Wydarzenia


Ekipa forum
[SEN] It's in the blood
AutorWiadomość
[SEN] It's in the blood [odnośnik]20.11.21 23:03
It's in the blood Słońce schowało się za chmurami, co sprawiało, że nawet w wypadku zmierzchu nie szło rozróżnić, czy powoli się ściemniało czy jeszcze inaczej miała wyglądać sytuacja dookoła, ale Sheila nie zwracała na to uwagi. Naciągnięty na siebie płaszcz wydawał się na tyle ciepły, że nie bała się zimna. Nie bała się również ciemności, a zdecydowanie też nie obawiała się celu jej wędrówki. Trzymana w dłoni latarnia kołysała się lekko, oświetlając okolice i pozwalając jej na odkrycie, gdzie stawiać kroki. Korzenie drzew bywały zdradliwe, a miejsca łatwe do potknięcia, kiedy noga nagle lądowała w zagłębieniu i traciło się grunt pod nogami.
Nie była też sama, bo obok niej kroczył jej zawsze wierny towarzysz, z pyskiem przytkniętym niemal do samej ziemi, próbujący wyczuć każdy możliwy zapach. Ciężki ogon, wyprostowany niczym struna, sprawiał, że jego czujność podwyższona była na wszystko, co miało wydarzyć się dookoła. Sam też ostrożnie rozglądał się na boki, co jakiś czas szturchając Sheilę nosem by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Pamiętała, że pies z nią był niemal od początku i chociaż nie powiedziałaby, że wszystko buło jasne, tak szczerze wierzyła, że wszystko dla niej będzie niezwykłym doświadczeniem.
Zmierzała w końcu do Domu Dusz. Miejsca, gdzie śmierć nie była czymś, czego człowiek powinien się bać. Tak naprawdę to Sheila śmierci nigdy się nie bała. Wydawała jej się smutna, nieco przygnębiająca, ale była też naturalną koleją rzeczy, co bardzo ułatwiało jej przekonanie się co do odwiedzin. Chciała wiedzieć, co było gdzieś poza tym światem. Chciała wiedzieć, gdzie byli jej bliscy kiedy znikali z tego świata, co się działo, co było gdzieś indziej….
Wielkie, masywne drzwi błyszczały się ciemnym blaskiem, przyciągając uwagę, a jednak nie budząc w niej strachu. Kiedy dotykała powierzchni, czuła jednocześnie ciągnące od nich zimno, zaraz też jednak wyczuwając coś dawnego i znajomego, co przywoływało uśmiech na jej twarzy. Kiedy tak otwierała ciężkie skrzydło, ostrożnie wchodząc do środka, przytrzymując drzwi aby pies również mógł wejść do środka. Nie wiedziała, czy powinna się spodziewać tutaj jakiegoś przewodnika? Kogoś zajmującego się tym miejscem? To miało się dopiero okazać.



Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]21.11.21 9:17
« Is it running in our blood, is it running in our veins? »
Szczęk żelaznej rękawicy zaciskającej się na rękojmi szerokiego, dwuręcznego miecza rozniósł się po ziejącym szlochami oraz krzykami rozpaczy i cierpienia podziemnym królestwie. Umierających bez końca, wiecznie zawodzących od nowa była niemożliwa do odtworzenia liczba, a jednak wszyscy oni mogli usłyszeć nawet najmniejsze poruszenie pana tego piekła. Każdy oddech był niczym wieloletnia susza, każdy krok niczym trzęsienie ziemi, każde spojrzenie niczym nabijanie na pal. A oni nie mogli umrzeć, nieważne jak bardzo by go błagali. Nie pozwalał im na podobną rozkosz, skazując ich na wieczne potępienie. Był brutalną śmiercią. Niszczycielskim Berserkiem, który niczym kalkulacyjne zwierzę rozdzierał ciała swoich wrogów. Wiedział, gdzie uderzyć i jak odbierać życia. Karmił się umieraniem, sianiem strachu, a wrzaski cierpiących były dla niego niczym najsłodsza muzyka. Dlatego to był jego świat. Świat zmarłych. Świat grzechu. Obserwował wszystko z wysokości przyczajony na antycznym filarze okuty zawsze w czarną zbroję. Niczym drapieżca czający się na swoją ofiarę. Z gigantycznym zakrwawionym mieczem opartym na prawym barku pozwalał, by krew kapała, wsiąkała w jego poszarpany płaszcz, zasychała, odradzała się na nowo. Czerwone ślepia olbrzyma jarzyły się niczym ognie spod wilczej przyłbicy, a gorący dech wydobywał spod żelaznej szczęki, upodabniając Księcia Ciemności do żywego posągu. Żył, będąc martwym. W jego klatce piersiowej nie było bijącego serca, jego ciało nie posiadało materii znanej ludzkości. Był niczym dym, rozpraszający się, gdy tylko chciało się go złapać. Jednak pomimo iż bóg nie mógł umrzeć, można go było zranić. Udało się tylko jednemu człowiekowi. Półbogu. Temu, który wyzwał na pojedynek samą śmierć, by wydostać ukochaną ze świata umarłych. Ile eonów minęło od tamtego czasu? Ilu półbogów jeszcze istniało? Berserk jednak nie mógł zginąć. Nie mógł umrzeć. Zraniony, kaleki, dychający płytkim powietrzem. Był psem, którego nie można było dobić. Tym był, gdy gorący dech zbijał się w białe obłoki na zarówno parzącym, jak i lodowatym powietrzu jego podziemia.
A jednak wyczuł ją. Wiedział, że nadchodziła od momentu, w którym pojawiła się w okolicy jego ziemskiego domu. Tego stworzonego ku jego czci przez ludzi. Tego, do którego przychodziło niewielu. Obserwował ją z podziemia, jak łapała za kołatkę do wielkich odrzwi, jak je otwierała, jak wpuszczała do wnętrza jeszcze własnego psa. Była sama. Zawsze była sama. Olbrzym po raz ostatni spojrzał na piekło pod sobą, po czym ulotnił się we mgle, unosząc się ku powierzchni, by znaleźć się w rzeczywistości, czasie oraz wymiarze ludzkich pragnień. Nie pojawił się jednak przy niej od razu — pozwolił, by zwierzę zaprowadziło ją przez pustkę katedralnego Domu Dusz do głównego ołtarza. Do głównego posągu. Pod wielkie marmurowe stopnie prowadzące ku postaci zaklętej w kamiennym, wiecznym śnie. Patrzyła na jego podobiznę, którą zbudowali mu mieszkańcy obcej krainy kilka stuleci wcześniej. Olbrzymia statua usytuowanego na tronie mężczyzny z łokciem umocnionym na kamiennym podłokietniku, podpierającym czoło na pięści — z marsowym czołem i zamkniętymi oczami pogrążony był w głęboki rozmyślaniach. Był tam młody i silny. Osądzający ludzkość. Okuty w zbroję z gigantycznym trójgłowym psem u stóp.
A ona stała i wpatrywała się w niego bez strachu. Dom Dusz odwiedzało niewielu. Atmosfera świątyni była mroczna i przytłaczająca. Zupełnie niczym główny posąg. Straszny, przerażający. Wzbudzający niepokój. Nieprzerwanie otoczony gęstymi obłokami mgły niewiadomego pochodzenia. Rycerz ciemności wiedział, iż ludzkość nigdy nie mogła odnaleźć jego prawdziwego wizerunku — był wszak bogiem. Nie miał twarzy. Nie miał, mając ich tysiące. Przybrał więc jedną z nich — starczą, pomarszczoną, zgarbioną. Ledwo się poruszającą. Wzgardzoną przez człowieka i odrzucaną przez jego brak piękna. Młode ciało przyjmował jednak bardzo rzadko, chcąc poznać, ile warta była dusza śmiertelnika — jak traktował najbrzydszego, ukazywało wiele z charakteru. Wystawiał ją więc na próbę, materializując się w tej postaci między oparami w Domu Dusz. Mogła też usłyszeć, iż ktoś nadchodził, sunąc zwyrodniałymi kończynami po posadzce hadesowej świątyni. Jedna za drugą. Powoli, acz wytrwale. Jej pies wpatrywał się usilnie w miejsce, z którego nadchodził. Finalnie staruch wyszedł z mgielnej tkaniny, by stanąć niedaleko i wyłapać jej spojrzenie. - Co tu robisz, dziecko? - spytał schrypniętym, starczym głosem, podpierając się na drewnianym pastorale.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]22.11.21 2:01
Nie martwiła się o to miejsce, czując, że cokolwiek czaiło się poza wzrokiem, gdzieś w cieniach, nie mogło jej w pełni skrzywdzić. Nic z tego, co się działo, nie miało na to wpływu, nic z innych wydarzeń nie było potwierdzeniem jej odczuć, ale w jakiś sposób chciała powiedzieć, że rozumiała, że jest tu bezpieczna. Przestronne hale przytłaczały, ale jednocześnie nie wydawały się groźne, a raczej znajome. Postawne posągi o ponurych twarzach wydawały się przejmować myśli i budzić skojarzenia, jakby każdy ruch śledzony był przez wiele twarzy, tych, którzy być może umarli i tych, którzy do świata śmierci przynależeli zawsze. A jednak w tych wszystkich rzeźbach wydawało się coś znajomego i kojącego w ten dziwaczny sposób.
Kroki wydawały się odbijać po całym pomieszczeniu, tak jakby echo miało się nieść przez wszystkie komnaty ale i wszystkie kraje tego świata. Miała wrażenie, że nawet własny oddech i bicie serca słyszane są tutaj głośniej, niż mogłoby się wydawać, a ona sama była tak zaskoczona, że znów odwiedziła to miejsce, że nie wiedziała nawet, czy miało to oznaczać, że przyzwyczaiła się, czy że budziło się w niej nowe wrażenie. Czy miejsce miało już stawać się tak znajome, że w końcu to świat na zewnątrz będzie obcy? Czy będzie kiedyś chciała tutaj zostać? Była i na to szansa, a ona nie mogła przewidzieć, co się wydarzy.
Mars najpierw wyczuł obcą obecność, zanim w ogóle zdążyła cokolwiek zrobić. W tym miejscu zawsze zachowywał się inaczej, zupełnie jakby i w nim budziło to zupełnie odmienne wrażenia, ale odnosiła przeczucie, że psy i inne zwierzęta w takich miejscach po prostu wyczuwały, że to wszystko dookoła było inne. Mars za to zawsze był czujny, ale jednocześnie wydawał się rozluźniony, unikając nawet warczenia i wydawało się, że doskonale rozumiejąc, kto się pojawiał. Tak jak teraz, kiedy wyprostował łeb i napiął całe ciało, ale nie wydał z siebie żadnego odgłosu. Nie warczał, jak to zazwyczaj robił. Podnosił czujność, ale to tyle. Zupełnie jakby zapowiadał nadchodzącego gościa.
- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać – zastrzegła od razu, niemal podskakując kiedy głos za nią mimo wszystko ją zaskoczył. Podniosła latarnię, próbując oświetlić ten niepewny kształt tuż przed nią, oddychając lekko kiedy tylko dostrzegła starszego mężczyznę. Nie znaczyło to, że człowiek był bezbronny, ale czasem spodziewała się…w sumie nie wiedziała kogoś, ale miała też wrażenie, że zawsze na kogoś czekała. – Szukam…odpowiedzi. Tak myślę.
Przez chwilę wpatrywała się w mężczyznę, ostatecznie sięgając do swojego szalika i zdejmując go ze swojej szyi. Nie miała wiele, ale człowiek wydawał się być w większej potrzebie niż ona. A może był błądzącą duszą, która potrzebowała takiego rodzaju pomocy? Wyciągnęła więc delikatnie włóczkę w kierunku mężczyzny, nie podchodząc jeszcze zbyt blisko, ale oferując pomoc jeżeli chciał. Jak odmówi, cóż…będzie miała dalej swój szalik, więc też gniewać się nie będzie.
- Proszę, musi być panu zimno….


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]23.11.21 17:55
« Is it running in our blood, is it running in our veins? »
Ludzie bali się mroku. Od zawsze. Bali się ciemności, tak jak bali się cieni tańczących na granicy światła, gdzie wirujący ogarek świecy pozwalał im spojrzeć. Bali się tego, co było dalej. Tego, czego nie mogli zobaczyć. W lesie, siedząc przy ognisku, słyszeli wszak odgłosy wilków krążących wokół, lecz nigdy się niezbliżających. Słyszeli trzaski gałęzi, pohukiwanie sów, ale nie mogli ich dostrzec. Odczuwali ulgę, gdy wschodziło słońce, pozwalając im przejrzeć. Że wiatr szumiał liśćmi, że wiewiórka rozłamywała orzech, że dzięcioł stukał w korę. Ile to już razy widział na ludzkich twarzach, uwolnienie się od strachu? A jednak popadali go na nowo, następnej nocy. Dzień był życiem, gdy noc strachem. Dlatego bali się też śmierci. Przychodziła wszak niezapowiedziana, nikt nie wiedział, jak wyglądała. Jak? Kiedy? Gdzie odbierała dech? Co czaiło się po drugiej stronie? Kto wiedział? Kto? Jedynie szaleńcy zdawali się znać odpowiedź. A nie było przecież od tego ucieczki. Tanatos miał doczekać się swojej nagrody bez względu czy ktoś urodził się bogaty, biedny, ślepy, mądry, głupi. Każda sylwetka, nawet najwspanialsza trafiała do jego królestwa wiecznego zapomnienia, aby zostać osądzonym. Aby zostać odartym ze wszystkiego i zapłakać nad swym losem. Zdawać by się mogło, iż wojownicy posiadali w sobie najwięcej odwagi i nie lękali stanąć przed szakalem Anubisem świadomi swych przywar, ale także i cech, jakie zasługiwały na pochwały. Donn widział już niejednego mianującego się największym spośród żyjących, skomlącego u jego stóp w ostatecznych chwilach. Mógł zabierać ich wszystkich. Nabijać na ostre niczym diament stalowe ostrze miecza, rozpoczynając ich potępienie. Każdy z nich trafiał do odpowiedniego kręgu, gdzie wił się w konwulsjach bez końca, nie pamiętając nawet początku. Pycha. Chciwość. Nieczystość. Zazdrość. Łakomstwo. Gniew. Lenistwo. Wszystkie koszmarne, a wszystkie sprawiające, że stawał się potężniejszy. Sycący się ich wrzaskami i przewyższając wszelkie możliwe wyobrażenie człowieka o tym, czym była Śmierć.
Być może dlatego właśnie zbudowali mu tę świątynię. Na urwanej skale z dala od wszystkiego, z hukiem rozbijających się fal o klif w tle, skąpanej w gęstym mleku oparów. By chociaż zwizualizować sobie to, czego bali się najmocniej. Nadać materii śmierci. Nadać jej twarzy. Nadać jej przynależności. Tak, by bać się jej chociaż odrobinę mniej. A jednak byli jak naiwni głupcy. Drżeli, gdy przychodził po ich dusze. Sparaliżowani wpatrywali się w jego płonące ogniem ślepia. Ona nie. Ona nie przychodziła tu umrzeć. Nie wiedziała, po co przychodziła, a mimo to robiła to. Wewnętrzny głos mówił jej, że pasowała do tego miejsca bardziej niźli do wioski, gdzie na co dzień mieszkała. Nie widział jej wszak pierwszy raz w tych murach. Nigdy jednak do niej nie podszedł. Nigdy się nie objawił. Zrobił to po raz pierwszy. Teraz gdy był już w jej okolicy, pozwolił swojej starczej powłoce opaść na jeden z kamiennych stopni u murów własnego posągu i zaczerpnąć głębokiego wdechu. - Odpowiedzi? - powtórzył za nią, zdając się, nie rozumiejąc przesłania. Wyciągnął — zamiast kontynuowania wypowiedzi — jedną z zasuszonych niczym stara śliwka dłoni ku psu, a ten nawet się nie wahał. Opuścił bok swojej pani i podszedł do starucha, podsuwając łeb po drżące palce. - Ludzie przychodzą tu umierać - odpowiedział po dłuższej chwili, czochrania psiska za uchem. Dopiero wówczas podniósł spojrzenie jasnych, zabielmionych oczu na sylwetkę młodej kobiety. - Ty jeszcze nie umierasz - zauważył. Wyciągnięty ku niemu szalik nie został od razu odebrany, gdy napad kaszlu przerwał względny spokój. Problemy z oddechem, nadchodzący koniec, kostucha czyhająca u bram — właśnie to sobą prezentował. A ona oferowała mu skrawek materiały chroniący ją przed silnymi mrozami? - Oddajesz to, co masz nieboszczykowi? - spytał, gdy już uspokoił oddech i spojrzał na nią w szoku niedowierzania. Wolała złagodzić mu ostatnie momenty śmierci, zanim zatrzymać szal dla siebie?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]28.11.21 18:02
Śmierć przypominała jej raczej bramę niż otchłań. Dla wielu ludzi odejście z tego świata było czymś, co oznaczało koniec i brak dalszych możliwości, coś, czego nie można było przewidzieć ale co było ostatecznością. Nić życia, która rozwijała się, tak by ostatecznie Mojra pochyliła się nad nią z nożycami, a odgłos cięcia rozległ się po wszystkich światach, a dusza opuszczała świat żywych, z dwoma obolami gotowa podróżować przed oblicze króla umarłych. Ale dla niej, dla niej śmierć nie była wcale końcem, a raczej była jak brama, które pozwalała na przejście.
Bo w końcu kto miał wiedzieć co naprawdę ich czeka? Czy rzeczywiście były tam płonące rzeki czy wody obmywające ze wspomnień? Co tak naprawdę czekało pomiędzy wszystkimi korytarzami, kryjącymi się być może pod tą świątynią, być może gdzieś indziej? Miejsce to zdecydowanie wzbudzało wrażenie, kładąc się cieniem na odbieranie go, ponure miejsce pośród wszystkiego, co wydawało się przypominać o śmierci. Śmierci tej, której właśnie należało się bać, która miała wywoływać lęki, niepewności, przypominać o kruchości własnego życia. Czym w końcu byli ludzie, jak nie piaskiem w klepsydrze wydarzeń, w którym byli w końcu ledwie pojedynczą cząstką niezliczonej ilości. W perspektywie rzeczy wiecznych, istnienie jednostek z perspektywy ludzi wybitnych było tylko mgnieniem oka. Czy ona także miała być takim mgnieniem? Już była.
Czy była niedoskonała? Na pewno. Nie była w końcu bóstwem, stworzonym z Chaosu aby nieść porządek, odpowiadając za powierzony mu aspekt, sprawiedliwie rządząc mniejszymi stworzeniami. Miała w sobie emocje, miała w sobie słabości, miała zadania, którym nie mogła podołać. I pytania, dużo, dużo pytań, których odpowiedź często była zarówno nieprzewidywalna jak i raczej z tych, których człowiek nie chciał rozumieć ani mieć z nimi do czynienia. A mimo to była tutaj, reagując nieco inaczej niż każda z tych osób, które przychodziły do tego miejsca. Poświęcała się śmierci nie w rozpaczy czy żalu, nie w niezdrowym umiłowaniu. Chciała ją poznać jak poznawało się drugiego człowieka, jak w spokoju rozmawiało się z inną osobą. Czy miała na to szanse? Nie wiedziała, ale musiała spróbować.
- Odpowiedzi…Tak, odpowiedzi. Na tematy śmierci, ale i życia. - To było tak dziwne, że chciała wiedzieć więcej? Czy mogłaby marzyć o tym, że kiedyś pozna nieco więcej ze wszystkich ludzi, którzy próbowali tu przyjść. Nie mogło być mowy, aby była tu pierwszym tym, który nie przyszedł tu umrzeć, a dowiedzieć się rzeczy. Kiedy zapytał o szalik, zamrugała, skupiając się mocniej na psie, który od tak zaufał obcej osobie. Czy Mars znał tego człowieka?
- Jest zimno…potrzebuje pan chociaż odrobiny ciepła. Mój płaszcz jest na to za mały, nie dam rady. – Westchnęła lekko, nie wiedząc, czy teraz na darmo się trudzi, czy może powiedziała coś nieodpowiedniego? Wydawało się, że to tylko szalik, a jednak…niektóre rzeczy mogły mieć znaczenie dla innych, ale nie dla niej.


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]30.11.21 20:49
« Is it running in our blood, is it running in our veins? »
Nie lubił przebywać wśród ludzi na powierzchni. Patrzeć na nich. Otaczać się nimi. Żywi zdawali się być dla niego niczym choroba rozprzestrzeniająca się po kuli ziemskiej, by finalnie znaleźć miejsce w podziemnym piekle. Tam, gdzie czekał na nich on i wieczność zadawania bólu. Tylko tam akceptował i żądał ich istnienia. Grzesznicy wypełniali jego ciemne królestwo po brzegi, tłoczyli się, deptali, podduszali, by nigdy nie umrzeć, a on karmił się ich wrzaskami. Wlewał do monstrualnego pyska całe rzeki litry przelanej krwi, pozwalając, by chlapała na wszystkie strony. By spływała po jego wysuszonym gardle. By oblewała oczy, zbroję, miecz. Ta sama krew, która syciła nigdy nienasycone, demoniczne wnętrzności. Wilcze cielsko wychudzonego Berserka. Żerującego na strachu tak silnym, iż przezwyciężał nawet śmierć. Zabijał i zabijać miał bez końca. Pełen dzikiej nienawiści. Coś na początku istnienia Wszechrzeczy stworzyło go takim. Nieczułym i żywiącym się wiecznym cierpieniem. Coś dało mu źródła Styksu, dało mu świat podziemia. Umieściło tam, gdzie nie dochodziło słońce, a każda kropla wody wyparowywała od gotujących się we własnej krwi ciał. Nie było wśród nich boga. Był tylko on. Czuwający nad wielką machinacją niekończących się tortur. Nikt, kto wpadł do ukropu, nie mógł przed nim uciec. Nikt. Nigdy.
Inni bożkowie i zaplugawieni oszuści gardzili tym, co robił, lecz nie zapominali, by przy każdej okazji obnosić się swoimi zwycięstwami. Pijani własną uciechą byli gorsi od ludzi. Wojny, kolejne budowane im świątynie, ludzkie kobiety, półbogowie. Wyrzekał się ich za każdym razem, chcąc jedynie słyszeć zawodzenie cierpienia, którego nie potrafili zrozumieć. Poświęceni własnym domenom, nie pojmowali gniewu i zezwięrzęcenia ich brata. Tak odmiennego od nich samych. Tylko raz nie czuł tej nienawiści. Tylko raz zapomniał o tym, że demoniczności nie dało się okiełznać. Tylko raz zapragnął czegoś innego od śmierci, jaką był. Był bogiem. Nie rozumiał, nie doznawał przemijania czasu, a mimo to pamiętał. Odczuwał. Schował spędzoną z nią noc głęboko w podświadomości tak, by nikt — nawet on sam — nie mógł jej odnaleźć. Zakuł w zbroję, otoczył tonami nienawiści palącej się żywym ogniem w jego żyłach. Ale nigdy nie zapomniał. Nie mógł, gdy zostawił w niej część samego siebie. Część, która teraz stała przed nim u podnóża jego statuy.
Obserwował ją. Zanim jeszcze urodziła się w matczynych krzykach, a bolesne złapanie powietrza w nigdy nieoddychające wcześniej płuca doprowadziły ją do płaczu. Wyczuwał jej nastroje, gdy dorastała. Wskazywał niewidzialną ręką ścieżki. Zesłał obrońcę, który nie miał litości wobec innych, lecz dla niej pozostawał czuły. Lojalny. Wiedział, że nie czuła się do końca częścią świata ludzi. Łaknęła czegoś, czego oni nie mogli zrozumieć. Ciągnęło ją tam, gdzie krew wytryskała żywym strumieniem, zasilając to, co nie mogło umrzeć. W oczach tych, którzy ją otaczali, nigdy nie miała być jedną z nich. Zawsze wybrakowana. Kiedyś być może umieszczona w delfickiej świątyni niczym Pytia, aktualnie pogardzana. Odrzucona przez swoich. Niezrozumiana. Jak on.
Nie odpowiedział już, gdy próbowała zrozumieć jego słowa. Gdy widocznie miotała się we własnych rozmyślaniach. - Jak możesz poznać odpowiedzi na temat śmierci, jeśli nie znasz życia? - spytał, nie oczekując jednak odpowiedzi. Jego starcze ciało napięło się wszak, by powstać, ale zamiast tego unosząca się wieczna mgła, otuliła stare członki. Przylgnęła w półmroku, rosnąc i rozszerzając się, wślizgując się w jego gardło, niczym wąż. Aż nie rozpierzchła się, ukazując już nie chylącego się nad linią życia i śmierci starucha, a kogoś innego. Zdrowego. Młodego. Niczym wykute z kamienia rysy zdawały się pochłaniać wszelkie światło, ale mogła go rozpoznać. Przybrał w końcu formę, jaką znała. Pod jaką mogła znać go najlepiej. Twarz opiekuna z dawnych lat była kolejną odsłoną przebywającego przez większą część wieczności w podziemiu Berserka. Hadesa. Donna. Anubisa. Nieważne, jak go nazywano. Posiadał wiele imion. Wiele twarzy. Pozwolił także, by i magia osiadająca na psie trwającym u boku dziewczęcia, rozpierzchła się. Już nie stał tam zwykły towarzysz — wielki trójgłowy Cerber górował nad nią wzrostem, a chociaż jego ślepia płonęły niczym ognie, nie dało się nie dostrzec ociekającej z niego lojalności. Po raz drugi nachylił spektakularne łby, by poczuć na nich ciężar dłoni dawno niewidzianego pana. A on mu to dał. Nie przerwał jednak wpatrywania się w czarownicę. - Jak możesz poznać odpowiedzi na temat śmierci, jeśli nie znasz życia? - powtórzył, podchodząc do niej spokojnie, lecz bez wahania. Nieustępliwie. Jakby jego stopy nie dotykały chłodnej posadzki. Nawet jeśli chciałaby odejść, nie byłaby w stanie. Nie byłaby w stanie uciec przed bogiem. Nie byłaby, bo sprawił, iż nogi trzymały ją na miejscu. Miał ją dokładnie tam, gdzie chciał. Ujął więc między kciuk a palec wskazujący dziewczęcą brodę, unosząc ją i nakazując, by na niego spojrzała. Tak jak on patrzył na nią. - Widzę ją w tobie. - Znał przecież ten wzrok. - W twoich oczach. W twojej twarzy. - Rozcieńczonej krwią jego samego, lecz wciąż tak uderzająco podobnej. Mówił cicho, lecz głos niósł się po pustej świątyni, a echo wydobywało się gdzieś z wnętrza. Wyzierało z rozwarć między marmurowymi pęknięciami. - Musisz nauczyć się żyć, by zrozumieć śmierć. Musisz zrozumieć życie. Twoją máthir. - Puścił ją i minął, przechodząc w głąb Domu Dusz. Tam, gdzie nawet zmarli bali się wchodzić.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]12.12.21 19:10
Świat zawsze oddzielał się od niej kurtyną, złożoną nie z materiału, ale z ludzkich szeptów i spojrzeń. Pozostawienie pod boską świątynią niektórzy uznawać mogli za przekleństwo, inni za błogosławieństwo, jeszcze inni z podejrzliwością obserwowali jej gesty, tak jakby każdy ruch okazać miał się czymś niesamowitym. Nie miała nawet pojęcia czemu tak obca czuła się dla świata – jak okruch z pękniętego naczynia, który jakimś cudem nie pasuje do reszty i nawet nikt nie umie powiedzieć, skąd się wziął. To miejsce pulsowało jakimś znajomym rytmem, a chociaż było pełne śmierci, nie znajdowało się tutaj coś, co by potrafiło ją odstraszyć na wieczność.
Towarzyszący jej od lat pies był czymś, co pozwalało jej przetrwać wszystkie burze. Mogło być źle, mogła czuć pogardę, a szukała jakiegoś wsparcia…był tuż obok, pozwalając jej na znalezienie wsparcia w jego ciemnym futrze, wzdychając lekko kiedy on w cierpliwości szturchał jej twarz, gotowy ją pocieszyć. Chronił ją przed niebezpiecznymi ludźmi, stawał pomiędzy nią a zagrożeniem i robił wszystko, aby nikt nie zrobił jej krzywdy. Trzymając się blisko niego, czuła się znacznie bezpieczniej, a wejście w to miejsce wydawało się…naturalne. Wiedział gdzie iść i jakich ścieżek się trzymać.
Nie wydawało się, aby z początku dostrzegała co może kryć się pod ukrytą formą stojącego przed nią staruszka, myśląc, że tak jak i ona, wybrał się w to miejsce na dość dziwaczne, być może dla poznania samej śmierci? Jednak im dalej im dalej go słuchała, tym bardziej nie była pewna. Czy robiła coś źle? Czy jednak rzeczywiście nie powinna tutaj się znaleźć? Chciała się znaleźć tutaj i chciała dowiedzieć się, czemu to miejsce przyciągało jak jakaś zakazana tajemnica. Czy był jakimś samozwańczym strażnikiem? Nie miała wiedzieć tajemnic bogów, ale być może jej własna mogła być odkryta?
Odpowiedź, jakakolwiek by nie miała nadejść, została ucięta tak jakby zrobił to nóż, w jednej chwili i mgnieniu oka kiedy jego forma przeobraziła się tuż przed jej oczyma. Zastygła nagle, nie wiedząc, co się dzieje i czując strach, przed sytuacją bardziej niż przed nim. Nie naruszyła świętości miejsca, prawda? Chciała tylko dowiedzieć się nieco więcej o sobie, czy to było również karane? Skuliła się lekko, lecz nie uciekła, nie mogłaby, ziemia trzymała ją tutaj tak skutecznie, jakby jej ciało zmieniło się w ponury kamień posągów wykutych dookoła. Spojrzenie wbite miała w ziemię, lecz i ono nie potrafiło uciec od silnej dłoni, która brodę uniosła jej w górę, by wpatrywać miała się w stojącego przed nią mężczyznę.
Zadrżała jej lekko broda, nie z płaczu, ale jakby właśnie wyczuwała niebezpieczeństwo…a mimo to w oczach oprócz lęku było coś jeszcze. Tak jakby zakończyło się jakieś oczekiwanie i nagle dowiedziała się o czymś, co miało teraz zmienić wszystko. Ten ognik nadziei, którego nic nie mogło zgasić. Pies zamienił się w istotę, o których mówiły jedynie mity, która, jeżeli mowa o działaniu, przynależna była jedynie herosom którzy mieli poskromić bestię…trzymać przy sobie takiego towarzysza, to było czymś, co śnić jej się nawet nie mogło, a co dopiero, gdy mowa była o powierzaniu mu wszystkiego, z czym trzeba było się liczyć. A teraz…spojrzenie wbiła w mężczyznę, lecz zanim zapytać mogła o cokolwiek, ten odwrócił się, odsuwając się i odchodząc, idąc w miejsce gdzie nie powinno znaleźć się nikogo śmiertelnego.
- Czekaj, proszę…błagam! Ja chcę zrozumieć! – Nie wiedziała, czy istoty nadludzkie słuchają błagań, ale miała nadzieję, że tak, inaczej świat byłby o wiele bardziej okrutny. Jej kroki zadudniły po kamieniach kiedy rzuciła się przed siebie, próbując dotrzeć do niego. Nie mogła pozostać z tym sama.


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]14.12.21 17:03
« Is it running in our blood, is it running in our veins? »
Szukam…odpowiedzi. Odpowiedzi… Tak, odpowiedzi. Ja chcę zrozumieć!
To samo. W kółko te same słowa. Irytujące. Frustrujące. Obrzydzające... Donn łatwo tracił cierpliwość. Zaklęty Berserk był dzikim stworzeniem. Duchem, który popadał w szał i słynął ze swej żądzy krwi. Igranie sobie z nim było czystą głupotą, ale ludzki rodzaj nie charakteryzował się mądrościami. Ryzykowali łatwo i szybko, stąd balansowanie na cienkiej granicy gniewu bóstwa nie wydawało się czymś dla nich niemożliwym. Słysząc kolejny już raz błaganie o zrozumienie, nie mógł wytrzymać. Gdyby był innym bogiem, być może nie irytowałby się tak szybko, lecz demon stworzony z nienawiści, gniewu i szaleństwa, łatwo popadał w skrajność skupioną na niszczeniu. Nie mógł także utrzymać nie tylko własnych emocji na wodzy, ale także formy, jaką przybrał. W jednym czasie wydarzyło się kilka rzeczy. Bóstwo upadło na jedno kolano. Gwałtowny wiatr wdarł się do Domu Dusz, rozwierając ciężkie drzwi i zdmuchując ostatnie z ogarków świec. Cerber uniósł swoje trzy łby i zawył, niczym na zapowiedź tego, co miało nadejść. Nieruchoma sylwetka jego pana zaczęła drżeć, a dym, czarny i gęsty przypływać z każdego zakamarka świątyni i kumulując w jego postaci. Martwe serce w piersi bóstwa zaczęło mocniej bić, ale nie zmienił rytmu oddech — czuł za to jak całe jego ciało się zmieniało. Jak zwiększało swoją objętość, jak pęczniało i nabierało siły. Jak skóra zmieniała się w sierść, a zaciśnięte dłonie w łapy. Jak zgarbiona sylwetka wydłużała się i jak twarz przemieniała się w pysk. Jak kości łamały się pod naporem niespotykanej magii. A jednak nie odezwał się, rozsmakowując się masochistycznie we własnej męce. Nie rozwarł warg ani na chwilę. Z pyska zaczęła sączyć się czarna maź, skapująca powoli na posadzkę. A Cerber nie przestał wyć i wiatr nie przestał dąć. - Żałosna ludzkość. - Głos, który usłyszała dziewczyna, należał do niego, lecz dobywał się on z samego dna Styksu, a niemal zwierzęcy pomruk wydobywał się spomiędzy monstrualnego pyska Berserka. Wewnętrzna bestia chciała wydostać się na zewnątrz, rozszarpując człowiecze ciało. Nie przypominał już człowieka. Był poczwarą, która nie przestawała rosnąć, a której ślepia zaiskrzyły się czerwienią wśród czarnych barw. Dym wyleciał spomiędzy jego pyska, gdy odetchnął piekielnym oddechem. Zatęchłym, przegniłym, demonicznym jak on sam. Całe jego ciało stworzone było do cierpienia i temu cierpieniu się poddawał — grube jak konary drzew kończyny; smagający jak bicz ogon, zwaliste rozmiary niczym najpotężniejsze z fortec. Rósł, gdy mała kobieca postać zostawała na ziemi, mogąc jedynie napawać się przerażeniem, którego był powodem. Wszystko, czym kiedykolwiek wcześniej był, zniknęło. Pozostało tylko to — forma, jakiej nie oglądał żaden człowiek od milenium. Monstrualnie wielki wilk, przy którym Cerber zdawał się niczym pchła.
Gdy odwrócił się ku niej, jego oczy płonęły. Dom Dusz drżał w posadach, gdy się poruszał, a jego wielka postać zdawała się niknąć wśród niewidocznego z dołu sufitu. Gdyby cierpienie miało postać materialną, Hades czułby uderzenia setek biczy na grubej, wilczej skórze, których koniec związany byłby z przeoraniem ciała i zagłębienia się boleśnie w mięsie. Bombardowany torturującymi bodźcami nie był w stanie przestać odczuwać gniewu, boleści, nienawiści — emocje opanowały wymiar nie tylko fizyczny, lecz również i psychiczny. Nie mógł sobie z nimi poradzić; przegrał i za to miał odbierać tu karę. I tak nie była ona adekwatna do czynów, których się dopełnił. Wydawało mu się, że to, co czuł, było cierpieniem skumulowanym z serc każdej jego ofiary oraz opłakujących ich bliskich. Dostawał na swoje barki godziny męczarni, których stał się przyczyną. Stał się nimi i nie był w stanie tego zmienić. W pewien masochistyczny sposób czerpał chorą przyjemność z odczuwania tego wszystkiego. Tylko w bezkresnej agonii mógł być świadom, że istniał naprawdę i że przez doznawanie czegokolwiek był w stanie utrzymać stan wiecznej śmierci. Lżejszym było ów cierpienie od świadomości zapomnienia, na które mógł liczyć od tych, którzy zostali na powierzchni. Lecz czy miejsce, w którym się znajdował, dało się gdziekolwiek uplasować? Cokolwiek z nim zrobić? Zdefiniować? Oplatały go teraz już inne wartości.
- Żałosne nasienie. - Fenrir nie otworzył pyska, ale mała czarownica mogła go usłyszeć w swych myślach. Nachylił się ku niej. Mogła czuć jego dech, owiewający jej twarz i mogła dostrzec, że była wielkości najmniejszego z jego kłów. Znów nie mogła się poruszyć. Miał ją tam, gdzie chciał. - Ofiarowałem ci mego strażnika. Byłem cieniem, który niszczył twych wrogów, a ty umiesz jedynie skomleć niczym nieporadne szczenię. Dość mam tych słabości. - Głos niczym zza grobu wydobywał się dalej, okrutny i drżący ziemią. Chciał jednak, by odpowiedziała. By zrozumiała. By sama to zrobiła, gdyż on... Miał dość pytań. Dość. - A więc powiedz mi, ludzkie szczenię — kim jesteś? Skąd jesteś? Gdzie są ci, którzy dali ci życie? Czemu wszyscy cię odrzucali? Czemu tak bardzo ciągnie cię ku cmentarnym kryptom? Czemu drżysz przede mną, lecz nie umierasz? Czemu, ludzkie szczenie, jesteś taka jak ja?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]07.01.22 21:53
Była niczym pył – nie tylko wobec bogów, ale całego Chaosu, wszystkiego, co trwałością przebijało skały i wielkie posągi rzeźbione ku czci bogów i niektórych ludzi. Jej życie miało być płomieniem świecy, który gaśnie kiedy wosk całkowicie stopnieje, a nawet i rozlana plama miała gdzieś zaniknąć, niespodziewanie kryjąc się pod natłokiem innego wosku innych żyć. Nie chciała zresztą zbyt wiele, chyba z wyprzedzeniem wiedząc, że nie ma co czekać na ostateczność czy decydować się na złudzenie, że cokolwiek, co by zrobiła, miałoby na celu wodzić ją ku czemuś większemu i lepszemu.
A jednak był element życia, który towarzyszył mu niczym zaklęte lutro, a którego nie dało się zmienić. Śmierć czaiła się w oczach, czaiła się w sercach, ale nie taka, która przerażała, ale która wprawiała w zadumę. Kim więc była wobec całości przeznaczenia, które czekało na nią gdzieś, gdzie póki co nie było wiadome? Teraz miała się przekonać, zrozumieć, a przynajmniej rozjaśnić jeden z mrocznych punktów. Na to w końcu liczyła, bo sny i zadumy nie były jej mocnym aspektem, bo sięganie w przyszłość nie oznaczało zrozumienia tego, co nastąpić miało po życiu. Dlatego chyba teraz błagała boga, by zdradził jej nieco, wytłumaczył, powiedział…rozjaśnił cokolwiek.
Nie spodziewała się tak gwałtownej reakcji, ale chyba powinna, bo bogowie z cierpliwości nie słynęli w żadnym ze swoich wydań – padła na ziemię, bo nie dalo się inaczej, nie dało się oglądać czegoś, co wzbudzało w sercu strach, rozdzierając je na tak wiele kawałków. Chciałaby przytknąć czoło do chłodnej posadzki i błagać o wybaczenie, mając nadzieję, że śmierć jej będzie krótka i bezbolesna, ale nie miało to znaczenia, bo ani jedno słowo nie wydarło się z jej ściśniętego gardła. Przerażona chciała szukać ratunku u psa, przypominając sobie jednak, że kreatura nie była już nawet jej wiernym kompanem, a jedynie odpryskiem tego miejsca i tego boga, który teraz pochylał się nad nią. Górował nad wszystkim w tym pomieszczeniu, wydając się większym niż sam Atlas który mógłby jednym ruchem ręki zadecydować o końcu świata, pozwalając globowi upaść i roztrzaskać się jak dzbanowi z czerwonej gliny, które dzieci czasem strącały ze stołów. Groźniejszy, bardziej drapieżny, bardziej zabójczy, bo przecież w końcu był śmiercią.
- Wybacz. – Dopiero to łkanie wyrwało się z jej ust, ale teraz nawet nie mogła się poruszyć, pchła przeciw wilkowi. Słuchała uważnie jego słów, a elementy po kolei wydawały się układać na swoim miejscu, chociaż wiele jeszcze nie rozumiała. Ale pytał, pytał ją i nie mogła pozostawić go bez odpowiedzi, bo to było gorsze, niż podać ją błędną, niż kajać się na wieczność. – Wybacz, ja…nie wiedziałam kim jestem, ale teraz… - Czy mogła to zainsynuować? Czy to nie miało obrazić go o wiele bardziej niż teraz, kiedy to jego myśli wdzierały się do jej głowy, obnażając ją ze wszelkiej prywatności, nawet tej dotyczącej jej własnych myśli.
- Jestem częścią ciebie… - wyszeptała tak cicho, że ledwie było ja słychać, jakby słowa porwał ją wiatr, ale wiedziała, że usłyszał, bo podejrzewała, że poznał to już w momencie, kiedy tylko zastanawiała się nad jego słowami.


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: [SEN] It's in the blood [odnośnik]09.01.22 11:51
« Is it running in our blood, is it running in our veins? »
To była próba. Od samego początku. Przyszła z własnej woli, lecz głupotą było myślenie, iż nad całą resztą miała kontrolę. Kontrolę miał jej ojciec, który nie oszczędzał słabych i brzydził się ludzkością. Nienawidził poszczególnych jednostek, jak i całego motłochu. Nienawidził, gdy żyli. Nienawidził, gdy przebywali z nim na dnie kadzi, jaką im przygotowywał. I chociaż odżywiał się ich wiecznym cierpieniem oraz trwogą, nie oznaczało to, iż słuchał tego niczym najpiękniejszej melodii. Nic nie było w stanie ułagodzić potwora, którym był i uśpić bestii, jaka pulsowała pod różnymi powierzchniami. Wysiłkiem był spokój, jaki przy niej zachowywał, ale nie była swoją matką.
Dał jej szansę. Szansę, którą zmarnowała i której nie mogła już powtórzyć. Nieważne ile by błagała, ile płakała. Była słaba. Ludzka natura zwyciężyła tam, gdzie powinna się jej wyrzec. Czy go zawiodła? Nie mogła. Nie miał oczekiwań. Nie miał oczekiwań wobec nikogo z tych miernych robaków. Mieli być stworzeniem jego braci i sióstr, więc czego mógł się spodziewać, jeżeli nie żałości? A właśnie ją przed sobą widział. W postaci córki, wobec której nie poczuwał żadnego powiązania. Sprawował nad nią pieczę, gdy była zbyt słaba, by rozumieć, ale teraz posiadała już rozum i mogła patrzeć dalej aniżeli inni. Ciągnęło ją do śmierci, lecz nie rozumiała dlaczego. Próbowała, lecz zawodziła. Istniała z niego, lecz nie była jak on. Nikt nie miał być taki jak on.
Wilczy kark wyprostował się, gdy oddalił pysk od dziewczyny, patrząc na nią z samej góry. Ślepia lśniły w ciemnościach, płonąc żywym ogniem, oddech powodował wibracje ziemi, a sama jego obecność paliła. Milczał. Nasłuchał się już dość. Cierpliwość, jaką posiadał, zakończyła się. Podobnie jak jego bytowanie na tym ziemskim padole. Ostatni raz spojrzał na drżące, ludzkie szczenię, które było zbyt ludzkie a za mało wilcze. Za mało. Było niczym owca. Zapędzona w kąt nie miała stać się odważniejsza. Robiła jedynie wszystko, by przetrwać. A na to nie zamierzał jej pozwalać.
- Zabij. - Wydał rozkaz Cerberowi, który nie miał już za zadanie chronić stojącej w świątyni dziewczyny. Wykonywał zadanie powierzone przez jego pana i tylko to się liczyło. Dlatego nie miał się wahać. Nie miał mieć wątpliwości. Był boskim psem znającym lojalność, dlatego zrobił to również i teraz. Bóstwo widziało jedynie pierwszy skok w stronę małej istoty, po czym odeszło, wracając tam, skąd przyszło. Berserk nikogo nie oszczędzał, a Hades kąpał się w krzykach wiecznie umierających. Natura zwyciężyła, Cerber zawył, a Dom Dusz ponownie spełnił swój obowiązek.

koniec


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
[SEN] It's in the blood
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach