Wydarzenia


Ekipa forum
Stoliki w pobliżu wejścia
AutorWiadomość
Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]18.09.15 16:37
First topic message reminder :

Stoliki w pobliżu wejścia

★★
Stoliki dla gości znajdujące się tuż obok wejścia do pubu, wobec czego łatwiej tutaj o wolne miejsca ze względu na wchodzących, jak i wychodzących czarodziejów; wszak każdy woli napić się w spokoju. Za niezbyt czystej szyby można oglądać mugoli śpieszących przed siebie i całkowicie obojętnych na obecność Dziurawego Kotła. Tylko czasami jeden z nich przystanie zaszokowany, lecz po chwili potrząśnie głową i wróci do swoich spraw.

Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]16.01.16 19:48
Co ona najlepszego wyprawiała? Częstotliwość, z jaką odwiedzała podobne przybytki zaczęła robić się niepokojąca. Nigdy nie wchodziło jej to w zwyczaj, by się pojawiać w takich miejscach. Zbyt dobrze bawiła się na trzeźwo, odurzając się adrenaliną, by otępiać się alkoholem. Ale chyba w końcu nadszedł czas, w którym musiała się znieczulić. Zupełnie tak, jakby zapomniała, że przecież oddzielała się od świata pancernym murem - co mogło na niego wpłynąć, by nagle miało ją cokolwiek obchodzić?
Bez wątpienia coś się w niej zapadało - może to cegły z tej wyimagowanej przesłony, a może to forma, którą zaprzepaszczała sobie z każdą kolejną szklanką. Nie bez powodu odmawiała sobie zazwyczaj podobnych trunków, walcząc o najwyższą wydolność. Niełatwo było być najlepszym. Okropnie za to było odsuwać się w cień. Obserwować, jak z każdą chwilą traciło się kolejne atuty w czyichś oczach. Bo czy to nie na wrażeniach opierało się wszystko? Dostała się do drużyny, bo dostrzeżono w niej coś więcej. Ponadprzeciętność. Dopingowano jej, bo miała charyzmę. A Rudolf Brand kiedyś patrzył na nią inaczej, bo... Dlaczego właściwie?
Ech, bez wątpienia jednak w oczach zebranych osób musiała przedstawiać się żałośnie. Samotne sylwetki w barach zawsze sprawiały takie odczucia. Duma jej nie pozwalała na pozycję, która potwierdzałaby takie okrutne przypuszczenia. Dlatego siedziała wyprostowana, napięta, z podniesioną brodą, z oczami utkwionymi w jakimś woluminie. Nawet nie starała się udawać, że jej mowa ciała wyraża jakąkolwiek otwartość. Nie podnosiła wzroku i nie reagowała na to, co działo się w pomieszczeniu, jakby od tego zależało jej życie. Bo jakikolwiek wyraz zainteresowania otoczeniem mógł przyciągać spojrzenia i zasugerować komuś, że potrzebowała towarzystwa.
To były prawdopodobnie ostatnie chwile, w których zachowywała swoją godność. Z każdą przewróconą stroną pozwalała zmarszczce na czole się powiększać, a sama wyrażała coraz to większe zdenerwowanie. Przestała kontrolować też liczbę opróżnionego szkła, a podobna lekkomyślność mogła skończyć się tylko w jeden sposób. Tylko czekać, aż zacznie się powoli obniżać na fotelu, dodając do swej groteskowej postaci coraz więcej dramatycznej nuty.
W pewnym momencie wyciągnęła z kieszeni szaty pióro, pochyliła się do przodu i położyła tom na stole, zaczynając kreślić po jego stronach z pasją, prawie w histerycznym wyrazie. Czasami myślała, że wpada w obłęd. Czuła się tak abstrakcyjnie lekko, mimo że praktycznie widziała kulę, która ciążyła jej przy kostce i ciągnęła na dno. Jak szaleniec, odnajdywała dziwny humor w tej sytuacji. Ale mimo to nie wyglądała ani trochę wesoło.
Bliżej nieokreślony i niewidoczny sygnał kazał jej przestać po przekreśleniu czterech kartek i wyrwaniu połowy z nich z kajetu. Wyprostowała się ponownie jak struna, sztywno, i przesunęła wzrokiem po sali. Wstała, chwytając książkę pod pachę, by, przechodząc, wrzucić ją do kominka. Patrzyła tylko przez chwilę jak trawił ją ogień, bo, oprzytomniała, powróciła do swojej wyćwiczonej, obojętnej miny i przeszła między stolikami, by zająć miejsce przed barem. Zostawiała za sobą coś więcej niż tylko wygrzany fotel.
-To samo.-powiedziała do barmana, wychylając się do przodu, gdy opierała łokcie na blacie. Dłonie już wyciągała po szklankę, którą chwilę później dostarczył w jej ręce wierny polewacz. Zanurzyła usta w cieczy, jakby z lekkim utęsknieniem i ulgą, gdy w buzi poczuła ten ostry smak.
Wolnym krokiem postąpiła o kilka kroków w kierunku wyjścia, by przysiąść przy jednym z wolnych stolików i wbić wzrok w widok za oknem. Obserwowała, jak deszcz spływa po szybie i przysłuchiwała się cichemu szumowi spadającej wody. Odnalazła to odczucie za dziwnie kojące.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]16.01.16 21:55
|koniec października

Jeszcze nie czuć w powietrzu zapachu zimy, ale lato jest już tylko wspomnieniem. Teraz wszędzie króluje jesień. Można ją spotkać w każdym zakamarku Londynu niezależnie, gdzie człowiek się uda. Nie można przed nią uciec. Swoimi nieustającymi wilgotnymi mżawkami moczy włosy i odzienia spieszących się do swoich miejsc przeznaczenia przechodniów. Wysysa z wszelkiej przyrody życie. Bezlitośnie odbiera liściom ich wspaniały zielony kolor, a niebu jego królewski błękit. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć panuje szarość. Słońce coraz rzadziej wynurza się zza chmur jak gdyby zniechęcone odejściem swego ukochanego lata, a krople deszczu to łzy wylane za kochankiem. Nastrój iście przygnębiający, nie bez powodu utworzono termin jesiennej depresji. Można by więc uznać taki czas za okres posuchy dla artystów. Wszystko jest obojętne, zmatowiałe, wypłukane i mdłe, jak posiłek, do którego zapomniano dodać soli. Sam przyglądam się temu wszystkiemu odrobinę inaczej.
Chociaż podczas tej pory roku moje ukochane gwiazdy mogę widywać zdecydowanie rzadziej to nie potrafię darzyć jej niechęć. Mam wrażenie, że wydobywa ona z ludzi wszystko, co najbardziej ludzkie. Pozwala umęczonym codziennością obywatelom utożsamić gnębiące ich lęki z aurą za oknem. Nikt nikogo nie poucza za brak humoru czy dziwną melancholię w oczach. Rysy ludzkich twarzy nabierają wtedy ostrości, jak gdyby schyłek roku był wybitnym rzeźbiarzem, który za pomocą swojego dłuta ukazuje pierwotne piękno i naturalność duszy na twarzy. Wszystko na wyciągnięcie ręki.
Dlatego nie potrafiłem usiedzieć w domu. Nie potrafiłem dłużej ignorować tego cichego głosiku w głowie, który uparcie chciał skusić mnie do sięgnięcia po ołówek. Walczyłem z nim, ale chyba bardziej z przyzwyczajenia niż z rzeczywistej potrzeby stawienia oporu. Ta świadomość zaczęła tlić się we mnie w dniu pogrzebu męża Zaima, gdy spotkałem drobną, ale temperamentną Selinę Lovegood. Udało mi się oprzeć pokusie, aby po powrocie do domu uwiecznić na płótnie jej twarz, ale ten obraz często pojawiał się w moich myślach. Przyłapywałem się na rozważaniu, jakich odcieni użyć, aby oddać grę promieni słonecznych na jej skórze. Zdecydowałem się więc na mniejsze zło. Chwyciłem szkicownik oraz ołówek i pomknąłem w miasto. Nie zwracałam zbytniej uwagi na panującą pogodę, chociaż deszcz uporczywie próbował zamazywać moje rysunki.
Rysunki, których było mnóstwo. Nie mogłem się powstrzymać, ale tak długa przerwa w tym zajęciu sprawiała, że moja dłoń pracowała wręcz niezależnie od woli. Najpierw przemierzałem ulice przyglądając się niezwracającym na mnie uwagi przechodniom, a potem chroniłem się w jakiejś bramie, aby móc przelać te widoki na papier. Brak parasola sprawił, że woda z włosów i brody kapała coraz bardziej wartkim strumieniem i dopiero frustracja tym wywołana sprawiła, że postanowiłem się w końcu osuszyć. Szczęśliwym trafem znalazłem się blisko Dziurawego Kotła, więc pomknąłem do środka łasy jego ciepła.
- Whiskey z lodem, na dwa palce, proszę - rzuciłem do barmana sadowiąc się na jednym z wolnych stołków i zrzucając przemoczony płaszcz. Był tak mokry, że suchość mojego swetra zakrawała o cud. Machnął różdżką, aby zmienić ten stan rzeczy i w oczekiwaniu na trunek rozejrzałem się z ciekawością po wnętrzu. Dopiero wtedy ją zauważyłem. Siedziała obok okna, odwrócona profilem do mnie, ze spojrzeniem wbitym w szybę. Zdziwił mnie ten brak naturalnej zawziętości, którą miałem zaszczyt podziwiać podczas naszego pierwszego spotkania. Wyglądała na... samotną. W pierwszym odruchu chciałem sięgnąć po ołówek, aby utrwalić ten niecodzienny widok, ale powstrzymałem się. Nie chciałem być złodziejem jej prywatności, nie chciałem, aby uznała mnie za wroga. Musiała mieć powód, dla którego ubierała tę nieprzeniknioną maską w towarzystwie innych. Gdy odebrałem od barmana szklankę postawiłem sobie cel. Odkryć prawdę i uzyskać jej zgodę, aby to uwiecznić. Wstałem od baru i podszedłem do wolnego krzesła na przeciwko niej.
- Można się przysiąść? - spytałem. Nie czekałem na zgodę, bo wiedziałem, że czeka mnie odmowa. Zawiesiłem płaszcz na oparciu, po czym usiadłem, a krzesło potwierdziło wykonanie tej czynności jękiem pod moim ciężarem. Położyłem szkicownik na stole, a obok niego pełną wciąż szklaneczkę. Gra rozpoczęta.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]16.01.16 23:26
Wprawny obserwator zauważyłby, że jej klatka ciągle podnosiła się szybko, jakby miała za sobą dopiero co bieg na milę. Nie ruszała się jednak z tego baru ani o cal, a jedynym wysiłkiem, jaki podjęła, było pokonanie tych kilku kroków. Z jakiegoś powodu nogi jej ciążyły, mimo że alkohol znieczulił ją na tyle, że nie miała w nich za wiele czucia. Wolałaby pokonać jakąś drogę. Mieć wyznaczony start i metę, do której mogłaby dobiec i zakończyć swój bieg. Czuła się bardziej jakby brodziła w ciemnej toni, która nie miała końca, a z każdą chwilą zatapiała się coraz bardziej, aż straciła grunt pod nogami. I miała wrażenie, że już dłużej nie da rady się utrzymać na powierzchni. Bo... może powinna pozwolić głowie znaleźć się pod wodą? Zanurzyć się w końcu w epicentrum własnych uczuć, dać bólowi boleśnie wtargnąć w płuca, zatrzymać serce, uśpić mózg... I tylko w ten sposób to mogło się skończyć. Bo jak mogła od tego odejść? Jak mogła to zatrzymać? Nie było liny, która ciągnęła za sobą ciężar, którego mogłaby się pozbyć. W życiu nie czuła takiej frustracji. Nigdy nie była taka bezsilna. Taka nieostrożna.
Świat nie był dla niej taki poetycki. Może byłoby jej łatwiej, gdyby każdy element byłby przepiękną, kwiecistą metaforą, która ubierałaby prostą rzecz w otoczkę miliona słów. Może któreś z tych określeń pomogłoby jej zrozumieć naturę pewnych spraw. Prostota i oszczędność w przypadku uczuć nie miała żadnego zastosowania. A tak widziała tylko szarość. Granitowe kostki na ulicy. Betonowe budynki. Ciemne odzienia przemieszczających się osób. Bure niebo. I brak słońca, którego nieobecność dodawała depresyjnych barw. Dopiero później zapaliły się blade lampy uliczne, które wcale nie przyczyniały się do adycji dodatkowych kolorów okolicy. Może faktycznie to tylko atmosfera jesieni tak na nią działała. Spuściła na moment gardę i dała się złapać prozaicznemu, pogodowemu przygnębieniu. Czy to nie byłoby łatwiejsze? Chciałaby, żeby to sprowadzało się do tego. Wystarczyłoby wtedy wyjechać na drugi kraniec świata, gdzie lato rozkwita w pełni, nacieszyć się radosnymi promieniami słońca i naładować się energią. I może powinna.
Pozwoliła głowie odchylić się nieco do tyłu, by zetknęła się ze ścianą, gdy kontemplowała w dalszym ciągu to, co działo się za oknem. Na moment jakaś sylwetka przesuwająca się przed nią zasłoniła jej widoki, ale nie skupiała na niej wzroku, właściwie... wcale nie patrząc. Myślami była gdzie indziej. Tak samo jak obecnością. Co ona najlepszego sobie zrobiła?
Ocknęła się, mając wrażenie, że się udusi, jakby zapomniała na kilka sekund o oddychaniu. Rozejrzała się nerwowo po wnętrzu, chcąc poderwać się do góry. Złapała za podłokietniki krzesła, ciasno je obejmując. Chciała się od nich odepchnąć, ale jednocześnie palce tak ciasno się na nich zaciskały, jakby wcale nie miały zamiaru puścić. W pierwszej chwili w ogóle nie zarejestrowała obcej osoby, która znalazła się na przeciwko niej. Była głucha na głos, który prosił o przyzwolenie, mimo że nie miał zamiaru na nie czekać. Jednocześnie barwa, która dotarła do jej uszu, zamknęła jej na moment usta. Dopiero teraz, gdy przed nią siedział, skupiła na nim swój wzrok. Marszczyła czoło. Nie wyglądała do końca w ten sposób, jakby była wściekła. Bardziej jakby miała mu za złe, że wyrwał ją z zamyślenia.
Milczenie. Cicha analiza tego, co przed chwilą usłyszała. Przyglądała mu się zagadkowo, nie pozbawiając siebie jednak bezpośredniości, która była dla niej tak charakterystyczna.
-Co tym razem chcesz mi odebrać?-zapytała z zamiarem włożenia w głos pretensji i zimnej buty. A nie brzmiała nawet sucho. Było... cicho. Piła do róży, którą śmiał jej zebrać, gdy dzielili kilka chwil wspólnej konwersacji w ogrodzie. Chciałaby powiedzieć, że nie pamięta kim jest i poprosić o przypomnienie jego godności. Uniżyć go. Odjąć mu na wartości. Bo żadnej dla niej nie miał, prawda? Zwykły nieznajomy. Czego więc od niej chciał? Dlaczego przez tyle czasu posiadania wspólnych znajomych nie spotkali się ani razu, a teraz ten piekielny przypadek się powtórzył? Myślał, że tym mógł sobie u niej rościć większą przychylność? Tak czy siak był dla niej złodziejem.
Przesunęła wzrokiem po drodze, którą wyznaczyły mokre plamy. Wolno zmierzyła spojrzeniem jego - już suche - odzienie. W końcu utkwiła oczy w jego twarzy. Nieco zmęczone. A może upite? Sięgnęła na oślep po szklankę, nie przestając na niego patrzeć. Wolno ją przechyliła, mrużąc oczy.
-Wierzysz w przypadek, Leonard?-podjęła po chwili, jakby obojętnie, nie nawiązując na razie do niczego, podążając ruchem gałek za dłonią, która opuszczała szkło na blat stołu. Pozwoliła wzrokowi na moment spocząć.-Bo ja nie.-powiedziała po pauzie, by oprzeć brodę na dłoni. Dla efektu wzruszyła nawet ramionami, gdy twarz pozostawała względnie zrelaksowana.-Co ty tutaj robisz, co?-zapytała, pochylając się nieco nad stołem, nabierając podejrzliwości. Właściwie nic konkretnego nie chodziło jej po głowie. Nie wyglądała nawet na zaniepokojoną ewentualnym byciem śledzoną przez tego mężczyznę. Zobojętniała. Chyba naprawdę wypiła już nieco zbyt dużo.
Całą powagę przerwała czkawka, która zaatakowała ją nagle, obdzierając ją z wszelakiej godności. Zakryła usta dłonią, zwężając oczy w geście zirytowania odruchami własnego ciała.
-Nie śmie-ej się-ę śmia-ać.-ostrzegła go, próbując przełknąć tą cholerną, ludzką reakcję na alkohol.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]17.01.16 20:27
To nie kwestia poezji. Nigdy nie czytałem jej za wiele, to nie była moja działka. Ckliwe słowa, zawiłe metafory, wyolbrzymione oksymorony czy kontrastowe hiperbole, po co to komu? Nie rozumiałem tych wierszy, hymnów pochwalnych zawiłych uczuć. Nawet, gdy sam w końcu potknąłem się o miłość i wybiłem sobie na niej zęby. Nie potrafiłem chwalić mojej kobiety słowami, bo na świecie nie było żadnego słowa, które oddałoby jej piękno albo moje emocje względem niej. Być może jakiemuś poecie się udało, ale podchodzę do tego sceptycznie. Jestem człowiekiem czynu, tego nauczył mnie boks. Więc nawet w kwestii uczuć poruszałem się właśnie tą ścieżką. Okazywałem to, co czuję jak zwykły rzemieślnik. Przy pomocy moich ust, języka, dłoni. Chciałem, aby potrafiła to zrozumieć, aby nie miałam wątpliwości. Żadnych. Dlatego też malowałem. Obrazy od kiedy pamiętam pomagały mi w wyrażaniu nieokreślonego, tej namacalnej, ale trudnej do uchwycenia sfery. Pędzlem malowałem linie, które wcześniej dotykałem palcami i były to niesamowicie metafizyczne przeżycie.
Podobnie czułem się dziś na ulicach Londynu lawirując między przechodniami, gdy mogłem spoglądać na ich twarze, zaglądać w zmęczone oczy i utrwalać to na papierze. Kiedy człowiek sądzi, że nikt na niego nie patrzy jest najbardziej autentyczny, pozbawiony maski, którą w pocie czoła ubiera każdego dnia. Obojętnie jak delikatna i niezauważalna ona by nie była to wszyscy zakładamy ją wstając rano z łóżka. Nie zawsze malowaniu towarzyszą takie uczucia, ale ta wyjątkowo długa przerwa w tworzeniu sprawiła, że napawam się każdym szczegółem. Być może i panowała wszędzie mało zachęcająca szarość oblepiona nieustającą wilgocią deszczu, ale nie zniechęcało mnie to. Po raz pierwszy od dawna czułem się za dnia tak, jak gdyby spoglądał w niebo.
Ta przerwa mnie uwierała, nie chciałem jeszcze kończyć, ale resztki zdrowego rozsądku wciąż we mnie siedziały. Być może zacząłem się starzeć, przecież już teraz niektórzy młodzi przyglądają mi się jakbym był innego gatunku. Nie myślałam jednak o tym teraz, bo zupełnie inne emocje czaiły się w szarozielonym spojrzeniu panny Lovegood. Początkowo wyglądała na niezadowoloną, że jej przerwałem kontemplację samotności. Skłamałbym mówiąc, że spodziewałem się czegoś innego. Wstrzymałem się jednak z uśmiechem, który mogłaby zinterpretować na milion różnych, potrzebnych jej do wbicia mi szpilki sposobów. Ta chwila milczenia, która nas spowiła sprawiła, że poczułem lekką dezorientację. Jej czujne oczy nie zdradzały już żadnych emocji, więc nie mogłem się przygotować na to, co miało nadejść. Sięgnąłem więc po szklaneczkę i upiłem trochę przyjemnie rozgrzewającego trunku. Nie miałem pojęcia jak przemarzłem dopóki nie znalazłem się w tym ciepłym miejscu.
Tego się nie spodziewałem. Nie sądziłem, że zabranie tego różanego pąku było aż tak istotne i tak mocno zapadło jej w pamięć. Czyżbym uraził jej dumę nie oddając jej własności, która zresztą nawet nie była jej? Z uwagą dobrałem słowa, aby po raz kolejny nie wykopać pod sobą dołka.
- Trochę czasu, jeśli pozwolisz – odpowiadam spokojnym tonem, ale patrząc na nią z uwagą. Jeśli naprawdę nie będzie życzyć sobie mojego towarzystwa to zostawię ją w spokoju. Mam jednak wrażenie, że tylko testuje moją wytrzymałość. Selina chce sprawdzić na ile sobie może pozwolić po tym jak ostatnim razem okazałem się słabym materiałem do spychania w kozi róg. Doprawdy ciekawa kobieta. Zwłaszcza, gdy odzywa się po raz kolejny. Mam ochotę parsknąć śmiechem, ale tylko kiwam głową z niedowierzaniem. Naprawdę sądzi, że ją śledziłem? Owszem, myślałem o niej, nie posunąłbym się jednak do tego! Na brodę Merlina, widziałem ją tylko raz w życiu! Musi mieć duże mieszkanie, żeby pomieścić się w nim razem ze swoim napuszonym ego. I ona chce pouczać Benjamina? Przecież to zakrawa o hipokryzję.
- Nie za bardzo sobie schlebiasz? – pytam, po czym znów zwilżam wargi alkoholem i nagle szklanka okazuje się już pusta. – Miałem zajęcie – wskazuję leżący na stole szkicownik, na którym stawiam szkło. Może i wystawiałem swoje prace, ale były to doprowadzone do obsesyjnej perfekcji obraz, a niezmoczone deszczem szkice. Nie chcę, aby je oglądała oraz po raz kolejny próbowała okazać się lepsza ode mnie w sztuce, którą znam od podszewki.  
To czknięcie sprawia, że moje brwi unoszą się do góry, a jej słowa wywołują uśmiech na moich ustach. Całe napięcie sytuacji chwilowo gdzieś wyparowuje. Taktownie powstrzymuję się od śmiechu, ale ogólnej wesołości nie mogę, nie chcę, ukryć.
- Chyba wypiłaś już trochę za dużo – mówię tylko spoglądając na nią z rozbawieniem. Więc to, że panna Lovegood jest podpita nie oznacza, że spuszcza z tonu. To dobrze, czyni z niej to wysokiej klasy przeciwnika, poważne wyzwanie, która tym bardziej zasługuje na uwiecznienie na płótnie.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]17.01.16 21:33
Podczas gdy Leonard napawał się powrotem do pasji, która go uskrzydlała, ona sama - siedzeniem tutaj - odcinała sobie skrzydła. Z każdą szklanką, z każdym łykiem wydzierała ze swej miotły kolejne gałązki, ogołacając ją z równowagi, która potrzebna jej była do sterowania. Zupełnie tak, jak teraz powoli traciła kontrolę nad trzeźwością swojego umysłu. Choćby sam fakt, że pozwoliła całemu barowi oglądać coś innego niż zaciętą pannę Lovegood, która stawia na swoim. Bo wcale nie miała problemu z tym, że ludzie mogli mieć z nią jedno skojarzenie. Jakkolwiek nie wydawałoby się to proste, to jednak kobieta, o której się mówi tak głośno, jest czymś niespotykanym. To jej wystarczyło. Nie żyła w cieniu żadnego mężczyzny. Miała własną sławę, jak bardzo niesławna by nie była. Nieważne. Ale w tym momencie zupełnie zapomniała o tym, że nie jest szarą, anonimową osobą. Prawie pożałowała, że tak nie jest. Prawie.
Mastrangelo jej udowodnił, że nie była. Nie wiedziała czy zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo zaburzył jej spokój. Jak mocno zdekoncentrował. Przez chwilę naprawdę nie rozumiała dlaczego w ogóle się do niej zbliżył. I oczywiście, że pierwszym, co przyszło jej do głowy, było wspomnienie, które najbardziej określało go w jej oczach. Sprzeciwił się jej pragnieniu. Zagrał jej na nosie, odmawiając czegoś, co myślała, że jej się należy. Wyszedł poza schemat, którego się po nim spodziewała. I dopiero później doszły do niej inne cegiełki z określeniami jej niespodziewanego rozmówcy. Ale ciągle nie miała jego pełnego obrazu i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że potrzebowała go. Choćby po to, by potem sprawnie wepchnąć w kolejny worek stereotypów, związać ciasno i pozostawić za sobą. Powinna czuć niechęć, że trafiła na osobę, która wyczuła zagrożenie i poczęła poruszać się nieco bardziej ostrożnie. Nie mogła jednak powstrzymać cienia rozbawienia, który przemknął przez jej twarz, gdy tak sprawnie dokonał uniku, odpowiadając jej na zaczepkę.
-Podobno czas to złoto, Leonardzie. Prosisz o wiele.-zauważyła, wchodząc ponownie w swoją rolę, jakby zupełnie porzucając tą samotną, melancholijną siebie, którą była jeszcze kilka sekund temu. Czy to zmiana na lepsze? Cóż, bez wątpienia miał przed sobą bardziej reaktywną rozmówczynię. Może - masochistycznie - jednak lubił grać w jej grę?
Nie wygoniła go jednak. Nie zgodziłaby się też ze stwierdzeniem, że jego obecność przyjęła z ulgą. Nie była desperatką. Nie, gdy zdołała ponownie zamknąć się w swojej wielkiej twierdzy, skąd praktycznie żaden cios nie mógł jej dosięgnąć.
Czy go testowała? Może. Czyż na jej cudowną atencję nie należało sobie zasłużyć? Wywoływała tyle emocji. To prawie jak interaktywny, jednoosobowy teatr w prawdziwym życiu. I oczywiście, że jej ego ledwo co mieściło się we własnych czterech ścianach. Tym razem jednak piła do czegoś innego. Dlatego kompletnie nie zareagowała na uniesione brwi oraz to pytanie. Odczekała, może początkowo nie rozumiejąc, do czego on właściwie nawiązuje. A może po prostu próbowała z niego robić głupka?
-Dlaczego?-zapytała, prawie perfekcyjnie imitując skonfundowanie, mimo że nie powstrzymała się przed rozbawieniem, które wypłynęło na jej twarz.-Pytam, czy wierzysz w przypadek, Leonardzie. Oraz dlaczego decydujesz się na moje towarzystwo, tu, przy tym stoliku, ze mną po drugiej stronie. I oczywiście nie próbuję nadawać sobie fałszywej skromności, nie obawiaj się.-roześmiała się, wolno obracając szklankę w dłoni, której się przyglądała przez ten moment. Otworzyła usta i miała coś dodać. Rozkojarzył ją jednak zdaniem, które powiedział chwilę potem oraz szkicownikiem, na który wskazał. Nie potrafiła ukryć zaskoczenia. On? Rysuje? Bokser, ten okrutny, choć liberalny złodziej jest artystą? Instynktownie, każdy nerw jej ciała już wyrywał się, by sięgnąć po ten kajet i zacząć przeglądać jego strony, jakby nie mogąc uwierzyć w oświadczenie, które przed chwilą wydał mężczyzna. Szkłem, które położył na górze zeszytu, zagrodził jej drogę. Powstrzymała się w pół ruchu, czując się jakby właśnie dostała linijką po dłoniach. Była zirytowana. Chciała od razu zaspokoić swoje zaciekawienie. Jak śmiał jej tego odmawiać?
Nieco oburzona, ale na tyle zaintrygowana, że nie mogła się powstrzymać, zwróciła uwagę na ręce mężczyzny, jakby szukając w nich cech, które miałyby jej udowodnić, że faktycznie przyzwyczajone były do trzymania w nich ołówka. Chyba nie spodziewała się, że ten brodacz będzie posiadał jeszcze jakąś stronę.
-Miałeś zajęcie.-powtórzyła kwaśno, wolno unosząc wzrok znad stołu, dalej pozostawiając swoje dłonie gdzieś w połowie blatu. Położyła płasko ręce na drewnie, grzecznie spoczywając, jakby akceptując granicę, którą jej nałożył. Niechętnie.
Chwilę później wszystko pryska jak bańka mydlana. Jest naprawdę zażenowana. Zawstydzona, że jest człowiekiem, który ma kompletnie naturalne, ludzkie przypadłości. Jedna z nich jest nazywana czkawką. Legenda, którą stworzyła na swój temat we własnej głowie, kompletnie nie chciała się zgodzić na istnienie podobnych słabości. Zaraz, co mówiliśmy przed chwilą o jej ego?
Jego wesołość wpędza ją w dodatkową irytację. W tym momencie jednak zbytnio skupiona jest na nienawidzeniu własnej przepony. Okazuje się, że ma ograniczone pokłady negatywnych uczuć. To chyba dobra informacja.
-Ta-ak? A kto-o tak po-owiedział? Ty?-oczywiście, że wzięła to na opak.-To-o samo pro-oszę!-zwróciła się głośno do barmana, właśnie deklarując własną niepodległość co do jego wyznaczników jej możliwości.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]19.01.16 21:27
Życie składa się z upadków i wzlotów. Sam bardzo dosadnie odczułem to na własnej skórze. Tego jak się teraz czułem nie uznawałem jednak za specjalne uskrzydlenie. Bardziej nazwałbym to mozolną, ale niezłomną wspinaczką na szczyt, z którego boleśnie zleciałem parę lat temu. Dopiero niedawno podźwignąłem się z podłogi na kolana, a tym bardziej do skrzydeł miałem jeszcze daleko. Wspomnienia przelanego litrami alkoholu w Wywernie i potu na ringu był wciąż niezwykle świeżymi obrazami. W związku z czym daleko było mi do oceniania ludzi i ich zachowań. Tym bardziej, że siedząca przede mną Selina Lovegood była jedną wielką zagadką. Strzępkiem informacji, jakie dostarczyła mi sama i tych, które wywnioskowałem sam. Niestety tworzyły jedynie powierzchowny obraz maski widzianej przez wszystkich mało istotnych ludzi. Trzeba było być wybitnym ślepcem, żeby nie dostrzec jak bardzo grana jest ta rola. Owszem, można ją zaliczyć do świetnych aktorek, ale mimo wszystko można ujrzeć na tej masce drobne rysy, które odróżniają ją od prawdziwej twarzy. Ciekawość nie dawała mi spokoju, zaintrygowała mnie od momentu, gdy na stypie bez grama lęku wkroczyła między Benjamina a Aarona. Późniejsza rozmowa sprawiła, że moje zaintrygowanie tylko wzrosło. Nie jestem detektywem ani dziennikarzem, ale mimo to interesuje mnie prawda. To właśnie jej szukam w osobach, które umieszczam na płótnie, to ją chcę pokazywać innym. Dlatego chcę ją odkryć także w tej niezwykłej kobiecie. Ostrożnie wierzę, że po ujrzeniu jej prawdziwego oblicza poproszenie jej o pozowanie będzie dziecinne proste. Jednak w jej towarzystwie niczego nie można wziąć za pewnik, więc im tym razem niczego z góry nie zakładam. Dokładnie tak samo jak nigdy nie uznawałem walki z góry za wygranej. To najkrótsza droga do porażki. Uczę się przeciwnika cały czas, ale i tak mam wrażenie, że jestem dwa kroki za nią.
Natomiast tym razem chyba mi się udało. Ten ledwo zauważalny grymas rozbawienia sprawia, że mimowolnie wypuszczam powietrze z większym spokojem. Ominąłem pierwszą minę tego wieczoru, czyli jeszcze wiele nowych przede mną. Nie skarżę się, bo każde małe zwycięstwo przy takim rywalu jest doprawdy satysfakcjonujące.
- Złoto to tylko błyszczący metal, cóż może dać? – odpowiadam pytaniem na pytaniem. Znam na nie odpowiedź aż nazbyt dobrze. W moim domu rodzinnym nigdy się nie przelewało. Utrzymanie piątki ciągle rosnących dzieciaków było nie lada wyczynem, za który podziwiałem matkę. Zwłaszcza, że ojciec nie palił się do pomocy uważając zajmowanie się domem za typowo damskie zajęcie. Nie jest to czas i miejsce, abym powracał do tych wspomnień, chociaż nie ma wątpliwości, że w dużej mierze ukształtowały to kim dziś jestem. Nie wstydzę się swojego pochodzenia.
Brak odpowiedzi na moje pytanie wydaje mi się unikiem i jednocześnie wiele mówiącym wyjaśnieniem. Nie zamierzam jednak chwalić się wiedzą, którą mi dostarczyła. Pozwala mi ujrzeć jej nieznoszące sprzeciwu oblicze. Doskonale widzę, że chce, abym grał pod jej dyktando, odpowiadał na pytania niczym karny uczniak stojący przed surowym nauczycielem. Próbuje mnie zdominować tak, jak nieudało się jej tego zrobić wtedy w ogrodzie. Tym mocniej zachęca mnie to do pokrzyżowania jej szyków, ale póki co postanawiam zrobić to odpowiedzią na pytanie, a nie uciekaniem.
- Wierzę, że każdy jest kowalem własnego losu i ma duży wpływ na to, co się dzieje w jego życiu. Nie zmienia to niestety faktu, że pewne rzeczy pozostają poza naszym zasięgiem. Nad czym niezmiernie ubolewam. – Mówię zgodnie z moim przekonaniami. – Co do drugiego pytania to zawsze lepiej pić w towarzystwie niż do lustra. – Nie potrafiłem się powstrzymać przed wbiciem tej drobnej szpileczki, bo sądzę, że właśnie tak odbierze moje słowa. Jako umniejszenie jej towarzystwa. Chociaż z drugiej strony zawsze w jej towarzystwie nie mam pewności, co do jej reakcji. Ta kobieta to istny huragan, nigdy nie wiadomo, w którą stronę pogna.
Jej bezwiedny ruch w kierunku szkicownika sprawia, że kąciki moich ust nieznacznie unoszą się ku górze. Zwłaszcza, gdy jest zmuszona zatrzymać się w połowie sięgania po to, czego chce, a zapewne nie jest często tego zmuszana. Zakładam, że często bez wytchnienia walczy o spełnienie swoich pragnień i mało kto jest w stanie ją powstrzymać. Cieszę się, że tym razem mi się udało. – Tak, nie lubię bezczynności. – Jak gdyby na potwierdzenie moich słów wyciągam z kieszeni ołówek, którym bezwiednie zaczynam pukać we wnętrze dłoni, aby zapełnić pustkę po szklance. Mimo tego zajęcia wciąż obserwuję ją, ciekawe, co zrobi.
Natomiast jej reakcja na moje słowa w ogóle mnie nie dziwi. Ta kobieta to chodząca opozycja, prędzej skończy pod stołem niż przyzna mi rację, a zaraz potem wydłubie mi oczy za to, że byłem tego świadkiem. I zrozum tu człowieku kobiety. Próbuję więc podejść do sytuacji inaczej, aby uniknąć takiego patowego zagrania.
- Chyba nie chcesz teraz pić więcej, żeby tylko pokazać mi, że się myliłem, prawda? – pytam poprawiając się na krześle i opierając przedramiona na stole, więc pochylam się trochę w jej stronę. – Przecież nie dasz się sprowokować byle samcowi, to ugodziłoby w twój honor. – Nie cofam się, chociaż serce przyspiesza mi trochę na myśl, że zaraz mogę skończyć w świętym Mungu. Dlatego na wszelki wypadek unoszę rękę i również zerkam na barmana. – Dla mnie też jeszcze raz.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]22.01.16 21:10
Przyglądała mu się spokojnie, bez większych emocji, nieco bezlitośnie oceniając, próbując wrzucić złośliwie w znane szablony, a jednak doza ciekawości spychała jej własne trudy, by sprowadzić jego postać do prozy. Intrygowało ją jak to możliwe, że wydawał się być tak stabilnym elementem w życiu Benjamina i Harriett, a mimo to wymijali się, jakby zasłonięci mgłą. Zdawał się doskonale znać podłoże, na którym stała, poprzez znajomość jej środowiska, a mimo to ona sama nie posiadała podobnych informacji na jego temat. Nie znała nawet jego nazwiska. Jego aktualne zajęcie pozostawało dla niej zagadką. Było tyle irytujących niewiadomych, które z jakiegoś powodu ją frapowały i nie dawały spokoju. Dlaczego go po prostu nie skreśliła? Co takiego było w byłym bokserze, że postanowiła podjąć tą grę? Z jakiego powodu pozwoliła jego słowom się rozbawić, zamiast zareagować w kompletnie odwrotny sposób? Przecież mogła. Wystarczyło, by stanowczo odmówiła. Zawsze mógł jeszcze nalegać, ale nie podjęła tego ryzyka. Ułatwiała mu zadanie, podkładając się zadziwiająco często. Ale z jakiegoś powodu świadomość, że minimalne odkrycie się z jej strony może sprowokować go do podobnej rekompensaty, sprawiała, iż dawała się skusić takiej wizji. Powinna go skreślić. Wykląć. Dlaczego miałaby nie uważać go za kolejne zagrożenie dla własnej suwerenności? Nie potrzebowała aprobaty z jego strony. Nie czuła potrzeby poszerzania swoich kręgów. Ale ta cholerna ciekawość odkrycia kim właściwie był nie pozwalała jej na proste, wygodne rozwiązania. Rozsądek. Gdzie się podział jej rozsądek?
Nie sądziła, że wzbudzi podobne zaintrygowanie. Nie wiedziała też, że Mastrangelo będzie mieć ukrytą intencję. Nie spodziewała się nawet czym podszyta była jego chęć zobaczenia jej prawdziwego obrazu. Bo, czy naprawdę chciał ją widzieć taką, jaką była? Selina pewnie sama nie potrafiłaby już w pewnych momentach określić co było nią, a co jedynie sztuką. Granice zacierały się tak łatwo. A zwłaszcza, gdy sprawy schodziły na te kompletnie niematerialne, nienamacalne i niewymierzalne rzeczy. Jak można było je określać zero-jedynkowo? Poza tym... wobec nikogo nie była taka szczera. Jeżeli jakakolwiek emocja ujawniała czyjąś prawdziwą twarz, to była to tylko czysta wściekłość. I jeżeli Leonard chciał ją doprowadzać do szału, to byłby na dobrej drodze, gdyby usłyszała do czego chce wykorzystać swoją wiedzę na jej temat. Jak dobrze, że nie była taka naiwna. Bo nie była, prawda?
Wzruszyła ramionami, uśmiechając się zagadkowo. Pieniądze nigdy nie były dla niej istotną kwestią. Gdy jej ojciec odszedł, rodzinę wspierali wujkowie. Zbyt zajęta była zawsze przeżywaniem, by zwrócić uwagę na sprawy finansowe. Co z tego, że koledzy mieli pojemniejsze skarbce. Nigdy nie dawała się nikomu przygnieść. A potem... a potem wszystko było dziecinnie proste, gdy kariera zapewniała jej każdą możliwą zachciankę. Czy złoto daje szczęście? Roześmiałaby się pewnie kpiąco. Ale nie powiedziała nic, nie widząc potrzeby do tego, by zgrywać się przed nim na skromną, niematerialną kobietę. Wolała utrzymywać swój diaboliczny wizerunek lub przynajmniej przemilczeć kwestie, które mogły go zaburzyć.
-A co może mi dać twoje towarzystwo?-zapytała przekornie, podpierając brodę o dłoń. Przymrużyła nieco oczy, jakby chcąc mu uświadomić, że ciągle znajduje się pod lupą. Miała nadzieję, że kąciki ust wcale nie rozciągają jej się mimowolnie na boki i nie uświadamiają mu, jak bardzo w tym momencie się zgrywa, zabawiając się jego kosztem. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak sprawnie działają u niego trybiki w przeciwieństwie do jej własnych, które były zmamione alkoholem. Gdyby miała jeszcze nieco samoogłady, zaczęłaby sama zamawiać mu kolejne drinki.
Właściwie ciekawe, że tak naturalnie przeskoczyli na ty. Mimo kompletnej obcości, wcale nie byli wobec siebie tak do końca anonimowi. Fakt wymienienia wyłącznie ich imion zasugerował wybór zwracania się do siebie właśnie w ten sposób, ale przecież tak niewiele by wymagało od któregokolwiek z nich by zwiększyć ten dystans między sobą. A tak? Byli bliskimi nieznajomymi.
-Na co nie miałeś wpływu, Leonardzie?-przerwała mu momentalnie, z refleksem, który sprowadzał sporo zapytajników co do jej zaangażowania i zainteresowania rozmową. Nie mogła sobie odmówić tej wiedzy. Czego mógł żałować? W chwili zadania pytania jednak jakby straciła na zapale, jakby upominając się, że poziom konwersacji, którą prowadzili, będzie prowadzona na pewnym poziomie. Na zasadzie zagadek i domysłów. Prawie poczuła gorycz tego niewielkiego odrzucenia.-Dlaczego?-już po chwili wróciła do "siebie", idąc w zaparte.-Czyjś obraz nie zaburza nam wtedy naszego własnego.-podpowiedziała mu z tą nutką tajemniczości. I wszystko ukryte za woalką niedopowiedzeń.
Czy huragan pognał w odpowiednią stronę? Jej dzisiejsza zagadkowość wzbudzała w zadumę nawet siebie samą. Była nieco zagubiona we własnych myślach, rozproszona przez swego towarzysza, a jednocześnie zaintrygowana nim na tyle, by wyjść mu nieco naprzeciw. Była niezdarna. Pokazywała przebłyski swych prawdziwych zamiarów, by chwilę potem skryć się za irytacją. Była pijana. Czyż nie tworzyła zabawnego obrazu?
Wzięła głęboki wdech, zatrzymując powietrze w płucach, jakby chcąc powstrzymać czkawkę przez ten pradawny sposób. Gdy już myślała, że po wszystkim, odbiło jej się... czkawką. Z frustracją obserwowała ołówek, który raz po raz uderzał we wnętrze jego dłoni.
-Wi-i-dzę.-powiedziała, jakby nieco pochmurnie, zirytowana jego nerwicą. Sama podwinęła pod siebie swoje nogi, uwalniając stopy od butów, by wsunąć je pod fałdy spódnicy.-Wypełniasz sobie czas bazgroleniem w zeszycie?-zapytała, sceptycznie, może nieco kpiąco, chcąc powrócić na temat, który ją frapował, bo nie został ostatecznie rozwiązany. Kąsała, zlekceważona. Nie cierpiała nie dostawać tego, czego chciała.
Kolejne słowa wypływające z ust rozmówcy sprawiają, że zamyka go w swoim spojrzeniu, nawet nie udając, że w jednym momencie traci jakiekolwiek resztki sympatii dla niego.
-Myślisz, że mnie rozgryzłeś?-zapytała wolno, jakby sącząc jadowite słowa przez usta. Nawet nie zauważyła, kiedy przepona się w końcu rozluźniła, przywracając jej normalny dech.-Że powodem, dla którego dzisiaj tutaj siedzę jest zirytowanie tobą?-kontynuowała, uznając, że najlepszym kontratakiem będzie bezpośredni szturm. Nie mogła pozwolić mu poczuć się zbyt pewnie. Miała od razu zamiar zbić go z kursu. Nie mógł znaleźć się nawet blisko niej, niezależnie od jego intencji.
Chwilę trzymała go jeszcze w napięciu, zanim uniosła szklankę do ust i przechyliła ją. Nie powiedziała już ani słowa, jakby karząc go za to wyjście za linię. Może dlatego, że samą siebie też musiała przywołać do porządku. Nie zdejmowała jednak z niego wzroku, obserwując z niesłabnącą atencją.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]23.01.16 19:22
Wszyscy próbują. Każdy mężczyzna bez wyjątku przechodzi w swoim życiu ten etap. Próbujemy usilnie okiełznać pojęcie kobiety. Zrozumieć je, skatalogować i wsadzić do odpowiedniej szufladki swojego umysłu. Na początku wydaje się nam, że to całkiem możliwe. W szkole nie ma się do czynienia z wieloma grupami dziewcząt. Zwłaszcza dopiero u progu nauki w Hogwarcie. Są kujonki, urocze szlachcianki, wredne szlachcianki, zwykłe przeciętne oraz totalne szare myszki. Ten podział jeszcze się nam udaje. Jesteśmy wtedy dumni z siebie jak łatwo przychodzi nam dopisanie kategorii do danej osoby, a potem już tylko postępujemy z nimi zgodnie ze schematem. Niestety im dalej w las tym więcej drzew. My, mężczyźni, zostajemy prości i nieskomplikowani do końca życia. Bardzo łatwo nas pogrupować, nawet jakoś specjalnie nam to nie przeszkadza. Tymczasem u kobiet wszystko się komplikuje. Płynnie zmieniają swoje kategorie, granice miękko się zacierają, a ich osobowość stanowi różnorodną mieszaninę wielu cech. Stają się niemożliwymi do zbadania istotami, które możemy próbować ujarzmić, ale prawdę mówiąc zawsze żyjemy w blasku ich wewnętrznej tajemnicy i żywimy się tymi kartami, jakie zechcą nam ukazać. Kiedy odnalazłem kobietą, z którą sądziłem, że będę żył do końca świata i jeden dzień dłużej byłem przekonany o swoim wiekopomnym odkryciu. Zachłysnąłem się myślą, że oto mi właśnie udało się zrozumieć istotę kobiety. Nie wiedziałem, że to właśnie było moim najgorszym błędem, jaki popełniłem. Uznałem się za zwycięzcę. Nie miałem pojęcia, że mogę się nim czuć, bo to właśnie ona mi na to pozwala. Dlatego siedzę dziś przed Seliną sparzony i mimo wszystko ostrożniejszy niż wcześniej. Kiedyś dałbym się zmanipulować tylko po to, żeby ujrzeć na jej twarzy słodką satysfakcję, której odbicie na płótnie byłoby dla mnie wystarczające. Być może wylądowalibyśmy w łóżku, a zaraz potem nasze drogi rozeszłyby się jak gdyby nigdy nic. Bez żadnych łez, wyrzutów czy zobowiązań. Zmieniłem się, przeszłość odcisnęła na mnie piętno, które zrewidowało mój charakter. Właśnie przez nie ciągnie mnie do prawdy. Nie chcę dożyć do zaszufladkowania Seliny, bo wiem, że nie ma takiej kategorii, która dałaby radę ją okiełznać. Po prostu chcę ją poznać, zrozumieć i to właśnie ukazać. Ale zrobię to jedynie z dostępnych mi kart, pozwolę jej na utrzymanie swojej tajemnicy, jej definicji. Próbuję więc trzymać konieczny dystans i nie dać się prowokować. Nie dać się skusić tymi zagadkowymi uśmiechami, gracją skrytą we wzruszeniach ramion i niedopowiedzianym milczeniu. Próbuję, ale przecież jestem tylko skatalogowanym mężczyzną.
Przyglądam się jej twarzy próbując zgadnąć, jaka jest prawidłowa odpowiedź na jej pytanie. Balansuję na linie, na której końcach jest kolejno to, co ona chce usłyszeć i to, co chcę powiedzieć. Selina często zmienia zdanie, co do tego, którą opcję woli tym samym wprawiając mnie w konsternację i te częste pauzy w odpowiedzi. Zapewne byłaby usatysfakcjonowana tym, że tak często zbija mnie z tropu.
- Zależy, co byś chciała – mówię, a w tych słowach czai się lekkie wyzwanie. Zostawiam jej pewne pole manewru, miejsce na interpretację. Nie mam wątpliwości, że zrobi z tego dobry użytek, a jednocześnie boję się, że właśnie sam wykopałem sobie grób. Cóż, nie będzie to pierwszy raz w mojej karierze.
Jej nagłe wtrącenie sprawia, że unoszę brew ku górze. Nie sądziłem, że doczekam się od niej tak bezpośredniego i szczerego pytania. Zazwyczaj wszystko, co mówiła zawierało podteksty, drugie dno czy frazesy, które ukrywały prawdziwy przekaz, jej intencję. Tymczasem teraz to wszystko nagle wyparowało ukazując na jej twarzy nic innego jak najprawdziwszą ciekawość. Taką, która zasługuje na zaspokojenie, chociaż nie wiedziałem, jaka może być reakcja na to.
- Nie miałem wpływu na to czy będę czarodziejem. – Wpatruję się w szybę, w którą jeszcze niedawno ona sama wlepiała tak namiętnie wzrok. Nie są to słowa, które przyszły mi łatwo, ale stwierdziłem, że na nie zasługuje. Być może będzie w szoku albo wyśmieje mnie, trudno. Gdybym mógł wybrać ponownie jak przeżyć swoje życie to, chociaż trafiłem na najwspanialszego przyjaciela na świecie to wybrałbym brak magii w moim życiu. – Bo już za dużo alkoholu wypiłem w samotności. W pewnym momencie byłem gotów zbić lustro szklanką. – Parskam śmiechem i kręcę głową na te wspomnienia, wcale przecież nie tak dawne. Być może od półtorej roku nie zalewam się w trupa, bo nie pozwala mi na to zawód, ale wciąż wolę towarzystwo człowieka i nawet tak niewygodną rozmowę od popijania alkoholu, gdy za kompana ma się tylko ból, który chce się zagłuszyć.
To była jawna prowokacja. Zapewne całkowicie celowa i wywołana jej niezadowoleniem, brakiem mojej aprobaty, aby mogła sięgnąć po szkicownik. Uśmiecham się blado słysząc tę zniewagę, jawną obrazę mojej sztuki. W końcu przecież mogę tak to ująć, przecież miałem już nie jeden wernisaż. Nie daję się jednak wciągnąć w jej grę, tym bardziej nie mam zamiaru ujawniać jej zawartości mojego zeszytu. Przecież to zwykłe bazgroły.
- Zazwyczaj bazgrolę na płótnie, ale to też nieźle się sprawuje – rzucam jakby od niechcenia. Chcę podrażnić jej ciekawość, którą niedawno zaspokoiłem. Niech nie sądzi, że podam jej wszystko na tacy, podczas gdy ona wyraźnie skąpi mi informacji. Otacza się murem i żałuje mi nawet prostych faktów, jakbym nie był godny, wart, ich poznania. Nie jest to miłe.
Ale rekompensuję sobie to jej kolejną wymianą zdań. Irytacja Seliny wypełnia pomieszczenie tak gęsto, że mogę się nim z pełną satysfakcją karmić. Być może poczuła się panią sytuacji, a przeciągające się z mojej strony milczenie uznała za swoją przewagę. Błędnie, błędnie panno Lovegood.
- Na Merlina, nie mam w sobie tyle pychy, żeby nawet tak pomyśleć. – Obejmuję z lubością chłodne szkło napełnionej ponownie szklaneczki. – Chodzi mi o to, że od tego momentu przekraczasz swoje granice, żeby mi coś udowodnić. Zupełnie nie wiem, po co. – Przyglądam się jej w ciszy czekając tylko aż znów tylko czknie i potwierdzi moje słowa.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]26.01.16 12:09
Zabawne, że obie płcie tak bardzo starają się rozgryźć tą drugą połowę populacji. Pomiędzy tą dwójką była jednak jedna pewna różnica. Blondynka była przekonana, że doskonale poznała już wszelakie typy mężczyzn, a nawet, jeśli ktokolwiek sprawiłby, że musiałaby przeredagować definicję jednej z grup, to... co za różnica, skoro wszyscy to bydlaki. I doskonale wiedziała jak radzić sobie z większością z nich. Oczywiście, byli niektórzy, którzy nie dawali się tak łatwo zbyć lub ona sama postanowiła trzymać ich blisko siebie, trzymając się jakiegoś naiwnego przeświadczenia, że to egoistyczna zachcianka, a nie wewnętrzna, niekontrolowana potrzeba. Każdego mogłaby jednak od siebie odepchnąć, gdyby tylko użyła odpowiednich środków.
Ona też była w pewien sposób sparzona. I dlatego nawet nie miała zamiaru ogrzewać się w niebezpiecznym ogniu. Nie szukała ciepła. Przecież było jej zbędne. Była w końcu taka niezależna. A w momentach, gdy tęskniła za czymś, czego nie potrafiła nawet nazwać, zawsze mogła pieszczotliwie objąć palcami szklankę, prawda?
A mimo to ten skatalogowany mężczyzna siedzący przed nią, przyciąga jej niepoprawną, niechcianą uwagę. Prowokuje go, testując jego granice. Próbuje go określić. Czuje potrzebę bronienia się przed nim i namiętnie próbuje odnaleźć czuły fragment, w który mogłaby uderzyć w razie niebezpieczeństwa. Bo w wypadku, gdyby pozwoliłaby mu uwierzyć, że ją zna i być może pewne sprawy rozumie lepiej, niż ona... musiała umieć wyprowadzić go z błędu. Bo nie było żadnej drugiej strony tej sytuacji, która mogła po prostu głosić, że bardzo prozaicznie chciałaby go po prostu poznać. A zresztą. Mogłaby! A gdy już zaspokoi ciekawość... to nic nie będzie ją już trzymać w jego towarzystwie. Plan idealny. Zasługiwało na miano zołzy roku. Wziąć coś, by chwilę potem porzucić. Genialne. Leonardzie, czy jesteś gotowy? Bo przecież sidła czyhały tylko na niego, podczas gdy ona była kompletnie nietykalna, tak?
Jeżeli to do niedawna Mastrangelo był wprowadzany w konsternację, to jego odpowiedź jednoznacznie sprawiła, że na moment ona dała się zaskoczyć. Prychnęłaby wściekle, jak kot, który znalazł się w potrzasku.
-Co ja bym chciała?-powtórzyła, udając pewną siebie, by dać sobie nieco czasu na analizę sytuacji.-A jeśli będę chciała czegoś, czego nie możesz mi dać?-podjęła po chwili, pozwalając sobie na gdybanie.-Lub minę się w życzeniach z czymś, co byłoby w zasięgu twoich możliwości, a jednocześnie mogłoby mnie zadowolić?-kontynuowała filozoficznie.-Nie znam wachlarzu twoich usług.-wzruszyła jakby od niechcenia ramionami, broniąc się przed definiowaniem czegokolwiek w jego obecności.
Gdyby powiedziała coś na głos, musiałaby się tego trzymać. Jednocześnie musiałaby wiedzieć czego właściwie od niego chciała. A nie potrafiła wymienić choćby jednej rzeczy. Mimo, że była taka pewna tego, że całe jestestwo jej towarzysza jest w stu procentach dla niej przykre, to nie była w stanie właściwie niczym poprzeć swojego stanowiska. I nie chodziło nawet o odczucia. Zablokowała sobie jakiekolwiek inne myślenie w głowie, trzymając się jednego, znanego schematu. Ale w końcu... nie znała go.
Było jej wygodnie za tymi niedopowiedzeniami. Pomimo bycia bardzo konkretną, stanowczą kobietą, ciągle używała typowo kobiecych zabiegów w konwersacji. Jego kolejne słowa jednak dały jej pewną furtkę na wybrnięcie ze swego braku zdecydowania. Pozwoliła sobie przełknąć jego reakcję na własną ciekawość, grając naturalność.
-Oczywiście, że nie miałeś na to wpływu.-odpowiedziała od razu, jakby zdziwiona, że w ogóle to wspomina. Nikt nie może sobie w góry wybrać do jakiej rodziny będzie należeć, co będzie płynąć w jego krwi ani w jakim domu będzie się wychowywać. Mimo tej liberalności, dalej przekazywała absurdalną niechęć do mugoli. W tym momencie jednak skupiła się na czymś innym.-Wolałbyś wybrać?-zapytała, jakby z pewnym zaskoczeniem odkrywając, że mogło to być kluczowe pytanie. Ponownie, zaangażowana w rozmowę, dała szokowi możliwość wypłynięcia na jej twarz.-Dlaczego?-nie potrafiła nadać tonowi delikatności, atakując go kolejnym pytaniem. Nawet nie zauważyła własnej niewrażliwości.
Jego kolejne zdanie wbija w jej ciało kolejną szpilkę, od której ukłucia ma ochotę się wzdrygnąć. Pozwala się zaskakiwać jak dziecko, które po raz pierwszy widzi dziwy świata. Przede wszystkim nie spodziewa się takiej szczerości. Kompletnie nie rozumie jego postawy. Dlaczego sam daje jej punkty zaczepienia? A jednocześnie... jest taki neutralny. Zupełnie tak, jakby wysyłał w jej stronę haczyki, na które dawała się naiwnie łapać, zdradzając swoje nastawienie do pewnych zagadnień.
Niejako kazał jej się mu przyjrzeć i zastanowić nad tym, co takiego odrzucającego było w jego odbiciu. Co widział w lustrze? Co nie pozwalało mu na siebie patrzeć? Jego śmiech sprawił, że poczuła się niewygodnie. Musiała odwrócić na moment wzrok, niechybnie trafiając na własne odbicie w szybie. To nie pomogło. Przetarła palcami nasadę nosa, ciągle pozwalając ciszy trwać. Czy tylko ona przestała słyszeć gwar niosący się po pomieszczeniu? Upiła swojego drinka, nie potrafiąc podjąć tematu, który wspomniał.
Poczuła, że musi go momentalnie sparzyć, a jednocześnie zawisła w bezruchu, nie potrafiąc uderzyć w tą samą ranę. Unikała przez tą chwilę skrzyżowania z nim spojrzenia, przyjmując milczenie za najlepszą strategię. Nie miało znaczenia jak to zrozumie.
Kwestia szkicownika była wygodniejsza. Jej główne skojarzenie ze sztuką przypominało jej wspomnienia ze szkoły, które były o wiele bezpieczniejsze. Przyglądała się z hardą miną, jak uśmiecha się niewyraźnie, niejako dając jej znak, jak w niesmak był mu jej komentarz. A więc to był wrażliwy temat. Uderzyła w jego ego, ale zdawał się już w pewien sposób uodpornić na jej podobne ataki. Jakby dobrze zdawał sobie sprawę z jej pobudek.
-Więc albo jesteś dobry w tych bazgrołach albo uparty, skoro ciągle nie dajesz temu spokoju.-przycisnęła, uśmiechając się pewnie, nie mając zamiaru pokazać po sobie zniechęcenia lub pokory.
Potem już nie jest w stanie utrzymywać kącików ust uniesionych, pozwalając sobie na ogarnięcie się wściekłością.
-Pychy.-powtórzyła, prychając gniewnie, jakby zdając sobie sprawę, że dosyć często wypomina jej tą cechę.-No tak. Pan Skromny. Zapomniałam.-powiedziała kwaśno, krzywiąc się nieznacznie.-Byle samiec. Bazgroły. Och tak.-sarknęła, przygryzając policzki. Przewróciła oczami, jakby nie okazała jeszcze dość lekceważenia swoją postawą. W którymś momencie też skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy.-Granice? Skąd znasz moje granice, co?-zaatakowała ponownie, nawet nie mając zamiaru przyznać mu racji.-Nie ma już granic.-dodała po chwili, jakby odpowiadając jemu i sobie, unosząc nieco brodę do góry. I przepona, ze stresu, a może z powodu nierównego, przyspieszonego oddechu, ponownie odmówiła poprawnego funkcjonowania. Czknęła. Wściekła, wypuściła z siebie powietrze, by opaść mocno i nisko na oparcie fotela. Owinęła się ciasno płaszczem, który leżał na oparciu, podciągnęła nogi, obejmując je mocno i trwała, obrażona na Leonarda, na głupi organizm, na cały świat i wszystko inne, co w tym momencie przychodziło jej do głowy. Nie powiedziała nic więcej, nie mając zamiaru dać mu tej satysfakcji. Wyciągnęła tylko dłoń po szklankę, jakby mając nadzieję, że po spożyciu płynu jej minie. Albo przepona się rozluźni wraz z ciałem, gdy wypije więcej alkoholu. I wcale nie była uparta w ten jednoznacznie idiotyczny sposób.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]30.01.16 19:03
Nie lubię uciekać w wielkie gdybania i rozważania. Nie dla mnie są dalekie plany na przyszłość i na dywagacje, co by było, jeśli coś zadziałoby się inaczej. Oczywiście, myślałem o tym. Kto jak nie ja mógł biegać myśli po ścieżkach, w których moja magiczna natura nigdy nie wychodzi na jaw? Ile to razy w fantastycznej krainie wyobraźni widziałem wielką, szczęśliwą rodzinę Mastrangelo, której nie zmiażdżyło w proch pojawienie się w ich życiu czarów? A ile razy więcej w mojej głowie, często zamroczonej alkohole, snuły się scenariusze długo i szczęśliwie z kobietą, która potraktowała mnie jak śmiecia i wykreśliła ze swojego życia grubą kreską? Już dawno straciłem rachubę. Nie uważam tego za powód do dumy, bo za każdym razem bujanie w obłokach odrywa nas troszeczkę od rzeczywistości, unosi nasze stopy kilka milimetrów nad ziemię, a to jest przecież niebezpieczne. Nie mówię, że marzenia są złe. Bardziej chodzi mi o uciekanie w nie, chowanie się za nimi w strachu przed otaczającym nas światem. To przecież do niczego nie prowadzi. Dlatego nie podoba mi się to gdybanie Seliny. Zbyt głębokie kopanie, szukanie niepotrzebnych znaczeń i drugich płaszczyzn, których nie ma psuje całą zabawę.
Jednak z drugiej strony przecież nie powinienem mieć o to pretensji. Przecież to kobieta. Różnimy się jak ogień i woda już ze względów biologicznych, a różnice charakterologiczne kopią między nami jeszcze większą przepaść. Przepaść, nad którą nie mam pojęcia czy kiedykolwiek zawiśnie most porozumienia. Nie dlatego, że tego nie chcemy (chociaż akurat w przypadku Seliny nie ma raczej specjalnych chęci), ale dlatego, że nasze natury są zbyt skrajne, abyśmy mogli się normalnie porozumiewać. Więc jeśli spojrzeć obiektywnie niepotrzebnie dawałem jej tak duże pole do popisu wyobraźni.
- Zawsze wszystko analizujesz tak dokładnie? – pytam bezwiednie przeczesując palcami wilgotną brodę. – Nie pozwalasz sobie na chwilę szaleństwa, spontaniczności? Tak żeby po prostu popłynąć z prądem, a nie wszystko rozważać. Podobno ze złych decyzji rodzą się najlepsze historie. – Bezwiednie unoszę ku górze kąciki ust, a w mojej głowie igrają wspomnienia, których nie będę mógł opowiedzieć wnukom. Zdecydowanie posiadanie Benjamina za przyjaciela ma swoje mocne strony. Z drugiej strony zastanawiam się czy w życiu poukładanej i wiecznie spiętej panny Lovegood jest miejsce na odrobinę chaosu. Czy potrafi spuścić z tonu? Póki co nawet po alkoholu nie wydaje się być specjalnie rozluźniona. Chyba, że to moja obecność tak na nią działa i próbuje mi przekazać jak bardzo niemiłe jest jej moje towarzystwo. Tylko w takim razie, dlaczego pozwoliła mi tu zostać?
Rozbawił mnie jej proces myślowy, jaki nastąpił po mojej odpowiedzi. Nie dałem po sobie o tym poznać, bo mogłoby to być źle zinterpretowane. Skupiłem się natomiast na jej reakcji, która była mniej więcej taka, jaką spekulowałem. Nie dziwiłem się tej salwie pytań, nie spodziewałem się po niej niczego innego. Jak zwykle chciała wszystko wiedzieć, wyprostować każde niedopowiedzenie. Wiedza była jej siłą, która pozwalała jej miarkować ciosy. Mnie ta prawda nie może już zranić, wycierpiałem przez nią wystarczająco dużo.
- Jesteś Lovegood, więc magia w twoich żyłach jest równie oczywista jak krew. Ja byłem jedynym czarodziejem w rodzinie i to ją zniszczyło – mówię cicho, wypranym z emocji tonem nie odrywając oczu od jej twarzy. Być może uzna mnie za mugolaka. Czasem żałuję, że właśnie tak nie jest. Przeszłości nic już jednak nie zmieni, a jedyną rzeczą, jaką mogę teraz robić to grabić liście na grobach rodziców. Ojciec, obojętnie, kim był i jaki się stał, zawsze nim będzie. Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę Fawleyem, obojętnie czyje geny budują moje ciało.
Tym razem nie chciałem zbić jej z tropu, ale widocznie nieumyślnie mi się to udało. Może moje słowa dadzą jej do myślenia? Być może dzięki temu nigdy nie doprowadzi się do tego stanu. Na pewno taka kobieta jak ona ma tłumy przyjaciół, osób, z którymi może wychylić kielicha i zwierzyć się z problemów. Bezwiednie przyglądam się jej delikatnemu, ale zarazem mocno zarysowanemu profilowi. Wydaje się być w tej chwili taka krucha, chociaż wiem, że w środku drzemie bestia, prawdziwa wojowniczka, która w razie potrzeby będzie walczyć, gryźć i kopać do utraty tchu. Nagle ołówek zaczyna ciążyć mi w dłoni. Mam ochotę przestać czekać, sięgnąć po szkicownik i utrwalić to, co widzę na papierze. Ciąży mi jednak myśl, że kopia nigdy nie będzie godna oryginału.
Jej słowa to tak naprawdę wypowiedziane na głos wątpliwości, które cały czas chodzą za mną jak cień. Nie jestem w stanie się ich pozbyć obojętnie jak wiele ludzi pochwaliłoby moje prace. To po prostu siedzi we mnie. Ta drżąca niepewność, że ktoś nie zrozumie tego, co robię lub, co gorsza, wyśmieje. Wiem, że z jednej strony nie powinna mnie obchodzić opinia postronnych laików, ale w życiu jak w boksie, każdy dobrze wymierzony cios boli.
- Możliwe, że w obu kwestiach masz rację – odpowiadam więc pojednawczo, bo sam nie potrafię się zdecydować na jedną ze stron. Zaraz jednak uśmiecham się szeroko słysząc gniewne zarzuty padające pod moim adresem. Przechylam lekko głowę przyglądając się jej z uwagą. – W takim razie oceń sama, jeśli jesteś tak obeznana z tematem. – Oplatam jedną dłonią szklankę, a drugą popycham szkicownik przez blat w jej stronę. Jestem już przygotowany na niepochlebne uwagi, jakie spotkają mnie za naprędce wykonane szkice gdzieniegdzie poznaczone kroplami deszczu, przed którymi nie zdołałem się ukryć.
Pozwalam jej słowom wybrzmieć w ciszy. Powoli upijam niespieszne łyki ze swojej szklanki rozkoszującą się rozchodzącym po gardle cieple. Nie atakuję jej, pozwalam uciec ode mnie, stworzyć dystans, którego widocznie potrzebuje. Nie mam zamiaru skakać sobie z nią do gardła, bo przy naszych temperamentach szybko skończylibyśmy kotłując się po podłodze. Nie mam jednak zamiaru milczeć w nieskończoność. Odstawiam jeszcze nie do końca pustą szklankę na blat i powoli unoszę na nią wzrok. Nie podnoszę głosu, nie czai się w nim też żadna porywcza emocja.
- Robisz, co chcesz Selino, nie moja w tym rzecz. – Unoszą ręce do góry w dobrze znanym geście poddania się. – Po prostu wiem jak łatwo przekroczyć granice i jak niewiele jest to warte. – Wzruszam ramionami, aby podkreślić, że nie będę naciskać na jej decyzję. Niech wypije ile chce, nie będę jej później zanosił do domu. Nie będę, prawda? Nie pozwolę sobie na tę przyjemność.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]30.01.16 20:55
Czy to, że była kobietą definiowało jej skłonność do bujania w obłokach? Czy dlatego rozkładała prostą rzecz na pierwiastki, obracając ją w palcach, ostrożnie badając, by nie przegapić najmniejszego szczegółu? Zawsze lubiła marzyć, stawiać sobie odległe cele. Ile razy oświadczała swoim szkolnym znajomym, że będzie kiedyś gwiazdą? Jak często buńczucznie zapewniała, że jeszcze świat ją popamięta, bo będzie kimś wielkim? Była przekonana o tym, że coś kiedyś osiągnie. Nie wiedziała co to właściwie będzie przez bardzo długi czas, mimo że wszyscy znający ją ludzie z łatwością wskazywali na Quidditch. Ona zawsze miała problem z uświadamianiem sobie tych naturalnych, podświadomych, instynktownych spraw. Gdy próbowała coś komplikować, nadawać temu ważne tony, wychodziła klapa. Nie była odkrywcą. Jej podróże badawcze, mimo że rozszerzały jej horyzonty, wiązało jej nogi za każdym razem, gdy nie miała przy sobie miotły. Była jak ryba bez wody i powoli opadała na siłach witalnych. Charakteryzowała się też spontanicznością, ale w sytuacjach skrajnie decyzyjnych nie potrafiła podjąć właściwego, najprostszego wyboru. Wielkie słowa. Ważne etapy w życiu. Pierwsza miłość. Wyznania. Kontakty z rodziną. Wszystko poprzezapaszczała, ograniczając się własnymi wymysłami. I każda porażka z czasem sprawiała, że stawała się coraz bardziej ostrożna, aż w końcu zaczęła chodzić po omacku. Była czujna. Jakby stale coś na nią czyhało i czaiło się, by ją zaatakować. Dlatego tak nienaturalnie dla siebie sztywniała, próbując się odnaleźć w nowym schemacie. Bycie głośnym, chaotycznym i nieprzemyślanym sprawiało, że innym było łatwiej poznać taką jednostkę. A takowa osoba nie mogła się skupić na tym, by obserwować innych. Była zajęta przeżywaniem. Czy dało się to pogodzić? Och, złote środki, gdzie się podziewacie?
Przechyliła głowę nieco na bok, pozwalając włosom rozsypać się na ramieniu. Instynktownie złapała za kosmyki, które pogłaskały jej skórę i przypomniały o swoim istnieniu. Wplotła palce w cienkie pasma, dzieląc uwagę na słowa, które padały z jego ust i dotyk lekko szorstkich, połamanych przez wiatr końcówek. Pozostała spokojna, mimo że powinna się wściec. Może to rozproszenie własną pieszczotą, może odpowiedziała gestem na jego własny, gdy jego palce również odnalazły owłosienie na głowie, z tą różnicą, że na brodzie.
-Nie.-odpowiedziała szczerze, nawet nie mrugając. Nie przemyślała wagi, jaką mogło mieć to wyznanie i co mogło przy okazji oświadczać. Większość rzeczy jej nie interesowała. Badała to, co znalazło się w jej kręgu i mogło jej w jakiś sposób dotyczyć. Kolejne pytania ją tknęły. Poruszyły wrażliwe ego i kazały jej się nieco napuszyć.-Najlepsze historie przeżywa się z najbliższymi ludźmi.-wytknęła mu momentalnie, udając staranność dobierania słów, mimo że wypowiedziała to pod wpływem emocji. Czy udało jej się ukryć irytację? Czy odebrał to jako przytyk? Czy udało jej się po raz kolejny zasugerować, jak niemiłe było jej jego towarzystwo? No właśnie. Dlaczego pozwoliła mu tu zostać? Czyżby poukładana, zdyscyplinowana, spięta zawodniczka-furiatka pozwoliła sobie na małe zamieszanie? Czy to naprawdę coś nowego? Złe decyzje wcale nie wydawały się być dla niej czymś obcym.
Nie podobało jej się spekulowanie na temat jej domniemanego braku jakiejkolwiek cechy. Tym bardziej, że często wykazywała się największym nieprzemyśleniem na świecie. Była cykającą bombą. I robiła w życiu rzeczy, które były zaprzeczeniem rozsądku. Zmieniła się tak diametralnie? A może wcisnęła ponownie w sztywną maskę?
Przyglądała mu się uważnie. Nie zauważyła rozbawienia, które zostało sprawnie ukryte. Uderzyła salwą pytań, nie spodziewając się niczego innego jak zaspokojenia. Nie byłaby zdolna przetrawić braku odpowiedzi. Była zbyt ciekawym stworzeniem, które z każdą informacją chciało więcej. Tylko na cholerę jej to było potrzebne?
Odpowiadał zawsze dojrzale i spokojnie, wykazując się czymś, czego nie potrafiła uchwycić, a jej samej tego brakowało. Gdy ona już mu coś wyjawiała, robiła to przez własną nieuwagę lub pod przykryciem. On mówił wprost, wcale nie bojąc się prawdy. Jakby nie mogło go to skrzywdzić. Był taki pogodzony z tymi faktami, że... dziwiła się każdemu zdaniu wypływającemu spomiędzy jego warg. Czy był jakiś element jej życia, o którym wypowiadałaby się z podobnym brakiem poruszenia? Nie potrafiłaby się wzbić na podobną neutralność.
Zmarszczyła czoło, trawiąc to, czym ją właśnie uraczył. Zmieniła środek ciężkości, opierając się bardziej na lewym boku.
-Rodziny są niezwykle kruchym tworem.-zauważyła, uśmiechając się blado, może nieco kwaśno, zdradzając się z podobnym doświadczeniem, jakby czując, że musiała się odwdzięczyć czymś podobnym. Lub chociaż zrozumieniem.
Jej siostra nie odzywała się do niej słowem. Matka pisała krótkie, oszczędne listy od czasu do czasu, podczas gdy widywały się dosłownie kilka razy w roku. Ojciec... ha! Chyba największa niewiadoma w jej życiu. Nawet nie pamiętała jego twarzy. Dopiero kuzynostwo dawało jej poczucie rodzinnej opoki.
Nie wzięła jego słów jako przestrogi na przyszłość. Jej próby zdefiniowania i zaszufladkowania Leonarda zaczęły spełzać na niczym, gdy wokół jego postaci zaczęła rysować coraz większe koła, dodając określeń. I jak tu sprowadzić go do parteru?
-O.-wypowiedziała, jakby nie do końca spodziewając się takiego stwierdzenia z jego strony. Zauważała powoli, jak bardzo się różnią. Że jego mocne, pewne stanowisko przy okazji było pokryte sporą dawką pokory. Nie potrafiła zrozumieć jak udało mu się to łączyć. I dlaczego to robiło na niej takie wrażenie. Drażniło ją to. Postanowiła poszukać luk. Zaraz po tym, jak napoi się alkoholem i przejdzie jej ta cholerna czkawka.
Przyglądała mu się gniewnym wzrokiem z dystansu, gdy ponownie przybierał rolę mediatora. Ponownie wykazywał się takimi pokładami cierpliwości i opanowania, że aż to ją mierziło. Chciałaby go doprowadzić do szału, do którego on ją doprowadzał tym swoim wiecznym spokojem. A mimo to... mogła w każdej chwili przekroczyć granicę. Była w tym specjalistką. Nie musiałaby badać jego pokładów spokoju. Ale... dawało jej to przy okazji jakiś komfort. Przedziwne uczucie.
Przeniosła spojrzenie na szkicownik, który zmienił pozycję i zaczął sunąć w jej stronę, gdy w końcu zatrzymał się w miejscu, na wyciągnięcie jej ręki. Czuła już jak własne mięśnie jej się spinają, by pochwycić przedmiot i spełnić jego polecenie, jakby się bojąc, że za chwilę ta możliwość zostanie jej odebrana. Powstrzymała samą siebie w ostatniej chwili, przytrzymując się w miejscu. Obserwowała, jak sięgał po szklankę i wolno rozpoczął proces opróżniania jej. Pozwoliła mu ją odłożyć i powiedzieć, co chciał. W tym czasie, jakby ostrożnie, oderwała plecy od oparcia, porcjując ruchy, nie chcąc, by zaburzył się wyimagowany rytm jego wypowiedzi. Przesunęła kajet na kraniec stołu, zaciskając na nim palce.
-Nie jestem młódką, Leonardzie.-zauważyła, unosząc lekko brew do góry, jakby zapominając zupełnie o poprzednim gniewie, gdy wlepiała wzrok w okładkę zeszytu.-Nie musisz mnie pouczać.-upomniała go niejako, przejeżdżając palcami po grzbiecie szkicownika. Była dorosła wbrew pozorom. I dlatego, jak kompletnie dojrzały człowiek, ostatnio wróciła do domu ubłocona, do tego skręciła kostkę, która wymagała pilnej interwencji medyków. Może nie przypominało to rozbijania luster, ale w tamtym momencie prawdopodobnie byłaby do tego zdolna.-Z pewnością nie jest warte skręconej kostki.-mruknęła cicho, nawet nie upewniając się czy ją dosłyszał. Zostawiła jednak takie rozważania. Skupiła się na rzeczy, która opierała się o jej kolana. I potem zajrzała do środka. Nie odzywała się, gdy oglądała kolejne strony, a na nich twarze, które zdawały się do niej mrugać. Nie była krytykiem sztuki, by oceniać jego warsztat. Jej znawstwo polegało na chodzeniu do cholernej Akademii Sztuki w pieprzonej Francji. Potrafiła narysować proporcjonalną sylwetkę człowieka. Tyle. Czy umiała nadać temu człowiekowi duszę? Nie. Czy patrzyły na nią prawdziwe twarze z kartek? Cóż, część może dzisiaj nawet mignęła jej, gdy wyglądała przez okno.
-Bokser i malarz, hm?-zagadnęła po chwili, nie oddając mu jego własności.-Co jeszcze?-zapytała z umiarkowanym zainteresowaniem, znowu nadając ich rozmowie inny ton, jakby sama nie mogła się zdecydować na to, czego właściwie od niego chciała.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]05.02.16 20:31
Spontaniczność. Dziwna rzecz. Dziwna cecha. Coś nienamacalnego, ale jednak bardzo obecnego życia. Nie wiem czy się z tym rodzimy. Chyba nie. Nie pamiętam, żebym jako chłopiec był szaleńczo energiczny, płynący z prądem. Jakiś wewnętrzny spokoju, delikatna stabilizacja, której wtedy zapewne nie umiałem zdefiniować wypełniała mnie i określała. Być może dzięki boksowi udałoby mi się bardziej rozwinąć tę cechę, rozbudować, ale wtedy do mojego życia magia i zamknęła mnie w sobie na cztery spusty. To zakrawa trochę o oksymoron. Przecież to powinno mnie wyzwolić, pozwolić mi uwolnić ukrytą głęboko cząstkę prawdziwego mnie. Może dzieje się tak w książkach, gdzie dzieci z radością przyjmują swoje nowo odkryte przeznaczenie. W mojej bajce było wręcz odwrotnie. W dodatku następujące po sobie kolejno wydarzenia jeszcze mocniej mnie zakleszczały. Byłem wtedy tylko przerażonym smarkiem, ale miałem ołówki. To one mnie uratowały. Pozwalały mi przelać wszystkie emocje, pomysły na papier, a nie gnić gdzieś tam na dnie. Właśnie dzięki temu w końcu wypełzłem ze swojej powłoki, nie udusiłem się swoją rutyną. Im starszy się stawałem, im więcej razy pociągnąłem pędzlem po płótnie tym bardziej rozumiałem potrzebę wolności. Tej wewnętrznej, nieblokowania się na otoczenie, na wszystkie inspirujące rzeczy. Zapewne inaczej nie byłbym w stanie wyjść w deszczu z domu, aby szkicować napotkanych ludzi. Nigdy pewnie też nie byłbym zdolny do namalowania aktu, chociaż nagość nie była dla mnie niczym krygującym czy obcym. Ta spontaniczność tworzenia przeniosła się stopniowo na moje życie, aż sam zauważyłem, że poprawiło to jego komfort. Doprawdy przedziwna rzecz. Marszczę więc brwi słysząc jednogłośną, nieznoszącą sprzeciwu odpowiedź Seliny. Nie. Nie spodziewałem się. Liczyłem wręcz, że w tej zaskakującej, zmiennej kobiecie drzemią pokłady lekkiego szaleństwa, które maskuje chłodną kalkulacją tylko ze względu na mnie. Bezwiednie unoszą jedną brew do góry. Jest młoda, czemu sobie na to nie pozwala? Nie komentuję tego pierwszego absolutnie szczerego wyznania, aby jej nie zniechęcić. Kiwam jedynie głową potwierdzając, że usłyszałem. Natomiast kolejne stwierdzenie sprawia, że na moje usta wpełza uśmiech zadowolonego łobuza. Nie mogę się powstrzymać.
- Nie chciałabyś uszczknąć trochę szaleństwa z jakimś nieznajomym? – Być może odbierze to personalnie. Stwierdzi, że chcę jej się narzucić, ale wcale nie o to mi chodzi. Tylko o ten dreszcz ekscytujących emocji, gdy spotyka się kogoś obcego, a wraz z nim powietrze nabrzmiewa od tajemnic i sekretów, w które chce się wgryźć z niecierpliwością. Tak mniej więcej czuję się przy niej, zafascynowany jej osobą. Tak też czuję się przed sztalugą podczas pierwszej sesji z nowym modelem. Chciałbym połączyć te dwa uczucia. Chcę ją mieć przede mną, aby móc uwiecznić na płótnie. Jestem żądny tej odurzające mieszanki emocji.
Nie zerwała się od stołu i nie zaprzeczyła. Nie zwyzywała mnie za prawienie herezji i kłamstw. Nie skłamię, gdy powiem, że kamień spadł mi serca. Może nie kamień, ale na pewno jakiś niezbyt przyjemny ciężar. Otrzymałem natomiast drobną zmarszczkę pomiędzy jej brwiami i chwilę milczącego zastanowienia. Kontemplację, która zresztą była bardzo przydatna w tej sytuacji. Pozwoliła mi na rozważenie, co też strzeliło mi do głowy. Dlaczego podawałem tej kobiecie całe swoje życie na tacy? Może nie pełnymi zdaniami, przy pomocy nazwisk i dat, ale zaokrąglone metafory wcale nie były takie trudne do rozszyfrowania. Nie wstydzę się swojej przeszłości, to nieodzowna część mnie, której nigdy się nie pozbędę. Zresztą nawet nie chcę tego robić. Ale na brodę Merlina, przecież znamy się tak krótko. Praktycznie się nie znamy! Co jest w niej takiego, że zaczynam się zwierzać?
- Niestety – odpowiadam tylko przesuwając spojrzeniem po wnętrzu baru. Ten temat zaczął mnie uwierać, gdy odkryłem co robię, więc chcę płynnie przejść dalej. Chociaż nie wątpię, że ta wnikliwa analityczka przede mną, nawet pod wpływem szalejących w jej żyłach procentów, będzie w stanie dostrzec moją ucieczkę.
Zdziwiła ją moja szczerość. Czyżby niezłomna Selina Lovegood nie uznawała ludzkich słabości? Przecież zwątpienie, wahania, błędy czy niedoskonałość to czysta definicja człowieka. Nie istnieje coś takiego jak perfekcja i bezbłędność ludzi. Ja taki nie jestem i ona także nie. Musi się z tym pogodzić, nie może temu zaprzeczać. Ale widocznie mówienie o tym w tak otwarty sposób jest dla niej czymś obcym, bo obserwuje mnie tak dokładnie jakby zaraz miały wyrosnąć mi rogi. Jej czujne spojrzenie wypala we mnie dziurę, mam wrażenie, że zaczynam się kurczyć. Wbijam więc wzrok w jej dłonie zaciśnięte na moim szkicowniku, aby wyzbyć się tego wrażenia. Nie robi jednak żadnego gwałtownego ruchu, nie zaczyna z pośpiechem kartkować zeszytu, żeby czym prędzej odkryć jego tajemnice. Zaskakuje mnie tym graniem na zwłokę, chociaż w sumie nie powinno. Przecież cały czas próbuje robić mi idealnie na złość. Jednak odkrywam, że to nie powinno mnie zdumieć. Bardziej ten spokój, które płynie z jej słów, jakimi odpowiada na moją enigmatyczną poradę. Nie drąży i jestem w tym momencie za to wdzięczny.
- Więc po twojej twarzy nie sposób określić rzeczywisty wiek – mówię spokojnie rozsiadając się wygodniej na drewnianym krześle, które po raz kolejny tego wieczoru piszczy pode mną nieprzyjemnie. Nie próbuję jej zbajerować tanimi tekstami, tylko naprawdę odkryć ile może mieć lat. Nie rozmawiałem o niej z Jaimiem, ale skoro się znają całkiem dobrze to znaczy, że nie może być młodsza od Harriet i zbliża do mnie wiekiem. Jednak naprawdę nie mam pewności. Zapewne za pomocą magii można wiele zdziałać, ale myślę, że jest na to zbyt dumna. Poza tym zupełnie obiektywnie patrząc wygląda naprawdę młodo. I jest piękna. – Nie pouczam, wymieniam się doświadczeniami – dopowiadam gwoli ścisłości, nie chcąc wyjść na starego grzyba, który wiele przeżył i teraz tylko moralizuje innych. Daleko mi do mądrości życiowej, chociaż wyciągnąłem już wnioski z wielu błędów.
Bezwiednie spinam wszystkie mięśnie, gdy zaczyna leniwie przeglądanie mojej własności. Jak gdybym gotował się do ciosu, który może mi zadać w każdej chwili. Bombarduję spojrzeniem jej twarz, ale z tego nieprzeniknionego wyrazu nie jestem w stanie nic wyczytać. Widocznie specjalnie przybrała taką maskę, aby móc się nade mną poznęcać. Mała sadystka. Kiedy w końcu kończy mam ochotę jęknąć z irytacji. Dlaczego odnosi się do mnie, a nie do tego co zobaczyła. W dodatku nie wygląda na to, żeby miała ochotę oddać mi moją własność. Świetnie.
- Jestem już emerytowanym bokserem, malarzem z doskoku, a zarobkowo pracuję jako brygadzista – wyjaśniam szczerze systematyzując jej wiedzę na swój temat. Chcę spytać się jej teraz, co sądzi o moich pracach, ale chyba udzieliła mi się jej duma. Zamiast tego chwytam swoją szklankę i opróżniam ją do końca. Alkohol nigdy nie zawodzi.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]08.02.16 17:52
Spontaniczność. Czy to nie tak, że rodzimy się z tym, zupełnie tak, jakby wiązało się to ciasno z ludzkimi instynktami, przeczuciami? W końcu to kolejna, nienamacalna i trudna do określenia cecha, nabierająca tego metaforycznego znaczenia poprzez poleganie na kompletnie niestabilnych uczuciach. Dopiero z czasem nabywa się spokoju i wyważenia, w sumie to nawet jakiejś premedytacji w uważnym odważeniu gestów i mimiki. Kontakty międzyludzkie, które były przecież tak naturalne i należały do jednej z podstawowych potrzeb dla człowieka, by być w stadzie, mieć do kogo odezwać usta, polegały na odgrywaniu pewnej gry, powtarzaniu formułek. Jedni bezmyślnie podążali za tymi szlakami, drudzy zaś próbowali manipulować tamtymi, by uzyskać to, co chcieli. I Selina próbowała tej sztuki. Jej rozmówca jednak zdawał się kompletnie odwrotnie do tego wszystkiego podchodzić. Jego spokój ją zbijał z tropu na każdym kroku. Zaczynała myśleć, że wcale nie wie jak używać narzędzi, których z taką precyzją zazwyczaj stosowała, by wbić innym szpilki. Dlatego podchodziła do niego z jeszcze większą rezerwą, nieco się wycofując. Obserwowała go. Próbowała zrozumieć, bo każde jej zaangażowanie rozbijało się o ścianę nie do przejścia. Mastrangelo nie postępował według jej schematu. Jak mogła się mu jeszcze bardziej podłożyć i zacząć zachowywać się lekkomyślnie? Dlaczego miała się czuć bezpiecznie przy kimś, przy kim opada jej garda, jakby nie chciała podejmować się walki? To było przerażające, niepokojące uczucie. By z kimś skoczyć w przepaść trzeba na moment otworzyć się na inne emocje i odczucia niż na drugą osobę. Trzeba rozszerzyć punkt widzenia. A ona wpatrywała się w niego, już od jakiegoś czasu nie zwracając uwagi na otoczenie. Jak miała zauważyć, że spada?
Przyglądała się jego reakcjom, jakby uznając to za wyznacznik, czy idzie w dobrym kierunku. To zawsze rozmówca powie ci wszystko o konwersacji, którą prowadzicie. Sam cię nakieruje na słowa, które powinieneś powiedzieć, by go zadowolić lub w niego uderzyć. Badała, na co reaguje i w jaki sposób. Właściwie zaśmiecała sobie głowę kompletnie niepotrzebnymi informacjami. Na cholerę jej to było potrzebne?
Roześmiała się na jego zapytanie, wcześniej unosząc brwi i na moment nie wykonując żadnego ruchu. Czy słyszał jak to zabrzmiało? Czy to miał na myśli? W połączeniu z tym uśmiechem, mówiło to wiele.
-Mam nadzieję, że nie myślisz, iż wyjdziemy stąd razem, Leonardzie.-powiedziała w końcu, utrzymując się w tym samym duchu. Nie miało to nic do jego powierzchowności ani do jej domniemanej awersji do zbliżeń.-Wiesz, jeżeli chodzi o szaleństwo, to raczej się o tym nie gdyba. Robi się to.-zauważyła jeszcze, uśmiechając się przebiegle, unikając odpowiedzi. Na powrót czuła się pewnie.
Rozmowa z ich preferencji do oddania się chwili przeszła na cięższe tematy, od których zgęstniała nieco atmosfera. Każdy chował jakiś szkielet w szafie. Tylko na obrazku wszystko wyglądało pięknie. Zupełnie jak maski, które zakładali na co dzień, gdy prawdziwe twarze pokazywali tylko tym, których zaprosili do wnętrza lub wtargnęli tam siłą. Nie spodziewała się, że pozna jednego z demonów tego mężczyzny. Dlaczego miałby się z nią dzielić swoją słabością? I jak mógł o niej mówić tak swobodnie, jakby wcale nie była jego przywarą? Skąd pewność, że ta wiedza nie sprawi, iż blondynka zwróci to przeciwko niemu? Z taką łatwością mogłaby teraz zaatakować. Ponownie jednak odebrał jej broń z ręki, porażając spokojem. Obawiała się, że jedynie zrobiłaby z siebie kretynkę, przepuszczając na niego atak. Abstrakcyjna myśl, ale zakorzeniła się w jej umyśle, nie pozwalając jej na wyśmianie jego pochodzenia. Nie miała pojęcia dlaczego robił na niej takie wrażenie. Nigdy nie wzruszała ją postawa mężczyzn, mimo że Leonard, faktycznie, mógł samym wyglądem powodować pewną ostrożność. A poza tym? Niewiele o nim wiedziała. Co miało jej niby w nim zaimponować? Chyba nie konflikt z rodziną? Phi.
Otrząsnęła się w momencie, gdy odwrócił wzrok, urywając wątek jednym słowem. Tylko dlatego, że nie chciała stracić poczucia godności, nie zmieniła nagle frontu i przemilczała jego ucieczkę. Jego nagły brak pewności siebie, refleksja ją ponownie speszyły. Dlatego, że uwierzyła mu na ten moment, iż faktycznie jest górą i ma to za sobą. Dała się oszukać. Dlaczego tak naiwnie i bez filtra sączyła słowa, którymi ją karmił?
To podskórne podekscytowanie, jakie czuła chwilę przed tym, jak miała zaspokoić swoją ciekawość, niemalże ją odurzyło. Przeciągnęła ten moment, opóźniając chwilę metaforycznego spełnienia. Nie miała pojęcia, że ten moment będzie chwilą prawdy dla artysty siedzącego przed nią. Nie przeszło jej przez myśl, że mógłby oczekiwać na jej werdykt. Zupełnie zapomniała o tym, że polecił jej ocenić jego prace, bo w momencie, gdy na nie spojrzała, ucichła, ignorując nawet jego osobę. Czy była w tym zimna kalkulacja i próba przetrzymania go w niepewności?
Prychnęła śmiechem pod nosem, odrywając na moment wzrok od szkiców, gdy usłyszała jego stwierdzenie na temat jej twarzy. Czy widział, jak jej spojrzenie dosyć jednoznacznie zapytało go: naprawdę?
-Skończyłam szkołę 11 lat temu. I nigdy nie wykazywałam specjalnej chęci do słuchania czyichś porad.-wymieniła się z nim swoim doświadczeniem, jakby go przed czymś przestrzegając. Przy okazji dała mu małą wskazówkę na temat własnego wieku.-Gdybym słuchała to czy znajdywałabym się w tym miejscu, w którym jestem teraz?-zapytała, jakby chcąc mu coś uświadomić. Miała na myśli swoją karierę, rozsławienie, samodzielność i suwerenność. Dopiero po chwili doszło do niej, że była kobietą, która z pustą miną wpatrywała się w witrynę, obserwując życia innych ludzi, podczas gdy jej stanęło w miejscu, zawieszone nad szklanką ognistej whiskey, a ona sama była odcięta od tego wszystkiego, nie mając nic namacalnego, co mogłoby mieć jakąkolwiek prawdziwą wartość. Nie dostrzegła ironii sytuacji. Że może, gdyby słuchała, nie spędzałaby samotnie wieczorów w barze i nie musiałaby zapijać swoich smutków.-Taki doświadczony, a jednak szukający adrenaliny w spontaniczności?-podjęła po chwili, znajdując w tej myśli jakiś zabawny element.-Och, Leonardzie, czyżbyś przeżywał kryzys wieku średniego?-zapytała, mrużąc złośliwie oczy. Przerzuciła rozmowę na ton, który jej bardziej pasował.
Starannie zamknęła szkicownik, przysuwając go bliżej siebie, a ten płasko pacnął o jej kolana, spoczywając na udach. Trzymała jego brzegi, faktycznie nie mając zamiaru go zwrócić. Nie sądziła, by się z nią o niego szarpał. Dlatego uśmiechała się, nieco się przekomarzając. Ale i tak miała zamiar postawić na swoim. Miała zamiar zatrzymać poświadczenie tego, jak patrzył na innych ludzi. To, w jaki sposób łapał chwilę i zatrzymywał ją, wyróżniając interesujące go cechy lub te, po których rozpoznawał dany przymiot. Jeżeli był artystą, to kluczem do jego wnętrza były jego prace. A teraz to ona je posiadała. I trzymała ciasno.
Uniosła lekko brwi, gdy wyjaśnił jej wszystkie niejasności na temat jego zajęcia. Chwilę potem skrzywiła się, jakby przetrawiając podane jej informacje.
-Brygadzistą.-powtórzyła kwaśno, starając się nie wzdrygnąć pod wrażeniem, które ją przejęło. Powinna uważać go za bohatera, bo jego służba zapewniała przecież bezpieczeństwo. Narażał się, by zapewnić innym bezpieczeństwo ze strony magicznych stworzeń. Ale nie mogła nie poczuć goryczy, bo momentalne skojarzenie, jakie wywołał jego zawód, pokazało jej w głowie wspomnienie bestii, przed której szponami cudem udało jej się zbiec. Więc dla niej Mastrengelo wcale nie był herosem. Nie zmienił dla niej tamtych chwil, to nie on powstrzymał likantropa, nie on zapewnił jej schronienie. Ponownie przejawiła się w niej ta zaciętość i hardość. Przypomniała sobie dowód na to, że to tylko ona sama mogła się sobą właściwie zająć. Nie mogła polegać na innych. Poczuła abstrakcyjny zawód, mimo że nie powinna wymagać nadnaturalnej zdolności Leonarda do bycia w każdym miejscu o każdej porze. Powinna winić tylko swoją głupotę. Ale nie mogła.-A mimo to pełnie wciąż nie cichną od wycia.-wytknęła mu, nie mogąc pozbawić się tej sposobności. Miała wybitną zdolność do bycia niesprawiedliwą. Cóż miała na to poradzić.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]13.02.16 17:28
Samotność prędzej czy później doskwiera każdemu. Wżera się cicho i niezwykle subtelnie w każdą komórkę ciała. Wypełnia nas pustką, której początkowo nawet nie zauważamy. Żyjemy z nią spokojnie, na co dzień, nie zwracamy na nią uwagi przy wykonywaniu prostych, rutynowych czynności. Ona jednak nie śpi, rośnie w siłę, gdy nie patrzymy. Oplata nas kokonem niczym ciepły sweter, a tak naprawdę niesie tylko chłód. I nagle jest za późno.
Kiedy orientujemy się, że jesteś samotni coś pęka. Tak było ze mną krótko po. Na początku w ogóle nie dopuszczałem do siebie tych myśli. W mojej głowie moja żona wciąż była moją żoną, tylko nie było jej przy mnie. Wszystko, co robiłem niczym się nie różniło od wcześniejszej rzeczywistości. Jedynie wykluczyłem malowanie. Działałem na autopilocie, jakby zdalnie sterowany. Do czasu. Otaczały mnie bliskie osoby, a mimo to byłem sam. Wypełniony po brzegi pustką, której nie potrafiłem zapełnić. Próbowałem alkoholem, ale to nic nie dało. To było błędne koło, a bardziej błędna spirala, która prowadziła prosto w dół. Mówi się, że aby się odbić trzeba dotknąć dna. Dla każdego dno wygląda inaczej. Moje było puste, niezwykle ciche i bez żadnych emocji. To było właśnie najgorsze. To otępienie, bezradna świadomość samotności w otoczeniu ludzi, poprzecinana jedynie rzekami gorzkiego bólu, które wtedy we mnie płynęły. Nie życzę temu najgorszemu wrogowi.
Proces rekonwalescencji nie jest krótki czy prosty. Nawet teraz, siedząc tutaj w ciepłym wnętrzu Dziurawego Kotła, po tym jak po raz pierwszy ogarnęło mnie twórcze uniesienie, chwieję się na cienkiej linii. Nie widzę tego na co dzień, ale wiem, że jeden niewłaściwy impuls może mnie posłać znów na złą stronę. Nie myślę jednak o tym. Tamte rzeki wyschły, a z tej pustki uczyniłem swoją tarczę. Nie jestem też zdesperowany, więc oświadczenie Seliny sprawia, że wykrzywiam kąciki ust w rozbawionym uśmiechu. Cóż, nic dziwnego, że chce tak kategorycznie rozwiać moje wątpliwości, jeśli sądzi, że takowe posiadam. Kiwam lekko głową słuchając jej słów o szaleństwie, a w mojej głowie rodzi się iście szatański plan jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- W takim razie mam dla ciebie propozycję – mówię skupiając całą swoją uwagę na niej. – Nie chcę wychodzić z tobą teraz, ale chciałabym jeszcze się spotkać. Zagrajmy w prawdę. Będziemy zadawać sobie pytania, a jeśli nie będziemy chcieć odpowiedzieć to pijemy. Taka przyjacielska zabawa zapoznawcza. Masz mocną głowę, więc może nawet w ogóle minie odpowiedz. Co ty na to? – pytam unosząc brew ku górze. Jestem przekonany, że zbiję ją tym porządnie z tropu. Co jednak mi szkodzi? Ostatnio to ja cały czas byłem zapędzany w kozi róg. Poza tym nie sądzę, że inaczej niż rzuceniem jej wyzwania zdołałbym zaprosić ją na kolejne spotkanie. Inną kwestią jest to, że naprawdę chcę się z nią spotkać. Wcale nie jestem takim pewien czy chodzi tylko o tę prawdę i wybębnienie pozwolenie na namalowanie. Ta pełna sprzeczności kobieta ma w sobie coś, co sprawia, że chcę ją poznać, uchylić chociaż rąbka tajemnicy. Nawet, jeśli może mnie to słono kosztować.
Jej milczące pozwolenie na zmianę tematu przyjąłem z ulgą. Być może dopiero co zaproponowałem jej godzinę zwierzeń przy alkoholu, ale zapewne wtedy będę musiał odpowiadać pytania typu ile miałeś dziewczyn? czy uszkodziłeś kogoś trwale i nieodwracalnie na ringu?. Blizny, na które się składam to zupełnie inna kategoria. Chociaż już nie boli, gdy o nich mówię, ale wciąż czuję te wyraźne zgrubienia, gdy ich dotykam. Poza tym wciąż nie wiem, co chodzi po głowie pannie Lovegood i co będzie chciała zrobić z wiedzą na mój temat. Ostrożności nigdy za wiele, lepiej nie odkrywać wszystkich kart na początku. Podczas, gdy ja zaczynałem powstrzymywać swoją wylewność moja towarzyszka już trochę mniej skąpiła mi informacji. Szybko obliczyłem ile musi mieć lat i oczy prawie nie wypadły mi z orbit. Doprawy nie wyglądała na tyle. Niesamowite.
- Nie wszystkie rady są złe. – Przecież nie można wszystkiego kategoryzować. Nie ma tylko czerni i bieli, jest jeszcze wiele odcieni szarości, których nie można zbagatelizować. Kształtują nas nie tylko własne wybory. Niektórych rzeczy można nauczyć się na własnych błędach, ale są też takie, których lepiej nigdy nie odczuć na własnej skórze. Są też takie rady, jakich sami nigdy byśmy nie dostrzegli. Wskazówki mojego ojca odnoście walki wyryły się głęboko w mojej głowie i żaden trener nie potrafił mi takich dać. Są też porady bezużyteczne, jakich należy się wystrzegać. Niestety ciężko je początkowo rozróżnić. Przecież w życiu nie może być prosto, łatwo i przyjemnie.
- Każda adrenalina jest przyjemna – odpowiadam po krótkim parsknięciu śmiechem na jej uwagę o kryzysie. Naprawdę tak to wygląda? Czy tylko ona ma na mnie taki ciekawy pogląd? – Nie wiem, w jakim wieku dokładnie to się pojawia, ale chyba brakuje mi do niego jeszcze kilka lat. – Uśmiecham się rozbawiony tą sytuacją. Bezwiednie muskam końcami palców brodę i zastanawiam się, czy przypadkiem zgolenie jej nie odmłodziłoby mnie o kilka lat. Z drugiej jednak strony chyba nie potrafiłbym już żyć bez brody.
Przyglądam się jak moja własność ląduje na jej kolanach i bezwiednie muskam spojrzeniem jej zasłonięte materiałem nogi. Nie komentuje moich prac, ale też nie zwraca mi mojej własności. O co jej chodzi? Co próbuje przez to osiągnąć? Widocznie drażni się, bo na jej ustach migocze uśmieszek, ale po co? Jest aż tak małostkowo, żeby przywoływać w swoich myślach tę sytuację z różą? Przecież to śmieszne. Nie zdołałem jednak wymyślić, co jej powiedzieć, gdy spomiędzy jej warg, niczym echo mnie, wypadło to pojedyncze słowo. Dziwne nacechowanie emocjonalne sprawia, że przykuwam do niej spojrzenie na dłużej. O co może chodzić? Czyżby wilkołaki jej kogoś zabrały? To bardzo możliwe, gdy znów się odzywa. Milczę chwilę obracając w palach szklankę. Nie wiem, czy mam zachować poważny ton, czy mogę obrócić to w żart. Stąpam po grząskim gruncie i chociaż w rozmowie z nią jest to całkowicie normalne to tym razem jestem pełen wątpliwości. – Pracuję jako brygadzista dopiero jakieś półtorej roku – rzucam zdawkowo wzruszając ramionami. Nawet ja nie mogę wyłapać wszystkich wilkołaków sam. Odwracam jednak swoją uwagę od tego odrobinę niekomfortowego tematu i kieruję ją na przedmiot, który cały czas drażni moją świadomość. Zapewne ucieszy się, że ją proszę, ale tym razem niezbyt mnie to obchodzi. Chcę tylko odzyskać swoją własność. – Skoro już nacieszyłaś swoje oczy moją twórczością to możesz mi ją oddać. – Wyciągam rękę w jej stronę, aby podkreślić swoje żądanie. W tym wypadku nie mam zamiaru odpuścić.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Stoliki w pobliżu wejścia [odnośnik]16.02.16 22:29
Właściwie to powinna się oburzyć, rzucić w jego stronę rękawiczkami z cielęcej skóry, które tak misternie były obszyte króliczym, miękkim futrem, nie tyle po to, by zapewnić jej ciepło w zimne, jesienne wieczory, a raczej by dodać jej elegancji, której pozbawiała siebie swoimi charakternymi wyskokami, tak, jak w tym momencie. Żadna szanująca się kobieta nie przesiadywałaby samotnie w podobnych miejscach, zajmując się tak niechlubnym zajęciem jak popijaniem alkoholu. Nie śmiałaby też zasugerować na głos czegokolwiek związanego ze zbliżeniem ani tym bardziej wyśmiać takowych pragnień mężczyzny. W końcu, ona sama, była jedynie towarem, którego luksus oraz ewentualne zalety przywłaszczał sobie pan i władca po tym, jak dokonał transakcji. Selina namiętnie obniżała swoją wartość, łamiąc wszelkie porady własnej matki na temat tego, jak powinna się prowadzić. I ciężko było jej uwierzyć, że granice, które przekraczała, dla jej młodszych koleżanek mogły już nie istnieć. Zabawne, jak świat szedł do przodu z postępem. I ścigająca, mimo że taka rezolutna, pewnego dnia mogłaby zostać w tyle, prawda? I chyba właściwie już dawno się na nim znajdywała.
Nie miała jednak zamiaru rozpamiętywać w tym momencie młodości, która wolno się kończyła. Bez wątpienia zdawała sobie sprawę z tego, jak szybko musiała wyrywać następne kartki z kalendarza. Ignorowała konsekwencje kolejnych zachodów słońca, nie poświęcając chwil na refleksje. Odpychała od siebie zawzięcie ból, który wiązał się z odrzuceniem, samotnością i pustką, która powoli wrzucała ją w wir bezcelowości. Kogo to będzie obchodzić, jeżeli wypije kolejną szklankę? Dlaczego miałaby się kimkolwiek przejmować? Tu i teraz było bardzo wygodnym wyznacznikiem czasu. Nie próbowała określić na którym etapie cierpienia się znajdowała. Nie przyjmowała do siebie w ogóle takiego faktu. Nie miała zamiaru zaakceptować tego, że komukolwiek udało się ją faktycznie zranić. Nosiłaby czerwień, jeśli to miałoby zamaskować plamy krwi na jej odzieniu. I nawet nie chodziłoby o utrzymanie pozy dla świata zewnętrznego. Nie potrafiłaby się dźwignąć na nogi, gdyby się okazało, że jej własne przeświadczenie o sobie było tak błędne. Czy była więc w ogóle bliska dna? Czy kiedykolwiek się z nim zetknie, skoro nie chce zauważyć przepaści, w której się znajduje? Tak beznadziejny przypadek nawet nie zechce dostrzec światełka w tunelu nawet, jeśli blask od niego bijący da jej obietnicę pięknego jutra. Dlatego tak łatwo było jej zrzucić propozycję Leonarda na coś tak absurdalnego. Tworzyła sobie własną rzeczywistość na potrzeby własnej wygody. Rozbroiła go drobnym głupstwem, by odmówić sobie i mu momentu szczerości. Nie potrafiłaby spojrzeć nikomu w oczy i przyznać się do tego, że szaleństwa, o których wspomina się z uśmiechem, nawet nie przychodzą jej do głowy, bo ciało, jakby pozbawione siły, pragnie tylko wygodnego fotela, miękkiego koca i ognia trzaskającego w kominku.
Zmarszczyła nieco brwi na uśmiech, który jej rzucił, nie komentując nijak jej pytania. Nagle wydało jej się to frapujące i zapragnęła jednoznacznej odpowiedzi. Bo co to miało znaczyć? Uśmiechał się, bo go rozgryzła czy może trafiła krytyczne pudło? Obie możliwości ją irytowały i im więcej nad tym myślała, tym bardziej ściągała usta, mrużąc oczy. Miała nadzieję, że czuł, jak wypalała mu wzrokiem dziury w twarzy.
-Mam nadzieję, że cię nie zawstydziłam.-uderzyła w końcu, nie tracąc pewności siebie. Żądała odpowiedzi. Jak mógł zostawić to bez komentarza? Nie miało to znaczenia jaki miał do niej stosunek, a jednak, gdy to ona sugerowała coś na swój temat, a on zostawiał to z niejednoznacznym milczeniem... cóż, drażniło ją to! Powstrzymała się na moment od jakichkolwiek ruchów, napinając się, gdy zaczął jej składać propozycję. W pierwszym odruchu chciała pochylić się do przodu i oprzeć brodę na dłoni, jednak w połowie gestu zatrzymała się, zdając sobie sprawę, że mogłoby to zasugerować zainteresowanie. A to było ostatnie, co chciała mu okazać. Zamiast tego wyprostowała się, rozszerzając nieco rozkrok, gdy siedziała tak na skraju siedzenia.
-Przyjacielska zabawa zapoznawcza?-powtórzyła po nim, nawet nie kryjąc sceptycyzmu. Skrzywiła się delikatnie, by okazać jak jej to w niesmak. W głowie jeszcze raz odtworzyła sobie jego wypowiedź, analizując ją. Ma mocną głowę, HA! Nawet nie wiedział ile już wypiła! Cóż, nie zamierzała wyprowadzić go z błędu. Nawet, jeśli z jego strony był to celowy zabieg.-Chcesz spotkać się ze mną ponownie, upić mnie i przeszpiegować mój życiorys?-powtórzyła, pozwalając uśmiechowi rozświetlić swoją twarz. Alkohol jednak zawsze dodawał jej nieco humoru. Na szczęście jej rozmówców.-Cóż, mogę się zgodzić, pod warunkiem, że nie zanudzisz mnie swoją historią.-oświadczyła, nie mogąc nie wyrównać swojej aprobaty poprzez skrajne lekceważenie.
Prawdopodobnie było to coś, o czym zapomni dnia jutrzejszego lub uzna, że wygodniej będzie o tym nie pamiętać. Podobna ugodowość mogłaby przecież zasugerować, że wcale nie jest taką zołzą, którą przecież jest! A definitywnie wolałaby się trzymać znanych ram. No i co ona będzie mieć z tego, że dowie się coś o nim? Spotkali się przez przypadek, skąd gwarancja, że to się zdarzy ponownie? Powinni faktycznie przejmować się swoją egzystencją? Dawali sobie przecież radę bez świadomości obopólnego istnienia, tak? Ale z drugiej strony - tak ciężko było ugasić tak rozbudzoną ciekawość...
Powoli tworzyła sobie mapę skojarzeń związaną z Mastrangelo. Miała spore obszary związane z takimi imionami jak Harriett czy Benjamin, ale wkrótce pojawiły się nowe pola, które wolno zaczęły się łączyć z kolejnymi i tworzyć bardziej złożoną całość. Mogła już zrozumieć częściowo skąd brał się jego spokój. Artyści przejawiali wręcz niesamowitą cierpliwość do tego, by zatrzymać widziany przez nich obraz (czy to w głowie czy własnymi oczami). Wyegzekwowanie tego na papierze wymagało też tak zwanej techniki. Blondynka wierzyła, że jest ona wyznacznikiem tego, jak twórca patrzył na świat, które elementy wydawały mu się najistotniejsze i jak przedstawiał je na swojej pracy. Dlatego tak ciasno przyciskała ten szkicownik do swoich kolan, jeszcze przez kilka chwil karmiąc widokiem szkiców swoje oczy. Próbowała go przejrzeć. Nie skupiała się na nim, dlatego zaskoczenie, które wypisało się na jego twarzy, dopiero po momencie zdołała przypisać do reakcji na własne słowa. Spóźniona reakcja powstrzymała ją od zapytania się go dlaczego jest taki zdziwiony.
-Jesteś w stanie wymienić jedną, której działania mimo wszystko nie wypróbowałeś na własnej skórze, a jesteś przekonany, że jej przestrzeganie pomogło ci w życiu?-odparowała więc momentalnie, kompletnie przekonana, że nie da jej zadowalającego przykładu.
Lubiła mieć rację. Oczywiście, że świat nie miał wyłącznie dwóch barw. O ile łatwiej jednak było wszystko kategoryzować jeśli przyjęło się bardziej krytyczne kryteria? Gdyby się próbowało na ogrom otaczającego świata patrzeć przez każdy możliwy kąt, wszelki pryzmat, nie starczyłoby życia na zdefiniowanie czegoś. Nie przepadała za dumaniem, gdybaniem. Wolała dynamikę. Dyskusję. Choćby kłótnie.
-Każda?-złapała go za słowo, jakby próbując zmusić do rozwinięcia myśli.-Nawet ta związana ze strachem?-zapytała, nieco poważniejąc. Sama nie wiedziała co to powiedziałoby jej o tym brodatym mężczyźnie, który siedział przed nią. Że miał skłonności samobójcze? Cóż, w końcu sam jej się przyznał, że jest szaleńcem, tak? Czy powinno ją to zdziwić?-Czyżby?-podjęła, unosząc lekko brew, gdy stwierdził, że jeszcze za wcześnie na kryzys u niego. Spodziewała się, że był starszy od niej. Wright był. On automatycznie też musiał być, prawda? Pasował jej na figurę starszego brata, więc mógł być nawet starszy od byłego pałkarza.
Niekontrolowanie podążyła wzrokiem za ruchem jego palców, które zaczęły gładzić brodę. O czym tak intensywnie myślał?
Oczywiście, że miała w głowie ciągle sytuację z różą i uważała, że kompletnie sprawiedliwym będzie, jeśli przywłaszczy sobie również jego własność. To było bardzo łatwe i niezobowiązujące wytłumaczenie jej pragnienia do zatrzymania tego notesu.
-Och.-skomentowała tylko krótko, ściągając usta, nie wypluwając z siebie więcej niepochlebnych słów na temat tego zawodu. Zaraz jednak otworzyła usta w niemym proteście, zupełnie nieprzemyślenie łapiąc za zeszyt, by przycisnąć go obronnie, ciasno, do swojej klatki piersiowej, jakby w ciągu tych kilku chwil stał się dla niej czymś niezwykle drogocennym. W chwili wykonywania tego ruchu zdała sobie sprawę, jak niefortunnie mogło być to odebrane. Odwróciła więc wzrok od swojego rozmówcy, by ponownie złapać w dłonie szkicownik i spojrzeć na niego, jakby właśnie prowadziła ze sobą jakąś wewnętrzną dysputę na jego temat. Jeśli go nie odda, wyjdzie na śmiesznie przywiązaną do tego głupiego przedmiotu. Ale jakoś nie mogła się zmusić do tego, by wyciągnąć w jego stronę ręce i zwrócić własność. Milczała, jakby nagle zapomniała, że ma niezwykłą zdolność do ciętego języka. Pozwoliła sobie na pasywność.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki w pobliżu wejścia - Page 5 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Strona 5 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Stoliki w pobliżu wejścia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach