Wydarzenia


Ekipa forum
multifunkcjonalne pomieszczenie
AutorWiadomość
multifunkcjonalne pomieszczenie [odnośnik]04.09.15 20:39
First topic message reminder :

salon, kuchnia, gabinet i kącik nienawiści

Lubię oglądać świat z perspektywy brudnego okna. Czarodzieje przemykający w milczeniu po ulicach, zaplątani we własnych kłopotach i niezdający sobie sprawy z ciemnowłosego mściciela odprowadzającego ich wzrokiem wydają mi się ciekawsi, niż wnętrze mojego mieszkania; idealnie czyste ściany barwy morskiej piany pobrudziłam, opierając o nie buty, na skórzaną kanapę już rozlałam czerwone jak krew wino i pogięłam koronkowe firanki, wbijając w nie palce. Widok zza okna gubi się w gąszczu odciśniętych na szkle dłoni, stary kandelabr rzuca cień na biblioteczkę o barwie poszarzałego z zazdrości orzecha. W lustrze o złotej ramie poprawiam grzywkę i barwię usta siostrzaną szminką, a potem przeglądam się w nim, zastanawiając, kiedy zatarła się brylantowa granica pomiędzy Dairine i Bernadette.
Gość
Anonymous
Gość

Re: multifunkcjonalne pomieszczenie [odnośnik]05.02.16 0:48
Och, nie tak, nie tak.
Nie tak to się miało skończyć. I nie tak rozpocząć.
Zamknęłam na chwilę oczy, na dokładnie tę chwilę, kiedy czułam, jak nóż gładko wchodzi w ciało. Miałam nadzieję, że gdy już je otworzę, rzeczywistość się rozproszy - okaże się tylko zdradzieckim snem, złowrogą ułudą, że dalej będę sączyć czerwone wino, nie czerwoną krew, że na twarzy poczuję ciężar otwartej książki, a nie ciężar przerażenia.
Na wszelki wypadek mrugnęłam jeszcze trzykrotnie. Życie jednak trwało dalej, niewzruszone, nic nie było wstanie go zburzyć; nie moje lęki, nie krzywe spojrzenia dwóch kompletnie obcych mi mężczyzn, którzy najprawdopodobniej chcieli wyrządzić mi krzywdę, nie zegar tykający na ścianie, którego ruszające się wskazówki mogłam z jakiegoś powodu doskonale słyszeć.
Franzie, dlaczego znikasz zawsze wtedy, kiedy jesteś potrzebny?
Ale nigdy nie należałam do kategorii księżniczek, które oczekiwały na pomoc, machając białą chusteczką przez witrażową szybę wielkiego okna na szczycie najwyższej wieży; być może kiedyś wyglądałam rycerza na białym koniu wymachującego świetlistym orężem, ale potem świat brutalnie uświadomił mi, że ten nigdy nie przybędzie. Że księżniczka musi sama wyswobodzić się z więzienia, zabić smoka... i księcia najlepiej też; bo skąd miała wziąć konia potrzebnego do ucieczki?
Po trupach do celu.
O ironio. Który już to trup na mojej drodze, jaki miał pozwolić mi na dojście do celu, którego nigdy nawet nie mogłam osiągnąć, bo zbyt był odległy, zbyt nienamacalny, zbyt...
...nierealny?
Wyrwałam nóż i przez ułamki ulotnych sekund patrzyłam na czerwień posoki barwiącą materiał koszulki. W pewien sposób mnie to urzekło. Plama krwi rozkwitała jak pąk kwiatu. Powoli. Niespiesznie. Ale i tak za szybko - a w rytm rozwijających się płatków z tego nieszczęśnika miarowo uciekało życie. Przez tę niewielką dziurkę.
Tik tak. Zegar na ścianie odmierzał jego kończący się czas.
To nie tak, że spodziewałam się jego nagłej śmierci. Zbyt wiele czasu spędziłam z umarłymi, żeby spodziewać się, że ludzkie życie można odebrać jednym lekkomyślnym ciosem; o nie, wymagało to o wiele więcej wysiłku. A wystarczyłoby przekrzywić tor ruchu, zamiast w trzewia, trafić w tętnicę. I obserwować, jak krwiste wodospady tryskają, zalewają jego, zalewają mnie, zalewają te ładnie pachnące (chyba nowe) panele, obryzgują pomalowaną na pastelową barwę ścianę.
Ale nie było czasu, bo ten nie uciekał tylko jemu, ale też mnie; skrzyżowałam spojrzenie z drugim z mężczyzn, zdawał się zaskoczony - ale co, jeśli to tylko gra? Jeśli zaraz przygwoździ mnie do ściany, poszczuje zaklęciem, przydusi dłonią, skrzywdzi, zniszczy, upokorzy? Był silniejszy. Sporo wyższy. Pewnie niebezpieczny; mój zakrwawiony nóż niewiele pomoże, jeśli odrze się mnie z elementu zaskoczenia.
Więc przedstawienie czas zacząć.
Otworzyłam usta, w przerażeniu patrząc najpierw na własną dłoń dzierżącą narzędzie zbrodni (i na krew, która ściekała mi cienką strużką na blady nadgarstek - w innych okolicznościach w mojej głowie zadzwoniłyby wszystkie ulubione słowa Szekspira), potem na ugodzonego mężczyznę, potem jeszcze raz na własne palce.
I omdlałam.
To było proste - naturalnie ugięły się pode mną kolana, spojrzenie uciekło, wargi, rozwarte, zadrżały, wciąż wyrażając stan błogiego niepokoju. Upadłam. Ciało przy akompaniamencie cichego łomotu uderzyło o posadzkę (musiałam niezwykle się skupić, aby moja twarz nie skrzywiła się, gdy oczekiwałam na upadek), zamknęłam oczy. I pozostało mi czekać; niech tylko ten sukinsyn się zbliży i spróbuje mnie skrzywdzić.
Tym razem nie chybię.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

multifunkcjonalne pomieszczenie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach