Wydarzenia


Ekipa forum
Łąka pamięci
AutorWiadomość
Łąka pamięci [odnośnik]26.09.15 22:27
First topic message reminder :

Łąka pamięci

Porośnięta niezapominajkami łąka ma znaczenie symboliczne; co roku podczas festiwalu lata schodzą się tutaj czarodzieje, by wysłuchać od nestora Prewettów wzruszającej historii miłosnej o pięknej Caer i odważnym Aengusie. Zamiast krzeseł na łące znajdują się liczne konary, na których można przysiąść, odpocząć, zamknąć oczy i przenieść się w zamierzchłe czasy. A może ty masz opowieść, którą chciałbyś się podzielić?

Ognisko poległych

Korzenie Lughnasadh sięgają legend o wielkim czarodzieju Lughu, który wyprawił pierwsze uroczystości na cześć pamięci swojej przybranej matki, matki ziemi. Zgodnie z tradycją na festiwalu - oprócz hucznej zabawy - wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. I tym razem na bocznej części plaży płonęło wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie i zmarłych w minionym roku. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę osiki, które gromadzone są w miedzianych dzbanach rozstawionych wokół paleniska, by wspomnieć bliskich lub oddać hołd poległym bohaterom.

Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:


Interpretacja rzutów
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mundurze londyńskiego Ministerstwa Magii. -Co to za festiwal szlam? - syczy, a jeden z pobliskich czarodziejów wyjmuje różdżkę by odegnać ducha odpowiednim zaklęciem. Zanim to uczyni, masz kilka sekund aby wdać się z duchem w krótką pyskówkę.
21-30: nad płomieniami materializuje się duch piegowatego chłopca. -Pokonaliście już smoka?- docieka, wpatrując się w leżącą na ziemi gałązkę. Drewno drga lekko pod wpływem skupienia ducha, ale pozostaje na ziemi. -Pomógłbym wam, ale potrzebuję miecza! - duch próbuje tupnąć nóżką, również bezskutecznie i wpatruje się wyczekująco to w ciebie, to w gałązkę.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwitują morskie fale.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starszego mężczyzny w mugolskim ubraniu. Przy pasie ma pistolet, ale nie wygląda na żołnierza - jest zgarbiony, a jego spojrzenie wydaje się nieco zagubione i poczciwe. Rozgląda się wkoło, szeroko otwartymi oczyma. -Co... co to za uroczystości? - pyta z wyraźną fascynacją.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o rozbieganych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. -Nie ma i c h tutaj, prawda? - pyta, spanikowana. Jeśli uspokoisz kobietę, pośle Ci smutny uśmiech. -Dziękuję. Chciałam doczekać Festiwalu Lata... pokazać go małemu... - kładzie dłoń na brzuchu i odpływa w dal by rozejrzeć się po Festiwalu.
61-70:  płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka, z przypinką lokalnej bojówki Hipogryfów na białej koszuli. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli jesteś postacią związaną z podziemnym Ministerstwem Magii, masz szansę kojarzyć tego ducha - był oddanym sprawie rebeliantem, działającym w Devon.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch przepięknej, jasnowłosej dziewczyny w długiej, białej sukni i chabrowym wianku na głowie. Czarownica jaśnieje białą poświatą i wydaje się inna od duchów jakie do tej pory widziałeś - dostojniejsza, obdarzona silniejszą energią, właściwą prastarym zjawom. Masz wrażenie, że gdzieś w górze słyszysz łabędzi śpiew. Jasnowłosa czarownica uśmiecha się łagodnie, ale jej oczy pozostają smutne. -Cieszę się, że potomkowie pielęgnują nasze tradycje. Opowiedz mi o tegorocznym święcie. Opowiedz mi o nadziei. - prosi. Jeśli porozmawiasz z czarownicą, ta odezwie się z melancholią: -Miłość pozwoli skruszyć nawet najtwardsze serca. Nawrócić nawet tych, dla których z pozoru nie ma już powrotu. Nieś miłość i nadzieję dokądkolwiek pójdziesz, a może świat zmieni się na lepsze, a może i o n do mnie wróci... - nagle jej głos się załamuje. Zjawa odwraca się, spogląda na w dal - ale ogląda się jeszcze przez ramię. -Niech sprzyja ci szczęście, a głos twego serca niech będzie dla ciebie zrozumiały. - szepcze, rozwiewając się na wietrze. Jej słowa w dziwny sposób rozgrzeją twoje serce, a nocą będziesz mieć same piękne sny. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
Jeśli masz biegłość historii magii I lub wyżej, rozpoznajesz w czarownicy legendarną Caer.
100: wymagana interwencja Mistrza Gry


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka pamięci - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąka pamięci [odnośnik]23.09.18 19:18
Zdziwiło go, jak łatwo przyszło mu tym razem przyznanie się na głos do własnych uczuć; słowa, chowane w umyśle już od dawna, wypłynęły spomiędzy warg gładko, swobodnie, bez zawahań i dziwnych szarpnięć, nie wywołując przy tym ani bolesnego ucisku w klatce piersiowej, ani fali lodowatego strachu. Musiał minąć już czas, w którym jak ognia bał się odsłonięcia zupełnego, a być może zwyczajnie dotarło do niego, że robiąc to, nie miał już nic do stracenia; Benjamin i tak wiedział już o nim wszystko; poznał go na wylot, zaznajomił się z każdą fałszywą nutą i każdą oznaką słabości, obserwował jego kolejne upadki i drżące, żałosne próby stanięcia na nogi. Mógł wyciągnąć go z największego bagna, jeżeli tylko by tego chciał, i zniszczyć pojedynczym słowem, o ile miałby taki kaprys. Percival nie miał już absolutnie nic do ukrycia – i było to uczucie jednocześnie wspaniałe i przerażające, choć towarzysząca mu obawa nie przypominała żadnych innych, jakich do tej pory doświadczał. Być może na tym to właśnie polegało: na pozwoleniu sobie na bycie bezbronnym w towarzystwie drugiej osoby, przy jednoczesnej wierze, że nie wykorzysta tego przeciwko niemu.
Nie wiem, Jaimie – odpowiedział cicho, prawie bezradnie; on również zadawał sobie to pytanie tysiące razy, nie potrafiąc zrozumieć, jak coś, co wydawało się takie właściwe, mogło jednocześnie powodować tyle problemów. Był okres, w którym winił za to głównie siebie, poddając się opinii ogółu i winą obarczając drzemiącą w jego umyśle chorobę. Ale to wytłumaczenie nie miało sensu, w obliczu chwil spędzonych wspólnie z Benjaminem brzmiąc niemal jak bluźnierstwo. – Nieprawda – zaprzeczył, kręcąc powoli głową, z głosem podszytym nawarstwiającym się przez lata żalem. Do samego siebie, do świata, w którym żyli, do jątrzącej się w nim niesprawiedliwości. – Powinienem był starać się bardziej – dodał z przekonaniem, wpatrując się prosto w parę czekoladowych tęczówek. Nie potrzebował rozgrzeszenia, nie wierząc, że na nie zasłużył – zbyt długo już szukał sobie zresztą kolejnych wymówek, które pozwoliłyby mu na usprawiedliwienie wszystkich okropnych decyzji, które podjął, odkąd tylko po raz pierwszy opuścił mury rodzinnego Nottighamshire. – Powinienem był starać się bardziej – powtórzył już ciszej, bardziej wyszeptując te słowa, niż faktycznie je wypowiadając, przywołując wspomnienie feralnej rozmowy w Pokoju Życzeń w tym samym momencie, w którym zrobił to Jaimie. Prawie zaśmiał się w reakcji na tę niespodziewaną synchronizację myśli, choć w rzeczywistości zabrzmiało to bardziej jak westchnięcie. – Wiem – mruknął, kiwając głową, bezwiednie unosząc dłoń i pocierając palcami żuchwę, zupełnie jak gdyby echo zaciśniętej pięści Benjamina wciąż tam pozostało. Może w pewnym sensie tak było.
Nie przepadał za rozmowami na poważne tematy, ale tym razem był za nie niemal wdzięczny, bo ich dyskusja – chwilami przypominająca chaotyczny pojedynek na zaklęcia – skutecznie wyrywała go z tego okropnego stanu zupełnej bezbronności. Wsłuchiwał się więc w słowa wypowiadane przez Wrighta z uwagą, ze zmarszczonymi brwiami i głęboką zmarszczką rysującą się pomiędzy nimi, charakterystyczną dla chwil, w których mocno się nad czymś zastanawiał. Gdyby mówił do niego ktokolwiek inny, byłby skłonny przypuszczać, że ma do czynienia z bredzeniem szaleńca, ale nie potrafił zignorować dziwnej, nienaruszalnej pewności, dźwięczącej w każdej sylabie i głosce. Jednocześnie łapał się na tym, że chciał mu wierzyć, ale póki co wciąż jeszcze górę brała nad nim wyrobiona przez lata natura sceptyka; zgadzali się co do jednego – nie pojmował, nie będąc w stanie zrozumieć, jakim cudem Jaimie mógł mówić o śmierci swoich najbliższych tak swobodnie. Nie negował jednak ślepo jego zapewnień, postanawiając spełnić przynajmniej jedną ze złożonych mu obietnic i mu zaufać; milczał więc, odzywając się dopiero, gdy ciężar zdań stał się nie do zniesienia, a Ben sam stworzył okazję do rozproszenia części wiszącej w powietrzu powagi. – No nie wiem – rzucił, zerkając na niego spod uniesionej brwi – z tego, co sobie przypominam, przez kilka lat grałeś dla Gryfonów – dokończył, osuwając się niżej po szorstkiej kłodzie, aż wreszcie na wpół siedział, na wpół leżał na chłodnej ziemi, nieogrzanej jeszcze przez pierwsze, nieśmiałe promienie sierpniowego słońca.
Podejmując wreszcie decyzję i wyrzucając z siebie słowa, które mogły okazać się zarówno jego wybawieniem, jak i ostatnim gwoździem do zbitej już dawno trumny, spodziewał się różnych reakcji – ale nie takiej; pełne zaskoczenia monosylaby zmusiły go więc do poniesienia głowy i posłania Benowi zdezorientowanego spojrzenia. Przez chwilę – trochę absurdalną, trochę przerażającą – był przekonany, że kompletnie nie tak zinterpretował wypowiedź przyjaciela, albo że jego propozycja wcale nie była prawdziwa, a on sam padł ofiarą okrutnego żartu, na który się nabrał. Nie był przygotowany na nagły wybuch śmiechu, dlatego przez kilka pełnych napięcia sekund wcale mu nie zawtórował, prawie nie rozumiejąc słów, gdy te wreszcie nadeszły. Zareagował na nie z opóźnieniem, najpierw czując przypływ dziwnej ulgi, a dopiero później składając sylaby w całość, i łącząc je z beztroskim rechotaniem Wrighta. Sam parsknął – cicho, krótko, nadal nieco nerwowo – po czym żachnął się ze zniecierpliwieniem, nie chcąc dać po sobie poznać, że przez moment naprawdę wierzył, że Jaimie z niego zadrwił. – Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego to było takie śmieszne? – zapytał z lekkim oburzeniem, brzmiącym trochę jak swoje mniej doświadczone, młodsze ja, które burzyło się śmiesznie za każdym razem, gdy nieznajomość mugolskiego świata i pozostałości po arystokratycznym kloszu nie pozwoliły mu na zrozumienie jakiegoś dowcipu. W jego słowach nie było jednak prawdziwej urazy. – Jesteś niereformowalny – dorzucił, odchylając się do tyłu i zaplatając dłonie na karku; miał wrażenie, że czuł się nieco zbyt swobodnie jak na kogoś, kto najprawdopodobniej właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci, ale podejrzewał, że pełen ciężar dzisiejszego spotkania miał dotrzeć do niego z opóźnieniem – za jakiś czas, w cichej przestrzeni prywatnych komnat, gdy za towarzysza będzie miał jedynie własne myśli. Póki co czuł się jednak dobrze; jak pływak, który po bardzo długim przebywaniu pod wodą, po raz pierwszy wynurzył głowę nad powierzchnię i nabrał w płuca powietrza.
Nie poruszył się, słysząc urwane już na początku zdanie, odruchowo wstrzymując nawet oddech, jakby w obawie, że jeżeli choćby drgnie, Jaimie zamilknie i nigdy nie dokończy już przerwanej wypowiedzi. Nie odpowiedział też od razu na wymamrotane wreszcie wyznanie, trawiąc je przez kilka minut zgodnej ciszy, przerywanej jedynie przez naturalne dźwięki otaczającego ich lasu. Nie wiedział, co mógłby jeszcze dodać, oprócz tego, co już niejednokrotnie zaznaczył, pozwalał więc, by milczenie odpowiedziało za niego, wolne od odrzucenia czy zaprzeczeń. Dopiero ledwie słyszalne przepraszam zmusiło go to otworzenia ust, szarpiąc gwałtownie za sponiewierane już dzisiejszym koncertem emocji zakończenia nerwowe. – Nie przepraszaj, Ben – powiedział, spojrzeniem błądząc wciąż gdzieś wśród migoczących między drzewami, srebrnych punktów. – Nigdy mnie za to nie przepraszaj.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Łąka pamięci [odnośnik]26.09.18 20:38
Naprawdę chciał usłyszeć słowa wyjaśnienia, odpowiedź tłumaczącą skomplikowanie wszechświata. Jasne, konkretne wskazówki, złote rady, wytknięcie błędów. - co zrobili nie tak, w którym momencie skręcili w nieodpowiednią odnogę życiowego labiryntu. Wierzył, że Percival posiadł tajemną wiedzę, umożliwiającą rzucenie nowego światła na to, co za nimi, ułożenia chaosu w względnie sensowną całość. Odwzajemniali swoje uczucie od lat, wtedy, w Hogwarcie, odrzucił go z jakiegoś dziwacznego powodu, ba, robił to wiele razy później, lecz Benjamin także czuł ciężar winy. Dzielony na pół. Podniósł wzrok, słysząc odpowiedź, jakiej nie chciał słyszeć, lecz jakiej się spodziewał. Uśmiechnął się znów dość smutno, ale już nie rozpaczliwie: jak szczeniak, który został skarcony, ale nie traci wewnętrznej pogody ducha, lśniącej w dużych ślepiach, gotowych do szybkiego roziskrzenia się dalszą porcją radości. Wywołanej w końcu zwerbalizowaną refleksją Percivala, wyrzucającego z siebie ciężar niewypowiedzianych do tej pory uczuć. Jaimie kiedyś oddałby wszystko za usłyszenie tej swoistej - zawoalowanej - spowiedzi, przyznania się do popełnienia ciężkich grzechów przeciwko ich relacji, odwzajemnienia wyznań. Czułby triumf i satysfakcję jedyną swego egoistycznego rodzaju, słodką maź zalepiającą zadane mu rany; pęczniałby ze szczęścia, ale... Teraz nie wypełniała go żadna z tych emocji. Cieszyło go otrzeźwienie Percivala, ale zrozumiał niezwykle bolesną, lecz zarazem uwalniającą prawdę: nie potrzebował wzajemności, by kochać. Tak po prostu, szczerze, bezkrytycznie, wytrzymując każde odepchnięcie, każde trzęsienie ziemi, każdą tragiczną wiadomość. Wydawało mu się, że te wszystkie doświadczenia napełniają go nienawiścią, chęcią zniszczenia, gdy tak naprawdę pożywką dla nienawiści był żal, niepokój, tęsknota, przenikające się w toksycznej, gniewnej rozpaczy.
Milczał, po prostu wpatrując się w zielone oczy Percivala, bez mrugnięcia, bez wykrzywienia warg, z kącikami ust uniesionymi leciutko do góry, skrytymi w gąszczu brody. Świadomość, że nie potrzebował tych zapewnień, by pozwolić sobie czuć coś tak potężnego, wydawała mu się obezwładniająca, wręcz onieśmielająca, prosta, lecz niełatwa do przyswojenia. Widocznie dojrzał do zaakceptowania tej najtrudniejszej części samego siebie, a gdy przestał z nią walczyć, okazał się nie wrogiem a najlepszym przyjacielem, obejmującym go mocno za ramiona i powstrzymującym przed upadkiem: w nowe uzależnienia i doskonale znaną autodestrukcję.
- W porządku - wychrypiał tylko, prawie wymruczał, cicho, ciepło, kiwając kilka razy głową. Percival nie potrzebował jego wybaczenia, a on sam - nie potrzebował wybaczać, już nie. O ile łatwiej było odetchnąć pełną piersią, roześmiać się nieco nerwowo, skupić rozbiegany umysł na tym, co dalej, z kim porozmawiać, co zrobić. Wywrócił oczami na tak swojski i czuły przytyk do Gryfonów, nie komentując go jednak. Myślał. I pozwalał sobie czuć. I jeszcze nigdy te dwa procesy nie współgrały ze sobą tak idealnie, uzupełniając się, nie przecząc sobie. - Nie śmieszne. Radosne - odburknął, wcale nie przejęty tak druzgoczącą interpretacją beztroskiego rechotu. - Lepiej, żeby nagromadzone napięcie rozładowało się w ten sposób niż gdybym miał ci coś połamać - wyjaśnił już rozleglej, nonszalancko, wsłuchując się w rytmiczne bicie serca. Wcale nie szybsze, nie galopujące: spokojne, głośne, wprowadzające jego ciało w drżenie. Jak po długim biegu, gdy organizm przyzwyczajał się już do tempa; jak podczas zmagania się ze smokiem, gdy adrenalina przestawała buzować w żyłach a Benjamin widział w wielkich ślepiach błysk porozumienia, pokory, oddawanego szacunku, pozwalającego na zaopiekowanie się chorym lub osłabionym gadem.
Stracił Percivala z oczu, kładąc się i tym razem śledząc rozjaśniające się niebo. Przeciągnął się, jego noga dotknęła nogi wspartego o kłodę mężczyzny, ale nie odsunął niej - czuł ciepło promieniujące przez łydkę aż do uda; strzęp bliskości, napięcie, elektryzujące, lecz możliwe do wytrzymania. - Poradzimy sobie - powiedział nagle, także wkładając zaplecione dłonie pod głowę. - Nie powiem, że nie musisz się bać - powinieneś się bać. Ale poradzimy sobie. Ze wszystkim, co na nas czeka - dodał pozbawionym patosu głosem, czysto informacyjnie, z surową, stateczną pewnością, z jaką od lat wypowiadał się w tych krótkich momentach poważnych rozmów: gdy odkrywali nowe tajemne przejście w Hogwarcie, gdy planowali podróże tuż po nim, gdy odradzał mu pogoń za żmijoptakiem w skwarnym, topiącym się powietrzu Peru. Kopnął go lekko brudnym butem w biodro, ciesząc się, że mógł przeżyć tą chwilę słabości i przeprosin względnie kameralnie, bez jego wzroku wbijającego się w czekoladowe oczy. Wilgoć traw przesiąknęła przez koszulę, przebiegły go dreszcze, wbił palce w świeżą ziemię, orząc ją palcami, nie nerwowo a w jakiejś dziecięcej potrzebie zajęcia czymś rąk. - Postaram się nie przepraszać za to, że wprowadziłem do twojego życia chaos, nieporządek i ryzyko utraty życia - odparł trochę żartobliwie i trochę poważnie, oddychając głęboko i spokojnie. Czuł się zmęczony, jakby przepłynął rwącą rzekę, ze zdziwieniem orientując się, że jest już na drugim brzegu. Cały i żywy, z zapachem Percivala, lasu i nocy, wypełniającym jego nozdrza; z ziemią pod paznokciami, z wilgotną koszulą i ze spokojem w głośno bijącym sercu: w końcu pogodzony z samym sobą, pełen nadziei na to, co miały przynieść następne tygodnie, wypełnione myślami o kimś, kogo kochał.

| ztx2 :pwease:


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Łąka pamięci - Page 3 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Łąka pamięci [odnośnik]10.12.19 20:06

21 marcano, i think iʹll just go down
and have some pudding
and wait for it all to turn up…
it always does in the end.


Pierwszy dzień wiosny był przełomowy nie tylko ze względu na nastanie nowej pory roku, jednak równocześnie przyniósł ze sobą ocieplenie, które rozlało się po całej Wielkiej Brytanii niczym podmuch orzeźwienia. Przyniesione z południa chmury nie były już nasączone deszczem, a często prześwitujące słońce dotykało rozgrzanymi promieniami stęsknionej za jego dotykiem ziemi. Zupełnie jakby obmywało ostatnie resztki zimy, nie pozwalając na to, by ostało się chociażby jedno osamotnione źdźbło. Obserwując noc tuż przed świtem, następnie wschód słońca, a później budzenie się do życia całej natury, Jayden widział dokładnie cały ten proces. Końcówka marca witała nowy początek i nie było nic wspanialszego. Siedząc na domku na drzewie z brodą wspartą o jedną z gałęzi, astronom chciał nacieszyć się i zapamiętać właśnie ten moment. Nogi zwisały mu w powietrzu i jedyny opór, jaki spotykały, był porannym wiatrem, jednak nawet i on nie mógł w żaden sposób zniweczyć chwili. Pełna dziecięcej nostalgii i przepełniona wspomnieniami zawierała jakby przesłanie wszechświata, niosąc jego błogosławieństwo. Stan spokoju w momencie gdy groza zapełniała świat nie był oszustwem, a przypomnieniem o tym, że wciąż znajdowało się szczęście. Nie trzeba było szukać go daleko od siebie, a wystarczyło otworzyć oczy. Złoża radości nie leżały tam, gdzie największy meteoryt ani gdzie słońce stykało się z ziemią, lecz było tu. Jayden instynktownie zerknął przez ramię, by ogarnąć spojrzeniem niewielki, stary domek na kompletnym pustkowiu, w którym znajdowało się wszystko to, czego potrzebował najbardziej. Nic więcej się nie liczyło. Ani astronomia, ani nauka, ani nawet piękne widoki, które miał przed sobą. Odbijające się w tafli jeziora niebo świadkowało mu, a odgłosy wiecznie żywego lasu unosiły się w oddali. I chociaż to miejsce było tak odmienne od tłocznego Hogsmeade, w żadnym wypadku nie niosło w sobie braków. Było dokładnie takie, jakie być powinno. Zupełnie jakby było im pisane. I chociaż oddalone od rodziny, pracy, przyjaciół było tym, czego astronom potrzebował najbardziej. Domem, w którym w końcu mógł odetchnąć i nie myśleć o złych wspomnieniach, które czaiły się w każdym, najmniejszym kącie. Dla nowych porządków należało mieć nowe miejsce. Co prawda aktualny azyl był jakby powrotem do przeszłości, bo tereny te od wielu dziesięcioleci należały do przodków profesora, ale zatoczenie szerokiego koła nie było niczym złym. Wręcz przeciwnie. Potrzebował tego.
W końcu jednak musiał nadejść ten moment, w którym należało się udać do Weymouth zgodnie z założeniami. Ale nie martwił się tym aż nadto — opuszczeniem na ten dzień Irlandii. Miał tam jeszcze wrócić i chociaż odmieniony, miał zostać dopełniony. Wyczekiwał tego dnia już od kilku tygodni, a przyspieszone serce nie pozwalało mu o tym zapomnieć. Zapewne mógł wyglądać na przejętego i tak w rzeczywistości było, jednak nie stresował się zbytnio. Dlaczego miałby? Przecież to był ważny dzień, przełomowy. Na swój sposób najistotniejszy. Na ten moment był jeszcze sam, ale nie odczuwał samotności. Po zostawieniu w odpowiednim miejscu świstoklika ruszył przed siebie, wiedząc, że nie miał zgubić drogi. Łąka, na której się pojawił, wyglądała dokładnie tak samo jak zapamiętał ją z poprzedniego razu. Porośnięta niezapominajkami, które przypominały gęsty i grupy dywan odcinała się od reszty okolicy silnymi, wyrazistymi barwami. Zaklęta w niej magia przepływała przez ów miejsce dobitnie i nikt nie mógł temu zaprzeczyć, zupełnie jakby te wszystkie dekady opowieści utrwaliły ją w nim. Zasłyszane historie opowiadane przez czarodziejów i czarownice co roku potrafiły zapadać w pamięć. Stojąc pomiędzy delikatnymi kwiatami, Jayden pozwolił sobie na chwilę nostalgii. Wszak poprzedni Festiwal Lata był ostatnim momentem delikatnego oddechu w trakcie szalejącej burzy i równoczesną granicą dawnego życia astronoma. Pomiędzy tymi wszystkimi ludźmi czuł się naprawdę szczęśliwy i tak bardzo bezpieczny. Nie spodziewał się, że już niedługo wszystko miało się zmienić. Że zapłacze nad tym powierzchownym spokojem i zostanie zepchnięty z krawędzi klifu, nad którym znajdował się długie lata. Oczami wyobraźni Vane widział siebie samego siedzącego i śmiejącego się na jednym z pni leżących na łące, tak cudownie nieświadomego. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, dostrzegając duchy przeszłych dni. Miało się to zmienić. Już się zmieniało. Tak samo jak wybranie tego miejsca nie było przypadkowe. Podczas rozmów początkowo wcale nie przykuł specjalnego ku niemu uwagi. Dopiero słowa wyjaśnienia nadały tokowi myślenia czarodzieja odpowiedni tor, na który dość prędko wskoczył. To miejsce nie było bez historii. Ich historii. Brzegi morza, wypalone po wielkich ogniach ziemie, wzgórza, strome zbocza. Były obrazem same w sobie i miały nim pozostać. Podobnie zresztą jak bijące szybko serce miało znaleźć ukojenie pomiędzy kwieciem niezapominajek, tak pamięć o tym nie miała przeminąć. Tego dnia łąka miała być świadkiem nowej historii opowiedzianej jednak zupełnie inaczej niż ustami festiwalowych gości.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Łąka pamięci [odnośnik]13.02.20 21:15
Czasem wydaje mi się, że to tylko sen. Że to nic ponad tę parę chwil skradzionych nieprzypadkiem, kilka projekcji stęsknionego umysłu - bo to nie może istnieć naprawdę. Niemożliwym jest odczuwanie nieustannego ciepła w klatce piersiowej, szczęścia wykrzywiającego usta w niezrozumiałym dla postronnych uśmiechu. W końcu ten nie gościł na mojej twarzy zbyt często; czasem myślę, że otoczenie przyzwyczaiło się już do mojej ponurej, zadumanej aury, która myślami krążyła po najmakabryczniejszych krainach. Przygotowywałam się już na najgorsze, wizualizując każdy lęk, oceniając straty jakie mogą mnie dosięgnąć. Nas - nadal uczę się tego trudnego słowa, jeszcze nie do końca rozumiejąc, że ma ono we mnie wzrosnąć już na zawsze. Jeszcze przed paroma momentami byłam samotna, zatrwożona o przyszłość, o ile ta w ogóle miała się pojawić. Potem każda sekunda nabierała większego sensu, okazywała się pełniejsza, dojrzalsza, aż zaprowadziła mnie do momentu, w którym istnieję. A właściwie to dryfuję - unoszę się nad ziemią, umysłem przechadzając się po zielonych trawach łaskoczących bose stopy, wzrokiem sięgając po słoneczny horyzont. Cisza i spokój; docenić je można wyłącznie po katastrofie. Po przeżytych burzach, sztormach oraz wichurach, po piorunach niepewności huczących w uszach, po tęsknocie za opanowaniem. Uwięzieniem emocji w silnym uścisku zachowawczości - wszystko w celu przykrycia niewygodnej prawdy. Chłonę więc ten ogrom kojących uczuć, bodźców wchłanianych przez skórę jak słoneczne promienie. Trwam. Nieprzerwanie, stoicko. Jak drzewo zapuszczające korzenie, bo tak teraz ma być. Bez grząskiego gruntu, chwiejnych konarów bez możliwości zaczepienia się oraz podpory. Przecież to takie proste, jak się nad tym głębiej zastanowić. Zaufać drugiej osobie, pokochać do braku tchu, opierać się o siebie nawzajem. Wspólna walka z druzgoczącym światem. Nie powinno być nic piękniejszego i nic bardziej naturalnego jak mierzenie się z problemami ramię w ramię. Niż obietnica spędzenia ze sobą wieczności.
Tak jak na początku sądziłam, że pisana jest mi wyłącznie samotność, tak teraz nie boję się już niczego. To wciąż łaskocze klatkę piersiową, znika złotym piaskiem pod powiekami będąc jedynie snem, ale podświadomość już wie, że tak maluje się rzeczywistość. Rzeczywistość, w której kubek świeżej kawy ociepla zmarznięte od mrozu dłonie, rozgrzewa niecierpliwe ciało, podsyca mijające sekundy wyczekiwania. Jest tylko rytmiczny oddech, powietrze wypuszczane przez nos, usta nadal wygięte w nieco rozbawiony łuk. Zupełnie, jakby ten nowy rozdział naprawdę znajdował się wyłącznie w wyobraźni. Jednak drewniany stół jest tak rzeczywisty, jak tylko może, faktura porcelany jak najbardziej namacalna, ciało z kolei należy do mnie. Czuję przecież płynącą w żyłach adrenalinę - czy można odczuwać ekscytację i spokój jednocześnie? Ostatnio wydaje mi się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Także najbardziej skrajne przeciwieństwa mogę istnieć we wzajemnej koegzystencji, co przecież często przeczy logice.
W miłości nie istnieje żadna logika. Dziś już to wiem. Szykując się wreszcie do wyjścia spodziewam się niespodziewanego. Wszystkiego oraz niczego jednocześnie. Patrzę na swoją suknię; nie tęsknię za bielą. Niewinnością, jaką dotąd skrywałam. Osobą, jaką byłam. Nie poznaję się w lustrze, chociaż to nie znaczy, że nie podoba mi się ten widok. Jestem po prostu kimś innym - nie gorszym, innym. Przez wielu wytykana palcami, uśpiona w tym konkretnym momencie nie przejmuję się światem. Opinią ludzi, którzy nic nie znaczą. Może odrobinę żałuję, że nie ma przy moim boku rodziny; sióstr kłócących się o najlepszy bukiet kwiatów, braci obiecujących zemstę za każdą wyrządzoną mi krzywdę, trajkoczącej wesoło matki oraz zadowolonego ojca. Tak chyba powinien wyglądać ten dzień - czy też tak go kiedyś wyobrażałam. Jednak nawet ta tęsknota nie jest w stanie przysłonić mi radości jaką czuję. Podekscytowania kierującego każdym zmysłem, każdą komórką. Ciała, serca, umysłu, duszy. Bo wiem, po prostu wiem, że będzie dobrze. Najlepiej. Nic tego nie zmieni.
Pewność miesza się ze szczęściem, gdy wreszcie nasze spojrzenia spotykają się. Usta nie potrafią się nie uśmiechać, serce bić jak oszalałe tłukąc o żebra, palce zaciskać na drobnym bukiecie. Tak, także niezapominajek. Bo jeśli rzeczywiście ma być to tylko sen - to nie chcę go nigdy zapomnieć.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Łąka pamięci [odnośnik]13.02.20 22:19
Był przekonany, że wszystko miało swój czas i swoje miejsce. Że wystarczyło uchwycić odpowiedni moment, żeby znaleźć rozwiązanie oraz pełnię dla najdrobniejszego z momentów życia. Że nie trzeba było szukać znaczenia na siłę, bo przychodziło samoistnie. Wystarczyło poczekać, by ujrzeć efekty odrobiny cierpliwości i spokoju. Nikt nie musiał ścigać się z zegarkiem w ręku, bo nie na tym w końcu polegało życie. Najdroższe z rzeczy przychodziły z wysiłkiem, lecz nigdy przy wymuszeniach. Nie to dawało szczęście i nie to było trwałe. Po trzydziestu latach dopiero ostatnie dziewięć miesięcy naznaczyły się dla Jaydena wystarczająco wyraźnie, by zdał sobie sprawę, co było tak naprawdę ważne. Kiedyś oczywiście, że silnie zakorzenioną miał miłość oraz lojalność do rodziny i przyjaciół, chcąc rozlewać swoją opiekę na uczniów Hogwartu, jednak umykało mu coś znacznie większego. Związanie się z drugą osobą, która była w stanie go wspierać, być najbliższym przyjacielem, oparciem i bezpieczną przystanią zawsze pozostawało dla niego w pewnym nieosiągalnym polu. Zupełnie jakby profesor był niezdolny do stworzenia podobnej relacji ze względu na swoją osobowość, która nie wytworzyła się ostatecznie i nie dojrzała do niektórych zachowań. Vane zawsze pozostawał i unosił się w innej sferze niż wszyscy, jednak wystarczyła jedna chwila, by coś się w nim całkowicie przeinaczyło. By zmieniło miejsce, zdeformowało się, uciekło i nigdy już nie wróciło. Czy mógł być wdzięczny za tak straszne wydarzenie, które doprowadziło do śmierci bliskich? Wiedział, że już do końca życia miał nosić w sobie ciężar winy i żalu za to, co się zdarzyło, lecz równocześnie odzyskiwał większy spokój ducha, gdy zdawał sobie sprawę, że ofiara poniesiona przez Mię i Pandorę nie poszła na marne. Nie zginęły dla pustych frazesów wypisanych na ich nagrobkach, a dla umocnienia swojego kuzyna, który musiał zostać mocno wstrząśnięty, by dostrzec najistotniejsze. By nie przegapił najważniejszej rzeczy w swoim życiu. By nie dopuścił do zmarnowania czasu na szczęście, które wciąż mogło pojawiać się w tym pokrzywionym świecie.
Stojąc na pokrytej przez niezapominajki łące, wspominał w tych urwanych momentach chwile, które doprowadziły go właśnie tam — przed ołtarz złożony z natury i odległej melodii szumiącego morza. I chociaż było w tych obrazach wiele dobrego, nie zapominał również o smutku, bo uświadamiał on astronoma, co się liczyło. I za czym tęsknił najbardziej. Patrząc na to, co osiągnęli z Pomoną i przez jakie sytuacje udało im się przebrnąć, nie mógł powiedzieć, że była to prosta droga. Ich uczucie wzmacniało się z każdą kolejną chwilą, jednak życie toczyło się dalej, a oni musieli sobie radzić z konsekwencjami tego, co działo się niezależnie od nich. Czasami upadali, żeby wstać po jakimś czasie i chociaż ranili się wtedy wzajemnie, koniec końców odnajdywali się z powrotem. Wiedząc, że to, co ich łączyło, było o wiele bardziej wartościowe od przeszkód rzucanych im pod nogi przez okrutny los. Musieli sobie jednak zdać sprawę z faktu, że tak wyglądała rzeczywistość i mogli albo się jej poddać, albo silnie się związać i omijać przeszkody. Razem. Już nigdy oddzielnie. Właśnie tak miał wyglądać ów dzień rozpoczynający obietnicę wspólnego życia i niesienia brzemienia aktualności nie bojąc się, że nie będzie obok nikogo, kto byłby w stanie pomóc. Mieli to robić jako jedność, stając nie tylko pod jednym nazwiskiem, ale również będąc związanymi niewidzialną tarczą. Jayden chciał chronić najdroższą mu obecność i wiedział, że nic nie miało to zmienić. Pomona zagościła w jego duszy, zagarniając dla siebie wszystko, co zostało w sercu profesora, ale nie pozostała dłużna. Zostawiła tam kawałek siebie, pozostawiając wraz z pocałunkami, drobne fragmenty uczucia. Uczucia, które miało mieć swoje związanie właśnie tego dnia. Pierwszego dnia wiosny, gdy cała przyroda budziła się do życia, a oni nie zamierzali walczyć z prawami natury. Poddawali się im, wszak byli jego częścią i chociaż należeli do dwóch różnych żywiołów — wciąż byli jednią. Powietrze owiewało ziemię, przynosząc jej ulgę, a ziemia oddawała swoje ciepło wyziębionym zefirom, przyjmując ich chwiejność oraz wolność. Bez względu na wszystko, byli dla siebie stworzeni i opiekowali się sobą nawzajem, nie potrafiąc istnieć oddzielnie.
Tak jak oni. Gdy odwrócił się, słysząc szelest kroków za swoimi plecami, czuł jak serce uderzało mu coraz silniej w klatce piersiowej. Obserwował ukochaną sylwetkę, zupełnie jakby widział ją po raz pierwszy. W kwietnej sukni, welonie i z małym, niebieskim bukiecikiem w ściśniętych dłoniach. Dostrzegał już tylko ją samą i nikogo więcej, bo nikogo więcej nie było. Istniała już tylko ona. Nieco otulona mgłą wzruszenia, które pojawiło się w jego oczach, a mknące ku szaleństwu serce wcale nie pomagało mu się uspokoić. Ale może nie chciał się uspokoić. Może właśnie to wszystko takie miało być — przepełnione uczuciami, chaosem, ale równocześnie będące pełnią szczęścia. Bo właśnie tym miało być. I było. Wyciągnął dłoń, by złapać tę, drobniejszą należącą do niej i pozwolił na to, by jego palce delikatnie zacieśniły się na kobiecych. Chciał jej przekazać wszystko to, co skrywało jego spojrzenie i jeszcze więcej. Że kochał. Że czekał. Że tęsknił. Że dbał. I że chciał. Stając twarzą ku Pomonie, dostrzegał każdy zarys jej twarzy i wiedział, że kochał ją mocniej niż kiedykolwiek, chociaż wydawało się to niemożliwe. Trzymał ciągle jej dłoń, bo nie chciał się obudzić. Nie chciał stracić realności tego momentu i tylko jej ciepłe palce umożliwiały mu świadomość. Nawet nie wiedział, kiedy trzymał osnutą w delikatne barwy granatu obrączkę, a z jego ust zaczęły się tworzyć słowa, które chciał zaplanować, lecz płynęły już tylko przez niego i były skierowane ku niej. Ku kobiecie, z którą chciał spędzić resztę życia. - Nie chcę się z tobą żenić, by tylko budzić się koło ciebie każdego dnia czy mieć cię dla siebie na wieczność. Chcę się z tobą ożenić, bo życie jest pełne trudnych wyborów, radzenia sobie z dziećmi, dzielenia się ukochanym jedzeniem i walczenia z twoimi roślinami o miejsce dla mojego obserwatorium. Chcę przechodzić tę trudności z tobą. Chcę cię wspierać i chcę być lepszym człowiekiem dla ciebie i naszych dzieci. Obiecuję, że do znudzenia będę powtarzać ci, jaka piękna jesteś niezależnie od tego, jak bardzo urośnie ci brzuch i ile zjesz pączków. Obiecuję troszczyć się o ciebie i wspierać w każdej decyzji, którą podejmiesz. Obiecuję patrzeć na ciebie, bo jesteś ważniejsza niż wszystkie gwiazdy razem wzięte. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Chcę zawsze być przy tobie. - Mógłby mówić jej to w nieskończoność i zaprzestanie było trudne, lecz wiedział, że to wszystko płynęło przez niego i nie było jedynie słowami. Było obietnicą, która miała zostać spełniona. I pielęgnowana każdego kolejnego dnia, a delikatnie wsunięta na jej palec obrączka świadkowała temu wydarzeniu w ciszy, lecz równocześnie głośno świętując ten krok. Bo miała tam pozostać już na zawsze.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Łąka pamięci [odnośnik]14.02.20 19:04
Nie mogę być wdzięczna za krwawą ofiarę, która przypieczętowała nieodwracalne zmiany - to byłoby złe, zbyt egoistyczne. Jednak mogę starać się odrzucić przeszłość, zakopać ją na jakiś czas, chociaż nigdy nie zapomnieć tego, co się wydarzyło. To z losowych zdarzeń czerpiemy doświadczenie oraz życiową mądrość, co lepiej pozwala nam na unikanie błędów. Czasem okrutnych, niekiedy pozornie nic nieznaczących, ale w nagromadzeniu destrukcyjnych; chcemy czerpać z tej egzystencji całymi garściami. Dlatego mądrość tak, ale cofanie się i stagnacja z powodu poniesionych krzywd – nie. Bo nic już nie odmieni biegu rzeki, bez względu na to, jak mocno staralibyśmy się tego dokonać. Nikt nie cofnie czasu, nie zmieni podjętych kroków. To, co utracone, ma już nim pozostać na zawsze. Żeby uciszyć ten denerwujący ból możemy podjąć się budowy - na nowo, dokładnie, patrząc przy tym w przód. W nadchodzących momentach szukać ukojenia, wierząc, że tak jest najlepiej. Ta konkretna droga musi być najwłaściwszą. Jeśli załamiemy się już teraz, ominie nas wiele wspaniałych chwil, które moglibyśmy stworzyć dla siebie oraz innych. Własne sanktuarium spokoju.
Nie chcę więc wracać myślami do zła, pomyłek czy cierpienia. Nie ma na to czasu ani miejsca w tym baśniowym królestwie teraźniejszości. Tak, oprócz zapierających dech w piersi krajobrazów jest w moim śnie pewien zamek - mieszczący wszelkie nadzieje, radości i obietnice, jakie uczynią nas szczęśliwszymi. Bez względu na to, jak brzmi to abstrakcyjnie, bo czy można w takim dniu czuć się źle? Niedostatecznie radosnym, przepełnionym podekscytowaniem towarzyszącym oczekiwaniu na nadchodzące jutro? Pierwsze, tysięczne, milionowe? Chociaż to wczoraj nas definiuje, to jutro kiedyś również przeminie, odciskając przy tym piętno doświadczenia. Dlatego tak warto brać się za budowanie.
Wspólnoty. Miejsca, w którym można poczuć się bezpiecznie. Dom, który może składać się jedynie z gwieździstego nieba oraz trawy pod głową, a wciąż będzie najwspanialszym miejscem znanym ludzkości - przecież to właśnie ta druga osoba odpowiada za uczucie familiarności, komfortu. Widząc ją w osobie Jaydena wiem już, że tym razem podjęłam decyzję najlepszą ze wszystkich. Nie, żebym normalnie była w nich mistrzynią, ale dobrze jest mieć w sercu to poczucie zadowolenia. Chcę już zawsze postępować dobrze - dla niego, dla nas. Dla tego, co ma dopiero na nas czekać za tym kolejnym zakrętem.
Nieważne jak mocno nie wierzę w to, że wybaczył. Że jest tutaj, w Weymouth, pośród tych wszystkich niezapominajek. W istocie nie zapomniał - i nie uciekł w popłochu przed tym, co ma nastąpić. Na tak znajomej mi twarzy nie widzę już strachu ani wątpliwości, to czyste zwierciadło mojej. Ten uśmiech, wzruszenie skrzące się na powierzchni oczu, szybciej unosząca się klatka piersiowa; nawet te emocje spotykają się u mnie z pełnym zrozumieniem. Czuję dokładnie to samo, gdy miękkie buty stąpają po równie miękkiej łące, teraz przykrytej resztkami śniegu. Wiosna, najpiękniejsze z odrodzeń - nie, to nie przyrzeczenie sielanki, to obietnica, że po każdej zimie nastąpi rozkwit, a każda burza zostanie przegnana przez słońce.
To dlatego, że ponoć ideały nie istnieją. Świadomość istnienia przywar w tym drugim istnieniu nie zaburza przeświadczenia perfekcji. Bo wtedy musiałabym przyznać, że obok mnie mógłby stać ktokolwiek, może nawet jakiś nieznajomy. Nieprawda. Nie chcę nikogo innego, nie potrzebuję nikogo innego, nie pragnę nikogo innego. Czyli jednak w tej komplikacji zwanej życiem istnieją rzeczy proste - a przez to tak piękne.
Kąciki ust drżą niekontrolowanie, palce oddają ciepły uścisk idealnie dopasowanej dłoni. Znam to wszystko, ten bodziec, fakturę, odczucie. Znów trafiłam do domu. Wędrówka nie była długa, ale teraz każda rozłąka wydaje się torturą, nieuprawnionym rozciągnięciem w czasie. To źle. Może niebawem ta dziwaczna sensacja minie, ale teraz… teraz kocham i jestem kochana. I nie żałuję tej palącej tęsknoty. Nie żałuję już niczego, pomimo tych strasznych decyzji podjętych wcześniej. W tej chwili wydają się one jakby z całkowicie innej epoki.
Nie uwalniam ukochanej sylwetki ani na chwilę z uważnego wzroku, pozwalam ciepłu na rozprzestrzenienie się po całym ciele. Staram się oddychać płynnie, ale deklaracja wspólnej wieczności niweczy założenia w pył. Mrugam szybko, rzęsami przeganiając szklistość oczu, odchrząknięciem usiłuję przywrócić gardłu głos. Palce delikatnie wzmacniają uścisk trzymanych dłoni, aż wreszcie dramatyczna pauza dobiega końca. - Jay, jesteś tym typem człowieka, który zasługuje na wszystko, co najlepsze. Powiedziałabym, że na cały świat, ale ten świat obecnie jest zbyt okrutny - zasługujesz więc na każdą galaktykę z osobna, na cały kosmos. Bo nie spotkałam w moim życiu człowieka bardziej bezinteresownego, o tak dobrym sercu. Jestem niesamowicie wdzięczna losowi, że pozwolił naszym ścieżkom na zetknięcie się, dzięki czemu zyskałam tak wspaniałego przyjaciela. Takiego, z którym można pączki kraść i przy którym można chodzić w najmniej imponujących spodniach wszechświata. Takiego, z którym można dzielić nie tylko szczęście, ale też smutki. Takiego, na którego można liczyć. I chociaż czasem wątpię w siebie, a podejmowanie decyzji nie jest moją mocną stroną, to przy tobie wszystko wydaje się możliwe. Właściwe. Bo już dawno przestałeś być jedynie przyjacielem - stałeś się rodziną, o którą warto zabiegać, walczyć, którą warto kochać. Nie mogę ci obiecać, że zawsze będzie idealnie, ale przyrzekam próbować do końca naszych dni - mówię wreszcie, ignorując drżenie głosu oraz to, że cała ta przemowa brzmiała lepiej w mojej głowie. Najważniejsze jest mówienie od serca; teraz przepełnionego obezwładniającymi, chaotycznymi uczuciami. Pięknymi, warto dodać. Wiem, że on wie. Że słowa to tylko dodatek do miłości jaką się darzymy. Ona nie wymaga werbalizacji - jest w nas, przy nas; zrozumiana i bezpieczna. Nie pozostaje więc już nic innego jak wymiana obrączek. Dla jednych symbolu zniewolenia, dla mnie sensu istnienia. Bo wcale nie jest ciężka, wręcz dodaje lekkości, nadaje powód wszystkim dotychczasowym działaniom. Pragnę, żeby już zawsze tak było.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Łąka pamięci [odnośnik]14.02.20 21:21
Zawsze wiedział, że któregoś dnia pojawi się na ślubie Pomony. Że będzie towarzyszył jej w rosnącym szczęściu. Że będzie widział jej sylwetkę zamkniętą w pięknym materiale sukni. Że będzie doglądał i czerpał z miłości, która roznosić się miała między zebranymi. Oczami wyobraźni dostrzegał wspaniałość miejsca, w którym odbywać się miało ów wydarzenie, a niezliczeni goście nie mieli przytłaczać pary młodej. Że każdy będzie świętował wielką uroczystość, nie przestając dzielić się radością, która zataczała coraz szersze okręgi i zagarniała świat dla siebie. Zupełnie jakby fale morza odpływały, lecz zawsze wracały, otaczając Ziemię — będąc nie tylko ponad nią, na niej, jednak też wewnątrz. Otulała ciepłym kocem najdroższe życie. Czy nie na tym polegało oddanie oraz opieka najbliższych sobie osób? Gdy ślubowały sobie najważniejsze, najgłębsze uczucia, akceptując swoje wady i obiecując, że bez względu na wszystko, będą iść przez życie ramię w ramię. Wiedział, że ktoś tam czekał na Pomonę Sprout, która zawsze mówiła, że zostanie starą panną. Patrząc na nią, nie rozumiał, jak mogła w siebie wątpić i podważać wszelką logikę jego zaprzeczenia. Odkąd tylko zobaczył ją po raz pierwszy w dorosłym życiu, zdawał sobie sprawę, że nowa profesor zielarstwa nie była kolejną pozorantką ustawioną pod dyktando dyrektora. Jej pełen ciepła uśmiech i czuły ton głosu nie pasował do zakłamania, które chciało się wmówić wszystkim, a które odbijało się na ich ukochanej szkole. Dobrze było zobaczyć kogoś, kto przełamywał smutek i potrafił wnieść coś od siebie. Spokoju, bezpieczeństwa i opieki, której w tamtym momencie tak bardzo ich uczniom brakowało. Ich podopiecznym, ich odpowiedzialności — wszak przyrzekali, że będą ich chronić ponad wszystko i nie zamierzali złamać danego słowa. Nie byli tam po to, by spijać chwałę statusu, który posiedli wraz ze zdobyciem szczytowych stanowisk profesorów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Zależało im na czymś więcej, na czymś, co wszyscy próbowali w sobie skryć, lecz oni nie chcieli się z tym chować. Słowa płynące z ich ust, uśmiechy wyginające ich wargi, gesty mające podnieść na duchu, dłonie pomagające wstać po upadku, różdżki stawające w obronie słabszych. Byli tak wieloma płaszczyznami, a równocześnie pozostawali wierni sobie. Nic więc dziwnego, że stała się dla niego kimś więcej niż jedynie znajomą z pracy, skoro łączył ich duch wspólnego celu. Była mu bliska, a status przyjaźni szybko przemienił się w rodzinne więzy, dlatego oczywiste dla astronoma było życzenie jej szczęścia. A widząc oddanie Pomony swojej pracy, nie mógł wątpić w przeznaczenie majaczące w niedalekiej przyszłości i czekające, by otulić ją swoimi bezpiecznymi ramionami. To, czego pragnęła — kochającego męża, dzieci, wspólnego domu i bezpiecznego azylu budowanego ramię w ramię, miało ją odnaleźć. Miało się spełnić, bo jak ktoś tak ukochany miał przegapić swoje marzenia? Nie wierzył w to, dlatego też uparcie utrzymywał się przy swoim, że miała tego doczekać. Że miała zostać pokochana na każdy ze sposobów, które sobie wymarzyła. Że miała przekazać swoje uczucia dalej i to nie tylko na uczniów będących pod jej opieką. Czy w tym obrazie widział siebie? Tak, jednak nigdy nie był w stanie nawet pomyśleć o tym, że to on mógłby jej towarzyszyć. Że to on spełniać miał rolę pana młodego i przyszłego męża. Nigdy nie widział siebie jako tego, który miał być głową rodziny, bo zwyczajnie żył inaczej. Był po prostu inny od wszystkich. Zresztą nigdy nie patrzył na nią tak. Ale jak cierpliwość miała wspomóc go w naukowych osiągnięciach, żłobiła ona wolno drogę do płynącego bez ustanku uczucia, by dopełnić je w całości na samym końcu. Zrozumiał to dopiero po długim czasie, lecz nie żałował, że nie rozpoznał go od razu, bo przecież wiedział, że kochał. Ale nie kochał tak, jak wszyscy podejrzewali mężczyznę, który darzył uczuciem kobietę. Miłość rodzinna, zaufania i przyjacielska różniła się od tej romantycznej, jednak one wszystkie przeobraziły się właśnie w tę ostatnią, nie zmieniając jednak swojej pierwotnej formy. Przez te wszystkie lata, spotkania, wspólne doświadczenia, trudności i powstania — to wszystko kierowało go właśnie tutaj. Do miejsca, które miało pozostać dla nich już czymś znacznie więcej niż jedynie festiwalowym sentymentem. Łąka pamięci miała pamiętać kolejną z opowieści opowiedzianych jednak nie przez kogoś innego, lecz przez samych jej bohaterów.
Czując przenoszone uczucie wraz ze słowami stojącej naprzeciwko niego narzeczonej, wraz z jej dotykiem i spojrzeniem, zatapiał się w jej obecności, chcąc zatonąć kompletnie w całości i nigdy nie wypływać na powierzchnię. Zatracał się z każdą kolejną sekundą i nie miało znaczenia, czy ta przysięga była według niej nieidealna, czy rozproszona — dla niego w tym braku idealności, znajdowała się perfekcja i czyste uczucie. To, że stała przed nim, a pod materiałem ukrywała rosnący z każdym dniem brzuch, było oznaką wszystkiego, czego kiedykolwiek pragnął. Jej pełne wzruszenia zdania, lekko drążącą dłoń — uwielbiał najmniejszy fragment składający się na ten moment i nie chciał utracić żadnego z nich. Chłód metalu na palcu zwieńczył słowa Pomony, równocześnie przypominając o sobie i złożonym przed momentem ślubie. Byli jednią i stanowili całość, początek i koniec, ogłaszając wszem wobec swą przynależność. Jayden delikatnie ujął twarz ukochanej w dłonie i przysunął się, by oprzeć czoło o to należące do niej. Przymykając oczy sycił się tym zapachem, który już zawsze miał dawać mu szczęście oraz ukojenie. Czuł, że kochał. Że obiecał najistotniejszej postaci na ziemi. Że nic nie miało go od niej oddzielić, bo ona była jego, a on był jej. Już zawsze. - Obiecuję ci siebie, Pom. Zawsze będę przy tobie i nieważne, jak daleki dystans będzie nas dzielił, nieważne, ile czasu mi zajmie powrót do domu, wrócę do ciebie - wyszeptał do jej ust, nie puszczając jej policzków i sycąc się pełnią szczęścia. Bo to właśnie ona była jego centrum, źródłem, od którego wszystko się zaczynało, lecz równocześnie przyciągało spragnionych wędrowców i żądnych przygód odkrywców. Jayden był zarówno spragniony jej obecności, jak i niezwykle podekscytowany początkiem wspólnej drogi i łaknął odkrywania każdego kolejnego dnia wraz z nią. Potrzebował jej, bo oddał jej całego siebie, a ona napełniała to, co sobie zawłaszczyła. Należał do niej. Już zawsze. - Kocham cię - dodał tuż przed tym jak odszukał jej warg swoimi i zawiesił ich jeszcze w tej chwili ciepłego pocałunku pełnego intymności i schowanej namiętności. Przeznaczonej tylko dla pani Vane.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Łąka pamięci [odnośnik]15.02.20 14:08
Zawsze wiedziałam, że wyjdę za mąż. To było przecież takie oczywiste, gdy jeszcze będąc dzieckiem matka czesała włosy mi i siostrom opowiadając przy tym, że pewnego dnia zostaniemy żonami. Było w tej historii coś słodko gorzkiego, bo przecież podobno nie istnieje szczęśliwszy dzień niż uroczystość zaślubin oraz narodzenie dzieci - ale z drugiej strony oznaczało to opuszczenie znajomej, przyjaznej przystani jaką okazał się rodzinny dom. Dla małej dziewczynki brzmiało to zbyt abstrakcyjnie, by cieszyć się należycie z roztaczanej przed oczami wizji. Wizja nieograniczonego szczęścia jakie widywało się na twarzach rodziców i chociaż życie nie zawsze prezentowało się sielankowo, to cokolwiek się nie działo, mieli siebie nawzajem. W końcu nawet po burzliwej kłótni nadciągały słoneczne promienie pojednania - i wtedy zrozumiałam, że pragnę takiego życia dla siebie. Zwłaszcza, gdy najstarsza z sióstr niedługo później została tą mityczną małżonką, zapewniając przy tym, że nie ma większego szczęścia niż koniec samotnych dni. Może to tylko pranie mózgu, może rodzina nauczyła mnie, że w ilości rzeczywiście tkwi niezwykła siła, ale wkrótce marzenia matki stały się moimi własnymi. Jakby na nie spojrzeć z perspektywy dorosłego człowieka, można byłoby uznać, że to tylko dziecięca naiwność - w końcu co mogłam wiedzieć o życiu, o miłości, dylematach dorosłych? Wciąż ufnie wyobrażałam sobie wspaniałą ceremonię, suknię ślubną oraz niebotycznie długi welon, nie problemy, kłótnie lub obawy. Zresztą, wtedy też świat był inny. Mniej brutalny, a chociaż nadal konserwatywny, to bez przesadnej nienawiści. Łatwiej więc było zanurzyć się w czczych marzeniach, sielskich mrzonkach o pełnoletności. Romansach niczym z książek; przecież tak mocno popartych rodzicielską rzeczywistością. Wzrok nie mógł kłamać, prawda?
To wszystko było jeszcze przed Jaydenem - tego spotkania w Wielkiej Sali, krótkiego powitania jakbyśmy nigdy wcześniej się nie widzieli. Cóż, poniekąd byliśmy wtedy już innymi ludźmi; nie tymi samymi co kiedyś, z niezręcznością naznaczoną na dziecięcych licach. I chociaż oboje szybowaliśmy z głową w chmurach, to już inne zdarzenia ukształtowały nasze jestestwa. Bez względu na to jak abstrakcyjne może się to wydawać, także i Vane w pewnym sensie dorósł, bo musiał wziąć odpowiedzialność za edukację oraz bezpieczeństwo hogwarckich uczniów. Zająć się nimi tak, jak kiedyś zajmowano się nami.
Naturalnie, że to nie jego wyobrażałam sobie u swego boku podczas wędrówki do ołtarza. Czasem twarz pozostawała zamazana, czasem myślałam, że odnalazłam osobę, z którą chciałabym spędzić resztę życia. Dość późno uzmysłowiłam sobie własną głupotę, ale cieszę się, że zdołałam opamiętać się nim popełniłam błąd. Potem… potem okrutna prawda zniszczyła wszelkie nadzieje, włącznie z naiwnymi marzeniami przepełnionej wyobraźnią dziewczynki. W pewnym momencie pogodziłam się już z tym, że na zawsze pozostanę sama. Początkowo myśl ta przepełniała mnie goryczą - czy to oznacza w takim razie, że nie wszyscy zdolni są do miłości? Że nie każdej kobiecie przeznaczone jest szczęśliwe zakończenie? Lata mijały, a nieme rozczarowanie zmieszane ze zmartwieniem w orzechowych oczach matki stawało się coraz cięższe do zniesienia. Ignorowałam je tak długo, jak mogłam, starając się przewartościować całą siebie; potrzeby, plany, priorytety. Nie było łatwo pogodzić się z utratą szansy na spełnienie niegdysiejszych pragnień, bo przecież to na nich wyrosłam. Poniekąd stały się częścią mnie, bez względu na to, jak powierzchowne się wydawały.
A kiedy znów zdołałam zmienić całą siebie, rzeczywistość znów wywróciła wszystko do góry nogami. Jednak nie żałuję ani chwili prowadzącej mnie do tego właśnie momentu. Do wpatrywania się w ukochane oczy, które pozwoliły mi marzyć na nowo. Uwierzyć, że nawet z przegranych spraw można wyjść obronną ręką. Że nadzieja naprawdę powinna umierać ostatnia. Brzmi to niesamowicie wzniośle, ale tak też się dziś czuję. Wyniesiona ponad wszelkie, niewiele znaczące detale. Nie zastanawiam się nad jedzeniem ani dniem w pracy, po prostu cieszę się nami. Tym, co ma teraz nastąpić i czego wzajemnie od siebie oczekujemy. Tym, że w zgiełku wojny udało nam się znaleźć siebie nawzajem. Teraz możemy wspólnie budować przyszłość. Tak, to znów naiwne - sądząc, że w tej morderczej zawierusze uda nam się żyć długo i szczęśliwie. Jednak nie potrafię zmusić się do rozsądku, logicznego myślenia; dziś żyję przepełniona emocjami odbijającymi się w szerokim uśmiechu oraz błyszczących oczach. Dziś jest tym magicznym dniem, w którym nic poza nami nie istnieje. Znów uciekamy we własną galaktykę, żeby spędzić tam najbliższy czas. W odseparowaniu, przykryci grubą kołdrą niewiedzy. Jakże egoistycznie! Może powinnam oburzyć się do podobnych wniosków, ale… naprawdę jest mi wszystko jedno. Zamierzam czerpać radość ze wspólnie spędzonego czasu, z unii, do jakiej wstępujemy, z miłości krążącej w naszych żyłach. Aż wreszcie ze złożonych obietnic, teraz przypieczętowanych oficjalną zgodą mistrza ceremonii. - Wiem. - Może się wydawać, że to tylko szept, ale wierzę w zapewnienia Jaydena. Nie ma ani cienia zawahania w głosie, ani na twarzy - nie istnieje. - A ja zawsze będę tam na ciebie czekać - dodaję, bo teraz jest już inaczej. Już nie jestem samotną kobietą mogącą rzucać się w wir walki, zostanę nie tylko żoną, ale też matką i to na tym muszę się teraz skoncentrować. Na zapewnieniu bezpieczeństwa naszej rodziny; tutaj, od środka. Może kiedyś się to zmieni, ale na razie to tak ma wyglądać nasza rzeczywistość.
Nie jestem w stanie odpowiedzieć, nim nasze usta łączą się w ostatecznej decyzji. Jest w tym coś magicznego, innego od wszystkich innych naszych pocałunków. Jakbyśmy naprawdę stali się jednością - jakby połowa duszy przeszła z jednego do drugiego. Nie umiem tego wyjaśnić, bo może to tylko projekcja mojego umysłu, ale naprawdę czuję się inaczej. Uśmiecham się w końcu, nie wypada przed urzędnikiem całować się w nieskończoność! - Ja ciebie też - odpowiadam zatem, gdy oddech wraca do płuc, gdy świat przestaje wirować, ale nie potrafię się odsunąć. Nie chcę być tak daleko.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Łąka pamięci [odnośnik]15.02.20 17:06
Dla niego dziecięce wyobrażenia dorosłości były zupełnie inne od tego, czego doświadczała Pomona. Największym pragnieniem małego chłopca nie było osiągnięcie pełni męskości, która i tak w jego domu nie była w żaden sposób afiszowana. Państwo Vane byli szczęśliwi z życia ze sobą i tylko to się dla nich liczyło, podczas gdy ich syn marzył o locie ku gwiazdom. O wzbijaniu się ponad linię drzew i docieraniu do odległych galaktyk, by móc dotknąć kosmiczny pył i być cichym świadkiem wybuchów na powierzchni Słońca, statków meteorytów w ogniu sunące ku ramionom Oriona, promieni kosmicznych błyszczących w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wielokrotnie był obserwatorem tych zdarzeń, sunąc po senny bezkresie, kochając każdy ten moment cudu. Nawet jeśli ukrytego w jego wyobraźni, to wciąż silnie żywego oraz silnie oddziaływającego na rosnącą z każdym dniem pasję. Mały Jayden Vane wpatrywał się całymi nocami w czarne niebo nad Londynem i podróżował dzięki teleskopowi, obiecując sobie, że w przyszłości nie będzie tylko trzymał się ziemi, lecz uda się w najodleglejsze zakątki rozrastającego się bez ustanku wszechświata i pochwyci na nogi to, co sprawiało, że wszystko było tak idealne. Nie wystarczał mu rodzinny portret planet w Układzie Słonecznym. Potrzebował czegoś dalej, mocniej, silniej. Lepiej. Potrzebował poczucia, że był częścią czegoś wspaniałego i czegoś, co niektórzy nie potrafili docenić. Astronomia nie była dla niego tylko dziedziną nauki, lecz również wyznacznikiem dnia, tygodnia, miesiąca, roku, życia. Oddychał nią i chciał, żeby trwało to już na zawsze. Bo przecież dzięki nieznanemu ruchowi, który spowodował ruch cząsteczek w przestrzeni, istnieli. Każdy z ludzi, każde ziarno piasku powstało poprzez astronomiczne zażyłości, więc jak można było nie kochać czegoś, co dawało życie? Patrząc po rodzinie i bliskich, Jayden widział cud i dostrzegał go we wszystkim na swej drodze. Dlatego tak bardzo doceniał najmniejszy element w swojej rzeczywistości i cieszył się najkrótszy z momentów. Jak mógłby więc omijać coś, co tak silnie związane było z jego pasją? Jak mógł nie czerpać z każdego spotkania z drugim człowiekiem i nie przelewać na niego swoich emocji? Nie doceniać jego istnienia? Zgłębiając tajniki astronomii, Vane uczył się wspaniałości życia i pragnął, by inni widzieli to w ten sam sposób, w jaki on to postrzegał. Czy można było więc się dziwić, że widząc rozmiłowanie spotkanej zielarki do innych oraz natury, mógł tego nie docenić? Poznanie jej było błogosławieństwem i porozumieniem dusz, które wspólnie syciły się swoją obecnością. Tamte dziecięce, wyobrażenia rzeczywistości i przyszłości były jak śmieszne cienie, których teraz posiadali jedynie wspomnienia. Bo w końcu to było praktycznie oczywiste, że nie mogli już bez siebie istnieć, a Jayden praktycznie oddychał dzięki Pomonie. Nie wyobrażał sobie świata, który miałby być jej pozbawiony i chociaż niegdyś potrafili bez siebie funkcjonować — to już nie miało wrócić. Nie mogło, nie zamierzał do tego dopuszczać. Może i nigdy nie podejrzewał, że się ożeni, że panną młodą będzie właśnie ona, ale to wszystko nie miało już znaczenia, bo należało do innej przeszłości. Teraz mieli przed sobą wspólną teraźniejszość i przyszłość dzieloną we dwoje. Nie byli oddzielnymi bytami, pozbawionymi złączonej grawitacji planetami, rozłączonymi w splocie drzewami. Zawarli między sobą coś, co wychodziło poza cielesną przynależność i stawało się doskonałą jednią. Byli małżeństwem, które nigdy nie spodziewało się, że skończy właśnie w swoich ramionach, przyrzekając sobie wierność do końca swego istnienia. Ale czy właśnie nie był to naturalny proces i docenienie życia? Życia, które rozwijało się również pod sercem ukochanej przez astronoma osoby i miało im towarzyszyć przez resztę dni. Jayden nie miał już sam świadkować wybuchom na powierzchni Słońca, statkom meteorytów w ogniu sunących ku ramionom Oriona, promieniom kosmicznych błyszczących w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wszak to, co było dla niego najważniejsze, znajdowało się na wyciągnięcie ręki i przyrzekało mu siebie. Nie była już jedynie Pomoną Sprout. Była jego żoną i przyjmowała dobrowolnie jego nazwisko wraz z całym jego jestestwem. Oddała coś, co ofiarowali jej rodzice i przyjęła w zamian właśnie jego — człowieka, który do niedawna pozostawał w sferze marzeń i dziecięcej niepozorności. To dzięki niej dojrzał i to dla niej chciał być mężczyzną, a nie chłopcem. Obudziła w nim pragnienia, których wcześniej nie znał i nawet nie spodziewał się, że kiedykolwiek przyjdzie mu się z nimi zmierzyć. Pokochała to, co wydawało mu się zniszczone i nie do naprawienia. Poskładała złamaną duszę, poświęcając swój czas i mijające dni. Była cierpliwa i przekazywała mu z każdym kolejnym gestem miłość, której nie dostrzegał, lecz w końcu nastał ten moment, gdy kurtyna opadła, a on przejrzał. I wiedział już, że od zawsze dążył do tego, by stanąć przed nią i stać się jej mężem. Bo to gwiazdy zaprowadziły go tam, dokąd wszystkie jego pragnienia świeciły najmocniej.
Będąc tuż obok siebie, ciężko było mu zachować trzeźwość zmysłów, gdy te bombardowane były kolejnymi uderzeniami szczęścia. Rosnącego, niezatrzymującego się. Nie chciał się odsuwać, jednak oboje wiedzieli, że mieli całe życie do współdzielenia i czerpania z niego. Już nie musieli się bać odrzucenia i wytykania palcami przez społeczeństwo, którego obawiali się najbardziej. Nie musieli żyć na pograniczu, a mogli wspólnie poznawać swoje rodziny i cieszyć się ich obecnością. I mimo że nie towarzyszyły im tego dnia, miały to robić w przyszłości. Bo nie byli dezerterami i wyrzutkami, a pełnoprawnymi członkami czarodziejskiej braci. Sięgali dalej niż niektórzy i nie bali się spełnić ostatecznego kroku. Nie byli zniewoleni przez przysięgę, którą wypowiedzieli, lecz właśnie pozwolili na to, by okowy spadły im z nadgarstków. Już nie musieli się bać, a szczęście promieniowało nie tylko na nich samych, ale także na niebieskie pole niezapominajek, które niczym goście weselni poruszały się w cichym tańcu dzięki podmuchom delikatnego, ciepłego wiatru. To był ich moment i ich dzień. Ich przyszłość. Dłonie Jaydena powędrowały ku kobiecej talii, by lekko unieść jej właścicielkę delikatnie w górę i móc mieć kobiecą twarz na wysokości swojej. Uśmiechnął się ku niej i po raz ostatni oparł czoło o to należące do niej. Trwali tak w milczącej radości, słuchając słów padających z ust prowadzącego skromną ceremonię czarodzieja, który ustanowił ich mężem i żoną. Na twarzy profesora pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, gdy był świadkiem tego wielkiego wydarzenia i mógł stwierdzić bez żadnych wątpliwości, że był najszczęśliwszym człowiekiem w całym wszechświecie. I chociaż z pewnym żalem odstawiał delikatne ciało swojej wybranki, nie pozwalał na to, by grymas pełnej euforii opuścił jego twarz. Stał tam z palcami wplecionymi w te mniejsze, kobiece i patrzył jak na dokumencie potwierdzającym dokonanie ślubu pojawiało się jego nazwisko oraz nowe nazwisko Pomony. Niewidzialna ręka oznajmiała wszem wobec, że od tego momentu figurowali wspólnie jako dwoje profesorów współdzielących nie tylko dom, lecz również i teraźniejszość. Jay zacisnął dłoń nieco mocniej, chcąc przekazać to, co czuł stojącej obok czarownicy. Bo wiedziała. Wiedziała, że bez niej on sam byłby pozbawiony znaczenia.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Łąka pamięci [odnośnik]17.02.20 20:13
Pewnie byłoby inaczej, gdybym tylko urodziła się chłopcem. Może byłabym jak Jayden niegdyś - wiecznym dzieckiem pragnącym nieskończonych przygód, poszerzania wiedzy, odkrywania nowych rzeczy. To nie małżeństwa byłyby mi w głowie, chociaż w pewnym momencie ojciec z pewnością oczekiwałby ustatkowania się, założenia rodziny; według tradycjonalistów to do tego sprowadzało się życie. Do przekazania dalej swych genów, wiedzy, rodowej spuścizny. Moi rodzice nie odstawali od podobnych schematów, w ten sam sposób wychowując całą ósemkę dzieci. Ciężko jest zapomnieć o korzeniach, wyrwać je, gdy są tak mocne, gdy z taką zawziętością trzymają się ciepłej ziemi. Do tej pory nie wiem jak mi się to udało. Jak zdołałam sprzeniewierzyć się wszystkim zasadom wyniesionym z domu. Jak odrzuciłam rodzicielską wodę, żeby wzrastać według ich woli. Matce pękłoby serce, gdyby dowiedziała się co tak naprawdę miało miejsce w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać - zawód na twarzach najbliższych jest najgorszą z możliwych tortur. Co prawda nie jestem w tym temacie specjalistką, ale tak sądzę - że nic okrutniejszego nie może czekać na dziecko zapatrzone w swą rodzinę.
Czy też tacy będziemy? Wychowywać potomstwo w oczekiwaniu, że nigdy nas nie rozczarują? Że będą idealnymi członkami magicznego społeczeństwa? Jak pogodzić wtedy te dwa różne światy - przetrwać oraz zaakceptować taki stan rzeczy to jedno, ale w jaki sposób pokazać, że można iść przez życie w harmonii zamiast wybierać jedną ze stron? Boję się, że nie podołam, nie sprawdzę się jako matka. Najpierw bałam się zawodu ze strony rodziców, teraz mam tkwić w tym samym uczuciu, ale tym razem względem własnego dziecka. Czyż to nie ironiczne? Wydaje nam się, że dojrzewamy, wyfruwamy z ciepłego, matczynego gniazda, żeby doświadczyć czegoś całkowicie odmiennego, a i tak ostatecznie wracamy w ten sam punkt egzystencji. Emocje się nie zmieniają - zmieniają się tylko odbiorcy oraz nadawcy, zmienia się historia, ale nic ponadto. Nadal musimy mierzyć się z jednakimi problemami, wierząc, że potrafimy zrobić coś lepiej niż nasi przodkowie i nie popełnimy tych samych błędów.
Nie wiem czy to w ogóle możliwe. Podążyć tą samą, a przy tym całkiem inną ścieżką. Pozostać w prawdzie z samą sobą, ale dać też swobodę wyboru. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze i wspierać latorośle w podejmowanych decyzjach. Chciałabym, naturalnie, że tak. Ostatnio myślę o tym coraz częściej - wprost proporcjonalnie do rosnącego brzucha, chociaż na razie nie jest szczególnie widoczny. Będzie, z czasem. Nim się obejrzymy kiedy przestaniemy cieszyć się życiem zaledwie we dwoje; jest w tej myśli coś przerażającego. Obawa, że nigdy nie będę gotowa na to, co ma nadejść.
Z drugiej strony na to także nie byłam gotowa. Nie spodziewałam się, nie śniłam o tym dniu. Od początku sądziłam, że już zawsze będziemy żyć na kocią łapę - wyklęci ze społeczeństwa, ze Sproutami odwróconymi do nas plecami. Nie miałabym im tego za złe, bo chociaż nie żałuję tego, co się wydarzyło, to nie jestem z siebie dumna. Nasza historia z Jaydenem powinna wyglądać całkowicie inaczej. Poprawniej? Może nie byłoby w niej tak ogromnych porywów serca ani namiętności, ale obyłoby się też bez skandalów, prawdopodobnie bez złamanego serca. Czy pamięta, kiedy spogląda w moje oczy? Przypomina sobie tamte potworne chwile prowadzące do obopólnej destrukcji? Chciałabym naiwnie wierzyć, że nie. W końcu dzisiejszy dzień jest innym niż wszystkie pozostałe. Skoncentrowani wyłącznie na sobie odrzucamy bolączki przeszłości i przyszłości, jednak zdarza mi się powrócić myślami do dylematu - jak długo może trwać szczęście? Czy zamiast świętować nie powinniśmy snuć planów, a przede wszystkim realizować je? Nie, dosyć już wiecznej spirali zmartwienia, pierwszy dzień wiosny powinien obfitować w radość oraz nadzieję.
W końcu nie zamierzamy mierzyć się z problemami w pojedynkę; razem po prostu nie możemy zginąć, to niemożliwe. Spleceni ze sobą każdą komórką istnienia już zawsze będziemy podejmować wspólne bitwy – chociaż o tej szalejącej dookoła także wolę nie myśleć. Usiłuję skoncentrować się na sielskim krajobrazie Weymouth, na wzruszających oraz zabawnych wspomnieniach związanych z tym miejscem. Na tym jak symbolicznie nasza historia zatoczyła koło, tylko po to, żebyśmy mogli odnaleźć drogę do siebie na nowo. Otrząsnąć się z letargu lub lęku i wkroczyć na idealną ścieżkę wspólnego życia. Obfitującego w nowe przygody - nie gorsze, po prostu inne od dotychczasowych. Żadne z nas nie ma doświadczenia w małżeństwie czy rodzicielstwie, ale co złego może się wydarzyć, gdy podejmujemy trudy codzienności ramię w ramię? Tak, wierzę, że nic.
Dlatego szeroki, szczery uśmiech nigdy nie opuszcza pucołowatej twarzy, zaś dłonie nie potrafią oderwać się od karku Jaydena. Wciąż trawię to wszystko, co wydarzyło się dosłownie przed chwilą; mąż i żona, nowa rodzina. Nowy początek. Wyzbyty ze strachu o opinię publiczną i chociaż głównym motorem działań na zawsze pozostaje miłość, to nie potrafię nie odczuwać ulgi na samą myśl o jednym problemie z głowy. Bałam się o przyszłość, głównie z powodu dziecka - nie chciałabym, żeby wytykano je palcami lub żeby nigdy nie poznało swoich dziadków. Były to jednak wyrzeczenia, na jakie byłam gotowa dla dobra nas wszystkich. Jay zaskoczył mnie po raz kolejny, znów odżegnując wszelkie burzowe chmury jakie nade mną wisiały. Jest moim bohaterem, rycerzem-wybawcą w lśniącej zbroi. Nawet potrafi uratować mnie przed samą sobą.
Ledwie odnotowuję konieczność złożenia podpisu - emocje konsumują mnie w całości, zaś odwracanie uwagi od męża jest co najmniej niestosowne! Pokręciłabym z dezaprobatą głową, ale musiałabym wtedy oderwać spojrzenie od ukochanego mężczyzny, więc bez sensu. Wreszcie wzdycham z zadowoleniem, nie mogąc znieść tej energii, jaka zdążyła nagromadzić się w moim organizmie. Adrenalina, serotonina, wszystko na raz? - To co teraz? Odjeżdżamy w stronę zachodzącego słońca czy wracamy do naszego domu? - Wreszcie zdobywam się na odwagę zadać to pytanie, tym samym przerywając pełną poruszenia ciszę. Jakby wciąż było mi mało. Jakbym nie mogła nasycić się upragnioną bliskością, szczęściem emanującym także z drugiej sylwetki - czy można eksplodować z uczuć? Oby nie!



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Łąka pamięci [odnośnik]18.02.20 13:19
To było dość zabawne, jeśli pomyśleli o początkach swojej znajomości i fakcie, że byli tak różni od swoich wersji znajdujących się w momencie, w którym aktualnie trwali. Tamta dwójka czarodziejów była niewinnymi dziećmi niemyślącymi o jakiejkolwiek przyszłości przy swoim boku, być może jedynie zarysowywała się w granicach dopiero co raczkującej przyjaźni. Lecz niczego więcej. Dawny Jayden wciąż pozostawał dużym chłopcem, który nie chciał dorastać. Piotrusiem Panem z książki, którą kiedyś podarowała mu Evey. Nie chciał i nie musiał dorastać, wszak wystarczyło, że umiał zająć się w miarę sprawnie swoimi zagubionymi chłopcami — na uczniach chyba zależało mu najbardziej, bo widział to, jak bardzo potrzebowali kogoś dorosłego, kto by ich nie porzucił. Kto stałby po ich stronie i chronił bez względu na wszystko. Oddawał się byciu nauczycielem całym sobą, nie odmawiając w żadnym przypadku pomocy swoim podopiecznym. Pomimo tej sfery swojego życia, Vane pozostawał kompletnie oderwany od gruntu i chodził z głową w chmurach, nie posiadając zwykłych problemów, które mieli czarodzieje oraz czarownice w jego wieku. Nigdy z nikim się nie związał, nie szukając nawet potencjalnego partnerki, bo oddał siebie nauce oraz poszerzaniu wiedzy astronomicznej. To dawało i naprowadzało go na odpowiedni tor w życiu, przy okazji siejąc w sporym sercu mężczyzny jeszcze większą pasję — nie tylko to ów dziedziny, lecz równocześnie do ciekawości świata, która płynęła w jego żyłach od zawsze. Typowy Vane z głodem ciągłego poszerzania swoich horyzontów. Tak różny od aktualnego stanu, w którym się znajdował. Wtedy to było zwyczajnie niemożliwe, by posiadał kogoś tak bliskiego jak Pomona, by oddał jej się całkowicie, nie tylko uczuciowo, lecz również w całej swojej fizyczności. Ojcostwo kogoś takiego jak on mieszało się z logiką i realnością. Małżeństwo brzmiało jak dziwny żart, który nigdy nie byłby w stanie się spełnić. Nie w momencie, w którym znajdował się kiedyś. To, co działo się jeszcze w zeszłym roku, było dla Jaydena w pewnym stopniu nie do pojęcia. Jak bardzo ograniczony był w swoim postrzeganiu świata i pozostawał ślepy na wiele spraw. Czy gdyby po prostu rozumiał, dostrzegłby wcześniej to, co miało go połączyć z Pomoną? Nigdy nie zaprzeczał, że byli kimś znacznie więcej niż jedynie przyjaciółmi, jednak nie tworzyli rodziny i związku, który był przez innych postrzegany w konkretny sposób. Wychodzili poza granice romantyczności, związując się emocjonalnie i dając sobie czas na poznanie się na zupełnie innych płaszczyznach. Nie żałował tego. Nie żałował, że wpierw stali się przyjaciółmi i rodziną, by koniec końców stanąć jako całość. Jedność ostateczna, której znaczenie rosło z każdym dniem w niewielkim wybrzuszeniu pod materiałem ślubnej sukni oblekającą pannę młodą.
Wiedział, że Pomona miała być dobrą matką i mogła mówić, twierdzić coś kompletnie innego, jednak Jayden za każdym razem, gdy gospodarka hormonalna skakała u czarownicy, patrzył na nią z czułością, bo pomimo tych częstych zmian nastrojów, kochał ją coraz mocniej. Przy jej płaczu, krzykach, marudzeniu. Przy odpychaniu oraz szukaniu czułości. Przy skrzących się radośnie oczach i pojawiających się tam łzach. Kochał ją i wiedział, że chciał mieć ją przy sobie już na wieczność. Miała rację — szalejąca dokoła wojna wciąż trwała i nie mogli odmówić jej istnienia, lecz Jayden widział dzięki niej wyraźniej. Widział, czego pragnął, co mógł stracić z dnia na dzień i właśnie dlatego jako pierwszy przełamał tę granicę, która ich od siebie dzieliła. Przesiadując z nią tamtego wieczora przy pakowaniu prezentów dla uczniów, poczuł, że jeśli nic nie zrobi, straci ważny moment wyjawienia swoich uczuć i znów będą po prostu orbitującymi niedaleko planetami, ale nic poza tym. Przeszli tak wiele, nie tylko ze sobą, ale także oddzielnie, a jednak zawsze do siebie wracali i chłonęli swoje towarzystwo. Kryjąc się we własnych objęciach, które od teraz miało mieć zupełnie inny wydźwięk. Nigdy nie chciał, żeby Pomona się dla niego poświęcała i musiała czuć się rozdarta. Nie chciał, żeby musiała wybierać między nim a swoimi bliskimi i chociaż była do tego zdolna, nie oświadczył się jej z tego powodu. W końcu chciał to już zrobić w grudniu, na Sylwestrze mając w kieszeni przygotowane pierścienie. Tak samo nie żenił się z nią, bo spodziewała się dziecka. Te wszystkie działania miały nastąpił i koniec końców nastąpiły. Potrzebowali tego. On tego potrzebował i wiedział, że ona czuła to samo. Niemalże współodczuwali to, co przeżywali, odkąd zdecydowali się współistnieć i było w tym coś tajemniczego, coś magicznego, czego nie można było wytłumaczyć nauką. Zacisnął nieco mocniej palce na tych należących do Pomony, jakby chciał przekazać jej tę wyjątkowość i chociaż na moment uciekł spojrzeniem ku dokumentom, wiedział, że stojąca przy nim kobieta nie patrzyła w tamtą stronę. W końcu przeniósł na nią uwagę, gdy mistrz ceremonii złożył im gratulacje i zniknął w cichym trzasku teleportacji, zostawiając młodą parę samą sobie. Zanim odpowiedział na pytanie zadane przez rozświetloną emocjami Pomonę, nachylił się po raz kolejny i przysunął swoje usta do jej, jednak mocniej i zdecydowanie niż wcześniej. Jego oddech przyspieszył i spłycił się, ale Vane nie przejmował się czymś tak błahym. Radość, która go przepełniała nie mogła zostać powstrzymana, a cudowne natchnienie wypływało z niego bez przerwy i przelewało się ku niej. Ku jego pięknej żonie. W końcu oderwał się od niej na minimalną odległość, łapiąc dech i zwilżając dolną wargę. - Myślę, że to te same rzeczy. W końcu mieszkamy na zachód stąd - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, z trudem stabilizując poziom powietrza w płucach. Szeroki uśmiech nie opuszczał jego twarzy ani na moment, również wtedy gdy delikatnie pocałował żonę w blade czoło. - W domu coś na ciebie czeka. Gotowa? - mruknął głęboko, podnosząc jej dłoń i przykładając usta do jej wnętrza, które okryło jego policzek. Nie odrywał przy tym spojrzenia od tak znajomego kolorytu oczu czarownicy. Ukrywał swój prezent dla niej w tajemnicy tyle czasu i chciał w końcu móc się tym z nią podzielić. Wpierw jednak musieli dotrzeć do ukrytego niedaleko świstoklika i zniknąć z Weymoutch, pozostawiając za sobą nowe wspomnienie na łące pamięci. Nieokryte dla wielu, widoczne dla nich.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Łąka pamięci [odnośnik]19.02.20 11:23
Każdy musi kiedyś dorosnąć. Niekoniecznie dojrzeć, ale dorosłość czeka na nas zawsze, bez względu na wszystko. Można unikać poważnych uczuć, deklaracji, do pewnego stopnia nawet obowiązków, ale mijający czas robi swoje. Nie tylko z ciałem, ale też z duchem. Każde doświadczenie, poznana osoba, to wszystko zmienia nas w różnym stopniu. Nabieramy doświadczenia, poznajemy wcześniej nieodkryte elementy życia i to wcale nie musi być nic wielkiego. Nie musi to być podróż dookoła świata czy wielkie odkrycie naukowe - może to być poznanie po raz pierwszy uczucia zawodu lub pierwsze zaklęcie rzucone bez różdżki; każdy, nawet najdrobniejszy element wywiera na nas wpływ. Mniejszy lub większy, ale zawsze. To właśnie z nich się składamy, z tych drobin puzzli i wszelki przypadek rządzi nami samymi. Ciekawe jakimi bylibyśmy ludźmi, gdybyśmy jednak nie spotkali się w Hogwarcie? Zarówno w czasach szkolnych jak i później, gdy oboje mieliśmy zostać troskliwymi nauczycielami. Czy udałoby nam się zetknąć w innych okolicznościach? Czy pokochalibyśmy siebie tak bezinteresownie jak prawdziwi przyjaciele? Poświęcili sobie więcej niż kilka uprzejmych uśmiechów? Można byłoby się nad tym zastanawiać w nieskończoność, bo dokładnie tyle mogło przytrafić się nam scenariuszy, ale to nie ma już większego sensu. Mogę wierzyć, że przeznaczenie i tak skrzyżowałoby nasze drogi w ten, czy inny sposób; mogłam nigdy nie rezygnować z uzdrowicielskiego kursu, żeby później opatrywać rany nieroztropnego Jaydena. Może nawet stałoby się to jakąś rutyną, która paradoksalnie wyrwałaby nas ze szponów monotonii i odnaleźlibyśmy w sobie oparcie tak jak zrobiliśmy to naprawdę. Jednak nie byłoby to nic poza wiarą, szczerą nadzieją oraz jeszcze większymi chęciami, bo życie rzadko jest idealne, rzadko daje nam drugie szansy i rzadko działa tak, jakbyśmy tego pragnęli lub potrzebowali. Pozostaje cieszyć się z teraźniejszości - nawet jeśli okupionej oczekiwaniem, niecierpliwością czy bólem, to nadal efekt końcowy wart jest tego wszystkiego, a nawet więcej. Bez względu na to jak długo nasza sielanka w czasach wojny miałaby trwać - czy ledwie tydzień, rok czy całe dziesięciolecia, warto jest zaznać takiego szczęścia chociażby przez krótki moment. Poczuć się kochanym, poczuć się jak w domu. Bo to właśnie tak czuję się za każdym razem, gdy profesor Vane jest w pobliżu. Nawet, gdy tylko machał mi niedbale spiesząc się przez korytarz na zajęcia, to czułam się więcej niż dobrze. W końcu był niedaleko, cały i zdrowy, gotowy na nowe wyzwania. Czego zatem chcieć więcej?
Komfort najbliższych zawsze jest najważniejszy. Może to dlatego tak bardzo boję się powiedzieć rodzicom prawdę. Zawsze myślę najpierw o innych, dopiero na samym końcu o sobie; bo zawsze, kiedy tak robię, dzieje się coś koszmarnego. Przecież to egoizm był powodem, dla którego chciałam się odseparować od Jaydena - wierząc, że w ten sposób uchronię się przed cierpieniem. Naturalnie, że podjęta decyzja była tą głupią, w dodatku w ogóle niedziałającą, bo nie kojarzę nic gorszego od tamtej rozłąki, ale tak, wreszcie miałam odwagę postawić siebie na pierwszym miejscu. Zrobić coś, co w teorii miało pozwolić mi żyć na nowo, według swoich własnych zasad czy widzimisię. Jednak nie jestem do tego stworzona, teraz już wiem, że chcę chronić wszystkich wokół - nawet przed prawdą, co jest moralnie wątpliwe. Nie jestem w stanie zmienić zdania, dlatego czasem zastanawiam się czy w tym ukochanym mężczyźnie nie ma przypadkiem takiego samego pierwiastka. Poświęcenia dla innych, przez co zaproponował ten ślub oraz zaaranżowanie go na grudzień. Z miłości, dobroci serca; czy gotów był do tak drastycznych zmian? Wiem, że zapewniał mnie, że nie jest to powodem jego decyzji, ale i tak nie potrafię się powstrzymać przed wyobrażeniami. Rozmyślaniem nad tym, co byłoby, gdyby jednak nie był tak podobny do mnie. Gdyby potrafił być bardziej samolubny, patrzący na własne dobro oraz komfort. Czy bylibyśmy tutaj, w Weymouth?
To musiało zacząć się właśnie tutaj. Ta cała tradycja z wiankami podczas festiwalu lata, to musi być przyczyną dla tego ślubu. Jedności dwóch niepozornych osób stających przed sobą bez fałszu, za to z nieskończonymi pokładami uczuć. Dlatego zaproponowałam to miejsce, żeby przypomnieć sobie o tym, jak to przypadek rządzi ludzkością. A może to jednak nie przypadek, a celowe działanie losu? Przeznaczenie? Czymkolwiek jest, przepowiedziało nam wspólną przyszłość. Dzisiaj widzę ją w samych najjaśniejszych, najpiękniejszych barwach pełnych nasycenia oraz radości. Radości z tego, że teraz nic już nas nie rozłączy. Żadna moja durna decyzja, żadne nieporozumienie - bo wiemy już co należy robić. Bo wyboje na drodze nauczyły nas więcej niż zdołalibyśmy zrozumieć sami. Bo cierpliwość i ciężka praca nad samym sobą są kluczem do tego, żeby przetrwać całą wieczność.
Trudno jest uważać na detale, gdy jedynym, czego się chce, to koncentrować się na ukochanym. Jednak sądzę, że urzędnik widział już niejedno podobne zachowanie, więc nie ma mi za złe niemal całkowite ignorowanie jego osoby. Oderwanie się od siebie oraz złożenie podpisu wydaje się tak skomplikowane, że robię to jakoś tak bezwiednie, pokierowana przez innych. Oddycham zatem z ulgą, gdy na dywanie z niebieskich niezapominajek zostajemy już sami - jedynie z promieniami słońca muskającymi skórę, delikatnym wiatrem chłodzącym gorące z emocji policzki. Na darmo, bo kolejny, intensywniejszy niż poprzedni pocałunek na nowo pobudza zmysły, zalewając mnie kolejną falą wewnętrznego ciepła. Przyjemnego, mogącego trwać w nieskończoność, ale niestety - nie możemy rozbić tu namiotu i zostać w tym miejscu na wieczność. Spomiędzy ust wydobywa się więc westchnięcie, ale lekkie, pełne zadowolenia. - Jestem kobietą, gubię się co chwilę - stwierdzam z rozbawieniem. Pewnie jeszcze sama poszłabym na wschód, zamiast na zachód. Nie zdziwiłoby mnie to ani odrobinę. - Mhm - mruczę trochę nieprzytomnie, nim karcę się w myślach. Zbierz się do kupy, Pom. - Powiedz, że to beza z kremem. Najlepiej beza z kremem i ogórkiem. To beza z kremem i ogórkiem, prawda? - paplam głupiutko, ściskając mężowską dłoń, żeby poprowadził nas do świstoklika. Wszystko po to, żeby poczuć znajome uczucie w żołądku oraz zostawić malownicze Weymouth takim, jakie było. Jakby nic się nie zmieniło, chociaż zmieniło się dosłownie wszystko.

zt. x2



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Łąka pamięci [odnośnik]12.01.21 15:38
01.09

Pojawiła się na łące jako jedna z pierwszych, niespodziewanie, bo przecież miała chyba najmniej możliwości na to, by przedostać się na miejsce spotkania szybko. Właściwie do ostatniej chwili nie miała pojęcia, gdzie Gwendolyn je zaplanowała. Może to i lepiej, że znała mało szczegółów, a co za tym idzie - nie miała większej ilości spraw, które musiałaby ukrywać przed Michaelem i Hannah. I tak ciężko jej było nie wspomnieć im o planie, ale w tej kwestii całym sercem zgadzała się z Gwen - gdyby wiedzieli, z pewnością by się zdenerwowali, może nawet zakazali. Nie zrozumieliby ludzkiej potrzeby podjęcia jakichś działań, nie wtedy, kiedy wypływałaby ona z jej strony - słabej, niemagicznej Kerstin, która nie miała najmniejszych szans w obliczu wojny. Niczego nie mogła poza powtarzaniem w kółko tych samych monotonnych czynności, w lecznicy, w domu, w ogrodzie, nie rozmawiając niemal z nikim, rzadko kiedy podnosząc wzrok, noce spędzając w pokoju Justine, wtulając się w jej poduszkę i płacząc.
Koniec końców, nie sądziła, aby cokolwiek podejrzewali - nic w tym przecież nie było dziwnego, że jest nieobecna, cicha i ponura, prawda? Nic nadzwyczajnego, że dużo czasu spędzała zamknięta we własnych myślach, że wracała wieczorami z lecznicy jakoś mozolniej, zrezygnowana.
W rzeczywistości spotykała się w Dolinie Godryka z Gwendolyn, i dlatego wracała później, ale skoro nikt nie pytał, to nie mówiła. W ostatnim czasie wszyscy byli przecież piekielnie zajęci - i ona również. To, że nie nadawała się do walki, bo brakowało jej umiejętności i odwagi, nie oznaczało, że nie miała w sobie dość determinacji, aby zrobić cokolwiek, co mogłoby ich przybliżyć do zakończenia tej obrzydliwej wojny. Właściwie, gdyby nie Gwen i jej niemożliwa do zabicia niczym wiara w sprawiedliwość, pewnie by na to nie wpadła. Ale skoro któregoś dnia późnego sierpnia przyjaciółka rozpoczęła ten temat - że przecież nie trzeba było tylko atakować, że tyle było ludzi niezdecydowanych, że prawdę można było głosić na wiele sposobów i bezstronnie - to i Kerstin zaczęła się nad tym zastanawiać poważnie, rzucając ostatecznie (i trochę bezmyślnie) że w trzydziestym dziewiątym alianci zamiast bomb zrzucali w Niemczech ulotki. A Gwendolyn to podłapała i w ten sposób zaczęły dyskutować nad planem magicznym. Pokojowym.
Którego szanse powodzenia nie były wcale tak wysokie, jakby sobie Kerstin życzyła, ale przynajmniej miała coś więcej do roboty niż zamykanie się w pokoju. I czuła dumę, że w końcu to ona podejmie inicjatywę.
- Dziękuję za pomoc, panie Łapserdak - wymamrotała do skrzata, który pomógł jej przenieść się na rozległą łąkę. Nogi miała dalej jak z waty, ale teleportowanie się ze skrzatem było jakoś przyjemniejsze niż te wszystkie świstokliki, po których zawsze kończyła na tyłku.
Ścisnęła skrzata pożegnalnie za małą rękę, a potem wyciągnęła z torby koc i strzepnęła go, rozkładając na wilgotnej trawie. Usiadła po turecku i czekała. Na Gwen, na pana Bojczuka; zdążyła go raz poznać, a teraz zgodził się im pomóc. Na Isabellę, którą zdołała namówić, bo potrzebowała kogoś, kto będzie ją krył w lecznicy, gdy będzie wymykać się z Gwen. Pannie Presley ufała jakoś najbardziej z pracujących tam uzdrowicieli (czy może raczej - najmniej się jej obawiała), a choć nie spodziewała się, że ich pomysł przypadnie jej do gustu tak mocno, że będzie chciała im towarzyszyć, uznała to za dobry omen. Na spotkaniu zjawić się mieli jeszcze też inni czarodzieje namówieni przez Gwendolyn.
Może gdyby to był inny miesiąc, inny dzień, stresowałaby się mocno koniecznością przemawiania przed grupą obcych i dyskutowania z nimi o tak ryzykownej operacji.
Żal i poczucie niesprawiedliwości doskwierały jej jednak zbyt mocno, siedziała więc spokojnie, w niewyprasowanej sukience, z włosami rozwichrzonymi wiatrem, łapiąc na palec wędrującego po źdźble żuczka i czekając.
Może jeżeli przybędą dość szybko, to nie zdąży się rozpłakać. Ostatnio miała do tego tendencję za każdym razem, gdy zbyt długo przebywała samotnie.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
wake up
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Łąka pamięci [odnośnik]12.01.21 15:40
Niezapominajki zdobiły polanę, którą wybrali na pierwsze wspólne spotkanie. Łąka pamięci zdawała się miejscem odpowiednio oddalonym od ludzi i odpowiednio symbolicznym, choć gdyby nie wiedza innych, Gwen nie miałaby pojęcia o jej istnieniu. Nigdy nie była na Festiwalu Lata, którego w tym roku miało nie być.
To jednak nie musiało przecież oznaczać, że na łące nie wydarzy się nic godnego wspominania w przyszłości. Spotykali się w mniejszym, ale przecież wcale nie mniej wartościowym gronie. Przeciwnie. Teraz łąka miała być świadkiem nie tylko opowieści miłosnych, ale też tych o wojnie, poświęceniu, bohaterskich i niepotrzebnych śmierciach. To były ważne historie, które musiały zostać opowiedziane w odpowiednim miejscu.
Aportowała się bezpośrednio na łące. Gdy wszyscy przybędą ktoś bardziej biegły w urokach od niej powinien zabezpieczyć to miejsce przez teleportacją innych. Tak na wszelki wypadek. Teraz jednak wszyscy musieli się zebrać. Odziana w dość surową sukienkę w kratę, z włosami spiętymi na tyle głowy, prędko wypatrzyła, że nie była tu sama. Kerry dotarła na miejsce pierwsza.
Natychmiast ruszyła w jej stronę, aby przytulić ją na powitanie. Położyła jej ręce na ramionach:
Kerry, jak się trzymasz? Łapserdak przeniósł cię bez problemu? – spytała, zerkając na skrzata Johnatana. Ten to miał szczęście, że takie stworzenie chciało z nim związać swój los. – Wszyscy zaraz powinni się pojawić, nie martw się. Czekaj, ty znasz Marcellę i Floreana czy nie? To dobrzy ludzie, Florean miał przed wojną własną lodziarnię – mówiła, wiedząc, że pewnie to ona jest tu najbardziej zestresowana. Gwen znała (mniej lub bardziej) właściwie wszystkich, którzy mieli pojawić się na polanie.
Zamilkła na chwilę, po czym wskazała pieniek:
Chodź, usiądźmy tam. – Wzięła pannę Tonks pod ramię, żeby nie śmiała odmówić. – Nie wiem, czy to pomoże Justine… ale och, jeśli możemy cokolwiek zrobić to właśnie to – dodała, choć mówiła bardziej do samej siebie, niż do niej.
Nie miała pojęcia, czy ten plan się w ogóle sprawdzi i, czy aby na pewno przyniesie odpowiednie efekty. Bała się też, że pożyczonym sowom może stać się krzywda. Albo, że ktoś dowie się o udziale Kerstin albo Johnatana. Jasnowłosa nie miała przecież w razie czego, jak się bronić (chociaż ona na pewno nie pozwoliłaby jej zrobić krzywdy, na ile tylko pozwalały jej umiejętności!), a Johny nie chciał być bezpośrednio wplątywany w działania wojenne. Co prawda to miały być jedynie pokojowe działania, ale poplecznicy Czarnego Pana nie słynęli z cierpliwości oraz delikatnych posunięć.
To jedno chyba jednak naprawdę mogła zrobić. W tym jednym mogła – mogły – pomóc, skoro Zakon mimo jej usilnych starań wcale nie do końca chciał wplątywać ją w bardziej zaawansowane działania. Czy dobrze? Może i tak, choć Gwen naprawdę nienawidziła uczucia, że robi mniej, niż mogłaby. Przecież posiadała różdżkę, nie bała się jej używać. Nie była gorsza od innych w Oazie.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Łąka pamięci [odnośnik]12.01.21 15:45
Ach, łąka pamięci; miejsce, które na przestrzeni czasu smakowało cudownych, miłosnych historii rzucanych na wiatr przez upojone słodkim alkoholem gardła uczestników Festiwalu Lata, być może jednego z najwspanialszych wydarzeń w przeciągu całego roku - pełnego miłości, tolerancji i braterstwa. Teraz zabrakło tradycyjnych tańców, wianków oraz tego wspaniałego, beztroskiego klimatu. Choć tegoroczne lato rozpieszczało nas wyjątkowo wysokimi temperaturami, to i tak zdawało się nad wyraz smutne i dołujące. Przeklęta wojna... W każdym razie aportuję się niedaleko polany i przedzieram przez okoliczne krzaki, które brutalnie chwytają się mojego odzienia - Nosz kurwa - mruczę pod nosem, wyciągając z włosów pojedyncze gałązki, dopiero po chwili rzucając okiem naokoło - niektórzy już zdążyli się zebrać, a pośród uroczych sylwetek znajomych panienek dostrzegam poczciwego Łapserdaka; zgodziłem się pożyczyć go Gwendolyn, żeby pomógł przetransportować na miejsce tych, którzy mogliby mieć największe problemy z dotarciem... to znaczy, on zgodził się pomóc, bo raz - nie umiał odmawiać (musimy nad tym popracować), a dwa to była iście szlachetna sprawa. Nie wiedziałem czy to cokolwiek da, ale podobała mi się sama idea - pacyfistyczna, antywojenna, bez obierania stron - ani nie antyrządowa, ani przeciw buntowniczym działaniom rebeliantów, mająca na celu uświadomić ludzi, że to działania wojenne są złe, a nie idee, o które walczą - Dzień dobry Gwen - witam się z przyjaciółką, przystając w pobliżu i przenoszę spojrzenie na drugą dziewczę, rozpoznając w jej twarzy pannę, którą na początku lata spotkałem na plaży - Aaa, Kerstin, tak? - uśmiecham się, ostatecznie zwracając do skrzata - Dziewczyny były dla ciebie miłe? - pytam i chociaż jest to pytanie czysto retoryczne, Łapserdak zaczyna swój wywód - że owszem, panienka Kerstin taka miła (skradła jego małe serduszko już samym tym, że zwracała się do niego per pan), Łapserdak cieszy się, że mógł pomóc; słodkie. Zajmuję jeden z wolnych pieńków - Czekamy jeszcze na kogoś? - pytam, bo nie wtajemniczono mnie ile właściwie osób bierze udział w tym tajemniczym przedsięwzięciu.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Łąka pamięci
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach