Wydarzenia


Ekipa forum
dół
AutorWiadomość
dół [odnośnik]16.08.15 18:01
First topic message reminder :




Dół mieszkania


Ogromny, jasny pokój. Na półkach są porozstawiane pamiątki z podróży lub rodzinne. W kącie stoi biurko, zazwyczaj zawalone pergaminami, przy którym również dosyć często przesiaduje. Listy pisząc. Lub swój dziennik. Znajduje się tutaj kominek podłączony pod sieć, a także schody na górę, które prowadzą do sypialni oraz łazienki. Z salonu można bezpośrednio przejść do kuchni, nierzadko potykając się o porozsuwane krzesła od stołu, który stoi na drodze. Sama kuchnia nie ma drzwi, a jedyne framugi, toteż właściwie jest jedną wielką izbą wraz z pokojem dziennym i niewielką jadalnią. Przez pokój dzienny można się wydostać na balkon, z którego prowadzą alternatywne schody na piętro.




Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 05.01.17 21:27, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Re: dół [odnośnik]06.01.17 14:01
Uciekał od obowiązków. Szlacheckie jarzmo, jakiego nie zamieniłby na żadne inne (tak mu się wydawało), zaczynało już ciążyć. Pogrążał się w monotematyczności, jak zatwardziały egzystencjalista powtarzając swoje racje niestrudzenie, w każdych warunkach, nie próbując nawet przyjąć innego punktu widzenia. Mantra wypełniała głowę przyjemnym echem, więc czuł się otoczony - przez kogoś, przez bliskich czy dalekich, ale przynajmniej nie samotny. Bał się tego okropnie, dlatego nie potrafił poradzić sobie z brakiem Laidan. Tylko ona: utożsamiająca cały świat, jego matka, siostra, kochanka, żona. To nie był błąd, to była cała seria złych decyzji. Niemądrych wyborów, których nie potrafił odwrócić. Myślał, że udźwignie każde brzemię, że poradzi sobie z każdą przeszkodą, bo jest wszechmocny. Do czasu - miał rację. Jednak kiedy z horyzontu zniknęła Lai, zmienił się w karykaturę mężczyzny, w ledwie cień dawnego siebie. Umiejętne zabiegi sprawiały, że wyglądał niemal identycznie, że poruszał się, mówił, działał jak wcześniej. W środku jednak mechanizm stał się zepsuty, zardzewiały, nadający się wyłącznie do wyrzucenia. Znowu targały nim dylematy, depresja, smutne myśli wywołujące szloch. Oznakę słabości? Możliwe, acz przestał się tym przejmować, robiąc przegląd swojego życia teraz. Bez niej.
Łzy zraszające mankiet koszuli, urywane, niemy, bezgłośny płacz, porozrywane na strzępy obrazy, uciekająca w popłochu służba, zakrwawione, zniszczone dłonie, którymi bił w mocne ściany, rozładowując gniew. Wszystko definiowało słabość Avery'ego, z jaką nie potrafił sobie poradzić. Nie zauważał już właściwie niczego, dziwnie biernie poddając się sytuacji. Ile zauważył Samuel, kiedy umyślnie nie bronił się przed miotanymi w niego zaklęciami, kiedy przyjmował je wręcz z zauważalną radością? Liczył na bodźce, chciał znowu móc zawyć z bólu, ryknąć ze szczęścia albo po prostu odejść, nie nękany żadnym wyższym dobrem.
-Tamto? - spytał kpiąco, unosząc jedną brew w wyrazie dezaprobaty. Usiłował połączyć fakty, zrozumieć o czym mówi, ale przecież porzucił swoje upodobania. Mała Weasley i zwierzątko Fawley'a - skąd miała o nich wiedzieć? Bezpiecznie udawał nonszalancję i kręcił urokiem osobistym, nieco komicznie wypadającym wespół z alkoholowym żarem buchającym od twardego ciała. Wciąż się chwiał, kontury jej twarzy rozmywały się, sylwetka była zamglona. Akurat wtedy, gdy zechciał ją porównać z tej odległości, Selina przestawała istnieć, stając się kolejną niewyraźną plamą światła, tańczącą z blaskiem świecy -zupełnie nie masz doświadczenia - zauważył beztrosko, pocierając dłonią zmierzwioną brodę. Wciąż klejącą od krwi (czyjej?), acz nie zwrócił na to specjalnej uwagi, dryfując spokojnie w przestrzeni Lovegood. Nagle przerażonej jak mała dziewczyna, ale i też dziwnie obojętnej. Użył przecież czarnej magii, złej magii (dlaczego, Samaelu? Czemu to zrobiłeś?), dobitnie udowadniając, że nie posiada skrupułów. Powinna się bać, uciekać, powinna wypchnąć go przez okno - pozwoliłby jej na to, w ogóle się nie broniąc. Więcej, byłby wdzięczny za wybawienie od setki natrętnych myśli, pożerających go kawałek po kawałku. Z każdą sekundą coś tracił. Zaczęło się niewinnie, od osoby, od człowieka, od kogoś, kogo łatwo zastąpić. Prosta kobieta, narzędzie, naczynie, odnalazłby wiele synonimów na te nieskomplikowane stworzenia. Ale to była Laidan, wraz z którą zaczęło się jego życie... i na niej się kończyło. Najpierw czuł nieobecność, a później miał wrażenie, że całował dementora, tracąc duszę po kawałku.
-Nie zastanawiałem się nad tym - odparł leniwie, nieświadomie hamując potok rozmowy. Uwag? Sugestii? Nie obchodziła go motywacja Lovegood, ale już jej chyba wyjaśnił, że nie lubi mówić. Objął ją znowu, tym razem delikatnie, po prostu trzymając przy sobie. Odłączył wszystkie zmysły, zamknął oczy, zablokował węch, nie dotykał jej wcale, a drobne ciało tuż przy nim, prawie wydawało mu się Laidan. Wiedział, że to nie ona, ale oszukiwał się dalej, udając, że może ją mieć i że się kochają.
-Czego chcesz? - spytał Seliny, gotów już do natychmiastowego wymarszu. Ciągle rozgrzany alkoholem nie czułby zimna, dotknięty żałością nie trząsłby się na marcowym chłodzie, nie obruszyłby się za ponowne znalezienie się na bruku. Ale tutaj było mu wygodnie i dobrze; zsunął dłoń na jej ramię, zebrał rozpuszczone włosy w supeł i lekko pociągnął, odchylając jej głowę do tyłu - powiedz mi - nakazał (poprosił?), po czym puścił, wracając do wcześniejszej konfiguracji, w której Lovegood była jego ratunkiem.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: dół [odnośnik]07.01.17 19:30
Obowiązki? Ta rutyna, która każdego dnia zrywała ją z łóżka, kiedy jeszcze słońce nie zdołało wstać, by - jeszcze mająca w sobie resztki upojenia alkoholowego - odziała żółto-czarną szatę, by wypocić resztki wczorajszych wspomnień w morderczym wysiłku, zatracić się w odrętwieniu mięśni, sprowadzić myśli do pojedynczej istoty, szorstkiego materiału piłki pod zgrubiałymi opuszkami palców, czas sprowadzić do szaleńczego pędu, najmniejszą wątpliwość rozbić w szale rywalizacji, raz jeszcze wbić siebie w zbroję siły, nienaganną potwarz, gdzie najmniejsze drżenie, najpłytszy oddech wracał pod starannie wykutą sieć dyscypliny, by zmyć to wszystko najmniej szlachetnymi płynami i każdego ranka rozpoczynać wszystko od nowa, zanim zmiana zdąży dopaść wycieńczone ciało. Żyła intensywnie, w danej chwili, bo każda szklanka roztapiała dawne wspomnienia. Procenty wolno wyżerały jej mózg, sprowadzały do najprostszych instynktów, pozwalały na czyste, gwałtowne reakcje, na tak świeżą pierwotność, jakby nigdy nie była tknięta najdrobniejszym doświadczeniem czy ciężarem.
Ognista wypalała jej tablicę do czysta, nie pozwalając dawnym zapiskom wrócić w całości na jej plan. Pozbawiona sumienia, niezmuszona do rozpamiętywania, obdarta z empatii, zobojętniała na wszystko poza własnym ja.
Zmarszczyła brwi, nie mając pojęcia do czego się odnosi. Patrzyła na niego uważnie - na to chwiejne ciało, z którego mimo wszystko buchała duma i buta, a słowa napiętrzone były wyrazem drwiny i pogardy.-Tamto?-powtórzyła po nim głucho, jakby chcąc złapać za jego myśl, zanim ucieknie bezpowrotnie. Nie tłumaczyła mu, że chodzi jej o to, o brutalne zagarnianie pożądanej rzeczy, o pełne pasji, barbarzyńskie akty, które zdawały się jedynie powiększać jego chuć, jego absolutną dominację i nie akceptację sprzeciwu. Nie mogła mieć świadomości tego, jak bardzo oddane było jej porównanie i jak niedalekie prawdy.
Jakoś rozchmurzyła ją jego uwaga, bo na jej twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech.-W sadystycznych zabawach?-podpowiedziała bez cienia nieśmiałości, w niemalże oszczerczym wyrazie.
Może mimo wszystko ta klątwa miała jakiś wpływ? Potężna inkantacja zmusiła ją do większej łagodności, choć nie do końca nagięła całkowicie do jego woli, ciągle odmawiając wypowiedzenia słów, których od niej wymagał. Błądziła, zagubiona między własnymi myślami, jakby jego czyn był jednocześnie przebudzeniem, ale też piaskiem snu sypanym prosto w powieki. Część z niej zapadła do nicości nieświadomości, kiedy druga wypłynęła na wierzch, łypiąc zafascynowanym wzrokiem.
Wypuściła wolno powietrze, nie pozwalając tętnu ponownie przyspieszyć rytmu. Nakazała myślom płynąć wolno, kiedy obce ciało raz jeszcze naznaczyło jej własne, zagrabiając jej przestrzeń osobistą jak swoją. Może jej linie już dawno się poprzesuwały, bo ani drgnęła, kiedy złączył ich ten z pozoru czuły, choć kompletnie pozbawiony emocji, dotyk.-To co pochłania twoje myśli?-zapytała, jakby kompletnie niezrażona jego tonem, pozwalając miękkiej barwie głosu wybrzmieć w pomieszczeniu.
Pozwoliła mu swobodnie poruszyć ręką, poczuć pod dłonią aksamitny materiał, który ciasno owijał jej ramię. Drgnęła lekko, kiedy jego ręka zawinęła się wokół jej długich włosów, by w końcu zacisnąć palce i odchylić jej głowę do tyłu, więżąc przez moment w tej pozycji. Jej oczy zabłyszczały - ostrzegawczo?
Głowa wróciła na miejsce, a stopy poruszyły się niespiesznie, by wykonać obrót wokół własnej osi i mieć lepszy pogląd na rozmówcę.
Czego chciała? Od niego? W tym momencie? A może rozmawiali o szerszym aspekcie?-Myślisz, że możesz mi to dać?-odpowiedziała zamiast tego, zniżając ton.-Przecież to oczywiste. Wszystko można zwyciężyć i zdobyć siłą.-stwierdziła, zbliżając się do niego, by pchnąć go pewnie do tyłu, w stronę kanapy. Sama opadła na poduszkę dalej, rozpierając się wygodnie. Zaśmiała się w trakcie wymawiania tych słów, jakby nie mówiła ich do końca poważnie, choć jej postawa pełna dumy i próżności mogła sugerować, że była w tym choć cząstka prawdy. Poza tym czy ta odpowiedź nie nasuwała się sama, sumując schematy Lovegood? Walczyła o wszystko, zaciekle, jakby udowadnianie i roszczenia pomagały jej zagarniać dla siebie więcej, a pokazy swojej mocy i niezłomności miały wypracować dodatkowy autorytet.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: dół [odnośnik]08.01.17 18:55
Pobłażanie kobietom i jego niechęć zaczęła się nieco wcześniej, niż nauczył się czytać, chociaż lektura Dostojewskiego pozwoliła rozwinąć się tej, poniekąd pasji, wespół z subtelnymi podszeptami ojca. I tak, jak wyraźnie widział roztopy w Petersburgu, tak wyraźnie dostrzegał intelektualną przepaść między miałkimi niewiastami a mężczyznami w ogóle. To nie było zawierzanie w pisane słowo dziewiętnastowiecznego rosyjskiego alkoholika, a empiryczne porównanie z wypracowanymi przez niego wzorcami. Poniekąd znajdował w nim wiele wspólnego: zwłaszcza zbrodnia ojcobójstwa utkwiła mu w pamięci, żałował, że nie mógł podpisać się pod śmiercią Reagana. Ścinanie głów było łatwiejsze niż cokolwiek innego - po raz kolejny przyznawał mu rację, w niemalże mechanicznym geście odnajdując ucieczkę. Popadał w schizofrenię albo życie rzeczywiście zaczynało pachnieć śmiercią, jak nieogrzewane mieszkanie toczone przez wilgoć i pleśń. I przy tej wspaniałej okazji (bo nie chciał uwierzyć, iż czyni to dla samego smaku) - upijał się niczym rasowy moczymorda, nie patrząc na to czym, z kim, ani gdzie. Łykanie eliksirów, mieszanie leków z alkoholem, przepalanie sobie przełyku rozcieńczoną Ognistą Whisky wśród śmierdzących, spoconych marynarzy. Kończyło się to specyficznie. Ktoś wepchnął go za arras (niesamowicie elegancko, wszak i za nim Juliusz Cezar dokonał żywota) i pojawiał się znienacka w niewielkim mieszkaniu gdzieś w Londynie. Brakowało temu dużej ilości sensu, jak i charakterystycznej przecież dla Avery'ego, drobiazgowej analizy. Starał się i próbował, lecz mimo wszystko te rozmyślenia i refleksje przychodziły mu ciężko. Skupienie godne (i zarazem równie absurdalne), z jakim drodze myślowej dedukcji oddawali się neandertalczycy. Z zapałem, z pewnego rodzaju zacięciem, acz była to przecież od razu rzecz skazana na śmieszną porażkę.
Machał ręką już dosłownie na wszystko, każdą czynność oraz element swego jestestwa, wcześniejszą definicję poddając poważnym wątpliwościom. Nie pytał o sens istnienia, poznał go, kurwa, poznał go aż za dobrze. Zabójstw. Morderstwo. Zabicie, zabicie czasu, wszystko, co mogłoby przynieść mu ulgę choćby w najniklejszym stopniu. Nie było innego rozwiązania ani innej drogi. Chciał trzymać ją za rękę, ale za to niesprecyzowane , spowodowało, że zamiast wrażliwości, okazywał nadwrażliwość.
Chodzili do łóżka o świcie i nie wychodzili z niego do kolejnego brzasku, pokrywał ich nigdy nie spełniony gąszcz pragnień i wyuzdanych fantazji, bawili się i bez końca, niewinnie zgadując swe myśli, po czym przyoblekali na twarze lubieżne uśmiechy, silnie kontrastujące z dziecięcą beztroską. Nie był wyrafinowany, ale był jej i tyle wystarczyło, by mogła czuć ekstremalnie, silnie i zmysłowo. Zaklinał się niegdyś w szatach porannych, w jej puszystych włosach i gładkim ciele, jakie odsłaniał cal po calu, zaklinał się w kieliszkach wina, popijanych wczesnym rankiem wśród zerwanych ubrań, obnażonej namiętności.
-To przecież nic - podpowiedział Selinie, uważnie na nią patrząc, ciekaw, czy zacznie histeryzować. Wpuściła pod swój dach psychopatę, funkcjonującego jednak nad podziw poprawnie: sprawował się doskonale, prawie w niczym nie uwłaczając dobremu smakowi oraz wpojonym zawczasu dobrym manierom. Nie uniósł na nią ręki (jeszcze), chociaż ta drżała mu, bynajmniej nie ze złości, ponieważ nie potrafił chwilowo odczuwać furii ni gniewu. Alkohol roztrzepotał wszystko, co złe i negatywne, pozostawiając w Averym wyłącznie czujność oraz samcze instynkty, wyostrzające się wraz z każdą jej sugestią. Kiwał głową, że dokładnie, że nie ma o tym żadnego pojęcia, że nie wie zupełnie nic. Związanie przegubów skórzanym paskiem mogło stanowić jedynie prolog, ale czy Lovegood zamierzała wystąpić w tej tragedii i doczekać exodusu?
-Wyrzuty sumienia - przyznał dość ogólnikowo, zachwycony jej odsłoniętym, chudym ciałem. Nie spodobała by się Laidan i jemu też... nie podobała się(?), ale coś w stalowym wzroku i chłodzie gorącej przecież skóry wabiło go, kierując obojętnymi mięśniami. Pchnięty jej dłonią zaśmiał się ostro i nieprzyjemnie, prawie kpiąco, ale położył się na kanapie, twarzą zwrócony bezpośrednio niej.
-Ten argument już mi się znudził - mruknął leniwie, moszcząc się wygodniej na posłaniu. Czuł na sobie jej ciepły oddech, leżeli za blisko, by ten żrący szron na jego barku przypłynął z powietrza. Zamknął oczy, czuł się zmęczony, a jednocześnie pobudzała go ona, ta, która przecież nie była Laidan, nie przypominała jej i nigdy nie miała się nią stać.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: dół [odnośnik]09.01.17 13:24
Nie potrafiła zrozumieć ani zaakceptować jakichkolwiek prób umniejszenia jej szacunku czy ważności egzystencji - swoje zdanie zawsze zaznaczała bardzo wyraźnie, upewniając się, że każdy je usłyszał, a najmniejszy przejaw kpiny lub braku zgody tępiła błyskawicznie, nie pozwalając się temu zasiedlić. Nie warto było wchodzić w drogę kobiecie, która za nic miała etykietę, wartości społeczne czy z góry przyjęte normy, w których każdy miał swoje miejsce. Z uporem osła i zacietrzewieniem byka burzyła te ramy, nie pozwalając się w nie wcisnąć. Z czasem tylko głupcy wchodzili z nią w dyskusję, słabi przytakiwali, a ta niesprecyzowana grupa osób odwodziła ją do szaleństwa i kazała raz jeszcze powrócić do błyskotliwości, którą zatraciła w świecie absurdu.
-A co jest czymś?-skonfrontowała go, próbując wybadać jego granice. Jak miała dać się przestraszyć sugestiom, kiedy jej codzienność obfitowała w stałe dawki niepokoju? Sama już zaczynała gubić się gdzie są wyznaczone pewne linie, wolno zatracając się w szaleństwie.
Jego wyznanie sprawiło, że coś w niej drgnęło i przeskoczyło. Wyrzuty sumienia? Żal za popełniony czyn? Słabość, kiedy przyznawał się do błędu? Pozwalał myślom kwestionować własną istotę, wolno trawić każdą podjętą decyzję, podważać najmniejszą czynność, wprawiać w wahanie i drażliwość z powodu dopełnionej zbrodni? Co takiego się wydarzyło, by miał przy okazji przyznawać się do czegoś takiego? Co silnego człowieka zepchnęło na dno mierności?
Obudziła się w niej obawa. Poczuła, że musi wiedzieć.
-Dlaczego?-tętno jej przyspieszyło, kiedy zadała tak rozpaczliwe pytanie.
Obróciła głowę, patrząc na niego z potrzebą. Nie mogła pozwolić, by kiedykolwiek znalazła się w podobnym miejscu. Musiała poznać przed czym się strzec, by nie zażyć trucizny, którą krztusił się Avery.
Zmiana pozycji. Poziom zdawał się być lepszą opcją dla szlachcica, który niepokojąco zaczął szukać w niej oparcia. Z abstrakcją godną szaleńca mogła zauważyć, że jej niepokój związany ze znajdowaniem się w tak wiążących jej umysł ścianach nagle zanikł, pozwalając o sobie niemalże zapomnieć.
-Już ci się znudził?-powtórzyła z rozbawieniem. Z frustracją zakopała stopy w głębinie między oparciem a siedzeniem, z łopatkami na wysokości podłokietnika, by odchylić głowę do tyłu z pomrukiem pełnym dezaprobaty. Chwilę pozwalała krwi napływać do mózgu, zanim się w końcu zerwała do siadu, przyglądając uważnie mężczyźnie.-Na szczęście ty jesteś fascynującym rozmówcą i przynajmniej jedno z nas nie jest znudzone.-sarknęła.
Pozwoliła bezruchowi trwać tylko przez krótki moment. Chciała go tknąć, sprowokować, udowodnić mu, że wcale nie stanowi wyższego istnienia od jej własnego, bo właśnie o tym zdawał się być tak święcie przekonany. Zmrużyła oczy, kiedy poruszała się po kanapie na czworakach, czając jak drapieżnik prosto z dziecięcych bajek.
-Więc co innego, Avery?-pozwoliła pytaniu paść, choć spodziewała się, że nie dostanie na nie odpowiedzi. Zawisła nad nim.-Co innego od siły-głos powoli przerodził się w niski syk, kiedy palce odnalazły jego szyję, zaciskając się na niej stanowczo, jakby chciała mu coś udowodnić.-...sprawia ci przyjemność?-na ustach zamajaczył uśmiech.-Nie spróbujesz mi ponownie pokazać, że to przymiot nienależny mi?-zapytała, pozwalając obręczy się jeszcze nieznacznie zwęzić, kiedy sama wyciągała szyję, przyglądając się uważnie jego wyrazowi, jakby napawając się tym widokiem. Naparła wnętrzem dłoni na jego krtań, nie mając zamiaru dawać mu furtki na jakąkolwiek obojętność.-Jakie inne uczucie pozwala ci na pewność, skoro nie to, że posiadasz wszystkie karty w swoich rękach?-chciała na nim wymusić przyznanie jej racji.
Co innego mogłoby być ważniejsze dla człowieka jak nie komfort? A co innego go tworzyło jak nie pewność, że nikt nie zdoła cię nawet tknąć?




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: dół [odnośnik]09.01.17 17:17
Gdzie zaczęła się komedia, którą potem nazwano boską?
Wszystko wzięło swój początek dokładnie w tym samym momencie, od identycznego punktu, iskry, zapalnika, stosunkowo zwyczajnej, a jednak zdolnej poruszyć kamienie. Płakały one przecież marmurowymi łzami (te ubytki w posągowych rysach nie spowodował wiatr, ani deszcze), roniły smutek, niepodobny do miłości. Rozciągnięte w uśmiechu maski były kłamstwem, oczy błyszczące szczęściem fałszem, a i cały świat nagle zdał mu się zły do szpiku kości, zgniły i skazany na stracenie. Mógł już śmiać się w głos, bo istotnie zauważył wyrafinowany tok tego dowcipu. Powrót starotestamentowego Boga, okrutnego, bezwzględnego, spychających swoje umiłowane dzieci wprost w przepaść, jednego po drugim, by móc wsłuchać się w kakofonię połączonych jęków. Każdy umierał, większość z miłości. Jego najpotężniejsza sztuka i największe dzieło stworzenia.
Szkoda, ze owa miłość dostała rogi i w najlepsze paktowała sobie z Szatanem.
-Gdy tego doświadczysz, będziesz wiedziała - odparł cicho, ale pewnie, ponieważ nie znał innej prawdy. Zawsze był zwolennikiem badania zmysłami i gromadzenia doznań na własnej skórze, także i te przykre pozostawały pewną lekcją. Poznał już naprawdę wiele smaków, ale z uporem gromadził więcej, pragnąc może zamurować się w piwnicy gromadzonych aromatów i doznać zespolenia, synestezji cierpienia z rozkoszą i każdą antagonistyczną emocją. Pożądał tego, by nagły wybuch rozsadził jego układ nerwowy, ale potrzebował poczuć się naprawdę wstrząśnięty. Tymczasem dawał Lovegood wskazówkę, radę niemalże przyjacielską. Czy właśnie popychał ją wprost do siedliska mitycznego zła, niczym Mefistofeles manipulujący Faustem? Nie był przecież równie subtelny, nie obiecywał jej służby, jasno i twardo wyrażając swoje opinie, nie pozostawiając miejsca na dopiski na marginesie. Prowokował, acz czynił to zupełnie nieświadomie. Nie pojmował, że ciekaw był jej granic i sprawdzenia, do czego może okazać się zdolna - i wtedy mi o tym opowiesz - wygłosił dekret pana i władcy, kompletnie ignorując drugie pytanie, wbijające mu się w czaszkę i wyrywające oczy z oczodołów. Nie wiedział, dlaczego.
Żałował kilku lat, podczas których ciągnął tę żałosną farsę. Żałował, że uniósł na nią rękę, żałował, że ją skrzywdził - w każdy z możliwych sposobów, żałował, że nie podarował jej jego ciała, kiedy jeszcze dawała mu szansę.
Wyrzuty sumienia przyszły jednak później. Nie miewał ich, nie znał ich i początkowo nie potrafił zidentyfikować tego dziwnego muskania niewidzialnymi igłami, sięgającymi karku, szyi, barków, by później poddawać całe ciało nieprzyjemnym nakłuciom. Gdy spał, fantomowo czuł kolce w swych uszach i oczach, bał się więc zasypiać. Wraz z tym bólem wróciły koszmary i wówczas Avery rozszyfrował rodzaj dolegliwości. Pozostawało wyłącznie to frapujące pytanie - czemu? W którym momencie struna pękła, powodując lawinę nieszczęść, zasypujących go zmurszałymi gruzami?
Złapał oddech, przekładając ręce za kark, aby unieść się nieco wyżej. Nie otwierał oczu, wiedział, że Selina gdzieś tam jest, ale nie musiał jej widzieć. Bał się swojego obnażenia - czyż nie powiedział zbyt wiele? - więc równoważył je fizycznym ekshibicjonizmem. Niecierpliwym gestem zsunął ze stóp buty; głuchy stukot o drewnianą podłogę poświadczył o sukcesie, więc mógł wyciągnąć się wygodniej, z zadowolonym uśmiechem na nieco zmęczonej twarzy. Wciąż nieco bolała go skroń, ale powoli ta pulsacja przechodziła w coś innego. W zdziwienie. A więc jednak potrafiła go zaskoczyć, pojawiając się nad nim.
Nie, to nie sprawiało mu przyjemności, ale nie spiął się, nie przewrócił ją pod siebie, ani nawet nie otworzył oczu. Leżał spokojny, prawie martwy i nie zmieniło się to w ogóle, nawet kiedy poczuł jej palce zaciskające się na jego szyi. Dwie dłonie. Jedną nie dałaby rady go nawet objąć, a co dopiero wydusić z niego życia. Nie lękał się, mimo że oddech stał się cichszy, a puls znacząco zwolnił. Krew w żyłach stężała, a Samael powoli rozwierał powieki, jakby próba dominacji budziła go z głębokiego snu. Wzmocniła uścisk; zacharczał, ale powietrze ciągle przepływało, a naga klatka piersiowa falowała w rytm płytkich oddechów. Może to podobało jej się tak bardzo, że skracała dopływ tlenu, powinien o to spytać?
-Nie dasz rady w ten sposób - wycharczał, udzielając jej praktycznych instrukcji. Fizycznie nie miała szans na uduszenie: tym razem nie docinał, a informował o możliwościach rozdzielonych drogą biologiczną. Jednocześnie w pewien sposób odmawiając jej siły. Wybrała zły sposób, aby to zademonstrować, ponieważ z łatwością oderwał palce Seliny od swej szyi i zmienił pozycję tak, że teraz to on nad nią górował - nie mam żadnej pewności, Lovegood - zaśmiał się gorzko. Już nie.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: dół [odnośnik]12.01.17 21:21
Nie przestawała się na niego patrzeć z tą samą mieszaniną emocji. Jego odpowiedź nie gwarantowała jej żadnego ukojenia, nie uciszała najmniejszego z uczuć, zdając się jedynie dolać oliwy, która rozszalała buzujące myśli, każąc zmysłom już, teraz spróbować odmawianej jej sensacji. Skoro nie mogła o niej usłyszeć, musiała poczuć. Przecież preferowała akcję od słów.
Ale mimo wszystko stała nieporuszona, jakby zatrzymana na wieczność w danym momencie. Mimo wszystko nie była pewna czy chciała próbować.
Nie usłyszała odpowiedzi na desperackie pytanie. Jej zagubienie się pogłębiło. Obawa wzrosła. Bo nieznajome było straszniejsze od nazwanego zła, na które zawsze można było się przygotować. A przeżywanie bólu, którego nie chciano wypowiadać na głos, bo ciągle bano się jego echa? Mimo najmniejszego cienia empatii, których złóż w końcu nie posiadała w swoim ciemnym, nieprzebytym sercu, nie potrafiła uspokoić tętna, które ciągle działało według własnego rytmu. To takie irytujące.
Patrzyła na niego bez większej emocji, marszcząc brwi w wyrazie mikrofrustracji. Nie lubiła, kiedy ktoś nie zaspakajał jej potrzeb, a taką definitywnie stanowiły odpowiedzi na zadawane przez nią pytania. Delikatne traktowanie, jakie mu dawała, kiedy z taktem milczała, nie dopytując, skończyło się chwilę ciszy później.
-Zapytałam dlaczego.-przypomniała mu, unosząc do góry jedną brew.-Dlaczego akurat wyrzuty sumienia?-ściągnęła mocniej brwi, wpatrując się w niego.
Pewność siebie emanowała z niego. Robił mocne pozy, był niewzruszony, a jakiekolwiek ślady wahania czy słabości nie były po nim widoczne. Nie dzisiaj. I bez wątpienia taki obraz był przyjemniejszy dla oczu. Smutno było patrzeć na kogoś, kto przegrywał z kretesem z własnymi demonami. Odraza momentalnie zaczynała ją podżegać, a ciało miało ochotę się wycofać w najdalszy kąt. Jaka przyjemność istniała z obcowania z kimś nieimponującym? Dla jakiej przeklętej cnoty człowiek powinien się poświęcać, by użerać się z czyimś niepogodzeniem i rozpaczą? Musiałaby być do tego nietrzeźwa. Dziś, na szczęście, miała Samaela w lepszej formie. Bardziej nieprzystępnego i nieprzejednanego, co prawda, ale... przecież nie mogła zmienić zdania, gdy je już wypowiedziała, czyż nie? Prawda była jedna, nawet, jeśli nieprawdziwa i niewygodna.
Nie zareagował na nią. Leżał niewzruszony, jakby nie miała żadnej mocy sprawczej. Odbierał jej całą przyjemność swoją leniwością. Złość więc w niej urosła, a oczy zmrużyły się nieprzyjemnie, kiedy kłykcie zaczynały wolno blednąć od zaciskania palców. Dopiero harczenie ją wybudziło z amoku i poluźniła chwyt, tylko na moment ukazując zaskoczenie. Słabość. Przeklęła się po tysiąckroć za ten chwilowy wyraz. Zwęziła usta w cienką linię, kiedy została poinformowana sucho o swoich możliwościach. Chęć udowodnienia mu, że jest inaczej, została zduszona przez rozsądek. Ostatnie co powinno być znalezione w jej mieszkaniu to ciało martwego lorda.
-Kto powiedział, że mam za...-zaczęła mówić, kiedy jej palce - nie protestowała - zostały oderwane od jego szyi, a ona - zdziwiona, nieprzygotowana - wylądowała na plecach, na miękkich poduszkach, teoretycznie unieruchomiona przez obce kończyny blokujące jej ruchy. Wydała z siebie warknięcie. Nie wyglądała na specjalnie zadowoloną w tej pozycji. Spróbowała wypracować choć trochę miejsca, by podnieść się choć na łokcie.-Brzmisz jak szaleniec, Avery.-zauważyła, kiedy mówił tak niejasnymi zdaniami, nieco oderwanymi.-Dlaczego cię to bawi?-zapytała, przekręcając głowę nieco na bok.
Nie pozwoliła sercu trzepotać z niepokoju, nie pozwoliła głowie panikować z powodu utraconej dominacji, nie pozwoliła sobie na żałowanie poprzedniego ruchu, a przede wszystkim nie pozwoliła sobie na to, by cokolwiek po sobie pokazać.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: dół [odnośnik]13.01.17 1:06
Składnia ulegała destrukcji, zostawiając po sobie wyłącznie chaos. Rozsypkę. Słów i ich znaczeń, czynów i ich skutków, poprzednich i następujących wydarzeń. Kroił się przed nim olbrzymi bałagan, niemożliwy do ogarnięcia nieco spaczonym umysłem; nie spoglądał trzeźwo ani zupełnie normalnie - dziwnym trafem diagnozował u siebie elementy psychopaty, ale... nie mógł przecież samodzielnie prowadzić własnej terapii. A skrzywione spojrzenie zostało i utrzymywało się już dłuższy czas, bo nadal w żyłach wraz z krwią płynął tani alkohol, a Avery już w ogóle nie raczył przetwarzać bodźców. Już raz przekuł swoje serce, ale to okazało się wadliwe.
Samodzielnie zeskoczył z tego piedestału.
Rozbił się o twardy bruk na dole.
Dokonał prostego wyboru. Męskiej decyzji, jakich nie podejmował ostatnio zbyt często.
Wykrycie chochlika w prostym zapisie było trudniejsze niż to wyznanie i konfesja, chociaż Avery gardził tą oczyszczającą mocą. Słowa zamykały ich ducha w uścisku, ograniczały, będąc raczej zbędnym dodatkiem do idealnego tworu. Kiedyś tak określał siebie, minimalizując werbalną komunikację, jakby przygotowywał się do wycięcia języka. Nie straciłby wiele... Przed mechanicznym okaleczeniem ratowało go wyłącznie pragnienie czucia i pocałunków, które skrycie wolał od najbardziej namiętnej bliskości.
Ale tylko z nią, z Laidan. Kurwa. Musiał przestać o niej myśleć i skupić się na wiarygodnych kłamstwach. Powieka mu nie drgała, pozostawał rozleniwiony, niefrasobliwy, nieco zblazowany. Uspokojony domowym ciepłem, ukołysany miękkimi poduszkami kanapy. Był śpiący, pijany, nieco rozochocony (i czemu wciąż wędrował wzrokiem do jej nóg?), a Selina zmuszała go do umysłowego wysiłku. Okrutne z jej strony, ale przecież to stanowiło najczystszą esencję Lovegood. Niezbyt wyrafinowane bestialstwo, lecz stawiała drobne kroczki na drabinie znęcania się nad ludźmi. Wierzył, że nie działo się to przypadkowo, mimo że nie mogła wiedzieć, jak bardzo Avery'ego rozrywa choćby samo wspominanie. Dopóki robił to sobie sam, nie skarżył się, jednakowoż teraz momentalnie zapłonął.
-Nie wiem, dotąd ich nie miewałem - odparł, krzywiąc się; w teorii nie minął się z prawdą nawet o cal, lecz nie podał powodu. I go nie zdradzi. Nie prowadził transakcji wymiennej, zresztą zgłębianie się nad uczuciami niestałej i równie(?) szalonej jak i on kobiety stanowiło dla Samaela zupełną abstrakcję. Walka tocząca się gdzieś na powierzchni: Lovegood wymachująca mu zaciekle pięścią przed nosem i Avery, ignorującą trzpiotkę w ten ponoć uwłaczający sposób. Tak to rozgrywało się w jego wyobraźni, chociaż troszkę oszukiwał, przestawiając kilka faktów, inne łącząc w zupełnie różne pary. Nawet nie oponował, gdy zalewała go tymi pytaniami i właściwie dał jej poczuć odrobiny zwycięstwa - rzecz jasna nie całej puli, to mogła zdobyć... wyłącznie razem z nim?
-Zrobiłabyś to tylko po to, by się sprawdzić. Albo, żeby udowodnić, że się myliłem, przy następnej okazji - odparł flegmatycznie, powolnym ruchem obracając jej ciałem. Ładnie wirowała, ładnie też wyglądała nieco rozzłoszczona, wiercąca się pod jego udami, przypierającymi ją do poduszek. Miał oczywiście rację, chociaż nie zależało mu na tym, by ją przyznała. Ciągną cię gra zaczynała powoli nużyć, brakowało w niej zwrotów. Nikłe zainteresowanie sytuacją pozorowanego morderstwa zdążyło już wygasnąć, a gdyby Samael miał być tym trupem, to na pewno by wystygł.
-Sprecyzuj, co - zażądał, pochylając się nad nią, by szeptać wprost do jej ucha. Nie pieścił jej inaczej, jak tylko ciepłym oddechem łaskoczącym podrażnioną szyję. Rumieniła się ze złości, czy z podniecenia? Raczej była wściekła, chociaż powoli zaczynał sądzić, że te dwa stany się w sobie zawierają i kumulują - brak pewności? Twoje niezadowolenie? - drażnił się z nią, momentalnie unieruchamiając jej ręce w żelaznym uścisku i zakładając je za głowę, spoczywającą wygodnie na poduszce. Znowu mógł wszystko i podobało mu się napieranie swoim ciężarem na jej ciało, jak i nagłe gorąco omiatające klatkę piersiową, wstrząsaną nagłym spazmem - a może to, że nadal tu jestem? Że mnie nie wyrzuciłaś? - okazał nieco więcej życia, błyskając granatowymi tęczówkami i nieco zwalniając uścisk dłoni. Wyczuwał pod palcami szybki puls, chociaż usilnie starała się go oszukać.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: dół [odnośnik]13.01.17 23:58
Oczyszczająca moc. Czy to nie było to, co wmawiali sobie słabi, próbując usprawiedliwić chwile kompletnego upodlenia? Bo jak inaczej wytłumaczyć nieprzymuszone do niczego wyznania, które jedynie obdzierały ludzi z wszelakich mechanizmów obronnych, odsłaniając na ciosy? Czy to nie była definicja wszelakiej głupoty? Co takiego wspaniałego i przywracającego do zdrowia było w dostaniu kilku batów od osób, które nie miały prawa do ingerowania w jakąkolwiek sprawę drugiej persony? Jak nisko należy upaść, by pewnego dnia nie radzić sobie na tyle z własnym życiem, by zrzucać jego ciężar na inną osobę? Jaką egzystencją należy się "pochwalić", by być zdolnym do podobnych czynów, skoro nawet najprostsza czynność - przeżywanie codzienności - okazuje się za trudna? A finalnie - dlaczego ktokolwiek miałby uznać, że dobrym pomysłem będzie powierzenie swojego życia drugiej osobie - by je ocenił, zdiagnozował i próbował naprawić, skoro nakładanie cudzego pryzmatu na siebie może być tylko krzywdzące? Ograniczać się do czyjegoś widzenia, by spróbować poczuć się lepiej ze sobą... To żałosne.
Oczywiście, że zmuszała go do umysłowego wysiłku. Potrzebowała pożywki dla własnych myśli, a jeżeli z niego nie miało być żadnego użytku, to równie dobrze mogłaby być tutaj sama. Ograniczała się do prostych kalkulacji, nie widząc sensu, by odwoływać się tutaj do bezsensownych sentymentów.
Zmarszczyła brwi. Była nieco zniecierpliwiona, bo odpowiedź właściwie nie dawała jej zbyt wiele. Nie potrzebowała się z nim wymieniać informacjami, wystarczyło, że sama ze sobą robiła regularny rachunek, analizując jego sytuację pod własnym kątem, jakby zastanawiając się czy jej to też może grozić. Wywróciła oczami, widząc, że nic z Avery'ego nie wyciśnie więcej, sama też zniechęcona jego oporem i brakiem przydatnych dla niej wiadomości.
-Och, przejrzałeś mnie, co?-żachnęła się, niezadowolona.-A może cię po prostu prowokowałam, hm? Jesteś strasznie nudny.-poskarżyła się lekceważąco, nawet nie zdając sobie sprawę z tego, jak mógł to odebrać. Nie było to istotne. Ważne było, że mężczyzna wybudził się ze snu i poświęcał jej należną uwagę. Dlaczego cokolwiek innego miałoby ją obchodzić? Potrzebowała towarzystwa. Potrzebowała głosu, który zagłuszy szepty, emocji, które przykryją niepokój. Wykorzystywała go, bo był pod ręką. Igrała z nim, jakby kompletnie nieświadoma z kim toczy tą niebezpieczną grę. Nie zwracała uwagi na takie drobne fakty, pozbawiając ich jakiejkolwiek wartości. Była zwyczajnie zbyt przekonana o własnej nietykalności, by bać się jego obecności, tak głęboko przekonana, że najgorsze ma źródło w cieniach.
Oddech łaskotał. Uniosła instynktownie ramię, chcąc się obronić przed nieproszonym bodźcem.-Wszystko, Avery.-powiedziała lakonicznie, zaciskając z niezadowoleniem usta, kiedy jej dłonie zostały spętane jego uściskiem.
Wydała z siebie zniecierpliwione westchnięcie. Poruszyła się niespokojnie, niedelikatnie, chcąc mu zaznaczyć, że nie w smak jej ta pozycja.
-Nie podoba mi się to.-wypowiedziała jeszcze na głos, jakby jej kaprys miał moc sprawczą. Nawet, jeśli nie miał, to zwykła przekuwać swoje zachcianki w spełnienie. Podciągnęła nogę, owijając jego pas łydką, zahaczając piętą o jego talię. Szarpnęła ciałem, mając zamiar wysunąć się spod niego na zasadzie dźwigni. Była w końcu dosyć wysportowana, czyż nie?-To są zwyczajowe rozrywki lorda Averego?-zapytała, unosząc brwi z nieco kpiącym uśmiechem na twarzy.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: dół [odnośnik]18.01.17 0:07
Czynił wokół siebie nieprawdopodobny bałagan - albo sam ustawiał się w samym epicentrum wielkiego Chaosu, być może oczekując, że wirując nieład przyniesie mu ukojenie. Poczucie stabilizacji. Namiastkę spokoju i normalnością, którą stracił nieodwołalnie i na zawsze(?), a co uporczywie wypierał ze swojej świadomości.
Był człowiekiem inteligentnym, ale jednak przerażała go własna głupota.
Znajdował coraz więcej drobnych przetarć, pęknięć i powodów, by sobą gardzić. Co dzień dokładał następne, lista się wydłużała.
Najbardziej ubolewał nad niekończącą się nadzieją. Metodycznie wyszarpywano mu serce, które odrastało niczym wątroba Prometeusza (ale przecież on się dla nikogo nie poświęcił), a Samael i tak wierzył, że kiedyś się zrośnie. Zabliźni. Przestanie boleć, kłuć i nieustannie domagać się zaaplikowania najsilniejszego lekarstwa.
Na przemian znosił te napady skrajnej euforii, jak i przytłaczającego marazmu, kompletnie odbierającego mu witalne siły. Był już tylko trzęsącym się, wychudzonym histerykiem. Nikim więcej, chociaż roztaczał sobą pozory. Tworzył iluzje, kłamał, oszukiwał. Był w tym dobry, ale nie potrafił zasłonić oczu samemu sobie, nie posiadał umiejętności życia w zgodzie z własnymi łgarstwami. Szkoda, bo okazałoby się naprawdę dogodne. Miałby wówczas każdą rzecz godną posiadania: szlacheckie nazwisko, rodowy zamek, ślicznotkę o arystokratycznych korzeniach, którą wkrótce zapłodni (a więc: niedługo i syna), gwarantującą poważanie profesję, skrytkę wypełnioną galeonami i... możliwość obcowania z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Korzystaniem z jego mocy.
Brakło w tych fantazjach miejsca dla Julienne, brakło go także dla Laidan, czyli do tych, które pokochał rzeczywiście i za jakie bez wahania wyprułby sobie żyły. Matka zawsze była przyczyną i sensem, nie umiał uciec od przeznaczenia, pętającego ich ze sobą ściślej, niż myślał. Nosiła w sobie jego dziecko; miał zadziwiającą pewność, że to do niego należy ta mała istotka, dowód na to, jak wiele utracił.
Ale... leżał przecież przy innej kobiecie, kompletnie ubranej, tak nieatrakcyjnej, że z miejsca powinien krzywić się w ogromnym niesmaku i musztrować ją, rozkazem, przemocą bądź też subtelnym czarem zmusić do ugięcia karku. Nużyły go jednak te prymitywne metody, podobnie jak i cała krwawa oprawa uroczych, rodzajowych scenek, które przecież niezmiernie go bawiły.
-Jak daleko - zaczął, z tym szczególnym rodzajem enigmatycznego uśmiechu, wyostrzającym rysy twarzy Avery'ego i nadającemu mu nieco nieobliczalny wyraz - jesteś w stanie się posunąć? - pytanie wybrzmiało, zostawiając Samaela uprzejmie zaintrygowanym. Naprawdę chciał wiedzieć. Ocenić. Nie tyle predyspozycje (nie posiadała ich, fizyczne uwarunkowania nie pozwoliłby jej jeszcze tego dokonać), ile chęci - skondensowane w wyrażeniu przekory ze względu na jego, jakże wspaniałą personę? Mógł pokazać jej wiele, ale nie zamierzał siniaczyć bladej szyi inaczej niż ustami, którymi nie byłby w stanie zadusić Seliny. Na razie rozmawiał, lekko zafrapowany, lekko zdezorientowany, lekko znużony, lekko wstawiony. Lekkość uczuć dominowała, w przeciwnym razie bez wahania wgniótłby jej oczy w oczodoły, by już nigdy nie patrzyła w ten sposób i wyrwał język, by nigdy się tak nie odezwała. Byłoby to prymitywne.
Odstręczało go to.
Przekonał się do subtelnej gry pełnej niedomówień, rozpoczętej już na brudnym szpitalnym korytarzu, kiedy cuchnęła alkoholem i strawionym pokarmem, a ramię miała w kościanych drzazgach. Unieruchomione skórzanym paskiem: dziś pod ręką miał wyłącznie ten podtrzymujący spodnie na biodrach, a nie lubił być nachalnym, więc zadowolił się pochwyceniem jej dłoni i zatrzaśnięciu ich w kleszczach z własnego ciała. A gdy się pod nim zapraszająco wierciła, głośno mówiąc zupełnie co innego, puścił ją.
-Zazwyczaj czytam książki. Gram na fortepianie. Spaceruję. Jestem nudnym człowiekiem - przypomniał jej uroczo, podrywając się w górę. Siedzieli twarzą w twarz, tak było znacznie wygodniej i bezpieczniej. Widział jej zakusy w drodze po niepodległość, które wolał ukrócić darowując jej pozorną równość.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: dół [odnośnik]19.01.17 21:30
Była nietkniętą, niezaburzoną taflą chaosu. Mimo galopującego niepokoju pod skórą, wariującego tętna, wyostrzonych zmysłów, miliona rozpoczętych tematów, które na co dzień doprowadzały ją do ostateczności, tylko wzmagając jej naturalny neurotyzm i drażliwość, na zewnątrz okazywała zaledwie procent tego, co działo się w środku. Przez własną gwałtowność nie mogła tuszować każdej sensacji, która wzbudzała jej ciało w ruch, ale z jakiegoś powodu nagle nabrała dystansu, jakby to jej nie do końca dotyczyło. Czuła się dziwnie spokojna, choć jedyna rzecz, jaka się zmieniła to czyjeś towarzystwo. Czy miało to znaczenie kto był obok niej? W sumie nie było to bez znaczenia. Lovegood od zawsze była chorągiewką, która poruszała się zależnie od wiatru, z łatwością przeskakując z jednego stanu w drugi - była niezwykle reaktywna na otoczenie, dostosowując do niego swoje zachowanie. W towarzystwie Samaela była nieco przyciszona, jakby delikatnie onieśmielona, ale też w przerażająco dziwny sposób ukojona w słodko-gorzkiej oprawie, wpadając w jakiś obcy, melancholijny nastrój ze skłonnością do irracjonalnych refleksji. Bez wątpienia była łagodniejsza, nie posyłając w jego stronę jeszcze groma nieprzyjemnych zaklęć, choć bez wątpienia zdołał sobie na to zasłużyć przez nieproszony pocałunek, kpinę i brak szacunku. Było w nim coś co sprawiało, że nie paliła jeszcze tego mostu, przykrywając płomień własnej złości kloszem, obserwując z ciekawością co stanie się dalej, hipnotycznie zaintrygowana dalszym przebiegiem wydarzeń - testowała, próbowała prowokować, sprawdzała, macała najmniejszą granicę, zastanawiając się jaki ma zakres ruchów, abstrakcyjnie odnajdując swobodę w jego leniwych próbach zamknięcia jej w potrzasku. Miała wrażenie, że jest to obopólna ostrożność i niewypowiedziane zainteresowanie, jakby oboje mieli swoje powody, dla których nie mogli tego przyznać, a tym samym zaangażować się w pełni.
Nie ciągnęło jej do niego ani dlatego, że był zabawny, ani dlatego, że opiewał ją pod niebiosa, ani dlatego, że łączyła ich płaszczyzna, której nie mogła ignorować, ani nie była zmuszana do jego towarzystwa, ani nie miała specjalnych powodów, by go łaknąć. Z irracjonalnych powodów przeciągała ich przypadkowe spotkania. Avery był oderwany - mimo że tak mocno tkwiący w swojej arystokratycznej bajce, poważny pan ordynator, wybitny specjalista i profesjonalista, kiedyś mąż, teraz ojciec, przykładny szlachcic, który nie robił wokół siebie zbędnego szumu. Zdawał się lubić jednak cienie, poruszając się po nich swobodnie, bez najmniejszego wstydu wypowiadając mroczne sugestie i działając na jakiejś granicy, z niezachwianą pewnością korzystając ze swoich przywilejów. Mimo to drżał u fasad. Cała jego mocna postawa była zdmuchiwana raz za razem przez wspomnienie jego skulonej sylwetki na tamtej kozetce, kiedy w uszach znów brzmiało wyznanie o potrzebie ucieczki. Jego ataki na jej suwerenność nie wydawały jej się już wtedy takie mocarne i mimo galopującego tętna, z tyłu jej głowy odzywał się uspokajający ton, który kładł jej dłoń na ramieniu i powstrzymywał. Łagodził. Kazał przyjrzeć się jeszcze raz. Jakaś pokrętna empatia nie pozwalała jej doszukiwać się w jego działaniach wrogości, ale daleka była od okazywania mu choćby źdźbła litości czy też okazywania współczucia.
-To zależy-odpowiedziała równie aksamitnym tonem, niezależnie od chęci napinając mięśnie, kiedy jego wyraz zmienił się delikatnie, choć różnica była tak rażąca.-do czego mnie popchniesz.-dokończyła, naśladując jego sposób narracji, wykrzywiając usta w niemalże oszczerczym, rzucającym rękawicę, uśmiechu.
Przecież u niej wszystko opierało się na akcji i reakcji - nie zwykła poświęcać czasu na zamartwianie się nad kolejnym ruchem, działając instynktownie, analizując sytuację na bieżąco, pozbawiona obawy i znaczenia żalu.
-Nie odpowiedziałeś.-zauważyła, unosząc brew do góry, kiedy tkwiła dalej pod władzą jego uścisku.-Co cię tak rozbawiło?-przypomniała mu, jakby zapomniał.-Zaskoczyłam cię czymś?-podsunęła, serwując mu kolejny zbyt pewny siebie, niegrzeczny grymas.
Nie mogła mieć najmniejszego pojęcia jakie myśli wolno plątały mu się po głowie, dalej trwając w swojej nieostrożności. Z zadowoleniem spoczęła w bardziej suwerennej pozycji, choć dalej niepokojąco blisko. Odczuwanie dyskomfortu z powodu buchającego z jego ciała ciepła byłoby jednak szramą na własnym ego, które w tym momencie nie chciało dać się przydepnąć. Nie miała zamiaru dać się wcisnąć w rolę, której po niej oczekiwano, wpadając w swój szalony schemat działania na przekór. Za wszelką cenę.
-A gdy tego nie robisz?-podjęła, unosząc brwi, jakby dobrze wiedziała, że czegoś nie dopowiada.
Wpatrywała się w jego twarz bez wstydu, jakby udowadniając jedynym świadkiem tego zdarzenia (sobie i jemu), że jest w stanie podołać takiej intymności bez zająknięcia.-Zatańcz ze mną, Avery.-podjęła nagle, nie potrafiąc sprecyzować jak jej umysł wpadł na tak absurdalny, wzięty z kosmosu pomysł, podrywając się do góry, by wyciągnąć w jego kierunku dłoń.-To chyba potrafisz?-sprowokowała, choć coś jej podpowiadało, że taniec, w którym pan poważny ordynator by się sprawdzał to tango. Albo flamenco.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: dół [odnośnik]21.01.17 12:44
Usilnie starał się znaleźć dla siebie miejsce i wyłuskać racjonalny powód, dla którego swobodnie, acz od niechcenia konwersował sobie z kobietą gorszej krwi, pozbawionej manier, taktu i ogólnie przymiotów, jakie jeszcze pozwalał sobie doceniać. Oceniał Selinę bardzo krytycznie, wręcz ostro, także za pomocą taksującego wzroku. Mogła się podobać, ale dla niego nadal była za chuda, za blada, za nijaka, by wzbudzać pożądanie.
Głośna, ironiczna, budowała wokół siebie iluzoryczne mury władczości, lecz jej wyobraźnia nie istniała w umyśle Samaela, widzącego w tym miejscu ledwie prowizoryczną barykadę. Nadal miała zbyt mało charakteru, by skusić go w ten sposób, chociaż mimo tych wad (zdaje się, że składała się wyłącznie z nich), odczuwał delikatną przyjemność, czy też może lekkość, wytrącającą go z pogrzebowego rytmu. Praktycznie sam układał dla siebie treny, każdego wieczora kładąc się do łóżka, niby do byle jak zbitej trumny. Zamknąć oczy już na zawsze, sprawić, by powieki się zrosły i przywarły do skóry, nic nie widzieć, nic nie wiedzieć, odpocząć. Byłoby to rozwiązanie kontrowersyjne, lecz po cóż ten melodramatyzm, skoro mógł oderwać się smutku nieco inaczej?
Rzekłby nawet: w sposób zadziwiająco relaksujący. Leżał wygodnie rozparty na miękkiej kanapie, pod nim drżała kobieta i chociaż zastanawiał się, w którym momencie splunie mu w twarz, to do tej pory czuł się całkiem miło, w tej niecodziennej (ze względu na Selinę), prawie że przyjacielskiej pozycji. Zwykła, standardowa sytuacja, porównywalna do udzielenia reprymendy niekompetentnemu podwładnemu albo do dostania wzwodu, życie biologiczne, proste, nieskomplikowane, oczywiste. Idąc tym tropem powinni posuwać się o kolejne kroki w tych oczywistościach, może tracić następne części garderoby, acz Avery nie uprzedzał faktów, spokojnie zbierając siły na dalsze zmagania się z niezwykle irytującą Lovegood. Gdyby milczała częściej, może i nawet mógłby ją zaakceptować, ale nadal rozlewała się w nim cieniutka warstwa pogardy. Powinien ją uświadomić, że nie jest ani niezwykła, ani najlepsza, acz krygował się starannie, woląc oszczędzać słowa, które dla Samaela zawsze ważyły więcej aniżeli złoto.
Specyficzną miarę podyktował mu Marcolf, którego zdanie nie straciło na aktualności. Nie znosił plucia na oślep śliną; między nią dopiero znajdowały się frazesy i głupie, nieprzemyślane uwagi. Preferował retorykę celną i konkretną, chociaż werbalne porozumienia zazwyczaj i tak znaczyły niewiele. Sygnatury ustne pozostawały dużo do życzenia, pozostawiając olbrzymie pole do popisu kłamcom, oszustom, zwyczajnym łachudrom; całe szczęście, że Avery bezbłędnie odczytywał łgarstwa, potrafiąc wydobyć z ludzkich umysłów to, czego chciał. Chciał jednak, aby Selina pozostała dla niego zagadka: sądził, że gdyby ją przejrzał, w mig by mu się znudziła, a on zazwyczaj bezlitośnie pozbywał się nużących go przedmiotów czy ludzi. Ze swojego życia tudzież zupełnie ścierając ich ze świata i wgniatając w ziemię. Cóż, wróciła mu pewność siebie, podkręcana jeszcze przez wyzywający ton Lovegood. Nie miała pojęcia, w co takiego się wplątała.
-Więc chodzi o mnie? - spytał sarkastycznie, unosząc brew i wyginając usta w drwiącym uśmiechu -bezkompromisowość jest przydatna, szkoda ją marnować na zwykłe utarczki - stwierdził pewnie, absolutnie nieprzejęty niebezpieczeństwem. Nie zdołałaby go udusić, może mogłaby zranić, wywołać jakieś obrażenia drobnym zaklęciem... Nie poczułby niczego, nauczony doświadczeniem tortur Czarnego Pana. Zabliźnione rany miały pozytywne skutki, chociaż na równi z nimi, przestał odczuwać też i strach. O tym wiedział, że nie było to ani dobre, ani mądre. Uśpienie samozachowawczego instynktu, obojętność przed bólem.
-Już zapomniałem - droczył się z Lovegood w najlepsze, nie zamierzając się jej zwierzać. Co mogło irytować ją bardziej od wręcz oślego uporu oraz odmowy, kiedy to w najlepsze kręcił głową i zbywał ją półsłówkami, niewiele wartymi i niemożliwymi do zinterpretowania? Jeśli tylko chciał, potrafił konwersować jak rasowy dyplomata, problem jednakże tkwił w jego motywacji. Tutaj jej brakło, nie poruszyłby z nią poważnych tematów. Cud, że w ogóle się odzywał, zamiast zatkać jej usta kneblem i oddawać się czynności naturalniejszej i przyjemniejszej od rozmowy.
-Wtedy ciężko pracuję - zbył ją po raz kolejny, nieco przekłamując rzeczywistość. Nie zrozumiałaby jego ulubionego hobby, więc nie warto było ją wtajemniczać. Mógł jej jednak coś zademonstrować, dlatego już bez skrupułów chwycił jej dłoń i przyciągnął ją blisko do siebie -T y zatańczysz. Jak ci zagram - wygłosił zadowolony z tej gry słów; machnięciem różdżki przemienił jeden z foteli w koncertowe pianino (fortepian niestety nie zmieściłby się w tym metrażu) i zasiadł do instrumentu, delikatnie trącając klawisze smukłymi palcami, wydobywając z nich pierwsze, jeszcze nieśmiałe dźwięki wiosennego walca Chopina.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: dół [odnośnik]23.01.17 20:20
Nie cierpiała mężczyzn. Z ogromną namiętnością i pasją łapała ich za męskość i zaciskała mocno palce, z pogardliwym grymasem udowadniając, że to, co teoretycznie dawało im siłę, było jednocześnie największą słabością i najwrażliwszym miejscem. To, że posiadali co innego między nogami nie sprawiało, że w jakikolwiek sposób powinni być uprzywilejowani lub czuć się lepszymi od kobiet. Nie - przecież jej właściwie nie chodziło o walkę między płciami. Jej chodziło o s i e b i e. Nie mogła znieść, że ktokolwiek czuł się upoważniony do tego, by się nad się wywyższać i pokazywać miejsce, w którym powinna stać. Nie była osobą, która mogłaby się do czegoś podporządkować, nawet, jeśli miałoby jej to pomóc osiągnąć własne cele. Była o tym głęboko przekonana, że cena, jaką płaci, by pewne rzeczy się wydarzyły, nigdy nie jest jej kosztem. Dostosowywała rzeczywistość do własnego widzimisię, przyjmując wszystko tak, jak było jej wygodnie. Nawet jeśli odmawiała sobie czysto kobiecych przymiotów, to była przecież przebrzydle kapryśna, wymagająca i zmienna - najwyraźniejszym ze stemplów odbijając te cechy na każdym swoim czynie. Kategorycznie i z łatwością szeregowała kolejne przeszkody (przecież wszystko przyjmowała z niezadowoleniem bądź łaską) na swojej drodze. I Samael Avery był idealnym kandydatem do znienawidzenia. Arogancki, pewny siebie, władczy, nie znoszący sprzeciwu, skryty w ten irytujący sposób, a jednocześnie niezwykle bezwzględny wobec innych - owiany atmosferą bestialskiego tyrana, osoby bez duszy ani serca przez swojego drogiego brata. I powinna zawierzyć temu wyobrażeniu. Ale wystarczyło, by raz zobaczyła go s k r u s z o n e g o. Ta mocna, wyrazista, postawna postać miała tak kontrastową wadę, że Lovegood czuła zwyczajnie czystą fascynację. Nie mogła uwierzyć w to supernaturalne zjawisko, uparcie przewijając sobie to wspomnienie w głowie. Miała ochotę go jeszcze raz rozebrać z tej skorupy, warstwa po warstwie, obedrzeć ze skóry, palcami wolno badać każdy centymetr oderwanego płata, jakby sprawdzając jego strukturę i grubość - może nawet przymierzyć tą obronną zbroję, sprawdzić, jak wyglądałaby na niej. Zastanawiała się jak z taką łatwością był w stanie na nowo ubrać swoją pustkę w garnitur władzy, kiedy w środku przecież składał się z pokruszonych, połamanych, kompletnie wyniszczonych elementów. Jego oczy ziały nicością. Czy wiedział, że w nich się wszystko odbija? Zdawał sobie sprawę, jak bardzo raz jeszcze chciała dostać się do tego rdzenia, raz jeszcze zatopić wzrok w jego żałosnym smutku, stracić dech, oniemieć na nowo, bo - doprawdy - czy istniało cokolwiek piękniejszego od tak czystej, nie zaburzonej niczym emocji? Próbowała na nowo wymacać to, co tak starannie dzisiejszego wieczoru dziś przed nią ukrywał. Z coraz większą desperacją pozostawała blisko, chcąc dobrać się do miodu dla duszy, która potrzebowała widzieć odzwierciedlenie swojej własnej. Uspokoić chaos czymś prostym i nieskomplikowanym. Dotknąć obcego ja.
Ale był prostszy powód, dla którego dochodziło do ich pełnych animozji spotkań. Byli tak niepasujący, tak oderwani, tak karykaturalnie przeciwni swoim upodobaniom, tak diabelnie nieidealni, że istniało w tym coś podniecającego. Móc oderwać się od znanych schematów. Rzucić się w nieznane, raz skręcając na inną ścieżkę. Zrezygnować z rutyny. Na rzecz czego? Ciężko powiedzieć. Ale było w tym coś wyrazistego, coś, co miało nieznane, rażące kolory. Chciała po nie sięgnąć. Spróbować. Poznać. Łamanie zasad było w końcu najprzyjemniejszą zbrodnią na świecie. Nawet, jeśli naruszało się własne.
-Chodzi o bodźce.-sprecyzowała, rozciągając usta w tym samym leniwym uśmiechu. Dalej nie wyczuwała zagrożenia z jego strony, jakby myśląc, że rozpacz spiłowała wilkowi ostre kły. A może zwyczajnie zauważyła, że nie ma ochoty na zabawy z jedzeniem. I wykorzystywała to w najlepsze. Wisiało między nimi jakieś ciche nieporozumienie, niewypowiedziany consensus, bo mimo wszystko pan arystokrata nie przekroczył już więcej granicy, którą starannie wokół siebie oznaczyła, pozwalając mu jedynie na dotyk, który nie miał większego znaczenia. Nawet, jeśli przez żyły wciąż galopowała jej krew w szaleńczym tempie. Wypierała się namiętności, nie widząc przyjemności w zwierzęcym akcie. Przecież już wiedziała, że to nie smakowało tak samo, nie tak, jak powinno, nigdy nie wystarczająco zadowalająco. Nie cierpiała zawodów. Po co je prowokować?
Zmrużyła oczy z niezadowoleniem, choć kąciki ust nie opadały, pozostając w górze - trochę jak głowy węży, które czaiły się do ataku, niebezpieczne, czujne, śmiertelnie trujące. Jej niemoc, kompletny brak wpływu, obdzierał ją z kiełków sympatii do jego osoby, wolno spalając wszystkie ogniem nienawiści i niechęci. Czy którykolwiek z nich odrodzi się jak feniks?
Grymas niezadowolenia wykwitł na jej twarzy, a broda uniosła się wyzywająco, gdy pociągnął ją mocno w swoim kierunku, zdmuchując jej lekkość i zadowolenie z dziecięcą łatwością. Zapominał z jak zmiennym zwierzęciem miał do czynienia. Wpatrywała się w niego z niechęcią - miała całkiem inny pomysł, to było kompletnie wbrew jej woli. A jeszcze do tego cały ten ton!
Założyła ręce na klatce piersiowej, ale kiedy usłyszała melodię, kiedy zobaczyła jak smukłe palce przesuwają się po klawiszach, wygrywając kolejne rytmy, które napinały jej kręgosłup, jakby dotykał nie pianina, a jej kręgów, roześmiała się, kręcąc wolno głową. Czy to nie właśnie te drobne ustępstwa sprawiały, że było interesująco? Przesuwanie linii, barier i granic? Wpatrywała się z jakąś inną energią w jego plecy - na powrót jakby rozbawiona, frywolna, niemalże figlarna - te śmieszne przymiotniki idealnie oddawały jej stan. Zrzuciła z pięt buty, by płynnym unieść jedną ze stóp i obciągnąć palce w battement tendu, by po chwili dołączyć do tego drugą. Uniosła podbródek, ściągnęła dumnie łopatki, wyciągnęła całą sylwetkę, zyskując gracji, jaką nie mogła się popisać na co dzień. W tańcu jej wysportowana sylwetka zyskiwała lekkości, ruchy stawały się bardziej kocie, pociągające, niemalże dramatyczne - czy teatr nie był jej drugą naturą? Przeszła z szybkiego fouetté do piruetu, z łatwością okrążając mebel, by znaleźć się w centralnym miejscu pomieszczenia, gdzie było więcej miejsca. Kilka adage, przejście z okrągłej pozy rąk do wydłużenia ich prostopadle do ciała w starannie wykonanym geście, by dalej płynnie przesuwać się po parkiecie w rytm muzyki, baletowym krokiem. Wąska suknia przeszkadzała jej w skokach, uniemożliwiała wykonanie efektownego développé, ale mimo wszystko zdawała się zyskać w tańcu dziwnej, niepodobnej do siebie delikatności, ulotności, choć spojrzenie, którym czasem łapała swojego pianistę, zamykało go w żelaznym objęciu, nie pozwalając porównywać siebie marionetki, która zamiast na sznurkach, poruszana była kolejnymi przyciskami biało-czarnych klawiszów.

|bonus bonus2 bonus3




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: dół [odnośnik]25.01.17 0:03
Kontemplując chwilę rozdzielał ją na czynniki pierwsze, drobiazgowo oddzielając od siebie każdy jej składnik. Musiał dokładnie wiedzieć, czemu oddaje cześć, co takiego poważa, co afirmuje. Nie szanował bylejakości, sprzężonej w zgrabnym produkcie, więc poświęcał sporo czasu na właściwe zgłębienie, czy aby na pewno warto było się zaangażować. Niezmiernie rzadko zdarzało się, by znajdowały się takie momenty, przykuwające baczną uwagę Avery'ego; widział i przeżył dość, by na dobre odłączyć emocjonalne przewody od tego całego systemu utrzymującego go w stanie właściwym do swobodnej egzystencji. Mógł tak uczynić i rozkoszował się jeszcze tą pewną formą władzy nad sobą, jednocześnie z bólem przyznając, że nie chce tego uczynić. Nie ruszały go drgnięcia, nie prowokowały drżenia, ni delikatne wibracje: potrzebował ostrego szarpnięcia do pobudzenia zmysłów i podjęcia się tytanicznego wysiłku reakcji. Napędzało to w pewien sposób Samaela i dawało szansę na względnie normalny żywot, przypominający nieco piękny zjazd zhardziałego i zaprawionego w bojach o ostatnią iskrę narkomana. Dlatego przyjmował składniki, chłonąc je całym sobą, niezmieszane, rozdzielone, mocne, może i nawet mordercze, gdyby pobierał je nieustannie i bez opamiętania. Wtłaczane w żyły, wdychane wraz z powietrzem, zapisujące się w źrenicy oka, jako błysk krótkotrwałego wspomnienia, odkładającego się na zakurzonej półce umysłowego labiryntu pod odpowiednio opatrzoną etykietą. Był zachłanny, opijając się każdym z tych elementów, jak pospolity wampir. Do czysta, zerując ofiarę, pozostawiając ją pustą, bladą, bez krwi i bez życia. Całkowite wyjałowienie, aczkolwiek na razie wciąż dostrzegał spore pole do popisu i działania. Postępował niezwykle ostrożnie, a alkoholowy amok nieco ustąpił, zamiast osławionego bólu głowy, wypełniając Samaela przekorną łagodnością. Zachowywał się wszak wzorowo: w zasadzie od momentu postawienia stopy w mieszkaniu Lovegood (cóż, po incydencie z usiłowaniem przekleństwa) stał się prawie przeciętny. Prawie, bo mimo odrzucenia różdżki na bok i zrezygnowania z nauczenia tej krnąbrnej kobiety właściwej hierarchii, w której (zgodnie z naturalnymi prawami) stała dużo, dużo niżej od niego, droczył się z Seliną w jakiś leniwym, acz nieco wyuzdanym i prowokującym tonie. Nie musieli się mitygować, byli dorośli, a igranie z niebezpieczeństwem dla nich obojga zapewne pozostało fascynujące. Avery chciał sprawdzić, na ile interesująca okaże się Lovegood, czy wytrzyma narzucone jej tempo, czy mu odpowie, czy prychnie jak rozjuszona kotka, czy może nie krygując się zbytnio, rzuci się na niego, próbując wydrapać oczy. Całkiem podobała mu się ta dzikość (czyżby podobieństwo?), a może szaleństwo spozierające gdzieś z jej jasnych tęczówek. Skrępowana skórzanym paskiem wyglądała uroczo i bezbronnie, ale dla zasady takich ofiar nie tykał nawet czubkiem buta, zwyczajnie brzydząc się jawnej kapitulacji. Ona wtedy była w jakimś amoku i to Avery walczył, starając się zwalczyć przelewającą się przez niego falę nagłego pożądania, podskórnie wywołująca także obrzydzenie. Do siebie. Do niej.
Obecnie starło się ono na zupełny proch, ani nie zauważalny, ani nie wyczuwalny. Gubiący się gdzieś pomiędzy ich ciałami, brzmiącymi głosami, spazmatycznym oddechem, kiedy każdy oddech Samaela stanowił wyzwanie.
Wtedy się nie poddał i nie popełnił błędu także w nowym miejscu, w innym otoczeniu, ale w towarzyszeniu tej samej osoby. Charczał i krzywił się, ale pozostawał zawzięcie spokojny, ostro dociekając przyczyn, skutków oraz motywacji, kryjącej się raczej w zabarykadowanym umyśle, aniżeli w wymyślonych i podanych na tacy powodach. Nie miała za co się mścić (za ten pocałunek? Litości, Salazarze), więc czy istniał cień szansy na to, by posiadała na tyle stalowe nerwy, by bez mrugnięcia okiem odebrać komuś życie? W wyjątkowo brutalny i nieprzyjemny sposób; wiedział o tym doskonale, bo przecież odjął podobnie jeden żywot. Nie powinien w zasadzie go liczyć, bo ledwo poczęte dziecię nie mogło równać się z dorosłym mężczyzną, acz delikatnie skurczył go ten niepokój, tak jak i wiotczało niemowlęce ciałko. Zrobiło mu się żal - ha, po blisko dziesięciu latach dopadły go niespodziewanie te nieprzyjemne skurcze, zmuszające do dokonania rachunku sumienia - ale jednocześnie poczuł się wygranym. Nie wzdragał się przed tym, choć moralnie to dziecko osiadło na nim fantomowym ciężarem - kupował jednak wówczas inne życie, istnienie stokroć dla Samaela ważniejsze.
Potrafiłaby dokonać czegoś takiego?
Wątpił.
Może i powinien racjonalnie ocenić zagrożenie ze strony tej niezrównoważonej kobiety, lecz nadal patrzył na nią z przymrużeniem oka.
-To jedna najbardziej prymitywnych przyjemności. Drugą już poznałaś - powiadomił ją, beztrosko porównując swoje dwie ulubione rozrywki. Naturalnie nie wspominał o nich wcześniej, naturalnie nadal pozostawiał to do rozważenia abstrakcyjnej świadomości Lovegood, naturalnie nie przyznawał się do niczego, klucząc wśród uroczych niedomówień. Mogła po prostu podać mu rękę, zgodzić się na wszystko, a tymczasem wybierała opcję dużo trudniejszą i pełną przeszkód, bowiem Avery nie zamierzał tak łatwo dać się podejść. Musiała już się o tym przekonać; niechętnie odpowiadał na pytania i był znowu we własnej skórze egocentrycznego milczka, choć i tak w wyjątkowo rozmownym nastroju. Zrzucał to na karb alkoholu, chociaż odnajdywał niemałą frajdę w wyprowadzaniu Lovegood z równowagi, samymi tylko słowami. Tudzież ich brakiem.
W ramach zadośćuczynienia, zagrał dla niej. Tylko i wyłącznie, prywatny koncert rozbrzmiewający tysiącem tonów; wiosenny walc przeplatany improwizacją artysty, narzucającego zmienne tempo, przy zachowaniu oszczędnej, estetycznej formy. Palce uderzały w klawisze z zaciętą precyzją, wydobywając z instrumentu złożoną melodię, będącą podkładem do jej tańca. Dodatkiem. Razem tworzyli czystą formę, acz zniekształconą - chyba jakieś jej groteskowe odbicie, bowiem oboje starali się ukraść sobie nawzajem ten spektakl. Avery grzmiał, by po chwili zaskakiwać delikatnością, umiejętnie przeplatając gwałtowną burzę uniesienia z delikatnym dreszczem deszczu artystycznego spełnienia, wraz z którą stopniowo ucichał. Patrzył na nią, bo rzeczywiście tańczyła, jak jej zagrał. Może powinien zaklaskać, ale coś nagle chwyciło go za gardło i onieśmieliło, kiedy gibkie ciało gięło się w wymyślnych figurach, najpierw do jego rytmu, potem do tego, słyszalnego wyłącznie w jej głowie.
-Brawo - jedno słowo aprobaty, sporo, jak na niego. Bez słowa wstał, objął ją w talii i powiódł kilka kroków w tańcu głuchym, pozbawionym akompaniamentu, po czym ukłonił się nieco ironicznie, dziękując za ten zaszczyt i leniwie wyciągnął się na kanapie, anektując ją w całości. Wywiązał się ze zobowiązania.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: dół [odnośnik]05.02.17 13:45
Może to wszystko działo się z powodu próżności Lovegood - uwielbiała być w świetle reflektorów, czujnie obserwowana przez parę oczu, które śledziły jej najmniejszy ruch, zastanawiając się co zrobi następnego - rzadko kiedy trafnie zgadywano, a było to coś, czym ścigająca zwykła się szczycić. Bylejakość i przeciętność nigdy nie była jej przeznaczona - prędzej by umarła niż dobrowolnie dała swojej osobowości skapitulować i wepchnąć się pomiędzy rozstępy szarej masy. Nie chciała być kolejnym nic nie znaczącym punktem wśród miliona innych. Powinna być kontrastem, ostrą barwą, która w razie potrzeby potrafiła zmienić swoje kolory, jednocześnie pozostając na tyle niezależną od bodźców, by nie dawała się zmanipulować w rolę kameleona, który z czasem podzieli los tłumu, kiedy zostanie w niego z powrotem wepchnięta, gdy znudzi się jak kolejna zabawka. Jednocześnie w jej zachowaniach niewiele było z perfidnego, wyrachowanego i zimno wykalkulowanego aktu - poruszała się intuicyjnie, nie potrzebując zbyt wielu bodźców, by się rozpalić żywym ogniem. Może to było właśnie czyste szaleństwo, wszak czym innym wytłumaczyć jej oderwanie od rzeczywistości? Niesiona była odczuciami, targana silnymi emocjami, a jednak ciągle odmawiała sobie istnienia sumienia, które gryzłoby ją wraz z konsekwencjami - jej socjopatyczne (nie)starania o czyjąś uwagę wraz ze społecznym narcyzmem stale stawiały ją w konflikcie - i może wtedy dochodziło do emocjonalnych kolizji, które były wyrażane w chaotycznych czynach, pozbawione sensu i reguły, a sama pozostawała czystym żywiołem. Każdy choć raz przystanął, by poobserwować taniec płomieni lub spróbować odgadnąć ich barwę. Selina, chcąc otulać się poczuciem wyjątkowości, z pewną wdzięcznością przyjmowała taryfę ulgową, jaką dostawała od pana ordynatora, z błyszczącymi oczyma przyciskała do klatki ten dar z najwyższą troską, bo czy nie był jej dany pomimo wszelkich przeciwności, uprzedzeń, ograniczeń, zwyczajów i chęci (często własnych)?
Wszystko jednak miało swoje granice, nawet pycha.
Rozpościerał przed nią mgliste sugestie, zawoalowane słowa pełne podtekstów, choć za każdym razem, gdy próbowała zbić te niedomówienia, momentalnie odwracał kota ogonem, jakby szczerość była czymś, na co nie zasługiwała lub on nie był do niej zdolny - obie opcje rozgrzewały ją do czerwoności. Jakkolwiek sama nie lubiłaby się z wygody poruszać we mgle, tak jej rozmówca z niezwykłą sztuką krył się w cieniach, posiadając przy tym pewność siebie, która intrygowała ją do szpiku kości. Coraz bardziej desperacko chciała zerwać te kotary pozorów, ale zbyt dobrze wiedziała, że jedynym sposobem byłoby dać się nimi omotać, zdać się na jego łaskę i próbować pozostać przy na tyle przytomnych zmysłach, by rozwiązać zagadkę zanim tajemnica sama ją skonsumuje. Mimo wszystko nie chciała płacić tej ceny, więc prychała jak rozjuszona kotka, przed którą wyrosła znienawidzona kałuża.
I może w końcu podała mu rękę, choć to poświęcenie z jej strony nie mogło przynieść jej wiedzy, jaka miała ukoić jej zmysły. Było to bardziej oddanie dla chwili, uśpienie świadomości poza tą, która pozwalała jej kontrolować własne ciało. W tańcu z taką łatwością można było się zawierzyć pasji i zapomnieć o wszystkim innym. Prawie nie pamiętała kto naciskał na odpowiednie klawisze za sprawą których z pianina wydobywał się dźwięk. Jej uszy słyszały tylko muzykę, która grała tylko dla niej, bez najmniejszego zawahania poddając się zmianom, które jednak ciągle pozostawały również jej własnymi - oboje tworzyli interpretacje, usiłując nimi zyskać władzę nad tym drugim.
Nie usłyszała kiedy zamilkła muzyka. Jej umysł odpłynął w stronę lat spędzonych we Francji, do lekcji baletu, bolesnej świadomości tysięcy powtórzeń, by nareszcie zachować idealną sylwetkę przy piruecie, która teraz - kiedyś wypracowana - grzeszyła pewnymi mankamentami; podobno jednak u każdego artysty scenicznego najważniejsza była osobowość, która najlepiej oddawała każdą intencję tancerza, dodając mu cech i barw, których by zabrakło wystudiowanym ruchom.
Brawo wyrwało ją z aktu. Zdrętwiała na moment, gotowa się zachwiać, kiedy straciła rytm, zupełnie tak, jakby ta pochwała była fałszywą nutą zagraną na instrumencie. Ramię, które ją chwyciło, zaoferowało jej jednocześnie podparcie. Uniosła na niego wzrok, kryjąc szok i zapomnienie w uśmiechu. Z każdym kolejnym krokiem w tańcu wymazywała z rejestru czyjąś obecność, oddając się chwili, by zyskać jej ulotność i niepowtarzalność. Piasek z czasem znów zaczął się odsypywać regularnym tempem, kiedy została pochwycona w wyrachowane objęcia. Zdążyła uspokoić tętno i skupić na mężczyźnie swoje spojrzenie, oferując mu raz jeszcze czujniejszą uwagę.
-Zmieniłeś zdanie?-zapytała, mając na myśli taniec; uniosła na moment brwi, kiedy opadała na przeciwległy fotel, pozwalając Samaelowi przywłaszczyć sobie całą powierzchnię kanapy. Sama oparła łokieć na podłokietniku, by przytknąć brodę do dłoni, kiedy zielone tęczówki wpatrywały się w postać przed sobą. Pozostawała neutralnie obojętna, spokojna i niezaburzona - zmęczona, ukojona lub zwyczajnie znudzona? Spojrzenie było jednak zbyt nieustępliwe, by wskazywać na brak zainteresowania. Trzaskanie w kominku pozwoliło jej na moment rozciągnąć kąciki ust w przyjemnym grymasie. Podciągnęła pod siebie nogi, wciskając stopy pomiędzy poduszkę a oparcie. Milczała zacięcie, trawiąc coś we własnych myślach.-Un homme seul est toujours en mauvaise compagnie.-wypowiedziała cicho, tłumacząc siebie z tego, co wyda z siebie za moment.-Zostań.-zmarszczyła lekko czoło, nie przestając patrzeć z pewnym napięciem. Potrzebowała czegoś namacalnego, co postawi jej zmysły w pionie i nie pozwoli dłużej błądzić. Kotwicy świadomości wśród morza szaleństwa. Nie mogła już dłużej zostawać sam na sam z obłędem, zatracając się w słyszanych szeptach. Czyjaś obecność. Tylko tyle, by zachować jej spokój. Bez zbędnych namiętności i ucieczek w sfery, które przywołałyby demony samoświadomości wczesnym rankiem. Niezobowiązujące towarzystwo, prosta przyjemność w zwykłej konwersacji, odgłos oddechu drugiego człowieka - wystarczająco, by przymknąć bez obaw powieki.

/zt?




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
dół - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: dół [odnośnik]13.08.17 21:56
2 maja, tuż po północy

Chaos.
To właśnie ujrzałem w chwili, w której odzyskałem wzrok. Przepełniona sala szpitalna. Ludzie z najróżniejszymi urazami – w większości wywołanymi przez czarną magię. Oślepieni, potłuczeni, niektórzy z głębokimi oparzeniami, inni bez kończyn. Wszyscy mówiący o nagłym przebudzeniu się z dala od własnych łóżek, w obcych miejscach, pośród szalejącej magii. Wszyscy szepczący z przestrachem, że nastał koniec świata. Mimowolnie zacząłem poszukiwać znajomych twarzy – a w szczególności Gwardzistów. Nietrudno było znaleźć Bena, podobnie szybko udało mi się trafić na Brendana. Był w paskudnym stanie, znacznie gorszym niż wtedy, gdy cudem uszliśmy z życiem z Kruczej Wieży. Nie rozmawialiśmy – nie w miejscu przepełnionym ludźmi. Ale zmowa milczenia wystarczyła, by poznać prawdę. Zawiedliśmy.
Spędziłem w szpitalu dużo czasu, próbując dowiedzieć się, co właściwie się stało – wszyscy w kółko powtarzali, że magia oszalała. Stała się nieujarzmiona. Groźna. Niszczycielska. Uzdrowiciele szeptali o ofiarach śmiertelnych, szpital pękał w szwach. Szybko zorientowałem się, że potrzebowano wszelkich rąk do pomocy – chociażby w przenoszeniu chorych, znajdowaniu dla nich miejsca – z godziny na godzinę przybywało coraz więcej czarodziejów. Chciałem zostać, pomóc – nawet, jeśli żaden czyn nie był w stanie zmazać mojej winy, czułem się odpowiedzialny za tę rzeź – ale uzdrowiciele nieugięcie nakazywali opuszczać szpital wszystkim, którzy nie posiadali poważniejszych urazów.
Nie wiedziałem jeszcze, że była to dopiero uwertura.
Świat pogrążył się w mroku. Londyn w ogóle nie przypominał miejsca, które pamiętałem z wczorajszego wieczora. Wiele budynków uległo zniszczeniu, a ulice zamieniły się w pogorzelisko. Szedłem przez miasto w amoku, w akompaniamencie krzyków i rozbłysków magii, które pojawiały się znikąd, siejąc spustoszenie. Doprowadziłem świat do upadku. Liczba niewiadomych rozsadzała mi czaszkę. Jak długa była lista ofiar? Kogo miałem na sumieniu?
Ze szpitala, po długim spacerze, który zdawał się trwać wieki, dotarłem w końcu do Ministerstwa. Gdy ledwie przekroczyłem próg kwatery, zaczepił mnie znajomy auror; powiedział, że jeśli tylko mogę, powinienem jak najszybciej udać się do Tower. Wskazana była pomoc w zabezpieczeniu szalejącej tam magii, by nie dopuścić do ucieczki żadnego z więźniów. Jego słowa zdawały się docierać do mnie w zwolnionym tempie; świat stał w ogniu, a ja czułem się niczym szmaciana lalka. Sparaliżowany, niezdolny do działania. Dopiero, gdy mężczyzna niemal mną szarpnął, dotarł do mnie sens jego słów. Byłem potrzebny – a nic nie zajmowało myśli lepiej niż praca.
W podziemiach straciłem poczucie czasu. Kiedy w końcu wypełzłem na powierzchnię, była już noc – a chaos dalej zbierał swoje żniwa. Nie spałem od wielu godzin, i choć zmęczenie z pewnością odcinało się na mojej twarzy, nie potrafiłem myśleć o śnie. Nie w chwili, gdy nie wiedziałem niczego o losach Seliny.
Musiałem się upewnić, że jest bezpieczna. Że mój głupi idealizm nie wyrządził jej krzywdy. Zmaterializowałem się przed jej domem, z ulgą przyjmując, że ostał się w jednym kawałku – choć to niczego jeszcze nie oznaczało. Podszedłem do drzwi: były otwarte, co uznałem za wyjątkowy przejaw lekkomyślności. Dosłownie wparowałem do mieszkania Osy, nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu jej sylwetki. Zamarłem; siedziała na kanapie, zwrócona do mnie plecami, zdawała się jeszcze nie zarejestrować mojej obecności. Chciałem do niej biec, wtopić się w jej skórę, upewnić, że ominęły ją te wszystkie anomalia – ale kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Zaklęty w słup soli nie byłem w stanie wydusić z siebie najmniejszego dźwięku. W końcu jednak musiała odwrócić wzrok – i dopiero wtedy byłem w stanie podejść bliżej, przez długą chwilę stojąc przed nią w ciszy, a mój umysł powoli uświadamiał mi, jak wiele musiałem mieć szczęścia. Czyżby przed Seliną Lovegood drżał nawet sam Chaos?
- Drzwi były otwarte. - Powiedziałem na swoje usprawiedliwienie. Przewiercałem ją spojrzeniem na wylot, jakbym spoglądał na ducha. Nie, sam widok mi nie wystarczał – musiałem jej dotknąć. Poczuć. Dostać namacalny dowód. Ostrożnie nachyliłem się, powoli wyciągając rękę ku jej dłoni – dopiero teraz uświadamiając sobie, że potrzebowałem Osy bardziej niż kiedykolwiek.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
dół - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

dół
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach