakiś pomysł, z tłumu wyłowił jasne (niczym promyk nadziei) włosy i roześmianą twarz...
- Frannie - uśmiechnął się jakoś łagodniej, z wyraźną ulgą.
Sam nie wiedział czemu na jej widok poczuł taki wewnętrzny spokój, jakby ujrzał co najmniej ludzką tarczę obronną, albo przyjaciela podającego mu pelerynę niewidkę, a nie... dobrze mu znaną, ale drobną i niepozorną blondynkę. A jednak ta drobna i niepozorna blondynka jakimś cudem (bo bez użycia magii!) przedarła się przez cały tłum fanów i fanek i dotarła do niego.
- Jesteście fantastyczni! Widzimy się na kolejnym meczu! - zawołał jeszcze do tłumu z uśmiechem, ale grzecznie dał się odciągać Frances... gdziekolwiek go ciągnęła w tej chwili. - Czytajcie książki! Najlepsze w Esach i Floresach! - dodał jeszcze wesoło, nim zniknął z panną Montgomery za jakimś regałem, a potem kolejnym i jeszcze jednym. Musiał się jakoś pożegnać z fanami, coby ich miłość nie zmieniła się w złość na niego albo na niczemu niewinną Franię. A reklamę dla księgarni dorzucił, coby właściciela ugłaskać za zrujnowaną wieżę z woluminów (chociaż był chyba ostatnią osobą, która mogłaby polecać księgarnie).
Najważniejsze jednak, że zdecydowanie bardziej uzdolnionej magicznie od niego Frances, udało się wyciągnąć ich ze środka zamieszania i to całkiem sprawnie i bezproblemowo. Nie mógł wyjść z podziwu dla tej jej sztuczki tym bardziej, kiedy dotarli do osobnego, spokojnego pomieszczenia w tym przybytku. Joe rozejrzał się wokół, kiedy panna Montgomery tak dosadnie ostrzegła go, żeby uważał.
Jasne, jasne... faktycznie wokół piętrzyły się jakieś stare(?) książki i przeróżne szpargały, ale, na litość Roweny, bez przesady. Uniósł więc ręce w obronnym geście (o milimetry mijając jakąś wystającą ze stosu książkę po jego prawej).
- Spokojnie! Tam - wskazał przy tym na przejście, którym się tu dostali z głównej sali - To nie była moja wina, naprawdę - poinformował czym prędzej. Nie wiedział na ile wiarygodnie brzmiał wciąż półnagi i z dziewczęcymi warkoczykami na głowie, ale najważniejsze, że mówił prawdę, tak?
- Zazwyczaj poruszam się z gracją przystającą wyśmienitemu sportowcowi - dodał wyjątkowo skromnie i uśmiechnął się zawadiacko. Cały on. Przy okazji opuścił ręce, tym razem musnąwszy jedną z nich o okładkę innej książki ze stosu, który zachybotał niebezpiecznie, ale na szczęście się nie zawalił. Joe chyba nawet tego nie zauważył na dłużej zawieszając spojrzenie na Frances, zastanawiając się jak to możliwe, że nie widzieli się taki szmat czasu, tak długo się do siebie nie odzywali, a ostatnio wpadają na siebie co i rusz i to w takich dziwacznych okolicznościach. Na festiwalu nie mieli jak porozmawiać, na urodzinach Bena i Lisa też było to mocno utrudnione, a teraz...
Powędrował za jej wzrokiem na swoją klatkę piersiową. Tak, teraz chwila też była... niezbyt właściwa, jak sądził. Nie mniej jednak uśmiechnął się lekko - nie tylko przez to jej spojrzenie, ale też przez słowa, które następnie padły z jej ust.
- Wygląda na to, że tylko dzięki tobie - odparł rozbawiony - za co jestem ci dozgonnie wdzięczny. Nie bardzo wiedziałem jak stamtąd zwiać tak, żeby nie złapała mnie czarodziejska policja czy inny wymiar prawa za obnażanie się w miejscu publicznym - dodał parskając śmiechem i chciał odruchowo przeczesać włosy palcami... no właśnie, zapomniał, że są zaplecione w warkocze. Nadal. Zrobił więc dość głupkowatą minę wyplątując palce ze swej, pożalcie się wszyscy założyciele Hogwartu, pierwszej w życiu fryzury.
- Wybacz za mój stan. To anomalie mnie tu sprowadziły prosto z szatni Zjednoczonych - wytłumaczył, po czym odchrząknął przypominając sobie ponownie o warkoczach - I zrobiły to coś na mojej głowie - dodał czym prędzej, starając się brzmieć jakby to było coś najnormalniejszego w świecie - anomalie zaplatające warkocze. No dobrze, mijał się trochę z prawdą, ale Frances nie musiała wiedzieć co się wyprawiało w drużynowej szatni, tak? Tym bardziej, że były to rzeczy dość kompromitujące jego osobę.
- Pracujesz tu? - zapytał, choć domyślał się odpowiedzi (zwykły szary człowiek chyba nie wiedział jak dotrzeć na zaplecze sklepu), po prostu wolał szybko zmienić temat. A przy okazji zaczął ciągnąć za jeden z warkoczy starając się go rozpleść... choć szło mu kiepsko. Tak samo jak prowadzenie rozmowy z Frances, co akurat w jego wypadku było dość niezwykłym zjawiskiem. Ale to z pewnością wina okoliczności i jego stanu!


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]09.10.18 19:32
Chociaż okoliczności nie mogłyby być bardziej odmienne, Frances na chwilę znalazła się sercem i myślami na stadionie, w prawdziwym ryczącym pochwały na część zwycięskiej drużyny tłumie. Miała doświadczenie w torowaniu sobie drogi aż pod sam nos najbardziej rozchwytywanych zawodników, staniem w ostatnim rzędzie nie zarobiła w końcu na reputację zawziętej fanki. Dobijanie się do Josepha nie było więc tak uciążliwe, jakim mogło wydawać się z boku.
- Daj spokój, to nic wielkiego. Nie mogłam przecież pozwolić na stratowanie wyśmienitego sportowca. – zbyła jego wdzięczność z lekkim przekąsem. Co innego miała zrobić? Mogła tylko mieć nadzieję, że teraz, gdy Wright zniknie z oczu grupkom fanów, ktoś z personelu wpadnie na pomysł, by oznajmić, że chyba poszedł do sklepu miotlarskiego, co dla przykładu byłoby całkiem sensowne, a dzięki temu w księgarni chociaż trochę się zluzuje. Liczyła też, że podczas gdy ona w czynie społecznym zaciągała gwiazdę Zjednoczonych na zaplecze, gdzie zaciągnąć by go chciała bez wątpienia także chmara dziewcząt, jaka obskoczyła go w sklepie, ktoś zajmie się niewdzięcznym stosem książek na środku podłogi. Joe wciąż nie wyglądał naturalnie w tym miejscu, ale tutaj – chociaż kilka razy serce stanęło jej na ułamek sekundy, gdy ocierał się o ryzykownie wystające rogi książek – nic mu przynajmniej nie groziło, jeśli nie liczyć wdychania kurzu przez parę minut.
- Całkiem niezłe. Tylko powiedz prawdę - nie zaplotłeś ich sobie aby sam, żeby zwiększyć swoje szanse na przyjęcie do Harpii? – żartobliwie skomentowała kunszt, z jakim zaplecione zostały włosy Josepha. Lepiej pamiętała go z czasów, gdy nosił je jednak trochę za krótko na tak ładne warkocze, a teraz – nic tylko zawiązać mu wstążki i wysłać na trening do Holyhead (czyżby skrycie o nim marzył? Po festiwalowym meczu dało się słyszeć wiele takich plotek, a znając Josepha…). – Mogłeś oberwać czymś znacznie gorszym. – dodała, poważniejąc w okamgnieniu. W porównaniu z wybuchami, nagłą ślepotą, utratą czucia w palcach dominującej ręki naprawdę miał szczęście; pamiętała, jak niedawno jej samej przytrafiła się paskudna anomalia, chociaż życzyłaby sobie dawno już zapomnieć o widoku gnijącej dłoni.  – Mogłoby się zdawać, że taki kobieciarz jak ty lepiej poradzi sobie z warkoczem. Pokaż. – kiedy Joseph wreszcie stanął w miejscu, a Frances nie musiała drżeć o powstanie papierowej lawiny na zapleczu, podeszła do niego i w kilku sprawnych ruchach rozplątała widocznie krępujące go warkocze. Kiedy niemal przez całe życie nosi się długie włosy, żadna fryzura nie stanowi wyzwania, choćby to obca głowa potrzebowała pomocy w tej kwestii. Starając się nie spąsowieć przy tym ponad miarę (bo prawdę mówiąc, w takiej sytuacji zachować kamiennej twarzy po prostu się nie da), przeczesała palcami hebanowe włosy Josepha, by mogły opaść na jego barki naturalnymi falami.
- Przystojny jak zawsze, Josie. – powiedziała z małym uśmiechem, przyglądając mu się z bliska. Nie zmienił się zbytnio, chociaż bez wątpienia wyglądał teraz dojrzalej. Lepiej, gdyby ktoś Frances zapytał o zdanie. – Chociaż o wiele łatwiej byłoby, gdybyś był ubrany. – na usta cisnęła jej się uwaga, że przypadki lubią chyba ostatnio zestawiać Franię z Wrightami w sytuacjach, w których śmiało można kwestionować pełność odzienia którejś ze stron, ale kolejny absurdalny element chyba nie był im potrzebny do dopełnienia i tak już kabaretowej sytuacji.
Pytanie Josepha nieco zbiło ją z tropu.
- No tak, pracuję. – odpowiedziała tonem sugerującym, że uznawała powyższy fakt za najbardziej oczywisty pod słońcem. Sądziła, że każdy już to o niej wiedział, a przynajmniej wszyscy znajomi. Problem z Josephem polegał na tym, że podświadomie nadal zaliczała go do tej kategorii, a tymczasem – mimo że często wpadają na siebie ostatnio, podejrzanie często – skąd miał wiedzieć? Przez niemal trzy lata jej kariery w usługach nie zdążyli się ze sobą porozumieć, a Joe trafił na nią akurat w momencie, kiedy ten rozdział w jej życiu dobiegał już końca. O tym, co czekało ją w następnej kolejności także mówiła już chyba wszystkim, ale dla pewności powtórzyła Wrightowi raz jeszcze: - Tyle że już niedługo. Dostałam posadę w Hogwarcie, wiesz?
Pamiętał pewnie tylko jak przez mgłę, jak nastoletnia Frania z wypiekami ekscytacji na twarzy mówiła mu, że marzy, by wrócić kiedyś do szkoły. Zapewne nie mógł się wtedy doczekać, aż wreszcie zakończy edukację, nie rozumiał więc, jak utknięcie w Hogwarcie niemal do końca życia mogło być dla kogoś wizją szczęśliwej przyszłości. Szczęśliwie, nauczyli się wtedy już radzić z różnicami charakteru inaczej niż krzykiem i Drętwotami (chcąc być uczciwym, trzeba w tym momencie przyznać, że to Frania częściej machała różdżką, kiedy ponosiły ją emocje), a po tylu latach Frances mogła chyba liczyć, że jeszcze sobie przypomni i wreszcie zrozumie.
(Chociaż dlaczego niby powinno jej na tym zrozumieniu zależeć?)
Po krótkiej, a mimo to już niezręcznej chwili ciszy, Frania skierowała się w głąb pomieszczenia, tam, gdzie ustawiono wygodne fotele. Przysiadła na jednym z nich i westchnęła cicho. Skoro już tu są, to równie dobrze…
- Sporo czasu nam zeszło, co? – zbyt dużo, by wystarczyło „co u ciebie?”, zbyt dużo, by wiedzieć, jak zacząć, ale siedzieć z nim cicho też już sobie nie wyobrażała.
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]11.11.18 15:43
Joe uniósł w zdziwieniu brwi.
- Nic wielkiego? - powtórzył po niej. - Komu jak komu, ale mi możesz wierzyć, że w otoczeniu fanek ciężko, żeby znalazła się jedna, której udałoby się mnie porwać i nie wszcząć pościgu reszty - odparł i choć po twarzy ponownie błąkał mu się uśmiech, to żartował tylko częściowo. - A tym bardziej zrobić to bez pomocy magii - dodał nachylając się odrobinę do niej i ściszając głos, w którym mimo to pobrzmiewało szczere uznanie. Zaraz jednak wyprostował się i uśmiechnął szerzej.
- Wygląda na to, że jesteś moją... - zawiesił na chwilę głos szukając odpowiedniego słowa - ...moją herosiną - zakończył zadowolony, że znalazł odpowiednie słowo. Od "herosa" to chyba jest "herosina", nie? Dobra, może jednak należało zostawić ten temat w spokoju... Chociaż przechodzenie do warkoczowych kwestii też nie było najlepsze...
Kiedy Frances poleciła, żeby powiedział prawdę, Joeya zamurowało na dobrą chwilę. No bo skąd mogła wiedzieć, że to chłopaki z drużyny, a nie żadne anomalie? Mogła wiedzieć? Aż tak słabo kłamał? Łamałby się pewnie jeszcze dłużej czy ciągnąć to niewinne kłamstewko czy jednak zacząć się tłumaczyć, gdyby nie dotarł do niego w końcu sens reszty zdania Frannie. Ech, czyż ona nie była uroczo najzabawniejszą dziewczyną jaką miał...? Jak mógł o tym zapomnieć?
Mimowolnie się uśmiechnął rozbawiony, ale również odrobinę zauroczony.
- Wiesz, nawet o tym myślałem - podjął też momentalnie temat. - Ale kiepsko mi szło z zaplataniem sobie warkoczy, nie wiem jak wy to umiecie... W każdym razie myślisz, że by to przeszło? Z tymi warkoczami? Nic by nie zauważyły, co? - dodał w zamyśleniu przesuwając palcami po swojej brodzie. Na ten jej poważniejszy ton zaś tylko machnął lekceważąco ręką - znów niebezpiecznie dotykając okładek stosu książek.
Wiadomo, były gorsze anomalie... ale przecież Joe był Wrightem - nie bał się jakichś głupich anomalii... Co nie zmieniało faktu, że sam osobiście jednak unikał używania magii. Tak na wszelki wypadek.
- Kobieciarz czy nie, nie niszczę kobietom fryzur... Zazwyczaj - uśmiechnął się łobuzersko, ale z wdzięcznością przyjął pomoc Frannie z pozbywaniem się dziewczęcych warkoczy z głowy. W sumie to było całkiem... przyjemne. Fakt, trochę niezręczne nawet dla niego, po takim szmacie czasu milczenia i z wiszącymi nad nimi niczym topór kata niewypowiedzianymi słowami i przez to bycie bez połowy ubrania w ciasnym zapleczu księgarni z tą uroczą blondynką sam na sam i to tak blisko... ale w gruncie rzeczy miło. I ciężko mu było sobie odmówić przyglądania jej się z tak bliska, skoro miał okazję.
- Jak zawsze zaradna, Fran... - odparł na jej słowa w podzięce, a musiał przy tym przyznać, że pannie Montgomery bez trudu udało się połechtać jego ego. - Łatwiej? - powtórzył za nią unosząc lekko brwi i uśmiechając się zadziornie. - Wybacz, jak na złość nie mam czego na siebie narzucić - dodał, choć nie zabrzmiało to wcale szczerze. Droczył się z nią, a jakże.
I szybko się przeklął w myślach za tą bezsensowną zmianę tematu. Na pracę? Joe, co się z tobą dzieje...! Trzeba było...
- W Hogwarcie? - zdziwił się, a jakże, tym bardziej, że oczywiście nic o tym nie wiedział. - Jako nauczycielka? - fakt, może nie powinien się dziwić. Pamiętał, że coś o tym wspominała dawno temu, na co on tylko kręcił z niedowierzaniem głową marząc o tym, żeby wyrwać się spod jarzma zasad, nakazów i zakazów, uciec z więzienia kamiennych murów czy stereotypu dzielenia ludzi ze względu na czystość krwi. Teraz, po tylu latach nie postrzegał Hogwartu w aż tak ciemnych barwach. Mimo wszystko sporo się w nim nauczył, zdobył przyjaźnie na całe (oby) życie i miał z nim związanych wiele ciekawych przygód. Chociaż, żeby tam od razu wracać...?
- Ale nie zmienisz się w taką sztywniacką i surową panią psor, co? - rzucił uszczypliwie, wyobrażając sobie taką właśnie Franię z zaciśniętymi wargami z wyższością patrzącą na uczniów. Trzeba dodać, że wyobrażenie sobie właśnie panny Montgomery w tej roli wcale nie było prostym zadaniem.
Uśmiechnął się lekko, ale szczerze.
- Byłoby szkoda - przyznał już bez żadnych gierek. Tyle, że chwilę później zapadła nienaturalna cisza przerwana przejściem Frannie w stronę fotela. Joe ją przy tym obserwował pod skórą już czując, że właśnie przechodzą do tej poważnej części. Do tej, w której te wiszące nad nimi od lat słowa w końcu domagają się wypowiedzenia. Nic przyjemnego. Jak kajanie się u dyrektora na dywanie.
W końcu sam również ruszył z miejsca podchodząc bliżej z cichym westchnięciem.
- Wybacz - odezwał się wreszcie - wiem, że to przeze mnie - przyznał. Zdaje się, że to wszystko zaczęło się od tego jego gwiazdorzenia, kiedy zerwał kontakty niemal ze wszystkimi zapatrzony na swoją wielkość i wspaniałość.
- Byłem strasznym palantem - mruknął niechętnie i w końcu zajął miejsce na wolnym fotelu - a potem... - pokręcił głową - nie bardzo wiedziałem jak mam to wszystko odkręcić i coś zmienić. Żeby było jak dawniej - uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. - Wychodzi na to, że czas wcale nie naprawia za nas tego, co sknociliśmy... a szkoda - dodał w formie żartu uśmiechając się, choć wyjątkowo kwaśno.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]07.12.18 1:16
- Okoliczności stały po mojej stronie. – odparła, niby skromnie, ale uśmiechnęła się przy tym, niezwykle zadowolona z siebie. Lata obrastania w księgarniany kurz nie zdołały jeszcze stępić jej entuzjazmu do quidditcha i najwyraźniej wciąż jeszcze miała w sobie to coś wyniesione ze stadionu razem z szalikiem w barwach zwycięskiej drużyny i gardłem zdartym od skandowania nazwisk największych gwiazd. Nietrudno było jej wyobrazić sobie (chociaż może powinno stać w tym miejscu słowo przypomnieć) tłumy krzyczące „Wright!” na cały głos. Pełne trybuny, ogłuszający huk oklasków… Frances aż rozmarzyła się na chwilę.
- I doświadczenie. – dodała po chwili. – W końcu nieraz udawało mi się swego czasu porwać cię reszcie fanek. A czasami najsilniejsza magia jaką ma się do dyspozycji to determinacja, no i szeroko rozstawione łokcie. – może nie miała zbyt wiele siły, ale technikę torowania sobie drogi między ludźmi opracowała już całkiem nieźle, czemu Joe mógł zawdzięczać chwilę spokoju. Mogła chyba już pozwolić sobie na pewną swobodę w przywoływaniu wspomnień. W końcu znaczyły już coraz mniej, cofały się coraz głębiej, wtapiając tylko w tło dla codzienności, jak widać, wciąż obfitującej nie tylko w następstwa anomalii. Kiedy patrzyła na Joego, była oczarowana mnogością otaczających go historii, które wcale nie odstawały duchem od poprzedniego świata, młodości jeszcze nie minionej, a jednocześnie śmiesznie odległej od dnia dzisiejszego. Jak choćby to jego oświadczenie o wyższości kobieciej drużyny z Holyhead nad każdą inną w lidze, powtarzane jeszcze niedawno chyba wszędzie. Żarty o jego niespełnionym marzeniu, by dołączyć do Harpii doszły do uszu każdego fana quidditcha i wszystkie przypomniały się Frani na widok jego uroczych warkoczy.
- Mogę udzielić ci kilku lekcji, a wtedy już na pewno dałyby się nabrać. Musiałbyś, oczywiście, pozbyć się tej bródki, ale to akurat nie będzie żadna tragedia. – z jej pomocą i ogromnym ładunkiem szczęścia może wytrzymałby u Harpii… godzinę? Potem zacząłby zachowywać się jak zwykle i dziewczyny z drużyny wykopałyby go na zbity pysk.
- Czyli nic się nie zmieniło. – skwitowała ich krótką wymianę z satysfakcją. W tej chwili uznała ten fakt za nawet pokrzepiający, ale znacznie częściej zdarzało się, iż podobna myśl wywoływała u niej niepokój. Czy nie byłoby potworną stratą, gdyby przez te wszystkie lata nawet nie drgnęła?
- Owszem. Zaklęcia. – przytaknęła, odruchowo odwracając od niego wzrok. Tylko dzięki temu zauważyła chwiejący się stos książek, który Joseph musiał potrącić łokciem. Podtrzymała go w ostatniej chwili, po czym wróciła spojrzeniem do obnażonego do połowy Wrighta. Nie chciała się przechwalać, ale ponieważ tak bardzo czekała na otrzymanie posady w szkole, nie udało jej się ukryć całego entuzjazmu - swoją nauczycielską przyszłość, mimo coraz częstszych zderzeń z rzeczywistością odmienną od jej wyobrażeń, nadal widziała w jasnych barwach.
- Mam szczerą nadzieję, że nie. – odpowiedziała z uśmiechem, ale przez moment odbiło się na jej twarzy, że Joseph poruszył kwestię, której nie była zupełnie pewna. Miewała raczej obawy, że będzie dla swoich uczniów zbyt pobłażliwa; może rzeczywiście była jeszcze za młoda na to stanowisko…? A jeśli już mowa o pobłażliwości – celowo pokierowała ich rozmową do tego punktu, by zrealizować dawno powzięte postanowienia o daniu Josephowi do słuchu. Nie byłoby przesadą powiedzieć, że przez lata nosiła w sobie jakiś żal do niego po tym, jak ich znajomość… obumarła? Byłoby to chyba najbardziej wyrozumiałe określenie na to, co się stało między nimi (a właściwie: nie stało się właśnie) – nie niosło w sobie żadnego oskarżenia, jakkolwiek Frances nie chciałaby wybrać innego, bolesnego słowa, którego potem z pewnością by żałowała. W momentach takich jak ten musiała pogodzić się z własną naturą – miała po prostu miękkie serce, a udawanie, że jej wrażliwe organy wewnętrzne pokrywa gruba skóra nie miało sensu, przynajmniej nie przed nim.
- Zaraz palantem. – odparła, samą siebie dziwiąc wnioskiem, że wcale nie chce od niego przeprosin. W końcu jak mogła być na niego zła za coś, co po prostu się stało? Przez pewien czas ich życia podążały tym samym torem, a to, że w pewnym momencie wagony się porozszczepiały i rozjechały w różne strony – na to nie mogli nic poradzić. – Co najwyżej gamoniem. – kiedy była z nim twarzą w twarz, nie tylko nie potrafiła porządnie się ze złościć, ale też najwyraźniej zachować pełni powagi. Miał w sobie coś w rodzaju naturalnej lekkości (może od tego, że tyle lata?), którą Fran do dziś bardzo ceniła i w której zakochała się bez pamięci mając siedemnaście lat i, gdzieś w głębi duszy, serdecznie dość przesiadywania w bibliotece. – No i zrobiłeś wspaniałą karierę. – rzuciła jakby nie było to nic niezwykłego, po prostu naturalna kolej rzeczy. Wciąż nie była pewna, czy kiedy dzielił się z nią śmiałymi marzeniami o karierze sportowca, wierzyła, że osiągnie sukces. Może była wtedy sceptyczna, bardziej odczuwając wszystkie dzielące ich różnice? Teraz zaś rozumiała doskonale, że naprawdę nie mogło być inaczej, wyobrażenie sobie Josepha w jakiejś innej rzeczywistości byłoby nie lada wyzwaniem, tak dobrze pasował do wizji pełnego stadionu, głupich żartów w szatni, pełnego zaangażowania w najgorsze treningi. Zupełnie tak jak z nią – próbowała różnych rzeczy, ale zdawało jej się, że naprawdę pasuje tylko do szkolnej sali.
- Nie miałam przedtem okazji ci pogratulować.
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]28.12.18 15:55
Miał wrażenie, że to było sto lat temu. To jak byli razem. W szkole. W rzeczywistości nie minęło wcale aż tyle czasu od tamtego momentu. Nie czasu, ale chyba doświadczeń, wydarzeń, listów... ale teraz, kiedy Frances przywołała (już podczas Festiwalu Lata do niego powróciły, ale teraz jakoś wyraźniej) wspomnienia z tamtego okresu... na chwilę ożyły przed jego oczami. Był szczeniakiem, który walczył na meczach w Hogwarcie, jakby to były Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Dziewczęta za nim szalały. Za nim i za pozostałymi członkami drużyny, ale mniejsza o to. No i uwielbiał się przed ich tłumem popisywać. A Frannie... była taka niepozorna na ich tle. Złudnie niepozorna z tym swoim nosem wciśniętym w książki, ale faktycznie, gdy przychodziło co do czego sam nie miał pojęcia jak to robiła, ale zawsze udawało jej się przedrzeć przez fanki i znaleźć obok niego, a potem z równą łatwością porwać gdzieś na stronę. Panna Mongomery - cicha woda. Niby Krukonka, ale o lwiej determinacji i sprycie przewyższającym wszystkich Ślizgonów razem wziętych, a wszystko to zamknięte w osóbce tak miłej i dobrej, że Puchoni z pewnością przyjęliby ją w swe szeregi z otwartymi ramionami. Co się stało w takim razie, że to on wypuścił ją z ramion? Ach, no tak... Stał się Joseph Wright. Znudzony Joseph Wright, któremu było z nią zwyczajnie za dobrze.
- Zaraz... że co?! - ocknął się z rozmarzenia we wspomnieniach. - Musiałbym zgolić swój zarost? Ale tak definitywnie?! - chwycił się od razu za brodę. - Nie, nie, nie! To wykluczone - zaoponował stanowczo. - Bez brody i wąsów nigdzie się nie wybieram - stwierdził fakt.
Jeszcze czego? Przecież to jego znak rozpoznawczy. Poza tym między innymi właśnie dzięki temu miał tyle fanek, prawda? Nie oddałby tego żadnym Harpiom, nic z tego. Warkocze jeszcze by przebolał, ale zarost? Nigdy w życiu. To już lepiej jak zostanie w Zjednoczonych.
On przystojny, ona zaradna... Uśmiechnął się na jej słowa, że nic się nie zmieniło. W rzeczywistości jednak zmieniło się wiele. Oddalili się od siebie, a przynajmniej on od niej. Ech, do diaska! Nawet nie wiedział, że tu pracuje... pracowała... jeszcze pracuje. A już niedługo będzie nauczycielką Zaklęć. Pokiwał z uznaniem głową. Wcale go nie zdziwiło, że akurat Zaklęć - ani trochę.
- Akurat mi by się przydały korepetycje z Zaklęć. Nigdy nie byłem z nich orłem - pokręcił głową. Zresztą... co będzie jej mówił? Na pewno pamiętała aż za dobrze, że Joe jak prosty człowiek częściej używał pięści niż samej różdżki. Może nie był najgorszy z zaklęć i obrony przed czarną magią, ale zawsze znaleźliby się lepsi od niego. Na szczęście był sportowcem, a do tego zaklęcia nie były mu aż tak bardzo potrzebne.
- To byłoby wbrew jakimś zasadom? Wiesz, gdybym wpadł na jedną czy dwie twoje lekcje zobaczyć jak sobie radzisz... Przy okazji bym się czegoś nauczył może... - zapytał pogodnie. W sumie chciałby ją zobaczyć w roli nauczycielki. Nie wątpił w to, że sobie poradzi, zdobędzie sympatię uczniów i świetnie będzie przekazywać im wiedzę.
- Profesor Montgomery - wymówił powoli i dobitnie. Z uznaniem. W końcu brzmiało dumnie, nieprawdaż?
No, ale tak... ich poważna rozmowa.
Joseph rzadko dawał się w takowe wplątywać. Szczególnie jeśli to były poważne rozmowy damsko-męskie. Zazwyczaj obracał wszystko w żart, unikał konkretów... i nie przyznawał się do błędów. Bo przecież on był Panem Bezbłędnym i nic nie było jego winą. On? Oglądał się za innymi dziewczętami? Na pewno tylko po to, żeby im pomóc, bo przecież jest dżentelmenem! On z jakąś flirtował? Skądże! To tylko przyjacielska rozmowa! Że skradł buziaka? To raczej ona jemu! Że milczał przez kilka lat? To na pewno nie on! Wysyłał przecież tyle listów! Sowy zbłądziły, jak nic!
A jednak przy Frances... jakoś tak nie potrafił. Przyznał się i nawet nie musiała go przyciskać. Był jej to winny. Kiedy sam potrzebował pomocy i wsparcia, to przecież zawsze była, prawda? A on? Tak, tak, robił karierę.
- Daj spokój, to tylko latanie na miotle, przechwytywanie i rzucanie kaflem do celu - wzruszył ramionami jak nie on. On, który tak lubił się chełpić tym, co robi. I wywyższać Quidditch nad wszystko inne.
- A nie przekazywanie wiedzy i kształtowanie całego nowego pokolenia czarodziejów - dodał. - To ja ci gratuluję, Fran - powiedział szczerze, nie odrywając od niej wzroku.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]05.01.19 1:00
Gdyby miała teraz sporządzić rachunek stanu swego serca, niechybnie doszłaby do wniosku, że była kompletnie, nieskazitelnie szczęśliwa. Kiedy byli razem. W szkole. Nie ma co ukrywać, że to właśnie wtedy zdarzały się Frani chwile, w których prawdziwość aż trudno było jej uwierzyć. Ale to nie tego, nie wyidealizowanych wspomnień brakowało jej najbardziej, kiedy siedziała naprzeciwko Joego i nie miała czasu na dokładne analizy przeszłości, teraz szczególnie odległej (jakby na złość, im więcej przypominało się Josephowi, tym bardziej radykalnie Frances zdawała się podchodzić do znaczenia tego, co już dawno się skończyło). Potrzebowała po prostu jeszcze chwili, żeby spostrzec tę prawdę ukrytą pomiędzy barwnymi warstwami pozornie tylko prostej jak konstrukcja cepa osoby Josepha Wrighta.
- A z brodą i wąsami możesz podawać się za kobietę co najwyżej w cyrku. – ucięła jego narzekania. Owszem, do twarzy było mu z zarostem, ale bez niego – Frania była pewna – wyglądałby równie dobrze, jeśli nie lepiej niż dotychczas. Choćby dlatego warto było ciągnąć te przekomarzanki, mimo iż doskonale wiedziała, że Joe nigdzie się z boiska Zjednoczonych nie wybiera. Bardzo wątpiła, czy nawet na godzinę lub dwie, by wziąć udział w zajęciach pewnej zaprzyjaźnionej młodej nauczycielki naprawdę dałby się zaciągnąć z tą swoją fobią do podręczników, kałamarzy i wszystkiego, z czym w parze idzie szkolna ława. Ale nie mogła mu przecież odmówić, prawda?
- Możemy zawrzeć taką umowę: jak załatwisz mi wejście na trening Zjednoczonych, to ja postaram się o pozwolenie na twój udział w lekcji, co ty na to? – zaproponowała śmiertelnie poważnie. Być może nikt nie próbował przedtem realizować takiego pomysłu, ale wprowadzenie gwiazdy quidditcha do Hogwartu na dwie godziny, żeby posiedział w ostatniej ławce i poćwiczył zaklęcie rozweselające nie mogło chyba być aż tak trudne?
- Ja nie jestem z tych, co widzą w quidditchu tylko przerzucanie piłek, przecież wiesz. Ani mi się waż umniejszać jego znaczenie dla świata. – pogroziła mu palcem, tak żeby całkiem już wejść w rolę nauczycielki. Profesor Montgomery – rzeczywiście, wcale majestatyczne zestawienie, nic to że samej Frani przywodziło na myśl siwego grubaska w monoklu i tweedowej marynarce. Przynajmniej wydawał się poczciwym, przyjaznym uczniowi typem, a te cechy blondynka mogłaby śmiało dzielić ze swoim wyobrażeniem profesora M. Poza tym jednak nie myślała o swoim powołaniu jako znaczące dla wieczności, chociaż niewątpliwie przyjęcie jej do grona nauczycieli Hogwartu było wyjątkowym wyróżnieniem. Frances czuła się zaszczycona, ale nie zdawała sobie chyba jeszcze w pełni sprawy ze znaczenia swojej pracy. Chciała tylko wrócić do domu. Towarzyszyć dzieciom przyjmowanym do szkoły na drodze do dorosłości, poprowadzić je przez chwilę, jeśli sprawdzi się w tej roli. Joseph uważał, że tak – dla Frani zaś takie słowa były na wagę złota, chociaż w ogólnym rozrachunku wcale nie o to jej chodziło, kiedy zabierała się za wiszący między nimi trudny temat. Nikt nie miał wygrzebać się z tych tumanów kurzu jako zwycięzca albo przegrany – Frani marzyło się po prostu, by wyszli stamtąd bardziej razem niż weszli, chociaż nie wiedziała jeszcze, co to dokładnie oznacza.
- Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, mieszkałeś jeszcze w Londynie. – potrzebowała powrotu do choćby najdrobniejszego szczegółu, który był ich. Odnalazła tylko to, listy jakie do siebie pisywali, gdy oboje znaleźli schronienie po niemagicznej stronie. – Z… – chciała coś dopowiedzieć, ale umilkła nagle, gorzko zawiedziona kaprysem własnej pamięci. To wcale nie było tak dawno temu, gdy czuła, jakby doskonale znała tę dziewczynę. O wiele lepiej, niemal lepiej niż własną kieszeń znała wtedy też Josepha. By osiągnąć ten stan, potrzebowała najwyraźniej trzęsienia ziemi w postaci pierwszej randki z Wrightem, potem serii burz zakończonej tą największą, prawdziwie filmowym nastoletnim rozstaniem. Niebo nad nimi rozpogodziło się w końcu, a oni z niezwykłym dla żadnego z nich spokojem mogli osiąść w tej pogodnej przyjacielskiej relacji. Nawet kropla deszczu nie spadła na nią, kiedy się urwała. Mogłaby nie zauważyć, że z ukochanej przyjaciela została Frani w pamięci tylko… no właśnie. – z tamtą dziewczyną. – dokończyła ponuro, widać było, że jest zawstydzona. – Rozstaliście się? – zapytała, na dobrą sprawę zupełnie niepotrzebnie. Joseph zyskał już taką sławę, że nie udałoby mu się utrzymać w tajemnicy żadnego związku, musieli więc jakoś się rozejść. Co jeśli Fran rozminęła się z tym wydarzeniem zaledwie o włos, dzień lub dwa, jakiś przypadek, który przesądził, że Joe nie napisał już kolejnego listu?
Miała do niego żal, ale chyba tylko przedtem. Zanim się to wszystko zaczęło na dobre i przyszło Frani zrozumieć, że potrzeba znacznie więcej, by świat naprawdę się zawalił.
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]05.01.19 18:06
Joe zrobił niezbyt szczęśliwą minę na wieść, że z brodą to może być kobietą tylko w cyrku. No cóż.
- Sugerujesz, że powinienem pożegnać się z marzeniami o dołączeniu do Harpii z Holyhead...? - upewnił się z cichym westchnieniem. Jakoś będzie musiał się pogodzić w takim razie ze swoim losem. Który zresztą nie był taki znowuż zły.
- No dobra, Zjednoczeni też są super - przyznał już całkiem wesoło, powoli wracając z tych dowcipnych wybiegów.
Nie spodziewał się tylko usłyszeć takiej oto propozycji z ust Frani. Wprowadzenie jej na trening będzie dla niego bułką z masłem... no, tylko musi odczekać chwilę, żeby drużynie przeszły te dąsy na niego, a w zamian za to... będzie mógł wrócić do Hogwartu na lekcję zaklęć prowadzoną... przez nią? Naprawdę dałaby radę to załatwić?
Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął w jej stronę rękę.
- Umowa stoi - powiedział nie wahając się ani chwili. Za Hogwartem nie przepadał - fakt, podręczników nie znosił tak samo jak pisania tych durnych esejów... ale zajęcia praktyczne jak z zaklęć...? Mógłby się na jedne wrócić. Tym bardziej, że to Frances będzie je prowadziła, a to naprawdę chciałby zobaczyć. Nawet kosztem jednego treningu.
A potem Fran powiedziała coś, co zmiękczyło doszczętnie jego i tak miękkie serce i... może to niemęskie się do tego przyznawać, ale go po prostu wzruszyła. Nic się nie zmieniła - wciąż ceniła quidditch. Że też był takim idiotą, żeby wypuścić ją z...
Och, Frances zaczęła jej temat. Tego też się w sumie nie spodziewał, chociaż... chyba faktycznie powinien?
Joe uśmiechnął się lekko, ale to nie był wesoły uśmiech.
- Wiesz kiedy to było...? - mruknął wciąż z tym samym wyrazem twarzy, już wertując w pamięci poszczególne daty. - Z jakieś... siedem, osiem lat temu - odpowiedział, choć ciężko było mu uwierzyć, że to faktycznie taki szmat czasu. Szczerze mówiąc ten związek wydawał mu się jeszcze odleglejszy niż ten, kiedy chodził z Frances. Ale błyskawicznie powróciło do niego uczucie szczęścia i beztroski z tamtych pamiętnych wakacji. Wspólne konne przejażdżki, to jak na nią polował, żeby w stajniach pojawiali się w tym samym czasie, ich przekomarzanie i dogryzanie sobie... Jej rozwiane wiatrem kasztanowe włosy, w które wczepiała bażancie i sokole pióra i śmiech... miała tak cudowny śmiech, który po tylu latach, wciąż potrafił rozbrzmieć mu w głowie i sprawić, że znikało wszystko inne. Jakby sam w sobie był jego amortencją.
- Clarice - podpowiedział Frani to zapomniane imię. Niemal zapomniane także przez niego.
Clarice, słodka Clarice, goniąca wiatr na końskim grzbiecie... która potrafiła dotrzymać Josephowi kroku, ba, przy niej sam chciał się zatrzymywać. Nie potrafiłby zliczyć ile nocy spędzili leżąc na odległych pastwiskach wpatrzeni w rozgwieżdżone niebo, ile razy przeganiał ich stamtąd deszcz...
- Zerwała ze mną - odpowiedział lekko bez żalu w głosie, jakby w sumie zupełnie go to nie dziwiło. W zasadzie - faktycznie nie dziwiło, nie zdziwiło go także wtedy.
Bo za tymi niesamowicie szczęśliwymi wspomnieniami przyszły te kolejne - już kiedy razem zamieszkali. Kiedy utknęli w czterech ścianach w wielkim mieście. Nie było już wiatru, nie było tętentu końskich kopyt... nastała szara rzeczywistość i codzienność. Podejmowanie decyzji, niekończące się kłótnie, niedomówienia, kłamstwa, złość, frustracja...
- To nie miało prawa się udać - dodał zupełnie o tym przekonany. - A na pewno nie w taki sposób. Może gdybym z nią nie wyjechał, gdyby na dłużej została wakacyjną miłością... gdybym najpierw sobie wszystko poukładał, potem jej powiedział o tym świecie, a dopiero na końcu ewentualnie razem byśmy zamieszkali... to może wtedy, ale tak? - pokręcił głową. - Ale co zrobić? Byłem młody, jeszcze głupszy niż teraz, działałem bez zastanowienia i bez planu. Spędziliśmy razem cudowne wakacje... oboje chcieliśmy je przedłużyć. Niestety prawdziwe życie to nie wakacje - rozłożył bezradnie ręce. Co jej będzie dużo mówił? Frances wiedziała jak było, pisał do niej o wszystkim. Pisał nawet wtedy, kiedy cały związek walił się na łeb na szyję i Joe już wiedział, że nie powstrzyma katastrofy. Pisał do niej, bo po prostu lubił czytać jej listy. Listy z radami, listy ze wsparciem. Ech, Frances... gdyby nie miał tych wszystkich problemów ze związkiem z mugolką, to przecież by do niego nie pisała, prawda? A na pewno ich wymiana korespondencji nie trwałaby tak długo. Tak mieli pretekst i temat... który po jakimś czasie dla Josepha stał się już tylko pretekstem. Może to niezbyt chwalebne, ale chyba nie musiał się do tego przyznawać, prawda?
- Niedługo po tym jak przestałem pisać, jak Clarice wyrzuciła mnie ze swojego mieszkania, a ja skupiłem się na drużynie i wszystkim co było z nią związane... jak sobie o tym myślę, to może lepiej, że już ze sobą nie pisaliśmy - stwierdził nagle. Smutno, ale szczerze.
- Wiesz, nie byłem wtedy fajnym gościem - uśmiechnął się kwaśno - i z pewnością bym ci się wtedy nie podobał - przyznał, bo skoro już się tak otwierał przed nią na tym zapleczu... to chyba powinien to powiedzieć. - Korzystałem ze sławy ile się dało jak szczeniak, któremu się poszczęściło i się nią zachłysnął. Nie jestem z tego specjalnie dumny - dodał jeszcze. - Ale było, minęło... Wydaje mi się, że trochę od tego czasu zmądrzałem. Tak odrobinę - uśmiechnął się lekko, rozbawiony spoglądając na Frances. - Ale to pewnie ty powinnaś ocenić.  
Czasami jak o tym myślał - o swoich początkach w drużynie to było mu głupio. Nie żałował tego, co nawyczyniał w życiu i wiedział, że gdyby cofnięto czas, zrobiłby dokładnie te same głupstwa... ale może to dobrze? Na tym się przecież właśnie uczył, prawda? Wyciągał wnioski i mógł się z nimi dzielić z innymi młodymi sportowcami.
I chyba trochę mu ulżyło, kiedy powiedział to wszystko Frances... i zapewnił, że niewiele straciła przez ten czas, kiedy nie utrzymywali ze sobą kontaktu. Taka właśnie była dość smutna i niechlubna prawda.
- A co działo się z tobą? - zagadnął jakoś żywiej, odpychając od siebie ponure myśli. - Jakieś miłości? Złamane męskie serca, płaczące do ciebie po nocach...? - uśmiechnął się wesoło.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]23.02.19 0:12
- Super? – Frances uniosła brwi rozbawiona. – Jesteś zbyt surowy. Jesteście prawie najlepsi. – powiedziała, kładąc nacisk na słowo „prawie”, którego Joe mógł (i powinien!) się spodziewać. Panna Montgomery była bowiem niereformowalna i niezależnie od faktycznego układu tabeli ligowej, na czele brytyjskiego quidditcha nieprzerwanie stały Jastrzębie z Falmouth i wszystkim wiadomo, że żadnej innej drużynie nie będzie skłonna przyznać tytułu mistrzów. I tak od pierwszego meczu zawodowego quidditcha, jaki zobaczyła na żywo, czyli od… czternastego roku życia. Chyba. Fran nie była pewna, a słowa Josepha tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że czas, jak nikt inny, umie i lubi płatać ludziom figle.
- Chyba żartujesz… – niemożliwe. Aż osiem lat? Gdzie uciekło jej tyle czasu? Westchnęła lekko. Nic dziwnego, że już zapomniała.
- Clarice. – powtórzyła za nim imię dziewczyny, delikatnie, żeby nie ukraść mu przypadkiem tego wspomnienia. Pewnie zbladło już żałośnie, miga w jego życiu pełnym nowych spraw jak duch, w którego nie bardzo chce się wierzyć. – Przykro mi.
Zaimponowało jej, z jaką dojrzałością Joe był już w stanie przeanalizować dzielące ich różnice, odnaleźć związki przyczynowo-skutkowe, które doprowadziły ich do końca. Może dlatego, że nie podejrzewała siebie samą o podobną zdolność. Pewien sentyment do logiki, jaki przejawiała będąc uczennicą, zupełnie nie przekładał się na życie uczuciowe – wydawało się Frani, że tam cały czas szaleje burza, a ona może tylko się przed nią chować. Dopóki zostawała sama, ryzyko zniszczeń było minimalne. Dlatego też pytanie o sercowe podboje zbyła kpiącym śmiechem, w końcu prosząc go, by dał spokój. Nie wspomniała o marnej próbie bycia z jednym chłopcem, którego musiałaby okłamywać latami; w porę zakończyła tamten rozdział i wyjątkowo nie lubiła o tym mówić. Może innym razem, kiedy najpierw wypiją razem kilka piw. Przyznała się za to, że przez ten cały czas poszła tylko na parę randek i tak, przyznała, że ma kota. Tak, Joseph się śmiał. Widziała, że z grzeczności się powstrzymuje, ale starzy przyjaciele mogą bez żadnego wstydu śmiać się z siebie nawzajem w takich sytuacjach. Tak przynajmniej uznała Frania. A co innego mieli robić? Płakać, użalając się nie wiadomo komu, na to jak trudne jest utrzymanie związku, i to akurat takiego, na jaki decyduje się właśnie taka dwójka jak Fran i Joe (i nie ma tu większego znaczenia – razem, czy osobno)? Wystarczy, że już to wiedzieli i nauczyli się na własnej skórze.
- Wiem, jak to się kończy. – mruknęła ze spuszczoną głową, kiedy skończył historię rozpadu swojego związku z mugolką. Kiedy trzeba komuś powiedzieć prawdę, wyjawić istnienie magii, podejmuje się ogromne ryzyko, dlatego Frances nigdy nie odważyła się tego zrobić, kiedy mieszkała z rodzicami. Była wdzięczna losowi za obecność profesora Dumbledore’a przy pierwszej rozmowie o magii z państwem Montgomery, za jego cierpliwość i łagodność. Gdyby to ona miała wprowadzić ich we wszystkie zawiłości czarodziejskich realiów po jakimś czasie spędzonym w Hogwarcie, przyjęliby to jeszcze gorzej niż miało to miejsce w dzień jej jedenastych urodzin.
Rozmowa o pochodzeniu, kiedy stoi się po drugiej stronie jest znacznie łatwiejsza. Każdy czarodziej wie o istnieniu mugoli, większość nawet – czy chce, czy nie – orientuje się choć trochę w sposobie ich życia. Jest ich po prostu za dużo, by chcąc żyć w dużych miastach móc zupełnie ich zignorować. Wystarczy więc tylko powiedzieć – jestem dzieckiem mugoli, i po sprawie. Owszem, może skończyć się to źle, a kiedy powie się coś podobnego przy gromadzie wrednych ślizgonów to na pewno nie będzie z tego nic dobrego, ale nie ma niebezpieczeństwa, że nikt ci nie uwierzy.
- Nikomu nie powiedziałam. Trzy lata i ani słowa o magii, wyobrażasz sobie? – nawet w domu nikt nie chciał już słuchać. Ojciec, z początku zafascynowany, stanowił dla niej oparcie, kiedy była uczennicą Hogwartu i chociaż aż do ostatniego dnia szkoły nie przestali pisać do siebie listów, kiedy wróciła, zaczął się od niej oddalać, ich rozmowy stały się trudniejsze i znacznie krótsze. – I próbowałam tam zostać. Chyba ze strachu. – jakby nagle ogarnęło ją potworne zmęczenie, zaczęła mówić nieco ciszej, nadal nie podnosząc głowy. – Przez prawie rok wcale nie czarowałam, ale nie dałam rady. Pisywałam, rzadko bo rzadko, ale jednak, z kilkoma osobami, głównie ze szkoły. I w końcu przyjechałam z powrotem, chyba w pięćdziesiątym trzecim, w każdym razie była wiosna. Znalazłam pracę tutaj, no i… – urwała nieporadnie. I tak minęły kolejne trzy lata. „Esy i Floresy” z początku były planem krótkofalowym, Fran potrzebowała pieniędzy na utrzymanie, a szczęśliwy przypadek sprawił, że na Pokątnej szukali sprzedawcy w księgarni, a nie kogoś do sprzątania klatek u Eeylope’a. Tymczasem została na dłużej, zadomowiła się. Życie wcale nie było złe, chociaż zostało takie jak w rodzinnej wiosce – proste i uporządkowane, pozbawione przełomowych osiągnięć. Dopiero kiedy przyłączyła się do Zakonu Feniksa zaczęły się coraz poważniejsze zmiany, ale Frances nie spodziewałaby się w najśmielszych (najgorszych?) snach, że świat może jeszcze wyglądać tak jak teraz.
- Ocenię. – Frances uśmiechnęła się, już troszkę, odrobinę dumna z postawy Joego. Zrozumiał swoje błędy, to już bardzo dużo. Tyle tylko, że naprawdę nie lubiła oceniać przyjaciół. – Ale jeszcze nie teraz.
Nieco przewrotnie, przeplatając fragmenty swojej historii z jego słowami, opowiedziała Joemu w telegraficznym skrócie, co się działo. Zyskali tylko zarysy, które trzeba było jeszcze wypełnić kolorem i Frances nie zamierzała odpuszczać Wrightowi całej serii spotkań (tym razem koniecznie zaplanowanych, o ile tylko pozwoli na to coraz mniej wyrozumiała rzeczywistość) przegadanych od pierwszej do ostatniej minuty, aż w końcu z czystym sumieniem będą mogli stwierdzić, że wiedzą już wszystko. Takich zabiegów chyba wymagała przyjaźń, kiedy się ją leczy.
- Na dzisiaj już wystarczy tego przesłuchania. – podniosła się z fotela i podeszła do Wrighta, zgrabnie lawirując między wieżyczkami książek. – Może wyjrzę już do sklepu i sprawdzę, czy udałoby ci się bezpiecznie wyjść? Musisz pewnie wrócić na trening. A jeśli przez ten durny wygłup z warkoczykami opuszczasz jakiś mecz, nawet towarzyski, to niech Merlin ma cię w swojej opiece. – powiedziała grobowym tonem, kładąc rękę na ramieniu Joego.
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]28.02.19 21:37
Zmarszczył nos z rozbawionym niesmakiem.
- Jak ja mówię, że jesteśmy prawie najlepsi, to jakoś to lepiej brzmi niż z twoich ust - stwierdził nagle. Ech, Frances była niereformowalna pod tym względem i nieważne jak bardzo się starał i jak bardzo na pierwszym miejscu w tabeli znajdowali się Zjednoczeni a nie Jastrzębie... dla niej zawsze był prawie najlepszy. Z jednej strony znał ją dobrze i się do tego przyzwyczaił... ale z drugiej zawsze jakaś cząstka jego osoby się buntowała słysząc to "prawie".
- Niepotrzebnie - odpowiedział na to jej "przykro mi". Ten jego były związek z Clarice naprawdę wyblakł już z jego pamięci, ba, prawie o nim zapomniał tak, jak zapomina się niemiłe wspomnienia z dzieciństwa - o szlabanie na dziecięcą miotełkę na przykład. Upłynęło od tamtego czasu tyle wody, że zdążył to przeanalizować i dojść do tego gdzie popełnił błędy. I tak, to mogło być zaskakujące, bo kto by się po nim spodziewał analiz związkowych? Ale faktycznie jeszcze parę lat temu zdarzało mu się rozmyślać o Clarice... a dzięki Frances i jej listom sposób myślenia kobiet... stał mu się odrobinę bliższy. Ociupinę, ale jednak i często kompletnie niezrozumiałe dla niego zachowania przedstawicielek płci przeciwnej (w tym również jego mugolki) stały się trochę jaśniejsze (choć wciąż w jego mniemaniu nielogiczne, ale cóż, nie można mieć wszystkiego).
Nie uwierzył jej za to za grosz, kiedy powiedziała o... ilu? Pięciu randkach przez cały ten czas? Nie było takiej opcji. Ładna, inteligentna, na bank miała wielu adoratorów. No, chyba, że po prostu nie chciała dać się nikomu wyciągnąć na kolację czy inny spacer pod gwiazdami. A na wzmiankę o kocie naprawdę starał się zachować powagę! Bardzo, bardzo...! Ale ostatecznie i tak poległ z kretesem i najpierw dusił się tłumionym śmiechem, a na koniec i tak parsknął. Po przyjacielsku, ale jednak.
- Trzy lata bez słowa o magii? - powtórzył za nią z mieszaniną niedowierzania i oszołomienia. Nie, chyba nie potrafił sobie tego wyobrazić. Tak samo jak choćby i kilku miesięcy bez żadnego czarowania, a co dopiero roku! Owszem, był z mugolką, ale w zasadzie, to jakby na to nie patrzeć prowadził podwójne życie i... nie byłby w stanie na tak długo wyzbyć się czarodziejskiej natury i umiejętności... Ba, nie chciałby. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach na samą myśl.
Wsłuchał się w jej opowieści. Opowieści, które już dawno powinien znać. Tak desperacko próbował odnowić tą więź, która ich łączyła...! Przyjaźń, która znów splotłaby ich losy. Najwyższy czas, nieprawda?
Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy Frances się podniosła kończąc to, jak to sama nazwała: "przesłuchanie". Nie, wcale nie miał ochoty kończyć i wychodzić (tym bardziej wciąż bez koszulki), ale chyba faktycznie nadeszła ta pora. Zresztą... teraz z pewnością nadarzy się więcej okazji do spotkań.
- Dobra, tylko pamiętaj o naszej umowie - zastrzegł. - Załatwię ci wstęp na trening, ty mi na swoją lekcję - przypomniał i uśmiechnął się lisio. - I spokojna twoja rozczochrana, Fran: ja nie opuszczam ani meczów ani treningów - oświadczył wesoło i lekko jak to on. I tylko jakoś odruchowo przykrył jej dłoń swoją, kiedy położyła ją na jego ramieniu. Na moment zatrzymał ją przy sobie. Sam nie wiedział w zasadzie po co... i dlaczego. Po prostu...
- Dziękuję - powiedział w końcu, nim puścił jej dłoń. Miał nadzieję, że zrozumie.
Potem już tylko pozostało mu wymknięcie się po kryjomu na Pokątną i dotarcie do mieszkania siostry. Bułka z masłem.

[zt]


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Zaplecze sklepu [odnośnik]28.02.19 23:17
To nie tak, wcale nie tak. Fran bywała, raz na parę lat, w chwilach niepełnego zdrowia na umyśle, ale to zawsze coś, gotowa dać innym drużynom szansę, by przekonały ją do swej wyższości, ale zdarzało się to zawsze z takim samym rezultatem. Prawie musiało Josephowi wystarczyć, zwłaszcza że tyczyło się Zjednoczonych tylko na boisku, chociaż słowo „tylko”, gdyby powiedziała to zdanie na głos, zabolałoby go zapewne dokładnie tak mocno jak „prawie”.
- Każdej miłości trochę szkoda. – zwłaszcza tej młodzieńczej należy się chwila żałoby, choćby zdrowy rozsądek chciał po latach tańczyć z radości nad jej grobem. Owszem, Frances żałowała jej poniewczasie, ale skoro już palnęła, że jej przykro, musiała teraz jakoś dokończyć temat. Dobrze, że już o tym nie rozmawiali. Zdziwiłaby się słysząc, że czegoś się od niej nauczył w materii uczuć. Miewała czasem wrażenie, że sama nie rozumie, jak myślą kobiety, szczególnie kiedy rozważania wkraczają na terytorium związków. Może jako siedemnastolatka, kiedy tylko wydawało jej się, że wszystko już wie, rzeczywiście była w niektórych sprawach mądrzejsza niż dzisiejsza Frances?
- Listy stąd bardzo mi pomogły. Może nawet utrzymały mnie przy zdrowych zmysłach…? No, względnie zdrowych, w końcu mam tego głupiego kota. – Frances wzruszyła ramionami. Próbowała rozmawiać z rodzicami, ale te próby zawsze kończyły się tak samo; obawiała się, że wyjdzie na niewdzięczną, jeszcze bardziej zrani ich uczucia. Nie udało jej się poprawić tej kłopotliwej sytuacji, co w ostateczności doprowadziło ją do wyjazdu. Niby nie żałowała, ale czasem jeszcze było jej przykro. Kiedyś może powie o tym Josephowi, jeśli ten zapyta, ale teraz znajdowali się w zdecydowanie nieodpowiednich do takiej rozmowy okolicznościach. Zaspokoili dopiero pierwszy głód ciekawości, wszystkie miejsca, jakie lata temu zostawili z bólem i ranami obłożyli prowizorycznym kompresem; chociaż nie wydawało się to konieczne, powinni dać sobie teraz trochę czasu. Sprawy już zaczęły iść ku lepszemu, a Frania nauczyła się przez czas, który spędzili osobno, jak postępować nieco bardziej cierpliwie, a w lepsze dni nawet roztropnie. Kiedy skończyli rozmawiać, poszła, jak zapowiedziała, zobaczyć, jak wygląda sytuacja w sklepie.
W głównym pomieszczeniu księgarni tłum nieco się przerzedził, Fran uznała więc, że warto spróbować w końcu wydostać gwiazdę quidditcha na zewnątrz. We względnej ciszy zabrała go z zaplecza i doprowadziła, przez wąskie korytarze i wiele zakrętów, do bocznego wyjścia, zwykle zamkniętego na klucz. Wyszedł obejrzawszy się na nią tylko raz.
- Poczekaj jeszcze! – zawołała za nim, ale nie usłyszał. Powinna była przed wyjściem znaleźć cokolwiek, czym mógłby się okryć i nie ściągnąć na siebie wszystkich spojrzeń na środku ulicy. Gdyby poszukała w magazynie, któreś z dziesiątek składowanych tam pudeł na pewno ukazałoby różnorodną zawartość złożoną z rzeczy pozostawionych między półkami przez zapominalskich klientów; jakiś sweter albo chociaż szalik pewnie by się znalazł, ale teraz już za późno. Frances westchnęła. Do Hannah nie było daleko, Frances musiała zaufać, że uda mu się tam trafić bez uszczerbku na zdrowiu i wstydzie. Przez chwilę stała jeszcze przy drzwiach, rozmyślając o dziwnym przypadku, który skrzyżował dzisiaj ich ścieżki, by w końcu wrócić do sklepu i swoich obowiązków.

zt
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Zaplecze sklepu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach