Wydarzenia


Ekipa forum
Ścieżka na plażę
AutorWiadomość
Ścieżka na plażę [odnośnik]05.01.22 14:55
First topic message reminder :

Ścieżka na plażę

Jedna z mniej stromych dróg, która może bezpośrednio doprowadzić do plaży. Kamienista ścieżka, porośnięta karłowatą roślinnością, znajduje się na terenach wokół zamku. Fakt, że powietrze przesiąknięte jest słoną bryzą, a wiatr niesie ze sobą drobiny piasku przypomina o bliskości morza, które naturalnie zdaje się otaczać opieką rodowe włości Traversów.
Sama ścieżka rozpoczyna się równo z kamiennym przejściem do zamkowych stajni.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ścieżka na plażę - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ścieżka na plażę [odnośnik]06.03.23 11:55
Wiedziała dokładnie co chce uczynić. Tak samo, jak zdawała sobie sprawę, jak wielką rozbudzi w nim złość. Nie, nie wiedziała - przeczuwała. Chciała tego. Chciała doprowadzić go do furii, bo był winien jej własnej irytacji. Dostrzegał ją ledwie na obrzeżach własnego postrzegania skupiony na czymś innym. Zszywający się we własnych komnatach. Czymś, do czego jej nie dopuścił. Czymś, czego nie chciał z nią dzielić i to wyprowadzało ją z równowagi. Bo wiedziała, że mogła mu pomóc. A znaleziony list pełen marnej poezji przysunął jej na myśl wniosek, o który butna natura wcześniej nie chciała nawet zahaczyć. Zasłużył na karę, karę, którą sama mu wymierzy. A silni mężczyźni, nie znosili ignorancji. Nie tylko oni - ona też jej nie znosiła. Była najpiękniejszym z kwiatów, wartym każdej kropli atencji którą dostawała. Wcześniej jej na niej nie zależało - płaskie, powtarzane komplementy ją nudziły. Ale teraz sytuacja była inna. I jeśli musiała, odbierze ją od swojego męża sama. Wchodziła w wodę dalej, głębiej, spokojnie, miarowo czując obijające się w jej piersi szaleńczo serce, które doskonale wiedziało, że to co robi nie jest odpowiednie.
Ale konieczne. Ta myśl popychała ją dalej. Odwróciła się w jego kierunku dopiero, kiedy do jej uszu doszedł dźwięk przedzierania się przez wodę. Wiedziała, że idzie do niej - a może bardziej po nią. Szybciej, popędzany własną złością. Ale nie przyśpieszyła, nie chodziło o to by mu uciec. A o to, by tu przyszedł. By tu był. W teraz. W tutaj. Razem z nią; na zasadach, które narzuciła. Była piękna - wiedziała, że tak. Nie tak jak Marianne, choć nie ustępowała jej wiele. Widziała jak zamarł na krótką chwilę a jej ciałem ruszyła słodka satysfakcja, którą się niemal zachłysnęła. Wszystko przebiegało dokładnie tak, jak tego chciała. Jak zakładała. Widział ją. Dostrzegała to w szeroko rozwartych oczach które wygłodniałe pochłaniały ją całą. Umknęła wyciągniętej ku niej ręce. Rozmyślnie, przeczuwając, że jedynie zirytuje go bardziej. Znała kwaśny smak irytacji dostatecznie, on też musiał się nią najeść, zadławić wręcz, odpokutować za winy, które mu przypisywała. W końcu się zatrzymała. Porzucając ostatnią część garderoby. Zaczynając mówić zgodnie z rzuconym na fale życzeniem. Podchodząc bliżej, blisko, zatrzymując się zaraz przed nim. Unosząc rękę. Nie próbowała uciekać. Już nie. To nie było już koniecznie. Nie przeniosła spojrzenia na swój nadgarstek wokół którego zacisnął swoje palce. Silny, pewny uścisk, z którego nie była w stanie się uwolnić nawet gdyby chciała. Jej ciało zadrżało mimowolnie, coś nowego, ciepłego, rozlało się w niej smakując czymś, czego nie znała wcześniej. Serce nie zwolniło, przyspieszając oddech. Była zła, wściekła wręcz, ale i poruszona, upojona ekscytacją nagięcia zasad, ale i spojrzeniem, które przesuwał po niej z trudem krzyżując tęczówki z tymi należącymi do niej. Wypuściła drżące powietrze z warg, kiedy się odezwał. Jego głos się zmienił, opadł niżej, brzmiąc bardziej jak warkot niebezpiecznego stworzenia. Nie pozwoliła by drgnął jej choć mięsień na słowa, które wypowiedział ku niej w odwecie. Choć pod wodą, druga z jej dłoni zacisnęła się w pięść. A mięsień na policzku drgnął. Zadarła brodę mrużąc odrobinę oczy. Zbyła te słowa milczeniem. Doskonale wiedziała, co zrobić. Nie mylił się w tej kwestii. Mówiła dalej, wiedziała dokładnie co chce mu powiedzieć. Co musiało dzisiaj wybrzmieć pośród fal. Obserwowała go uważnie, każdą najmniejszą reakcję. Ale spojrzenie, które jej posłał zbiło ją z tropu. Na krótką chwilę. Dezorientacja w spojrzeniu zdawała się wyglądać na prawdziwą. Co jeśli tylko dobrze grał? Potrafił to? Zdawał jej się mężczyzną, kierowanym głównie swoją emocją. Dlatego była w stanie podejrzewać, że wściekły za jej zachowanie podąży za nią, chcąc przywrócić ją do porządku. Na krótką chwilę straciła pewność, wykrzywiła usta, kiedy ścisnął mocniej jej nadgarstek. Zadrżała, na ostrzeżenie - padającą ku niej, groźbę, która wybrzmiała w zgłoskach, nie miała wyjścia jak poddać się silniejszemu, prowadzącemu ją ciału. Niczym w tańcu. Innym, nieprzyzwoitym z tak wielu względów. Wątły organ rozpędził się jeszcze bardziej, przynosząc cięższy oddech, kiedy pochylił się nad nią. Ale uparcie, hardo spoglądała mu w oczy.
- Nie przestraszysz mnie. - odpowiedziała mu butnie, wyszeptała prawie w jego usta. Ale słowa te pozbawione były wcześniejszej mocy. Nie wybrzmiały tak stanowczo jak powinny, bo nie były całkowitą prawdą. Traciła oddech, przytłoczona jego siłą - nie tylko fizyczną. Ale spojrzenie, spojrzenie pozostawało niezmienne, choć na moment zawiodły ją jej własne wargi. Może dlatego, że kotłowały się w niej sprzeczne emocje. Nie bała się go, dorastała u boku silnych, władczych, mężczyzn. A jednocześnie, drżała na myśl o tym z jaką łatwością mógł spełnić swoje groźby. Wiedziała doskonale, że mógł. Właśnie taki, wściekły, władczy, poważny przyciągał ją niebezpiecznie smakując czymś zakazanym, niepowstrzymanym, wlewając w jej nozdrza zapach morza. Czymś, czego nie widziała i nie poczuła wcześniej. Ręka, którą nadal trzymał drgnęła mimowolnie. Poprawiła palce. Musiała się skupić na słowach - na tym, co miała jeszcze do powiedzenia. Logika podpowiadała jej, że nie powinna go dalej prowokować. Że już w tym momencie osiągnęła to, co chciała. Ale ją, zdawała się dziś pozostawiać na brzegu wraz z czerwoną suknią. Chciała się przekonać. Chciała zobaczyć jak daleko może dojść. Sprawdzić, co uczyni wypowiedziana głośno groźba, którą gdyby zechciała, mogłaby spełnić. Chciała wyprowadzić go z równowagi całkiem, żeby móc to zobaczyć. Nawet, jeśli miałaby paść ofiarą wznieconego sztormu. Spróbowała odejść. Zostawić go z roztoczoną wizją, ale jej nie pozwolił. Duża szorstka dłoń zacisnęła się na jej talii, zatrzymując ją w miejscu w niewypowiedzianym zakazie. Rozchyliła wargi, mając już gotową odpowiedź, ale przesuwająca się niżej ręka odebrała jej oddech. Zakręciło jej się w głowie. Przymknęła powieki łapiąc powietrze, czując coś, czego nie czuła, kiedy dotykał ją wcześniej. Coś nieokreślonego rozlało się po niej kiedy przyciągnął ją władczo do siebie. Rozchyliła jednak powieki, wybudzona, otrzeźwiona padającymi pytaniami, oskarżeniami kompletnie nie posiadającymi sensu. Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu. Teraz zdawał jej się bredzić bez składu. Tym razem próbowała się postawić, kiedy wykonywał kolejny krok. Ale nie miała sił - musiała się poddać. Jedna myśl przemknęła jej przez głowę. Myśl, że jeśli zrobi jeszcze krok, jeśli poprowadzi ją dalej w morze, straci grunt pod nogami całkiem. Straci kontrolę. Złość znów rozlała się po niej całej. Oczy na nowo spoglądały wyraźnie. Odsunęła na chwilę spojrzenie, jakby się zastanawiała.
- Wybrałabym Casworona. Już jest pod moim urokiem. - orzekła z niemal stoickim spokojem choć ledwie się kontrolowała. Był trochę młodszy od Manannana, trochę mniej doświadczony, kawaler. Mógł spełnić wybraną przez nią rolę idealnie. - Pozwoliłabym mu myśleć, że sam tego dokonał. Upoić się tą myślą, nakarmić nią ego. Stałby się moją wieżą. - mówiła poważne, odważnie, bez zawahania. Zadarła trochę brodę mrużąc oczy. - Nie odwracaj kughuara ogonem. Nie wiem co uraża mnie bardziej, fakt że wchodzisz do łoża innej, czy to że insynuujesz iż napisałabym kiedykolwiek coś tak trywialnego. Winszuję wyboru. Mam nadzieję, że lepiej jej idzie w sypialni, bohaterze. - syknęła do niego, po raz pierwszy dając się wyrwać zgłoskom. Była urażona. Fakt, że spełnienia szukał poza zamkiem, znaczył tyle, że nie spełniała odpowiednio swojego zadania. A ona, była bezbłędna, idealna, wypełniała swoje obowiązki dokładnie. Jej szyja mimowolnie wyciągnęła się bardziej, wyżej, ku niemu. Zaraz jednak wycofała się, oddychając ciężko. Odwróciła rozeźlone spojrzenie na bok. Obrażona, urażona nie odpowiadając mu, które sypialnie powinien sprawdzić.
Zapędziłaś się, Melisande. Wykrzywiła wargi w coś na kształt uśmiechu. - Nie, Manannanie. - zaprzeczyła z iskrzącym się spojrzeniem, nadal nie spoglądając ku niemu, ledwie panując nad głosem. Nie zapędziła się. Powędrował wytyczonym przez nią szlakiem. Może nie była wstanie przewidzieć jeszcze dokładnie jego reakcji. Ale była w tej chwili w miejscu w którym chciała się znaleźć. Chłód owinął się wokół jej nadgarstka a jego dłonie znalazły nowe miejsce. Przekręcił jej głowę - nie siłowała się z nim. Nie miała szans. Z ociąganiem spojrzała ku niemu widocznie zła. Milcząco wysłuchała kolejnych słów błądząc spojrzeniem po jego twarzy. Upajając się kolejno padającymi zgłoskami. Wypuściła powietrze z płuc. Pozwalając by cisza rozgościła się między nimi. Naciągnęła struny do granic możliwości.
- Kim więc jesteś? - zapytała, przesuwając ciemnym spojrzeniem po jego twarzy. - Albo gdzie? - zadała kolejne z pytań mrużąc odrobinę oczy. - Pozostawiłeś mnie niczyją na kwartał. Myślisz, że kilka drogich sukien i spełnionych zachcianek jest w stanie mnie ukontentować? - nie mogły. By ją dostać, oddali swoją flotę. Wcześniej Alphard zdobył dla niej smoka. Była kobietą wartą wszystkiego złota tego świata. Nawykła do dostawania tego, czego chciała. Nie zależało jej na nic nieznaczących bibelotach. - Dokąd wędrujesz swoimi myślami? Bo nie do mnie. - zmrużyła jeszcze trochę oczy. - Nie ze mną. - uniosła rękę, zaciskając znów palce na jego brodzie. Pociągnęła za nią, chcąc przysnąć go jeszcze trochę. Wściekłość wyzierała z jej oczu. - Zobacz do czego mnie zmusiłeś, co musiałam uczynić, byś w końcu mnie dostrzegł. - jej dłoń się za trzęsła. Palce zacisnęły się mocniej. On był powodem i winą jej zachowania. Nie widziała siebie takiej wcześniej. Nie sądziła, że będzie w stanie posunąć się tak daleko. - Moja lojalność jest droga, ale nie ma nic cenniejszego od niej. - zapewniła go z pewnością. Z nim odkrywała nowe rejony siebie. Był jej pierwszym partnerem. Jednym. I z początku nie zależało jej by był ostatnim. Teraz w tej konkretnej chwili, pośród kotłujących się w niej emocji, rozrzuconych po dwóch stronach emocjonalnej amplitudy coraz mocniej uświadamiała sobie, że najmocniej walczyły dwa fronty. Ale była zbyt cenna, zbyt mądra i zbyt zdolna, by dzielić się tym co należało do niej z kimkolwiek innym. Miała warunki, warunki, które bezwzględnie musiał spełnić jeśli chciał by była jego. - Teraz mnie poproś. - zażądała z powagą, nawet, jeśli mogła wydać mu się zabawna. Obnażona, trzymana w silnym uścisku, mogła zdawać się pozbawiona miejsca do stawiania jakichkolwiek żądań. Mogłoby się zdawać wręcz że powinna mu się służalczo poddać. Pokornie zgodzić się należeć do niego. Przez prawo i przysięgę którą złożyła już należała. Świadczył o tym pierścień zdobiący jej palec. - Byś mógł ze spokojem powierzyć mi każdą ze swoich myśli. Byś uzyskał dostęp do tego, co dostrzegam i widzę. Bym pozwoliła ci skorzystać z moich talentów. Bym zajęła się tobą. Poproś mnie, bym chciała być twoja. - fala obmyła ich, rozbijając się o jej plecy. Ale nie odwróciła poważnego spojrzenia.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Ścieżka na plażę [odnośnik]06.03.23 23:30
Nie próbował jej przestraszyć. Nie o strach mu chodziło, ten – jeśli chciał – zasiać potrafił, to z niego korzystał, chcąc podporządkować sobie służbę, niesfornych członków załogi czy przywołać do porządku portowych cwaniaków, pozbyć się ludzi nieopacznie stających mu na drodze. Gdyby dojrzał w jej oczach lęk, jeśli struchlałaby pod wpływem jego głosu czy spojrzenia, poczułby chyba przede wszystkim rozczarowanie – ale jej słowa, nieco cichsze niż poprzednio, choć niepozbawione buty, sprawiły, że kącik ust drgnął mu lekko. W rozbawieniu, z dumą? Wciąż był na nią zły – wściekły o to, że zachowała się tak nierozważnie, że wytrąciła go z równowagi, zmusiła do gwałtownej reakcji, próbując zwrócić na siebie uwagę niczym nastolatka – ale spoglądając na nią, na iskry sypiące się z uniesionych ku niemu oczu, na zacięty wyraz twarzy, nie potrafił powstrzymać ogarniającej go fascynacji. I mimowolnego szacunku, nie przywykł do tego, by ktoś sprzeciwiał mu się tak otwarcie, odważnie wytykając (rzekome, wciąż nie był skłonny do przytaknięcia własnej winie) błędy i wysuwając żądania. Jej akcje może i były pozbawione sensu, musiał jej jednak przyznać, że trwała w nich z godnym podziwu uporem, a patrząc na nią – po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę patrząc – nie widział już subtelnego kwiatu, róży dojrzewającej pośród innych sobie podobnych, ani nawet lśniącego klejnotu, o którym mówiła; widział morze – w tej chwili wzburzone, grożące szalejącym na nim sztormem, ale jednocześnie silne, nieprzewidywalne, nieokiełznane. Czy niewzruszone? Niezupełnie, wciągnięte zbyt prędko powietrze i przymknięte powieki przywitał z malującą się w tęczówkach satysfakcją; bez względu na to, jak wysoko zadzierałaby podbródek, nie wszystko miała pod kontrolą. – To dobrze – mruknął cicho, prawie zniżając głos do szeptu. Głośniej mówić nie musiał, jej usta znajdowały się tak blisko, że gdyby chciał, mógłby spomiędzy szumu falującego wokół morza wychwycić dźwięk jej nierównego oddechu. – Nie musisz się bać – dodał, przez cały czas patrząc jej w oczy, jego własne – nie utraciły na surowości ani stanowczości, mówił poważnie – nie żartował, nie droczył się. Jako jego żona nie powinna obawiać się niczego ani nikogo, przysięgał ją ochronić – i słowa tego miał zamiar dotrzymać. – Musisz jedynie rozumieć, że twoje czyny będą mieć konsekwencje – oznajmił. Mogła być mu posłuszna, albo mógł zmusić ją do tego, by była – z całą pewnością nie miał jednak zamiaru pozwolić jej przynieść mu wstydu, ani znosić gróźb, nawet jeśli rzucane były na wiatr.
Czy były? Zacisnął zęby w reakcji na wspomnienie imienia młodszego kuzyna, czując, jak płuca znów zalewa mu gniew; nie potrafił odgadnąć, czy mówiła poważnie, czy naprawdę zastanawiała się nad tym podczas długich wieczorów w swoich komnatach. – Nie zbliżysz się do niego – powiedział ostrzegawczo, nie dopuszczając do głosu niewygodnego uczucia, które zaczęło rozpychać się w jego wnętrznościach. Prowokowała go, starała się wytrącić z równowagi, teraz był już niemal pewien; nie wierzył, by w rzeczywistości rozważała postawienie Casworona ponad nim, nieopierzonego, nienoszącego jeszcze nawet kapelusza kapitana; bez własnego okrętu i bez osiągnięć, które w jakikolwiek sposób dorównywałyby tym należącym do niego. – Trywialność musi jednak robić na tobie jakieś wrażenie, skoro zapędziła cię aż tutaj – rzucił, czy w istocie chodziło jej tylko o to? O anonimowy list nasączony perfumami, parę wersów, które mogłoby napisać dziecko? Podejrzewała go o zdradę – i dlatego postanowiła odpłacić się tym samym, zwracając tęskne spojrzenie ku innym mężczyznom, ku tym, którzy nie mieli prawa choćby nieodpowiednio na nią spojrzeć?
Przez chwilę kusiło go, by zostawić ją w tych domysłach; pozwolić tkwić w fałszywym przekonaniu, że ktoś inny zajął jej miejsce, ale chęć wytknięcia jej niedorzeczności w zachowaniu przeważyła ponad niedojrzałymi grami. Wyprostował się, odsuwając się nieco, nie oddalając jej jednak od siebie, nie wypuszczając ze stanowczych objęć. Nie miała nigdzie odejść, nie w tym stanie – i nie, dopóki nie wyjaśnią sobie wszystkiego. – Naprawdę cenisz się tak nisko, że autorkę podobnego wyznania zdecydowałaś się uznać za swoją rywalkę? Kimkolwiek jest – nie jest nią – powiedział, samemu nie poświęcając nawet pojedynczej myśli na rozważania nad tożsamością niespełnionej poetki. Może była jedną z czarownic wodzących za nim wzrokiem, gdy schodził z podwyższenia po otrzymaniu oficjalnego odznaczenia, może ktoś wysłał mu list w ramach żartu; a może nie był wcale przeznaczony dla niego, trafiając do jego gabinetu przez pomyłkę. – Nie wiem, kto pokusił się o podobny dowcip, ale możesz być pewna, że nie szukam spełnienia w łożu żadnej innej – sądzisz, że gdybym próbował ukryć przed tobą kochankę, pozostawiłbym list od niej leżący na wierzchu? – zapytał. Nie była głupia, musiała widzieć, że jej teorie nie składały się w całość.
Nie pozwolił jej odwrócić wzroku na długo; wypuściwszy z uścisku jej nadgarstek, wplótł palce w ciemne kosmyki włosów, kciukiem odwracając jej brodę ku sobie. Od jej bliskości kręciło mu się w głowie, nie był w stanie zachować obojętności: na zapach wilgotnej skóry, na jej dotyk, na to, jak każde miarowe uderzenie fali przysuwało ją do niego. Przez jakiś czas kotłująca się za mostkiem wściekłość pozwalała mu na zachowanie trzeźwości umysłu, ale te emocje stopniowo gasły; zabierane przez morze, zastępowane rosnącym w środku pragnieniem, pożądaniem. Jej kolejne słowa sprawiły, że wreszcie częściowo zrozumiał; nie przyznałby tego na głos, Melisande miała jednak rację – przez ostatnie miesiące był wszędzie, tylko nie tutaj, choć podsuwane przez nią powody, w zestawieniu z tymi prawdziwymi, brzmiały co najmniej absurdalnie. Zawahał się, milcząc przez parę dłużących się w nieskończoność sekund, nie mógł jednak przecież wyjawić jej prawdy; nie był pewien, czy w ogóle potrafił, czy znał słowa, w które mógłby ubrać ją tak, by nie zabrzmieć jak szaleniec. Dlaczego właściwie miałby się jej tłumaczyć? – Twoim mężem – odpowiedział, tym razem nie protestując, kiedy jej palce zacisnęły się na jego twarzy; własną dłoń opuścił, przesuwając na jej talię, pozwalając jej się poprowadzić, wzrok zatrzymując na ciemnych tęczówkach. – Ale też człowiekiem, który nosi ze sobą przeszłość – dodał, między głoskami zatańczyła szczerość; nie wypowiadał całej prawdy, jego myśli zaprzątało znacznie więcej niż podążająca za nim zjawa, więcej nawet, niż ciążące na nim przekleństwo – ale nie przywykł przecież do odsłaniania się w ten sposób przed nikim. Nie wiedział nawet, dlaczego zdecydował się zrobić to przed Melisande, nie powinien; gdyby nie ciepło jej ciała, miękka ciemność otaczającej ich nocy i przedziwna, zawieszona ponad ich głowami kometa, z pewnością by tego nie zrobił. – Próbowałem się jej pozbyć, żeby móc być – tu i teraz – dodał, spotkanie ze spirytystą okazało się ślepym zaułkiem, plan spalił na panewce; nie miał zamiaru jednak myśleć o tym teraz, dzisiaj – kiedy jego myśli rozpraszało coś zupełnie innego.
Następne zdania padające z jej ust sprawiły, że pokręcił głową, nie – nie planował prosić jej o nic z tych rzeczy, nie pamiętał zresztą, by w całym swoim życiu prosił o cokolwiek. – Nie – powiedział cicho, po długiej sekundzie werbalizując własne myśli, z rozmysłem robiąc kolejny krok przed siebie, w morze – popychając w nie również Melisande. Nie pozwolił jej jednak na zanurzenie się pod wodę, nim zdążyłaby stracić grunt pod stopami – uniósł ją wyżej, przyciągając do siebie, dając jej czas na oparcie się dłońmi o jego ramiona. – To wszystko już mi przysięgałaś – przypomniał jej, nie dostrzegając czającej się w tym stwierdzeniu hipokryzji; on również obiecał jej to samo, a przez ostatnie miesiące jedynie temu zaprzeczał. – Ale – kontynuował, pochylając się niżej, ustami prawie muskając płatek jej ucha, głos zniżając do szeptu – mogę prosić cię o wybaczenie – zaoferował, wargami dotykając smukłej szyi; czy w ten sposób był w stanie złamać jej upór? – Za to, że nie było mnie obok ciebie – dodał, pozwalając dłoniom błądzić po jej ciele, pozornie swobodnie, lecz jednocześnie – pilnując, by nie straciła stabilności, by nie osunęła się w fale. – Opowiedz mi tylko więcej o tym Mag Mell – powiedział, wracając do jej własnych słów. – Proszę – wyszeptał, tak cicho, że nie był pewien, czy go usłyszała – czy jedynie poczuła gorąc oddechu, zatrzymującego się na schłodzonej przez morze skórze.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ścieżka na plażę [odnośnik]07.03.23 13:45
Potrafił wzbudzić grozę. Wiedziała, że tak. Potrafiła to dostrzec ale zawsze przyciągało ją to, co niebezpieczne. Dorastała w otoczeniu smoków i silnych mężczyzn. Wędrowała razem z nimi, obok, świadoma że nic jej nie będzie. Teraz też się nie bała. Nie dokładnie, nie całkiem. Jego furia ją fascynowała. To nie jego się obawiała, a kontroli którą mógł jej odebrać robiąc kolejny krok. Wolności, którą w istocie w jakiś sposób jej podarował. Może powinna spróbować się z nim rozmówić w zaciszu ich komnat. Ale próbowała tego wcześniej, próbowała podejść bliżej. Bezskutecznie. Więc przesunęła się na drugą stronę. Racjonalność zmieniła na szaleństwo. Odnajdzie to, co było jego brzękadłem, tak jak niegdyś mówił jej ojciec. A potem dopasuje się do sytuacji - będzie sprytniejsza od niego. Najpierw wyrwie go z tego w czym tkwił samą myślą, że bez pozwolenia i zgody odda to, co należy już do niego. Ale jej ciało, odruchy zdradzały ją dzisiaj buntując się. Nie pozwalając zatrzymać krążącej szaleńczo krwi w żyłach, nie wstrzymując odbijającego się w piersi serca, nie zwalniając przyspieszonego oddechu powodowanego ogarniającą ją furią i jego bliskością.
Uniosła brew w niezadowoleniu, kiedy drgnął mu kącik ust. Obserwowała go uważnie, nie przegapiła najmniejszego grymasu i ten konkretny jedynie nasilił intensywność jej spojrzenia. Bawiła go? Zadrżała, kipiąc ze złości rozpalającej się w jej środku; zaciskając tylko dłoń w pięść, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni, sztywne palce rozprostowując ciężko. Zacisnęła zęby, mięsień znów drgnął na jej policzku. Ale nie odwróciła wzroku oddychając ciężko, nie potrafiąc zrozumieć jak znosiła tą ilość emocji rozbijającą się w jej środku. Nie czuła wcześniej tak wszechogarniającej wściekłości. Do pierwszej brwi dołączyła druga, w niewypowiedzianym zaskoczeniu, nadal ubranym złością kotłującą się w jej wnętrzu. Patrzyła, jakby mu nie uwierzyła.
- Nie będę. - zapewniła go z niegasnącą pewnością, którą niosła na ramionach wcześniej opuszczając brwi. Zmrużyła lekko oczy gdy mówił dalej. - Wiem. - odpowiedziała mu tym razem panując nad głosem. Mówiła z pozornym spokojem, nadal jednak czując napięcie wiszące w powietrzu. Nie buntowała się z kaprysu. Zdawała sobie sprawę z tego, że zrobiła coś nieodpowiedniego. Coś czego nie powinna robić, ale coś co uznała za konieczne. Nie żałowała. - Byłam na nie gotowa od kiedy moja stopa dotknęła wody. - wyjawiła mu nie tracąc na ostrości w spojrzeniu, na pewności w głosie. A właściwie nawet chwilę wcześniej, od momentu w którym pozostawiła własną sukienkę na brzegu. Mówiła prawdę. Może nie całkiem i nie dokładnie, ale odrobinę, trochę była w stanie go już poznać. A może zwyczajnie by ją zawiódł, gdyby pozwolił jej na takie swawole. Jeśli nie potrafiłby nad nią zapanować, jak mógłby o nią zadbać?
Stojąc przed nim, ubrana jedynie w fale miarowo wyznaczające swój rytm, zrozumiała coś jeszcze. Traciła kontrolę, mimowolnie, nie zauważyła kiedy zaczął działać na nią w ten sposób. Dopiero dzisiaj? Wcześniej? Kiedy dokładnie? To rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Nie była pewna, czy chciała podarować mu zbiór uczuć, które bez refleksji, szumnie inni nazywali miłością. A może chciała, by on zrobił to pierwszy by nie poczuła się całkiem bezbronna. Ale traciła już pożądanie. Czuła to wyraźnie. Ciepło rozlewające się w niej było zdradzieckie, nieprzewidywalne. Poza jej kontrolą. Dlatego posuwała się dalej, gniewnie z rozmysłem podsuwając imię jednego z jego kuzynów. Mówiła prawdę, nie musiała szukać daleko. Wodził za nią wzrokiem, z radością odbierał jej uśmiech. Myślał o niej, była przecież pięknym kwiatem. Jednym, niespotykanym, niepowtarzalnym.
Czuła jego dłoń wyraźnie, mrowiące nerwy pod nią w jej własnym ciele. Wyartykułowanego ostrzeżenia - nie, zakazu - nie skomentowała w żaden sposób. Nie głośno. Jej oczy jednak zalśniły przekorą. Zmrużyła je lekko, odrobinę, zadzierając nos, zaciskając zęby - jakby niewerbalnie pytała go, czy jest pewien, że nie. Na końcu języka zatańczyła aroganckie stwierdzenie, że nie będzie musiała wykonać nawet kroku, by znalazł się obok. Ale zatrzymała te słowa. Casworona mogła jeszcze wykorzystać. Kiedy indziej, jedynie jako myśl, albo popychając go do działania. Rozwścieczyła go już wystarczająco. Sprowokowała dostatecznie. Zostawiła z potencjalną wizją, którą mogła spełnić.
- Nie przez nią tu jestem. - zaprzeczyła, bo znaleziony list był tylko wierzchołkiem góry, która rzuciła ją w fale, która kazała podjąć się tego kroku. Jego kolejne słowa zacisnęły jej usta. Uniosła dumnie brodę. Nie miała konkurencji. Nikt nie mógł równać się z nią. - Nie znajdziesz żadnej, zdolnej mnie przewyższyć. - nie musiała na to odpowiadać, mimo to jednak zdecydowała się wypuścić aroganckie słowa - ceniła się wysoko. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogło być inaczej. Że w tej kwestii mogłaby być w błędzie. Rozchyliła na chwilę wargi, ale zaraz zacisnęła je na powrót. Mierzyła go uważnym spojrzeniem szukając oznak fałszu kiedy wypuszczał między nich zapewnienie. Zawieszone pytanie skwitowała krzywym uśmiechem, odwracając z wyższością głowę na bok. To jej nie zaspokajało, nie ukontentowało.
- Wiem, że to nie ona. - autorka marnej poezji. Wypowiedziała obrażona kiedy odezwała się w końcu. Wyliczając, punktując, niespójności w jej oskarżeniach. Użyła jej jako argumentu - marny list przechylił szalę tego co godziła się znosić - ale Manannan Travers, jej mąż, był inteligentny. Zacisnęła wargi, zagryzła zęby. Obraziła się po prostu, na to, że nie dostrzegał jej powodów. Założyłaby dłonie na piersi, ale nadal trzymał w stalowym uścisku jedną z nich. W końcu ją puścił, ale nie spojrzała w tamtą stronę. Nie spojrzała ku niemu. Poczuła palce na szyi, nerwy odpowiedziały na dotyk, miała ochotę obrócić głową, poruszyć szyją, odsunąć to uczucie, które rozchodziło się po niej, przepędzić je. Ale nie walczyła, kiedy przesuwał jej brodę. Rozzłoszczone tęczówki przesuwając na niego z opóźnieniem i niewypowiedzianą pretensją. Odezwała się ponownie. Czekając. Przez kilka sekund rozciągających się na wieczność. Oczekiwała odpowiedzi. Należały jej się one. Nie mógł zostawić ją bez nich. Te pierwsze, dwa słowa, stwierdzające oczywistość były rozczarowujące. Nie tego chciała - nie na to czekała. Zniecierpliwiona uniosła rękę łapiąc za jego brodę. Pociągnęła go niżej, wiedziała, że jej na to pozwolił. Ale to się nie liczyło w tym momencie. Wszystko to, czego miała ponieść konsekwencje zrobiła przez niego. Przez niego, ale też dla siebie. Patrzyła uważnie, ważąc padające słowa. Poszukując w nich niewłaściwych nut, ale nie odnajdywała żadnych.
- To ona cię tworzy. - odpowiedziała mu bez zawahania, jej rysy złagodniały odrobinę. Wszystko to co przeżył, wszystko z czym się zmierzył, wszystko czemu stawił czoła zanim ich ścieżki splotły się razem, stworzyło go takim, jakim był dzisiaj. Jeszcze nie wiedziała co dokładnie czuje, ale fakty były niezmienne - była jego żoną. Odpowiedzialnością. Obowiązkiem. Ale mogła też być siłą, mogła być pomocą, powiernikiem. Musiał tylko chcieć ją tym uczynić. - Jesteś moim mężem. - powtórzyła jego własne słowa, stwierdziła oczywistość. - Chcę cię poznać, Manannanie. Nie uszczknąć kilku historii, by prezentować się odpowiednio. Chcę wpłynąć na niezbadane wody twojego królestwa, zobaczyć to, czego nie widział nikt wcześniej. Przyjąć je, bo należą już do mnie. Mamy wiele nocy, nadchodzącą wieczność. - woda obywała ją ze złości, a może zrobiły to jego słowa które zdawały się nie trącać fałszywymi nutami. Nie powiedziała tego wcześniej, nie była pewna, czemu mówi o tym teraz. Może postanowiła wyłożyć kilka kart na stół, obrać niebezpieczną niewygodną drogę możliwego odrzucenia. - Mam kilka historii, które mogą ci się spodobać. Pokonałam kiedyś smoka. - ostatnie słowa szepnęła w jego usta, kącik jej ust drgnął unosząc się ku górze. Nie sama, nie całkiem, ale była odpowiedzialna za odniesione tego dnia zwycięstwo. Zaraz jednak opadł. - Też mam przeszłość. - przypomniała mu błądząc ciemnym spojrzeniem po jego twarzy. Czy wcześniej rozmawiali naprawdę? Czy może badali się, pilnując każdego słowa i gestu. Ona to robiła, ostrożna, racjonalna, wytyczająca plany, krocząca obraną ścieżką.
- Czy nie możesz być tu i teraz, razem z nią i razem ze mną? - zapytała, unosząc drugą z dłoni, jej palce przesunęły się po bliźnie na boku jego twarzy. Nie rozumiała. Miała zbyt mało informacji. Nie mogła postawić żadnych tez. Zanurzyła rękę na powrót w wodzie.
Rozchyliła lekko usta, gniewny grymas znów zajaśniał na jej twarzy gdy zaprzeczył - najpierw gestem, chwilę później słowem. Przez krótką, złudną chwilę, sądziła, że zaczynają do czegoś zmierzać. Ale zaraz jej oczy rozwarły się w zaskoczeniu, kiedy postawił kolejny krok. Szukała w jego wzroku wyjaśnienia, nie zdążyła zareagować nie spodziewając się tego. Na chwilę zawirował jej myślą. Potrafiła pływać, ale zanim zdążyłaby rozłożyć ręce, by utrzymać głowę nad taflą, jego dłonie podciągnęły ją wyżej. Oparła się o niego, łapiąc oddech po krótkiej, niezapowiedzianej chwili paniki, która szarpnęła jej sercem. Zmarszczyła brwi w niezadowoleniu, kiedy nawiązał do przysięgi. Jej stopy nie sięgały gruntu, zatraciła równowagę. Bez kontaktu z ziemią, zatracała na pewności. Ciężej było jej zebrać myśli, ale nie na tyle, by miała pozostawić te słowa bez odpowiedzi, rozchyliła wargi chcąc wypuścić słowa, jednak odezwał się pierwszy. Poruszył, nachylając ku niej. Nie była pewna, co wstrząsnęło nią bardziej, padające zalewającą ją satysfakcją słowa, czy wargi i szorstki zarost na jej szyi. Jej pierś zafalowała chaotycznie. - Nie-e. - wydarło się z jej ust samo. - Lojalność, będziesz musiał zdobyć. - szepnęła w ostatnim porywie trzeźwej myśli, broniąc swoich postulatów. - Też mi przysięgałeś. - wytknęła mu jeszcze, ale przestawała rozumieć co dokładnie chciała dzisiaj osiągnąć. Nie była w stanie już się skupić na tym, co chciała jeszcze powiedzieć. Zdania wypadały po sobie, nie mając sensu we własnej kolejności. Przymknęła powieki, odchylając mimowolnie głowę. Dłonie rozpalały miejsca, po których błądziły. Gasząc jeden ogień wzniecając inny - nowy. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Kiedy pierwszy raz ją wziął nie przyniósł jej przyjemności. Nie czuła tego niewygodnego poruszenia, które teraz sprawiało, że chciała by był bliżej. Mimowolnie, pomimo walki z samą sobą czuła, jak przegrywa. Gdyby nie to, że unosiła się wodzie, podtrzymywana silnymi dłońmi, nogi mogłoby odmówić jej posłuszeństwa. Przegrała, przemknęło przez jej głowę. Ale czy o wygraną w ogóle jej chodziło? W co tak właściwie grali i czy nie otrzymała tego, co chciała? Może więc jednak, to ona wygrała? Nie miała jak się nad tym zastanowić w tej chwili, bo jej myśli zaczęły galopować chaotycznym torem. Oddech rwać się coraz mocniej. A wypowiedziana, zlewająca się z morzem, ledwie słyszalna prośba, całkowicie odebrała jej rozsądek. Zadrżała, czując elektryzujący impuls wędrujący po niej całej.
Pokręciła przecząco głową, przygryzła na krótko wargę. Jakby w ten sposób mogła jeszcze przez chwilę zachować jakiekolwiek myśli w głowie i słowa, przekazywane dalej. Jej ręce przesunęły się po jego ramionach, przyciągnęła się jeszcze bliżej wypowiadając w tym czasie kilka słów. - Nie ma potrzeby o nim mówić. - odchyliła trochę plecy odsuwając głowę, żeby na niego spojrzeć. Policzki okraszone miała rumieńcem. Palce przemknęły po jego karku. Kobiety zabierały tam największych herosów. A przejść szukać należało wśród jaskiń i wód. Wiedział to wszystko z pewnością. Wiedział pewnie więcej od niej, ale była skrupulatna, wolne chwilę wypełniała czytaniem o tym, co dla nich było istotne i ważne. A potem po chwilowym, krótkim zawahaniu pociągnęła nogi, które oplotła wokół niego. Przyciągnęła się bliżej, poruszyła chcąc umieścić się wygodniej. Nie zdając sobie nawet sprawy z tego co robiła. Nie miała ani doświadczenia, ani wprawy. Jej ruchy były mniej pewne od tych jego. Chwilami kanciaste, proste, pozbawione zmysłowej kokieterii. Oczy błyszczały już czymś innym. Ich twarze znajdowały się obok. - Już stoisz przed przejściem, mogę ci je dziś pokazać. - powiedziała w jego wargi. Zapewniła go z nie uciekającą pewnością. Czuła całym ciałem, że dziś naprawdę mogą tam dotrzeć. Oboje. Na granice światów, przestąpić przez nią, odnaleźć równiny rozkoszy których wcześniej nie zasmakowała. Nie widziała już nic więcej, nie w tej chwili. - Udajmy się tam. - musiał czuć jak zadrżała na samą skandaliczną myśl na której końcu dostrzegała faktyczne spełnienie. Przysunęła się jeszcze kawałek. Odnalazła jego spojrzenie. - Odsunę dla ciebie kotarę. Wskażę ci drogę. - zachęcała, przekrzywiając lekko głowę, czasem jej warga zahaczała o tą jego. Fale poruszały ich obojgiem, obywając jej nagie ciało. Piersi przyciskała do jego klatki. - Wystarczy tylko jedno słowo. - szumiało jej w uszach, serce obijało się szaleńczo. Chciała jeszcze raz je usłyszeć. Nie dostrzegła tego wcześniej, nie poczuła. Ale to jedno słowo wprawiało ją niemalże w ekstatyczne dreszcze. Nie wypowiedziane tak po prostu. Nie tak zwyczajne. Konkretne. Padającego od niego. Smakowało najwyższą nie znaną jej dotąd kontrolą. Odsunęła się kawałek. Miała wrażenie, że spierzchły jej wargi. Przesunęła po nich językiem. - Powiedz je raz jeszcze. - poprosiła, zażądała, nieprzytomnym głosem. Serce dudniło jej nieznośnie, oddech rwał się nierównomiernie.
Mag Mell, znajdowało się na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło jedno słowo. Nic więcej.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Ścieżka na plażę [odnośnik]08.03.23 23:47
Obserwował jej reakcje, nie kryjąc przy tym swoich – dostrzegając bez trudu odbicie własnej wściekłości w zawziętym spojrzeniu Melisande, wychwytując drżenie w ciężkim od gniewu głosie, patrząc na nią tak, jakby spoglądał w tworzący się na horyzoncie sztorm. Po raz pierwszy odkąd się poznali widział ją taką: pozbawioną opanowania towarzyszącego jej na salonach, prawdziwą, wzburzoną, nagą – odartą nie tylko z szat, ale i z mniej oczywistych masek, wyrzucającą z siebie surowe emocje o ostrych, niewygładzonych dobrym wychowaniem krawędziach. Było w tym coś ożywczego – niespodziewanego i wytrącającego go z równowagi, wydzierającego poczucie kontroli z silnych rąk, które zazwyczaj je dzierżyły, frustrującego, dezorientującego, fascynującego – i rozbudzającego, zmuszającego go do odrzucenia od siebie marazmu ostatnich miesięcy. A chociaż początkowo się przed tym bronił, złością reagując na próby ściągnięcia go na ziemię, to kiedy to się stało – a oddzielająca go od rzeczywistości zasłona opadła razem z materiałem odrzuconej do wody sukienki, poczuł się dobrze. Żywy, zaalarmowany, gotowy do bitwy – jak wtedy, gdy Szalona Selma wpływała na niespokojne, niebezpieczne wody, choć walka, którą miał stoczyć, była zupełnie inna. – Byłaś? – zdziwił się, szukając nieszczerości w jej oczach, ale jej nie znalazł – odpowiedziała mu wyłącznie pewność, determinacja, której nadal nie rozumiał. – Co więc aż tak bardzo chciałaś osiągnąć? – zapytał, co mogło być warte poświęcenia wolności, którą cieszyła się od pierwszych dni na zamku, wepchnięcia w sztywne ramy idealnej żony? Wiedział przecież, że zależało jej na tym wszystkim, nawet jeśli nie był w stanie przejrzeć jej myśli, to nie wierzył, że zamknięta w klatce złotych komnat byłaby szczęśliwa.
Co więc unieszczęśliwiało ją bardziej? Na ułamek sekundy zacisnął mocniej palce na jej nadgarstku, ponaglając ją milcząco, gdy nie odpowiedziała mu na wyraźne ostrzeżenie. Oczekiwał przytaknięcia, jasnej zgody, wycofania się z niedojrzałych planów dotyczących jego kuzyna – ale zadarty wysoko podbródek i wyzwanie czające się w ciemnych tęczówkach wyrażały coś zupełnie odwrotnego. Rozluźnił uścisk, pozwalając jej dłoni opaść, dobrze więc; rozmówi się z nim sam, upewni się, że żadna głupia myśl nie chodziła mu po głowie. – Jeśli nie przez nią – więc przez kogo? – zapytał, zmuszając ją, by na niego spojrzała; nie miał zamiaru pozwolić jej na ucieczkę, nie, skoro już z rozmysłem ściągnęła go tutaj. – Po co były te gry, Melisande? – mówił dalej, domagając się odpowiedzi, pozornie tylko niewzruszony rozzłoszczonym, skierowanym ku niemu spojrzeniem. Po co to było: róża porzucona na liście, służka oczekująca jego pojawienia się w komnatach, enigmatyczne wskazówki; czy nie mogła zwyczajnie powiedzieć mu wszystkiego, co powiedzieć chciała?
Fakt, że próbowała, że nie przeszedł mu przez myśl – nie ignorował jej wszak z premedytacją, choć czasami celowo pozwalał, by jej słowa przemykały gdzieś obok, podczas gdy on sam skupiony był na kwestiach innych, w tamtych momentach sprawiających wrażenie istotniejszych. Nie odgadł, że mogłaby pragnąć jego uwagi, rozmowy, skrócenia ziejącego pomiędzy nimi dystansu, że drogie podarki i typowe dla arystokracji rozrywki mogły jej nie wystarczać. Teraz również się tego nie spodziewał – dopóki kolejne zdania padające z ust Melisande nie zaczęły składać się w całość, z jednej strony niewiarygodne, z drugiej – sprawiające, że ostre rysy jego twarzy nieco się rozluźniły (a może zrobiły to pod dotykiem jej palców, ciepłych, stanowczych). Potrząsnął lekko głową, trochę w niedowierzaniu, trochę w zaprzeczeniu. – Ciągnie mnie w dół – zaoponował, głosem niższym niż przed chwilą, zachrypniętym. Melisande tego nie rozumiała, nie mogła zrozumieć – że istniały w jego przeszłości elementy, których musiał się pozbyć, żeby móc wreszcie zaczerpnąć prawdziwego oddechu; że były wspomnienia, które kropla po kropli przesączały się do teraźniejszości, grożąc także wielkiej, rozciągającej się przed nim przyszłości. Nie zapomniał o wygłoszonej przed laty przepowiedni, która wieściła mu zgubę – a której wszystkie pozostałe części odnalazły już swoje odbicie w rzeczywistości. Nie powiedział o niej nikomu, jedynie raz napomykając o tym w poufnej rozmowie z Deirdre – wtedy i teraz wierząc, że jeśli coś mogło odwrócić zapisany w gwiazdach bieg wydarzeń, to była to potęga darowana Rycerzom Walpurgii przez Czarnego Pana.
Wrócił do niej myślami, gdy opuszki palców musnęły ciągnącą się wzdłuż skroni bliznę; jego własne słowa, powtórzone przez Melisande, zdawały się mieć inny wydźwięk, głębszy, mniej oczywisty. Chciała go poznać? Dlaczego? Pytanie zatańczyło na jego wargach, nie odnalazło jednak na nie drogi, bo w którymś momencie zorientował się, że on również chciał poznać ją. Dowiedzieć się, skąd brała się ta drzemiąca w smukłym ciele siła, i na jakich historiach zbudowana była odwaga, z którą tego dnia spoglądała na niego raz po raz, dumnie krocząc do przodu w chwilach, w których inni już dawno by się wycofali. Zamilkł na parę długich sekund, przyglądając się jej w milczeniu, ważąc na języku słowa; czując, jak napięcie znika z jego mięśni razem z wibrującym w nich niedawno gniewem. Jak się jej to udało, czy rzuciła na niego urok? Nie był pewien, nie wiedział też, czy mu to przeszkadzało – bo chyba wolał pod nim tkwić, niż pozwolić jej się odsunąć, zrezygnować z bliskości przylegającego do niego ciała, oddechu zatrzymującego się na jego twarzy. Wspomnienie o pokonanym smoku wywołało u niego rozbawienie, ale też falę innych doznań mknących wzdłuż kręgosłupa; uśmiechnął się, mimowolnie, nieświadomie, prawie muskając przy tym jej wargi, zawieszone o milimetry od jego własnych. Nie wiedział, czy żartowała, czy naigrywała się z niego, nie powstrzymało to jednak jego wyobraźni, podsuwającej mu wizję Melisande mierzącej się z ziejącą ogniem bestią. – Ta historia – odezwał się, zniżając głos do szorstkiego szeptu – na pewno by mi się spodobała – stwierdził, bez cienia wątpliwości. – Możemy się nimi wymienić – zaoferował, żartobliwe nuty zadrżały na krawędziach głosek tylko na ułamek sekundy, zaraz potem gasnąc. Bo tak naprawdę – nie żartował wcale, wprost przeciwnie, w niebezpośrednich słowach przystawał na jej warunki. Może chciał, może przekonała go wizja rozmów toczonych w półmroku komnat, a może zwyczajnie dotarł do punktu, w którym nie był w stanie odmówić jej już niczego – otumaniony zapachem jej skóry, oddechu, długich włosów łaskoczących ramiona. Na pytanie zawieszone w dusznej od oddechów przestrzeni nie udzielił jej odpowiedzi, nie wiedząc jeszcze, jak powinna brzmieć ta prawdziwa; czy mógł – zawierzyć jej, podzielić się skrywanymi od lat sekretami, ciężarem przygniatającym klatkę piersiową? I czy naprawdę musiał? Jakkolwiek mocno nie tonąłby w odmętach przeszłości, Melisande w jakiś sposób zdołała wyciągnąć go na powierzchnię – nawet jeśli tylko na moment, na parę przyspieszonych uderzeń serca, to w tej jednej chwili był tylko tutaj: stał na piaszczystym dnie oboma nogami, pewne, czując pod sobą solidny grunt, jedynie odrobinę kołysany uderzającymi w nich falami. Oprócz nich dookoła nie było nikogo, żadne widziadła nie czaiły się na krawędziach pola widzenia, nie było ich nawet w jego myślach – cudownie pustych, wspaniale rozproszonych.
Postawiony z rozmysłem krok miał odebrać jej część kontroli nad sytuacją, przeważyć jej szalę na jego stronę; uśmiechnął się z satysfakcją w reakcji na ciche zająknięcie, na chaotyczność padających z ust Melisande zdań. Po części miała jednak rację, on również przysięgał – tamtego dnia lekko, bez namysłu, nie czując wagi wypowiadanych słów, dzisiaj wybrzmiewających w jego pamięci zupełnie inaczej. – Dobrze – zgodził się, przesuwając wargi wzdłuż jasnej, pokrytej gęsią skórką szyi, mógł zawalczyć o jej lojalność; dzisiaj, teraz, później – jak tylko będzie chciała. – Yhm – przytaknął, obdarzając ją kolejnymi pocałunkami, wędrując w stronę odsłoniętego obojczyka, ramienia, wracając do krawędzi żuchwy i delikatnego miejsca tuż pod uchem, nie do końca świadomie wychwytując jej rwący się oddech, dłonie przesuwające się po jego plecach, nagle poirytowany, że wciąż miał na sobie koszulę. – Nie ma – zgodził się, znał przecież historie – wychował się na nich, wyrósł na legendach o własnym dziedzictwie, nie raz i nie dwa pozwalając, by rządziły jego decyzjami, motywami, by ganiały go po siedmiu morzach; znajome nazwy wypowiadane głosem Melisande brzmiały jednak inaczej, kreśląc w jego umyśle obrazy zupełnie inne od tych, które towarzyszyły mu na co dzień. – Ale opowiedz mi. Mów do mnie – dodał, unosząc wzrok, kiedy mu umknęła, odchylając się do tyłu. Skrzyżował z nią spojrzenie, dopiero teraz dostrzegając szkarłat zdobiący policzki, czując rozpalający wnętrzności gorąc, niemożliwy do schłodzenia przez otaczającą ich wodę. Kojarzyła mu się z syreną, piękną i groźną, gotową w chwili nieuwagi pociągnąć go ku zgubie, lecz nie przeszkadzało mu to ani trochę; nogi oplecione ponad biodrami zupełnie odebrały mu jasność myśli, sięgnął dłońmi jej ud, przyciągając ją bliżej, bardziej – resztkami silnej woli powstrzymując się, żeby nie wziąć jej tu i teraz, nie będąc jednak w stanie opanować nagłości ruchów, chaotyczności myśli. W słodkim amoku nie zauważał nawet niezręczności jej gestów, w tamtym momencie była dla niego idealna – a może była taka zawsze, a on pozostawał jedynie zbyt zaślepiony, żeby to zauważyć.
Wypowiadane przez Melisande słowa prawie popchnęły go na krawędź, tak, tak, tak – słyszał we własnej głowie, milczące przytaknięcie odpowiadało na każde jedno, a może wcale nie milczał – może szeptał je wprost w jej wargi, w którymś momencie podążając za lekkim jak powietrze muśnięciem i przyciskając mocniej usta do jej ust, kradnąc jej pocałunek, najpierw jeden, później kolejne. Gwałtowne, głodne, wypełnione pragnieniem i pożądaniem, inne niż dotychczas; jedną dłonią wciąż przytrzymywał ją przy sobie, drugą przesunął wzdłuż jej pleców na szyję, palce wplatając we włosy, przyciągając do siebie, językiem przesuwając po jej wargach – dokładnie w miejscu, które przed chwilą musnęła własnym. Wiedział, że powinien ich powstrzymać, przerwać ten niezwykły taniec, zaprowadzić Melisande do komnat – ale rozwaga nie była nigdy jego mocną stroną, a myśl o tym, że ktoś mógłby spoglądać na nich z zamkowych okien (zwłaszcza, że mógłby robić to przeklęty Casworon), z jakiegoś powodu wzbudziła w nim jedynie satysfakcję. – Tak – tym razem wypowiedział prosto w jej usta, przesuwając błądzące po jej ciele palce na wewnętrzną stronę uda, sięgając jej. – Proszę – powtórzył, odpowiadając na jej prośbę; nie przywykł do dobrowolnego oddawania kontroli, jej jednak zdecydował się ją pozostawić, akceptując, że w pewien sposób ją wywalczyła – na chwilę, na moment, na jeszcze parę gwałtownych, rozbrzmiewających w jego uszach uderzeń serca. – Proszę – powiedział znów, z większą nagłością w wypychanych spomiędzy warg głoskach – teraz chyba naprawdę prosząc, nie będąc w stanie zastanowić się nad tym, w którym właściwie momencie znalazł się na jej łasce.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ścieżka na plażę [odnośnik]09.03.23 23:02
- Byłam. - potwierdziła z tą samą niegasnącą pewnością i szczerością. Był inteligentny i musiał zauważyć, że ona też była. Jeśli nie wcześniej, to teraz. Tristan ją kiedyś pytał. Pytał o inny rodzaj ryzyka. O odebranie czyjegoś życia. Ale w drodze do majaczącego na horyzoncie celu, nie była oszczędna w środkach. Okres bezsensownego buntu miała za sobą już dawno. Ale czyny były też formą przekazu i formą niesionej informacji. - Dokładnie to, co osiągnęłam. - odpowiedziała mu, duma i pewność nie nie opuściły jej lekko zmrużonych oczu którymi spoglądała ku niemu. Na wypowiedziany głośno i zwerbalizowany zakaz odpowiedziała mu jedynie ciszą i wyrazem twarzy. Jej usta drgnęły, wykrzywiając się w dół kiedy ścisnął jej nadgarstek mocniej. Poczuła ból milczącego ponaglenia. Nie spojrzała w tamtą stronę, wciągnęła powietrze przez nos rozchylając odrobinę wargi. Nie wypuszczając z nich nawet słowa. Nie uciekając wzrokiem, nie przepraszając za wypowiedziane słowa, nie truchlejąc pod roztaczanym nad nią gniewem. Zawiesiła tą groźbę z rozmysłem i zamiarem. Namalowała ten obraz nie bez powodu. Chciała by ta myśl została mu w głowie. Domagała się atencji, którą powinna otrzymać. Spełnienia obowiązku, który leżał też na jego barkach. Ale nie był konieczny. Mogła poradzić sobie sama, prawdę skrywając pod kotarą. Odwróciła spojrzenie, wyrzucając kolejne słowa. Spoglądając na horyzont. Zacisnęła usta kiedy zadał pierwsze pytanie. Zmarszczyła mocniej brwi. Wściekłość ją obejmowała. Pozwoliła odwrócić swoją głowę. Nie siłowała się z nim, bo nie miało to sensu. A ona też, mimo wszystko, chciała by jej wysłuchał. Ale wzrok jej nie zelżał. Po drugim pytaniu na kilka długich oddechów pozwoliła by otoczyła ich cisza. Jakby ważyła słowa, jakby zastanawiała się, czy powinna powiedzieć mu wszystko co myślała. Spojrzała na chwilę w bok, a potem zdziwiła się że w ogóle się nad tym zastanawia. Nie musiała, nie powinna. Wróciła wzrokiem do niego.
- Przez ciebie, Manannanie. - prawie warknęła, niezadowolona, że nadal musiał pytać. Że nadal nie widział tego, co próbowała mu pokazać. - Chciałam żebyś podążył ścieżką, którą wytyczyłam. Żebyś znalazł się tutaj. - żeby pojął, że na jej drodze cel uświęcał środki. Że zrobiła to bo tego wymagała sytuacja. - Musiałam pokazać ci grunt na którym powinieneś stanąć, bez względu na cenę. Zastanów się czy powinieneś iść tą ścieżką dalej w taki sposób. - walczył dla dobrej sprawy. Walczył o ziemie, które teraz należały i do niej. Ale zatracał się, tracił skupienie. Widziała nocne światło wymykające się na wspólny taras padające z jego komnat. Widziała zmiany, pogłębiające się sińce pod oczami. Wiedziała, że pracował, ale - choć może i dobrej wierze - ściągnął z jej braków ciężar, którym chciała być obarczona. Musiał odnaleźć równowagę, której brakowało. I bezwzględnie, musiał znaleźć czas dla niej. Ostatnio nie chciał jej żadnej - Tylko pozornie ofiarowałeś mi wolność. Tak naprawdę wręczyłeś mi samotność i bez refleksji uznałeś że powinnam się z niej cieszyć, potraktowałeś jak nieopierzoną trzpiotkę której do zadowolenia wystarczy kilka złotych filiżanek i prezentów. Odsunąłeś mnie od siebie jakbyś znudził się tym co zobaczyłeś, odsunąłeś od spraw ważnych, porzuciłeś nawet obowiązek który splótł nas razem. Dostrzegam więcej, niż ci się wydaje. Nie chcę takiego życia, jakie mi zaprezentowałeś. Żadna z konsekwencji nie zamknie ust mi. Żadna klatka mnie nie uwięzi. List który znalazłam, był kroplą, która przelała czarę. - była naiwna? Może. Przed swoimi oczami, przed własnym nosem jej brat miał żonę i kochankę. Ale ona nie była Evandrą. A może rozpaczliwie obawiała się podzielić ten sam los, choć nie przyznałaby tego głośno. Wcześniej myślała, że wieść o czymś podobnym we własnej sprawie przyjęłaby ze spokojem. Pogodziłaby się z tym. Ale czas i to co stało się ostatnio zweryfikował wszystko bez jej zgody. - Ostatni mężczyzna który mnie znieważył i który mnie nie docenił skończył na mojej łasce. Ty jesteś winien jedynie drugiego, dlatego oferuje ci szansę. Jeśli zależało ci na miałkim pionku, który będzie przytakiwał ci za każdym razem to los sobie z ciebie zadrwił. Oczekuje szacunku, który mnie ukontentuje. Nie jego marnej imitacji. Jestem Melisande Nesle Rosier, córa Mahaut, siostra nestora potężnego rodu. Mogę wykorzystać swój intelekt dla ciebie, jak wykorzystuje go dla niego, albo użyć go przeciwko tobie. - przyciągnęła go ku sobie, ze złością wskazując tego, czego musiała się podjąć, pytając o to, kim właściwie był. Jakim powinna go widzieć, jeśli sam twierdził, że nie był ślepcem i głupcem a pozwalał by siła, którą trzymał teraz w rękach leżała kurząc się gdzieś z boku. Oddychała ciężko, wytrącona z równowagi z porzuconym, tak znajomym jej rozsądkiem. Doprowadził ją do desperacji. Ale w końcu - w końcu zaczął mówić. Odpowiadać. A to co powiedział, odsunęło złość na chwilę, złagodziło ją trochę. Zabrnęła już za daleko by się wycofać. Dorzuciła na stół kolejne karty, wypowiedziała żądania - a może nadzieje. Chciała partnera. Kogoś komu mogłaby zaufać tak, jak ufała Tristanowi. Kogoś za kim skoczyła w ogień i kto skończyłby w niego za nią. Nie powinna się tak uzewnętrzniać. Powinna inaczej to rozegrać - wiedziała że tak. Nie wyjawić wszystkiego o sobie, nie pokazać się całkiem, zachować możliwie bronie, na kolejne walki, ale ostatnie miesiące trwała w stanie stagnacji, czekając, dając mu czas by się przebudził. By w końcu ją zauważył. I z każdym dniem zdawał się odleglejszy, niczym statek niknący na horyzoncie. Aż w końcu dotarła do punktu, w którym uznała, że może zostawić mu tylko jeden wybór - spróbują wędrować razem, albo uczyni z jego życia piekło. Ale to co mówił, znaczyło że chociaż chciał spróbować. Musiało, prawda? Zmarszczyła odrobinę brwi - ale nie w złości w strapieniu - przesuwając tęczówkami po jego twarzy. Nieśpiesznie ją badając w półmroku, oświetloną przez kometę nad nimi. Był tak blisko, że mogła dostrzec każde załamanie. Nierówność. Chciała mu powiedzieć, by wyciągnął rękę do przyszłości. Zacumował w teraźniejszości. Zapewnić, że wyciągnę go, że nawet przeszłość nie zabierze tego, co należy do niej. Ale nie powiedziała żadnych z tych słów. W jakiś sposób rozumiała ciężar przeszłości. Od śmierci Marie, nie tańczyła tak jak wcześniej. Oboje nieśli więc swoje demony, na razie osobno. Nie śpiesz się, Melisande. Upomniała samą siebie. Bo chciała więcej. Teraz w końcu, po miesiącach ciszy, chciała by zalał ją potokiem informacji. Tych ważnych i błahych. Ale czy nie byli w jacyś sposób podobni? Czy nie wyczuwszy pewności po drugiej stronie, sami nie umieli jej darować? Czy jako kobieta, jako żona, nie powinna pokazać mu, że o niego zadba? Czy to on pierwszy powinien przekonać ją, że zapewni jej bezpieczeństwo? Nie wiedziała, dzisiaj zaryzykowała mając świadomość, że może wstawić jej w okna kraty. Że może nie chcieć od niej niczego. Że nie było miejsca dla niej w jego już kompletnym życiu. Uniosła rękę, przesuwając palcami po bliźnie. Czekając, czując jak trwoży jej się serce wypełnianie przez otaczając ich ciszę. Jak wypada jej z rąk to, co zdawało jej się na chwilę złapać. Ale uśmiech rozciągający jego wargi pozwolił jej odrobinę odetchnąć. Jej uśmiech się pogłębił w odpowiedzi na ten jego. Usta zahaczyły o siebie na krótką chwilę zanim odsunęła głowę lekko, przekrzywiając głowę. Uniosła łagodnie brew, ogniki zapaliły się w jej spojrzeniu.
- Ma wszystko to, co posiadają dobre historie. - zapewniła go nie rozwijając nic więcej w tym temacie. Ale to kolejne zdanie sprawiło, że obiło jej się serce. Przesunęła rękę, zasuwając mu za ucho kosmyk włosów. - Chętnie je wymienię. - zgodziła się nie czekając, nie zastanawiając się nad odpowiedzią. Chciała by sam opowiedział jej o sobie. Nie by poznawała go z zasłyszanych przy stole historii, superlatyw padających z ust Imogen na osobności. Postawiła więc niepewny krok dalej. Zaryzykowała, jednak tym razem nie otrzymała odpowiedzi.
- Rozumiem. - szepnęła, choć nie ukryła zawodu, który wykwitł na zgłoskach. Może odkryła się za bardzo. Pokazała zbyt wiele kart? Ale teraz było już za późno, by zabrać je ze stołu. Uznała że szczerość, będzie najlepszą taktyką. Poruszała się na razie po omacku i było to niewygodne, niepewne - w jakiś sposób nowe. - Zajmę się nią, kiedy pojmiesz, że mogę być portem którego nie szukałeś. - bo mogła być dla niego domem. Ale nie mogła poddać się euforii, wzlecieć zbyt wysoko, zaangażować się nierównomiernie. Bo to uczyniłoby ją słabą. Słabą i podatną.
Wytrącił ją z równowagi. Z rozmysłem - choć nie była pewna, czy wiedział, że kolejnym krokiem to zrobi, czy po prostu chciał ją pchnąć dalej by pokazać, jak łatwo mógłby ją utopić. Jej palce zacisnęły się, ale asekurował ją sprawnie. Zezłościła się znów. Ale kolejne gesty, przewróciły jej myśli. Wywróciły kolejności, jedynie pozostawiając słabą wspomnienie postanowień, które chciała jeszcze wygłosić.
- Dobrze. - powtórzyła cicho za nim, odchylając lekko głowę, przesuwając rękę na jego kark. Rozciągając odrobinę usta na skąpe przytaknięcie. Smakując odczuć nieznanych wcześniej na zlewające się z szumem fal proszę. Czemu nie czuła tego wcześniej? Na razie poznawała, zaskoczona, onieśmielona myślami i pragnieniami które pojawiały się w jej głowie. Odsunęła się trochę, wypowiadając pierwsze ze zdań, łapiąc jego spojrzenie. Piękny, prawdziwy uśmiech rozciągnął się na jej twarzy, kiedy kazał mówić jej dalej. Oczy zalśniły w mroku. - O twoich własnych królestwach? - przekrzywiła lekko głowę, figlarnie podciągając kącik ust z zadowoleniem. Ale nie potrzebowała, żeby jej odpowiadał, nie czekała. Przyciągając się po chwilowym zawahaniu, bez pytania owijając wokół niego nogi. Nie spodziewając się tak silnej reakcji. Tak mocnej, gwałtownej. Wyrywającej z jej ust zduszone powietrze. Krótkie niekontrolowane mruknięcie. Kiedy przyciągnął ją bliżej. Jej ciepły oddech zatańczył na jego policzku. Przesunęła się bliżej jego ucha. - Wejdziemy tam na chwilę, która zostanie z tobą na wieczność. - mówiła więc dalej, tak jak tego chciał. Jej dłonie przesunęły się, dziś nie była tak bierna, trochę bardziej wprowadzona, ale niezmiennie niepewna. Nie wiedziała skąd brała się pewność, co podrzucało kolejne słowa. Porzuciła rozsądek, porzuciła logikę i analizę, wędrowała od słowa, do słowa, od gestu do gestu. Cofnęła trochę głowę, ale nie przesunęła jej przed niego, ledwie odwróciła w jego stronę. Ręce przeniosły się naprzód poszukując nieśpiesznie guzików. - Zakradniemy się w sposób, którego nie znałeś. - którego nie znała i ona. A może on wiedział już wszystko. Widział cały świat, przepłynął wiele mórz. Z pewnością wziął kobiety przed nią i ta myśl drażniła ją strasznie. - Sposób, którego może doznać tylko ten, mianowany na herosa. - wypowiedziała w kącik jego ust, odciągając mokrą koszulę od jego ciała. - Obdarzę cię siłą. - obiecała, składając kolejny krótki pocałunek. Wcześniej pozostawała bardziej bierna, może zawstydzona, może podążając za myślą, że powinien ją wziąć wedle własnych upodobań. Jej dłonie przesuwały się po nim, ale chyba bardziej by sprawić mu przyjemność, niźli go poznać. Teraz, dzisiaj, naprawdę tego chciała. Mówiła, dalej, przesuwając głowę znów przed niego, by móc patrzeć, widzieć, czuć to wszystko. Kusiła go - a może starła się bardziej po raz pierwszy w życiu, uciekając przed myślą, że może być coś, czego nie potrafiła zrobić idealnie. Nawet nie zauważała, że fale, które w nich uderzały pomagały jej, przysuwając ciało, zahaczając wargi, przesuwając biodra i odsuwając je.
Działało. Zrozumiała w krótkim przebłysku świadomości kiedy ją pocałował. Tak inaczej niż wcześniej. W sposób, który wstrząsnął nią, uderzył nagle, wplotła palce we włosy na jego karku. Niedbale, byle tylko został blisko. Serce wygrywało jej melodię nieznanych wcześniej dźwięków. Ciało zalewało czymś, czego nie poznała wcześniej. Doprowadzał ją do obłędu, ruchem ręki pozostawiająca po sobie gorącą ścieżkę, językiem, który bezwstydnie zatańczył na jej wargach. Nie przestawała jednak mówić, składać obietnic, zachęcać, była szczodra w obdarowywaniu go tym, o co prosił.
Tak było w jakiś sposób rozczarowujące. Nie niosło z sobą tego samego ładunku, na który czekała, którego potrzebowała, którego łaknęła - w którym momencie ten głód się w niej zalęgnął? Czy od samego początku była tak niepoprawna? Nie wiedziała i kiedy rozczarowanie ostudziło ją trochę, kiedy zastanawiała się w tych ułamkach sekund nad kolejnym krokiem jego palce odnalazły przejście, a usta wypowiedziały kilka zgłosek, zamarła całkiem. Pozornie, bo czuła że to tylko odchodząca fala, która zaraz obije się o brzeg. Na jedno uciążliwe bicie serca, po którym rozlała się po niej rozkosz tak słodka - rozchodząca następującymi po sobie falami jednakich słów - że utrzymanie się zmysłów zdawało się sprawiać ból. Ale chciała więcej, to co czuła, jak sądziła, było jedynie preludium to tego, czego mogła dotknąć. Łapała powietrze zaskoczona, zadowolona, upojona ekstatycznym wręcz wyznaniem przytknęła czoło do jego warg. Biorąc wdech w płuca, mimowolnie zaczynając poruszać ciałem. Najpierw potaknęła głową. Czując ostry zarost na czole, poruszyła nią, w końcu się odsuwając. Jej dłonie przesunęły się, łokcie znalazły trochę nad ramionami, a palce wplotły przy czubku głowy. Jedna z dłoni przesunęła się po jego policzku.
- Dobrze. - szepnęła, ale trudno było stwierdzić, czy chwali go za spełnienie jej żądań, czy zgadza się spełnić jego prośbę. Może jedno z dwóch, może oba jednocześnie. Jej usta rozciągał uśmiech, odrobinę nieobecny, całkowicie niepoprawny. Upojony ale jednocześnie rozświetlony, jakby wcześniej sama miała zamknięte oczy. - Chodź, poprowadzę cię. - zaprosiła go, wyszeptując słowa w jego wargi. Po raz pierwszy inicjując pocałunek z własnej woli. Zarzuciła wokół niego jedną z dłoni. Drugą przesunęła na tors, rozluźniając trochę kostki. Odsuwając się osuwając odrobinę, by zrobić sobie miejsce. - Nie wybiegaj przede mnie. - powiedziała mu w wargi, musnęła je lekko nie zatrzymując dłoni. Jej oddech rwał się w ekscytacji, której nie czuła nigdy wcześniej. Skandaliczność sytuacji i smak kontroli odbierały jej rozsądek. - Nie strać mnie z oczu. - poleciła mu jeszcze, nakierowując go na wejście na ścieżkę, która miała pokazać mu nowy świat. Pozwoliła mu wejść. Zamierając na dwa, nierówne uderzenia serca po których jej po jej ciele przeszedł dreszcz, wzięła rwący się wdech. Odsunęła się docierając na sam koniec jego świadomości, na którym zawisła na chwilę, i opadła ku niemu, kiedy fala pociągnęła ją ze sobą. Przyciskając się do niego mocno, zaciskając palce, wbijając paznokcie, poruszając na sam koniec raz biodrami, nim odsunęła się ponownie, niespiesznie, powolnie. Morze prowadziło jej ruchem, fale wyznaczały tempo, którym się poddała. Drżała raz za razem, czując rosnącą przyjemność. Poczuła jak zaprzecza fali, przysunęła się bliżej. - Nie. - szepnęła sięgając po jedną z dłoni, by podciągnąć ją wyżej. - Tak tam nie dotrzesz. - mruknęła mało przytomnie w jego ucho. Nie rozwierając powiek. Czując że zaczyna ją tracić. Zaprzestając na chwilę, ale nadal pozostając z nim. Przesunęła wargi na jego policzek składając tam krótki pocałunek. Przesuwała usta dalej w kierunku jego warg. Poruszyła znów biodrami. - Cierpliwości. - szepnęła w jego usta, nie mając pewności, zawierzając uczuciom. Przesuwając ręce na jego twarz, przyciągając jego czoło do swojego, powracając do tego, co przerwała, do rytmu, który łatwo było odnaleźć. Tam chwila trwała wieczność, tu wieczność była chwilą. Jej puls przyśpieszał, oddech wymykał się z drżących warg. Kiedy znajdowała się przy nim jej dłonie zaciskały się mocniej, błądziły wygłodniałe, zostawiły ślady kiedy przyciskała się do niego wkładając w to całą siłę. Pozwalała by stawiał na ścieżce pewne, długie kroki - a może wytyczała je mu sama - Chodź ze mną.- szepnęła nieprzytomnie, nie miała pojęcia ile minęło, Ile fal ich obmyło. Jak długo wędrowali, może właśnie chwilę - a może całą wieczność. Nie widziała nic poza nim. Nie słyszała wiele ponad szum fal i dźwięk oddechów, które zamiast się mieszać, nabrały jedno tempo. Zapomniała czym jest świat. Bo właśnie po raz pierwszy pojmowała czym jest prawdziwa przyjemność. Tak mocna, tak dosadna, że aż nieznośna do utrzymania. Dotarli do bram, uchyliła je, bezwstydnie przekroczyła pierwsza. Jej ciało porwały emocje, rzucając nią niekontrolowanie, wyginając plecy kiedy wszystko w niej wybuchło wiedziała jedno - nie kłamała. - Chodź do mnie, do Mag Mell. - szepnęła podskórnie czując, że nie jest daleko.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Ścieżka na plażę [odnośnik]25.03.23 21:02
Dokładnie to, co osiągnęłaś? – powtórzył za nią, wyginając usta w wymuszonej kpinie; nie chcąc, nie mając zamiaru przyjąć do wiadomości, że przyszedł do niej jak po sznurku, że wytrącenie go z równowagi i przyciągnięcie na tę plażę było od początku do końca jej planem. Nikt nie miał nad nim takiej władzy, już nie – przeszłość pokazała mu cenę podobnej zależności, jeden fałszywy krok niemal kosztował go utratę wszystkiego: okrętu, załogi, honoru. Życia również, choć o tym na ogół nie myślał, woląc skupiać się na ciekawszych elementach opowiadanej po wielokroć historii o własnej ucieczce z bezludnej wyspy. Musiał nauczyć się czegoś na tych błędach, Melisande była inteligentna – ale on również nie był głupcem. – Obnażenie się przed połową zamku? Zapewnienie służbie okazji do spekulacji o twoim szaleństwie? – Wymieniał, ani na moment nie odrywając spojrzenia od jej tęczówek, nie uginając się pod iskrzącym w nich gniewem. Zgadywał, nie miał pojęcia, czy ktokolwiek poza nim widział jej wędrówkę ku morzu, zamek wyglądał na uśpiony – ale ona również nie mogła mieć co do tego pewności. Część służących zapewne nie spała, dopiero teraz – po zmroku – zaczynając pracę; zacienione okna nie oznaczały, że nie stała w nich żadna sylwetka, a plotki miały w zwyczaju nieść się korytarzami niczym szatańska pożoga. Czy mu to przeszkadzało? Czy przejmował się opinią innych? W tamtym momencie – jeszcze nie wiedział, skupiony wyłącznie na chwili obecnej, na bliskości nagiego ciała Melisande, na jej słowach tnących powietrze; rozerwany pomiędzy pragnieniem popchnięcia jej w morskie odmęty, udzielenia lekcji posłuszeństwa, a palącą potrzebą zamknięcia jej ust w zupełnie inny sposób. Skłamałby mówiąc, że nie zyskiwała właśnie w jego oczach, cenił sobie odwagę i stanowczość, szanował też tych, którzy ośmielali się wyjść mu naprzeciw, w pogardzie mając tchórzy potakujących mu z przestrachem; a jednocześnie – coś w jej uporze, w zadartym butnie podbródku, w imieniu padającym z jej ust, doprowadzało go do szału. – Którą wytyczyłaś – powtórzył za nią, mrużąc ostrzegawczo oczy, pochylając się niżej. – W taki sposób – czyli w jaki? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Mówisz o rzeczach, o których nie masz pojęcia, Melisande. Nie postawiłaś nawet jednego kroku na tej ścieżce, mojej ścieżce – a wydaje ci się, że wiesz lepiej ode mnie, jak po niej stąpać – wytknął jej. Po części – niesprawiedliwie, to nie była jej wina, że odsunął ją od siebie, ani że zdecydował się w samotności mierzyć z konsekwencjami ostatnich wydarzeń i podjętych decyzji – ale do tej pory nie widział powodu, dla którego miałby postąpić inaczej. Odsłanianie własnych słabości przed innymi, zwłaszcza przed ludźmi znajdującymi się blisko, nie miało prawa skończyć się dobrze – i nigdy nie było dobrym pomysłem. Wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek.
Wyprostował się mimowolnie, gdy kolejne słowa popłynęły między nimi; zacisnął zęby słysząc wypowiedziane przez nią imię i nazwisko, jej własne – nie to, które przyjęła w dniu ich ślubu. Zawoalowana groźba upadła we wzburzone już morze jak ciężki kamień, sprawiając, że przytrzymująca ją w talii dłoń drgnęła, silnym ruchem przyciągając Melisande bliżej. W wysuwanych oskarżeniach mogła i mieć rację, ale w swojej śmiałości stąpała po cienkim lodzie, który mógł w każdej chwili załamać się pod nią, wciągając ją w lodowate odmęty. Czy zdawała sobie z tego sprawę, czy naprawdę – zgodnie z tym, co twierdziła – była świadoma ryzyka? – Uważaj – wypowiedział cicho, prawie wyszeptał – nie jestem żadnym z tych, którzy starali się o twoją rękę wcześniej. Ja również nie będę twoim miałkim pionkiem, Melisande. Możesz mieć wszystko to, czego pragniesz, ale nie, jeżeli będziesz działać przeciwko mnie. – Tego – tolerować nie miał zamiaru, był Traversem; kapitanem własnego okrętu, potomkiem Króla Rybaka, odznaczonym Rycerzem Walpurgii. W niedalekiej przyszłości miał osiągnąć jeszcze więcej, był tego pewien, zawierzył obietnicom szeptanym do ucha od bitwy w mugolskim forcie; głośniejszym nawet niż echa dawnej przepowiedni. – Zastanów się dobrze, zanim wypowiesz mi wojnę – twój intelekt powinien podpowiedzieć ci, że toczenie jej na moim terenie nie będzie dla ciebie proste. Mogłaś oczarować pokojówki i kucharki, ale jesteś tu zaledwie od paru miesięcy, podczas gdy ja urodziłem się i wychowałem na tym zamku. Nie chcesz wiedzieć, jaki los spotkał ostatniego człowieka, który próbował zbuntować moją załogę – wycedził przez zaciśnięte zęby, po raz pierwszy ośmielając się wspomnieć o Earwynie. Bunt na Szalonej Selmie był częścią historii, którą w opowieściach zawsze pomijał, paskudną skazą na przeszłości; zbrodnią pomszczoną ale niezapomnianą, ciągnącą się za nim do dzisiaj – a tego wieczoru rozbudzoną przez Melisande.
Ku jej, czy ku jego zgubie? Nie potrafił zdecydować, rozgraniczyć już tego, które z nich o co tego dnia walczyło; nie wiedział też, co kazało mu częściowo odpuścić – czy były to mgliste słowa o przeszłości, nie tylko jego własnej, ale i też tej należącej do Melisande – czy dotyk jej dłoni przesuwającej się po jego twarzy, po pokrytej bliznami skórze. Nachylił się ku jej palcom bezwiednie, mimowolnie, podążając za nimi – żałując, że nie mógł usłyszeć jej myśli w sposób prawie widoczny przebiegających pod oświetlonym blaskiem komety czołem, uzewnętrznionych jedynie subtelnie zmarszczonymi brwiami i ledwie zauważalnym, niemożliwym do odczytania błyskiem w spojrzeniu. Melisande myliła się w swoich domysłach, jego życie nie było kompletne – odkąd świadomie i z rozmysłem pozbawił się równego sobie partnera, towarzysza, przyjaciela – decydując się, że nie mógł i nie chciał zaufać już nikomu więcej. To, co mu proponowała, wizja przyszłości, jaką przed nim roztaczała, kusiła go niczym najpotężniejszy artefakt, najcenniejszy skarb ukryty poza krawędzią mapy – doświadczenie podpowiadało mu jednak, że była to ułuda, obietnica zbyt piękna, by mogła okazać się szczerą i prawdziwą. Mimo to – tym razem pozwolił sobie na porzucenie ostrożności, na zanurzenie się w chwili; niezwykłej nie tylko dzięki niecodziennemu światłu płonącej na niebie gwiazdy, odbijającemu się w tysiącu zmarszczek na otaczającej ich wodzie. Uniósł ku niej wzrok na moment, jeden przyspieszony oddech, by zaraz potem powrócić nim do Melisande; Ramsey twierdził, że pojawienie się komety zwiastowało nadejście wielkiego niebezpieczeństwa – i myśląc o tym teraz, w zupełnym oderwaniu od serii zdarzeń, które już za sobą pociągnęła, nie potrafił powstrzymać rozbawionego, wypływającego na usta uśmiechu.
Rozchylił wargi, chcąc powiedzieć coś jeszcze na temat dobrych historii, ale zaskoczony niespodziewanym gestem, szczupłymi palcami muskającymi płatek ucha, zamilkł – nie wiedząc, dlaczego serce zabiło mu nagle mocniej, a na gardle zacisnęła się niewidzialna obręcz. Przełknął ślinę, przekrzywiając nieznacznie głowę. – Dobrze więc – zgodził się, głosem nieco bardziej zachrypniętym niż jeszcze przed chwilą. Rozczarowanie przelewające się między głoskami mu nie umknęło, nie był jednak pewien, czy powinien postarać się je zniwelować, malując przed Melisande obraz, który mógł się nigdy nie ziścić. – Skąd wiesz, że jakiegoś potrzebuję? – zapytał, ani nie zaprzeczając ani nie potwierdzając jej słowom; z uniesionych ku niemu oczu starając się wyczytać odpowiedź – czy tego naprawdę chciała? Być dla niego przystanią? Czy oczekiwała, że on zostanie dla niej tym samym? Musiała rozumieć, że nie; stateczność i stabilność nie leżała nigdy w jego naturze, a chociaż teraz wojna przygnała go na ląd, zmuszając do zarzucenia na dłużej przytrzymującej go w Anglii kotwicy, to przecież było jedynie kwestią czasu, nim wiatry poniosą go na morze, do nieodkrytych jeszcze krain. Był Traversem z krwi i kości, zapuszczenie korzeni na rodowych ziemiach nie było mu pisane; miał zginąć jak jego przodkowie, w oceanicznym sztormie albo morskiej bitwie, goniąc za nieznanym.
Nic nie mogło go tu zatrzymać – nawet ona, nawet ciche, zaskoczone westchnięcie, które wymknęło się spomiędzy jej warg, kiedy z jego winy straciła grunt pod stopami. Nawet dłoń przesuwająca się wzdłuż jego karku, pozostawiająca za sobą wilgotny ślad spływających za materiał koszuli kropli, nawet powtórzone jak echo dobrze. Nawet piękny, niecodzienny uśmiech rozjaśniający jej twarz.
Nawet..?
Uśmiechnął się, odpowiedź zatańczyła na jego wargach, naszych królestwach – chciał powiedzieć, zaprzeczając sam sobie, wywieszając białą flagę, ale (na szczęście?) nie zdążył tego zrobić, bo bliskość Melisande, jej nogi na jego biodrach, nagie piersi przylegające do klatki piersiowej, skutecznie wyczyściły jego umysł ze wszystkich myśli. Wstrzymał oddech, najpierw mocno wciągając powietrze do płuc, przyciągając ją do siebie bliżej, nachylając się w milczeniu, nie odzywając się już – zamiast tego wsłuchując się w jej słowa, gdy spełniła jego prośbę, słodkim, zniżonym do szeptu głosem kreśląc przed nim miękkie obrazy, sprawiając, że na parę cudownych chwil zniknęło wszystko wokół: i zamek za jego plecami, i złowrogi, rozlewający się wokół blask komety, i kamienista plaża, i przesypujący się pomiędzy palcami piasek. Istnieli tylko oni – i morze oblewające ich ze wszystkich stron, czasami groźne, dzisiaj – łaskawe, jakby również poddane głosowi Melisande. Trzymał ją blisko, przesuwając szorstkimi palcami wzdłuż jej ciała, gładząc wrażliwą skórę, przypominając sobie krągłości i załamania, z jednej strony – już znajome, nie dotykał jej wszak po raz pierwszy, z drugiej – było coś nowego i ekscytującego w sposobie, w jaki ona dotykała jego, w cichych mruknięciach uciekających z jej ust, w jej pociemniałym spojrzeniu – uchwyconym na moment, sekundę, w której odsunęła się nieznacznie, palcami sięgając guzików koszuli. Przyglądał się jej zmaganiom przez chwilę, nim ogarnęła go niecierpliwość, podsycana szeptanymi wciąż obietnicami, przywodzącymi na myśl czarodziejki z odkrytej przez jego krewnych Wyspy Jabłoni – blednące jednak w porównaniu z kobietą, czarownicą, którą miał przed sobą. Nie zaczekał, aż zsunie z niego lepką tkaninę, nerwowymi ruchami pomógł jej pozbyć się niepotrzebnej koszuli, pozwalając, by w stronę brzegu zabrały ją fale – nie myśląc jeszcze o tym, czy i w jaki sposób ją odnajdzie. Nie pozwolił jej odsunąć się od razu po przelotnym pocałunku, przytrzymał ją przy sobie – palce przesuwając wzdłuż karku, wsuwając między wilgotne od morskiej wody włosy, żeby raz jeszcze sięgnąć jej warg, mocniej, pewniej – rozsuwając je językiem, całując ją tak, jak jeszcze do niedawna by się nie ośmielił, czując poniekąd, jakby znalazła się obok niego po raz pierwszy. Może tak było, może podczas poprzednich, pospiesznych nocy żadne z nich nie było tak naprawdę sobą; a może to on postradał tego wieczoru zmysły, otumaniony szeptanymi prosto w jego usta zaklęciami, słodkim zapachem zatrzymującego się na jego skórze oddechu, dłońmi przesuwającymi się po jego ciele, klatce piersiowej, brzuchu. Nie pozostał jej dłużny, palcami kreśląc krętą ścieżkę wzdłuż jej ud, sięgając pomiędzy nie, odnajdując najwrażliwsze punkty – za drogowskaz biorąc urywane wdechy, chaotycznie zsynchronizowanie z drżeniem oplatających go ramion, ciche westchnięcia popychające go na krawędź, wystawiające cierpliwość na próbę. Nie poganiał jej jednak, pozwalając jej oprzeć się o siebie, przyciskając usta do jej czoła w geście prawie opiekuńczym, czułym; wykrzywiając wargi w niewidocznym dla niej uśmiechu, w reakcji na pojedyncze, docierające do jego uszu słowo. Odczytując je wedle własnego uznania, zachęcony reakcją Melisande powtarzając własną prośbę, wyszeptując ją wprost do jej ucha – zaraz potem składając pocałunek na miękkim płatku, na szyi, obojczyku; wracając posłusznie do jej ust śladem wplecionych we włosy dłoni, krzyżując z nią spojrzenia jedynie na moment. – Dobrze – powtórzył, ledwie słyszalnie, całując ją znów, dłonie cofając jednak na jej uda, plecy, przytrzymując ją przy sobie stabilnie, ale oddając jej kontrolę; nie powstrzymując dreszczu przebiegającego wzdłuż kręgosłupa, wstrząsającego całym ciałem w odpowiedzi na jej dotyk. Pozwalał jej się poprowadzić, zarówno jej gestom, jak i słowom, wreszcie – przysuwając ją bliżej, wsuwając się w nią i zatrzymując na dwa długie oddechy; czekając, aż przyzwyczai się do niego i do tego doświadczenia, znajomego i nowego jednocześnie. W innych okolicznościach nie uwierzyłby, że to działo się naprawdę, ale powolny ruch jej ciała, płynnie odpowiadającego na nieznośnie powolne uderzenia fal, nie niósł za sobą żadnych wątpliwości. Czuł w sobie narastającą frustrację, próbując dać jej upust tylko raz, wybiec przed nią, ale łaskoczące ucho zaprzeczenie go powstrzymało, skłaniając, by dopasował się do narzuconego przez Melisande i morze rytmu, mimo że cierpliwości nigdy nie miał wiele. Być może – ona również nie posiadała jej tyle, ile sądziła, nie umknęła mu nerwowość wkradająca się w jej ruchy, narastająca gwałtowność w tańcu błądzących po jego ciele dłoni, paznokci pozostawiających przyjemne, drażniące ślady na skórze; poddawał się temu, tonął w szalejącym pomiędzy nimi sztormie, w pewnym momencie nie potrafiąc już rozróżnić ich mieszających się oddechów, nie wiedząc, które urywane słowa wypowiedział sam, a które wyszeptała w jego usta Melisande. Wyczuł za to moment, w którym całe jej ciało zadrżało, przytrzymał ją przy sobie, przesuwając dłonią wzdłuż wygiętych w łuk pleców, ostatniego wydyszanego zdania nie usłyszał – nie będąc w stanie wychwycić głosek spomiędzy szumu krwi w uszach, nie potrzebował jednak słów, by pozwolić jej pociągnąć się za sobą, oddać wypełniającej wszystkie komórki w ciele przyjemności, rozchodzącej się wraz z kolejnymi uderzeniami fal, z dudnieniem obijającego się o klatkę piersiową serca.
Nie wiedział, ile minęło czasu; jak długo stał na osuwającym mu się spod stóp dnie, stopniowo odzyskując oddech – ani w którym momencie przyciągnął do siebie Melisande, otaczając ją ramionami, tak szczelnie, jakby chciał ją osłonić – przed chłodem nocnego powietrza czy ewentualnymi spojrzeniami, nie był pewien – skupiając się jedynie na tym, jak upajająco pachniała jej skóra, gdy chował twarz w załamaniu jej szyi, w tamtej jednej chwili odarty ze wszystkiego – łącznie z dystansem, którym otaczał się na co dzień. – Melisande – odezwał się cicho, po paru nieskończenie długich sekundach; nie patrząc na nią, zachrypnięte słowa wyszeptując wprost do jej ucha. – Śpij ze mną dzisiaj – poprosił, gotów zabrać ją do swoich komnat – nie wyobrażając sobie, by mógł teraz wypuścić ją z uścisku, zamienić ciepło jej miękkiego ciała na chłód pustego łoża.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ścieżka na plażę [odnośnik]28.03.23 3:23
Powtórzone po niej zdanie, ubrane w formę pytania wypadło między nich, ale to nie ono zmieniło trochę wyraz jej twarzy. A kpina, która rozciągnęła jego usta zalała ją jeszcze większą wściekłością. W środku. Na zewnątrz, zasznurowała mocniej usta biorąc oddech w płuca kiedy wyrzucał między nich pytania. A może snuł wizje - realne, nie mogła powiedzieć, że nie, ale jednocześnie tak bardzo nieważne. Nie, nie mogła powiedzieć że w swych słowach nie miał racji. Nie mogła przewidzieć całkowicie że w istocie nikt więcej jej nie dostrzeże. Że wśród służby nie pomknie z prędkością lecącego znicza plotka o tym, jak brakuje jej piątej klepki. Ale racjonalność tych słów przysłaniania była przez kpinę, którą ją obdarzył. Wzburzenie pochłaniało ją całą. Irytacja wypełniała spojrzenie i zadzierała odrobinę wargę, kiedy z niezmiennie niezłomnym spojrzeniem spoglądała ku niemu.
- Dokładnie. - wypowiedziała wyrzucając pierwsze ze słów z ust. - To. - uniosła podbródek. - Co. - przysunęła się tak, że jej wargi znalazły się obok jego. - Chciałam. - wyrzuciła, ciemnym spojrzeniem błądząc po jego twarzy, powtarzając jeszcze raz wypowiedziane słowa, nie odpowiadając na żadne z zawieszonych pytań. Cofnęła szyję oddychając ciężko. Nie była pewna co Manannan Travers miał w sobie takiego, że pociągał ją na krawędź. Wydzierał wręcz najbrzydsze emocje. Nie mogła teraz wyglądać ładnie, kiedy wykrzywiała wargi i mrużyła w złości brwi, ale nie miała chęci hamować czegokolwiek. Powstrzymywała się kilka długich miesięcy. Stojąc tutaj, teraz, przed nim, ścierając się w każdej myśli, nie docierając donikąd nie potrafiła się nie zastanowić czy padające zdania na werandzie białej willi mogły mieć cokolwiek wspólnego z prawdą.
Jej broda uniosła się, oczy zmrużyły. Coś się w nich zaszkliło. Niesprawiedliwość, złość, bezradność, poczucie zbliżającej się przegranej, kiedy nieugięty stał nadal przed nią, mimo wylewającego się z niej morza argumentów i słów.
- Nie, mój drogi, to ty nie masz pojęcia które ścieżki widziałam, na które już weszłam. - wypowiedziała cicho, jej głos się nie trząsł, za to ona drżała cała. Mięśnie na szyi napinały się brzydko, dłoń pod wodą zaciskała się w pięść. - Dokąd zabrał mnie Tristan. Ile powiedział mi Ramsey. Co usłyszałam od Deirdre. Na swoją w istocie mnie nie zabrałeś. - wskazała na niego brodą z niechęcią, niegasnącą złością, urazą. Nie bez powodu użyła właśnie tych trzech imion. - Z szacunku dla ciebie nie kroczyłam żadną czekając, aż zabierzesz mnie ze sobą. Ale znużyło mnie czekanie, Manannanie. Wiem, jak możesz osiągnąć więcej. Więc tak, w tym kontekście lepiej stoi po mojej stronie. - nie odpuściła, nie ugięła się pod wyrzutem padającym z jego ust choć rozwścieczył ją jedynie bardziej. Nie dał jej szansy, nawet jednej możliwości by w istocie mogła zaprezentować mu swoją wartość. Wcześniej, popełniła błąd, choć nadal nie umiała przyznać się do tego otwarcie. Błąd który kosztował ją dumę i złość Tristana. Jego słowa były bolesne i okrutne, a jej mąż, mężczyzna z którym miała spędzić życie przez ostatnie pół roku pokazywał jej, że nie dostrzega w niej potencjału. Umiejętności, które posiadała. Zdolności które odłogiem leżały czekając na okazję i jego zgodę.
Przyciągająca ją bliżej, mocniej ręka wyrwała z jej ust niewerbalny, cichy protest. Szarpnęła się, choć bezskutecznie. Uniosła rękę opierając ją o jego pierś, odsuwając górną część ciała. Mięsień drgnął na jej szczęce a serce obiło się głucho, mocno, wypełniając tym brzmieniem uszy - choć Melisande miała wrażenie, że zabiło jak dzwon, dobrze słyszalny dla każdego, nawet tych skrytych we własnych komnatach. Spojrzenie jednak pozostało na swoim miejscu, utkwione w jego twarzy w jego oczach. Nie zamierzała się cofnąć znad krawędzi z której spać było naprawdę łatwo. Była gotowa upaść na samo dno, a potem rozpocząć kolejną mozolną wspinaczkę ku górze, jeśli tak miała dotrzeć do obranego celu. Była gotowa na poświęcenie, choć wiedziała, że przegrana zachwieje nią całą i całkiem. Wypuściła drżące powietrze na wypowiadane ostrzeżenie. Nie czując strachu, a dziwną, nieodpowiednią wręcz ekscytację.
- Całe szczęście, przynajmniej nie znudzę się zbyt szybko. - wysyczała rozciągając usta w grymasie, choć nadal pięknym, to zdawał niepozbawiony czegoś wykrzywiającego go, innego niż prezentowała na co dzień, skrytego w samym jej środku. Ale tutaj, teraz, przed nim, kompletnie obnażona, nie zatrzymywała w sobie już niczego. - Wszystko czego pragnę? - powtórzyła po nim wyginając usta w niedowierzająco kpiącym uśmiechu. Przekrzywiła głowę odrobinę. - A wiesz w ogóle co to jest? Czego pożądam, czego szukam, do czego mnie rwie? Masz pewność, że potrafisz mi to dać? Od naszego ślubu nie poznałeś mnie wiele bardziej. To odważne szafować obietnicami i zapewnieniami, kiedy nie masz pojęcia czy w istocie możesz je spełnić. - jej podbródek uniósł się, zmrużone oczy nie uginały się pod ciężarem ostrzeżenia, które padło z jego ust. Jej oddech wraz ze słowami zawisł między nimi. Klatka piersiowa falowała wraz z nierówno łapanymi oddechami, szybszymi, powodowanymi adrenaliną która rozpierała się w niej całej, mościła, zatruwana czymś innym, mieszając się z bliskością, której wcześniej nie doświadczyli. Nie takiej, w taki sposób. Obdartej z przyzwoitości, sztywnych ram tego, co wypadało. Milczała, zaciskając zęby, wpatrując się w niego kiedy mówił dalej. Jej brwi uniosły się lekko kiedy wspomniał o pokojówkach i kucharkach. Kiedy padły ostatnie słowa na kilka uderzeń serca zapadła między nimi cisza, kiedy wyraz jej twarz zmienił się na krótko na zdziwiony, a potem wyrzuciła głowę w tył, zasłaniając usta żeby się roześmiać. Nie był to jednak przyjemny, perlisty śmiech, było w nim coś cięższego. Nie trwał długo, jedynie chwilę - nic więcej. Opuściła głowę odnajdując jego oczy.
- Buntować ludzi przeciw tobie? - postawiła pytanie kręcąc głową. - Nie rozśmieszaj mnie. Nie po to zaskarbiłam sobie ich sympatię. Ci ludzie, są już nasi, nie muszę zniżać się do tego by nastawiać ich przeciw swemu panu. Miejsce, nie ma znaczenia. Sprowadzę ci koszmar z którego istnienia nikt poza tobą nie będzie zdawał sobie sprawy. Doprowadzę cię na krawędź aż nie przyjdziesz sam, prosząc o łaskę i spokój. Nawet na morzu podążę za tobą. Znajdę sposób. Mam czas. - dnie, miesiące, lata - dekady nawet, jeśli zajdzie potrzeba. Byli ze sobą związani, nie miało znaczenia ile zajmie jej czasu spełnienie wypowiedzianej groźby. Jak powiedziała, tak uważała - miała czas. Czas na to, by stawiać nowe tezy, testować kolejne wnioski. Dopnie swego, jeśli ją do tego zmusi. - Opowiedz mi. - wypadło z jej ust cicho, nisko po chwili, naparła na niego biodrami, wyzywająco wyciągając ku górze szyję. - Opowiedz ze szczegółami, co spotkało tego, który nie dostrzegł twojej siły, człowieka, który sam nie miał jej wystarczająco. Nie wystraszysz mnie. - powtórzyła raz jeszcze, coś co mówiła już wcześniej. Górna warga uniosła się kawałek w niekontrolowanym goście. - Nie zrozum mnie źle, wiem że posiadasz więcej władzy. Wiem ile możesz. Nie jestem głupia, by nie dostrzegać otaczającej cię siły. Ale w końcu stracisz czujność. Nie dostrzeżesz nawet że po ciebie idę, aż nie będzie za późno. - obiecała mu, nie cofając się w swoich postanowieniach nawet o krok. Wręcz przeciwnie z własnej buty nie obawiając się nawet wyjawić własnych planów. - A ty nic mi nie zrobisz. - dodała jeszcze z niegasnącą pewnością w zgłoskach spojrzeniem przesuwając po jego twarzy. - Potrzebujecie mnie żywej. Tylko taka jestem gwarantem zawartego sojuszu. Jeśli tutaj, przez was, wydam ostatnie tchnienie z tego miejsca nie zostanie nawet kamień. - Tristan by im nie darował. Zabrałby całą flotę wraz ze sobą a Corbenic Castle strawiłoby coś gorszego niż pożoga. Wyrwa i zadra, która powstała po śmierci Marie pozostawała żywa. A Tristan zbyt mocno ją kochał by ze spokojem przyjąć zataczającą koło tą samą historię. - Tobie zaś, bardziej przydam się zadowolona, chętna do współpracy i pewnie stąpająca u twojego boku. - wzięła wdech w płuca, po raz pierwszy odwracając spojrzenie, wypuszczając powietrze z płuc. Jej brwi zmarszczyły się kiedy wróciła nim do niego. - To nie ja ją wypowiadam, Manannanie. To ty wybierasz w którą poprowadzisz nas stronę. - powiedziała nadal z niezmąconą pewnością, choć łagodniej. Chciała wypełnienia swoich postulatów i wolała skupić energię, na czymś innym niż walki między sobą. Ale jeśli ją do tego zmusi, nie zawaha się spełnić swoich obietnic. To jedno, wiedziała na pewno.
Mówiła dziś dużo. Wypowiadała słowa podchodząc, obchodząc, próbując. Jak nigdy, nie mając jednego konkretnego planu - ten urywał się wraz z jego zwabieniem do wody. Co dalej? W momencie w którym podejmowała kolejnych działań nie widziała. Chciała po prostu, żeby w końcu ją zauważył. Miesiącami po prostu była, istniała obok, wypełniała swój obowiązek prezentując się u jego boku nienagannie, ale nawet to nie starczało, bo porzucił to o co musieli postarać się razem. Odsunął ją, jakby nie miała żadnej wartości. Potrzebowała miejsca dla siebie i im dłużej rozmawiali - a może walczyli. Jedna niewygodna myśl dobijała się do niej. Że może obok nie niego, nie było miejsca dla niej. W końcu dostał ją kiedy osiągnął już wiele, kiedy funkcjonował przez tyle lat samotnie - i ona wcześniej, wędrowała sama. Czy byli w stanie znaleźć dla siebie wspólną drogę, czy mieli pozostać jedynie pięknym teatrem przedstawianym na zewnątrz. Nie tego chciała. I choć odkrycie kart pierwszej było niewygodne, nie leżało w standardowej wersji jej zagrań, to tym razem - może z nadziei, a może z desperacji - wystawiła się pierwsza. Jeszcze niepewnie, nieśmiało sięgając do tego, co należało do niej. Przesuwając palcami po znajomej już w jakiś sposób twarzy. Z nieopisanym odczuciem i gasnącą złością dostrzegając, że czuje pod nimi opór, że - naturalnie - on podążył za nimi wywołując w niej coś, czego nie poznała wcześniej. Coś, na co nie umiała w tej chwili znaleźć nazwy. Nie poszukiwała jej nawet, spojrzeniem badając jego twarz. Patrząc na niego, pod światłem niecodziennej komety, może tak naprawdę przyglądając mu się po raz pierwszy. Czy wcześniej chciała, żeby ją poznał, czy tylko docenił ją wartość. Które z tych dwóch chciała w tej chwili tak dziwacznie oderwanej od rzeczywistości? Jej wargi mimowolnie dźwignęły się leciutko ku górze w odpowiedzi na jego gest, choć nie miała pojęcia, dlaczego spojrzenie ku komecie wywołało jego uśmiech. Z miarowo odbijanym sercem odkrywając po raz pierwszy - a może po raz pierwszy pozwalając sobie na to - by ocenić to co widzi. Rozlać w sobie w wnioski, które wcześniej uznawała za fakty, które należało zaakceptować. Pozwoliła pomknąć dłoni samej, poruszyć się wedle życzenia, zasunąć za ucho kosmyk włosów, kiedy spojrzenie błądziło po jego twarzy. Dwa słowa składające się na jedną zgodę rozpogodziły jej spojrzenie jeszcze trochę. Zaryzykowała więc raz jeszcze, tym razem odbijając się od ściany, ale nim się cofnęła, pozostawiła jeszcze zdanie. Nie ukrywała rozczarowania, ale i nie brakowało pewności wypowiadanym przez nią słowom. Zaakceptowała jednak padającą ciszę, hamując wybiegające przed rozsądek serce. Zawieszone pytanie na krótką chwilę wstrzymało jej oddech. Spojrzenie przesunęło po raz kolejny po jego twarzy. Rozchyliła wargi, przez te kilka sekund próbując znaleźć odpowiedź. Wiedziała?
- Nie wiem. - odpowiedziała mu, czując jak jej głos sam przycichł, a może grzązł w gardle. Wykrzywiła usta w niezadowoleniu marszcząc odrobinę nos. Wiedza i informacje były jej własną potęgą. Nie wiedzieć, oznaczało w jakiś sposób porażkę. Te słowa nie wychodziły z nich lekko. Brwi poruszyły się, a w tęczówkami zaświeciło coś lżejszego - niepewność. Pokazała więcej niż chciała żeby widział, pokazała więcej niż zobaczył ktokolwiek wcześniej. Więcej niż powinna. Nie planowała tego. I po raz pierwszy mogła mieć tylko nadzieję, nie - pewność. Ale… - zawiesiła na chwilę słowa, łapiąc wdech w płuca - ...nawet najznamienitszy statek raz na jakiś czas musi zawinąć do jakiegoś, prawda? - zawiesiła pomiędzy nimi pytanie, które jako pierwsze dziś okazało mniejszą pewność. - A je jestem najlepszym, na jaki przyszło ci trafić. Bezkonkurencyjnym na tle innych.- to zdanie nie niosło już w sobie ziaren zwątpienia. Co do tego, że była najlepszą kobietą jaka przecięła jego drogę nie miała wątpliwości.  
Nie potrafiła nadążyć logiką za tym, co działo się wokół. Za ciałem, buntującym się przeciw własnej pani. Za słowami, dotykiem, ustami, które wprawiały w niezrozumiałe drżenie ciało pozbawiając jej kontroli. Kontroli, którą odnajdywała w innym miejscu. Raz ją zyskując, a raz tracąc. Raz się poddając, by za chwilę znów zacisnąć na niej palce. Ale nie było już w niej złości, ulotniła się, zabrana przez falę, a może przez wypełniające serce spełnienie i spokój, że w końcu, nareszcie, coś na tej ścieżce - ich wspólnej - drgnęło, ruszyło. Jutro niosło jeszcze wiele pytań, ale w tej jednej chwili, kiedy przyciągnął ją silnymi dłońmi w chaotycznym ruchu do siebie, nie liczyło się nic więcej. Otumaniona doznaniami, których nie znała wcześniej. Odurzona nimi całkowicie, skupiła się po raz pierwszy w życiu tylko na tym, co znajdowało się przed nią - na nim i na wizji spełnienia, której sięgała już umysłem szepcząc słowa do jego ucha, niewprawnymi ruchami przesuwając po jego ciele - ale tym razem nie dlatego, by sprawić mu przyjemność, tylko dlatego, że one same chciały przesuwać się po pozornie poznanych już wcześniej zakamarkach. Poznając, zwiedzając, a w końcu smakując czegoś, czego nie spróbowała wcześniej. Każdy ruch jego dłoni, rozpalał się na jej ciele mimo otaczającego ich morza - to nie było w stanie zmyć ścieżek, które wytyczał. Zacisnęła odrobinę mocniej kostki, podtrzymując się jego szyi kiedy w zniecierpliwieniu sam zajął się dalej koszulą. Zamiast tego sięgnęła jego ust - sama, nie czekając na niego, na niewerbalne przyzwolenie czy zakaz. Z rozkoszą pozostając jeszcze na chwilę, kiedy nie pozwolił jej się odsunąć. Jej wargi rozciągnęły się w zadowoleniu samoistnie, ale nie przerwała, przylegając do niego mocniej, zaciskając palce na karku, przesuwając dłoń na jego pierś. Jej oddech rwał się, serce wybijało nieprzytomny rytm, czuła rosnącą w niej samej potrzebę, a potem poczuła drogę wytyczoną przez palce. Drżała niekontrolowanie w falach rozkoszy rozchodzącej się po niej, nie kontrolowała już niczego, przez tą jedną krótką chwilę dopasowując się do rytmu wyznaczonego przez niego, do którego mimowolnie zaczęło poruszać się jej ciało, do krótkiej ekstatycznej chwili gdy upragnione słowo owinęło ją całą. Przerażało ją to i pociągało. Wszystko to co czuła, to ile tego na raz było, zabierając jej logiczne, krytyczne myślenie, które towarzyszyło jej tyle lata. Oparła czoło o jego wargi, tak po prostu - bez planu, bez tezy, bez wniosku. Poruszając nią samą, nawet dotyk szorstkich włosów podniecał ją niebezpiecznie - a może to co innego, czego nie umiała zlokalizować. Wiedziała jednak jedno, była gotowa zabrać go tam, na ścieżkę, do której odnalazł już przecież wejście. Już teraz ledwie wytrzymywała kiedy wszystko rozbijało się w niej. A każdy kolejny dotyk, pocałunek, gest jedynie rozpalał ją mocniej, sprawiał że chciała iść dalej, sięgnąć głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Odnalazła jego usta kiedy powrócił nimi przed nią. - Dobrze. - mruknęła jeszcze raz jak echo, czując przesuwając się dłonie, zapowiadające stabilność i bezpieczeństwo. Ruszyła swoje ręce, niepewnie, ale jednak, odnajdując drogę. Zamierając po pierwszym kroku, czując drżenie, rozchodzące się po niej całej. Mimowolnie, nieświadomie, przygryzała dolną wargę, przesuwając dłonie łapiąc chaotycznie oddech. Wzięła kontrolę, którą jej dał. Nie miała pojęcia, czy postępuje dobrze, właściwie, czy sprawia mu jakąkolwiek przyjemność. Ale w tym momencie egoistycznie, egocentrycznie, skupiała się tylko na sobie. Podążając za falą, a potem przyciskając się do niego na chwilę, chcąc dokładnie go poczuć, będąc tak blisko, jak nigdy wcześniej, jakby dla upewnienia poruszając ciałem jeszcze zanim odsunęła się ponownie. Jej wargi były odważniejsze, dłonie z każdą chwilę pewniejsze, nie zastanawiała się czy mocno zaciskające się paznokcie przynoszą mu ból, czy przyjemność. Jej oddech mimowolnie przyśpieszał w niepewnym oczekiwaniu nadchodzącego, majaczącego przed nią spełnienia. A kiedy w końcu do niej dotarła, do fali do której płynęła jej ciało wstrząsnęła seria niekontrolowanych spazmów przynoszących niemożliwą do wytrzymania rozkosz. Nie zapadła się pod wodę chyba tylko dlatego, że ją trzymał, sama nie będąc w stanie kontrolować swojego własnego ciała ani dźwięków wydobywających się z jej ust. Ostatkiem rozsądku jej dłoń zaciskała się na jego szyi nie pozwalając jej opaść do tyłu. I kiedy pierwsza fala przeszła, chwilę później przynosząc jeszcze jedno drżenie ponownie oparła czoło o jego wargi, poruszając rozedrganym ciałem po raz kolejny, zapraszając go do siebie, podnosząc głowę by odnaleźć jego wargi.
Chciała coś powiedzieć, coś stwierdzić, podsumować wszystko to, co działo się w jej głowie, ale żadne słowa nie zdawały się dostateczne. Więc jedynie trwała w milczeniu, przy nim, uspokajając rozdygotane ciało i serce. Pozwalając się przyciągnąć, wysyłając palce na spokojniejszą, nienachalną wędrówkę po jego karku. Oddychała odrobinę lżej, nadal jednak słysząc bijące w jej piersi serce. Coś nowego odnajdywała nawet w sposobie w jaki ją obejmował. Kiedy jej imię wypadło między nich, przyjemnym, niskim dźwiękiem drażniąc jej ucho, jej palce zatrzymały się na krótką chwilę, nim wróciły do tego, czym zajmowały się wcześniej. Kolejne słowa sprawiły, że przez uderzenie serca zastanawiała się, czy wypadły na pewno. Przekręciła lekko głowę w jego stronę. - Dobrze. - zgodziła się wypowiadając w jego ucho, przesunęła ręce, żeby gestem dźwignąć odrobinę jego głowę, odnajdując usta. - Chętnie. - wypowiedziała w jego wargi sięgając po nie na krótką chwilę, ledwie krótkie cmoknięcie. - Tylko… - mruknęła rozciągając odrobinę wargi. - …czuję, że szybko nie usnę. I… - mówiła dalej, odsuwając się odrobinę, żeby złapać jego spojrzenie. - …nie do końca zaplanowałam jak stąd wrócę. - przyznała z widoczną skruchą, niezadowoleniem ale i rozbawieniem. Bez skrupułów zrzucając na niego zabranie jej jakoś ze sobą. Pozostawiając mu znalezienie sposobu. Halkę i szal porwało morze, a czerwona suknia znajdowała się na ścieżce.

Mijana droga pozwoliła jej odzyskać oddech, a wraz z oddechem powracał rozsądek i logika. Wszystko to, co porzuciła wcześniej już po drodze pomalowało jej policzki szkarłatem. W milczeniu brała kolejne oddechy zastanawiając się co dalej. W końcu jednak porzuciła niepewność przypominając sobie, że ten burzliwy sztorm, doprowadził ją do miejsca do którego nie doszła wcześniej mimo prób i słów. Jeśli zdecyduje się ją jutro ukarać, poniesie konsekwencje własnych czynów. Dziś jednak mogła przecież nadal się cieszyć osiągniętym sukcesem? i tym, co jeszcze rozpierało ją całą wprawiając w nienaturalny, rozedrgany, nieznany jej nastrój. Kiedy znalazła się w już w surowej komnacie uniosła spojrzenie ku niemu, cofając się o krok w stronę szerokiego łoża. Powinna taka być, czy jednak wyruszyć do własnych komnatach po strój do spania. - Powinnam się przebrać? - zapytała go, przekrzywiając odrobinę głowę, niepewna, ale jednocześnie skora podążyć za jego słowem - czy pragnieniem.
Wyciągnęła ku niemu rękę okraszając usta uśmiechem. - Chodź. - zaprosiła go cicho w jego własnych komnatach do jego własnego łóżka, sama odnajdując je najpierw kiedy tył jej nóg trafił na nie, by później podciągnęła jedną nogą i weszła na nie, wsuwając się dalej. Puściła jego rękę, rozkładając się obok, układając łokieć pod głową, spoglądając na niego. - Opowiesz mi coś? - zapytała go, przesuwając włosy z przodu na tył. - Przed snem. - dodała rozciągając usta nie odwracając od niego wzroku. - Czy wolisz wymienić się ze mną tym, czego jeszcze o sobie nie wiemy? - zadała kolejne z pytań, jej usta nadal obejmował lekki, nienachalny uśmiech. Dlaczego tyle im zajęło dotarcie tutaj?

i idziemy tu


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Ścieżka na plażę
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach