Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Menażeria Woolmanów
Schody
AutorWiadomość
Schody
Skrzypiące schody ciągną się od parteru po czwarte piętro, wzdłuż pokojów mieszkalnych. Drewniane stopnie są wąskie i drobne, wygodne dla pracujących w przybytku dzieci, mniej dla dorosłych lokatorów. Przed południem, gdy słońce świeci od odpowiedniej strony, na stopniach niekiedy wyleguje się nieustępliwa kugucharzyca pani Woolman, stanowiąc dodatkową przeszkodę w poruszaniu się. Kiedy inne pokoje są zajęte gościom zdarza się przysiadać na schodach i wspólnie spędzać tutaj czas.
stąd
Cisza, która nastała, gdy fala zbliżyła się już niebezpiecznie, była przerażająca. Ciemność wywołała strach, który sprawił, że zadrżała, mimo że znajdowała się w ramionach Freda. Patrzyła ponad ramieniem chłopaka na to, co nieubłaganie gnało w ich stronę. Nie dadzą rady, nie uda im się, nie mieli szans. Tym razem nie było mowy, by uciec śmierci, ona zbyt łapczywie wyciągała dziś szpony ku kolejnym osobą, nienasycona jeszcze tymi wszystkimi ofiarami. Na moment wtuliła się mocniej w przyjaciela, bo jej winą było, że tutaj był i stracił szansę na ucieczkę. Rozchyliła usta, chcąc go przeprosić, ale wtedy poczuła podmuch powietrza. Zadarła głowę wyżej i otworzyła szerzej ciemne oczy na widok hipogryfa. Nie buntowała się, kiedy mężczyzna wziął ją na ręce i zaraz przekazał swojemu kompanowi, który nie zszedł z grzbietu zwierzęcia. Ostrożnie usiadła, spoglądając przez ramię na kolejnego mężczyznę. Milczała skołowana i zaskoczona tym, co się działo.- Pomóżcie mu...- szepnęła, odwracając głowę ku Fredowi. Musiał być wykończony, poświęcił dużo sił, by jej pomóc. Zerknęła ku dziewczynom, bo one miały większą szansę, by umknąć przed falą. Nikt nie dorównywał Lidce na miotle, ucieczka w górę musiała być błahostką dla niej. Jednak ledwie ta myśl pojawiła się, poczuła, jak zwierzę pogonione poderwało się wyżej. Wzniosło się i skierowało w nieznaną jej stronę.- Co? Gdzie... – urwała, kiedy ból wrócił tak samo ostry, jak wcześniej. Napiął mięśnie, które próbowały jakoś sobie z tym poradzić.- Boli, boli, boli...- syk opuścił jej usta, dłoń wczepiła nieostrożnie w pióra na szyi hipogryfa, ale zaraz poluzowała palce, by nie zrobić krzywdy zwierzęciu. Wpatrywała się w dół, czując, jak traci ostrość widzenia na moment. Oddech ugrzązł jej w gardle już nie tylko w wyniku skurczu powoli odpuszczającego, ale też wody, którą dostrzegła nisko, kiedy fala przelała się przez wzniesienie. Strach rozlał się ponownie po ciele, tworząc okropną mieszankę.
Uciekli? Zdążyli? Merlinie, błagam, niech będą cali. Wiedziała, że nie wybaczy sobie, jeżeli cokolwiek im się stanie. Nie chciała mieć na sumieniu Liddy i Freda, nawet Neali. Po prostu nie...
- Proszę zawrócić... czy nic im nie jest? – spytała mężczyznę, ale on nie zdawał się chętny, aby skierować hipogryfa z powrotem. Wybrał już cel i tam właśnie się kierowali, nie zważając na to, co działo się na ziemi.
Skurcze wracały, co kilka minut, tak samo bolesne, sprawiając, że chciała już znaleźć się na dole, gdziekolwiek mieliby dotrzeć. Powoli docierało do niej również, co się działo. Za szybko, jeszcze kilka tygodni, jeszcze trochę. Nie mogła teraz, nie mogła już. Nie pamiętała ile powinna trwać ciąża, ale to nie był ten moment na pewno. Ciało napinało się mimowolnie raz za razem, powoli zapominała, jak się oddycha. Kiedy dotarli do celu, nie wiedziała, co się dzieje. Uniosła przestraszone spojrzenie na mężczyznę, który ją tu przywiózł i starszą kobietę w której ręce oddał ją. Miała jej pomóc, czy potrafiła, czy mogła temu ulżyć?
| zt ?
Cisza, która nastała, gdy fala zbliżyła się już niebezpiecznie, była przerażająca. Ciemność wywołała strach, który sprawił, że zadrżała, mimo że znajdowała się w ramionach Freda. Patrzyła ponad ramieniem chłopaka na to, co nieubłaganie gnało w ich stronę. Nie dadzą rady, nie uda im się, nie mieli szans. Tym razem nie było mowy, by uciec śmierci, ona zbyt łapczywie wyciągała dziś szpony ku kolejnym osobą, nienasycona jeszcze tymi wszystkimi ofiarami. Na moment wtuliła się mocniej w przyjaciela, bo jej winą było, że tutaj był i stracił szansę na ucieczkę. Rozchyliła usta, chcąc go przeprosić, ale wtedy poczuła podmuch powietrza. Zadarła głowę wyżej i otworzyła szerzej ciemne oczy na widok hipogryfa. Nie buntowała się, kiedy mężczyzna wziął ją na ręce i zaraz przekazał swojemu kompanowi, który nie zszedł z grzbietu zwierzęcia. Ostrożnie usiadła, spoglądając przez ramię na kolejnego mężczyznę. Milczała skołowana i zaskoczona tym, co się działo.- Pomóżcie mu...- szepnęła, odwracając głowę ku Fredowi. Musiał być wykończony, poświęcił dużo sił, by jej pomóc. Zerknęła ku dziewczynom, bo one miały większą szansę, by umknąć przed falą. Nikt nie dorównywał Lidce na miotle, ucieczka w górę musiała być błahostką dla niej. Jednak ledwie ta myśl pojawiła się, poczuła, jak zwierzę pogonione poderwało się wyżej. Wzniosło się i skierowało w nieznaną jej stronę.- Co? Gdzie... – urwała, kiedy ból wrócił tak samo ostry, jak wcześniej. Napiął mięśnie, które próbowały jakoś sobie z tym poradzić.- Boli, boli, boli...- syk opuścił jej usta, dłoń wczepiła nieostrożnie w pióra na szyi hipogryfa, ale zaraz poluzowała palce, by nie zrobić krzywdy zwierzęciu. Wpatrywała się w dół, czując, jak traci ostrość widzenia na moment. Oddech ugrzązł jej w gardle już nie tylko w wyniku skurczu powoli odpuszczającego, ale też wody, którą dostrzegła nisko, kiedy fala przelała się przez wzniesienie. Strach rozlał się ponownie po ciele, tworząc okropną mieszankę.
Uciekli? Zdążyli? Merlinie, błagam, niech będą cali. Wiedziała, że nie wybaczy sobie, jeżeli cokolwiek im się stanie. Nie chciała mieć na sumieniu Liddy i Freda, nawet Neali. Po prostu nie...
- Proszę zawrócić... czy nic im nie jest? – spytała mężczyznę, ale on nie zdawał się chętny, aby skierować hipogryfa z powrotem. Wybrał już cel i tam właśnie się kierowali, nie zważając na to, co działo się na ziemi.
Skurcze wracały, co kilka minut, tak samo bolesne, sprawiając, że chciała już znaleźć się na dole, gdziekolwiek mieliby dotrzeć. Powoli docierało do niej również, co się działo. Za szybko, jeszcze kilka tygodni, jeszcze trochę. Nie mogła teraz, nie mogła już. Nie pamiętała ile powinna trwać ciąża, ale to nie był ten moment na pewno. Ciało napinało się mimowolnie raz za razem, powoli zapominała, jak się oddycha. Kiedy dotarli do celu, nie wiedziała, co się dzieje. Uniosła przestraszone spojrzenie na mężczyznę, który ją tu przywiózł i starszą kobietę w której ręce oddał ją. Miała jej pomóc, czy potrafiła, czy mogła temu ulżyć?
| zt ?
bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Eve Doe' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 1
'k10' : 1
Schody
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Menażeria Woolmanów