Wydarzenia


Ekipa forum
Komnaty Manannana
AutorWiadomość
Komnaty Manannana [odnośnik]31.01.23 22:13
First topic message reminder :

Komnaty Manannana

Komnaty Manannana urządzone zostały w raczej surowym stylu, wystrojem przypominają nieco kapitańską kajutę. Główną część pomieszczenia zajmuje szerokie łoże; w drugiej, wydzielonej części znajduje się kominek, nad którym zawieszono ruchomy obraz z walczącym ze sztormem okrętem. Okna sypialni wychodzą na morze.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Komnaty Manannana - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Komnaty Manannana [odnośnik]30.10.23 23:06
Słuchał jej w milczeniu, po wcześniejszych zdawkowych odpowiedziach chyba nie spodziewając się tylu padających na raz słów – a chociaż chciałby móc uczciwie machnąć na nie ręką i stwierdzić, że Melisande przesadzała, to musiał przyznać (wyłącznie sam przed sobą), że było w nich coś niewygodnie prawdziwego. Uniósł oczy ku sufitowi, pozornie w zniecierpliwieniu, w rzeczywistości – ukrywając za tym gestem niechciany dyskomfort, uczucie zupełnie niepasujące do przyjemnego rozleniwienia ciepłego poranka. To nie było przecież do końca tak, że zwlekał celowo; Melisande miała częściowo rację, pozwolił, by inne pragnienia przysłoniły ciążący na nim – na nich – obowiązek (zawsze tak robił; przechodził z jednej fascynacji w drugą, zanurzając się w każdej całkowicie, niepodzielnie, bez reszty), ale jednocześnie wierzył, że wcale nie minęło tak dużo czasu. Ten w ostatnich miesiącach płynął dla niego inaczej, odkąd na szyi zaciążył kamienny odłamek – dni zlewały mu się w jedno, wyznaczane niemilknącą kakofonią szeptów i nawoływań. – To by się nie stało – stwierdził uparcie, wracając do niej wzrokiem. – Ale masz rację – zgodził się, ani na moment nie odrywając spojrzenia od twarzy Melisande. Nie myliła się, naprawdę potrzebowali się nawzajem. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo, w tamtym sennym momencie był w stanie uchwycić zaledwie skrawki większego obrazu, ale coś mu podpowiadało, że właśnie tak było.
Nie zapewnił jej, że nie będzie żałować powziętej decyzji, nie mógł tego zrobić – ale szczęśliwie jego żona wydawała się zbyt mocno zaaferowana śniadaniem, żeby wymuszać na nim kolejne deklaracje. Obserwował ją przez moment, z premedytacją ignorując kolejne ponaglenie, w tamtej chwili pewien już, że nigdzie się nie wybierał. Nie tylko dlatego, że rozgrzana pościel i bliskość Melisande przyjemnie go kusiła; wiedział, że przy stole zastanie swojego ojca, wuja i kuzynostwo, oraz że każdy z nich będzie miał swoje zdanie na temat tajemniczego losu Słonej Catherine – a chociaż zazwyczaj chętnie przyjmował ich rady, to tym razem nie chciał ich słuchać. W całej tej sprawie, w śmierci Długiego Johna, było coś, co go mierziło; drażniło w sposób, którego nie potrafił jednoznacznie uchwycić ani opisać. To nie były zwyczajne poszukiwania zagubionego na morzu okrętu ani zwykła misja ratunkowa. To w ogóle nie była misja ratunkowa – wiedział to w głębi ducha, jeżeli ktoś oprócz starego załoganta wydostałby się z potrzasku, już by o tym usłyszeli. Uparcie powtarzał sobie jednak, że nie wszystko było stracone, że nie mieli pewności; jeżeli istniało coś, czego nie znosił, to było to przyznawanie się do porażki – zwłaszcza już na samym początku.
Uniósł się nieco na rękach, kiedy przybliżyła się do niego, ale żadne z padających z jej ust zdań zdawało się kompletnie nie mieć sensu. Znów mówiła do niego zagadkami, co drażniło go i bawiło jednocześnie. Godzenie się z barwami mogło oznaczać wszystko i nic; planowała kupić sobie nową sukienkę? – Co czarodziej musi zrobić, żeby uzyskać od ciebie jasną odpowiedź? – mruknął z lekką irytacją, odpędzoną jednak bardzo szybko bliskością ciepłego ciała przy ciele, zapachem skóry; pozwolił sobie na moment odsunąć wszystko inne, nachylając się niżej, składając kolejne pocałunki na odsłoniętej szyi, muskając wargami płatek ucha. – Yhm – przytaknął cicho, nie wypuszczając Melisande z objęć jeszcze przez chwilę, coraz bardziej pewny, że wygrywa właśnie walkę o zjedzenie śniadania w łóżku.
Ostateczną kapitulację przyjął z triumfalnym uśmiechem, w którym jednak po chwili zatańczyło coś ostrzegawczego. – Nie kpij ze mnie, Melisande – zastrzegł, odsuwając się lekko, wiedziała doskonale, że nie pytał o słownikową definicję listu. Rozciągający wargi uśmiech i nieustępujące jeszcze rozluźnienie sprawiły, że prędko porzucił jednak irytację, powracając do swobodnego przekomarzania się. – Zwątpienie na morzu oznacza zgubę – stwierdził po prostu, tak, jakby dzielił się z nią oczywistością. Była to jedna z pierwszych lekcji, której udzielił mu ojciec; morze nie wybaczało słabości, a w trakcie sztormu wystarczyła sekunda zawahania, żeby przekroczyć cienką granicę pomiędzy przetrwaniem a śmiercią. – A i na lądzie rzadko kiedy przynosi coś dobrego – dodał. Owszem, bywał butny, niektórzy nazywali go bezczelnym – ale jeżeli uznawał, że coś mu się należało, to nie widział powodu, by o to prosić.
Kącik ust drgnął mu niekontrolowanie. – Drażni cię twoja własna broń? – zagadnął, jeszcze przez parę sekund świadomie migając się od odpowiedzi. Czy była w ogóle świadoma tego, że niejednokrotnie uciekała się do tego samego: półsłówek i niedopowiedzeń? – W południe – odpowiedział jej jednak, nie było sensu tego ukrywać.
Pojawienie się skrzata odciągnęło jego uwagę od Melisande jedynie na chwilę, wzruszył lekko ramieniem – właściwie nie miał pojęcia, na jakich zasadach odbywały się jej wizyty w rezerwacie. Biorąc do ręki ciepłe jeszcze pieczywo, uświadomił sobie, że tak naprawdę to niewiele wiedział na temat roli, którą tam pełniła; przez ostatnie miesiące pozwolił sobie na ignorowanie tych wycieczek, nie interesując się zbytnio, co robiła jego żona, kiedy na długie godziny znikała z zamku. Teraz w jego jasnych tęczówkach zatańczyło zainteresowanie, ciekawość; przekrzywił głowę, przyglądając się jej przez chwilę w zamyśleniu. – Chciałbym cię gdzieś zabrać – kiedy wrócę – postanowił, wypowiadając na głos myśl, która uderzyła go w tył głowy. Nie powiedział jednak nic więcej, jeszcze nie – z jednej strony potrzebując czasu na ułożenie własnych myśli, z drugiej – wytrącony z równowagi padającą z ust żony propozycją. Pytaniem? Wyzwaniem?
Przysunął się bliżej, posłusznie podnosząc z talerza odrzucony bezwiednie kawałek tostu; ugryzł go, nie spuszczając jednak oczu z Melisande, mając trudności z nadążeniem za jej słowami – zwłaszcza, gdy różowe wargi ściągnęły z kciuka czerwień owocowej konfitury. Prowokowała go celowo, czy robiła to nieświadomie? Nie był pewien, wiedział jednak, że ostatnim, na co miał w tamtym momencie ochotę, było wymyślanie zasad zakładu. Lubił je – hazard był jedną z jego ulubionych rozrywek, ale rzucone kilka chwil wcześniej pytanie sprawiło, że póki co trudno było mu myśleć o czymkolwiek innym. – Już dzisiaj wygrałem – stwierdził. Tak w istocie było, zwyciężył w walce o pozostanie w komnatach, mimo że do tej pory sądził, że nic nie powstrzyma Melisande przed punktualnym stawieniu się na posiłku – nawet jeśli punktualność w Corbenic Castle stanowiła kwestię jedynie umowną. – Ten pojedynek więc poddaję. Prawo Zwycięzcy jest twoje – zadecydował, wsuwając do ust resztę tostu. Odsunął na bok tacę oddzielającą go od niej, żeby znaleźć się tuż obok. – Zastanów się nad tym, co ma oznaczać, dopóki nie wrócę – dodał. Mogła zażądać czego chciała – a chociaż jakaś część jego umysłu podpowiadała mu, że pożałuje tej hojności, to inna szarpała strunami zaintrygowania; czego pragnęła Melisande?
Czego pragnął w tamtym momencie on – wiedział doskonale, i kiedy jedyna, wyjątkowo prosta zasada została przed nim nakreślona, nie potrzebował dodatkowej zachęty. Uśmiechnął się zaczerpnie, z zadowoleniem, bez słowa podejmując rzucone mu wyzwanie – w jednym płynnym ruchu przełamując resztki oddzielającego ich dystansu, najpierw składając pocałunek na ustach Melisande, słodki, wciąż smakujący owocową konfiturą – a później wędrując dalej, wzdłuż żuchwy i szyi, by zębami zahaczyć wreszcie za tkaninę okrywającej lewe ramię sukienki. Zsunięcie jej nie miało być proste, ale mieli czas – do południa zostało im kilka godzin, a Manannan miał zamiar wykorzystać je do ostatniej minuty.

| zt x2 :pwease:




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Komnaty Manannana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach