Wydarzenia


Ekipa forum
Sabat, 1952
AutorWiadomość
Sabat, 1952 [odnośnik]23.09.15 18:13
First topic message reminder :

Dusił się obecnością tylu ludzi w jednym miejscu i chociaż gospodarze otworzyli przed nimi podwoje swojej rezydencji, udostępniając liczne pomieszczenia z salonami i salami bankietowymi na czele, Colin nie był w stanie znaleźć miejsca na tyle spokojnego, by móc przez chwilę odpocząć. Jego cokolwiek niepewna pozycja w świecie szlachty przynosiła jednak sporą korzyść - nie każdemu musiał podawać rękę i nie przed każdym skłaniać głowę w jakimś absurdalnym geście równości lub, jak zapewne niektórzy sądzili, nawet geście poddaństwa. Teraz, w czasie Sabatu, arystokratyczny spęd zyskiwał swoje apogeum, a kulminacja szlacheckiej błazenady budziła w Colinie coraz większy wstręt. Nie mógł jednak odmówić uczestnictwa w tym zlocie, po raz kolejny wymawiając się nieistniejącą chorobą; jeśli chciał umacniać swoją pozycję i tworzyć wokół siebie grono - och, nie, zdecydowanie nie przyjaciół - ludzi, którzy byliby mu pomocą w prowadzonych interesach, nie powinien się tak jednoznacznie separować od swoich szlacheckich znajomych. Jeden wieczór nie był zbyt dużym poświęceniem wobec zysków, jakie mógł dzięki temu osiągnąć, a pieniądze które posiadał, chociaż stanowiłyby łakomy kąsek dla łowców posagów - oczywiście gdyby kiedykolwiek miał nieprzyjemność posiadać córkę - mimo że przydatne w wielu sprawach, nie mogły zastąpić pozycji, jaką dawała przynależność do szlachty. Pełna przynależność, zaakceptowana przez arystokratów, którzy póki co wciąż postrzegali go jako buntownika z wyboru. I choć do tej pory mu to nie przeszkadzało - wszak przebywanie w rezydencji w Inverness nie niosło za sobą żadnych przykrości, wręcz przeciwnie - teraz miały nastąpić czasy zupełnie odmienne.
Krążył więc między stolikami, parami i grupkami osób, które rozmawiały ze sobą przyciszonymi tonami lub wręcz przeciwnie, roztaczając wokół absurdalny harmider; wymijał młode i nie całkiem młode panny z arystokratycznych rodów, dla których był to niekiedy pierwszy Sabat i pierwsza okazja, aby wyhaczyć odpowiedniego męża - a właściwie okazja dla ich ojców, bo one same za wiele nie miały do powiedzenia. Uśmiechał się uroczo, kłaniał uniżenie, całował wierzchy niewieścich dłoni, dopiero teraz dobrze się bawiąc; kobiece towarzystwo było sporym zadośćuczynieniem arystokratycznego zaduchu. Nie omieszkał zresztą tego wykorzystać, w szybkich rozmowach podkreślając swój kawalerski stan i obserwując, jak dziewczęce oczy nagle błyskają nowym światłem zainteresowania, a ich ojcowie lub matki, zawsze ktoś im bowiem towarzyszył, ożywiają się chorobliwie. Być może z kilkoma z nich zawrze bliższą znajomość, odwiedzając ich majątki, zastanawiając się nad zmianą kawalerskiego stanu, który wbrew pozorom zaczął mu już dokuczać.
Jako mężczyźnie wiele rzeczy uchodziło mu na sucho, jednak liczne romanse - a na pewno liczniejsze, niż przewidywała nawet bardzo liberalna arystokratyczna etykieta - mogły niedługo zniszczyć jego reputację jako człowieka odpowiedzialnego, stonowanego i znającego się na interesach, jednak nieszczęśliwego w miłości. Minął kolejną ogromną salę pełną obrazów, które łypały na gości z góry, szepcząc coś między sobą; strażnicy historii i tradycji, wielowiekowe przyzwoitki, niechętnym okiem patrzące na wszelkie przejawy niemoralności, gdy młodemu szlachcicowi omsknie się wzrok, wędrując wręcz nieprzyzwoicie w wycięcie kobiecego dekoltu. Być może dlatego Sabaty miały swój własny narzucony styl i własne wymagania co do ubiorów? Może te bardziej nowoczesne matrony organizujące przyjęcia specjalnie narzucały styl krzykliwy, ledwie mieszczący się w etycznych standardach, by wszelkim młodzieńcom dać nacieszyć oczy kuszącymi kobiecymi walorami? Parsknął śmiechem w myślach, przechodząc do mniejszego pomieszczenia, w którym kręciły się tylko dwie osoby, a trzecia, wbita w elegancki czerwony fotel z miękkim oparciem, w którym przyjemnie byłoby się zapaść, obserwowała ich nieco znudzonym spojrzeniem. szybkie spojrzenie na przeciwległe drzwi, za którymi widniał kolejny wielki salon wystarczyło, by Colin uznał - chociaż chwilowo - obecne pomieszczenie za odpowiednie na moment odpoczynku i oddechu przez kolejną porcją czarujących uśmiechów i słownego płaszczenia się przed ich ekscelencjami, których nazwiska zapamiętywał równie szybko, jak były mu przedstawiane.
- Pan pozwoli - powiedział, wcale nie czekając na pozwolenie, ale egzamin z pozorów uprzejmości i dobrego wychowania wciąż zdawał na piątkę z plusem. Sąsiedni fotel był ustawiony w idealnej symetrii z tym, w którym siedział nieznajomy, a popielnica na stoliku leżała na jego absolutnym środku, jakby domowe skrzaty wszystko ustawiały pod linijkę, czemu Colin wcale by się nie zdziwił. Gdyby nie ogień z kominka i świece płonące na ścianach, pomieszczenie tonęłoby w ponurej ciemności, pozbawione okien i dostępu zewnętrznego światła.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley

Re: Sabat, 1952 [odnośnik]04.10.15 21:14
Dopuszczał do siebie istnienie jednostek, które działając wyłącznie na własną szkodę nie zgadzały się z jego opiniami. Avery wydając sądy cechował się nadzwyczajną rozwagą i nie mylił się. Zarówno w kwestiach uregulowanych materialnie, jak i koncepcjach metafizycznych i ulotnych. Nie żądał, aby mu przyklaskiwano, lecz każdego, kto nie zgadzał się z jego słowami, uważał za głupca o wyjątkowo niskim, należałoby powiedzieć, kobiecym ilorazie inteligencji. Tocząca się zaciekle wojna między zwolennikami ciała i duszy toczyła się gdzieś poza granicami percepcji Samaela, który już dawno wytypował zwycięzcę tego starcia. Nie miał żadnych wątpliwości o wyższości umysłu, tworu nadal nieznanego, niesprecyzowanego, nieukształtowanego oraz niezwykle elastycznego. Avery nie potrafił wyobrazić sobie większej przyjemności od tej, kiedy rozwierały się przed nim podwoje, chroniące dostępu do myśli, będących zaś źródłem niezmierzonej potęgi. Zagarniając dla siebie ciało, korzystał jedynie z tego tworu: płaskiego, podrzędnego, podobnego sobie wytworu mechanicznej prokreacji, zawsze reagującej identycznie na jego stymulację. Penetrując umysł, z rozkoszą wychwytywał drobne zmienne, bodźce niemalże niewyczuwalne, ale chorobliwie nakręcające. Zwierzęcy strach połączony z niemoralnym podnieceniem oprawcą, prawdziwe przerażenie szukające ratunku w płonnej nadziei, ostra determinacja, przekształcająca się w bezwolne otępienie… Myśli kipiały całą gamą emocji, prawdziwie otwierały przed nim ofiary. Wdzierając się w głąb ich jestestwa, obnażał je dotkliwiej i boleśniej, niżby dokonał tego gwałtem cielesnym. Zapewniając tym sobie maksimum przyjemności i spełnienia, zaczerpniętego z ponurej bliskości, okupionej stłamszeniem słabszej osobowości, całkowitą jej degradacją oraz poddaniem dehumanizacji. Zignorował więc ponownie bluźniercze (naprawdę występował przeciw niemu) słowa Fawley’a, delektując się jednak ich usłużnym dźwiękiem. Jeśli Colin powziął decyzję, aby przed nim uklęknąć, postanowił łaskawie ofiarować mu ostatnie chwile niezależności, choć przypominały raczej żałosne podrygi dogorywającego skazańca. Pragnął lekcji? Nauki, aby odróżniać butę od dumy i arogancję od pewności siebie? Może potrzebował wskazówek, jak sprawić, żeby to inni chylili przed nim kark? Avery’ego nie obchodziły pobudki Colina, liczyła się jedynie jego gotowość i zdecydowanie na wkroczenie do brudnego i brutalnego światka, rządzącego się własnymi prawami. Samael nie poważał zbytnio sztampowych szlachciców, chlubiących się wyłącznie nazwiskiem oraz koneksjami. Publiczne pobrzękiwanie galeonami uchodziło według niego za brak klasy i obrazę dla wszystkich szanujących się arystokratów. Tych prawdziwych, czyniła bowiem maniera, gest oraz odpowiednie obycie, tak jak właściwą miarę szlachectwa stanowiła wrodzona godność oraz epatowanie wewnętrzną siłą. Błękitna krew wymagała i dlatego Avery postanowił zgodzić się na ten układ, żeby dobroczynnie, niemal charytatywnie udzielić Colinowi korepetycji z etykiety. Nie żądając w zamian nic, prócz tego, co już otrzymywał – obietnicy poddaństwa, tak wyraźnie rysującego się w oczach mężczyzny. Fawley naprawdę się postarał, uderzając w jego próżność i odwołując się do tej największej wady (?) Samaela. Który wciąż uśmiechał się uprzejmie, obserwując pierzchających gości, jakby w obawie, że pierwszy brzask słońca przenikający zza kotar, mógłby ich zmienić w zimne, nieczułe głazy. Teraz, kiedy znajdowali się w salonie sami, miał znacznie szersze pole do popisu, jakie winien od razu wykorzystać, lecz wolał wystawić Colina na pierwszą z licznych prób. Cierpliwość była cnotą, którą cenił i jakiej wymagał od swoich protegowanych. Ci zaś musieli liczyć się z powściągliwością mentora – podobnie jak Fawley – nie będąc jeszcze w pełni ukształtowanymi partnerami do inteligentnej dysputy. Stąd zignorował Colina, jedynie lekko unosząc brew, niepomiernie zdziwiony tak niską klasyfikacją gatunku i płynnym przejściem od traktatów o wychowaniu sobie kobiet do ewolucyjnej teorii Darwina i z gracją podniósł się z fotela, wyraźnie sugerując, iż zaszczyt konwersacji powoli dobiegał końca.
-Oni – owszem – rzekł, nachylając się ku niemu i niedbałym gestem, ukazując schodzących z parkietu maruderów: mężczyzn w rozchełstanych koszulach i zarumienione kobiety w lekko przekrzywionych eleganckich kapelusikach, aż krzyczących o dopowiedzenie historii, jaka miała miejsce chwilę temu w różanych krzewach z tyłu ogrodu. Fawley był prymitywem identycznym, ograniczonym jeszcze pojęciem rozkoszy chwilowej – tę zaś winien odbierać falami, a nie zadawalać się wyłącznie jej dalekim echem. Miał szczery zamiar mu to wyłożyć, aczkolwiek już nie teraz, nie w tym momencie. Północ już dawno wybiła – silny uścisk dłoni zakończył prowadzoną przez nich grę, a jego nieznaczne przedłużenie zapowiedziało interesujące preludium następnego spotkania.

/zt


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Sabat, 1952
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach