Wydarzenia


Ekipa forum
góra
AutorWiadomość
góra [odnośnik]16.08.15 17:53



Piętro


Mieszczący się na poddaszu, niewielki pokój, z którego przechodzi się bezpośrednio do łazienki. Ściany poobwieszane obrazami, zdjęciami i pamiątkami, jakby właścicielka bała się pustki.
Panuje tu wieczny chaos - nie tylko natłok przedmiotów to powoduje, ale też stale powyrzucane rzeczy z szafy.


Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: góra [odnośnik]07.01.17 20:32
11 kwietnia, późny wieczór

Twoje milczenie zabijało powoli, niczym skuteczna trucizna paraliżująca kolejne ośrodki nerwowe, w ostateczności prowadząc do bezwładu całego ciała, które mogło jedynie wegetować w niematerialnym świecie. Zniknęłaś. W najbardziej okrutny sposób, bez słowa wymykając się z moich ramion, pozostawiając samego w mieszkaniu, którego ściany nagle zaczęły emanować przejmującym chłodem, choć przecież nadeszła wiosna.  
No i zalałaś mi łazienkę, a do tego ukradłaś szlafrok. Zachłanna! Jakby nie wystarczały ci straty, które wyrządziłaś w moim sercu.
Źle się czułem w ciszy, którą mi zgotowałaś, a jeszcze gorzej we własnym łóżku, pozbawionym twojego ciepła, ale nadal przesiąkniętym zapachem twojej skóry, który z każdym dniem stawał się coraz bardziej irytujący. Kiedy w końcu zdecydowałem się stanąć pod progiem twojego mieszkania, drzwi pozostały dla mnie niezdobytą twierdzą, choć miałem wrażenie, że przez drewnianą barierę słyszałem twój gwałtownie przyspieszony oddech. Swojego szczęścia spróbowałem ponownie po dwóch dniach, przez cztery godziny, swoim bezczynnym siedzeniem pod numerem drugim, narażając się ciekawości sąsiadów. I zacząłem wracać do tego punktu niczym odrzucony bumerang, wierząc, że prędzej czy później sforsuję tę przeklętą furtkę do twojego świata. Bo nawet, jeśli nie zamierzałaś mnie do niego wpuszczać, było zwyczajnie za późno, bym potulnie zgodził się na rezygnację z c i e b i e.
Ku własnemu zdziwieniu – ostatecznie nie musiałem niczego forsować. Być może udział w tym miała magia liczby dwadzieścia jeden, bo tyle właśnie dni minęło od naszego ostatniego spotkania, a być może podświadomie zostawiłaś drzwi otwarte, jakby czując, że mogło nie być więcej szans. Dokonałem wyboru. W imię idei, których nie byłabyś w stanie objąć umysłem, zdecydowałem się porzucić wszystko, a dzień sądu zbliżał się nieuchronnie. Wyrzeczenie się samego siebie, poświęcenie bliskich, nawet śmierć – to wszystko zdawało się niczym w zderzeniu ze świadomością, że mogłaś na zawsze zniknąć z mojego życia. Nie wiedziałem, jak mógł wyglądać mój świat po próbie. Ani tym bardziej, czy zdołam przez nią przejść.
Szczęk ustępujących drzwi jedynie pogłębił chaos, który miotał mną od tygodni, drwiąc z mojego (nie)opanowania i ze wszystkich słabości, które nagle zaczęły się obnażać. Byłem zdezorientowany. Zagubiony jak pijane dziecko we mgle. Zamęt, który pozostawiłaś w moim życiu, stawał się nieznośny.
Po krótkim spacerze przez salon i kuchnię udałem się na piętro, a podświadomość mimowolnie przywołała obraz sprzed trzech tygodni, kiedy wspinałem się po własnych schodach ze skrzacim winem, wywołując bliźniaczą reakcję organizmu. I - zupełnie, jak wtedy – zastałem cię w sypialni, przez moment przekonany, że padłem ofiarą deja vu, ale twój zapach już od progu uzmysłowił mnie, że twoja postać była jak najbardziej realna.  
-Było otwarte. - Wyjaśniłem sucho w ramach powitania, zatrzymując się w przejściu, jakbym torował sobie drogę ucieczki na wypadek niepowodzenia, choć wcale nie planowałem odwetu. - W zasadzie to... e... - trudność w odnalezieniu słów była do mnie niepodobna - przyszedłem po szlafrok – przyszedłem, bo kocham cię do szaleństwa - ale jeśli go polubiłaś, możesz go zostawić. - Wcale go nie potrzebuję.
I trwałem tak, zahipnotyzowany twoim widokiem, całkowicie niezdolny do objęcia umysłem tej chwili.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 15.08.17 17:22, w całości zmieniany 2 razy
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
góra Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: góra [odnośnik]07.01.17 22:12
/11 kwietnia, późny wieczór


Barykadowała się. Zamykała każde drzwi na wszystkie spusty, pozasłaniała okna, izolowała się, nie wychodziła z domu, bo jej łopoczące serce podpowiadało jej, że to by było zbyt duże ryzyko wpadnięcia na niepowołaną osobę. Ograniczyła się tylko do wizyt związanych z rodziną, wybierając bolesne, samotne wieczory w domu, podczas których kuliła się w ulubionym fotelu i starała się pozbyć narządu słuchu albo chociaż zagłuszyć irytujące szepty głośną muzyką. Nie mogła tylko pozbyć się niepokoju, że coś skrada jej się za plecami, umyka przed wzrokiem, kiedy odwraca głowę, pozostaje nieuchwytne, kiedy próbuje to uchwycić.
Jej pokój obłożony był świecami. Były wszędzie - na komodzie, na drewnianym krześle, na podłodze, na balustradzie schodów, kilka tańczyło w wolnym walcu w powietrzu, pokrywając deski kapiącym woskiem. Sama siedziała w tym samym fotelu, w długiej halce, z zarzuconym szalem na ramiona, gdzie podciągała stopy na poduszkę, obejmując ciasno kolana, kiedy w jeden ręce czytała po raz kolejny archiwalny numer Proroka Codziennego, a w drugiej kubek herbaty, której pozwalała ostygnąć. Myśli zagłuszała głośna muzyka puszczona z radio i zadziwiająco nie zdawała się jej dekoncentrować.
Wcale nie myślała o tamtym felernym poranku, którego niezobowiązująca celebracja przerodziła się w kompletną profanację jej wolności, której nie potrafiła nawet przerwać. Nie wspominała momentu, w którym zaatakowały ją wszystkie wątpliwości, gdy obce ramiona zagarnęły ją do siebie w czułym geście, jednoznacznie prosząc ją o zostanie. Miała nadzieję, że go wtedy przeczeka. Że tętno uspokoi się na tyle, by zmorzył go sen, by mogła się niepostrzeżenie wymknąć. Czas wlókł się bezlitośnie, przeciągając niezręczne chwile ciszy w nieskończoność, wystawiając ją na coraz większe ryzyko tego, że zechce skonfrontować z nią to, do czego właśnie doszło. Nie wytrzymała, zatrzaskując się w końcu w łazience, tłumacząc się nieskładną chęcią odświeżenia. By nie wzbudzać wątpliwości, odkręciła kurki w wannie, przysiadając nago na jej brzegu. Przeszedł ją dreszcz zimna, więc instynktownie chwyciła za szlafrok, owijając się nim ciasno. Znajoma woń uderzyła w nią, kiedy zatopiła się w miękki materiał - jej własna szata ciągle pozostawała przemoczona, rzucona na środku łazienki. Z zagubioną miną wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, niezdolna do rozpoznania postaci, która na nią patrzyła. Jakiś szaleńczy impuls nią targnął, kiedy wynalazła w połach płaszcza różdżkę, wahając się tylko moment, kiedy zatrzymał ją własny wzrok w lustrze. Uniosła dumnie podbródek i rzuciła samej sobie wyzwanie. Wtedy wystarczył jeden ruch, by aportowała się z cichym trzaskiem.
Nie miała pojęcia co przyniosą kolejne dni. Były pełne ciszy, niewypowiedzianych słów i żalu. Nie potrafiła znaleźć swojego miejsca, odchodząc od zmysłów. Co teraz? - atakowało ją raz za razem, choć nie posiadała odpowiedzi na to pytanie. Dlaczego wrzucała siebie w tak beznadziejne dylematy? Nie potrzebowała przysparzać sobie podobnych konfliktów. Przecież robiła wszystko, by od tego stronić. Co poszło nie tak?
Nie zwróciła uwagi w którym momencie kubek z głuchym stukotem powrócił na drewnianą szafkę, a wolna dłoń odnalazła drogę do ust, jakby sprawdzając czy wciąż nosiły na sobie ten smak. A może to trwoga nią tak przejęła, że uciekała się instynktownie do skrajnie kobiecych gestów pełnych przejęcia i nie sztuka się w tym doszukiwać sentymentalizmu? Zawiesiła się ze wzrokiem ciągle utkwionym w gazecie, nie dostrzegając jednak dłużej wydrukowanych liter, zaślepiona przez siłę wspomnień. Instynktownie pognała wzrokiem ku niepościelonemu łóżku, na którym wciąż leżał rozłożony szlafrok, do którego z tak wstydliwą tęsknotą wtulała się podczas snu, chcąc odciągnąć myśli od miejsca, w którym się znajdowała do swojej bezpiecznej przystani. Jego zapach zdawał się odganiać natrętne cienie i stanowić jej swoistego patronusa przed najmniejszą ciemnością, która czyhała na nią w nocy...
Wybudziło ją dopiero skrzypienie starych desek. Odrzuciła na bok gazetę, chwytając za różdżkę, kiedy serce rzuciło się do cwału, narzucając żyłom szaleńczą pracę. Co to było? Wpatrywała się z napięciem w klatkę schodową, nie przypominając sobie braku środków ostrożności (jakby kiedykolwiek takowe przejawiała). I nagle nadrzędny organ stanął, kiedy znajoma sylwetka pojawiła się w progu jej sypialni. Zamarła. Była przekonana, że przez te kilka sekund zatrzymały się jej wszystkie funkcje życiowe, a ona sama wtapia się w otoczenie, próbując się przed nim ukryć tak, jak w ciągu ostatnich trzech tygodni. Wolno opuściła różdżkę, choć szok ciągle nie chciał ustąpić. Patrzyła na niego bez zrozumienia, kiedy jego usta się poruszały, a z gardła wydobywał się dźwięk. Była odrętwiała i głucha.
-Możesz go zabrać.-zimny, obcy głos rozciął bezlitośnie chwilę ciszy. Nie sprawdzała czy jego zguba dalej rozciąga się na jej materacu. Przecież wiedziała, że tak. Nie oznaczało to jednak, że miała zamiar teraz spłonąć rumieńcem.-Tylko tego potrzebujesz?-kolejne, mechaniczne pytanie, kiedy kończyny starały się zachowywać naturalnie. Sztywne mięśnie lewej ręki zaczęły działać w celu pochwycenia ucha kubka i przysunięcia go do ust. Upiła nieco gorącej cieczy, unosząc nawet nieco obie brwi, jakby z wyczekiwaniem na jego dalszy ruch.
Ciemniało jej przed oczami. Starała się na niego nie patrzeć, jeśli nie odzywała się do niego. Wychyliła się nieco z siedzenia, by chwycić porzuconą gazetę.
-Wiadomo już co zabiło te jednorożce?-zapytała neutralnie, wgapiając się namiętnie w druk, który trzymała do góry nogami. Nieistotny szczegół. Gładko mogła mu odeprzeć, że ćwiczy nową umiejętność czytania w taki sposób. Starała się udać, że właściwie nic się nie działo. Sprowadzić wszystko do bezpłciowości i obojętności. Dać tyle lodu, by zranić go tylko t r o c h ę - bo zmrożone serce po prostu usypia w nieszkodliwy sen, prawda?




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: góra [odnośnik]08.01.17 12:11
Jeśli istnieli jacykolwiek bogowie, byłem niemal pewien, że bawią się świetnie moim kosztem. Bo jak inaczej nazwać pejzaż, który malował się przed moimi oczami, jak nie okrutnym kaprysem losu? Zapach wosku łaskotał nozdrza, a blask świec tańczył po ścianach pokoju, tworząc grę światła i cienia, które wątłym blaskiem otulało ciebie. Odartą z wyniosłych kreacji, zupełnie naturalną, codzienną, jakąś tak eterycznie zamyśloną i do bólu piękną. Cienki materiał, który stanowił jedyną barierę pomiędzy twoją skórą a światem zewnętrznym, podstępnie łechtał moje zmysły, przypominając o wszystkich srebrzystych szlakach, które na niej wytyczyłem.
Zdecydowanie nie potrzebowałem alkoholu, aby nie myśleć trzeźwo.
Przez moment zastygłem, pewien, że potraktujesz mnie zaklęciem (niezbyt rozważnie, własną różdżkę miałem wetkniętą w kieszeń wiosennej, skórzanej ramoneski), jednak jakimś cudem musiałaś uznać moje życie za niewarte twojej energii. Tak bardzo chciałem wkroczyć w twój świat, że kiedy w końcu mi się to udało, nie wiedziałem, co powinienem czynić dalej. Ja, Fantastyczny Pan Lis, pozbawiony planu. Ślina niosła mi na język tysiące pytań rozpoczynających się od dlaczego, żadne jednak nie zostało zwerbalizowane. Wydawało mi się, że znam odpowiedzi, że i wcale nie chcę ich usłyszeć z twoich ust. Trwałem więc w permanentnym chaosie, nerwowo obejmując wzrokiem poszczególne detale pomieszczenia. Nieporządek, jaki panował wokół ciebie, wydawał być się twoim naturalnym towarzyszem, podobnie jak muzyka sącząca się z radia. W tym byliśmy do siebie bardzo podobni – cisza była dla nas zabójcza. Dopuszczała pod sklepienie kości czołowej bodźce, które podstępnie rozbiegały się po neuronach, mącąc w głowach. Świat wypełniony gwarem był łatwiejszy, prawda, Selino?
Zajęło mi chwilę, zanim odnalazłem swoją własność w zbyt oczywistym w miejscu. Szlafrok zdawał się grać rolę pierwszoplanową, bezceremonialnie rozgoszczony na łóżku, zmielony wraz z pościelą, zupełnie tak, jakby przez ostatnie tygodnie zmienił swoje zastosowanie, służąc jako część pierzyny. Moje stalowe oczy zaczęły gorączkowo poruszać się między nietypowym znaleziskiem a twoją twarzą, jakby licząc na to, że odkryją jakąś zależność, jakąś ukrytą prawdę, zbyt niechcianą, zatopioną za głęboko, by wypłynęła na powierzchnię.
Ale twoje spojrzenie było oziębłe i odległe, podobnie jak głos, który niemal zmroził mi krew w żyłach.
- Chyba jednak nie mógłbym go zabrać. Zadomowił się. Jest już twój. - Odpowiadam z zaskakującą lekkością, przez którą przemyka cień rozbawienia, zupełnie tak, jakby ten nieistotny szczegół w twojej sypialni przywrócił mi humor, w ostatnich dniach wystawiany na najcięższe próby. - Nie. - Mówię zgodnie z prawdą, nonszalancko opierając się o futrynę i wbijając ręce do kieszeni spodni. Niekończącą się listę rzeczy, których potrzebowałem, dało się zamknąć w jednym słowie. Potrzebowałem ciebie.
I nie dbałem o to, że oczekiwałaś ode mnie twierdzącej odpowiedzi. Że szukałaś pretekstu, abym zniknął z twojego mieszkania – choć może wysnułem błędne przypuszczenia, bo chwilę później z twoich ust padło kolejne pytanie, chłodniejsze niż biegun północny, a przy tym całkowicie oderwane od rzeczywistości. Moje oko zbyt czujnie zbadało każdy skrawek otoczenia, by umknął mu trzymany do góry nogami numer Proroka Codziennego. I choć pod moim nosem zabłąkał się szelmowski uśmiech, dałem ci za wyrganą. Chciałem zostać. Jak najdłużej. Nie wiedziałem przecież, czy kiedykolwiek wrócę.
- Jeszcze nie. Garrett Weasley byłby lepszym źródłem na temat postępów w tym śledztwie. - Wzruszyłem ramionami, traktując twoje pytanie bardziej jako bodziec dla podtrzymania rozmowy, którą postanowiłem skierować na bardziej interesujące mnie tory. - Skoro z taką zaciekłością śledzisz Proroka, z pewnością nie umknęły ci wyniki referendum. Co myślisz o zmianach? - Oparłem tył głowy o drewnianą ościeżnicę, by po chwili zwrócić spojrzenie w twoją stronę. Zbyt długo pozwalałem ci na milczenie w tej kwestii, która nigdy nie była mi obojętna, zawsze pozostając zawieszona gdzieś w gardle, kiedy znajdowałaś się obok. Nie chciałem nękać cię polityką, kiedy samo moje towarzystwo wydawało się być dla ciebie wystarczającą udręką – a jednak w chwili, gdy sama wyraziłaś zainteresowanie światem zewnętrznym, nie mogłem nie wykorzystać okazji.
Muzyka sączyła się z radia leniwie, a niedoskonała technologia co jakiś czas dawała o sobie znać, zniekształcając dźwięki do drażniącego szumu. Po chwili przebywania w pokoju, częstotliwość występowania załamań stała się dla wręcz nieznośna dla mojej natury melomana. Spróbowałem przenieść swoje skupienie na inne źródła dźwięku, które pomogłyby mi zapomnieć o felernym radio.
I wtedy usłyszałem... głosy?
Tkane delikatnie niby szepty, a jednak w swojej specyfice bliższe jazgotom i przeraźliwym jękom. Ich obecność zdawała się drażnić, powoli zarzucać sieci, otępiać umysł. A może zwyczajnie dotarłem w końcu do wrót szaleństwa? Kakofonia dźwięków nie dawała mi spokoju, igrając z moją świadomością i tym samym rozbudzając czujną stronę aurora. Ta enigmatyczna aura wydała mi się nagle niepokojąco znajoma. Ignorując obecność Seliny, odkleiłem się od futryny jak oparzony, pewnym chwytem dobywając różdżki.
- Homenum Revelio. – Kawałek palisandru w mojej dłoni nawet nie drgnął. Byliśmy sami, a jednak zmysł słuchu dyktował inną odpowiedź. - Hexa Revelio. – Nerwowo zacząłem krążyć po sypialni, mając w poważaniu zasady dobrego wychowania i ponownie badając wzrokiem najmniejszy skrawek twojej twierdzy. Powietrze pozostawało jednak bez zmian, ale doświadczenie podpowiadało mi, że nie wszystko było takie, jakim być powinno. - Veritas Claro. - Kolejne zaklęcie pozostawiło mnie z niczym, zagęszczając krew krążącą w żyłach. Z niepokojem zatrzymałem się krok przed zajmowanym przez ciebie fotelem, próbując znaleźć odpowiedź w twoich oczach, a kiedy tylko nasze spojrzenia się napotkały, serce chciało wyskoczyć mi z żeber.
- Co jest w tym pokoju? - Mój głos był stanowczy i wydawał się zupełnie niepodobny do tego, jakim zwykłem operować. Świadomość z uporem próbowała barykadować się przed sygnałami, które wskazywały na obecność źródła czarnej magii, z drugiej strony – nie zamierzałem udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy nic nie było w porządku. Myśl o tym, że mogłaś mieć związek z magią, która nie śmiała wymawiać na głos swojego imienia, paraliżowała mój najdrobniejszy nerw.
Nie chciałem mylić się co do ciebie. Nie chciałem rzeczywistości spowitej ciemnymi barwami.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
góra Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: góra [odnośnik]08.01.17 13:25
To chwilowe zawieszenie między nimi, kiedy spojrzenia się skrzyżowały, a oddechy uwięzły w krtani, zdawały się wraz z wstrzymaniem tętna na te mikrosekundy, kompletnie zatrzymać na tą krótką chwilę czas. Jego widok w tym przeklętym progu wywołał rozrywającą uszy katatonię najjaskrawszych uczuć. Nie potrafiła nazwać nawet najsilniejszego z nich, który przebijał się na tle innych. Znała tylko trwogę i wewnętrzną potrzebę dyscypliny, by raz jeszcze nie rozpaść się na miliony drobnych kawałków, bo z czasem straci umiejętność sklejania na powrót własnej układanki.
Skupiła się na wrażeniu dotyku ciepłej ceramiki, która rozgrzewała przyjemnie jej dłonie, stanowiąc słodki ciężar w ich objęciu. Wdychała zapach naparu suszonej goji oraz goździków, po który sięgnęła niezupełnie świadomie, sentymentalnie zatapiając usta w smakach, które przypominały jej jedno. Spięła się, czując na sobie czujny wzrok. Namiętnie odmawiała uniesienia własnego, obserwując drżącą ciecz w naczyniu, które trzymała na wysokości ust. Dobrze była w stanie wychwycić nuty, które zagrały w jego głosie, zmuszając ją do ściągnięcia brwi. Odłożyła w niezadowolonym geście kubek, nie mając pojęcia jak zareagować na jego hojność.-W porządku.-zgodziła się tak obco, jakby dyskutowali kompletnie inny temat jak jego własność, która tak zawstydzająco znalazła nieobyte zastosowanie w jej życiu. I tylko zaskoczenie tym szczerym stwierdzeniem rozkazało jej by spojrzeć na jego twarz i spróbować rozczytać co miał na myśli. Niepokój zbyt rażąco odbił się na jej własnej facjacie, mimo że tak zawzięcia starała się go ukryć. Uspokajał ją tylko dzielący ich dystans, który pozwalał jej na większą swobodę. Nie odważyła się zapytać czego jeszcze od niej chciał, bojąc się jego odpowiedzi. Zostawiła tą sprawę niedopowiedzianą, jakby w takim stanie była mniej dokuczliwa niż wypowiedziana na głos.
Nie była pewna czy zadała to pytanie by odwrócić jego uwagę i skupić myśli na neutralnym temacie czy też po prostu chciała go zatrzymać na nieco dłużej w miejscu, w którym stał.
-Weasley?-powtórzyła, jakby zapominając o całym napięciu, kiedy jej mimikę przecięło rozbawienie. Zamarła - ni to zdając sobie sprawę, że była to raczej nieodpowiednia reakcja, ni to przywołując jego prośbę o chwilę szczerości z kimś bliskim. To było w pewien sposób zabawne, że z ich ostatniego spotkania to właśnie te słowa odbiły się w jej pamięci najwyraźniejszym piętnem, kiedy wszystko inne pozostawało zamazane. No, oprócz wspomnienia Tamizy, które towarzyszyło ich każdemu zetknięciu ze sobą.-Aż tak obojętne są ci te stworzenia?-wydała z siebie chwilę później, jakby zawiedziona tym, że odsyła ją do innej osoby i tym razem nie zaspokaja jej potrzeby wiedzy.
Zmrużyła oczy, momentalnie czując przypływ złości, kiedy przytoczył temat, który tak często ich dzielił. Powinna jej się zapalić czerwona lampka - to był odpowiedni moment, by go zniechęcić, by sprawić, by nie mógł na nią patrzeć z tym samym podziwem i zatraceniem co zawsze. Już teraz jego spojrzenie zdawało się surowsze, a on bardziej nieprzystępny. Poczucie odtrącenia (o ironio!) zagrało dodatkowo na jej nerwach.
-Nie znam nikogo, kogo dotyczyłyby te zmiany, Fredericku.-odpowiedziała, podnosząc wyniośle podbródek do góry, jakby to usprawiedliwiało jej obojętność. Mierzyła go spojrzeniem, chcąc strącić z tego piedestału sędzi, do którego nie miał prawa.-To rewolucja, przełom, skąd mamy wiedzieć na tym etapie, czy było dobrą czy złą decyzją?-zapytała, kiedy niespodziewany potok słów zaczął się wydobywać z jej ust. Zaczęła się tłumaczyć, choć to było do niej tak niepodobne.-Wyobrażasz sobie świat bez granic, które naznaczyliśmy?-jej głos nabrał pasji, jakby to był główny argument sprawiający, że z niecierpliwością czekała na zmiany.-Rząd obejmie większą opieką uzdolnionych, może dzięki temu będą lepiej przystosowani i różnice między nami się zatrą?-podsunęła, próbując mu zasugerować, że dzięki temu i ona zacznie inaczej patrzeć na mugolaki.-Oczywiście, Policja Antymugolska brzmi dosyć radykalnie...-przyznała, nie mając pojęcia dlaczego mu o tym wszystkim mówi.-...i mam nadzieję, że Brexit nie zaburzy pracy Departamentu Magicznych Gier i Sportów, a nasza suwerenność będzie traktowana jako przykład, a nie akt wrogości.-zakończyła, wzruszając ramionami. A może tak chętnie wypowiadała się o polityce, bo było to dużo łatwiejsze niż rozmawianie z nim o czymś innym? Może gdy zajmie odpowiednio jego uwagę to po raz kolejny niezobowiązująca konwersacja stanie się punktem zerowym i nie podryfuje to ponownie w tak odległe, niebezpieczne rejony?
I może to gadulstwo uśpiło jej własną percepcję, a może to uspakajająca obecność tego konkretnego drugiego człowieka, że na moment zapomniała o gęstych jak smoła ruchach powietrza, o cichych, syczących szeptach, o szarpiącym nerwy stukaniu, o nie dającej o sobie zapomnieć obecności przedmiotu, który spędzał sen z jej powiek. Dopiero jego nagła przemiana, ta dziwna alarmująca gotowość, dobyta różdżka, kazały jej samej zerwać się z fotela i za wszelką cenę powstrzymać go, zanim dotrze do źródła tego, co pochłonęło jego uwagę. Kolejne czary rzucane na pokój wygnało ją na skraj paniki, owiało nagie ramiona przenikającym zimnem, kiedy chusta pod wpływem gwałtownego ruchu opadła na podłogę. Różdżka instynktownie znalazła miejsce w jej dłoni, kiedy twarz przecinał strach. Usta zadrżały na jego pytanie, a sama niemo pokręciła przecząco głową, kiedy ciało chciało wykonać krok do tyłu, choć nie miało miejsca na ucieczkę.
Widział, jak Lovegood nerwowo obraca różdżkę w palcach, jak na jej wargach kołacze się odpowiednia inkantacja, jak gotowa jest zrobić w s z y s t k o, byleby tylko zatrzymać go przed poznaniem tajemnicy, którą miała chronić. Sekretu, który z takim bólem został jej powierzony. Powinności, która została zdjęta z obcych barków, kiedy zebrała już zbyt duże plony strat. Teraz była jej kolej. Nie mogła zawieść. Nie, gdy chodziło o rodzinę. Przymknęła oczy, jakby to miało jej odjąć świadomość własnego czynu. Zanim zdołała zakończyć wypowiadać "Confundus", jej różdżka już odbiła się z cichym brzękiem od ściany a ona sama poczuła, że zostały jej odebrane wszystkie siły. Z ust wyrwało się tylko urywane westchnienie, a ona niezdolna była skonfrontować się jakkolwiek z jej oprawcą. Stała więc tak, boso, drżąc, jakby nagle temperatura w pokoju spadła o kilka stopni, odmawiając poruszenia się czy uchylenia oczu, a tym bardziej udzielenia mu odpowiedzi na zadane pytanie.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: góra [odnośnik]08.01.17 21:10
Aprobata, przyjęta bez najmniejszego kaprysu, odjęła mi mowę. Naprawdę miałem ochotę powiedzieć coś błyskotliwego, ale moje usta jedynie otworzyły się w niemym geście, ostatecznie łapiąc powietrze i zamykając się z konsternacją, którą wywołała ta nowa sytuacja. Co się stało? Czyżby Ziemia nagle zmieniła swój bieg? A może mieszkanie Seliny było tak naprawdę portalem do innego wymiaru, wrotami prowadzącymi na drugą stronę lustra? Czy w takim razie teraz to mnie przypadała łatka czarnego charakteru?
Cóż, może Inkwizytor Frederick Fox wcale nie należał do posłańców światła.
Wpatrywałem się w ciebie jakoś tak podejrzliwie, zastanawiając się, czy znajdziesz odwagę na to, by zadać mi kolejne pytanie, choć zdaje się, że mógłbym osiwieć, zanim zdołałabyś uformować jakiekolwiek zdanie – a siwizna nie miałaby najmniejszego związku z moimi zdolnościami metamorfomagii.
- Tak, Weasley. Zajmuje się tą sprawą. Coś... nie tak? - Wspomnienie nazwiska przyjaciela wywołało u ciebie podejrzanie błogą reakcję. Nie przypominałem sobie, aby Garrett kiedykolwiek wspominał coś o waszej zażyłości. - Życie nigdy nie jest mi obojętne, bez względu na to, czy należy do jednorożców, goblinów, skrzatów, czy ludzi. W ramach przypomnienia – zajmuję się ściganiem tych, którzy z reguły nie znajdują dla niego poszanowania. Gdybym jednak rozdrabniał się nad każdą stratą, zapewne już dawno zamknięto by mnie na odpowiednim oddziale w szpitalu świętego Munga. - Mówię spokojnie, a tak naprawdę mam ochotę wykrzyczeć ci, że zarzucanie mi obojętności jest jednym z największych dowodów hipokryzji. Nie miałem jednak ochoty z nią walczyć, tak długo, jak pozostawała jedynie pobrzmiewającym echem, nie wyrządzającym większych szkód poza irytującym jazgotem.
Ostatecznie – każdy dźwięk był lepszy od ciszy.
- Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że nie dotyczą ciebie lub mnie. - Twoja pewność siebie, okraszona garścią pychy i koźlego uporu przybijała motyle do deski. Nie mogłem pozwolić ci na trwanie w tej bezkresnej ślepocie, ale nie chciałem burzyć wszystkich murów, którymi z lubością się otaczałaś. Czyli słowem – byłem niezdolny do podejmowania jakichkolwiek działań. Kiedyś starcie ze sprzecznym światopoglądem przyjęłabyś za powód do dobrej rozrywki, ale trudno było nie zauważyć, że ostatnio każda próba przemycenia jakiejś prawdy pod twój nos, zakrawała o rangę ataku. Zamachu na cenne życie Seliny Lovegood. Jakbyś z jakiś niewyjaśnionych powodów wierzyła, że posiadałem ukryte zamiary zrzucenia cię s piedestału.
No, może odrobinę. Ale nie dlatego, że taki zabieg przynosił mi dziką satysfakcję, ani tym bardziej nie dlatego, że chciałem cię przywłaszczyć dla siebie, chociaż trochę w sumie chciałem. Ale tylko trochę, byłem raczej wyznawcą polityki wolności, a ciemiężenie kobiet uważałem za co najmniej śmieszne. Ha, a teraz będziesz mi posłuszna, bo jesteś moją własnością! Nie ma co, widowiskowa manifestacja siły, godna największych ludzi pokroju Tristana Rosiera. Wracając jednak do meritum – nie próbowałem ściągnąć cię na ziemię w ramach własnego kaprysu. Miałem lat trzydzieści dwa, nie dwanaście. Ty też byłaś dorosła. I boleśnie obojętna na otaczający cię świat.
Twoje kolejne słowa pogłębiły mój niepokój – no tak, wiem, prawdopdoobnie nie miałem żadnych praw do tego, aby się o ciebie martwić, ale widzisz, Selino, w nosie miałem takie zasady, od kiedy polityka magicznej części Anglii otwarcie prowadziła do wojny domowej. To była ważna konwersacja, ważne słowa – i miałem ci wiele do powiedzenia, jednak już w połowie twojego monologu wiedziałem, że będę zmuszony odroczyć tę rozmowę w czasie.
Namnożenie priorytetów zaczynało być nieznośne.
I swoim nagłym spłoszeniem w chwili, gdy tylko zacząłem rzucać zaklęcia, od razu wysłałaś do mnie ostrzegawczy sygnał, jednocześnie zdradzając się, że doskonale wiedziałaś, co przykuło moją uwagę, choć ja sam nie miałem jeszcze pojęcia, z czym się mierzyłem. I prawdopodobnie - gdybyś nie ruszyła się z miejsca – nigdy nawet nie przypuściłbym, że będziesz w stanie podnieść na mnie różdżkę. Moja reakcja była błyskawiczna. Jeden Expelliarmus, który pozbawił cię podstawowej broni. Nie pozwoliłem się zaskoczyć – w zadadzie to sama mi nie pozwoliłaś. A ja po raz pierwszy spojrzałem na ciebie z najprawdziwszym przerażeniem w oczach, jakbym spoglądał na kogoś zupełnie mi obcego. Może rzeczywiście znajdowaliśmy się po tej drugiej stronie lustra, bo byłem skłonny założyć się, że moje spojrzenie stało się tak chłodne, iż z powodzeniem mogłoby konkurować z twoim.
Ale uspokójmy się, Fox.
- Nie chcę wiedzieć, w co takiego się wplątałaś. - Rzeczywiście, różdżka, którą cały czas mierzyłem w twoim kierunku, czyniła mnie oazą spokoju. Ton mojego głosu był jednak spokojny i nie zdradzał zdenerwowania, zakrawając raczej o... rozczarowanie? - Zakładam, że twoja nienawiść do mnie jest tak głęboka, iż pod osłoną nocy knujesz, jak wytępić lisa, który nieustannie podkopuje nory pod twoimi nogami, dlatego trzymasz w pokoju coś, co nie jest zbyt legalne w świetle prawa. - Nie wiem, na ile skutecznie starałem się powagę całej sytuacji obrócić w żart, ale śmiech zwykł stanowić mój podstawowy mechanizm obronny. A bronić się musiałem. Przed czarnymi scenariuszami, które rysowały się w mojej głowie, przed poważnym nadszarpnięciem nici zaufania. .. i przed ciężkostrawną świadomością, że mogłaś nie być kimś, za kogo cię uważałem. Nagle nie wiedziałem, jak mam z tobą rozmawiać. Nie chciałem, byś uznawała mnie za wroga, choć nawet i bez tej pokrętnej sytuacji zdawałaś się mnie za niego mieć. Nie chciałem tym bardziej prawić ci moralitetów, najchętniej wysłałbym petycję do Ministerstwa Magii z prośbą o przydzielenie zmieniacza czasu, ale w ogóle nie uśmiechało mi się wplątywanie w tę sytuację jakichkolwiek organów prawnych. Nawet, jeśli stanowiłem jeden z nich. Tylko zwyczajnie nie można było cofnąć tego, co właśnie się wydarzyło.
Cała nadzieja w zdrowym rozsądku. Moim i twoim, Lovegood.
Wiem też, że jesteś wystarczająco bystra, aby zdawać sobie sprawę z tego, jak takie przedmioty potrafią wpływać na człowieka. Odbierać mu wolną wolę. Omamiać umysł. Tego chyba nie chcesz? - Nie groziłem ci. Nie wytykałem błędów. Ale nawet nie liczyłem na to, że zrozumiesz moje intencje. To jednak nie zwalniało mnie z tego, aby chociaż spróbować.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
góra Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: góra [odnośnik]08.01.17 22:19
Im więcej czasu i energii poświęciłaby sprawie jego szlafroka, tym gorzej by to dla niej wyszło. Jak mogła zaprzeczać i ujmować temu prawdziwego znaczenia, jakkolwiek się wytłumaczyć, skoro dowody były tuż przed jego nosem? Nawet złotousta Selina nie była w stanie utkać w pewnych momentach kłamstwa wystarczająco grubego, by zmydlić mu oczy. Posiadała za to niezwykle przydatną umiejętność zaskakiwania i wytrącania z wątku, która zdawała się istnieć specjalnie na podobne sytuacje. I - zgodnie z oczekiwaniami - temat się uciął tak szybko, jak zaczął, pozwalając jej odetchnąć.
Pokręciła szybko głową, zauważając jego reakcję. Zdawała się speszona.-Och, nie. Po prostu...-zaczęła, urywając szybko. Po prostu co? Gra jej wybawcę, przypadkiem wpadając na nią w najbardziej żenujących sytuacjach? Jest jej kompletnie obcym człowiekiem, który w danym momencie zdaje się o nią dbać tak bezinteresownie, że Lovegood zachowuje się, jakby ktoś w nią rzucił zaklęciem Amicusa w jego towarzystwie? Miała powiedzieć: "to w porządku facet, choć rzuca naprawdę ślamazarne zaklęcia jak na aurora"? Przecież go nie znała tak naprawdę wcale. I to było zupełnie w porządku. Wzruszyła więc ramionami, z ogromną wdzięcznością przyjmując fakt, że skupili się na tak nieistotnych sprawach zamiast rozpamiętywaniu. Selina nagle dziękowała Merlinowi za to, że Frederick postanowił ją przepytać i zrobić jej test na wzorowego człowieka zamiast pytać o ich przyszłość.
Jego nagła asertywność i silenie się na spokojny ton zmusiło ją do spoważnienia. Wydawał się rozdrażniony. Już nieważny był fakt jej odmiennej intencji - doprowadzanie go do szału miało sens tylko wtedy, gdy miała taki zamiar. Ta reakcja, kiedy zwyczajowo odpowiadał żartem, tak naturalnie poddając się jej ocenie, zmusiła ją do otrząśnięcia się. Zdawał się być na skraju, jakby miał tego wszystkiego już dosyć.
Skuliła się na siedzeniu, nie komentując jego słów w żaden sposób. Owinęła się ciaśniej chustą, wiążąc supły na jej frędzlach. Podniosła głowę tylko po to, by wybadać jego minę podczas kolejnego komentarza. Po raz kolejny starał się jej coś wytłuścić i udowodnić, że jest w błędzie.-Czy nie mówimy o prawie, któremu służysz, Fox? Nie jesteś hipokrytą, stojąc po tamtej stronie i jednocześnie wypominając mi brak sceptycyzmu?-oburzyła się, mrużąc nieprzyjemnie oczy.
Jako auror miał obowiązek działać zgodnie z dekretami, karać za ich wykroczenia i jednocześnie ich przestrzegać. W jaki sposób czuł się lepszy od niej w tym momencie, skoro sam był symbolem tego, co tak krytykował? Był jedną z twarzy Ministerstwa Magii, bezpośrednią siłą sprawczą politycznych wymysłów i on jej śmiał prawić morały na temat tego, jak zmienia się ich sytuacja?!
Nie była rozsądna. Ani trochę, zupełnie nieprzygotowana na taki scenariusz. Nie myślała ani razu o konsekwencjach swojego zobowiązania, nie poddając ani razu pod wątpienie obowiązku, który na nią przeszedł. To się rozumiało samo przez się, że dla rodziny podjąłbyś się wszystkiego, niezależnie od tego, co to było. Nawet, jeśli dotyczyło rejonów, które nie były do końca akceptowalne przez prawo. Nie sądziła, by kiedykolwiek ta tajemnica została wydana, a tym bardziej za jej przyczyną. Miała zamiar zatroszczyć się o przedmiot, który wyrządził tyle zła w Indii, kiedy próbowano go wykraść ze zbiorów Lovegoodów - od zawsze przecież byli powiernikami zapomnianych sekretów, legend i baśni, w które wierzyli sami zainteresowani. Czy naprawdę zdziwienie powinien budzić fakt, że ich biblioteki zawierały najróżniejsze księgi? A chęć zdobycia tej konkretnej przez złodziei doprowadziła do spalenia plantacji i odbiła się na zdrowiu wujów. Jak mogłaby pozwolić Aaronowi dłużej dzierżyć ten ciężar, kiedy on sam zdawał się już nie mieć wystarczająco siły? Nie potrafiła ocenić czy jakakolwiek wiedza warta była tylu ofiar, nie mogła stwierdzić czy czyn kuzyna był uzasadniony i czy przez to skreślał go z listy dobrych ludzi. Nie da się wymazać więzów krwi, które zawsze będą aktualne. I to było najważniejsze.
Dlatego nie mogła teraz powiedzieć Frederickowi choćby słowa na temat tego przedmiotu - ani jego lokalizacji, ani źródła, ani znaczenia. Nie mogła zdradzić i wydać rodziny. Wzięła na siebie to bierzmo i była odpowiedzialna. Nawet, jeśli nie potrafiła stawić czoła wyrazie zawiedzenia na twarzy mężczyzny, nawet, jeśli nie mogła znieść tonu jego głosu, kiedy w ciągu kilku sekund stali się sobie kompletnie obcy, stając po dwóch przeciwnych stronach bariery. Nie sądziła, by potrafił zrozumieć.
Czuła się nago i bezradnie bez różdżki, choć nie sądziła, by potrafiła tak naprawdę rzucić na niego to zaklęcie z sukcesem. Jej głos zbytnio drżał, a umysł trawiony był przez wątpliwości. Była słaba. To właśnie zgotował jej wobec siebie szczwany Lis - zburzył jej zapory wobec siebie. I teraz szturmem ją atakował bez cienia litości.
Uniosła oczy i momentalnie tego pożałowała, kiedy zetknęła się z jego miną. Odwrócenie wzroku nie wchodziło jednak w grę, bo była zbyt sparaliżowana tym doświadczeniem. Widok ciągle wymierzonej w nią różdżki tylko dopełniał dzieła, przeszywając ją na wskroś.
-To nie jest twoja sprawa.-wypowiedziała cicho, nie ruszając się o najmniejszy cal. Co teraz zrobi? Wtrąci ją do Tower? Zniknie zupełnie z jej życia?
Jego zgadywanie wprawiło ją w osłupienie. Nie potrafiła zaśmiać się na żart ani tym bardziej wyczuć czy faktycznie nim był. Wybuchnęłaby złością i krzykiem, gdyby tylko ciągle nie groziło jej ryzyko bycia celem jakiegoś czaru, kiedy Frederick stale, z obezwładniającą nieufnością trzymał ją na celowniku. Zamilkła, wpatrując się w niego mieszaniną emocji, która nijak nie przypominała dzikiej satysfakcji, którą powinna przecież teraz czuć - w końcu mogła udowodnić, jaką była złą kobietą, zadać ostateczny cios i uwolnić się od niego. To byłby plan idealny, prawda? Zburzyć jego wyobrażenia z taką okrutnością, kazać mu zakwestionować we wszystko co wierzył, udowadniając szczerość.
Była przerażona, ale niezdolna do tego, by jakkolwiek temu zapobiec.
-Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale są rzeczy, które robię mimo tego co chcę.-początkowa irytacja zagubiła się gdzieś w drodze. Uniosła dłoń do czoła, przecierając je w nerwowym geście. Z wielkim trudem zignorowała to, że jej najmniejszy ruch mógł sprowokować go do ostrej reakcji, ale schyliła się po chustę, która upadła u jej stóp, by otulić się nią ciasno. Dawała słabe źródło komfortu. Przestała na niego patrzeć.-Muszę to ukrywać przed kimś, by nikomu więcej nie stała się krzywda. To... to moja przeklęta powinność.-wyznała, mając nadzieje, że tym nie zdradza zbyt dużo.
Była zmęczona. Ta rozmowa nigdy nie powinna mieć miejsca.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: góra [odnośnik]09.01.17 0:19
- Po prostu? - Powtórzyłem za tobą z jakąś rezygnacją w głosie, jakby godząc się z tym, że tak długo, jak sama nie zechcesz udzielić mi odpowiedzi, zwyczajnie jej nie dostanę.
Żadna strata! Jestem pewien, że Weasley będzie bardziej skory do mówienia niż ty.
Gotując się na odbicie kolejnego gradu zajadłych strzał, ponownie spotykam się z twoim milczeniem, jakby stanowiło jakąś niemą akceptacją moich słów, zupełnie do ciebie niepodobną. Ale przyjmuję to za dobry omen – jak każdą chwilę, w której nie rzucasz mi się ze szponami do gardła.
Ta stagnacja okazuje się jednak być ciszą przed burzą.
- Po części masz rację, ale nie mogę się w pełni z tobą zgodzić. Bo widzisz, wcale nie muszę reprezentować idei Wilhelminy Tuft, żeby tępić plugastwo panoszące się po tym kraju, tak długo, jak w jego ramach mieszczą się ci, którzy parają się czarną magią. - Nie chciałem nawet myśleć o tym, że mógłbym zostać zmuszony do ścigania ludzi za zbrodnie polityczne – do tego powołano przecież policję antymugolską. Mnożące się niczym (wybacz, Eileen) króliki paradoksy stawiały mnie jednak w sytuacji, w której nie mogłem wykluczyć zmiany prawnej, definiującej szarych obywateli zbrodniarzami ciężkiego kalibru. - Nie upadłem tak nisko, by z woli odgórnego rozkazu działać wbrew własnemu kodeksowi. Dlatego, jeśli choć trochę mnie lubisz – a czasem naiwnie myślę, że lubisz mnie nawet trochę bardziej, niż byś chciała - życz mi szczęścia, aby ten dzień nigdy nie nadszedł. Sama widzisz, że możesz znać znacznie więcej osób, które są wplątane w nieskończoną sieć zależności.
Mogłem powiedzieć więcej. O tym, że nie chodzi o to, czyje poglądy są bardziej szlachetne, ani które z nas jest lepszym człowiekiem. Że nie chcę cię moralizować. Że pewne sprawy rozpatrujesz w zbyt wąskim kontekście, dlatego nie jesteś w stanie pojąć ich rzeczywistego sensu. Darowałem sobie. Życie było mi jeszcze miłe.
Nagły chłód, który wzniósł między nami niepokojącą barierę, przenikał mnie do szpiku kości, z fascynacją zaburzając twój idealny obraz, który wyrył się w mojej głowie. Nie chciałem pogodzić się z tą zmianą. Czy los był wobec mnie aż tak okrutny? Chciał w jednej chwili odebrać mi wszystko, co budowałem przez lata? Te pierwiastki dobra, które podstępnie, z anielską cierpliwością, wplatałem w twoją osobowość? Te wszystkie uśmiechy, które ci oddałem? Całe moje serce, niezdolne do bicia dla kogokolwiek innego?
Nie wiem, które z nas bardziej nie mogło odnaleźć się w zaistniałej sytuacji.
- Zgadzam się, to nie jest moja sprawa. Ale za moją sprawę uważam już to, abyś nie wyrządziła sobie krzywdy. - Miałem ochotę porządnie tobą potrząsnąć. Wygarnąć ci lekkomyślność, zdradę i sto innych zarzutów, którymi zapędziłaś się w kozi róg. Ale nie mogłem. Nie byłem w stanie podnieść na ciebie głosu, swój gniew ograniczając jedynie do wydłużenia dystansu, który tak zaciekle skracałem przez ostatnie miesiące. Agresja nie była moim celem. Chciałem podać ci rękę, zwłaszcza, że twoje kolejne słowa rozpaliły płomień nadziei.
- Ufam ci. - Chciałem ufać. I na potwierdzenie własnych słów opuściłem różdżkę – twoja i tak zgubiła się gdzieś pośród bałaganu królującego w sypialni. Okryta jedynie cienką halką wydałaś mi się nagle zupełnie bezbronna – i nie chciałem nawet myśleć, że mogła być to jedynie sprytna kreacja, mająca uśpić moja czujność. - Jesteś pod wpływem jakiegoś uroku? Czy może rzeczywiście uwikłałaś się w jakieś niezbyt szlachetne towarzystwo? - Podświadomość mimowolnie powiązała cię z Rycerzami Walpurgii, myśl ta była jednak tak bardzo nieznośna, że momentalnie wyparłem ją z głowy, choć odciśnięty ślad, nieważne jak głęboko schowany, miał pozostać w pamięci już na zawsze. - Nie chcę, żebyś się tłumaczyła. Nie chcę znać szczegółów. Ale pozwól sobie pomóc. - Mój ton jakby złagodniał, starając się znaleźć dla ciebie usprawiedliwienie, choć wszystko zdawało się zbyt pogmatwane. - To, co może przyczynić się do szkody innych, w tej chwili przede wszystkim zrobi to tobie. I nie istnieje żaden sensowny powód do tego, aby dać się usidlić czarnej magii we własnym domu. Ani tym bardziej narażać na przykre konsekwencje, jeśli prawda wypłynie z twojego mieszkania. - Celowo nie wymieniłem nazw placówek, do jakich można było trafić za podobne wybryki. - Co będzie poważniejsze w skutkach – pozbycie się tego... przedmiotu, czy jego pozostawienie? - I tak zamierzałem się go pozbyć, choćbym miał uczynić to wbrew twojej woli. Musiałem jednak wiedzieć, czy to przedsięwzięcie mogło ściągnąć na ciebie większe zło, niż to, którym było dobrowolne poddanie się aurze plugastwa. Zwłaszcza, że – ku chwale Merlina – tobie również zdawał się być nie w smak obecny stan rzeczy.
Przynajmniej w jednym się zgadzaliśmy.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
góra Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: góra [odnośnik]09.01.17 1:15
Odpowiedziało mu kolejne, niewinne wzruszenie ramion. Nie miała zamiaru tłumaczyć mu ile razy jego kolega po fachu widział ją w stanie bliskiemu kompletnej beznadziejności i miernoty, w najsłabszych, najkruchszych momentach, bo nawet Selina miała świadomość, że właściwie to nie miała się wcale czym chwalić. Choć raz miała tyle przyzwoitości by coś przemilczeć.
Cisza wprowadzała ją tylko w większe napięcie. Miała nadzieję, że jeśli nie będzie dłużej dolewać oliwy do ognia, to ta burza ją minie, nie dosięgając ani jedną gradową kroplą. Nigdy nie zwykła się ich obawiać, ale sztorm nazwany imieniem Fredericka Foxa zdawał jej się katastrofą żywiołową, której mogłaby nie przeżyć. Przyzwyczaił ją do uwielbienia, do ciepłego głosu, do dołeczków w policzkach, do lekko lśniących oczu, nie opuszczającego ją na krok spojrzenia - i dlaczego nagle miałby przekuwać spojrzenie jasnych tęczówek w stal, zamykając ją w potrzasku i chwycie, pod wpływem którego mogła nie złapać kolejnego dechu?
Ta kompletnie obdarta ze wszystkiego co znała rozmowa zaczęła ją wolno męczyć. Dojrzałe, zdystansowane dysputy nie godziły się pasować do charakteru ich relacji. Tworzenie sztucznej odległości, jakby pozostawały sfery, których nie mogli ruszyć, choć droga zdawała się do nich prowadzić. Szli naokoło, wrzucając się w wymuszoną neutralność. Testował ją? O czymś jej nie mówił?
Popatrzyła na niego jakoś bardziej zagadkowo, zastanawiając się na ile jej wyobrażenia były prawdziwe. Jedno musiała przyznać Lycusowi. Miał talent do zmieniania twarzy. Tak ciężko było z niego cokolwiek wyczytać, kiedy tak bardzo starał się to komuś uniemożliwić. Co krył? I dlaczego?
Palce zatańczyły nerwowo na podłokietniku, kiedy wspomniał o czarnej magii. Uśmiechnęła się blado i nieobecnie na wspomnienie sympatii w jego kierunku.-Nieskończona sieć zależności.-powtórzyła głucho.-Nie da się uratować każdego i nie każdy jest tego wart. Jedyne, co muszę zrobić, Fredericku, to upewnić się, że moi najbliżsi pozostają bezpieczni.-skoro już rozmawiali tak filozoficznie, to ze spokojem mogła mu wytłumaczyć swoje stanowisko. Surowe pojmowanie, którym sama się kierowała, opierało się na ograniczonej empatii - ale może to wszystko wynikało z chłodno wykalkulowanej możliwości? Ile ludzi zdoła ocalić jeden człowiek? Na jak długo uda mu się odciągnąć śmierć od ofiary? Bo jeśli skupi się nie tylko na jednorazowym akcie, a na długofalowym, stałym odpieraniu wrogich sił... to liczba zmniejsza się raptownie. Ale - jak można się spodziewać - Lovegood mogła omawiać jedynie teoretyczną sytuację. Jedyne, o co prawdziwie walczyła ostatnim razem to o własne życie, kiedy postanowiła pobłądzić po lesie podczas pełni.
-Nie potrzebujesz moich życzeń ani szczęścia, by się nie nagiąć.-zauważyła jeszcze, na moment sięgając po herbatę, jakby całkowita bezczynność nie wchodziła u niej w grę.
Tory, na jakie wkroczyła ta konwersacja, przekroczyła jej najśmielsze oczekiwania. Nie sądziła, że Fox z taką zachłannością będzie ją obdzierać z kolejnych warstw, odkrywając każdy, najmniejszy fragment układanki związany z jej osobą. Nie przepuszczał niczego. Najmniejszego występku. Tylko dlaczego ten okrutny akt musiał rozpocząć od jej ciała, dając jej zaznać niewysłowionego ciepła, by potem z brutalnością wystawić ją, obnażoną, na zimną ocenę, pozwalać drżeć pod swoim surowym wzrokiem, kiedy upewnił się, że z rąk podstępem odebrał jej każdą siłę, do jakiej mogła się odwołać na potrzebę obrony. Pozostawała bezsilna i na jego łasce, mimo że kompletnie nie rozumiała tej zależności.
-Potrafię o siebie zadbać.-z jej ust wyrwało się ciche warknięcie, jakby jego troska uderzyła w niewyobrażalnie wrażliwy ośrodek, który zareagował momentalnie, bez wahania. Wpatrywała się przez chwilę w niego z ogniem w oczach, zanim zacisnęła szczękę i odwróciła wzrok, jakby zniechęcona, a może nie do końca zadowolona z własną reakcją, niezdolna do przyznania się do winy?
Miękkie słowa rozluźniły pięści, w które zaciskały się jej palce. Ramiona opadły, jakby cały czas oczekiwały na ten krótki komunikat, który wyswobodził je w końcu z dyskomfortu. Ulga zbyt mocno odbiła się na jej twarzy, by mogła teraz się z nim skonfrontować.
-Oszalałeś?-zapytała szeptem, a oburzenie zbyt łatwo przeniknęło do jej tonu.-Czy ty siebie słyszysz? Czy powiedziałabym ci, gdyby działała nade mną jakaś klątwa? I co ty sobie myślisz? Że jestem koleżanką Grindewalda albo nagle moją ulubioną dzielnica stał się Nokturn? Bo co, tak sobie usprawiedliwiasz to, jaką jestem złą osobą, bo zniknęłam?-skrzywiła się, a jego opuszczenie różdżki jakby momentalnie rozbudziło w niej zajadliwość, mimo że ton ciągle trzymała ściszony, jakby bała się, że ich dyskusja zostanie podsłuchana. Nie zatrzymała się. W końcu buchała ogniem. Robiła to, co zawsze. Odwracała winę. Bo nie mogła wytrzymać w roli osoby, która była za wszystko odpowiedzialna, a sumienie wykręcało jej wnętrzności.
Westchnęła ciężko na jego dalszą deklarację. Pokręciła z niedowierzaniem głową, w nerwowym geście odgarniając włosy za ucho. Przeszła pokój w jedną i drugą stronę, by w końcu usiąść na materacu ze zwieszoną na podłogę nogą. Palce machinalnie odnalazły miękki materiał, kiedy się zamyśliła, znowu wracając do nieprzyjemnego tematu i wspomnień związanych z opowieścią Aarona.
-Przestań mówić tak, jakbyś wszystko wiedział najlepiej!-podniosła głos, przerywając mu nagle ze złością. Nie miał pojęcia co zmusiło ją do takiej decyzji. Nie wiedział o jakich krzywdach mówiła.
Podkuliła nogi, marszcząc czoło, kiedy biała tkanina w niebieskie prążki była dalej przez nią tulona do klatki.-Nie masz pojęcia.-powiedziała łagodniej, skubiąc palcami niczemu winny szlafrok, by po chwili dać mu spokój i pogładzić z czułością, jakby chciała wynagrodzić ten ohydny występek jaki było pozbawianie go kilku kępek materiału. W końcu schowała twarz w dłoniach, przytulając policzki do sukna, kiedy poszukiwała odpowiednich słów. Westchnęła, nie znajdując żadnych.
-Przestań. Po prostu zostaw to. To nic... nic mi nie będzie. Tylko sytuacja musi się uspokoić. To... nie potrwa długo.-właśnie mu coś obiecywała. A może nawet składała prośbę? Uniosła wzrok, dusząc kolejny głęboki wydech.-Wiesz, że nie tak łatwo na mnie wpłynąć.-blada imitacja żartu była ostatecznym aktem desperacji. Miała jednak zamiar zrobić wszystko, byleby tylko odpuścił ten temat.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: góra [odnośnik]11.01.17 0:38
Nie zaskakiwał twój wąski zakres empatii – byłem wręcz zdziwiony, że w swoim skąpstwie zdołał rozszerzyć się na tyle, by objąć jakiekolwiek istoty ludzkie. Stanowiłaś niezbity dowód na równowagę we wszechświecie, bo zdaje się, iż mnie ktoś empatii dał za dwóch. Chciałem kontynuować rozmowę – czułem, że powinienem. Choćby po to, aby dowiedzieć się, jakimi kategoriami sortowałaś społeczeństwo na mniej lub bardziej warte pomocy. Ale złowieszcze szepty, które zaczęły sączyć się gdzieś z tyłu głowy, ucięły temat w połowie, odraczając go na dalszy plan. Zupełnie jakby los knuł w najlepsze, byleby tylko pokrzyżować nam szyki i nie doprowadzić do konfrontacji poglądów.
- W to nie wątpię. W końcu nazywasz się Selina Lovegood i stanowisz synonim kobiety niezależnej. Każdy mężczyzna, który spróbuje ci pomóc, zostanie skazany na sromotną porażkę. Mogę zostać kobietą, jeśli w tym leży problem. - Trudno było określić właściwe proporcje ironii, nieprzeniknionego smutku, soczystego żartu, śmiertelnej powagi oraz bezgranicznego absurdu mojej wypowiedzi. Z jednej strony – panujący nastrój był daleki komedii, ale na dźwięk własnych słów zaśmiałem się na głos jakoś tak mimowolnie. Krótko, z obcą rezygnacją. Jak zwykle przodowałem, jeśli w grę wychodziło łamanie konwenansów.    
Nie wiedziałem, czy moje słowa na cokolwiek się zdadzą. Nie chciałaś ich słuchać, a nawet jeśli docierały do twojej świadomości, w najlepszym przypadku spotykały się z odrzuceniem i przemaglowaniem na wersję lekkostrawną, pozbawioną składników odżywczych, które stanowiły ich sens.
Starałem się jednak szukać pozytywów, takich jak na przykład fakt, że jeszcze nie rzuciłaś mi się do gardła.
- Być może oszalałem. Widywałem jednak ludzi o tak silnej woli, którzy - będąc pod wpływem klątwy - potrafili mi szczerze odpowiedzieć na to pytanie. - Powiedziałem sucho, wzruszając ramionami. Twoje oburzenie nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. - Przed chwilą powiedziałem, że ci ufam. Ten stan nie uległ zmianie. Constans. Dlatego chcę to od ciebie usłyszeć. Po prostu. Twoje słowo będzie dla mnie wystarczającym dowodem. - Głos mam spokojny, w opozycji do tego, ile emocji szarpie mną pod skórą. A jeśli twoja droga okaże się kłamstwem, niech spali mnie doszczętnie. Może odrodzę się mądrzejszy.
No dobra. Kiedy na chwilę skryłaś twarz w dłoniach, zdążyłem rzucić niewerbalne Hexa Revelio, jednak nie dlatego, że kierowała mną podejrzliwość. Myśl o tym, że mogłabyś znajdować się pod wpływem jakiegoś plugastwa, doprowadzała mnie do szaleństwa – podobnie, jak sama ty i obecność przedmiotu niewiadomego pochodzenia. W poszukiwaniu źródła głosów, nieustannie przemierzałem wzrokiem panujący w pomieszczeniu chaos. Te jednak ustały na dobre – jakby świadomie, w obawie, że ich sekret zostanie odkryty. - I nigdy, n i g d y nie miałem cię za złą osobę. - Co najwyżej za okrutną. Twój zarzut nie mógł pozostać bez echa. Przez chwilę, w milczeniu, biłem się z myślami, próbując zdusić ich bojkot, ale te zbyt długo pozostawały w stalowych ryzach, rosnąć w siłę, która z niekontrolowanym impetem rzuciła mnie w paszczę rzeczywistości. - Owszem, zniknęłaś. - Powiedziałem nagle, torując sobie drogę do twojego spojrzenia. - Na trzy tygodnie. Pozostawiając w mojej pościeli zapach swojego ciała, który był dla mnie torturą za każdym razem, gdy kładłem się do pustego łóżka, bezskutecznie próbując cię tam odnaleźć. Ja za to zniknąłem na trzynaście miesięcy, co w tym toku rozumowania czyni ze mnie bezduszną bestię.  Ale, jeśli dobrze pamiętam, obiecałem ci coś. Że już tego nie zrobię. Sama mnie poprosiłaś. Żebym nie znikał. Nie zamierzam łamać danego słowa.
Może następnym razem ostrożniej wypowiesz swoje życzenia?
Nie mogłem dłużej pozostawać w zmowie milczenia, która związywała mi w supeł wszystkie wnętrzności. A była to tylko kropla z morza niewypowiedzianych słów, które czyniły ze mnie skończonego idiotę, niczym wierny pies wyczekującego cię pod drzwiami.
I jeśli będę musiał czekać w nieskończoność, poczekam nieskończoność.
- Nie wiem niczego, Selino. I ta niewiedza mnie przerasta. - Gubię się, tak samo jak ty. Błąkam się w ciemnościach, brodzę po omacku, brnąc przez skomplikowaną sieć labiryntów. Ktoś zaplanował, że ludzkie życie będzie wyglądać właśnie w tak marny sposób. I choć Zakon Feniksa ma nieść światło, jest zbiorem ludzi równie głupich, co ja. Różni nas tylko wiara w to, że można inaczej. Że - jeśli się chce – można kruszyć najtrwalsze mury. Cegiełka po cegiełce, spisując na straty własne życia – ale co niby miałoby mi pozostać z tego, które zostałoby uwikłane w kolejny, sztuczny schemat? Chciałem zerwać wszystkie pęta czyniące ze mnie marionetkę. Być wolnym. Dlaczego więc ty, zupełnie dobrowolnie, pozwoliłaś złapać się w złotą sieć?    
Widzę, jak się miotasz, jak nie potrafisz ubrać myśli w słowa. Mam ochotę mocno tobą potrząsnąć, przygwoździć cię do ściany, odebrać wszelką broń, i jednocześnie otoczyć cię ramionami, przyciągnąć do swojego ciała i najlepiej nigdy nie wypuszczać.
- Każąc zostawić tę sprawę, każesz mi zostawić ciebie. To niewykonalne. - Większe prawdopodobieństwo, że pozbędziesz się t e g o niż mnie. Prosta algebra. - Nie sądzę, by ktokolwiek miał nad tobą moc sprawczą. Ktokolwiek, nie cokolwiek. Czarna magia wsiąknie w ciebie niezauważenie, bez twojej wiedzy. Nie potrzebuje twojej zgody. Może odbierze ci świadomość, może wolną wolę, w najlepszym przypadku życie. Przekraczasz granicę, która prowadzi do otchłani nicości. Nie mogę tego zaakceptować. Popatrz na siebie. Jak bezskutecznie próbujesz usprawiedliwić krzywdę, jaką sama sobie wyrządzasz. Wiesz o tym. Nie pozwolę ci kolejny raz skłamać, że wszystko jest w porządku, kiedy nic nie jest w porządku.
I choć nigdy wcześniej nie widziałem cię tak kruchej, moje mięśnie przemieniły się w pusty, betonowy pancerz, nie pozwalający mi na najdrobniejszy ruch. Różdżka pozostawała bierna, podobnie jak moje spojrzenie, w którym nie było dla ciebie żadnej drogi ucieczki.
- Pozbądź się tego. Nie później, nie kiedyś. Już. Nie pozwolę ci niszczyć się na moich oczach. Lubisz mieć kontrolę nad swoim życiem, a ja jestem tylko jego biernym obserwatorem. Przekroczyłaś jednak granicę mojej bezczynności. I poruszę niebo i ziemię, żeby otrząsnąć cię z tego snu... a może raczej koszmaru? Nie potrafię ci tego odpuścić. Nie tym razem. To krok za daleko.
A ja wszędzie za tobą podążę.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
góra Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: góra [odnośnik]11.01.17 2:35
Naprawdę zapomniał, że jej wybiórczość dotyczyła także empatii? Zdawała się niemalże czerpać zabawę z tego, że do każdej najmniejszej sprawy tworzyła nieskończone wyjątki i niestworzone zależności, tworząc niewiarygodnie uporządkowany chaos. Niepohamowana obojętność do większości i nadnaturalna troska nad pojedynczymi jednostkami - najbliższą rodziną, dla której bez mrugnięcia okiem potrafiłaby zabić. W końcu spośród wszystkich ludzi liczyli się tylko oni. Z drobnymi odstępstwami od reguły.
-Wspaniale, że się rozumiemy.-syknęła gniewnie po chwilowym szoku.-Nie wiem czy byłbyś na tyle silną kobietą, bym miała cenić twój głos, Fredericku.-dodała jeszcze kąśliwie, krzywiąc się lekko.-Obawiam się, że trudno odwołać moją decyzję bez mojej aprobaty.-zauważyła spokojniej, mrużąc oczy. Drażniło ją, że muszą na ten temat rozmawiać. Jej brak zadowolenia tylko wzrastał, gdy zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy nie powinien się dowiedzieć. Nie tylko dlatego, że powinna ukrywać to skuteczniej, ale też dlatego, że - między innymi, jakkolwiek nieistotna byłaby jego opinia - mógłby uznać ją za potwora.-Ufasz mi, nie powinieneś mi też zaufać w mojej decyzji?-zapytała, naprawdę s t a r a j ą c się brzmieć rozsądnie i poważnie, jakby jej opanowanie miało go do czegokolwiek przekonać. Nawet, jeśli sprawa była z góry stracona. Nie mogła liczyć na kompromisy w temacie czarnej magii od kogoś, kto porzucił wszystko, bo nie mógł żyć w sztucznej, zakłamanej Idylli i jest takim beznadziejnym idealistą, że prawdopodobnie prędzej by się zabił dla dobra sprawy jak jakiś naiwny bohater niż poszedł na jakiekolwiek ustępstwo. Była jednak w zbyt głębokim przeświadczeniu, że to tak naprawdę nie jest jego sprawa i nie powinno go to interesować co robi i po co. Była niezależna. Nawet, jeśli z punktu prawa było to mocno wątpliwe.
-Nie jestem pod wpływem pieprzonej klątwy.-odpowiedziała mu przez zaciśnięte zęby, dostając ataku szału, że właściwie w to wątpi. A może to ta obojętność prowokowała u niej reakcje na tle alergicznym?
Nie była przygotowana na tą rozmowę. Nie cierpiała zaskoczeń. Nie miała pojęcia jak się zachować w najmniejszym stopniu. Nie dość, że temat dotyczył tak przedmiotu tak złej renomy, za którego samo posiadanie groziły jej kłopoty - więc naturalnie powinno to pozostać w tajemnicy przed osobami trzecimi; to jeszcze osobą, która musiała się na to natknąć, musiał być właśnie on. Najmniej obiektywna osoba jeżeli chodziło o Selinę, ślepo w nią zapatrzona, a przynajmniej powtarzająca to na każdym kroku, teraz zdawała się taka obca i nieprzystępna, jakby cofnęli się do punktu zerowego. Brak aprobaty bolał ją zaskakująco dotkliwie, choć hipokryzją byłoby tego od niego żądać jeśli chodzi o towary natury czarnomagicznej. Mimo wszystko liczyła na coś innego, choć już teraz dostawała specjalne traktowanie, skoro jeszcze nie wysłał jej do Tower. Nie potrafiła tego docenić, czując zadrę spowodowaną dysonansem między ich ostatnim spotkaniem, a dzisiejszym. I nie potrafiła na niego zrzucić całkowitej winy za ten obrót spraw.
Przetarła dłonią czoło, mając wrażenie, że jest w kompletnej rozsypce. Z desperacją starała się jak najszybciej popodnosić i poukładać porozrzucane kawałki, by wziąć się w garść. Odchyliła głowę do tyłu, wpatrując się przez chwilę w sufit, jakby miał dla niej gotowe odpowiedzi. Konwersacja bez litości toczyła się dalej, nie tracąc na dynamizmie. Po raz kolejny wyrwał ją z myśli, które ją konsumowały, kiedy po dłuższej chwili milczenia zabrał ponownie głos. Wyznania wcale nie były lepszą zmianą, choć stanowiły jakieś odwrócenie uwagi od głównego problemu, którym - zaskakująco - nie okazał się ich niedawny przełom w relacji.
Niechętnie skrzyżowała z nim spojrzenia, kiedy mówił jej te wszystkie rzeczy. Oddanie, szczerze i naiwnie. Czasem nie mogła go znieść przez tą mieszaninę uczuć. Przy okazji zdawał się dosyć zdeterminowany, konkretny i skupiony. Zupełnie tak, jakby klamka zapadła i nie było już odwrotu. Milczała, nie potrafiąc się zrewanżować podobnym uzewnętrznieniem. Właściwie sprowokowała go namiastką własnej frustracji do wypowiedzenia tych słów. Ciągle nie ułożyła sobie tego w głowie w zadowalającym stopniu, by dojść do jakichkolwiek wniosków przed samą sobą. A musiała być pewna, jeśli kiedykolwiek dojdzie do punktu, że postanowi wypowiedzieć je na głos. O ile. Przez większość czasu jednak starała się o tym nie myśleć. Robiła wszystko, by skupić się na czymś kompletnie niezwiązanym z podobnymi rozważaniami. Właściwie to gdzieś w tyłu głowy formowała jej się myśl, że być może Fox, zasmakowawszy tego, czego przez tyle czasu nie mógł dostać, ruszy w końcu dalej. Mogłaby wtedy odetchnąć z ulgą, prawda? Poświęcenie godne dalszego planu. Wszystko, byleby nie taplać się dłużej w tej brei ryzyka, niepewności i naginania własnych zasad dla niezdefiniowanego powodu. Wcale tego nie potrzebowała. Wcale. A mimo wszystko w zapewnieniu Lisa, że nie ma zamiaru już więcej znikać, było coś pocieszającego i kojącego. To dziwne.
Odwróciła w końcu spojrzenie, kiedy przyznał się do własnej niewiedzy. Dlaczego więc zachowywał się, jakby dysponował większą ilością odpowiedzi od niej samej?
Nie mogła podać mu powodów, dla których pozostawała niezłomna i uparta. Oczywiście, nie różniło się to od jej typowego zachowania, ale tym razem miała argumenty, które miały najwyższy priorytet. Nie rozumiał, że chodziło o coś większego od nich? Najmniejsza książka stanowiła nieoceniony zasób. Nawet taka, której wartość jest poddawana pod wątpliwość ze względu na jej zawartość. Nie mogła jednak tego oceniać, tym bardziej, że nie była jej własnością. Jej rola ograniczała się do bezpiecznego przechowania. Do zapewnienia, by nikomu więcej nie stała się krzywda, a jej dotychczasowy powiernik mógł w końcu stanąć na nogi. Nie mogła tak po prostu zrezygnować i odpuścić po tym, co przeszli dla tego woluminu. Coś okraszone cierpieniem wujostwa, stratami w najdroższej inwestycji, która była jednocześnie domem i oazą dla innych, tak strasznym występkiem ze strony Aarona... to miało cenę, której nie mogła zapłacić.
Spadał na nią coraz większy ciężar po każdym jego słowie. Nie mogła spełnić jego oczekiwań ani zachować się zgodnie z prośbą. Wydała z siebie westchnięcie, wolno opuszczając stopy z materacu. Złapała jego wzrok, biorąc głęboki wdech. Nie była do końca przekonana co do tego, co właśnie miała zamiar zrobić, ale nie widziała innego sposobu. Wahała się, jedynie opierając dłonie po bokach swoich ud, przygotowując się do wstania, mimo że nie poczyniła kroku w tą stronę.
-Nie rozumiesz, że gdybym chciała, to utkałabym ci najpiękniejszą sieć kłamstw?-zapytała delikatnie, zmieniając podejście. Przechyliła lekko głowę na bok, przełykając ciężko ślinę.-Są rzeczy, o których ci nie mogę powiedzieć. Nie oznacza to jednak, że nie są to sprawy, których nie warto uszanować, Fredericku.-pouczyła go poważniejszym tonem, prowadząc zaskakująco spokojną wypowiedź. Starała się uspokoić ruchy klatki piersiowej, która pod wpływem szaleńczego organu, unosiła się nieustannie jak u spłoszonego ptaszyska.
Może to jego ostateczna deklaracja zmusiła ją do tego, by się w końcu podnieść i wykonać akcję. Zbliżyła się do niego wolno i niepewnie. Zdawał się obudować murem nie do przejścia, mimo że stał zaledwie kilka metrów od niej. Wystarczyło, by wyciągnęła dłoń, by przejechała palcami wzdłuż jego ramienia, jakby sprawdzała czy nie bije od niego lodem, który zmroziłby ją ostatecznie. Nie potrafiła utrzymać kontaktu wzrokowego w tym momencie, namiętnie wpatrując się w środkowe guziki jego szaty. Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, by wspiąć się na palce i oprzeć brodę o jego ramię. Wpatrywała się zacięcie w przeciwległy punkt w ścianie, starając się dotrzeć do punktu, w którym w końcu będzie czuć się na granicy komfortu, gdy przytulała się do mężczyzny. Duma by jej w życiu nie pozwoliła na podobny akt, tym bardziej przy aktualnych warunkach, ale czasem poza własną wygodą ceniła inną wartość. Odetchnęła, dopiero teraz dając odrętwiałym zmysłom rozbudzić się na nowo i raz jeszcze wciągnąć do nozdrzy zapach, którego wspomnienie nosił skradziony element garderoby.
Nie mogła podejść do niego zbyt pewnie ani roszczeniowo, musząc raz jeszcze wbić się w nie do końca odkrytą rolę zmysłowej kobiety - delikatniejszej, czulszej i o wiele podatniejszej na odrzucenie.
-Nie sądzisz, by cokolwiek miało nade mną moc sprawdzą?-powtórzyła szeptem, dusząc parsknięcie śmiechu, jakby wytykała mu błąd w myśleniu.-Przekraczam granicę do nicości?-pokręciła głową, jakby to ją bawiło. Odsunęła się od niego nieznacznie, by spojrzeć w oczy i zadbać o to, by choć przez chwilę nie myślał o niczym innym.-Jak możesz być taki wybiórczy co do tego przed czym chcesz mnie chronić?-zagrała na karcie, którą sam jej podsunął. Objęła jego szyję dłońmi, odważając się, by zniżyć wzrok na jego wargi. To nie taki grzech całować je jeszcze raz.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: góra [odnośnik]13.01.17 23:54
- Nie brak mi siły, tylko walka jest z wiatrakami. - Na twoje syczenie odpowiadam jedynie nonszalanckim uśmiechem, mając za nic wszystkie barwy ochronne, którymi w popłochu zaczęłaś się maskować. Czasami odnosiłem wrażenie, że twój upór wcale nie był wynikową zgody z własnym sumieniem, a jedynie chęcią utrzymywania bezwzględnego wizerunku. Jakby duma trzymała cię w swoich sztywnych ryzach, a każde ustępstwo urastało do rangi słabości. Nie dawałem zwieść się tej grze i robiłem swoje, niczym kropla, która skrupulatnie kruszyła skałę. - Twojej decyzji? Od kiedy przeklęte powinności są wolnymi wyborami? - Zauważam, powołując się na słowa, które – świadomie lub nie – przemyciłaś gdzieś między wersami. Nie miałem podstaw do tego, aby lekceważyć t w o j e zdanie, jednak zdanie, które najwyraźniej zostało ci narzucone, zdawało się balansować na granicy absurdu. Paradoksalnie, to odstępstwo od reguły stwarzało furtkę do prostszej w zaakceptowaniu rzeczywistości. W najśmielszych wyobrażeniach nie potrafiłem znaleźć połączeń między tobą a najbardziej plugawą magią, jaka zatruwała świat (chyba, że w istocie planowałaś targnąć się na moje życie), z uporem maniaka szukając niepasujących elementów układanki. Aż w końcu znalazłem. - Czy ty kogoś kryjesz? - Rzuciłem podejrzliwie, nawet nie łudząc się, że zechcesz mi odpowiedzieć. Słowa były zresztą zbędne – po tylu latach nauczyłem się rozmawiać z tobą bez nich, czytając najmniejsze zmarszczki pojawiające się na twojej twarzy. Badanie twojej przyjemnej powierzchowności, choć nierzadko ulegającej krzywemu grymasowi, należało do moich ulubionych rozrywek, stanowiąc nieocenione źródło w sprawnej komunikacji z tobą. Nie lubiłaś ubierać na siebie emocji, oprowadzać ich po pokoju, ale nieustannie tłamszone same wszczynały rewolucje pod twoją skórą, dając upust w spojrzeniach, drganiach powiek, wzruszeniach ramion, przypadkowych uśmiechach... Znałem na pamięć alfabet twojego ciała.
Choć ostatnio udowodniłaś mi, że nie wiem jeszcze niczego.
Kurtyna milczenia, za którą zostawiłaś pierwszy poranek wiosny, była ciężka i zimna jak marmur, okrutnie miażdżąc mi trzewia Przyzwyczaiłaś mnie do swojej oziębłości, by na chwilę zapłonąć żywym ogniem, topiąc wszystkie lodowce, które otulały twoją skórę. Jak mogłem dalej godzić się na taki dystans, kiedy sama otworzyłaś mi furtkę, za którą chciało się już tylko więcej?
- Ale najwyraźniej nie chcesz. Kłamstwa podkładają ogień pod mosty. - Choć ten między nami zdawał się być całkiem stabilny – za każdym razem, gdy prowokowałaś jego zniszczenie, ja dawałem popis swoich inżynierskich umiejętności, udaremniając ci rebelię. I tak z roku na rok, zamiast niszczeć, konstrukcja rosła w wytrzymałość, zdolna ustąpić już co najwyżej szatańskiej pożodze. Nie wykluczałem, że kiedyś zechcesz ją rozpętać – ale ten dzień jeszcze nie nadszedł. I być może nigdy nie znienawidzisz mnie wystarczająco, aby do tego doszło. Musiałabyś mnie wpierw pokochać. - Więc skazujesz mnie na niewiedzę. Szlachetny gest. - Stwierdzam, choć trudno ocenić, czy w moim tonie rozbrzmiewa rozbawienie, czy może raczej smutek. - Prosisz o zbyt wiele. Tu nie chodzi łamanie prawa, ani nawet o zaufanie, Selino. Musiałbym zmazać cały obraz ciebie, który malował się na moich oczach przez te wszystkie lata, by nagle stwierdzić, że to tylko kreacja, którą zakładasz specjalnie dla mnie. Nazwij mnie naiwnym, ale wolę ufać, że chcesz działać w dobrej wierze. Twoje motywy jednak nie zasłonią mi faktów. Czy jeszcze nie rozumiesz? Boję się o ciebie. Rzeczywistość, w której cię nie ma, jest dla mnie piekłem. Nazwij mnie egoistą, jeśli tak będzie ci wygodniej, ale zdaje mi się, że znalazłoby się jeszcze kilka osób, którym na tobie z a l e ż y. Jasne, że ty możesz dać mi słowo, ale to, co trzymasz w tym pokoju, nie da mi żadnej gwarancji twojej nietykalności. Jak mógłbym spojrzeć sobie w twarz ze świadomością, że nie zrobiłem n i c z e g o? - Już czułem się słaby. Bo choć moje słowa nawoływały cię do rozsądku, dobrze wiedziałem, że odbijają się jedynie echem w twojej głowie. Ta bezczynność sprawiała, że brzydziłem się samego siebie. A przecież miałem gotowy scenariusz – wystarczyło cię unieruchomić jednym machnięciem nadgarstka, przeszukać pokój, który w swoim chaosie i twojej lekkomyślności skrywał źródło nieporozumień , po czym pozbyć się go raz na zawsze. I przy okazji – pozbyć się ciebie ze swojego życia. Wbrew pozorom, to nie ja byłem panem sytuacji. - Uszanowanie z mojej strony na miarę czynu, Lovegood. Gdyby to był ktokolwiek inny, siedziałby już na przesłuchaniu w Tower, z biletem w jedną stronę do czasu procesu.  
Kiedy się podnosisz, obracam nerwowo różdżkę w palcach, przez chwilę tylko wahając się, jakim zaklęciem powstrzymać cię w połowie drogi. Nie potrafię. Jedyna broń, jaką byłem w stanie przeciwko tobie wytoczyć, kruszeje wraz z twoim dotykiem, a bliskość, której brak doprowadzał mnie do obłędu przez ostatnie tygodnie, nagle staje się przekleństwem. Przyklejasz się do mojego ciała, a nasze oddechy mimowolnie przybierają jednoraką częstotliwość. I choć zdajesz się pasować tu równie dobrze jak do chaosu, który wokół siebie rozsiewasz, nie potrafię ocenić, czy tylko próbujesz uśpić moją czujność, czy może rzeczywiście potrzebujesz moich ramion.  
- Może nawet nie wiesz, że ciągniesz mnie tam za sobą.
Jestem wściekły. Na ciebie – za to, z jaką łatwością podporządkowujesz sobie każdy skrawek mojej duszy, na siebie – za to, że ulegam twojej nieczystej grze. Twoja dłoń na mojej szyi czyni mnie sparaliżowanym.
- Przede mną chronisz się sama. Skuteczniej, niż wszyscy razem wzięci czarnoksiężnicy, którym zapewniłem celę Azkabanie. - Pogrywasz ze mną w okrutnie piękny sposób, za który chcę cię nienawidzić, ale zamiast nienawiści oddaję ci jeden z moich najlepszych uśmiechów. Jesteś moim przekleństwem – ale jeśli każda klątwa ma być tak piękna, to chcę być przeklęty na wieczność.  - Dlaczego uciekłaś, skoro moja bliskość najwyraźniej wcale cię nie przerasta? - I, jakby na potwierdzenie własnych słów, pewnym chwytem obejmuje cię dłońmi w talii, odcinając ci drogę ucieczki. W lot chwytam zasady gry, nie pozwalając osiąść ci na laurach.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
góra Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: góra [odnośnik]14.01.17 1:56
Ekspresja niedowierzania na moment wykwitła na jej twarzy, by chwilę po tym zamienić się w kwaśne niezadowolenie z jego komentarza.-Nie rozumiem więc po co tracisz energię.-warknęła, chcąc podkreślić jego absurdalne zachowanie, rozdrażniona, że tak lekceważąco się o niej wypowiada.
Nie miała zamiaru przyznać mu racji. Nie pozwalał jej na to upór ani duma. Przecież najmniejsze ustępstwo było wyrazem słabości, a zmiana decyzji malowałaby się niepewnością na jej twarzy, a na to nie mogła sobie przecież pozwolić. Zacisnęła wściekle usta, blednąc aż z emocji, które wolno brały nad nią górę.
-Od wtedy, kiedy zadecyduję, że tak jest.-odparła mu przez zaciśnięte zęby, dokładnie akcentując każde słowo, jakby miał jeszcze jakieś wątpliwości z tym związane. Zaczynała się coraz bardziej zacietrzewiać, dając się zaślepiać złości i coraz mniej panując nad gniewem, który rósł pod jej skórą i wzbierał na mocy. Nie miała pojęcia co dokładnie Lis ma w głowie, ale na tym etapie nie obchodziło ją to już tak bardzo, skupiając się na krótkodystansowych atakach, które miały go w końcu zniechęcić. Bezskutecznie. Jego pytanie wprawiło ją w zdębienie i wystarczyło jako odpowiedź. Szok kompletnie wyczyścił jakąkolwiek myśl z jej głowy, zastępując pustką i zaskoczeniem. Poruszyła ustami bez dźwięku, chcąc jednocześnie się wymówić, że się myli, zapytać skąd wiedział, wyśmiać ten absurdalny pomysł jak i wykrzyczeć mu, że to nie jest jego sprawa. Odwróciła z niechęcią wyrysowaną na twarzy wzrok, milcząc. Przyłapana na gorącym uczynku. Czuła się jakby zawiodła na całej linii, nie potrafiąc nawet dopełnić prośby, która na nią spadła. Drobna rzecz. Głupia księga. Nie miało się to nijak do zbrodni, którą popełnił Aaron - ona nie musiała nikogo zabijać, nie musiała walczyć czynnie o bezpieczeństwo rodziny, przeżywać pożaru własnego dorobku życiowego, bać się o życie swoje i bliskich ani porzucać wszystkiego.
Zacisnęła palce na materacu, przymykając z frustracją powieki, w których tak boleśnie odbijała się niesprawiedliwość. Pozwalała milczeniu odbić się donośnie po ścianach, zadudnić jej w uszach, zaznaczyć wyraźnie swoją obecność i pozostawić swój ślad po sobie, zanim w końcu się odezwała.-Nie widziałam w tym potrzeby, bo myślałam, że zrozumiesz.-powiedziała, by wwiercić w niego swoje spojrzenie. Jakby była zawiedziona jego zachowaniem i spodziewała się czegoś innego. Jakby nadszarpnął jej zaufanie i nie zasłużył na wiarę, którą w niego pokładała. Po raz kolejny taka absolutnie krzywdząca i tendencyjna. Wydała z siebie kolejne zniecierpliwione westchnienie, kiedy spotkała się z kolejną ścianą z jego strony. I jej wybuch został powstrzymany przez potok jego słów, który służył dobrze jako rozproszenie jej uwagi. Marszczyła mocno czoło, słuchając go i tylko czekając, aż skończy, by wtrącić swoje trzy grosze. Przez jej twarz przetaczało się jednak stale niezrozumienie.-Nie obarczaj mnie winą za to, że masz złe wyobrażenia na mój temat!-wtrąciła, wściekła, a jednocześnie zraniona, że tak łatwo obrócił jej kartą, odbierając jej wszystkie przywary z powodu jednego, głupiego przedmiotu, który jedynie przechowywała w swoich ścianach. Co za irytująca sprawa! Nie miała pojęcia w sumie jak odnieść się do tego, o czym mówił. Nie dostrzegała zagrożenia tak, jak on to widział, ignorując zawzięcie konsekwencje. To było w ich rodzinie od lat i jedyną krzywdą, jaką doznali, była ta z zewnątrz. Nie mogła mu jednak o tym powiedzieć.-Będzie ci łatwiej patrzeć w lustro, jeśli cię znienawidzę, Fox?-zapytała więc po chwili, przewrotnie, mierząc go bezlitosnym spojrzeniem. Była urażona. Głęboko. I nie obchodziły jej już żadne mosty. Były tak daleko, że jedynie ich widok jej o nich tęsknie przypominał, wbijając kolejną zadrę za ten dystans.-Nie obchodzi mnie co myślisz, to nic nie zmieni!-wyrzuciła z siebie gniewnie.-Nie musisz wszystko obracać w takie czarne barwy.-dodała ciszej, pod dziwnym wrażeniem jego ostatnich słów, ni to poruszona ni to przerażona fatalizmem jego wyznań.
Żachnęła się, jedynie rozwścieczona dodatkowo, że używał karty swojej pozycji jako argumentu w ich rozmowie. To nigdzie nie prowadziło. Nie mogła zgodzić się na żadne rozwiązanie, które by zaproponował, a on nie wykazywał jakiejkolwiek chęci na to, by odpuścić ten temat, stanowczo jej pokazując na każdym kroku, że to była jego granica tolerancji. Pechowo dla nich obojga, gra rozgrywała się o sprawę związaną z rodziną blondynki, a to tylko wzmagało jej zaparcie się w swoich postanowieniach, dodając mieszaniny niepotrzebnych emocji, które tylko podsycały całą kłótnię.
Jej wyrachowanie, cały perfidnie ukartowany plan, by z łatwością dziecka owinąć Fredericka wokół palca, umiera wraz z momentem, kiedy dotyka go drżącą dłonią. Albo może już w chwili, kiedy uderza w nią uczucie gorąca, kiedy staje w tak niewielkiej odległości od niego, na kilka sekund zabierając jej świadomość o czym tak właściwie rozmawiali, kiedy jej głowę przejmują irytujące obrazy z ich ostatniego spotkania. Jego intensywny zapach tylko wzmaga te sensacje. Egoistycznie przeciąga ten czas i nie spieszy się z kolejnym ruchem, tracąc na zdecydowaniu. Podobna bliskość jest tak nową i nieprawidłową rewelacją, że powinna od tego stronić - zwłaszcza, kiedy tak mocno protestowała i wzbraniała się przed podobnymi aktami w przeszłości. Było jednak coś ciepłego w prostym uścisku, coś uspokajającego, kiedy drugie ciało było tuż obok.
Rozciągnęła usta w wolnym uśmiechu. To brzmiało jak spełnienie tego, co chciała. By uciec do czegoś, co nie będzie przypominać o różniących ich problemie. Nicość zdawała się idealna.-To dobrze. Nienawidziłabym tego, gdybym zmierzała tam sama.-wymsknęło jej się zanim zdołała to przemyśleć, ale w ostatecznym rozrachunku nie wydawało jej się, by było tam cokolwiek, czego powiedzenia mogłaby żałować.
-W tym nie jestem taka wybiórcza jak ty.-zauważyła, unosząc do góry jedną brew.-Bo to nie przed końcem w Azkabanie się bronię.-dodała, jakby rozbawiona tym porównaniem. Spoważniała, zdając sobie sprawę, że tylko sprowokowała go do zapytania przed czym właściwie się tak chroniła.
Nie rozumiał? Bliskość ją przerastała - nie miała w niej żadnego doświadczenia, momentalnie kruszejąc pod jej wpływem. Przerażało ją jednak najbardziej to, jak jej tego brakowało. Z jaką bolaczką znosiła dystans, nienawidząc go za każdą sekundę, którą kazał ją przez nie zbliżanie się do niej, jakby nagle niewarta była tego, o co tak zabiegał. Z nienawiścią trawiła własne myśli, które zaczęły się skupiać wokół niego. Z taką pogardą zauważała zależność swojego nastroju od słów, jakimi ją raczył. Z takim przeklętym strachem podchodziła do najmniejszej zmiany, nie poznając się pod ich wpływem. Nie chciała ich. Co, jeśli się zatraci dla kolejnego uśmiechu, następnego pocałunku, nieznaczącego romansu?
Musiał czuć, jak cała zesztywniała nagle pod wpływem tego pytania. Stała tak blisko, jego ręce tak ciasno ją okalały, że musiał wyczuć najmniejsze napięcie jej mięśni. Nie cierpiała, że tak ułatwiała mu zadanie. Zbyt łatwo z niej czytał, to niebezpieczne. Była taka nieodporna.-Bo nie chcę tego.-powiedziała w końcu, uparcie trwając przy swojej wersji, odrzucając wszystko, co zostało jej dane.-Nie chcę.-powtórzyła swoją okrutną prawdę, nie odsuwając się jednak na krok ani nie przysuwając bliżej. Trwała sztywno w tej samej pozycji.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: góra [odnośnik]15.01.17 19:14
- Rozumiesz. Bardziej, niż ktokolwiek inny. Opętał mnie upiór, który nie pozwala mi na kapitulację nawet w najbardziej przegranych przypadkach.
I, być może, ten sam upiór skazywał nas na nieustanną walkę ze sobą.
- Twierdza zbudowana z kłamstw będzie krucha jak domek z kart. - Wzruszam ramionami, kiedy sens twoich wypowiedzi osiąga apogeum absurdu, ale tak długo, jak nie jestem w stanie zmienić twojego sposobu postrzegania świata, mogę jedynie próbować ściągnąć cię z impetem na ziemię. Nie było dla mnie istotne to, czy czas na twoją reakcję liczył się w minutach, dniach, latach, a może nieskończoności – czy największymi przegranymi nie byli przypadkiem ci, którzy, sparaliżowani widmem porażki, nie podejmowali próby walki?  
Szybko pożałowałem swojej śmiało wysuniętej hipotezy. Pozwalałaś mi czytać z siebie niczym z otwartej księgi, karmiąc informacjami, o których wolałbym zapomnieć. Różdżka spoczywała w mojej dłoni, rwąc się do tego, by położyć kres twojej bajce, podobnie zresztą rysowały się życzenia zdrowego rozsądku. Na nic była mi jednak chłodna analityczność w zderzeniu z przywiązaniem, które nagle stało się boleśnie uciążliwe. Zupełnie niepostrzeżenie znalazłem się w punkcie, z którego wykonanie najmniejszego ruchu do przodu wiązało się z pochłonięciem przez bezdenną przepaść. Fakt, że nie potrafiłem znaleźć rozwiązania, które w skutkach nie wiązało się z utratą ciebie, rozpalał moje komórki do czerwoności. Byłem przecież Fantastycznym Panem Lisem, który potrafił przenikać przez ściany, jeśli wokół zabrakło drzwi – te jednak zdawały się posiadać gabaryty mierzone w skali nieskończoności.
- Życie byłoby łatwiejsze, gdybyś była mi obojętna. - Podsumowałem, z niepokojącym spokojem w głosie.
Idąc w twoje ślady, pozwoliłem wypełnić pokój ciszą. Skoro powoływanie się na zdrowy rozsądek spełzło na niczym, a użycie siły nie wchodziło w grę, musiałem wybrać ścieżkę lisa.  
- O jakich wyobrażeniach mówisz? Czy ty segregujesz słowa na te, które chcesz usłyszeć, uznając pełny kontekst moich wypowiedzi za nieistotny? Taka komunikacja między nami jest do chrzanu. Nigdzie nas nie zaprowadzi. - Rzuciłem – po części rozbawiony, po części ostro, mając dość twojej nieustannie podżeganej agresji, podobnie jak przeinaczania sensu moich słów. Dlaczego z uporem chciałaś widzieć we mnie wroga, nie dopuszczając do świadomości, że ze wszystkich ludzi na świecie byłem prawdopodobnie ostatnią osobą, która chciała twojego nieszczęścia? - Może wtedy przynajmniej poczułbym, że cokolwiek dla ciebie znaczę? - Słowa ostre niczym brzytwa, które ciskałaś w moją stronę w dzikim ferworze, jakby na oślep, żłobiły coraz głębsze rany. Musiałaś być dumna ze swoich bezlitosnych dokonań, które czyniły cię silniejszą – w końcu dopinałaś swego, najwyraźniej z satysfakcją miażdżąc moje serce. A może w swoim obłędzie w ogóle go nie zauważyłaś, bądź uznałaś za obraźliwy gest? - Dlaczego po prostu nie wyrzucisz mnie za drzwi? Albo nie znajdziesz różdżki, żeby pozbawić mnie tego wspomnienia? Dlaczego nie pozbawisz mnie wszystkich wspomnień, w których grasz główną rolę? To takie proste. Jedna formułka. - Bez skrupułów zaglądam ci w głąb duszy, doskonale wiedząc, że z jakiś niewyjaśnionych przyczyn nie jesteś w stanie pozbyć się mnie ze swojego życia. Sama kilkakrotnie przyznałaś się, że mnie potrzebujesz, choć zacząłem odnosić wrażenie, że moja rola ograniczała się do kozła ofiarnego.
Musisz wiedzieć, że nie godziłem się na takie traktowanie.
- Nie muszę niczego obracać, bo w takich barwach maluje się moja codzienność. Jestem cholernym aurorem, Lovegood. Z resztą, czasy są takie, że wcale nie trzeba nim być, aby dostrzec, że nasz świat zmierza ku destrukcji. - Najgorszy z czarnoksiężników, który zabił największego maga naszych czasów, pozostawał bezkarny, piastując urząd dyrektora Hogwartu. Na sabatach mordowano nestorów, mugoli masowo pozbawiano głów, najniewinniejsze stworzenia tej ziemi spotykała zagłada, a Ministerstwo odcinało czarodziejów od świata, wypowiadając wojnę domową. Jakich jeszcze dowodów potrzebowałaś? - Mogą mnie wyrzucić, jeśli złamię kodeks aurora. A to właśnie czynię, bo tak się składa, że jesteś dla mnie ważniejsza.
Nawet, jeśli tego nie chcesz.
Cała frustracja, która wyrasta pod moją skórą, niknie wraz z zacierającym się dystansem, jednocześnie sprawiając, że gubię resztki logiki, której próbowałem doszukiwać się w twoich działaniach. Jak mogę cię znienawidzić, podczas gdy każda komórka mojego ciała rozpaczliwie łaknie twojego dotyku? Jak mógłbym pozwolić ci wyrzucić się za jakiekolwiek drzwi, kiedy tylko twoja bliskość jest w stanie zasklepić najgłębsze rany, jakie pozostawiasz na moim życiorysie? Jestem szaleńcem, to bardziej niż pewne. Ale to ty odbierasz mi i rozum, i serce, szarpiąc za struny, które poruszają emocje, ubiegające się do tytułu muzyki.
- Bierz mnie ze sobą tam i wszędzie indziej. - Deklaruję bez zastanowienia. Bo pójdę za tobą choćby i w nicość, łudząc się, że może w końcu docenisz moje towarzystwo. Otchłań jest niczym w porównaniu do pustej egzystencji bez ciebie, bez twojej uwagi, bez twoich wszystkich wahań, wszystkich kataklizmów i nieszczęść, i tej całej gwałtowności, która nieustannie wystawia moją cierpliwość na próbę.
- Więc przed czym. – Pytam, zamykając cię w swoim spojrzeniu. Czy miałaś na tyle odwagi, aby choć raz zdobyć się na szczere wyznanie? Na odpowiedź mogłem czekać choćby i wieczność – która, patrząc na okoliczności, w jakich się znajdowaliśmy, nie wydawała się przerażać swoim bezkresem. W tej bliskości czaiło się jednak pewne okrucieństwo, które podążało za tobą niczym cień. Bo choć trzymałem cię pewnym, czułym uściskiem, wiedziałem, że nie należysz do mnie, i że prędzej wybierzesz drogę ku destrukcji, niż kiedykolwiek pozwolisz mi na zajmowanie najistotniejszego miejsca u twego boku. Byłaś przecież silna i nie potrzebowałaś żadnego płaszcza ochronnego, zwłaszcza takiego, który składał się z męskich ramion. Co w takim razie dyktowało twoje egoistyczne łaknienie mojego towarzystwa?
Trzymając cię tak blisko, łatwo było wyczuć nagły paraliż mięśni, którego przyczyny nie potrafiłem pojąć – bo przecież sama odnalazłaś drogę do moich ramion.
- Jak mogę uznać twoje słowa za prawdziwe, kiedy nie idą w parze z czynami, Lovegood? - I choć serce szaleje mi w żebrach, przyklejam swoje czoło do twojego, nie potrafiąc odgonić od siebie myśli, że oboje jednocześnie chcieliśmy tej bliskości tak samo, jak nie potrafiliśmy jej zrozumieć.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
góra Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: góra [odnośnik]15.01.17 21:40
Doskonale wiedział jaką odpowiedź jej zaserwować, by podciąć nogi i zrzucić z fali butnej pewności siebie, na którą wskakiwała za każdym razem, kiedy trzeźwy wzrok przejmowała biała gorączka, a ona atakowała na oślep. Łatwo wypominał jej błędy w myśleniu. Kazał się zastanowić i uświadamiał, że niezależnie od wściekłych ciosów zadawała mu ból.
Objęła się ramionami, jednocześnie rozumiejąc do czego się odnosił, choć jednocześnie rozumiała coraz mniej. Jak mógł wpaść w wir tego destrukcyjnego uczucia, a tym bardziej w nim trwać, skoro jego starania wciąż nie przyjmowały efektów? Lovegood mogłaby z łatwością wytknąć mu absurd obarczania ją w tym momencie winą, bo z jakiej paki liczy z jej strony na współczucie? Mogła dać mu do zrozumienia, że za nic ma jego uczucia i nie mogłyby ją mniej obchodzić. Wystarczyło tylko otworzyć usta i wydać z siebie kolejny komunikat pełen nienawiści - codziennie nadawała ich setki, to nic trudnego. To takie proste, by obserwować, jak ktoś kruszy się na twoich oczach pod kolejnymi falami cierpienia. Niesamowicie łatwe, by zadać odpowiedni cios, kiedy znało się kogoś tak dobrze. Zamiast tego odwróciła głowę, gdy zapiekły ją oczy, kiedy refleksja podsuwała jej niechciane wnioski. Zaciskała mocno szczękę, nie pozwalając sobie na najmniejsze drgnięcie. Jakim sposobem on wydawał się być nieporuszony i z takim spokojem przeżywał kolejne fazy bólu? Nie potrafiła zrozumieć jak mógł się z własnej woli na to wystawiać ani tym bardziej za każdym razem nadstawiać kolejny policzek, choć wiedział, że czeka go to samo. Ona sama nigdy nie pozwalała innym na podobne strzały - po to obłożyła się grubym murem i wysyłała ostrzegawcze sygnały lub kąsała, gdy ktoś zbliżył się za bardzo, by nie doświadczać tego, co on. By już więcej nie cierpieć najgorszych katuszy, jakie wychodziły z miłości. Wolała nie mieć ani jednego ani drugiego. Naprawdę nie potrafiła znaleźć przyczyny dla jakiej to wszystko robił, nawet, jeśli rozbijało się to o n i ą (a nikt siebie bardziej nie uwielbiał niż Selina Lovegood, a jednak nawet ona nie kochałaby siebie, gdyby wiązało się to z jakimikolwiek bolączkami).
Rzuciła mu krótkie, płochliwe spojrzenie, kiedy odniósł się do słabości wznoszonych przez nią twierdzy. Niemalże od niechcenia dostawał się do jej środka, burząc z dziecinną łatwością wszystkie ściany, jakie wokół siebie stawiała, jakby wcale nie miało znaczenia ile ich było, bo i tak zawsze odnajdzie do niej drogę. Dobrze zdawał sobie sprawę czym się otaczała i nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Kuliła się na łóżku, bo czuła się przy nim taka naga i słaba. Gdy przebywali w jednym pomieszczeniu, miała wrażenie, jakby emanował jakąś energią, która odbierała jej wszystkie siły. Jedynym sposobem, by na powrót czuła się bezpiecznie, było oparcie się o niego i szukanie w nim na powrót swojego pionu. Wszystko było jego winą - czy najprostszym rozwiązaniem nie było więc go unikać? Bez niego sprawy miały się tak, jak dawniej - była suwerenna, zdolna do patrzenia na świat z góry, jakby to on należał do niej, a nie ona do niego. Była w końcu zbyt przyzwyczajona do takiego pryzmatu, by odnajdywać się na nowo w innej pozycji. Z coraz większą desperacją próbowała się od niego odpędzić. Nie cierpiała uczucia, jakie jej przy nim towarzyszyło.
Zbyt dobrze ją znał, by dla któregokolwiek z nich to zakończyło się dobrze. Jego zgadnięcie wcale nie przyniosło mu satysfakcji, jej dało to wyższe stężenie niepokoju pod skórą i nie było w tym ani jednej dobrej rzeczy. Jak mogła patrzeć na to inaczej niż właśnie tak? I nawet z tym ostatnim stwierdzeniem nie potrafiła się nie zgodzić. Życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby była mu obojętna.
-Czy nie o tym właśnie mówisz? Że zmuszam cię do zmiany tego, jak mnie widzisz? Że przeszkadzam twojemu obrazowi w głowie?-żachnęła się, nie mając zamiaru odpuścić tej kwestii. Przed kim innym jak wrogiem można się bronić? Dlaczego uważał, że ktokolwiek jest przepuszczany przez jej zabezpieczenia? Była jak to zwierzę w potrzasku, które gryzło na oślep, z tą różnicą, że nikt jej nie trzymał na siłę. Nie skomentowała jego komentarza na temat komunikacji - ciągle nie była pewna czy chciała by wiązała ich jakakolwiek inna rzecz poza wspólnymi przygodami, szaleństwami i podróżami, choć każdy inny aspekt wydawał się być nieodłączny. Jak zdołał tak szybko wszystko przedefiniować nawet w jej własnej głowie? Kiedy się tam zakradł, by pozmieniać znaczenie słów?-Och, już nie popadaj w taki dramatyzm, Lisie.-przewróciła oczami, wykazując zniecierpliwienie.-Uzgodniliśmy, że obojętność byłaby największą karą i ci do niej daleko.-mruknęła, nie mając zamiaru robić z tego ckliwego wyznania. Choć może ta jej zawziętość bardziej brała się ze złości, że grał na jej sumieniu. Albo z frustracji, że nie dostrzegał tego, jak często gubiła się w zeznaniach lub mówiła przez niego za dużo, uznając go za winnego tej nieostrożności. I była głęboko przekonana, że jego wpływy, które doprowadzały do jej nadmiernej wylewności i szczerości, wcale nie były dobre. Miała ochotę gryźć się w język, choć przecież nie znała poczucia żalu. Zdała sobie jednak sprawę, że od początku wymierzał te słowa w nią, po raz kolejny rozbrajając w tak okrutny sposób. Nie miała ochoty uczestniczyć w tych jego cholernych gierkach, o których przebiegu i końcu wiedział już z góry. Uczucie rozdrażnienia doprowadzało ją do ostateczności.-A może właśnie to zrobię?-oczy zwęziły się wściekle.-Tylko to nie da mi żadnej gwarancji, prawda? Jesteś tak uparty, że nie minąłby tydzień i wszystko wróciłoby do normy, czyż nie?-rzuciła pogardliwie, nawet nie myśląc o tym, co właśnie przyszło jej na myśl. Dopiero, gdy wybrzmiało zdołało ją zapiec.-Doprowadzasz mnie do szału!-wyrzuciła z siebie chwilę po tym, zdając sobie sprawę, że przekroczyła linię i ukryła twarz w dłoniach, czując jeszcze większą bezsilność niż wcześniej. Miał cholerną rację i nie cierpiała, kiedy tak było.
-Na Merlina, ale to nie znaczy, że nie czeka nas nic oprócz wiecznej ciemności i że każdy cień zagrożenia to początek naszej zagłady!-podniosła ton, unosząc ręce do góry, by potem z impetem uderzyć dłońmi o materac.-Nie zmienisz tego, że w życiu ciągle są małe rzeczy, które nie mają takiej wagi, a mimo to trzeba się nimi zająć i poświęcić im nieco uwagi. To tylko głupia księga, której wartość nie da się określić przez pieprzony czas, który była w mojej r...-zaczęła mówić z pasją, sfrustrowana, by nagle wypaplać coś tak nierozważnie. Zasłoniła dłonią usta, nie dowierzając własnej głupocie i temu, jak łatwo dawała się prowokować. Prawdopodobnie była najgorszym czarodziejem, który łamał prawo z udziałem przedmiotu czarnomagicznego. Pewne rzeczy lepiej po prostu zostawić profesjonalistom.-Zapomnij, że cokolwiek powiedziałam.-wydobyła z siebie słabym tonem.-Za niedługo tego tutaj nie będzie.-dokończyła, przykładając dłoń do czoła, jakby zastanawiając się, czy jej roztargnienie to wynik gorączki, czy też po prostu ujemnego stopnia inteligencji.
Może to całe szaleństwo to wynik dystansu, jaki wydaje się kompletnie nienaturalny dla ciała, które już nauczyło się ciepła tego drugiego; a może zwyczajnie nieprzyzwyczajenia do sytuacji, w której musi bronić się akurat przed nim. Cała ta dyskusja, gdzie stali po przeciwnych stronach konfliktu, podczas kiedy zwykli być po jednej stronie, była tak absurdalnie wyniszczająca i męcząca, że z wdzięcznością przyjęła własną decyzję o zbliżeniu się do niego. To nie tak, że chciała się schronić w jego ramionach - taktycznie odwracała jego uwagę, wiedząc, jaki ma na niego wpływ. Przechytrzała sprytnego lisa, bo wcale nie dawała się zagonić we własną pułapkę.
Odpowiedziało mu kolejne westchnienie. Dobrze wiedział, że nie zwykła się gdziekolwiek bez niego ruszać. Gdy go nie było zwyczajnie trwała w smutnym Londynie, ograniczając się jedynie do wyjazdów służbowych. Nie musiał jednak zdawać sobie sprawy z tego, do jakiego stopnia było to prawdziwe.
Uciekła wzrokiem, bo tak było najprościej, mimo że odpowiedź miała pod językiem i nie musiała jej szukać na suficie.-Przed tym, na co ty się z taką lubością wystawiasz.-spojrzenie do niego wróciło, a uśmiech, który chciał zagrać na twarzy, uległ w końcu powadze. Naprawdę nie potrafiła go zrozumieć.
Coś było jednak w tych mocnych, męskich ramionach. Świat stawał nagle na stabilniejszych podstawach, a ona wcale nie musiała pewnie stać na nogach, by nie upaść. Na moment zapominała o tym, że wcale nie potrzebowała podobnej ochrony, bo świetnie radziła sobie sama. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że było coś kojącego w cieple, jakie przekazywały obce ręce, oplatając jej ciało tak ciasno. Było coś, czego pragnęła w potrzebie, w jakiej była do niego przyciągana. Było coś hipnotycznego w tej czułości i sposobie, w jakim na nią patrzył, że chciała dla siebie tego więcej i więcej, a zaburzone poczucie niepokonania walczyło ze swoim nienazwanym substytutem.
-Nie każ mi o tym myśleć, bo możesz być niezadowolony z konkluzji.-zauważyła nieprzyjemnie, choć gdy tylko nachylił się nad nią, by zawisnąć może cal od jej twarzy, poddała się. Przymknęła oczy, nie potrafiąc zaprzeczyć temu, że było w tym coś właściwego, co dawało jej wrażenie, jakby była w odpowiednim miejscu - przynależała tam. I tak długo, jak wiedzieli o tym tylko oni, to może nie było to aż tak złe?-Mój Lisek.-zaśmiała się pod nosem, dłońmi obejmując delikatnie jego twarz, by tą drobną zmianą zwrócić jego uwagę.-Wolałabym, byś kupował u mnie momenty zapomnienia, a nie próbował wszystko tak analizować. W świecie, który może zaraz runąć... to chwile mają znaczenie, prawda?-podsunęła, a jej lekki humor obrócił jakże niestosownie ich fatalistyczne rozważania, zniechęcając go do zadawania jej niewygodnych pytań. I może było w tej propozycji coś wyrachowanego, jakaś kobieca sztuczka, by postawić na swoim mniejszym kosztem. Ale czy liczyło się to teraz? -Więc zamilcz w końcu.-zdecydowała, mrużąc na moment oczy, kiedy przeinaczała ich relację w komfortowy dla siebie sposób. I dopiero wtedy sięgnęła po jego usta.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
góra ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Strona 1 z 2 1, 2  Next

góra
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach