Wydarzenia


Ekipa forum
Bawialnia
AutorWiadomość
Bawialnia [odnośnik]03.09.15 23:59
First topic message reminder :

Bawialnia

★★★★
W tej części restauracji, która jest wiernie strzeżona przez portret rzymskiej bogini piękności Wenus, centralny punkt stanowi bawialnia. Znajdują się tu mniejsze i większe loże, o prywatności całkowitej bądź tylko pozornej, oraz porozrzucane między podestami stoliki. Właśnie przy nich siedząc można podziwiać cowieczorne występy dziewcząt Francisa, które za każdym razem zaskakują czymś widzów, nie ważne jak stałym bywalcem lokalu ktoś jest. Obsługa, ubrana w fatałaszki pobudzające fantazję, płynnie lawiruje między gośćmi, zbierając i roznosząc zamówienia, upewniając się jednocześnie, że każdy klient opuści bawialnię co najmniej zadowolony.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bawialnia - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Bawialnia [odnośnik]05.12.15 2:09
Ciekawiło go, co kryje się za maską kurtyzany. Nosiła maskę - to było dla niego oczywiste, każdy ją nosił, każdy krył w sobie tajemnice, których zdradzać światu nie chciał albo nie mógł - bo czy to nie tajemnica była w kobiecie najpiękniejsza? czy to nie jej odkrywanie przysparzało tak wielu wrażeń? Miu mimo tego, że przeważającą część ich spotkań pozostawała naga, ukrywała przed nim swoją prawdziwą twarz doskonale. Tylko czasem osuwał się ten wachlarz utkany z fałszu, tylko czasem zdawało mu się, że dostrzegał w jej oku prawdziwą iskrę - tylko czasem zdawało mu się, że dostrzegał u niej prawdziwe zainteresowanie, pozwalając mu zauważyć swój... potencjał? wewnętrzną siłę? Różniła się od innych pracujących tutaj dziewcząt, miała w sobie ambicję, którą trudno przypisać nawet najbardziej wyuzdanej kurtyzanie. Miała w sobie coś, co mogło przeobrazić ją w kobietę naprawdę potężną - skoro i teraz jak cesarzowa potrafiła władać męskim instynktem.
Zapewne byłby bardziej spięty w oczekiwaniu na słowa, które Miu miała wypowiedzieć, gdyby w jego żyłach nie krążył narkotyk wysysający z niego trzeźwość umysłu. Nauczycielem? Nauczycielem - czego? Wiódł spojrzeniem za każdym jej ruchem, niemal bezwładnie opierał się o siedzenie fotela, kiedy smukłe dłonie Miu krążyły przy jego szyi - i drgnął pod naporem jej ud, zupełnie niechętnie odejmując dłoń od jej ciała, by uchwycić szklankę z drogim alkoholem. Spodziewał się wielu wieści - że nie może już do niej przychodzić, że nosi pod sercem jego dziecko, ale podobna propozycja... nie przeszła mu przez myśl. Początkowo jego usta ułożyły się w zagadkowy uśmiech, ni to ciepły, ni to drwiący, który zaraz zakrył szklanką, biorąc solidny łyk szlachetnej nalewki. W żadnym razie nie wątpił w to, że Miu posiadała ku temu... odpowiednie predyspozycje, wystarczająco silny charakter - lecz czy miała ku temu wystarczająco mocno rozgrzaną iskrę? Co nią kierowało, ciekawość, zemsta, czy gniew? Każdy z nich miał przecież swój powód, by zanurzyć się w nieskończonościach mocy tak potężnej... że szaleństwem było po nią sięgać. Lecz nam, szaleńcom, pozostało już tylko dążenie do celu choćby i po trupach - przychodzi taki czas, że środki liczą się najmniej, a moralność odchodzi na coraz dalszy plan.
Wpatrując się przenikliwie w wąskie oczy Miu, jakby ufał, że odnajdzie w nich odpowiedź na pytanie, którego nie zadał, nonszalancko wyciągnął ku niej rękę z naczyniem wypełnionym alkoholem. Zadanie tego pytania tutaj musiało ją kosztować bardzo wiele, był tego świadomy. Czy pytanie było impertynenckie? Z pewnością - Tristan płacił za ten czas. Czy mu to przeszkadzało? Bynajmniej. Nie tylko dlatego, że istniało niewiele rzeczy, którym by odmówił, mając ją na kolanach - nawet w bieliźnie. I nie tylko dlatego, że zanurzając się w głębinie jej oczu, czując ciepło jej ud, nie był w stanie poświęcić zbyt wielu myśli innym kwestiom... a świata poza nią najchętniej nie widziałby wcale.
- W kwestii nauk niekoniecznie moralnych i niekoniecznie akceptowalnych, nie potrzebujesz lekcji... Orchideo – odparł wymijająco, oczywistym, może nawet nieco rozbawionym tonem - choć doskonale wiedział, że nie o taką amoralność jej dzisiaj chodziło, choć doskonale wiedział, do czego się odnosiła i co chciała osiągnąć. Rozbudziła jego ciekawość – ale nie tylko. Nazbyt otumaniony teraz już zarówno narkotykiem, jak i alkoholem, nie poświęcił zbyt wielu chwil na rozmyślania o tym jak właściwie miałoby to wyglądać, a spotkania z Miu poza Wenus wydały mu się... całkiem kuszącą perspektywą. Przesunął dłoń wciąż spoczywającą na udzie kurtyzany za jej plecy, pożądliwie przysuwając ją ku sobie; wiedział, że ściany miały uszy, nawet - a może zwłaszcza? - w miejscach takich jak to, mając ją bliżej, mógł mówić ciszej.
- Dlaczego? - zapytał więc szeptem, krótko i zwięźle. Dlaczego chciała? dlaczego... miałby?
Miu nie pasowała do tego miejsca, była na to zbyt inteligentna - prawdziwa cesarzowa nigdy nie klęka na kolana, to przed nią klękają. Ale Tristan chciał to usłyszeć od niej - i chciał zobaczyć, jak te słowa mogą ją zmienić... lubił widzieć w jej oczach ogień, pasję, nawet złość; a tylko to mogło przecież towarzyszyć emocjom, które pchnęły ją do podobnego wyznania. A przynajmniej - tak sądził, lecz czy mógł podejrzewać cokolwiek, nie mając wcale pewności, na ile znał prawdziwą Miu? Przesunął dłoń wzdłuż linii jej kręgosłupa, wciąż pod peniuarem, patrząc na nią wyzywająco; przekonaj mnie, piękna.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Bawialnia - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Bawialnia [odnośnik]07.12.15 14:14
Jakże żałowała, że nie może zerwać z twarzy tej perfekcyjnej maski, pokazując mu się w końcu w całości. Pomimo wielkiego doświadczenia jako asystentka szefa departamentu, szefa dojrzałego i należącego do szlachty, nie przywykła do prowadzenia poważnych rozmów siedząc na męskich kolanach. W bieliźnie. Z ciepłymi dłońmi, błądzącymi po jej ciele jak po jakimś zachwycającym przedmiocie, być może będącym obiektem wielkiej afirmacji, ale dalej pozostającym rzeczą. W takiej upokarzającej hierarchii cały zdrowy rozsądek Deirdre wyparowywał, wymieciony z logicznego umysłu szatańską pożoga wściekłości. Na niesprawiedliwość świata i na własną niemożność jej naprawienia. Znała przecież zasady rządzące mizoginistyczną rzeczywistością i jeśli chciała poczuć na języku oszałamiający smak zemsty, musiała ich przestrzegać, nieważne jak mocne upokorzenia miała napotkać na tej ścieżce wstydu, prowadzącej prosto w ramiona kolejnego przedstawiciela uprzywilejowanych błękitnokrwistych. Któremu jednak ufała, wiedziona jakimś szóstym zmysłem albo po prostu znów popełniająca ten sam błąd, kiedy rozwinęła się pod czujnym okiem Blacka, później boleśnie strącona z piedestału na samo dno. Tym razem nie miała jednak nic do stracenia - i tak znajdowała się w sytuacji beznadziejnej - a przynajmniej owe oszacowane straty mieściły się w granicach akceptowalnej normy. W najgorszym wypadku mogła stracić jednego z hojniejszych klientów oraz zostać ukarana za impertynencję: przebolałaby obydwa ciosy, paradoksalnie bardziej cierpiąc z powodu odejścia Tristana niż obcięcia sierpniowej pensji. W jakiś pokrętny sposób zależało jej na nim, na jego towarzystwie, opinii i zdolnościach. Miała nadzieję, że nie jest to podstępnie rozwijający się u każdej prostytutki dziwkarski syndrom sztokholmski, nakazujący absolutne oddanie klientowi, który traktował ją najlepiej - przebywając poza wypełnionymi zapachem piżma pokojami Wenus potrafiła przecież spojrzeć na ich relację ze zdrowego dystansu i to właśnie tam, poza narzuconymi ramami sprzedajnej zmysłowości, podjęła decyzję.
Z niejakim trudem przenosząc ją teraz na podatny grunt intymnego zakamarka bawialni, oddzielonego od cichych śmiechów oraz jęków rozkoszy grubą kotarą. Oraz rozmową, która powinna dotyczyć zupełnie innej tematyki, przyziemnej i przyjemnej zarazem, a nie takiej poruszającej rejestry zbyt wysokie dla byle prostytutki. Wiedziała, że dla Tristana jest kimś więcej, jednakże nawet względna zażyłość ich więzi nie pomagała w skonkretyzowaniu wypowiedzi.
Czuła na sobie jego wzrok, rozmyty przez narkotyk już dawno musujący ciepłym proszkiem w żyłach, kiedy odkładała na stolik szklankę po alkoholu, starając się przybrać jak najnaturalniejszy wyraz twarzy. Jakby wcale nie prosiła go o przekroczenie granicy niemoralnej przyzwoitości w tak bezpośredni i jednocześnie mało konkretny sposób. Naprawdę chciała przekazać mu wszystko, co tak wyraźnie obrazowało się w jej głowie, ale nie mogła tego zrobić bez absolutnego obnażenia się. Ciągle była przecież słodką Miu, pozwalającą mu wślizgiwać się dłońmi pod cienki materiał peniuaru; ciągle czuła jego gorące, twarde ciało pod swoimi nagimi udami; ciągle pozostawała prostytutką a on pozostawał klientem. Wykazującym się wielką łaskawością: nie strącił jej z kolan, nie uderzył w twarz, a rozbawienie, słyszalne w jego początkowej wypowiedzi, nieco rozluźniało spięte ramiona Dei. Nawet wtedy gdy zdecydowanie przyciągnął ją bliżej siebie, tak, że mówiła prosto w jego rozchylone usta, wilgotne jeszcze od szmaragdowych kropel Toujours Pur.
- Nie będę cię nachalnie przekonywała, Tristanie. Sam najlepiej znasz odpowiedź. Wystarczy, że dalej będziesz mi ufał - zaczęła powoli, cicho, zmysłowym szeptem, jakim zazwyczaj przekazywała równie sprośne treści, przekraczające granice dobrego smaku, bo czymże zakazana magia różniła się od zakazanej relacji? - Po prostu wiem o pewnej...organizacji, którą chciałabym wspierać a o której ty możesz wiedzieć jeszcze więcej - dodała po sekundzie, doszukując się w oczach Rosiera potwierdzenia lub kolejnych znaków zapytania. Nie chciała przywoływać nazwiska Blacka; wspomnienia sprzed pół roku ciągle pojawiały się gdzieś obok niej razem z zapachem palonej skóry i zniszczonych marzeń, jakie teraz pragnęła odbudować. Z wsparciem Tristana byłoby to o wiele łatwiejsze, dlatego też jej serce zgubiło gdzieś spokojny rytm i miała wrażenie, że mężczyzna wyczuje tą nieznośną wibrację. - Ale nie musimy o tym w ogóle rozmawiać - wyszeptała, kładąc palec na jego ustach, wycierając je z wilgoci alkoholu, po czym przesunęła dłoń w dół, po jego szyi, uśmiechając się do niego z całą uniżonością na jaką było ją stać. Dość groteskową w kontraście jej rozpalonego spojrzenia.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]29.12.15 2:10
Tristan zdawał sobie sprawę z tego, że Miu była wyjątkowa - inna od jakiejkolwiek kurtyzany, z którą miał w życiu do czynienia i silniejsza od większości kobiet, które znał. Jedyna w swoim rodzaju, w Wenus była elementem nadzwyczajnym; z jednej strony - była cesarzową tej krainy rozpusty, najwspanialszą ze wspaniałych, kapłanką rozkoszy, wyróżniającą się swoimi umiejętnościami wysoko ponad kobiety - nie tylko prostytutki - które miał dotychczas przyjemność poznać, a których wcale nie było w jego życiu mało. Z drugiej jednak strony była również egzotycznym elementem, który nie pasował do tej układanki. Miała w sobie potencjał, jakim nie mogła szczycić się żadna z pracujących tutaj dziewcząt, miała wewnętrzną siłę, intelekt i była niezwykle bystra. Alkohol pulsujący w tętnicach, smoczy pazur rozlewający się wraz z krwią przez całe ciało; z każdą kolejną chwilą dostrzegał coraz mniej - a zarazem postrzegał coraz więcej. Jego mętny wzrok zachłannie wpatrywał się w jej skośne oczy, a trzymane dotąd w ryzach pożądanie wymknęło się spod kontroli, gdy Miu przemówiła - wprost w jego usta, tak blisko i tak daleko. Potrafiła doprowadzać go do obłędu, by przywrócić go do porządku ledwie chwilę później, balansowała pomiędzy płomieniem a pasją z gracją lubieżnej baletnicy; pragnął jej - tu i teraz.
Zadziwiała go, zadziwiała go z każdy kolejnym dniem coraz bardziej; nigdy nie spodziewałby się, że Miu rzeczywiście miała okazję słyszeć o Rycerzach - bo niewątpliwie o nich właśnie mówiła, ba, miała odwagę pytać o to jego, skądś wiedząc, że miał z tym coś wspólnego... Łapczywie przesunął dłonie na jej uda, zbyt mocno wbijając palce w jej ciało, rozkoszując się bliskością jej miękkiej, uwodzicielsko pachnącej skóry. Spośród wszystkich kobiet w Wenus, ta jedna była doskonała. Czy mógłby przestać jej ufać? Uznać jej słowa za zbyt śmiałe? Szukać w nich podstępu? Być może powinien, być może by szukał - gdyby usłyszał je z ust innej persony. Wyjątkowość Miu przysłaniała wszelkie wątpliwości, nie dając im wedrzeć się do umysłu Tristana. Tak, mógł to dla niej zrobić. Tak, mógł zostać jej... czym? ach, nauczycielem. Nauczycielem czarnej magii, słodka Miu, czas rozwinąć skrzydła. Czas pokazać innym, że jesteś cesarzową.
Nie myślał w tym momencie o tym, co Tom Marvolo Riddle powie mu na przyprowadzenie na spotkanie Rycerzy Walpurgii, pośród głównie szlachciców, dziewczynę z burdelu - nie myślał o tym, jak odbiorą to inni, czy ktokolwiek podniesie sprzeciw; nie myślał również o tym, że z pewnością znała większość z nich - od Caesara, przez Perseusa, na Samaelu skończywszy. Tak, Tristan nie musiał mieć odnośnie tego najmniejszych wątpliwości. Podobnie jak nie miał wątpliwości odnośnie tego, jak wiele Miu musiała wiedzieć; była istną skarbnicą wiedzy - o ludziach. Szpiegiem wśród wyższych sfer tak doskonałym, że Tom Marvolo Riddle mógł o podobnym dotychczas tylko pomarzyć. Wystarczyło ją tylko odpowiednio przygotować...
Zamknął oczy, błogo odurzony alkoholem, narkotykiem i bliskością jej pachnącego jaśminem ciała, niedbale skinąwszy głową - twierdząco, przytakując, że w istocie wiedział o tej tajemniczej organizacji więcej.
- Nie musimy - powtórzył tylko, kiedy zsunęła palec z jego ust na szyję; czuł chłód wilgotnego alkoholu. I pragnął jej ciepła. Ujął dłoń Miu, leniwie otwierając oczy, podchwytując jej rozognione spojrzenie - w źrenicach Tristana żarzyło się już jedynie pożądanie, zwierzęcy głód; tęsknota przyjemności. Za dużo słów, słodka Miu, wystarczy ich na dzisiaj. Leniwie przesunął dłoń z jej uda na plecy, strącając z jej ciała miękki peniuar, i ledwie chwilę potem wbijał palce w jej smukłe plecy.
W ciasnym uścisku, tangu namiętności.

/ zt x2 :pwease:



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Bawialnia - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Bawialnia [odnośnik]02.08.16 20:55
| koniec stycznia

Leżeć na wygodnej, pokrytej czerwonym materiałem otomanie. Pachnieć piżmem, jaśminem i rozgrzanym karmelem - chyba, że klient, targany subtelnym fetyszem zażyczy sobie inaczej, dyskretnie szepcząc do ucha swoje fantazje o (na przykład) pudrowym aromacie niewinnej nastolatki. Pięknie wyglądać, niezależnie od wszystkich czynników: wielogodzinnej pracy, bolącej głowy, wymagających klientów lub męczącej pogawędki z ojcem Wergiliuszem cór Koryntu, Caesarem Lestrange we własnej, upierdliwej osobie, mamroczącej coś o niezadowoleniu. Być wiecznie gibką i smukłą, w każdej pozycji. Bez ani jednej fałdki, bez skazy na delikatnej skórze, z starannie ukrytymi dzięki zaklęciom znikającym siniakami i obtarciami. Uśmiechać się na tyle lekko, by zostać uznaną za zmysłowo tajemniczą, na tyle szeroko, by mężczyźni poczuli się adorowani i podziwiani i jednocześnie na tyle subtelnie, by nie robić wrażenia wygłodzonej kontaktu. Wszystko po to, by zaspokoić pana i władcę tego konkretnego wieczoru; mężczyznę, który na kilkadziesiąt minut (lub kilka godzin) stanie się centrum kobiecego wszechświata. Zazwyczaj te same wymagania, co do prostytutek, szlachcice stawiali swym żonom, ale Deirdre była przekonana, że na obecnym stanowisku jest jej o niebo lepiej niż nawet w najwygodniejszej, najbardziej przestronnej arystokratycznej posiadłości.
Nie wiedziała dokładnie jak wygląda przeciętny dzień szlachcianki - nigdy nie miała z panienkami z wyższych sfer do czynienia - ale i tak nie chciałaby się zamienić. Nawet w popołudnie takie jak to, zimne, śnieżne, niesprzyjające opuszczaniu mieszkania. Dei ruszała jednak pokornie w śnieżycę, właściwie mogąc poruszać się po własnych śladach, wydeptanych na tej samej trasie, powtarzanej od kilku miesięcy. Mieszkanie - Wenus. Pokątna - luksusowa dzielnica Londynu. Samotność w wyziębionej kawalerce - skrajna socjalizacja w gorącym wnętrzu restauracji. Nie wychodziła nigdzie indziej, w stu procentach poświęcając się wymagającej pracy. Niestety (choć nie tak dawno sądziła, że w tej szaleńczej branży jest to niemożliwe) zamieniającej się powoli w rutynę. Te same twarze wykrzywione rozkoszą, te same mniej lub bardziej atrakcyjne ciała, te same zadania, stawiane przed nią niczym przed prostą pracownicą w fabryce. Uwiedź, odgadnij, zaspokój, odgoń straszne mary codzienności. Pokaż wyjątkowość. Okłam. Omam iluzją, sprzedaj marzenia. Zawód wymagający kreatywności wysysał z sił i Deirdre czuła się dziś dziwnie wybrakowana. Pusta, zniechęcona, zmęczona kilkumiesięcznym maratonem. Nie pamiętała kiedy ostatnio przebywała gdzieś indziej. Wenus, na zawsze Wenus: znała każdy kąt, każde zagięcie drogiego dywanu, każdy grymas na twarzy Caesara. W swojej cierpiętniczej nonszalancji wydawało się jej także, że zna każdego klienta. W większości bowiem u progu jej komnat pojawiali się ci sami mężczyźni, zachwyceni usługami wyrafinowanej Miu Ling. Nie inaczej było tego konkretnego popołudnia, gdy pierwszy uśmiech kierowała do znudzonego ministerialnego urzędnika ze służb administracyjnych Wizengamotu. Praca w wydziale sprawiedliwości powinna dawać dużo satysfakcji, ale ten mężczyzna wydawał się personifikacją frustracji. Znudzenie, marazm i powtarzalność pracy powinna uczynić z niego agresywnego szaleńca, chcącego za wszelką cenę wprowadzić do swego miałkiego życia choć odrobinę ekstremalnych doznań, ale na szczęście - i ku zdziwieniu Deirdre, która doskonale znała podobne schematy urzędniczych klientów - pragnienia blondyna poszły w zupełnie inną stronę. Znała je już od kilku miesięcy. Pierwszy raz pojawił się u niej późnym latem, nerwowy, przedstawiając się fałszywym nazwiskiem. Już od momentu, w którym przekroczył próg pokoju, Tsagairt wiedziała, że ma do czynienia z kimś, kto ostatnie lata spędził na wygodnym fotelu za dębowym biurkiem w gmachu Ministerstwa Magii. Może nawet kojarzyła go ze stażu, mijając wielokrotnie na ciasnych korytarzach Departamentu? Wolałaby nie; podczas początków kariery w Wenus kontakt z kimkolwiek z dawnego życia wywoływał skrajne napięcie. Teraz było jej już to obojętne i z pewnym rozrzewnieniem wspominała swoje nieco nieporadne początki. Na szczęście Thadeus Selwyn - a przynajmniej tak się jej przedstawił - także debiutował na salonach luksusowej restauracji Lestrange'a. Uczyli się więc siebie wzajemnie. On nie zauważał kłamstw, szytych jeszcze zbyt grubymi nićmi (musiało minąć kilkanaście dni, zanim Miu Ling nauczyła się perfekcyjnie komplementować i opowiadać historię swego egzotycznego życia), ona nie koncentrowała się na lekkim zażenowaniu, pulsującym na jego twarzy wstydliwym rumieńcem. Zgrali się idealnie i choć Dei podejrzewała Thada o skrywanie paskudnych, bolesnych fetyszy, to wstępne prognozy okazały się znacznie przesadzone. Spędzający dzień za dniem za tym samym biurkiem, oddychający marazmem i wpisujący do kalendarza nawet konkretne godziny posiłków, by cała rzeczywistość była kontrolowana i bierna, prosił uroczą prostytutkę o coś dość niespotykanego.
Miała spać. Leżeć bez ruchu w miękkiej pościeli, nie otwierać oczu, nie poruszać dłońmi. Pragnienie Selwyna nie zmieniło się od parnego sierpnia. Minęło ponad pół roku a rutynowe odwiedziny miały ten sam, wręcz higieniczny przebieg. Lekkie uśmiechy, zero słów, Miu kładąca się na łóżku i...tyle. Czuła tylko ciężar ciała mężczyzny i jego przyśpieszony oddech. Bodźce ograniczone do minimum. Z czasem opanowała te dość specyficzną pozycję do perfekcji. Gładkie powieki nie drgały nerwowo, żadnych skurczy w niewygodnie ułożonych nogach, klatka piersiowa ledwo się poruszała - prawdziwa medytacja, za którą otrzymywała niezwykle hojne wynagrodzenie. Wraz z mistrzostwem przyszedł także spokój ducha. Na początku deprymowała ją ta bierność: czuła się bardziej upodlona i uprzedmiotowiona przy Thadeusie niż przy najbardziej brutalnym kliencie, poniewierającym ją niczym dziwką z portowej dzielnicy a nie luksusową prostytutką, wartą zapewne więcej od sporej gromadki wspaniałych jednorożców. Wolała przejmować kontrolę i rządzić a nie po prostu się poddawać. I podawać, na złotej tacy z delikatnych prześcieradeł, jednorazowych talerzyków do skonsumowania przystawki. Kulinarne porównania zawsze przyprawiały ją o mdłości, ale i ten etap miała już za sobą. W ostatnich tygodniach przyjmowała Selwyna wręcz z wdzięcznością. Gwarantował chwilę oddechu, spokoju; ponad godzina rozluźnionych mięśni i myśli, mogących ulecieć gdzieś daleko, wysoko, ponad ciężką rzeczywistość. Dziś przyszło jej to z łatwością i dopiero jęk rozkoszy mężczyzny, stłumiony w okolicach jej obojczyków, przywrócił ją do świata żywych. Zgodnie z nieopisaną umową miała się nie podnosić, dopóki nie usłyszy trzasku drzwi. Kolejnych kilka chwil dla siebie, spędzonych przy akompaniamencie szelestu ubieranych szat, by finalnie usiąść na wygodnym materacu. Nie miała zbyt wiele czasu na odpoczynek, zresztą po Thaddeusie niezbyt go potrzebowała. Zsunęła się z łóżka i ruszyła do bocznej łazienki. Nienaruszona fryzura japońskiej gejszy pozwalała zaoszczędzić czasu, który Dei wolała spędzić w wannie. Weszła do niej i zanurzyła się aż po szyję, przez chwilę przyglądając się pomalowanym na czerwono paznokciom u stóp i swoim długim, smukłym łydkom. Bladym, bez cienia opalenizny. Cała składała się z tych przeciwieństw. Biel skóry, czerwień ust, czerń oczu i włosów. Monochromatyczny krajobraz egzotycznego piękna, sprzedawanego na godziny. Zaśmiała się cicho do własnych myśli; czyż nie minął dokładnie rok odkąd przestała zarabiać umysłem a zaczęła ciałem? Cóż, nie mogła napawać się wspomnieniami - do drzwi ktoś zapukał, co oznaczało, że była potrzebna w bawialni, bo ktoś zapragnął towarzystwa drogiej Miu. Wstała więc z wanny, zgrabnie i szybko ubrała się w nową, czarną bieliznę i zapięła pończochy. Jedno kontrolne spojrzenie w lustro - prezencja bez zarzutu - i mogła narzucić na ramiona muślinowy szlafrok. Prawie jak kimono, dopełniające interesującego dzieła. Musnęła jeszcze usta czerwoną szminką i zniknęła za drzwiami, prowadzącymi do bawialni.
Wyjątkowo opustoszałej o tej porze. Cienie kilku par migały za półprzeźroczystymi zasłonami niczym uwięzione motyle, ale Dei nie rozglądała się dookoła, skupiona na siedzącym po prawej stronie bawialni mężczyźnie. Szła ku nim nieśpiesznie, na razie bez uśmiechu. Z każdym krokiem wydawał się jej przystojniejszy i mimowolnie - tego nawyku nie pozbędzie się chyba nigdy - wewnętrznie odetchnęła z ulgą. Smukły, względnie młody, co prawda w nieco za dużej szacie, ale...mógł się podobać. Dopiero, gdy znalazła się tuż obok klienta posłała mu delikatny, nieco wyniosły i nieco kokieteryjny uśmiech, po czym przysiadła na jednym z podłokietników fotela. Nie zastanawiając się na razie, dlaczego jest on pusty, bowiem skupiała wzrok na twarzy mężczyzny, nie taksując go samczym wzrokiem. - Czym mogę cię dzisiaj uszczęsliwić, sir? - zagadnęła swobodnie, umiejętnie mieszcząc się między służalczością a partnerstwem. Przynajmniej werbalnie i przynajmniej na tym poziomie transakcji, już zawartej, skoro przepuszczono bruneta do komnat bawialni.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]09.08.16 14:01
Szarość była tym, co towarzyszyło mu przez kilka ostatnich dni; szarość myśli i wyobrażeń, szarość codziennego dnia, szarość znów i koszmarów, w których nie widział żadnych wyraźnych rysów, żadnych twarzy i sylwetek, a jedynie zamglone kształty - a jednak wiedział, czym i kim są te kształty, wiedział, komu wsuwana jest na palec obrączka i kto łączy się Przysięgą Wieczystą na zawsze. Przeżył naprawdę wspaniałe chwile z Keirą, dosięgając tych uczuć i emocji, których już prawie nie pamiętał; wyciągając dłoń w kierunku flirtującego z nim szczęścia, które raz cofało rękę, a raz kiwało nią kusząco zapomniał jednak, że rzeczywistość lubi o sobie przypominać w najmniej odpowiednich momentach. Widząc przed sobą prostą ścieżkę nie myślisz o tym, aby patrzeć pod nogi, zbyt spragniony celu, łatwego i będącego zaledwie kilkadziesiąt kroków przed tobą... a przecież właśnie tam, u stóp, droga najeżona jest pułapkami. Zapominał, owszem, zapominał o Samaelu i jego zdradzie, zapominał też o bólu towarzyszącym mu każdego dnia, wygrzebywał z pamięci wspomnienia nieprzyjemnych chwil i tych drobnych sytuacji, które powinny go zaalarmować wcześniej, że szlachcic nie postępuje wobec nieco uczciwie. I udawało mu się zapominać, gdy Keira gładziła go po włosach albo budziła pocałunkiem, nieśmiało przypominając o swojej obecności u jego boku. Nie był jednak przygotowany na to, że cios przyjdzie z zupełnie innej strony; Prorok Codzienny wielkimi literami ogłaszał wieść, która w sercu Colina zrobiła wielkie spustoszenie, nieprzyjemnie rozrywając rany, które powoli się goiły. Tak, Rosalie uprzedziła go wcześniej w swoim liście, pozwalając mu przygotować się na to, co miało nastąpić; tak, był gotowy stawić czoła prawdzie, że oto kolejna osoba odchodzi, zostawiając go samego i pokazując mu żałość jego własnej egzystencji. Ale rzeczywistość była brutalniejsza, niż mógłby przypuszczać: informacja o zaręczynach pisana delikatną dłonią Rosalie na równie delikatnym i pachnącym pergaminie była czymś zupełnie innym, niż oficjalne ogłoszenie w prasie; data wyznaczonego ślubu wwierciła się w myśli Colina jak niechciany robak, nie pozwalając mu skupić się na czymkolwiek innym. Nawet kolejne szklaneczki szkockiej okazywały się bezsilne, a zatroskane spojrzenie Keiry jedynie go irytowało, do tego wręcz stopnia, że gdy wieczorem nie mógł opanować zdenerwowania, przeniósł się do swojej księgarni, skąd nieco chwiejnym krokiem ruszył wzdłuż Pokątnej, zastanawiając się nad tym, gdzie zajrzeć. Nogi zaniosły go jednak zdecydowanie dalej, a kolejne mijane ulice i ich nazwy nie mówiły mu zupełnie nic aż do chwili, gdy wzrok szlachcica spoczął na szyldzie Wenus. Głupi pomysł, który zakiełkował w jego głowie, doczekał się natychmiastowej realizacji, gdy Colin pchnął drzwi tego specyficznego przybytku, pozwalając działać przeznaczeniu, a nie zdrowemu rozsądkowi.
- Możesz przynieść mi dobry rocznik białego wina - dopiero kilka minut później wypowiedział pierwsze słowa w Wenus, bez zbędnej elegancji w doborze wyrazów, bez wymuszonej uprzejmości i bez najmniejszej skruchy, że zwraca się do kobiety i powinien zachować przynajmniej pozory dobrego wychowania. Z pewnością w innych okolicznościach i z mniejszą ilością procentowego trunku uderzającego mu do głowy zachowałby się zupełnie inaczej; z pewnością okazałby szarmancję godną mężczyzny, z pewnością wstałby z fotela, witając się grzecznie i z pewnością nie spoglądałby na kobietę spojrzeniem równie beznamiętnym jak teraz. - Proszę - dodał po chwili, wygrzebując jednak jakimś cudem ostatnie resztki kultury. Nie przypuszczał jednakże, że jego zachowanie byłoby osamotnione. Z pewnością w Wenus bywały osoby, które już od samego początku zachowywały się roszczeniowo i którym nigdy przez gardło nie przeszłaby żadna prośba i żadne podziękowanie.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Bawialnia [odnośnik]21.10.16 18:06
/spod portretu

Kiedy wreszcie Wenus rozchyliła kolana i znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu, Titus powodził wzrokiem dookoła, po pełnym przepychu wnętrzu i wreszcie wdzięcznych dziewczętach, które uśmiechały się w tak uroczy sposób, że biedny Ollivander poczuł czerwień rumieńców wykwitających na jego młodzieńczym licu. Trochę krępowała go ich pewność siebie oraz fakt, że tak sprawnie operowały swoim ciałem sprawiając, iż poczuł się jakoś... nieswojo, jednocześnie nie mogąc oderwać wzroku od nagich centymetrów jasnej skóry jednej z młodych dziewcząt. Rude (bo rude lubił Titus najbardziej) pukle skręcone w ciasne loki łaskotały jej wystające łopatki, a przyciemnione, wydłużone makijażem rzęsy trzepotały z każdym jej spojrzeniem. Puściła Ollivanderowi oczko, a on poczuł ścisk żołądka, ugięły się pod nim kolana. I chyba dopiero jej zachowanie, zbyt frywolne jak na panny w tym wieku, dało młodzieńcowi do myślenia. Z trudem oderwał od niej spojrzenie, w zamian wbijając je w Marcela - w oczach czaiło się pytanie, albo nawet kilka. Zacisnął palce na ręce Parkinsona gdzieś w okolicach łokcia, nieznacznie się zbliżając, by szepnąć mu do ucha.
- Marcel... chyba się jej spodobałem. - stwierdził - To jakiś kabaret, co? Powiedz, że tak. - miał nadzieję, że to tylko jakieś przedstawienie, ale cichy głosik z tyłu głowy wciąż podpowiadał mu, że Wenus to nie żadna restauracja tylko... angielska wersja paryskiego Moulin Rouge. Słyszał o Czerwonym Młynie, widział zdjęcia w książkach, poznał jego strukturę zaczytując się w biografiach Lautreca, który w czasach francuskiego postimpresjonizmu obracał się w towarzystwie kurtyzan i degeneratów, który tworzył plakaty hołdujące owemu miejscu. Wciąż jednak nie dopuszczał do siebie myśli, że Marcel mógł rzucić go wprost do jaskini lwa i to bez żadnej broni. Nie uwierzy dopóki sam Parkinson nie powie, że owe miejsce to zwyczajny burdel. A te wszystkie dziewczęta... zeżrą Ollivandera na kolację jak się dowiedzą, że chłopak jest prawiczkiem. Ostatecznie nie uśmiechało mu się dzielenie tak osobistą informacją... I nie oszukujmy się - nie chciał by jego pierwszą kobietą była prostytutka nawet jeśli ta ruda zdecydowanie wpadła mu w oko.
Titus F. Ollivander
Titus F. Ollivander
Zawód : uczy się różdżkarstwa
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
first learn the rules,
then break them
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3427-tytus-flawiusz-w-budowie#59470 https://www.morsmordre.net/t3451-poczta-titusa#59932 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-holcot-dworek-ollivanderow https://www.morsmordre.net/t3485-t-f-ollivander#60769
Re: Bawialnia [odnośnik]23.10.16 1:05
Och, nie potrafił wyobrazić sobie cudowniejszej scenerii. Nie bez powodu to panie były nazywane płcią piękną; mężczyźni w półprzezroczystych peniuarach zdecydowanie nie wyglądaliby równie kusząco oraz uwodzicielsko. Kurtyzany z Wenus stanowiły zaś prawdziwą elitę, toteż wraz z Titusem zachwycali się właśnie londyńskim kwiatem, najlepszymi paniami w swym fachu. Nieco smutnym, jednakowoż Marce nie potrafił rozpatrywać ich losu w kategoriach nieszczęścia. Sam uwielbiał miłość, a perspektywa spędzania w łóżku całych dni wydawała mu się wręcz nęcąca... Gdyby nie był arystokratą, pewnie zacząłby zarabiać swym ciałem (i w mgnieniu oka zostałby multimilionerem!), aczkolwiek pozycja społeczna skutecznie utrudniła - wręcz uniemożliwiła - mu tę ścieżkę kariery. Nie rozpaczał jednak wcale, skoro będąc po drugiej stronie, również posiadał nieograniczony dostęp do przyjemności. Właśnie znalazł się wraz z Titusem pośrodku oceanu rozkoszy, wystarczyło dokonać prostego wyboru, by spędzić miły wieczór w doborowym towarzystwie. Parkinson cieszył się jak dziecko, obserwując reakcje Ollivandera, ewidentnie zachwyconego niespodzianką, którą mu przygotował. Marce czuł się niezmiernie dumny, iż bezbłędnie odgadł pragnienia przyjaciela i dopomógł w ich spełnieniu. Po stronie Titusa leżała oczywiście jeszcze najważniejsza część rytuału, ale już i tak bawili się przecież przednie. Alkohol odrobinę rozkołysał zmysły, nieprzyzwoite widoki pobudziły wyobraźnię - mogli już tylko korzystać, zatracając się we własnych żądzach i dając upust prymitywnej chuci. Ale... coś jednak było nie tak. Marce z trudem oderwał wzrok od ponętnej kobiety o pełnych kształtach, gdy poczuł, jak Ollivander niemalże uwiesza mu się na ramieniu i wręcz przerażony bełkocze pod nosem jakieś niedorzeczne pytania.
-Oczywiście, że jej się podobasz - potwierdził przyjaźnie i skinął dłonią ku dziewczynie, którą wybrał sobie Titus, mimowolnie wodząc wzrokiem za swoją wybranką, która patrzyła na niego i uśmiechała się kokieteryjnie, jednocześnie sunąc powoli swą dłonią ku złączeniu swoich ud - panienka sama nam powie, co tu się wyprawia, zgadza się? - zagadnął swobodnie, ze śmiechem zwracając się do rudowłosej piękności. Czyżby Titus nie wiedział dotąd o drugiej twarzy Wenus?
- To miejsce jest spełnieniem twych marzeń, sir - odpowiedziała natychmiast dziewczyna, z odpowiednią dozą pewności siebie, choć na jej policzki wstąpił uroczy rumieniec. Uległy uśmiech, którym obdarzyła Ollivandera zyskał aprobatę Marcela (rozpoznał, że znała się na ars amandi), acz odprawił ją machnięciem ręki, pragnąc zamienić z Titusem jeszcze kilka słów na osobności.
-Ona się tobą zaopiekuje - zapewnił cicho, nachylając się do chłopaka - zaufaj mi - dodał, szczerząc zęby w olśniewającym uśmiechu i machając ręką do swej wybranki, już wydymającej pełne usta w jednoznacznym komunikacie.
Marcel Parkinson
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3606-marcel-parkinson https://www.morsmordre.net/t3826-eros https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-egerton-crescent-44 https://www.morsmordre.net/t3989-skrytka-bankowa-nr-916#77266 https://www.morsmordre.net/t3988-pan-ladny
Re: Bawialnia [odnośnik]23.10.16 23:49
Patrzył to na Marcela to na zbliżającą się pannę i miał coraz większą ochotę zapaść się pod ziemię, szczególnie, że jej słowa prawie że potwierdziły wszystkie jego obawy. To miejsce jest spełnieniem twych marzeń - pewnie by było gdyby nie jeden mały szczegół, o którym sam Titus raczej nie chciał mówić głośno. Poczuł, że miękną mu kolana i choć ruda niewiasta bardzo mu się podobała to odetchnął z ulgą gdy Parkinson odprawił ją machnięciem ręki, pozwalając im na jeszcze chwilkę samotności.
- Co... - rozchylił wargi w wyrazie zdziwienia, a zaraz energicznie pokręcił głową - Marcel ty nic nie rozumiesz. - głęboko odetchnął, w tym samym czasie przesuwając dłonią po twarzy - od czoła aż po brodę. Zrobił się czerwony jak dorodny burak i jeszcze chwilę milczał próbując poukładać sobie wszystko w głowie, a kotłowało się tam w tej chwili tyle przedziwnych myśli (poczynając od tego jak ułożyć w słowa to co zamierzał za moment zdradzić swojemu przyjacielowi, a kończąc na dzikich wyobrażeniach tego, co chciałby zrobić z tą rudą jakby zostali sami), że sam nie wiedział od czego zacząć. Przysunął się do Marcela jeszcze bliżej, tak blisko by tylko on słyszał kolejne zdania wypowiedziane przez młodego Ollivandera.
- Marcel, ja nigdy z żadną... no wiesz. - rzucił szeptem, tak cichutko, że pewnie nawet sam Parkinson miał problemy z dosłyszeniem. I już za moment spłonął jeszcze większym rumieńcem (o ile w ogóle było to możliwe). Dawno nie najadł się tyle wstydu co w tej krótkiej chwili! Nie było się czym chwalić, ale może w takiej sytuacji elegancik da mu jakiś przyspieszony kurs? Albo chociaż powie co robić, a czego lepiej nie? Co wypada, a co nie wypada? Co lubią kobiety, a czego nie tolerują?... Na Merlina!...
- Zamów więcej wódy. - aż pożałował, że przed wejściem pomiędzy rozchylone nogi Wenus wypił tylko jednego drinka; może gdyby się bardziej znietrzeźwił to nie miałby oporów przed wskoczeniem z rudzielcem za kotarę, a tak? Tak pożałował, że w ogóle dał się namówić na to wyjście! Ale kto by się spodziewał, że młody Parkinson wybierze TAKIE miejsce?... Z drugiej strony trochę się już znali i Titus wiedział, że może się po nim spodziewać dosłownie wszystkiego.
Titus F. Ollivander
Titus F. Ollivander
Zawód : uczy się różdżkarstwa
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
first learn the rules,
then break them
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3427-tytus-flawiusz-w-budowie#59470 https://www.morsmordre.net/t3451-poczta-titusa#59932 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-holcot-dworek-ollivanderow https://www.morsmordre.net/t3485-t-f-ollivander#60769
Re: Bawialnia [odnośnik]24.10.16 10:53
Silna wola Marcela była mniej więcej konsystencji gumy do żucia, zaś opieranie się wdziękom wenusjańskich piękności stanowiło doprawdy zbrodnię. Jakiż sens miała walka, gdy cały domagał się zaspokojenia, nawet, jeżeli zwykle powstrzymywał się przed podobnymi bezeceństwami. Przybył tu jednak razem z Titusem, więc niekulturalnie byłoby zostawiać go samego. Takim oto sposobem Marce wydedukował swoje usprawiedliwienie i już więcej nie musiał zaprzątać sobie głowy wyrzutami sumienia. Już tutaj, w tej sali, gdzie unosił się ciężki zapach świec oraz pożądania, bawił się nawet lepiej aniżeli w eleganckiej restauracji, skacząc dookoła jakiejś młódki. Lubił zdobywać, ale... podobało mu się również bycie zdobywanym. I co z tego, że kosztowało go to wypchany worek pełen galeonów.
Wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach i wprost nie mógł się doczekać, co brunetka pokaże mu za zamkniętymi drzwiami alkowy. Wyglądała na profesjonalną i stanowczą, co w tej chwili rozochociło Parkinsona jeszcze bardziej. Nie chciał jednak wyjść przed Titusem na napaleńca (ani tym bardziej przed ową damą), więc wziął głęboki oddech, ignorując, że nagle jego spodnie zrobiły się jakby o numer za małe. Musiał wytrzymać jeszcze tylko chwilę, dwie, trzy, a potem zapomni o wszystkim, rozpuszczając się w gładkich, kobiecych ramionach.
-Co? Czego nie rozumiem? - spytał głupio, nieco nieobecnym wzrokiem próbując odszukać czarnowłosą piękność. Ledwie słyszał Ollivandera, a gdy wreszcie ponownie napotkał spojrzenie kobiety - struchlał i kompletnie przestał zwracać uwagę na Titusa. Ciemne kosmyki łaskotały alabastrowe ramiona i mieszały się z rudymi puklami, gdy dziewczęta delikatnie pieściły swe usta, demonstrując saficki teatr specjalnie dla nich. Parkinson oblizał spierzchnięte wargi, nie odrywając oczu od prostytutek, całujących się i dotykających, jakby to było najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Spięta dłoń wylądowała na jego udzie; dopiero gorączkowy szept Titusa wyrwał go z marazmu i chęci natychmiastowego spełnienia.
-Ona wszystko ci pokaże - odpowiedział, prawie niefrasobliwie, lecz w głowie żarzyły się gorące myśli, dalekie od Titusowych problemów - na początek niech klęknie... sam zdecydujesz, czy masz ochotę na więcej - dodał, już z uśmiechem, wyobrażając sobie tycjanowską piękność osuwającą się na kolana.
-Wino będzie lepsze. Do prywatnego pokoju, czy idziesz z nami? - spytał, podchodząc do kobiet i nonszalancko rozdzielając je ramieniem. Dłoń Marcela ześlizgnęła się na talię ciemnowłosej dziewczyny, lecz w centrum jego uwagi wciąż pozostawał Ollivander. Musiał pośpieszyć się z decyzją; brunetka najwyraźniej nie przepadała za bezczynnością, co też dobitnie dawała mu odczuć.
Marcel Parkinson
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3606-marcel-parkinson https://www.morsmordre.net/t3826-eros https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-egerton-crescent-44 https://www.morsmordre.net/t3989-skrytka-bankowa-nr-916#77266 https://www.morsmordre.net/t3988-pan-ladny
Re: Bawialnia [odnośnik]29.10.16 17:44
Energicznie pokiwał głową, przyjmując do wiadomości wszystkie uwagi Marcela, choć nie było ich zbyt wiele - no trudno, jeśli Parkinson ufał tutejszym kobietom, to Titus także winien to zrobić. Jeszcze krótką chwilę obserwował przyjaciela oraz obie niewiasty, by ostatecznie pokręcić głową.
- Trochę prywatności chyba dobrze mi zrobi. - stwierdził. Odprowadził Marcela spojrzeniem, ostatecznie wbijając wzrok w tą małą, rudą, która chyba wyczuła jego wstyd i brak pewności. Była taka śliczna, a przy tym łagodna i niezwykle czarująca. Nic dziwnego, że już za moment zniknął wraz z nią w prywatnym pokoju...
A to co zdarzyło się za zamkniętymi drzwiami, niech zostanie za zamkniętymi drzwiami, chociaż ciężko stwierdzić czy faktycznie do czegoś doszło, nawet jeśli Ollivander wyszedł z pomieszczenia znacznie bardziej wymięty niźli tam wszedł. Opadły także wszelkie negatywne emocje, ustępując miejsca tylko tym całkiem pozytywnym; nie był już taki wstydliwy ani czerwony, a gdy jego stopy stanęły za progiem, dziewczyna od razu odpaliła mu papierosa, którym porządnie się zaciągnął. Podziękował nie tylko ciepłym słowem, ale również krótkim pocałunkiem - niezbyt zresztą smacznym, bo usta miał pełne dymu i choć krótko odkaszlnęła, to ostatecznie obydwoje wylądowali na miękkiej, eleganckiej kanapie, gdzie Ollivander zdecydował czekać na swojego towarzysza. Z wolna dopalał papierosa, przy okazji delektując się cierpkim smakiem wytrawnego wina, które dziewczę wciąż mu podsuwało, przyglądając się jego twarzy i rozradowanym oczętom. Wspierała dłoń na wymiętej koszuli, a on opierał rękę na jej gładkich udach, które zresztą ułożyła mu na kolanach. Rozmawiali, serio, TYLKO rozmawiali i bardzo im było w tej konwersacji przyjemnie, choć gdzieś pomiędzy kolejnymi kwestiami drobne gesty dodawały owej wymianie zdań nieco uroku i zapewne idealnie odgrywały swoją rolę. Zauważył, że kiedy się śmiała to kąciki jej ust ledwie unosiły się ku górze, jednak pomimo tego dziewczęcy chichot miał w sobie wiele radości. Że gdy wydaje się przejęta to zasłania usta jedną dłonią, a mały palec kusząco sunie po dolnej wardze. Że wciąż patrzy mu prosto w oczy, co wcześniej wydawało się trochę krępujące, ale teraz przynajmniej wiedział, że faktycznie go słucha. Widział jak z przejęciem owija kosmyki rudych włosów wokół smukłych palców, i że inne dziewczęta zerkają w tę stronę, że starsze są niepocieszone jej bezczynnością, ale ona zdaje się całkiem nieźle bawić, gdy Titus opowiada jej kolejną anegdotę z takim przejęciem jakby rozmawiał o najważniejszych sprawach we wszechświecie.

/ztx2


Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,

why not us?

Titus F. Ollivander
Titus F. Ollivander
Zawód : uczy się różdżkarstwa
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
first learn the rules,
then break them
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3427-tytus-flawiusz-w-budowie#59470 https://www.morsmordre.net/t3451-poczta-titusa#59932 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-holcot-dworek-ollivanderow https://www.morsmordre.net/t3485-t-f-ollivander#60769
Re: Bawialnia [odnośnik]26.12.16 21:02
| połowa marca

Vincent. Siwe, zaczesane do tyłu włosy, zgarbiona, wysoka sylwetka, długie kończyny, posępne spojrzenie niespotykanych kolorystycznie oczu, twarz poorana zmarszczkami i zmartwieniami. Przypominał czujnego żurawia, pachniał jeziorem - wilgocią, wolnością i paprociami - i zawsze przychodził do Wenus, by usłyszeć o przeszłości. A może przyszłości? Utraconej już raz na zawsze?
- Opowiedz mi moją ulubioną baśń, Miu - zażądał zdecydowanie, rozsiadając się od razu w fotelu tuż obok łóżka. Nie zdejmował bogatej, chociaż zaniedbanej szaty, nie bawił się w uprzejmości, nie obrzucał podarunkami - przynajmniej nie przy prologu. Z odsłonięciem słabości czekał dopiero do pierwszej pieśni chóru, do usłyszenia magicznych słów o władzy, jaką Cesarzowa miała nałożyć mu na głowę koroną zdań. Wyobrażeń. Złudzeń.
Uśmiechnęła się do niego lekko, z dołu - zawsze musiała witać go na kolanach, na podłodze; preludium do kłamstw, jakimi miała go zaraz obdarzyć. Kłamstw wyjątkowych, bowiem serwowanych na jego wyraźne, jednoznaczne żądanie. Nie od dziś wiedziała przecież, w który korytarz labiryntu zgorzkniałego, perwersyjnego umysłu należało się udać, by odnaleźć złoty środek prymitywnego spełnienia.
- Jesteś młody, młody i silny, dopiero zaczynasz swoje życie. Wszystko jest możliwe, nic nie jest stracone - zaczęła ponownie, śpiewnie - spersonalizowana wersja za górami, za lasami, za siedmioma dolinami - powstając z kolan, by wyminąć wygodny fotel i przystanąć tuż za wysokim, obitym aksamitem oparciem. Chłodne dłonie od razu spłynęły na ramiona mężczyzny. Nawet przez gruby materiał szaty wyczuwała spięte barki, zesztywniałe mięśnie, guzki napięć, zmieniające miękkie ciało w twardą dzianinę niespokojnych splotów, stwardnień, odcisków życia codziennego, odbierającego organizmowi złudną delikatność. Palce Deirdre najpierw zaledwie muskały odkryty kark, dopiero z kolejnymi słowami czyniąc pieszczotę intensywniejszą. Od wrażliwej skóry ucha, przez szorstką szyję, aż do karku, by finalnie spocząć na ramionach i zadziwiająco mocnym dotykiem zacząć je rozmasowywać. Z ust mężczyzny wyrwał się głuchy odgłos. Bolało, miało boleć, ból przynosił ulgę, wiedziała to nie tylko ona. Stalowy uścisk nasilał się z każdym kolejnym słowem. - Masz przed sobą wielką karierę, kolejne szczeble Ministerstwa Magii osiągasz bez zbędnego wysiłku. Pracujesz ciężko, wytrwale, długo, ale jest to wynagradzane - opowiadała lekko, bez jakichkolwiek przerw do namysłu. Nie musiała wyobrażać sobie zbyt wiele, szukać nagłej inspiracji w egzotycznych wzorach leżącego przed nimi dywanu lub pomiędzy pozłacanymi ramami obrazu, wiszącego na przeciwległej ścianie. Każdy cal misternej opowieści utkała już dawno w swojej głowie; utkała ją dla siebie, powtarzając niczym mantrę przed snem, w czasie nudnych posiedzeń Wizengamotu albo przedłużających się dyplomatycznych pertraktacji, na które początkowo zabierano ją wyłącznie jako przedłużenie pióra, by notowała słowa wielkich i mądrych, samej pozostając tylko przydatnym przedmiotem. Wtedy, w tych słodkich, pracoholiczych marzeniach, nigdy nie przypuściłaby, że ktoś ukradnie jej historię. I że kiedyś będzie musiała ją deklamować przytłumionym głosem w burdelu, masując kark spracowanego, znerwicowanego szlachcica, który nie osiągnął sukcesu, zaklęty na wieki w tym samym punkcie. Szarość pogłębiała się, rutyna zatruwała jego życie, zamykając go w okropnej klatce niewykorzystanych szans. Pracował na średnim stanowisku, drogę awansu zamykali mu młodsi i sprytniej lawirujący w zmiennych czasach bohaterowie kawowych przerw, szczycący się podbojami i przygodami, podczas gdy Vincent nie przeżywał już nic, gnijąc od środka. Dogorywał za biurkiem w małym pokoiku na końcu korytarza czwartego piętra, gdzie zmagał się wyłącznie z podpisami i listami. Notorycznie walczył za to z myślami samobójczymi podczas Sabatów, na których zawsze unikał wzroku święcących triumfy krewnych. Niepotrzebnie, ci patrzyli na niego z takim samym wyrazem twarzy, z jakim śledzili rozgrywki trzecioligowej drużyny Qudditcha: mieszanina pogardy, litościwego rozbawienia i wstydu; szybko odwracali wzrok, żałując że dziwny Vinny nie popełnił większego, śmiertelnego grzechu przeciwko swemu rodowi. Wtedy łagodnie mogliby usunąć go z przepełnionego drzewa genealogicznego, ułatwiając i jemu marne życie, którego trzymał się jedynie z powinności, z obowiązku, odliczając kolejne szare dni. Praca, skromna posiadłość tuż na granicy zajmowanego przez protoplastów hrabstwa, wysuszona żona, piątka dzieci, synów, jego młodocianych kopii. Oni nie zaprzepaścili jednak swoich marzeń; zdobywali świat, podróżowali, oddawali się polityce, romansowali, oddychali pełną piersią a w ich roziskrzonych, rzadko spotykanych jasnoniebieskich - wręcz fioletowych - oczach błyszczało szczęście, którego Vincent nigdy nie doznał. Dlatego ich nienawidził, nienawidził też siebie, tylko nienawiść tłoczyła krew w zalepionych starością żyłach.
Nienawiść i regularne, comiesięczne wizyty w Wenus. To dzięki tym odwiedzinom wiedziała o nim praktycznie wszystko. Zjawiał się tutaj od roku, towarzysząc jej przez całą karierę, od okresu, gdzie była tylko nowym, przestraszonym zwierzątkiem na wybiegu, aż do teraz, gdy cena za dwie godziny spędzone w towarzystwie Orchidei zwiększyła się dziesięciokrotnie, czyniąc ją często nieosiągalną. Nie dla niego: często, tuż po, gdy spętany dziwną czułością rozpoczynał szeptaną litanię, mówił, że jest jedynym powodem dla którego nie rzucił nazwiska i pracy. Jego Miu; och, jakże często słyszała to z ust mężczyzn, początkowo traktujących ją jak zwykłą kurwę, by po kilku spotkaniach zaborczo domagać się od niej wręcz małżeńskich wyznań wierności. Postępowała z nimi tak samo, łagodnie. Nie wietrzyli albo po prostu nie chcieli rozpoznać kłamstwa, łudząc się, że są jedynymi, że udało im się zdobyć nie tylko ciało, ale i serce Cesarzowej, wypatrującej swych ukochanych z okna wysokiej wieży własnej niemoralności. W większości przypadków sprawiało to Deirdre przyjemność: owijanie mężczyzn wokół palca, zwodzenie ich, manipulacja, napełniająca nie do końca legalnie sakiewkę oraz głowę: informacjami, plotkami, wiadomościami, także tymi tajnymi. Grała zarówno głupią dzierlatkę, w tępym zachwycie wsłuchującą się w szczegóły transakcji handlowych bądź ministerialnych umów - opowiadali je z dumą, będąc pewnymi, że ta skośnooka kurewka nie ma pojęcia o tym, o czym mówią - jak i orientującą się w polityce córkę wyrafinowanych gejszy, dotrzymujących kroku podczas skomplikowanych rozmów. Mało kto - może nawet nikt, naiwna Miu? - nie traktował jej jednak poważnie. Początkowo ją to mierziło, teraz raczej uspokajało. Nie stanowiła zagrożenia, płynnie dostosowywała się do sytuacji i perfekcyjnie ukrywała swoją prawdziwą naturę pod płynącą wodą, odbijającą w tafli męskie pragnienia.
Zaspokajała je więc z poświęceniem. Dalej snuła historię o nowej młodości, szansie na karierę, kłaniających się urzędnikach, szatach Wizengamotu. Podsekretarzu i...w końcu o otwartych na oścież drzwiach gabinetu Ministra Magii. Widziała go dokładnie przed swoimi oczami, opisywała go ze szczegółami; obity skórą fotel, dębowe biurko, świece unoszące się nad złotym żyrandolem, wielkie okno z widokiem na doskonale wypielęgnowany ogród, portret Merlina nad obramowanym złotem kominkiem, sprowadzane z zagranicy dywany, cicha muzyka Wagnera unosząca się z gramofonu. Rysowała to wszystko bardzo dokładnie przed oczami Vincenta, opisywała jego władzę, autorytet, szacunek, jaki wzbudzał wśród podwładnych, dumę nestora, egzotyczne kochanki; cały ten męski, obcy świat, który pragnęła zagarnąć dla siebie. I który zagarnie, już niedługo, była tego pewna, dlatego z tym większą pasją dzieliła się tym marzeniem. Mięśnie pod jej palcami się rozluźniły, oddech mężczyzny przyśpieszył, jakby wcale nie opowiadała mu baśni na dobranoc a wyuzdaną historyjkę. Nic tak nie podniecało, nic tak nie przywracało sił życiowych, jak odzyskanie utraconych bezpowrotnie szans na szczęście. Chociażby wyłącznie w wyobraźni.
Wiedziała już, w którym momencie Vincent wychrypi dość i szarpnie ją mocno za dłoń tuż przed siebie, od razu wsuwając rękę w jej czarne włosy, by rozpuścić perfekcyjnie spięte w kok włosy. Jedna ze spinek upadła na parkiet, druga zaplątała się gdzieś w okolicach wyciętego szlafroka, który chwilę potem także lądował na grubym dywanie, tłumiącym uderzenie kobiecych kolan o podłogę.

zt


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]25.01.17 12:02
6 kwietnia?
Nie byłem już najmłodszy. Arystokraci w moim wieku nierzadko już od lat grzali łoża ze swymi młodziutkimi żonkami i planowali potomstwo, o ile tylko jeszcze go nie posiadali. Tymczasem Greengrassowie, jak widać, nie lubili śpieszyć się z tymi sprawami. Dla mnie wolność wyboru partnerki była na tyle ważna, abym potrafił wyciskać ze swojego wypadku jak najwięcej. Cała ta skomplikowana sekwencja wydarzeń oddała mi władzę nad własnym losem,  umożliwiając mi zachowanie kontroli nad dniem jutrzejszym. Chwilowe odroczenie zaręczyn z bliżej nieokreśloną damą pozwalało mi dalej tracić głowę dla co urodziwszej kobiety, a czy kiedykolwiek narodziły się piękniejsze od tych pracujących w Wenus? Śmiałbym wątpić, ale nie byłyby to jedynie puste słowa. Każda z nich kolejno rzucała na mnie urok. Niska czy wysoka, niezwykle szczupła czy o zaokrąglonych kształtach, nie miało to dla mnie większego znaczenia. Wszystkie miały w sobie to coś, co przykuwało uwagę i mamiło mężczyzn. Czy to była kwestia niezachwianej pewności siebie czy uroczych piegów i fałszywych rumieńców przestraszonej dziewicy, w to nie wnikałem. Kochałem kobiety, pragnąłem ich towarzystwa, a od niespełna miesiąca nie myślałem tak silnie, w tym konkretnym kontekście, o żadnej innej. Życie jest jednym wielkim paradoksem. Mając na wyciągnięcie setki innych, ja zapragnąłem tej, która najpewniej wydrapie mi oczy przy pierwszej sposobności. No cóż, przecież ja potrafiłbym żyć samą adrenaliną. Każdy rzekłby, że nie było dla mnie murów nie do przeskoczenia, a jednak odczuwałem teraz nieznaczną presję i niepokój. Moja poprzednia wizyta w Wenus wciąż była żywa w mej świadomości. Miękkość jej delikatnej, zadbanej skóry pod mymi palcami, kuszące krągłości, o których nawet nie wiedziałem, że to właśnie ich pragnę dopóki ich nie skosztowałem. Słowa, którymi zręcznie manipulowała, zarzucając na mnie lśniący czar, a potem ta gorąca wściekłość, iskrząca w jej, równie czarnych jak moje własne, oczach. Skoro dawałem jej szansę na odegranie się na mnie, musiałem być prawdziwym głupcem. Zauroczonym i zaciekawionym w jaki sposób postąpi. Cóż, miałem pewne szanse na przetrwanie tej konfrontacji. O stałych klientów się dba, zwłaszcza jeżeli zawsze płacą więcej niż to jest konieczne. Stanąwszy przed wyborem, znowu poprosiłem właśnie o nią. „Miu”, mówiłem, „nie chcę żadnej innej”. Musiała wiedzieć kto jej oczekuje, zwłaszcza że tym razem darowałem sobie te metamorfomagiczną dziecinadę. Dałem jej czas, zasugerowałem, aby wybrana przeze mnie dziewczyna się nie spieszyła. Niech opanuje własne emocje, wszak będziemy rozmawiać. W pewnym sensie. Sam również w ten sposób robiłem unik. Umożliwiałem sobie opanowanie uspokojenie własnych myśli, zapomnienie o lekkim stresie. W końcu spotykałem się ze starą znajomą.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bawialnia [odnośnik]26.01.17 18:18
Spodziewała się, że wróci.
Znała go przecież nie od dziś, być może niezbyt dokładnie, ale nawet z dystansu chłodnej obserwacji mogła wiele powiedzieć o swoim szkolnym znajomym, chociażby biorąc pod uwagę jego zapalczywość, chęć do podejmowania ryzyka i czupurną nieustępliwość. Zawsze do przodu, niezależnie od konsekwencji i nieczułych ramion przygody, częściej grożących skręceniem karku niż chwilą namiętności. Kto jak kto, ale Raleigh Greengrass kończył zabawę dopiero wtedy, gdy nie pozostawało już nic do skosztowania: drogiego trunku, drogich używek, drogich kobiet lub, po prostu, drogiego niebezpieczeństwa. Wyczuwała, że ostatnie spotkanie zamiast go zniechęcić, zwiększyło tylko apetyt na więcej. Typowe, acz ciągle irytujące. Nic więc dziwnego, że gdy jedna z niebieskookich dzierlatek poinformowała ją o oczekującym ją specjalnym gościu, Deirdre przedłużała pojawienie się na salonach, z chorobliwą dokładnością poprawiając czerwoną szminkę. Nie mogła odmówić, nie mogła także pozwolić mu czekać, zwłaszcza, że znajdował się w bawialni. W prywatnym pokoju mogłaby od razu rzucić mu się do gardła, ale w tym miejscu względnie publicznym, pod czujnym okiem zazdrosnych o jej pozycje kurtyzan, pozwolenie sobie na niesubordynacje byłoby głupotą. Cóż, nie pozostało nic innego jak ubrać zbroję - czyli wyzywającą, koronkową bieliznę, przykrytą jedwabnym, krótkim peniuarem - i mieć nadzieję, że zdoła przemówić mężczyźnie do rozsądku. Bez użycia argumentów siłowych.
Gdy tylko zobaczyła go w jednej z bocznych loży, uśmiechnęła się władczo i słodko zarazem, tak, jak to tylko Miu miała w zwyczaju, niewerbalnie wyrażając radość z kolejnego spotkania. Radość, która nie obejmowała jednak czarnych oczu, roziskrzonych wyraźną niechęcią. Nie znosiła, gdy ktoś z nią podgrywał, nie znosiła, gdy ktoś patrzył na nią z góry - zwłaszcza ktoś, kogo poznała w tamtym świecie.
- Myślałam, że to złotowłose są bliższe twojemu sercu, sir - zakpiła subtelnie w ramach powitania, jednocześnie przywołując z odmętów pamięci wspomnienia dotyczące całkiem innych spotkań. Podobieństwo z obecną sytuacją zaczynało się i kończyło wyłącznie na ich dwójce, w zupełnie innych rolach, na zupełnie odmiennych etapach swojego życia. Ona, pilnie ucząca się do późnych godzin nocnych w ulubionym fotelu, tuż przy kominku Pokoju Wspólnego, on: zawsze wesoły, arogancki, powracający ze swoich wieczornych spacerów, podczas których mamił naiwne dziewczęta, kradnąc im nie tylko młodzieńce serca, ale też - o zgrozo moralności - z pewnością także pierwsze pocałunki. Nie byli już jednak dziećmi, z taką pasją udającymi dorosłych. - Mogę zapoznać cię z przepięknymi blondynkami, lordzie Greengrass - zaoferowała, starając się zachować pełen profesjonalizm, choć przecież nie postępowała zgodnie z protokołem dyplomatycznym. Nie uklęknęła obok fotela na którym siedział, nie wsunęła się na jego kolana, nie zsunęła z ciała szlafroka, po prostu stojąc przed nim i mierząc go ostrym wzrokiem.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]27.01.17 16:26
Oczekiwanie nigdy nie było w Wenus specjalnie przygnębiające. Moja wybranka przedłużała me katusze, jak bez wątpliwości można było określić niekończące się spoczywanie na bawialnianym fotelu, lecz od czego miałem wzrok? Śledzenie spojrzeniem pozostałych dam było w cenie, jaką skłonny byłem zapłacić za chwile wytchnienia, choć i wtedy czułem się przytłoczony dekadencką niemocą. Pogłębiła się ona w chwili, w której do mych uszu dotarł jej zabarwiony kpiną głos. Poczułem jak moje wargi rozciągają się w mimowolnym uśmiechu, nieokiełznanym, niezwykle przypadkowym, a w moich oczach z pewnością eksplodowała teraz cała fontanna barwnych fajerwerków. Obyło się bez szaleńczego rytmu serca i spoconych dłoni. Nie byłem w szkole, nie czekał mnie kolejny egzamin, a śmierci z jej rąk tym bardziej nie oczekiwałem, a mimo wszystko poczułem dziwny skurcz w żołądku. Tylko dlaczego był on tak przyjemny?
- Droga Miu - mój głos był idealnie wyważony, a wzrok po raz pierwszy spoczął na kobiecie, do której się zwracałem. - nie spodziewałbym się, że w Twojej naturze leży zaganianie klientów rywalkom - nawet nie powiodłem wzrokiem po jej ciele. Chociaż zdawałem sobie sprawę z jej skąpego odziewku, potrafiłem chociaż raz powściągnąć naturalną dla mnie dociekliwość, koncentrując wzrok na jej bladej twarzy oraz delikatnych ramionach. Potrafiłem udawać, iż nie widzę ognia w jej spojrzeniu, ale moje ciało nie dawało oszukać się tak łatwo. Jej gniew niezwykle silnie działał na me lędźwie, rozpalał pragnienie. Chciałem, aby rozładowała tę pasję. Kiedy ponownie się odezwałem, w mym głosie była jedynie łagodność. - W jakim celu miałbym sięgać po róże, kiedy na wyciągnięcie dłoni mam niezwykłą gloriosa superba - i w istocie, wysunąłem przed siebie dłoń, sugerując aby samodzielnie pokonała dzielącą nas przestrzeń i ją ujęła. Nie byłem przekonany czy doceni ten dowcip, wszak Deirdre wydawała się dziś niezwykle nieskora do jakiejkolwiek współpracy. Byłem na to przygotowany, wszak już od samego początku spodziewałem się co najmniej należącej mi się scysji, choć wcale do niej nie dążyłem. Nie poczyniłem też żadnych kroków ku pohańbieniu mej Orchidei jak z obrazka. Nie wspomniałem ani słowem o naszym poprzednim widzeniu, lecz wiedziałem, iż puszczenie go w niepamięć nie leży w naszych naturach. Dziś był nowy dzień, a więc i kolejna okazja, aby kuć własny los póki raczył pozostawać gorącym. - Czy one wszystkie muszą się temu przysłuchiwać? - poruszyłem nieznacznie głową, wspierając ją o wolną dłoń, wskazując jej ruchem te wszystkie róże wokół. Siedziałem w niezwykle niedbałej pozycji, ale nagle wyprostowałem się nieco. Pomimo miejsca, w którym się znajdowałem i usług kryjących się za kosztowną zasłoną dymną, potrafiłem zdobyć się na stępienie mych własnych pazurów. Okazywanie lekceważenia kobiecie nie leżało w mojej naturze, nawet jeżeli spodziewałem się, że będzie skłonna wbić mi niezwykle bolesną szpilę natychmiast, kiedy tylko na moment opuszczę gardę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bawialnia [odnośnik]27.01.17 17:28
No, już, Greengrass, zgódź się, idź do którejś z tych eterycznych niewiast i nie prowokuj mnie do pokazania kłów. Oszczędźmy sobie dziś nieprzyjemności - zaklinała go w myślach, ledwie powstrzymując się od okazania jawnego niezadowolenia poprzez zaplecenie rąk na piersi w wyzywającej pozie. Głupiec, przychodził tutaj ponownie, doskonale zdając sobie sprawę, że oszukanie jej ostatnim razem poskutkowało uzyskaniem tytułu persona non grata i że najrozsądniejszym wyjściem byłoby zniknięcie z powierzchni ziemi. Naiwnie sądziła, że zdoła to pojąć, ale cóż, widocznie nie doceniła jego głodu adrenaliny. Czyż nie przywykł do starć z niebezpiecznymi, rozjuszonymi stworzeniami, za takowe uznając także i ją samą? Powinna czuć się mile połechtana - zdecydowanie wolała porównania do okrutnych bestii niż pięknych kwiatów - ale jej irytacja jedynie wzrosła, zwłaszcza w chwili, w której odebrała płynące od Greengassa komunikaty, także niewerbalne. Wydawał się spokojny, rozluźniony, delikatny, owszem, ze specyficznym błyskiem w oczach, ale bez agresywnej naleciałości. Chciał zwieść ją początkową sympatią, by później zaatakować? Smutne, jak Miu mierzyła wszystkich tą samą miarą, od razu stawiając Ral w pozycji oponenta, zagrażającego jej anonimowości i spokoju. Przy Edgarze miała przynajmniej pewność, że rodowa tradycja milczenia, samotności i dbania o własny interes nie pozwoli rozprzestrzenić się plotkom, zresztą, Burke miał ustabilizowane życie, a Raleigh...Raleigh przyjaźnił się z jej przyjaciółmi, poruszał się po jej kręgach, towarzyszył jej przez szkolne lata: miał całe morze możliwości, by zaburzyć dotychczasowy porządek. Pozbawiona dziecinnej wiary w dobre intencje mężczyzn, podchodziła do niego z oczywistą niechęcią. Dobrze kamuflowaną sztucznym zaangażowaniem: ona także czuła na sobie wzrok otaczających ich różyczek.
- To moje drogie przyjaciółki, nie rywalki, sir, a ty zasługujesz na najpiękniejszą z nich - zadeklamowała kolejną wyuczoną formułkę, przypatrując się wyciągniętej dłoni z niechęcią. Nie mogła zignorować przyzywającego gestu, nie, kiedy znajdowali się w bawialni. Powoli podeszła bliżej, muskając palcami wyciągniętą rękę i zgrabnie przysiadła na jednym z podłokietników fotela. - Dobrze wyglądasz - wyszeptała prosto do ucha siedzącego mężczyzny, lecz ciężko było stwierdzić, czy jawnie kpiła, uderzając we wrażliwość mężczyzny, czy po prostu zauważała zmianę. Wtedy obnażyli się oboje, on ze swoimi ranami, ona z wściekłością. Nienawidziła niewiedzy, nienawidziła, gdy ktoś był o krok przed nią, zwodząc i okłamując. Urażone ego bolało, przełączając Deirdre w morderczy tryb - Raleigh miał szczęście, że znalazła się pod nim bezbronna, bez różdżki, inaczej ich ostatnie spotkanie mogłoby skończyć się zupełnie inaczej. Bez szans na powtórkę z intensywnej rozrywki.
- Dlaczego znów przyszedłeś? - kontynuowała cichy szept, nieco groźnie, gdy pochyliła się nad nim, z pozoru sącząc mu do ucha zmysłową zapowiedź tego, co czeka go w prywatnym pokoju. Do którego na razie nie zamierzała go prowadzić, bojąc się nie tyle jego władczości, co własnych reakcji. Przebywanie na widoku, ze świadomością serwowanych im dyskretnych spojrzeń chłodziło rozwścieczenie, ułatwiając przybranie maski obojętności.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Bawialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach