Wydarzenia


Ekipa forum
Cmentarz
AutorWiadomość
Cmentarz [odnośnik]20.08.23 15:03

Cmentarz

Nekropolia przylega do obrzeży Plymouth od południowej strony miasta i dzieli się na dwie części. W pierwszej z nich, znajdującej się najbliżej skrzypiącej bramy, położone są groby z obecnego stulecia, ozdobione płytami, w których litery wyżłobiono wyraźnie i na których wciąż odnaleźć można świeże kwiaty składane przez bliskich, zarówno czarodziejów, jak i mugoli.
Druga, dalsza, otoczona markotnymi wierzbami i gęstwinami zaniedbanych zarośli, otwiera wrota do znacznie starszego, nieużywanego już zakątka cmentarza. Na większości mogił nie sposób doczytać się wytartych tożsamości. Płyty nagrobne popękały, inne zanikły pod warstwą mchu, zjednoczone z pozostawioną samopas przyrodą. Nad wszystkim czuwa obrośnięty bluszczem, zszarzały posąg przygarbionej kobiety z dwoma wronami przesiadującymi na jej ramionach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Cmentarz [odnośnik]16.12.23 15:03
18 sierpnia 1958
Był już wieczór, choć nie zapadał jeszcze zmierzch. Roger wolał spotkać się z nieznajomym specjalistą jeszcze za dnia, aby móc spokojnie porozmawiać i przyjrzeć się najpierw, z kim będzie miał do czynienia.
Choć zbliżał się wieczór, dzień wciąż był dość upalny, toteż wszedł do niewielkiego, nieco obskurnego lokalu, którego okna wychodziły na znajdujący się tuż obok cmentarz. Nie było w nim tłumów; po wydarzeniach sprzed niespełna tygodnia ludzie mieli na głowach zdecydowanie inne sprawy, niż popijanie kawy, nawet jeśli ta wcale nie należała do drogich. Wilhelm Despenser dostał informację w liście, że właśnie tutaj może się Bennetta spodziewać, toteż detektyw był przekonany, że zostanie znaleziony bez najmniejszego problemu.
Czekając, Roger zastanawiał się nad sprawą. Czy Despenser w ogóle będzie w stanie mu pomóc? Bennett nie znał się na duchach, toteż sam nie był w stanie doprowadzić jej do finału. Zaczął nad nią pracować jeszcze w lipcu, szybko tracąc pomysł na to, jak mógłby pociągnąć ją dalej. Tropy urywały się, a nowy w mieście detektyw nie miał jeszcze takiej sieci znajomości, która pomogłaby mu dokopać się do jakiś nieco bardziej ukrytych informacji. Dopiero niedawno, tuż przed 13 sierpnia, udało mu się znaleźć kilka poszlak, które ostatecznie doprowadziły go do cmentarza w Plymouth. Nie miał pojęcia, czy umiejętności poleconego mu przez znajomego mężczyzny będą w stanie zrobić to, co miał nadzieję zrobić, jednak jeśli tak, sprawa mogła w końcu doczekać się finału.
Wyciągnął pióro i notatnik, popijając kawę. Znajdowały się w nim wszystkie potrzebne dla sprawy dane, zapisane w sposób skrótowy i niezrozumiały chyba dla nikogo poza samym Bennettem. Przez lata wypracował taki sposób zapisu, który sprawiał, że nawet jeśli ktoś zacząłby mu przez ramię to nie odnalazłby się w kropkach i nadmiernej ilości przecinków, a część słów nie miałaby dla niego żadnego sensu – starał się używać zamienników, aby notatnika nie dało się tak łatwo rozszyfrować. To było całkiem istotne, zważając na to, że Bennett często pracował w terenie, nie raz nad kilkoma sprawami na raz i zwyczajnie, po ludzku, nie był w stanie spamiętać wszystkiego, jednocześnie zaś nie mógł przecież dopuścić do tego, aby ktoś przypadkiem przez jego nieuwagę, czy upuszczenie notesu na ziemię dostał wrażliwe dane związane z jego sprawami. Oczywiście zabezpieczał też notes czarami, ale lepiej było zachować większą, niż mniejszą ostrożność.
Wtem do lokalu wszedł mężczyzna o wzroście i postrze podobnej do jego samego, choć o zdecydowanie innych rysach twarzy od niego; nikt nie wziąłby ich raczej za braci, mimo zbliżonego odcienia włosów.
Pan Despenser? – spytał, wstając z miejsca i wyciągając rękę w stronę mężczyzny: – Bennett, umawialiśmy się w duchowej sprawie, jeśli można tak to ująć.
Na stole stała niedokończona jeszcze kawa; notes zdążył wsunąć za pazuchę, jednak przy filiżance wciąż leżało zwyczajne, dość już zużyte i wymiętolone, pióro. Bennett albo się trochę zasiedział, albo Wilhelm był nieco wcześniej, niż ten zakładał. To jednak nie miało przecież większego znaczenia, skoro i tak najpierw detektyw musiał mu w ogóle wyjaśnić, po co się tutaj spotkali.



Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers

Roger Bennett
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : 20 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej
Czego potrzebujesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11848-roger-bennett https://www.morsmordre.net/t11892-losos#367625 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f429-devon-plymouth-ford-park-road-13 https://www.morsmordre.net/t11893-skrytka-bankowa-nr-2575#367639 https://www.morsmordre.net/t11894-roger-bennett#367641
Re: Cmentarz [odnośnik]01.05.24 22:43
20 września
Nieprzyjemny chłód szczypał skórę, odganiając wspomnienia o wyjątkowo ciepłym i miłym dla duszy początku lata - zaledwie początku, bo przecież druga połowa sierpnia oddała wyspom prawdziwy kataklizm, niszcząc doszczętnie to, co jeszcze mogło dać owoc na jesienne zbiory. Dzisiaj tych nadziei było już niewiele, ziemia nie mogła już wchłonąć więcej wody, odrzucała deszcz, tworząc dookoła bezlitosne kałuże i bagniska. Nie było tu już miejsca na kwiaty, tylko trawa się ostała, teraz jednak miejscami gnijąc jak i reszta swojej rodziny. Idąc powoli ścieżką pokrytą jeszcze mglistymi wyziewami, najstarsza córka Sproutów przyglądała się w dłoni opylonej zeszłoroczną ziemią niewielkiej bulwie tulipana. Kciukiem gładziła uśpione płatki, twarde, szczelnie otulające kryjące się wewnątrz życie, palcami delikatnie obracała, sprawdzając, czy nie uszkodziła jej przypadkiem, zbyt mocno poruszając torebkę, w której ukryta była cebulka. Ta jednak pozostawała cała i zdrowa, gotowa na próbę przetrwania i być może wykiełkowania, kiedy śniegi opadną, a powietrze zapachnie świeżością.
W końcu zatrzymała się przy jednym z grobów i wzięła głęboki wdech, z kieszeni wyjmując jeszcze malutką gałązkę z pojedynczym, rozkwitniętym kwiatem asfodelusa. Uśmiechnęła się gorzko na jego widok, oczy zawilgotniały. Pomona Vane, żona i matka. Kwiat, który usechł zbyt wcześnie.
- Tata musiał rozbudzić go sztucznie, Pom, wiesz? - przykucnęła i ułożyła cieniutką gałązkę na mokrej, usypanej w lekki pagórek ziemi. Grób nie był świeży, ale nie zdołał jeszcze tak obrosnąć roślinnością jak pozostałe, znacznie bardziej wiekowe. A szkoda. Sproutowie zwykli mawiać, że po śmierci nic się przecież nie zmienia, cały czas trzeba dbać o swój ogród, tylko po prostu w innym miejscu. Zwyczajem było co roku sadzić odpowiadający porze kwiat, by w czasie rozkwitu uciąć go, jakby był darem od samego zmarłego, a potem zasadzić następny. Życie jesienią przygotowywało się do snu, niewiele gatunków skłonnych było rozwinąć płatki jeszcze przed grudniem, dlatego Romy wybrać musiała rozsądnie. Asfodelus był pierwszym wyborem, z historii wiedziała, że w starożytności żywiono nim zmarłych, ale był na wagę złota, zwłaszcza korzenie, których ojciec używał do warzenia cennych eliksirów. Drugim wyborem był tulipan - w spiżarni zostało zaledwie kilka cebulek, ale to nie miało znaczenia, kiedy ich płatki nosiły w sobie tylko piękno, zamiast użyteczności. Podwinęła lekko rękawy brązowego płaszcza i palcami odgarnęła ziemię na skraju usypanego grobu, chowając cenny dar na odpowiednią głębokość. Usta zadrżały, cicho pociągnęła nosem, pozwalając sobie na tę chwilę intymności. - Będzie spał razem z tobą całą zimę, Pommy - zza warg wydobył się cichy śmiech, wierzchem palca otarła łzę, która zdołała wymknąć się spod powieki. - Obiecuję sprawdzić stan tego gagatka wiosną. - zasypała cebulkę dłonią, lekką, pieszczotliwie wręcz ugniatając, żeby nikomu nie przyszło na myśl niszczyć ten drobny dar. Ziemia była mokra od porannego deszczu, magia nie była tutaj potrzebna, zresztą wystarczyło, że to ona, nie sama natura, zmusiła płatki asfodelusa do otwarcia się na ten nieprzyjazny świat. Odetchnęła spokojnie i spojrzała na swoją dłoń ubrudzoną ziemią, opuszkami pocierając o siebie, jakby tę ziemię chciała dogłębnie zbadać. - U nas wszystko dobrze. Stało się ostatnio mnóstwo złego... ale wszyscy żyjemy, na szczęście. Z nieba pospadały gwiazdy, Pom, wiesz? - pokręciła w zamyśleniu głową, przypominając sobie widok, słowa ludzi, którzy zdołali uniknąć katastrofy i szukali u nich pomocy.


everyone remembers

the girl with the red hair

Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
oh, Midnight Dove
there must be a glimpse
of hope in sight
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Cmentarz [odnośnik]02.05.24 17:26
Czuł, że powinien odwiedzić to miejsce. Po raz ostatni widzieli się jakiegoś popołudnia, zaprosiła go na obiad, byli sami. Taką ją zapamiętał - roześmianą, szczęśliwą, otwartą. Zawsze taka była, odkąd pamiętał. Trafił do niewoli, ale dla innych czas się nie zatrzymał, inni musieli żyć dalej. Kiedy grzązł w błocie, brała ślub, grzązł tam dalej, gdy na świat przyszły jej dzieci i grzązł dalej, kiedy umierała. Trudno było w to wszystko uwierzyć. Trudno było przyjąć to tak po prostu. Musiał wiedzieć, że kiedy stanie o własnych siłach, wszystko będzie wyglądało już inaczej, a jednak zderzenie się z rzeczywistością było chyba bardziej bolesne, niż się spodziewał. Czuł się zagubiony. Jakby przespał kawał życia. Półtorej roku to rzeczywiście szmat czasu, minęło już więcej.
Między grobami szedł silniejszym krokiem, niż przed paroma tygodniami, codziennie dbał o kondycję, starając się wrócić jeśli nie do dawnego stanu, to przynajmniej do zdrowia. Wysokie buty brodziły przez rozmoknięte błoto, na jasną koszulę zarzuconą miał czarną skórzaną kurtkę. Prawa ręka, wsunięta do kieszeni, ukrywała kalectwo, lewy rękaw zakrywał opatrunki na przegubie dłoni. Wciąż był blady, nie pozbył się sińców spod oczu. Czaszkę też miał nadal nagą. Zawszone włosy odrastały zdrowe, ale szybko zrozumiał, że pozbycie się ich utrudniało jego rozpoznanie - a on wciąż był zbyt słaby, żeby na rozpoznanie mógł sobie pozwolić. Golił je dalej. Kaptur zakrywał jego twarz, ukrywał profil, gdy wodził wzrokiem po nagrobkach, karcąc się za poszukiwanie nazwiska Sprout, Pomona Vane. Na cmentarzu dostrzegał tylko jedną samotną sylwetkę, kobietę pielęgnującą grób. Początkowo starał się trzymać z dala, żeby jej nie wystraszyć - ale po bezskutecznym zwiedzeniu dalszych zakątków, musiał skierować się bliżej niej. Chciał ją wyminąć, ale wtedy usłyszał słowa, imię. Pom, Pommy. Przystanął rząd z tyłu, nad jednym z nieznajomych nagrobków, unosząc wzrok na właściwy - odnajdując tę, której szukał. I poczuł dziwną słabość, gdy jego wzrok utknął na datach narodzin - jego rocznik - i świeżej dacie śmierci. Bieżący rok nadal wydawał mu się raczej przyszłością, niż teraźniejszością, utknął tamtego dnia, gdy został pojmany. Trudno było odnaleźć się po takim czasie.
Spojrzał na sylwetkę kobiety, była nachylona nad grobem. Wolałby zrobić to sam, nie wiedział, kim była. Nie wiedział, czy w ogóle wypadało mu się tu pojawiać. Nie miał tyle czasu, wyminął groby i przystanął przy docelowym, zrzucając z twarzy kaptur, w tych czasach trudno było zaufać komukolwiek, a co dopiero samotnie napotkanemu rosłemu mężczyźnie na pustym cmentarzu. Z trzymanej sakwy wyjął znicz, spode łba spoglądając pytająco na kobietę - czy mógł to zrobić teraz? Powiódł wzrokiem po jej profilu, stąd przyjrzeć się jej było znacznie prościej, rdzawym lokom i piegom zdobiącym skórę wokół szmaragdowych oczu. Bardzo wydoroślała, a dojrzalsze rysy twarzy tylko podkreśliły jej urodę. Być może nie poznałby jej wcale, gdyby nie naszyjnik na piersi, gdyby nie znajdowali się właśnie nad grobem jej zmarłej kuzynki. Ale pamiętał ją sprzed wielu lat. Niektóre twarze trudno było zapomnieć, czy naprawdę minęła już dekada?
- Rosemary - wypowiedział jej imię, sucho, zaskoczenie, ulga, wstyd i wątpliwość mieszały się w jego głowie po równi. - Przepraszam, nie sądziłem, że kogoś tu spotkam - wyznał szczerze, nie myśląc o tym, że być może ona wciąż nie rozpoznawała jego. Zmienił się przecież bardziej, a przez minione półtorej roku postarzał się więcej, niż przez poprzednie osiem. W większe zmieszanie wpędziło go nieoczekiwane spotkanie, miał nadzieję zrobić to sam. Po cichu. Czuł, że tak powinien, że inaczej - nie wypadało.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Cmentarz [odnośnik]02.05.24 17:40
Były rówieśniczkami, przyjaciółkami i kuzynkami. Tak wiele je łączyło, jednocześnie dzieląc - pamiętała jak Pommy płakała jej w ramię na dręczącą ją miłostkę zakorzeniającą się w sercu, a Romy, choć gładziła ją po włosach troskliwie, słuchając cierpliwie, nie w smak były wtedy podobne problemy. Oglądała się wtedy bardziej za własnym nosem, lgnąc do towarzystwa, które w rzeczywistości niczego dobrego do jej życia nie wniosło. Żadne z tamtych nagłych porywów serca nie przetrwało próby czasu, tym bardziej przestrzeni, jakby ktoś zaraz po przekroczeniu bram Hogwartu wyczyścił im pamięć. Miała do siebie żal o to, jaka wtedy była - próżna i egocentryczna - ale z drugiej strony, gdyby nie to, nie doceniłaby teraz i nie dbała tak o relacje, jakie dostała w zamian. Tylko Pom. Ona najbardziej w tym wszystkim ucierpiała. Była blisko niej jakby tylko na pokaz, ale głowa gnała w zupełnie innym kierunku. Była przy niej, jednocześnie biegnąc już na oślep przed siebie. A potem, mimo że odwiedzała ją często, kiedy jeszcze mogła, coś się urwało, jakaś drobna niteczka pękła, tworząc brzydką dziurę w nowym swetrze.
- Przepraszam, Pom - zanurzyła się we własnych myślach i wspomnieniach, tracąc z oczu świat dookoła siebie. Chciała przypomnieć sobie jej śmiech, kiedy zrywały w ogrodzie wiśnie; jej ciepły, mocny uścisk, kiedy razem zdmuchiwały świeczki, chociaż między ich urodzinami były miesiące różnicy, zawsze spotykały się razem gdzieś pośrodku; jej krok, którego nasłuchiwała w kuchni, stukający obcasami o szare kafelki. Była tak żywą iskrą, zaledwie pączkiem, który zdołał przebić się przez mgłę wprost do słońca. Łzy leciały same, nie nadążała ocierać ich wierzchem palca, zamierzała więc sięgnąć do niewielkiej torebki zawieszonej na ramieniu po chusteczkę, ale w tym momencie jakiś niski, męski głos wypowiedział jej imię, i cała aż zadygotała, kompletnie nie spodziewając się jakiejkolwiek innej duszy w tym miejscu. A to był pierwszy błąd, który mogła popełnić. - Święty Godfrydzie - patron alchemików, jak mawiał papa. Torebka spadła z ramienia, ale Rosemary nie odważyła się już po nią sięgnąć, kiedy jej wzrok padł na twarz człowieka stojącego przed nią. Zdołała ledwie przełknąć wielką gulę, zanim cała pobladła tak, że piegi zamiast rdzawych kropeczek stały się niemal poczerniałym prochem węgielnym. Była przerażona. Skąd znał ją ten człowiek? I to o takim wyglądzie? Nie miał swojego domu czy szukał tutaj kobiet, takich jak ona, żeby je okraść, zaciągnąć w ślepy zaułek i zostawić tak bez duszy? Nie powinna była tu przychodzić, nie powinna była kusić losu. Może jednak Henry zgodziłby się tu przyjść? Ale nie, przecież powiedziała, że nie ma ochoty na kawę z nim. Sądził pewnie, że chodziło o niego, a to nieprawda, bo chodziło przecież o ten jeden poniedziałek, kiedy obiecała Peony, że pojedzie z nią do Doliny Godryka, żeby pomóc tamtejszej ludności dotkniętej kataklizmem. Na wszystkie mimbletony, Rosemary Sprout, otrzeźwiej. - T-tam nie ma za dużo pieniędzy - wydukała w końcu, zerkając na leżącą pod ich nogami torebkę, jasno brązową, ładną, ale nadgryzioną już zębem czasu. Chciała powiedzieć, że wcale nie ma tam pieniędzy, ale kłamać potrafiła tak dobrze jak dobrze centaury tańczą balet. Uciekła więc do prostej, intuicyjnej prawdy. I wtedy też przypomniała sobie o wisiorku. O tym magicznym wisiorku, który w szóste urodziny założyła jej na szyi mateczka mówiąc z dumą, że dziś rozkwitła w niej magia i pozostanie z nią na zawsze; złoty pączek rósł razem z nią i razem też z upływającymi latami otwierał płatki, dziś będąc już w pełni rozkwitniętym. Uniosła dłoń i chciała jakoś po kryjomu zasłonić go szalem. - My się znamy? - na pewno nie, po co pytasz?! - Nie przypominam sobie, bardzo przepraszam.
To on powinien przeprosić, że tak ją nastraszył, coś się w niej buntowało, ale na próżno było szukać u takich osobników skruchy wobec kobiety, która na cmentarzu szukała odrobiny prywatności. I wciąż po głowie chodziło jej pytanie - skąd znał jej pełne imię? Jedynie jeszcze ze szkockiej rozgłośni, przecież poranne audycje prowadziła przez kilka długich lat i znała ją cała Anglia. Poza tym - ten akcent. Był Anglikiem, był stąd. Na pewno. Powinna uciekać w siną dal, zamiast rozprawiać we własnej głowie na tak głupie tematy. Niestety przez całe życie uczyła się tylko jak płynnie grać na pianinie i nie fałszować przy wysokim C, a nie jak bronić się przed łysymi dryblasami w skórzanych kurtkach.
I te oczy. Dziwnie znajome. Próbujące coś jej przypomnieć. O kimś przypomnieć.

[bylobrzydkobedzieladnie]


everyone remembers

the girl with the red hair



Ostatnio zmieniony przez Rosemary Sprout dnia 03.05.24 13:17, w całości zmieniany 1 raz
Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
oh, Midnight Dove
there must be a glimpse
of hope in sight
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Cmentarz [odnośnik]03.05.24 0:12
Nie poruszył się, nie wykonał w jej kierunku żadnego gestu, nie drgnął nawet, gdy spostrzegł jej strach, bladość, jakie w jednej chwili wstąpiły na policzki, nagłe zmieszanie. Rozumiał przecież mowę ludzkiego ciała, nie było jego intencją ją spłoszyć. Wzrok podążył za śladami jej łez, utwierdzając w myśli, że Pomona naprawdę była martwa - dziwnie było przechodzić żałobę tak późno po innych. Dziwnie było widzieć łzy po kimś, kto wciąż miał być żywy, poczuł dziwne ukłucie, żalu, bólu, tęsknoty. Nie zdążył powiedzieć jej tak wielu rzeczy, nawet złożyć życzeń na nową drogę życia. Nie trwało zbyt długo, to nowe życie.
Wyciągnął w jej kierunku dłoń wciąż trzymającą znicz, druga pozostała w kieszeni kurtki, skryta, kalectwo nie wzbudzało większej ufności. Brzydziło. Powoli odłożył znicz na grób Pomony, chcąc oswobodzić dłoń. Pochylał się nad nim nieśpiesznie, nie chcąc wystraszyć jej gwałtowniejszym gestem. Po odłożeniu świecy pozostała rozpostarta, chciał jej pokazać, że nie trzymał w niej różdżki, choć w ich położeniu niewiele to chyba teraz zmieniało. Jeszcze nim dosłyszał jej słowa - lub nim jeszcze dotarł do niego ich sens - odruchowo schylił się po torebkę, która wypadła jej z rąk, brzdęknęły monety, nawet nie mrugnął. Wyciągnął ją z powrotem w jej stronę, chcąc ją zwrócić.
- Nie zrobię pani krzywdy. - Skarcił się w myślach za odruchowo wypowiedziane jej imię, przez ty mógł mówić jej w szkole, ale minęły długie lata. Stracił maniery w niewoli? Wiele razy - już później - słyszał jej głos, słyszał go też niedawno, po powrocie do domu, czy to dlatego zachowywał się, jakby rzeczywiście dobrze się znali? Winien był jej szacunek, z jakim mężczyzna winien podejść do kobiety, nie była już dzieckiem. I on przecież też nie był. Dopiero teraz pomyślał o tym, że, występując w Ptasim Radiu, musiała na siebie uważać. Jej wyrwany język byłby naprawdę wyjątkowym trofeum dla każdego szmalcownika. - Ani nie okradnę - zapewnił, usiłując odnaleźć wzrokiem jej spojrzenie, zapadnięte i zasinione oczy nie wyglądały zdrowo, pewnie nie budziły też zaufania, ale gdyby nie spojrzał jej w oczy, wrażenie najpewniej byłoby jeszcze gorsze. - Nie szukam kłopotów - dodał, mówił powoli, nie zdziwiłoby go, gdyby mimo wszystko spodziewała się po nim występku. Znali się, oczywiście, że tak, ale nie zdziwiło go, że jego twarz umknęła z jej pamięci, jak wiele innych, podobnych, nic nie znaczących. Wielu zabiegało o jej uwagę. Był taki czas, że on też lubił patrzeć na jej twarz. Ale nie był przez to wyjątkowy. Pochylił głowę, znowu zaczynało mżawić.
- Przyszedłem do Pomony. Jestem jej przyjacielem. - Byłem, powinien pewnie powiedzieć, jego słowa musiały brzmieć śmiesznie dla kogoś, kto od dawna wiedział o jej odejściu. Wciąż nie potrafił się odnaleźć. Przeniósł wzrok od jej twarzy na nagrobek czarownicy, przełykając ślinę. Pomona Vane, tylko data urodzenia wyglądała znajomo - i obrastające tablicę rośliny, którymi najwyraźniej opiekowała się jej kuzynka. - Niedawno dowiedziałem się o... - O jej śmierci. Nie sądził, że te proste słowa ugrzęzną mu w gardle tak mocno, że nie zdoła ich wypowiedzieć, że wydadzą się nierealne, nieprawdziwe i obce. - Miałem nadzieje, że... będzie sama. Mogę to dla niej zapalić? - spytał, kiwając brodą na przyniesiony znicz. - Brendan - wypowiedział własne imię, kłaniając się samą głową. - Brendan Weasley - Nie szafował nazwiskiem łatwo, ale wiedział, kim była ta kobieta. I wiedział, że się nie myli. - Spodobałyby jej się te kwiaty - dodał, choć przecież wiedziała o tym lepiej od niego.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Aaa [odnośnik]03.05.24 0:19
Naprawdę ryzykowała głową, włócząc się samotnie po podobnych miejscach, ale przecież musiała kiedyś wychodzić z domu, robić zakupy, chodzić do pracy. Starała się wybierać momenty najpewniejsze, uliczki, którymi chadzali ludzie w swojej codzienności, a nie wieczornych machlojkach. Irlandia zdawała się być na granicy konfliktu, choć i tutaj na pewno wdzierały się już wojenny macki, ciemnością zalewając powoli twarze i domostwa dookoła. Hieny cmentarne musiały przecież noc wybierać na porę, którą najlepiej jest rabować groby, za dnia to nie mogło być interesujące miejsce. Chyba że dla tych, którzy swojego domu w ogóle nie posiadali. Przełknęła znów tę nieprzyjemną gulę, bo zaschło jej w gardle. Była słaba, a skumulowana w niej magia wolała czarno-białą klawiaturę niż sztukę czarodziejstwa, więc jak niby miała się bronić? Przyjęła od niego torebkę niepewnym ruchem, jakby chciała sprawdzić, czy w ostatnim momencie nie wykiwa jej i nie ucieknie z nową własnością, ale po prostu ją oddał, wcale nie patrząc, że w środku brzdęknęły w portmonetce sykle.
A potem usłyszała spokojny głos nieznajomego, jego oczy, z których teraz dobrze mu patrzyło, kiedy obiecywał ze swojej strony pokojowe zamiary. Mógł kłamać, ale czy znicz w jego dłoni miałby wtedy sens? Jego dłoń - spojrzała na nią, wątpiła bardziej, im więcej szczegółów zdołała dostrzec w tej krótkiej chwili. Dlaczego Pomona miała w swoich kręgach podobnych znajomych? Przecież pracowała w Hogwarcie. Ostatecznie jej serce wygrało walkę z rozsądkiem, przeważnie tak było, i postanowiła mu zaufać. Będzie go obserwować, dopóki się nie rozejdą, a wtedy przyspieszy kroku i jak najszybciej wróci do domu. Powiedział, że jest jej przyjacielem - jest? Może to duch, a Romy przez ostatni stres pomieszało się w głowie?
- Bardzo mi przykro. Skąd pan ją znał? - nie czuła się przy nim pewnie, więc głos, do tej pory melodyjny i gładki, nabrał ostrych kantów, zupełnie różniąc się od tego, którym operowała wśród w miarę bezpiecznych ścian Ptasiego Radia. Och, niedawno się dowiedział... jej twarz złagodniała, ogarnęło ją współczucie do tego człowieka. Być przyjacielem i dowiedzieć się o śmierci swojego bliskiego dawno po pogrzebie to straszna rzecz, bo jak niby wtedy odczuć prawidłowo żałobę? Informacja staje się zaledwie niechcianą pocztówką, którą wysłał nam ktoś, mimo że nie prosiliśmy. Nie wiedziała, czy chciał uśpić jej czujność, ale udało mu się to. Opuściła podkurczone ramiona, dłonią, która kurczowo zaciskała się na torebce, teraz strącając ostrożnie z materiału brud. - Proszę się nie krępować, panie... - nadszedł ze swoim imieniem dokładnie w momencie, gdy zapragnęła je usłyszeć, biorąc to sobie jako zadośćuczynienie tej drobnej szkody moralnej. Usta rozchyliły się w zaskoczeniu, zielone tęczówki, skryte pod długimi rzęsami, ukazały pełny okrąg. - Brendan? - Brendan Weasley. - Ten sam chłopiec, który tak często odwiedzał szklarnie w Hogwarcie? - delikatnie się uśmiechnęła, obawy po spotkaniu nieznanego człowieka całkiem minęły, na ich miejsce wskoczyły miękko wspomnienia, które jednak za chwilę nieco zachmurzyły policzki. Złudnie szukała wtedy u innych chwały, która nigdy nie miała przynieść owoców. Udało jej się w końcu odetchnąć, musiała długo wstrzymywać oddech. - Przepraszam, że wzięłam cię za... - złodzieja? Rabusia? Gwałciciela? Plątanina czarnych charakterów wychynęła jeszcze na chwilę. - Zapamiętałam cię inaczej - w rudych włosach, nieśmiałego, trochę rumianego, zdrowszego, niechętnego, by przyjąć pomoc, ale gotowego, by innym tę pomoc nieść. Przyglądała mu się, kiedy zapalał znicz, ale nienachalnie, oddając mu potrzebną ku temu przestrzeń. Na ustach znów pojawił się cień uśmiechu, tym razem jednak miękki i muśnięty drobiną sentymentu. - Tak sądzisz? Asfodelus nie miał szansy rozkwitnąć sam, musieliśmy pomóc mu magią - westchnęła cicho i niespodziewanie drgnęła, gdy na nos spadła jej kropla deszczu. Na razie zaczynało mżyć, ale nie minie wiele czasu, a ta mżawka prędko przerodzi się w ulewę. Nasunęła na głowę szal, poprawiła poły płaszcza. Nie miała nic przeciwko takiej pogodzie, po ostatniej katastrofie przyroda tego potrzebowała. Chciała tu jeszcze chwilę postać, oddać kuzynce czas, jakiego nie oddała jej za życia. - Nie wiem niestety jak umarła, jej mąż chciał zachować to dla siebie, tylko... - zawahała się, nie chciała o tym mówić. Nie chciała mówić, że jej ciało spoczywało w innym miejscu, a ten nagrobek był tylko miejscem, gdzie rodzina chciała spotkać jej ducha. - Ucieszy się, że przyszedłeś i zapaliłeś dla niej światło. Nie zgubi się tam.
Tam. To musiało być niezwykle ponure miejsce, pełne czerni. A może wcale nie? Może tam znaczyło ulgę i odpoczynek wśród wiecznie rozkwitniętego bzu? O tym jaśniejszym niebycie myślała, gdy na jej dłoni kładziono kolejną listę imion i nazwisk tych, którzy już odeszli.


everyone remembers

the girl with the red hair

Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
oh, Midnight Dove
there must be a glimpse
of hope in sight
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Cmentarz [odnośnik]03.05.24 17:42
Jej reakcja go nie dziwiła, podobnie jak ostrożność i nieufność, które każdy rozsądny czarodziej winien teraz przejawiać. Zdawał sobie sprawę z tego, jak zmienił się jego wygląd na przestrzeni ostatnich miesięcy - zaufania nie wzbudzał nigdy, lecz teraz, prócz postury, przypominał powstałego z grobu nieumarłego, był nim nawet. Jego ciało nosiło ślady wszystkiego, co przeszedł, kalectwem, siecią głębokich blizn, niezaleczonych ran, rozległych sińców, niezdrową, zapadniętą twarzą, brzydką skórą. Nie miał włosów, nawet spojrzenie wydawało się dziwnie mętne. I choć z dnia na dzień nabierał sil, wiedział, że miną miesiące, nim straci aparycję żywego trupa, o ile w ogóle kiedykolwiek jeszcze ją straci.
- Utrzymywaliśmy kontakt jeszcze od czasów Hogwartu - przyznał, chcąc ją chyba uspokoić, jeśli nie pamiętała jego, to może przypomni go sobie z Pomoną. Ona też dużo czasu spędzała w szklarniach. Uśmiechnął się, samym kącikiem ust, kiedy nazwała go chłopcem ze szklarni, tam widywali się najczęściej. Pamiętał to inaczej. Czas zacierał i zmieniał wspomnienia, nie miał w szkole wielu znajomych. Od dawna nie był też już chłopcem. I od dawna nikt nie nazywał go w ten sposób. Kucnął nad grobem, nie odpowiadając ni słowem ni gestem, wysuwając różdżkę, przy pomocy której rozpalił w naczyniu ogień - nie było to proste, z mżawką zerwał się wiatr, a on wciąż nie wyciągnął z kieszeni okaleczonej ręki. Osłaniał ogień przed wiatrem w zagłębieniu ramienia, usiłując poradzić sobie jedną ręką - póki nie zatlił się na grubym knocie. Przez chwilę spoglądał prosto w tańczący ogień, proch, pył na wietrze, parę kości, ile zostawało z nich po śmierci? Kamienna płyta ozdobiona złotym napisem, postawiona raczej dla nich, niż dla niej. Przepraszam, Pomono. Przepraszam, że nie było mnie, żeby cię ocalić. - To było dawno temu - przytaknął jej w końcu. Przesunął rozpalony znicz dalej, na środek płyty, nie podnosząc się z tej pozycji, po chwili dopiero uniósł wzrok, by z dołu spojrzeć na kobietę, pokręcił głową przecząco.
- Proszę nie przepraszać - odparł, nie czuł się urażony. Nie powinna mu ufać. Nie powinna dziś ufać nikomu, a już z całą pewnością nikomu, kto wyglądał jak on. Nie zapamiętała go innym, stał się inny. Ty nie zmieniłaś się wcale, pomyślał, ale w tych okolicznościach podobne słowa byłyby niestosowne. Wciąż miała blask w spojrzeniu, a delikatność uśmiechu dodawała jej tego samego czaru. - Jesteśmy na wojnie - mruknął, podnosząc się na kolanach, wciąż z pewnym wysiłkiem, te słowa miały wyjaśnić tak jego aparycję, jak jej nieufność. Mógł to powiedzieć, bo słyszał ją w Ptasim Radiu, a zaangażowana w tę działalność obrała stronę konfliktu. Nie istniały powody, dla których mogłaby mu nie ufać teraz, ale jeśli nie chciał jej straszyć, musiał pozostać szczery. - Dobrze, że jest pani ostrożna. Samotne spacery teraz nie są dobrym pomysłem. Nawet tutaj, na obrzeżach, bywa niebezpiecznie. Bandytów można spotkać wszędzie. - Może nie w centrum, ale tu, na obrzeżach, nie dostrzegał patroli ich ludzi. Mieli ich zbyt mało. Spojrzał na nią spode łba, otulała się szczelniej płaszczem. Robiło się chłodno. Uniósł twarz ku niebu na krótko, coraz więcej pojedynczych drobnych kropel rosiło jego skórę. - Nie ja jeden słyszałem pani audycję. - Wyobrażał sobie, że jej głos dodawał otuchy wielu. Potrafił to, był ciepły i spokojny, jak powiew letniego wiatru lub szept oceanu.  Nie była i nie będzie bezpieczna sama. Odnalazł spojrzeniem roślinę, o której mówiła, dłuższą chwilę przyglądając się białemu kwiatu. Był skromny, niewinny, ale i tak robił wrażenie. Jej rodzina zawsze miała rękę do roślin. - Udało jej się wyhodować... dyniomarchewkę? - spytał, nadal uśmiechając się kącikiem ust. Właściwie, marchewkodynię. Miała się nazywać marynia. Jak wiele pogrzebała swoich marzeń, realnych i tych mniej? - Na pewno by to doceniła - odparł, w nawiązaniu do asfodela. Jej dalsze słowa wywołały na jego czole głęboką lwią zmarszczkę, czy naprawdę jej mąż zdecydował się ukryć okoliczności jej odejścia przed jej własną rodziną?
- Nie powiedział rodzinie, jak zginęła? - spytał, ze zdumieniem, choć już chwilę później uświadomił sobie, że jego zaskoczenie nie było zasadne. Oczywiście, że Jayden nikomu nie powiedział. Porzucił ideę Zakonu Feniksa, chciał spokojnego i wygodnego życia. To, co stało się z Pomoną, nie wpisywało się w ten obraz. - Zamordowali ją - dodał ponuro, ale ze zdecydowaniem, nie bacząc wcale - nie pomyślał o tym - że rozmawia z delikatną kobietą. Nie dodał jak. Nie dodał, że Pomona z niczego się już nie ucieszy, że nigdy jej tu nie było, że nigdy się nie zgubi. Że jej dusza była martwa. Bo w chwili jej śmierci ciało było już tylko pustą skorupą, a duszę wessał jeden z dementorów. Nie ten, kto ją uwolnił jej ciało, ją wtedy zamordował, a ten, kto skazał ją na pocałunek. Nie chciał jej o tym mówić. To zbyt okrutne. - Pojmali za to, jak dzielną, dobrą i odważną czarownicą była - zakończył, ze wzrokiem utkwionym na złotych literach jej imienia.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Cmentarz [odnośnik]03.05.24 19:01
Nie była pewna, czy to, co się z nim stało, a czego dowody miała przed sobą, na jego twarzy, skórze, rękach, mogła nazwać zmianą - to grube niedomówienie. Nie przypominał już tego chłopca ze szklarni, dokładnie tego, który przez cztery miesiące odbijał tam swój szlaban, ani tego, z którym lubiła wtedy rozmawiać, z daleka czasem posyłać krótkie wskazówki co do tego, jak łagodnie obejść się z drzemiącymi wnykopieńkami, żeby posprzątać obok nich po ostatnich zajęciach. Był inny. Stał się zmianą, jej ucieleśnieniem, pokazując Rosemary, jak wiele człowiek mógł przejść i nie złamać się zupełnie - nie znała znaczenia tych blizn, ale wyobraźnia prędko tłumaczyła to bolesnymi wertepami toczącej się wokół nich wojny; nie znała tego spojrzenia, ale zmętniało zapewne od obrazów, na które musiał patrzeć. Teraz chciała raz jeszcze powiedzieć „bardzo mi przykro” - bardzo mi przykro, że musiałeś przez to wszystko przejść, Brendanie. Kim stałeś się teraz?
- Przyjaźń z długim stażem - odparła, samej sobie zatwierdzając w ten sposób jego wcześniejsze zapewnienia. Zerkała to raz na niego, raz na kruchy płomień poddający się porywom wiatru. Przytrzymała szal przy policzku, kiedy poczuła, jak ten sam wiatr usiłuje zwyczajnie go sobie zabrać. Toczymy wojnę. Miał rację, my. Kiedyś w to nie wierzyła, bardzo naiwnie sądziła, że rozgłośnia będzie nietykalna, że jako pośrednie narzędzie państwa będzie bezpieczna, a potem zniszczono tę skarbnicę jak wszystko, co mogło jakkolwiek kojarzyć się z przekazywaniem informacji innych niż paskudna propaganda. Dzisiaj walczyła również - być może nie w pierwszej linii frontu, ale pragnęła być głosem ludu, podnosić na duchu, dawać nadzieję tak jak sama jej potrzebowała. - Starałam się wybrać najlepszą porę na odwiedziny u Pom, lawirowanie po zegarze nie jest teraz takie łatwe. I niedawno była rocznica jej śmierci, nie mogłam tak po prostu nie przyjść... Tym bardziej jestem wdzięczna, że tu pana spotkałam - zacięła się na chwilę, bo powiedziała „pana” odruchowo, idąc jego kulturą wypowiedzi, ale uznała, że może to już niepotrzebne. Obdarzył ją szacunkiem, udowodnił, że nie ma wobec niej złych zamiarów. Był Brendanem Weasleyem. Nie znała Weasleya, którego serce byłoby skażone złem. - Możemy zapomnieć o tym niefortunnym początku i mówić sobie po imieniu? Kiedyś to było o wiele prostsze. - uśmiechnęła się do niego ciepło, pół przepraszająco, pół zachęcająco. Ogień wciąż trwał w zniczu. Nie była pewna, czy przetrwa deszcz, który teraz zaczynał ostrzegać ich, że mżawka jest zaledwie cichym początkiem. Coś w stwierdzeniu, że miał okazję posłuchać jej audycji, zapiekło nieprzyjemnie. Jej głos był znany, co ciągnęło za sobą wiele konsekwencji. Dziś była w Ptasim Radiu Słowikiem, nie przedstawiała się nazwiskiem, jak bywało to, kiedy pracowała w Londynie, ale ta przykrywka nic nie mogła jej teraz dać. - Próbowała. Pomagałam jej nawet, ale żadna z sadzonek się nie przyjęła, niestety rodziny dyniowatych i selerowatych za sobą nie przepadają - jej oczy pojaśniały żywiej, nieświadomie przywrócił jej wspomnienie, które znikło gdzieś w gęstwinie innych. Dobre wspomnienie. Uśmiechnęła się. - Była bardzo wytrwała w staraniach.
Dzisiejszego dnia nie spodziewała się aż tak złych wieści - owszem, wyszła z domu w przygnębieniu, w końcu zmierzała na cmentarz, dobry humor był tu nie na miejscu, ale płacząc na pogrzebie Pomony chciała zapamiętać tylko to, co zostało po niej dobre. Łagodny do tej pory wyraz twarzy umknął przed bladością przerażenia, jaka wpełzła znów na zaróżowione policzki. Uniosła dłoń do ust, jakby bała się, że słowo „zamordowali” osiądzie na nich jak gorzki popiół.
- Merlinie... - szepnęła. Głos zadrżał przez zaciśnięte gardło. Patrzyła na nagrobek w chwilowym milczeniu, trawiąc to, co Brendan zawarł w zaledwie kilku słowach. Nie wierzyli w to wtedy. Ojciec zaprzeczał, że to mogło stać się Pomonie, potem aż parowała z niego złość, że nie została ułożona blisko rodziny. I że potem musieli kopać pusty grób, gdzie spoczęły jej rzeczy, które musiała zostawiać u nich jako dziecko, a potem przypadkiem, jako dorosła już kobieta. Nie zauważyła, kiedy deszcz zaczął sączyć się z nieba ciężkimi kroplami, na chwilę zupełnie odcięła się od twardej rzeczywistości. - Od kogo się dowiedziałeś? To on ci powiedział? - poczuła ukłucie złości. Dlaczego nas w tym pominął? Mieliśmy prawo znać prawdę od niego, od jej męża, nawet jeśli była brutalna i krwawa. Ta z plakatów była jak obelga rzucona im prosto w twarz. Kropla, która opadła jej na czubek nosa, zupełnie wytrąciła ją z równowagi. Nie chciała już tu być, nie teraz. - Tu niedaleko jest mały bar, moglibyśmy...? - nie wiedziała, co powiedzieć, plątały jej się myśli, odrobinę plątał język. - Zaraz rozpada się na dobre.
Bała się być teraz sama, instynktownie chciała trzymać się blisko niego. Już wiedziała, że może czuć się przy nim bezpiecznie.


everyone remembers

the girl with the red hair

Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
oh, Midnight Dove
there must be a glimpse
of hope in sight
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Cmentarz [odnośnik]03.05.24 23:23
Niedawno była rocznica jej śmierci. Wpatrywał się w litery składające się na imię, obce nazwisko, cyfry wyznaczające datę urodzenia i datę śmierci, krótki odstęp między jedną a drugą, wpatrywał się w głaz będący pomnikiem, w oplatające go zadbane rośliny, w płomień świecy chyboczący się przy najlżejszym podmuchu wiatru wewnątrz znicza, prawdziwego znicza. Niełatwo było go dostać, ale nie chciał przyjść ze zwykłą świecą, chciał, żeby to zostało tutaj na dłużej, choć jej martwa dusza nie mogła tego ani poczuć ani zobaczyć. Rocznica. Nie żyła już od roku, a on dopiero teraz do niej przyszedł. Z roztargnieniem, wciąż wpatrzony w płytę, kiwnął głową, gdy Rosemary zechciała porzucić grzecznościowe zwroty. Miała do tego prawo. Mówiła, że dawniej wszystko było łatwiejsze, ale dawniej byli tylko dziećmi. Nie miał jej niczego za złe.
- Następnym razem uciekaj od razu - poradził, przenosząc ku niej spojrzenie. Nie miał jej za złe reakcji. Zareagowała tak, jak powinna, choć mogła zareagować ostrzej. - Gdyby ktoś nagabywał cię w miejscu takim jak to, nie szukałby pieniędzy. - Dla pieniędzy bandyci mogli okradać kupieckie karawany lub miasta bogatsze od tego. Ktoś, kto nosił na ciele tyle blizn, co on, nie byłby kieszonkowcem. - Mało, czy dużo  -  mówiła, że było ich niewiele, to przecież nie mogłoby zmienić niczego - po prostu zabrałby je, gdyby chciał. - Zaskoczył ją tutaj. Być może słusznie, bijące serce rebelii powinno być bezpieczne. Szkoda, że Pomona nie mogła go zobaczyć. Może gdyby mogła ukryć się tutaj - byłaby dalej bezpieczna.
Uśmiechnął się do własnych wspomnień, kiedy zaczęła opowiadać o zmaganiach kuzynki z marynią. Pochylił głowę, chcąc oddać jej cześć ostatni raz, chciałby, naprawdę chciałby, żeby miała szansę spróbować jeszcze raz. Cieszyć się chwilą, szczęściem, codziennością. Niewiele potrzebowała do uśmiechu, niewiele czarownic miało w sobie tyle ciepła, co ona. Wielu bliskich już na tej wojnie pochował, ale w tej śmierci goryczy gromadziło się najwięcej, gdy wiedział, że jej roztrzaskana dusza nie zazna nigdy spokoju. Że wpadnie w nicość, nic nadto. Chciałby mieć w sobie niewiedzę Rosemary, móc łudzić się nadzieją, że duch wciąż żył, śnił, odpoczywał.
- Uczyłem ją, jak się bronić - rzucił ni stąd zowąd, czując, że w odpowiedzi sam powinien podzielić się wspólnym wspomnieniem. Ale na jego twarzy nie było już uśmiechu, bo gdyby zrobił to lepiej, Pomona wciąż by żyła. Słyszał jej przerażony szept, ale na nią nie spojrzał. Też nie dowierzał. Temu, co widział, ani w to, co się wydarzyło. W to, że jej historia dobiegła końca, a karty jej księgi nie przewidywały nigdy szczęśliwego zakończenia. Pokręcił głową, przecząco. - On i ja nie byliśmy w najlepszych relacjach - stwierdził eufemistycznie, nie byli w żadnych relacjach, ale przecież doskonale się znali. A może - on znał jego. Czy Jayden go w ogóle pamiętał? Nie miał pewności, usunięto mu wspomnienia. Vane zdradził Zakon Feniksa, zrobił to przed wojną. Dziś za dezercję mógłby zawisnąć, ale jego obszerną wiedzę wielu szanowało już wtedy. Czy liczyli na to, że przejrzy na oczy? On nie był tak wyrozumiały. Trudno było mu przełknąć fakt, że Pomona próbowała ułożyć sobie z nim życie, co w nim widziała? Kogo? Nie był nawet w połowie tak odważny jak ona. Chciał tylko własnej wygody, nie potrafił jej zapewnić nawet własnej żonie. - Nie zostawiamy naszych ludzi - stwierdził oględnie, nie chciał szafować imionami, tym bardziej nie mógł podać jej imienia Maeve. Ale to, kim była Pomona, nie było żadną tajemnicą odkąd wysłano za nią list gończy. Zdusił chęć złożenia kondolencji, po roku od śmierci nie wydawało się to właściwe. - Moi przyjaciele próbowali jej pomóc, ale dla niej było już za późno. - To, kim był on, nie było tajemnicą dla wroga, więc nie musiało nią być dla przyjaciół, a radiowy Słowik znajdował się w ich gronie. Poznawał ją po głosie, bo znał ten głos. Uniósł spojrzenie na ciemniejące niebo, deszczowe chmury coraz gęściej ścielące horyzont. Krople zaczynały spływać po jego twarzy, mógł naciągnąć kaptur i zniknąć, ale ona nie, a zaprosiła go na spotkanie. Mogli wejść do baru, przeczekać tam deszcz. Po chwili zawahania kiwnął głową na znak zgody, powolnym ruchem dłoni sięgnął różdżki, by po wysunięciu jej lekkim i wyćwiczonym - mimo przerwy - gestem przywołać inkantację zaklęcia. Przegub jego dłoni wciąż oplatały bandaże, stały się widoczne spod rękawa, gdy poruszał różdżką.
- Caelum - w blasku jaśniejącego światła wywołując wyrwę w deszczu, którego krople omijały teraz ich oboje. Gestem zaprosił ją suchą w drogę po cmentarnej ścieżce. Kaleka ręka nie wysunęła się z kieszeni, choć wiedział, że nie był to gest elegancki. Nie chciał jej straszyć. Nie chciał też obrzydzić. - Jeśli pozwolisz - zaoferował jej ochronę przed deszczem, spoglądając w kierunku, o którym wiedział, że znajduje się tam wspomniany przez nią bar.

tu przechodzimy


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Cmentarz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach