Wydarzenia


Ekipa forum
Marcelline Rosier
AutorWiadomość
Marcelline Rosier [odnośnik]27.08.22 2:09

Marcelline Enora Rosier

Data urodzenia: 20.01.39
Nazwisko matki: Crouch
Miejsce zamieszkania: Dover, Anglia
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: arystokratka
Wzrost: 165
Waga: 50
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: orzech
Znaki szczególne: piegowata skóra


W dniu jej narodzin padał śnieg.
Grube, ciężkie płatki rozpoczęły swój spokojny taniec nad ranem, razem z pierwszym krzykiem nowonarodzonej dziewczynki. Najmłodsza róża Rosierów urodzić się miała w teorii kilka tygodni wcześniej, jednak powszechnie i zgodnie mówiono w kolejnych miesiącach, że to właśnie na ten cichy, spokojny taniec czekała; by zaszczycić ten spektakl swoim pojawieniem się na świecie.
Dziecko było dokładnym przeciwieństwem zimnego, szarego i raczej pochmurnego dnia, w którym się narodziło. Mała Celline od samego początku emanowała ciepłem, a swoją niewinną radością i ekscytacją z najmniejszych nawet rzeczy, zaskarbiała sobie szczerą sympatię i czarowała wszystkich wokół. Mówiono również, że dziewczynka, zamiast zacząć najpierw chodzić, od razu zaczęła tańczyć; a zamiast pierwszych słów, wolała oddawać melodie które do niej śpiewano. Nie było tajemnicą, że młoda dama urodziła się, by cieszyć zarówno rodzinę, jak i gości, odwiedzających dwór, nawet jeśli jako dziecko zdarzało jej się popełnić kilka niezgrabnych gaf. Bardzo łatwo było wybaczyć jej potknięcia, kiedy szczery, ciepły uśmiech w kompanii rumieńców na piegowatej buzi, zdawały się rozświetlać całe pomieszczenie lepiej, niż niejedno zaklęcie
Bardzo szybko również stało się jasne, że dziewczynka upatrzyła sobie jako wzór swoją najstarszą siostrę. Nie kryła tego wcale. Kiedy tylko miała okazję, była jak cień, a najczęściej jak lustro, próbowała oddać każdy gest, każdy ruch, który wykonywała siostra. Błyszczała dla małej Marcy jako idealny wzór, księżniczka, dama, do której tak wiele jej brakowało, a którą tak bardzo chciała być. Zaskarbiała sobie tym samym jeszcze więcej rozczulonych uśmiechów i przychylnych spojrzeń, kiedy wyraźnie poirytowana zauważała, jak ciężko jest posiadać podobną grację. To Marianne najbardziej z rodzeństwa wywyższała, to ją stawiała na piedestale, być może dlatego, że reszta starszego rodzeństwa ją onieśmielała. Każde z nich wydawało się genialne w swojej dziedzinie, każde idealne, perfekcyjne w swoich niedoskonałościach, których mała wydawała się wcale nie zauważać. Chciała stać się małym sobowtórem Marianne, tylko dlatego nie czuła się nią onieśmielona. Chciała nią być, ikoną piękna, gracji i elokwencji.
Dlatego była pilna. Słuchała nauk guwernantek uważnie, przykładała się do pierwszych lekcji etykiety, do śpiewnego francuskiego, lgnęła do pianina i śpiewu oraz z zachwytem słuchała barwnego języka poezji. Historia często przelatywała jej nad głową, kiedy wybujała, dziecięca wyobraźnia tworzyła przed błyszczącymi oczami barwne obrazy szlacheckich rodów w czasach ich największej świetności. Ukochała sobie również dość prędko taniec, pląsając pomiędzy krzewami krwistych róż, do rytmu fal trzaskających w klify. Ten dźwięk, rwące fale w połączeniu z intensywnym zapachem bryzy stały się w jej myślach kwintesencją własnego ja, niemal namacalnym w swoim opisie obrazem jej duszy. Świeża, rześka, energiczna i wyrywająca się jak te fale właśnie do odkrywania kolejnych tajemnic życia, które miały ją przybliżać do celu. Do perfekcji, nieskazitelności, wyniosłego obrazu niezmąconego spokoju, kontrastującego idealnie z kotłującymi się falami u stóp klifów.
Chłonny umysł ambitnego dziecka przyswajał zdecydowanie najlepiej wszystko, co dotyczyło kultury. Literaturę, zwłaszcza, jeśli była to poezja. Muzykę, zwłaszcza klasyczną i najbardziej, kiedy towarzyszyła w tańcu, lub taką, którą próbowała tworzyć od podstaw. Sztukę, w obrazach i szkicach, w barwnych plamach stawianych z początku niepewnie na rozciągniętym płótnie. Jej serce jednak niezmiennie wyrywało się do muzyki. Słyszała ją, a co najważniejsze czuła we wszystkim. W ich dumnych kwiatach, których widok napełniał jej głowę wdzięcznym, dumnym i dostojnym dźwiękiem skrzypiec. W delikatnych nutach harfy, słyszanych zawsze, przy szeleście materiału sukien, w których tak się kochała. W smokach obserwowanych z fascynacją z daleka, przy akompaniamencie całej dramatycznie koncertującej orkiestry.
Z natury była grzeczna, a problemy, które widziała w nauce zachowania przystojącego damie wynikały raczej z rwącej, energicznej radości życia, dającej o sobie znać w każdym szerokim uśmiechu i chichocie, w każdym radosnym i niczym nie sprowokowanym piruecie. O ile, rzeczywiście nie dało się odmówić pocieszności tym wszystkim małym rzeczom, o tyle.. Damie nie wypadało. Pragnęła być damą. Chciała przynajmniej odrobinę zbliżyć się do perfekcyjnego obrazu Marianne, urodzonej do tej roli, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy tej perfekcji nie osiągnie. Nauka panowania nad okazywaniem emocji okazała się długim i nieco męczącym procesem. Nie była to walka spisana na straty z góry, co to, to nie! Była w końcu małą Rosierówną, a jej woli nie było w stanie złamać nic. Najzwyczajniej na świecie, mała Marcelline musiała wymyślić swój własny unikatowy sposób na to, w jaki sposób dawać upust emocjom, bez wychylania się poza ustalone normy przystojące szlachetnie urodzonym dziewczynkom. Była zbyt dumna, żeby się poddawać.


Beauxbatons było po prostu kolejnym krokiem do perfekcji.
Dzięki skupieniu szkoły na rozwoju kulturalnym, Celline bardzo szybko odnalazła swój głos i nurt w którym chciała osiągnąć perfekcję absolutną. Pianino i śpiew, dwie dziedziny, w której nie chciała mieć sobie równych, gdzie konkurencję planowała zostawić daleko w tyle, gdzie mogli ją podziwiać. Bo tego też nauczyła się jeszcze zanim postawiła pierwsze kroki w malowniczej twierdzy; była lepsza i bardziej wartościowa niż jej rówieśnicy. Urodziła się w potężnej, szlachetnej linii czarodziejów i czarownic Rosier, była z tego niesamowicie dumna i pragnęła każdym postawionym krokiem, każdym gestem, słowem i czynem ich reprezentować.
Czasami myśli, że powagi do dziś dzień nie opanowała aż tak dobrze, jakby chciała, ale z roku na rok coraz łatwiej było panować nad ekspresją, powstrzymać się od sporadycznego pląsu czy niczym nie sprowokowanego śpiewu.. Przynajmniej w miejscach publicznych. Bycie sobą, bo inaczej tego określić nie mogła, pozostawiała dla czterech ścian i bardzo wąskiego grona ludzi składającego się z jej uwielbionej rodziny głównie i maleńkiej garstki bliskich przyjaciół. Ciepło, które nigdy nie przestawało od niej bić sprawiało, że ludzie do niej lgnęli bez większych starań; była przekonana, że po części zawdzięcza to szlachetnemu urodzeniu, a z biegiem czasu, również urodzie. Na szkolnych korytarzach nie dało się jej przyłapać samotnie. Zwykle otaczał ją wianuszek dziewcząt zarówno w jej wieku, jak i młodszych i starszych; nie miała nic przeciwko. Nie unosiła się dumą i nie traktowała ludzi z wyższością, jako młodej damie, po prostu nie wypadało, nawet jeśli stroniła wyraźnie od tych niższego urodzenia. O ile z natury była łagodna, ciepła i cierpliwa, o tyle wiedziała, że nigdy nie będzie przypominała jedną z nich. Krwi nie dało się oszukać. W jej żyłach gorzało coś znacznie bardziej potężnego, coś, czego cały upór i ciężka praca tego świata nie było w stanie substytuować. Wysokiego urodzenia po prostu nie dało się przekłamać, a różnica w gestach, doborze słów i ogładzie, uderzała Marcelline zwłaszcza, kiedy na obrazku pojawili się.. chłopcy.
W niczym nie przypominała tych głupiutkich gąsek, jak czasami nazywała je całkiem otwarcie i z wyraźnie pobrzmiewającym w głosie rozbawieniem. Nie reagowała na zaczepki chichotem, nie trzepotała rzęsami i definitywnie nie sprawiała wrażenia, jakby miała łagodnie zareagować na jakiekolwiek łamanie przestrzeni osobistej. Był różą wśród stokrotek, bezprecedensowo piękną, górującą nad swoimi rówieśniczkami i, podobnie jak róża, posiadała swoje kolce. Nie pamiętała, by kiedykolwiek któryś z amantów zasłużył na ciśnięcie w niego uroku, ale z drugiej strony wiedziała, że sprężysty, pewny siebie krok, jakim się poruszała, wyprostowana sylwetka i niezmienne niewzruszenie na zaczepki, odstraszały same w sobie. Ba. Czasami postępowała krok dalej, wykorzystując ich nieco, w ramach nauki tego, jak mogła wykorzystywać swoje atuty do manipulacji. Nie wiedziała, czy w jej życiu salonowego kwiatu taka umiejętność się przyda, ale skoro geny obdarzyły ją olśniewającym wyglądem, równie dobrze mogła nauczyć się, jak go wykorzystywać. Sposób poruszania się, tonacja głosu, odpowiedni gest czy przerzucenie z ramienia na ramię tafli błyszczących, falowanych włosów, odpowiednie spojrzenie zza gęstego wachlarza rzęs; to wszystko mogło być jej nie-brutalną bronią, dzięki której dostawała, co chciała, a nie musiała brudzić dłoni. Przy okazji bardzo dobrą nauką było spostrzeganie, który wzdychający obiekt będzie bardziej podatny na jakie zagrywki i w którym momencie osiągnęła swój cel i nie musiała się już starać. Spostrzegawczość szła w parze z pierwszymi krokami stawianymi w kokieterii, jakby nie było płynącej w żyłach Rosierów od pokoleń. Młodzi, gorliwi panowie spotykali się niezmiennie z tą samą ścianą nie do sforsowania i mogli jedynie obserwować, jak ignoruje ich starania, wybierając niewielkie grono bliskich przyjaciółek i przyjaciół, a nade wszystko..
Naukę.
To na naukę poświęcała najwięcej czasu i nie było takiej opcji, żeby ją od niej odciągnąć w celach rozrywki. By reprezentować swoje nazwisko godnie, musiała być we wszystkim najlepsza, a to, czego nauczyło ją wychowanie na różanym dworze, było definitywnie wyparcie słów "nie mogę". Ukochała sobie najbardziej wszystko, co tyczyło się roślin i mogła z dumą mówić, że to przez wzgląd na swoje pochodzenie. Zielarstwo i alchemia przychodziły z racji tego z łatwością, a czytanie o kolejnych odmianach roślin, tego jak można je wykorzystać i jak o nie dbać, należało do czystej przyjemności. Bardzo często uważała tą część nauki za czas wolny i używała jako przerwy w przygotowaniu do innych przedmiotów. Nad numerologią, astronomią i starożytnymi runami musiała zawsze spędzić nieco więcej czasu, żeby cokolwiek weszło do jej ładnej główki; smak porażki smakował zawsze tak samo gorzko, bo chociażby stawała na głowie, nie mogła niektórych rzeczy przyswoić. Była dla siebie zawsze niesamowicie surowa. Stawiała naukę ponad snem, używając go jako przykrą konieczność i często gęsto niektóre księgi zabierała ze sobą na posiłki, by spożytkować czas jak najlepiej. Opieka nad magicznymi stworzeniami, uroki, tańce, obrona przed czarną magią, latanie na miotle; wszystko, co związane było z rzeczywistym rzucaniem zaklęć i aktywnością przychodziło jej ze znacznie większą łatwością. Największą miłością pozostawało niezmiennie pianino i śpiew.. A kiedy w wyższych klasach wprawa w uczeniu się sprawiła, że znajdowała odrobinę mitycznego wolnego czasu odkryła, że szachy czarodziejów są rozrywką łączącą przyjemne z pożytecznym i bardzo pozytywnie wpływało na logiczne myślenie.
Nie zwalniała tempa nawet podczas wakacji. Lubiła z wyprzedzeniem przewertować księgi na następny rok nauki, lubiła szlifować swoją wiedzę praktyczną na tyle, na ile pozwalał jej dwór. Miała potencjał i chciała wykorzystać go jak najlepiej. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że odpoczynek jest ważny, dlatego podczas ciepłych, wakacyjnych dni, spędzała dużo czasu w szklarniach, szczególną uwagę poświęcając rodowym różom. Chętnie słuchała również o właściwościach pozostałych roślin, zwłaszcza o ich praktycznym zastosowaniu w alchemii.
Oprócz rozwijania swojego umysłu, Celline nigdy nie straciła swojego energicznego ducha, ale upust znajdowała w aktywności fizycznej. W tańcu, w jeździectwie, w pływaniu; irytowała się niesamowicie, nie potrafiąc tak łatwo przyswajać trudnych w opanowaniu do perfekcji figur w balecie. Ujście dla emocji odnajdywała również w obserwowaniu smoków i, o dziwo, w brudzeniu płócien farbą. Malarstwo okazało się jedną z ulubionych domowych rozrywek i nigdzie nie można było uświadczyć Marcy tak spokojnej, jak przy płótnie właśnie. Jej obrazy, ani trochę nie mistrzowskie i dalekie od perfekcji, idealnie oddawały jej charakter. Szybkie, impulsywne pociągnięcia pędzlem, odważnie i pewnie rozkładane kolory, kompozycja, która zdradzała dużą wiedzę teoretyczną w zakresie. Mała pasja, nie trzymana w sekrecie, ale również nie należąca do tych, którymi chciała się chwalić. Dla gości dworu natomiast, oraz dla swojej ukochanej rodziny bardzo chętnie grała na fortepianie i zabawiała śpiewem.


Śmierć.
Nic tak bardzo nie przerażało jej jak śmierć. Jej raptowność, nieprzewidywalność, to, jak ucinała melodię i pogrążała żyjących w rozpaczy, spowijając ich czernią.
Nawet ona nie potrafiła rozjaśnić twarzy swojej i swoich bliskich, kiedy Marianne zginęła. Widziała, jak śmierć złamała na swój sposób każdego członka rodziny, niezależnie od wieku, jak bardzo odbiła się zwłaszcza na Tristanie, który nagle wydawał się jeszcze bardziej odległy, niż był kiedykolwiek. Ona sama nie potrafiła odnaleźć się w rzeczywistości, w której jej ukochanej siostry po prostu nie było. Nie chciała dopuszczać do siebie myśli o tym, jak jej zgrabna, delikatna postać musiała wyglądać po ataku wilkołaka; i tak nawiedzały ją te obrazy w sennych koszmarach, z których nie potrafiła się wybudzić. Strata odbiła się na młodej Marcelline, zasadzając w jej głowie ziarenko strachu, kiełkujące przez lata stopniowo ale silnie; bo skoro coś tak strasznego i nagłego spotkało jej idealną siostrę, to jak ona, w swoim braku perfekcji, mogła czuć się pewnie i bezpiecznie? Nowo nabywaną nerwowością dzieliła się z zaufanymi uzdrowicielami rodziny, uważając, że podobny toksyczny jad trzeba było upuszczać, by nie przejął organizmu całkowicie i nie wyniszczył powoli.. A ci, w próbie pomocy, skierowali jej zainteresowanie w stronę kadzideł. Gęste, ciężkie opary szybko zaczęły kojarzyć się z medytacją i relaksem, ukajając zranione serce, ale również nadając nutę spokoju rwącemu się temperamentowi. Jej ulubioną żywicą szybko stały się kadzidła na bazie lekkiej żywicy sandaraku, a blisko za nią manila i będźwin, przez wzgląd na swoje poprawiające nastrój i dodające energii właściwości.
Okazało się również, że kolejne zetknięcie ze śmiercią nie bolało już aż tak bardzo. Kawałek jej serca po raz kolejny został wyrwany, kiedy informacja o śmierci ukochanego ojca spadła na nią, jak smok na swoją ofiarę, ale tym razem nie dokonała aż takich spustoszeń. Ani przez moment nie pomyślała, że wyparła z siebie negatywne emocje, nie. Przepłakała kilka nocy, cicho, w poduszkę. Była wyraźnie mniej żywa przez kilka tygodni. Pozwoliła sobie na opłakanie ojca w zdrowy sposób, wiedząc już z doświadczenia, że niczym nie zalepi pustki, po ukochanych osobach, które straciła. To, co mogła dla nich zrobić, to, uzbrojona we własne ambicje i możliwości przekazane w genach, przynieść jak najwięcej dumy swojemu nazwisku. Egoistyczne umartwianie się nad stratą bliskich nie mogło prowadzić do niczego owocnego i w swojej podstawie było bezcelowe.


Z ekscytacją spogląda w przyszłość, z wypiekami na piegowatej twarzy myśli o własnym debiucie i już nie może doczekać się, aż pozwoli się porwać wirowi przygotowań. Jest też niesamowicie uszczęśliwiona faktem, że wraca do swojego ulubionego miejsca na ziemi, w którym w końcu będzie miała czas, by spędzić czas ze swoimi najbliższymi. Zachłyśnięta młodością, nieco oślepiona i definitywnie onieśmielona perspektywą wchodzenia w dorosłość i stawiania w niej pierwszych kroków; doskonale wie, że cokolwiek los ciśnie w jej stronę, będzie w stanie sobie z tym poradzić. Byle nie miało nic wspólnego ze świniami, jak wiadomo, szlachecko urodzone osoby reagowały na nie nad wyraz alergicznie, a ona nie była tutaj wyjątkiem.
Kwitnący, piękny i dumny kwiat, który swoją wartość i drogocenność dopiero poznaje.


Patronus: brak

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 20
Uroki:10
Czarna magia:00
Uzdrawianie:10
Transmutacja:10
Alchemia:50
Sprawność:150
Zwinność:200
Reszta: 20
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
francuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Historia MagiiI2
KłamstwoI2
KokieteriaI2
ONMSI2
SpostrzegawczośćI2
ZielarstwoII10
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
MugoloznawstwoII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I0.5
Sztuka (malarstwo)I0.5
Muzyka (fortepian)II7
Muzyka (wiedza)I0.5
ŚpiewII7
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
PływanieI0.5
Taniec balowyII7
Taniec klasycznyII0.5
JeździectwoII7
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Szachy czarodziejówI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 16.5


Ostatnio zmieniony przez Marcelline Rosier dnia 17.09.22 17:27, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Anonymous
Gość
Re: Marcelline Rosier [odnośnik]27.08.22 13:54
gotów! Marcelline Rosier 263a
Gość
Anonymous
Gość
Marcelline Rosier
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach