Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]15.08.15 0:14

Salon

Salon Lestrange'ów to jasne, przestronne pomieszczenie, o wysokich, wpuszczających dużo światła oknach i wystroju utrzymanym w odcieniach błękitu. W jego centrum, na wyłożonej drewnem podłodze, ustawione zostały kremowa kanapa, okrągły, elegancki i misternie zdobiony stoliczek oraz dwa obite niebieskim materiałem krzesła. Tuż nad nimi z sufitu zwiesza się kryształowy, wykonany na specjalne zamówienie żyrandol; ulubiona ozdoba pani domu. Choć Ceasar zabrał już swe pianino, to harfa Evandry nadal znajduje się w jednym z jego rogów; młódka często umila rodzinie czas swymi kameralnymi występami.
Choć w pokoju nie brak bogatych dodatków - kryształowych ozdób, drogocennych figurek czy alabastrowych rzeźb - został on urządzony ze smakiem i trudno posądzić gospodarzy o zbędny przepych.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]15.08.15 2:31
Tak naprawdę nie wiedział, czego spodziewał się po tej wizycie, ani czego właściwie oczekiwał od Evandry. Im bliżej był daty spotkania, tym mocniej kłębiły się w nim wątpliwości, wątpliwości, na które z pewnością było już za późno. Podpisał umowę przedmałżeńską z jej ojcem, przysięgając mu, że zrobi, co w jego mocy, by dać jej szczęście - i bynajmniej nie była to czcza obietnica. Pragnął jej już od siedmiu lat, a ona bezwzględnie go przez te siedem lat odpychała. Teraz mógł ją wreszcie posiąść - niezależnie od jej woli. Dzień po dniu wmawiał sobie, że go to nie obchodzi - że będzie jego trofeum, dumnie prezentującym się u jego boku. Że jeśli nie chciała po dobroci, weźmie ją siłą. I powoli zaczynał w to wierzyć, pozostawał tylko jeden przykry szkopuł, dokuczliwy jak drzazga w stopie - wciąż mu na niej zależało.
Sam zainicjował to spotkanie jeszcze podczas rozmowy z panem Lestrange przy spisywaniu umowy; chciał porozmawiać z nią przed tym obiadem. Nie wiedział po co, ani nie wiedział, w jaki sposób miałoby to sprawić, że Evandra poczuje się traktowana mniej przedmiotowo, ale wciąż miał w pamięci oświadczyny Anthonego przed Druellą i wciąż miał w pamięci, jak mocno zraniło jego siostrę zaskoczenie. Wiedział, że tłumaczył się sam przed sobą tą wizytą, że ona tak naprawdę nic nie zmieniała. Dziewczyna i tak będzie tym wszystkim przytłoczona - ale przynajmniej w samotności, nie na oczach rodziny. Jeszcze niedawno, gdy była przy nim Cornelia, wierzył, że byłby w stanie ożenić się i żyć z inną kobietą, lecz ostatnie wydarzenia utwierdziły go w przekonaniu, że tak być nie może. Najpiękniejsza potrzebowała ochrony. I nie mogła zostać oddana w ręce mężczyzny, który na nią nie zasługiwał. Dobrze pamiętał swoją obietnicę sprzed siedmiu lat.
Państwo Lestrange przyjęli go z otwartymi ramionami - nie miał pojęcia, czy wiedzieli, jak mocną niechęcią darzy go ich córka. Pomógł ją ocalić, musieli być mu wdzięczni, choć czuł się z tym jak skończony drań. A wuj Fortinbras i tak wciąż pozostawał wybawcą - i chełpił się tym tytułem jak dziecko.
Powitał jej matkę ucałowaniem dłoni, ofiarował jej też czerwoną różę z ogrodów Rosierów, ojcu uścisnął dłoń. Zgodnie z ich zachętą zasiadł przy stole, oczekując zejścia swojej przyszłej małżonki. Zjawił się wcześniej, niż się zapowiadał, choć większość tego czasu przestał pod bramą dworku, zastanawiając się, na jaki zapas czasu zezwala etykieta. Nie chciał drażnić Evandry, nie chciał też, by to ona musiała na niego czekać, choć nie wiedział nawet, czy jej rodzice wspomnieli o tym, że przyjdzie. Sądził, że nie  - sam powinien był to zrobić. Ale nie zrobił.
Położył na stole podarek zawinięty w szkarłatny jedwab, spięty złotą spinką, w rodowych barwach Rosierów, położył nań również czerwoną różę przeznaczoną dla niewiasty. Jedną, zamiast bukietu, lecz wyjątkowo okazałą. Założył na siebie elegancką czarną szatę, dokładnie się ogolił, uczesał, a nawet - umył buty i zostawił w domu psa. Myśli płynęły jak oszalałe, zbyt prędko, by młodzieniec był w stanie podjąć grzecznościową rozmowę z państwem Lestrange. Zastanawiał się, czy nie zbladł - bał się okazać przed Evandrą słabość, toteż postarał się odzyskać choć odrobinę animuszu, komentując wraz z gospodarzem ostatnie zwycięstwo Harpii nad Osami. Nie zbiło go z tropu to, że pomylił wynik; myślami był daleko. Już od dawna oczekiwano od niego zawarcia małżeństwa; nie tylko rodzice, ale i niektórzy dalsi krewni, nie wspominając o gęstym zastępie ciotek. Miał spełnić swój obowiązek i stać się mężczyzną, a fakt, że miał to uczynić w towarzystwie Evandry, był jedynie osłodą tej chwili, przyjemnym dodatkiem, którego smaku nie mogły zepsuć żadne wile nastroje  - a przynajmniej tak próbował to sobie tłumaczyć.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Salon 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Salon [odnośnik]16.08.15 19:05
W przeciwieństwie do Tristana, Evandra nie miała najmniejszego pojęcia, co nadchodziło wielkimi krokami. Rodzice w żaden sposób nie zdradzili się z podpisaniem umowy przedmałżeńskiej, nawet o wizycie Rosiera nie wspomnieli choćby słowem. Wszystko zachowywali w tajemnicy, by ten ogromny stres, który bez wątpienia łączy się z zaręczynami - na dodatek zaręczynami z kimś takim! - odłożyć na ostatnią chwilę, a może, by przy okazji zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Przecież musieli zdawać sobie sprawę z tego, jak zareaguje, zwłaszcza teraz, tuż po porwaniu, kiedy uzdrowiciele kazali jej się oszczędzać, a Caesar dbał o to, by nie ruszała się z domu sama choćby na krok; była osłabiona, przerażona i łatwo wpadała w panikę, zbyt łatwo. W niczym nie przypominała tej wyniosłej, pewnej siebie młódki, którą bywała na salonach, lecz gdy matka obwieściła jej rychłe przybycie Rosiera, wstąpił w nią nowy duch.
Nie spodziewała się jego wizyty. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się żadnej wizyty, lecz jego w szczególności. Przecież czego mógł chcieć? Sadystycznie wypomnieć chwilę słabości, kiedy to wypłakiwała mu się w ramię? Kurtuazyjnie zapytać, czy zapomniała już o porwaniu i całym tym nokturnowym piekle? Nie miała bladego pojęcia, lecz wiedziała jedno – nie mogła zejść na dół w takim stanie. Matka nalegała, by naszykowała się na konkretną godzinę, lecz wybór stroju, biżuterii, zrobienie odpowiedniego makijażu i zapanowanie nad wzrastającymi nerwami zajęło jej dłużej, znacznie dłużej. I dobrze, wszak mogli uprzedzić ją wcześniej lub przepędzić go na cztery wiatry, tym samym oszczędzając jej – stanowczo zbędnych w tym momencie – stresów.
Pojawienie się Evandry zapowiedziały cichutki stukot obcasów i tłumione kaszlnięcie dobiegające do salonu od strony schodów. Po ponad piętnastominutowym spóźnieniu postanowiła spełnić rozkaz rodzicielki, by nie przeciągać struny i nie prowokować kolejnego spektakularnego wybuchu wili – choć przecież rodziciele winni być dla niej wyjątkowo wyrozumiali, jeśli nie chcieli doprowadzić do ataku Serpentyny. W końcu stanęła w drzwiach, blada niczym zjawa, z niedbale rozpuszczonymi włosami, lecz ubrana w elegancką, białą sukienkę. Szybko schowała coś do zawieszonej na ramieniu torebki i, przybierając na usta uprzejmy uśmiech, ruszyła w stronę znajdującego się w centrum stoliczka, przy którym zasiadali wszyscy obecni. Wielkim nieobecnym był Caesar, lecz młódka wiedziała, że musiał zostać dłużej w pracy i, z pewnością, odwiedzi ją później. Była wyraźnie spięta, zaniepokojona i wycofana, jednak etykiety musiało stać się zadość; dygnęła przed młodym Rosierem, nieco zdziwiona jego wyglądem – dawno nie widziała go tak wytwornie ubranego, ze starannie ułożoną fryzurą i dokładnie ogolonym licem. Zawsze musiał zostawić sobie coś niedbałego, co nadawało mu charakter buntownika, a liczne młódki przyprawiało o szybsze bicie serca. Lecz teraz? Co się stało?
- Tristanie – powitała go cicho, lecz grzecznie, wyciągając ku niemu swą kruchą, ozdobioną rodowym pierścieniem dłoń. Na rodziców nie zwróciła większej uwagi; powinni wiedzieć, w jak niekomfortowej sytuacji ją postawili.


Ostatnio zmieniony przez Evandra Lestrange dnia 16.08.15 22:21, w całości zmieniany 1 raz
Evandra C. Rosier
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon E0d6237c9360c8dc902b8a7987648526
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t578-evandra-lestrange https://www.morsmordre.net/t621-florentin#1749 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t1074-sypialnia-evandry#6552 https://www.morsmordre.net/t4210-skrytka-bankowa-nr-5#85655 https://www.morsmordre.net/t982-evandra-lestrange#5408
Re: Salon [odnośnik]16.08.15 21:54
Tristan podziękował pani Lestrange za podaną kawę - rodzicielka jego narzeczonej wyraźnie denerwowała się jej długim opóźnieniem. Tristan też - nie tym, że Evandra się spóźnia, co przecież tak naprawdę jemu również było na rękę, mógł bowiem odwlec tragiczny moment prawdy - ale tym, czy dziewczyna w ogóle zdecyduje się zejść dobrowolnie. Filiżanka dawno było już pusta, leżąca przed nim róża lada moment będzie potrzebowała wody, a Evandry wciąż z nimi nie było. W salonie z minuty na minutę zaczynała panować coraz to bardziej nerwowa atmosfera - aż w końcu rozległ się cichy stukot obcasów. Tristan wstał z krzesła natychmiast i chyba po raz pierwszy w życiu przed spotkaniem z kobietą poczuł, że grunt wali mu się pod nogami.
Wyglądała, jak zawsze, zjawiskowo; biała dziewczęca sukienka dodawała jej słodkiej niewinności. Rzadko ją taką widywał, najczęściej mieli ze sobą styczność podczas uroczystości rodzinnych i bali, na których podkreślała swoją kobiecość, nie dziewczęcość. Sumienie ubodło go potężnie po raz kolejny. Jej nogi były doskonale wyeksponowane, kiedy schodziła ze schodów, ale Tristan starał się opanować - przesiedział tutaj już ponad kwadrans z jej matką, był pewien, że da radę. Wziął do lewej ręki podarki, które jej przyniósł, kryjąc je subtelnie za plecami.
- Evandro - powitał ją, a w jego głosie pojawiło się nienaturalne drżenie. Ujął wyciągniętą dłoń wili, chyląc się ku niej głęboko i musnął jej wierzch ustami, krótko, nienachalnie. Pogrzeb odbył się nie tak dawno temu, lecz wtedy jej twarz ledwie mignęła u w tłumie, nim Caesar porwał ją wnętrza. Ile dni minęło od ich ostatniej rozmowy? Widzieli się u Fortinbrasa, nic nadto. Wręczył jej upominek oraz  różę, delikatnie chyląc przed nią głowę. Pod szkarłatnym jedwabiem krył się grzebień do włosów, nieduży, kobiecy. Wykonany ze srebra, zdobiony drobnymi perłami, od boku rzeźbiony we francuską lilię wysadzoną berylem i lazarytem oraz z grawerem syreny wyłożonym czarnym opalem. Kazał go zrobić specjalnie dla niej. Chciał, by wiedziała, że szanuje ją i jej tradycje - miał nadzieję, że sprawi jej tym radość i przebłaga na swoją stronę choć odrobinę.
- Twoja uroda zachwyca mnie ponownie ze każdym razem, gdy znów cię widzę. Rad jestem z tego spotkania. Ostatnio brutalnie nam przerwano. - Nie pomyślał, że być może przy Evandrze nie powinien wyrażać niechęci wobec jej brata, ani podkreślać niestosowności jego zachowania; przecież dobrze wiedział, że Ceasar robił to na niemą prośbę siostry. Uniósł spojrzenie ku jej gładkiemu licu, pragnąc wyczytać z niego jakiekolwiek emocje; złość, niechęć, niezadowolenie. Nie spodziewał się uśmiechu, wiedział od dawna, że komplementy jej aparycji nie wywierają na niej głębszego wrażenia. Miała geny wili i czuła się z nimi świetnie, a Tristan przybył tutaj poskromić złośnicę, zdając sobie sprawę z tego, że nie będzie łatwo.
- Niezmiernie cieszy mnie twój widok, całej i zdrowej. Cieszy mnie również, że mamy wreszcie okazję pomówić w okolicznościach mniej tragicznych, niż ostatnimi czasy. - Nawet jeśli te nie były tragiczne wyłącznie dla niego, tego jednak nie powiedział na głos. - Państwo pozwolą - zwrócił się wpierw do jej rodziców, choć już miał zgodę. - Nie odejdziemy daleko. Evandro, dobrze ci zrobi spacer po świeżym powietrzu - następnie odezwał się do niewiasty. Wyciągnął ku niej ramię, nie pytał, nie prosił. Musieli wyjść, to nie była rozmowa, jaką którekolwiek z nich chciało przeprowadzić przy jej rodzicach; nawet, jeśli jedno z nich jeszcze o tym nie wiedziało.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Salon 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Salon [odnośnik]17.08.15 17:08
Z trudem powstrzymała dreszcz, kiedy Tristan składał na jej dłoni szarmancki pocałunek; spoglądała na niego z uwagą, lecz również podejrzliwością. Jako osoba o wrażliwym słuchu bez trudu wychwyciła drżenie w jego głosie, nie zastanawiała się jednak dłużej nad jego źródłem. Spędził trochę czasu w towarzystwie jej matki, prawdziwej wili - a to z całą pewnością wystarczało, by był rozedrgany, poruszony i przejęty. Jej lico przelotnie ozdobił wyraz zdziwienia, kiedy mężczyzna obdarował ją nie tylko charakterystyczną dla Rosierów różą, ale i zapakowanym pięknie podarkiem. Próbowała zachować spokój, nie zdradzać się w żaden sposób z uczuciami, lecz jej wzrok musiał, mimo to, wyrażać niepewność oraz narastającą czujność. W końcu, dlaczego przybył na wyspę, dlaczego chciał się z nią widzieć i dlaczego obdarował ją tym tajemniczym przedmiotem?
- Dziękuję - odpowiedziała cicho, mimowolnie gładząc trzymany w dłoni jedwab, dodatkowo skrępowana obecnością rodziców. Nie zabrała się jeszcze za odpakowywanie, zupełnie nie rozumiejąc, do czego dążą. Miała usiąść? Zabawić gościa grą na harfie? A może rozmową, nim nie przybędzie ktoś jeszcze? Komplementy dotyczące jej urody, jak zazwyczaj, zbyła milczeniem; znów okazywał swą płytkość w pełnej krasie.
- Caesar z pewnością nie miał zamiaru nam przerywać, jedynie spełnić mą gorącą prośbę, by nie przebywać długo wśród tłumów - odparła, a choć jej głos pozostał uprzejmy i opanowany, to w oczach zalśniła dezaprobata. Wiedziała, że nie przepadają za sobą, lecz nie musiała tolerować ani takiego zachowania, ani takich komentarzy, zwłaszcza kiedy Caesara nie było obok. Rosier nie miał najmniejszego powodu, by przemawiać o nim w taki sposób... O ile, oczywiście, nie chciał jej zdenerwować. Chyba nie łudził się, że będzie trzymać jego stronę? Miała nadzieję, że ta zawoalowana nagana wystarczy, by ukrócić niewygodny temat brata.
Pamiętała również, że Tristan pozostał wtedy w towarzystwie dwóch arystokratek, w tym przeklętej Rose, półwili - dlatego nie wierzyła w żadne z jego słów. Kącik ust drgnął jej przy słowie zdrowej; ironia losu. Dobrze, że zdążyła schować zakrwawioną chusteczkę do torebki.
- Również cieszę się na to spotkanie, Tristanie - odparła gładko, choć jej odczucia wcale nie były na tyle jasne, by mogła zmieścić je w tak prostym, krótkim zdaniu. - Oraz na sposobność do rozmowy, o czymkolwiek zechcesz tylko ze mną porozmawiać.
Zmarszczyła brwi, kiedy Rosier zwrócił się do jej rodziców, a następnie władczo zadecydował, że pójdą na spacer. Niby w jakim celu? Nie miała najmniejszej ochoty, żeby iść z nim gdziekolwiek, zwłaszcza, kiedy znowu pokazał, że traktuje ją jedynie jak przedmiot, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma wyboru. Nie w chwili, kiedy zyskał aprobatę rodziców.
- Z pewnością - odpowiedziała sceptycznie, skutecznie omijając go wzrokiem; była zła. Niechętnie chwyciła wyciągnięte przez niego ramię, nadal trzymając w dłoni różę oraz otrzymany podarek. Cóż, przynajmniej miała powód, by zaraz, za chwilę, odsunąć się na bezpieczniejszą odległość i zająć się odpakowywaniem. Nie stawiała oporu, kiedy ruszyli ku drzwiom; wiedziała, że nie ma sensu.

/ztx2
Evandra C. Rosier
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon E0d6237c9360c8dc902b8a7987648526
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t578-evandra-lestrange https://www.morsmordre.net/t621-florentin#1749 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t1074-sypialnia-evandry#6552 https://www.morsmordre.net/t4210-skrytka-bankowa-nr-5#85655 https://www.morsmordre.net/t982-evandra-lestrange#5408
Re: Salon [odnośnik]26.09.15 20:41
Nie spodziewając się od Tristana prośby takiego kalibru, Paddy nie miał innego wyjścia, jak najpierw pognać do domu, żeby tam należycie się przygotować. Nie mógł wszak stanąć przed jej obliczem, jak jakiś pierwszy lepszy łachmyta, wyciągnięty wprost z ulicy i przypadkowo zatrudniony w charakterze posłańca. Nie wątpił, iż wówczas uraziłby Evandrę swym niechlujnym wyglądem - w obecności damy nie godziło się przecież prezentować nieporządnie. Szybka toaleta, wystrojenie się w najlepszą szatę (po jego własnych, krawieckich poprawkach, odzienie Rosiera leżało na nim niemal idealnie), przygładzenie niesfornych włosów i Padraig był już gotowy, aby wyruszyć na swoją misję. Przynajmniej teoretycznie, ponieważ nagle poczuł się kompletnie przygwożdżony tym ciężarem, a początkową radość zastąpił niepokój. Co, jeśli Evandra nawet nie zechce go wysłuchać? Co, jeśli wydrwi go bezlitośnie i każe służbie go przepędzić? Co, jeśli nie przyjmie podarunku? Wzdrygnął się, jakby stanowiło to jego osobistą tragedię, a nie porażkę sercową Rosiera - nie chciał już nigdy więcej oglądać pogardliwego spojrzenia panienki Lestrange, które głęboką zadrą wbiło się w jego serce. I dawała o sobie znać, zawsze, gdy stawał przed nią, niepewny i wystawiony na jej łaskę, ponieważ jedynie od niej zależało jego być albo nie być. Nie musiał zastanawiać się nad hamletycką kwestią istnienia, gdyż za niego decydowała Evandra - a on pokornie przyjmował każdy jej wyrok. Nawet, jeśli potem umierał w katuszach, kawałek po kawałku. Panienka Lestrange oczywiście nie zdawała sobie z tego sprawy, zbyt zaaferowana trudnym żywotem arystokratki, aby przejmować się uczuciami Pata, który równie dobrze - mógłby dla niej nie istnieć. Z czego on oczywiście zdawał sobie sprawę, cierpiąc w milczeniu i wynagradzając sobie ten ból, podziwianiem Evandry, choćby i z daleka. Dawniej: na szkolnych korytarzach i w Pokoju Wspólnym, gdzie wpatrywał się w nią maślanym wzrokiem i obecnie, tracąc koncentrację za każdym razem, gdy przekraczała próg Wenus. Przeważnie potykał się wówczas z tacą pełną talerzy i odbierał ostrą reprymendę, acz wartą tego delikatnego uśmiechu na jej twarzy - pełnego litości? Nieważne; choć Padraig nienawidził tego najbardziej na świecie, mógł nieustannie zgrywać zabiedzone popychadło, byle tylko móc ją oglądać. Był pewny, iż żaden spośród siedmiu cudów świata nie umywa się do rozjaśnionego lica Evandry, z oczami błyszczącymi radością i malinowymi wargami ułożonymi w stonowanym uśmiechu. Nie mógł się mylić, a z jego osądem niewiele miał wspólnego wili czar, roztaczany przez panienkę Lestrange. Pat był zaślepiony miłością, która gloryfikowała Evandrę całkowicie, a każdy jej czyn podnosiła do rangi cudu, jaki wymagał ustanowienia nowego święta i oddawania jej prawdziwej czci, jako jedynej, prawdziwej bogini.
Jeszcze zanim teleportował się na wyspę Wight, sprawdził, czy kotek na pewno żyje (spał snem sprawiedliwego) i łyknął na odwagę kolejkę Ognistej. Alkohol nie dodał mu co prawda oczekiwanej śmiałości, stojąc przed drzwiami rezydencji Lestrange'ów, Paddy trząsł się jak osika, ukradkiem próbując wytrzeć spocone ręce w szatę, tak, aby nie wpuścić z nich koszyka ze śpiącym zwierzakiem. Kiedy skrzat domowy wprowadził go do bogatego salonu, nawet nie zwrócił większej uwagi na otoczenie - w normalnym stanie zapewne nie potrafiłby oderwać się od obrazów, zdobiących jego ściany. Teraz jednak był skupiony na powstrzymywaniu mdłości, które dopadły go ze zdenerwowania i powtarzaniu sobie w myślach zasad etykiety. Zaproszony przez skrzata, nieśmiało przysiadł na brzeżku kanapy, oczekując na przybycie panienki Lestrange. Miał nadzieję, że nie straci wówczas zimnej krwi i nie zbłaźni się przed Evandrą - łaskawe przyjęcie Tristana jakoś przestało go obchodzić.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]27.09.15 15:28
Evandra nie spodziewała się jakiekolwiek wizyty, a już z pewnością nie wizyty pana Fitzgeralda, z którym kontakt miała naprawdę sporadyczny, by nie powiedzieć - żaden. Wiedziała, że Padraig pracował dla jej brata, w tym zakazanym, wprawiającym ją w dziką furię lokalu, lecz cóż z tego? Jeśli poszukiwał Caesara, to źle trafił. Jeśli chciał czegoś od niej... Nie miała nawet pomysłu, z czym mógłby się zwrócić do niej. Do zamkniętej na wyspie, izolowanej od czarodziejskiego świata ofiary, której jedynym zajęciem było teraz rozpaczanie, warzenie eliksirów i rozpaczanie. Ewentualnie picie Ognistej Whisky na Nokturnie, lecz to wyjątkowo, sporadycznie.
Zeszła do salonu bez dłuższego ociągania się - chciała już mieć tę formalność z głowy - w prostej, codziennej sukni, z rozpuszczonymi niedbale włosami i chorobliwie bladym licem, które kontrastowało z żałobnym czarnym materiałem odzienia. Ruszyła w kierunku stoliczka, obdarzając niegdysiejszego kolegę z czasów szkolnych badawczym spojrzeniem swych błękitnych oczu.
- Panie Fitzgerald - przywitała się z nim krótko, cicho, oszczędnie; opadała z sił, lecz nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Ani trochę. - Czym mogę panu służyć? Co pana sprowadza na naszą uroczą wyspę? - Podeszła doń bliżej, wyciągając przed siebie dłoń, pozwalając na złożenie na jej wierzchu kurtuazyjnego pocałunku, a następnie zajęła miejsce na jednym z elegancko zdobionych krzeseł. Tak będzie wygodniej, tak będzie lepiej, niech siedzą i udają, że to naturalne, a dorosły czarodziejskich świat, w którym dzieli ich dosłownie wszystko, bywa również pobłażliwy dla takich jak on - o nieznanym statusie krwi, o słabej pracy w lokalu, którego przyszłość stała pod znakiem zapytania.
Nie zauważyła przyniesionego przez niego koszyka, zbyt zmęczona i rozkojarzona przez dręczące ją troski. Gdzie byli rodzice? Dlaczego nie oni zajmowali się podejmowaniem tego niecodziennego gościa? Mimo braku sił i niechęci wobec odgrywania roli dobrej gospodyni, Evandra zdobyła się na niewielki uśmiech, oczekując odpowiedzi mężczyzny. Machnęła krótko na skrzata, tym samym rozkazując mu, by przyniósł coś do picia; szlachectwo zobowiązywało.
- Szuka pan Caesara? - zapytała, chcąc przyśpieszyć dojście do meritum i zakończenie tego zaskakującego widzenia. Widać było na pierwszy rzut oka, że jest zmęczona, że nie ma na to siły i jedyne, czym powinna się teraz zajmować, to odpoczywanie od całego świata. Dostrzegała objawy zdenerwowania Padraiga, lecz próbowała nie reagować na nie w żaden sposób - wszak była dobrze wychowaną młodą damą, nie powinna drwić z gorzej urodzonych, zlęknionych przepychu posłańców.
Evandra C. Rosier
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon E0d6237c9360c8dc902b8a7987648526
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t578-evandra-lestrange https://www.morsmordre.net/t621-florentin#1749 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t1074-sypialnia-evandry#6552 https://www.morsmordre.net/t4210-skrytka-bankowa-nr-5#85655 https://www.morsmordre.net/t982-evandra-lestrange#5408
Re: Salon [odnośnik]27.09.15 22:24
Oczekiwał na Evandrę w słodkim napięciu, które jednocześnie go drażniło, jak i w pewien sposób przyjemnie stymulowało. Jej widok miał być dziś jego nagrodą, wszak od blisko miesiąca pozostawała ukryta przed światem i nie licząc przelotnego spotkania na pogrzebie profesora Slughorna, Padraigowi musiała wystarczyć jej podobizna, wciąż zdobiąca ścianę w jego mieszkanku. Zdenerwowanie powoli ustępowało, a blondyn zaczynał się relaksować i czuć się dziwnie odprężonym: wizja rozmowy z panienką Lestrange nagle zaczęła działać na niego niezwykle kojąco. Czyż nie o tym właśnie marzył? Czyż w swoich najbardziej nierzeczywistych snach nie błagał o możliwość samotnej konwersacji z Evandrą? Czyż nie chciał bić przed nią czołem i całować rąbka jej sukni? Nie powinien się niczego obawiać, był jedynie reprezentantem Tristana. Nie on zostanie odrzucony, nie na nim skupi się ewentualny gniew panienki Lestarnge. Która w tej właśnie chwili pojawiła się w salonie, odejmując Patowi dech swoją nadzwyczajną urodą. Czarna suknia, w jaką była odziana podkreślała cienie po oczami i niezdrową bladość policzków; Evandra wyglądała na wymizerowaną, chorą, aczkolwiek nadal zniewalała swym czarem i Fitzgerlad nie odmówiłby jej tytułu najpiękniejszej – detronizowała samą Afrodytę – bez wahania, przyznając jej mityczne, złote jabłko. Natychmiast poderwał się z miejsca, gnąc się w ukłonach i z niedowierzaniem wpatrując się przez moment w wyciągniętą do pocałunku dłoń. Ujął ją jednak i delikatnie musnął ustami jej gładką skórę, ignorując rozkoszny dreszcz, który przebiegł przez jego ciało. Wywołując prawdziwą lawinę rozbuchanych emocji: pierwszy tak bliski fizyczny kontakt z ukochaną przez niego kobietą. Paddy opamiętał się jednak, zdając sobie sprawę, iż absolutnie nie może zdradzić się ze swoim uczuciem.
-Panienko Lestarnge – odparł, nadal przed nią stojąc i nie śmiejąc zmienić pozycji, aby zrównać się ze swoją boginką. Nie mógł tego uczynić – zakrawało to o bluźnierstwo?
-To ja byłbym zobowiązany, mogąc służyć panience – rzekł, nieco śmielej, urzeczony wpatrując się w jej cudowne lico. Och, gdyby to jemu zostało dane być jej wybrankiem, powiernikiem i…
Nie, nawet nie był wykrztusić tego słowa, zatrzymując się na etapie platonicznego uwielbienia, ukoronowanego jednakże czystym jej pragnieniem. Jak najbardziej moralnym i stonowanym: dzisiejszego dnia spełniło się przecież największe marzenie Pata – skradł pocałunek panny Lestrange, może i niewiele znaczący, może i banalny w zdobyciu dla młodych arystokratów, jednakże dla niego samego niepowtarzalny i wyjątkowy – przysyła mnie panicz Rosier – wyjaśnił, decydując się na bardziej formalny zwrot i sięgając po koszyk ze śpiącym (?) kotkiem, dotychczas spoczywający bezpiecznie na kanapie – prosił, abym zechciał doręczyć panience podarek od niego – powiedział, wyciągając kosz w stronę Evandry i modląc się w duchu, aby zechciała go przyjąć.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]02.10.15 19:10
Tak jak za czasów Hogwartu, tak i teraz panienka Lestrange nie zdawała sobie sprawy z wymiaru padraigowych wzruszeń; był dlań jednym z wielu urzeczonych jej urodą adoratorów. Pamiętała go, oczywiście, lecz Fitzgerald nie zapisał się w jej pamięci niczym szczególnym – nawet nie narzucał się jej jakoś szczególnie, toteż nie było okazji, by wzbudził w niej gniew i zasłużył na jej niechęć. Po prostu był, gdzieś w tle, jakiś starszy, gorzej urodzony chłopak... Niewiele zmieniał nawet fakt, że zatrudnił się później u Caesara. Bo cóż z tego? Evandra nie bywała tam szczególnie często, a już zwłaszcza odkąd dotarło do niej w pełni, jakie jest drugie, bardziej dochodowe oblicze Wenus. Brat powtarzał, że daje tym dziewczynom nadzieję na lepszą przyszłość, że daje im szansę, lecz w obliczu ostatnich wydarzeń... Jej kontakt z Padraigiem był przypadkowy, niewymuszony, niewinny, dlatego – Salazar jej świadkiem – nigdy nie pomyślała nawet, by mogła nim powodować taka niezdrowa obsesja, którą zdradzały tylko i wyłącznie jego myśli. Dlatego też nie zwróciła uwagi na reakcję, jaką mogła wywołać ich bliskość, jaką mógł wywołać tak niewielki gest, jak kurtuazyjny pocałunek złożony na skórze jej dłoni – myślała raczej o tym, co zrobić, by zachować twarz, by ocalić swą niezależność, a jednocześnie nie utracić nazwiska, rodziny, swego życia. Lecz czy było to w ogóle możliwe? Nikt nie pomyślał o tym, by wypacykowana karta przetargowa mogła mieć własne zdanie, ani tym bardziej jakiekolwiek ambicje, pragnienia. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli, by mogła zacząć krzyczeć.
Nim przeszli do dalszej części rozmowy, skrzat zdążył już wrócić ze srebrną, grawerowaną w delikatne wzory tacą, na której niósł dwie niewielkie szklaneczki i karafkę z sokiem porzeczkowym. Evandra powitała go niewielkim uśmiechem i odprawiła krótkim ruchem dłoni, wierząc, że – w razie potrzeby – skrzat znajdzie się przy jej boku w mgnieniu oka.
Wzmiankę o służeniu pozostawiła bez komentarza; ile to podobnych wyznań słyszała już w całym swoim życiu? Wiedziała, że nie ma sensu silić się na, choćby kurtuazyjny, komentarz, by przypadkiem nie sprowokować lawiny podobnie krępujących – lub nudnych, zależnie od sytuacji – odpowiedzi.
- W takim razie, czy mógłby pan nalać nam soku? – rzuciła niedbale, dopuszczając do siebie myśl, że Padraig, jako osoba spoza wyższych sfer, jako osoba spoza jakichkolwiek sfer, może nie wiedzieć, czego oczekuje się od niego w tej sytuacji. Mechanicznie poprawiła długie rękawy sukni, by upewnić się, po raz kolejny, że na pewno skrywają szpecące jej delikatną skórę siniaki. Nadal nie rozumiała, czemu zawdzięcza wizytę pracownika Caesara, lecz cierpliwie oczekiwała słów wyjaśnienia, wykazując się taką gościnnością, na jaką było ją tylko stać w tym opłakanym stanie.
- Panicz Rosier? – powtórzyła za nim głucho, niczym echo; wpatrujący się w nią z nabożną czcią Padraig musiał dostrzec przelotny grymas, który wykrzywił jej zmizerniałą, pobladłą twarz na wspomnienie Tristana. Nigdy nie połączyłaby ich dwójki, nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, że ten dedykujący jej w szkole mecze Ślizgon może być chłopcem na posyłki arystokraty, który nieustannie łamał jej serce. Jak mogła to przeoczyć? Dlaczego nikt jej nie uświadomił? Prędko jednak zapanowała nad zdradziecką mimiką twarzy, przybierając maskę wyniosłości, obojętności i chłodu; falująca mocniej pierś również przestała zdradzać rozniecone na nowo poruszenie. Zranił ją, zranił ją mocniej niż ktokolwiek inny, zaś teraz próbował udobruchać, lecz, najwidoczniej, nie miał czasu, by dostarczyć podarek własnoręcznie, by spotkać się twarzą w twarz z – już prawie – narzeczoną...
Evandra powstała, by ujrzeć, cóż znajduje się w przyniesionym przez Padraiga koszu – nie miała siły, ani ochoty, brać go na własne kolana. Podejrzewała róże Rosierów, podejrzewała coś, czym mógłby okazać jej swą wyższość i władzę, lecz nie sądziła nawet przez chwilę, że może być to malutki śpiący kotek. Była zdezorientowana i zaskoczona; gdyby to było cokolwiek innego, bez wahania kazałaby Padraigowi zabrać to z powrotem, przekazać Rosierowi, by stawił się z tym sam, a najlepiej, by nie próbował jej przekupywać, bo uwłacza to jej godności... Lecz przecież nie mogła postąpić tak ze zwierzątkiem, które potrzebowało spokoju, opieki i miłości – ze zwierzątkiem, którego potrzebowała teraz mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Przez chwilę zapominając o całym świecie, łącznie z siedzącym tuż obok Padraigiem, sięgnęła do wnętrza kosza, by dotknąć miękkiego, bielusieńkiego futerka tej małej, rozkosznej kulki. Zastanawiała się nad czymś, rozważając wszelkie za i przeciw, pozwalając rozczuleniu i złości toczyć ze sobą zacięte boje. Wahała się, nadal nie mówiąc nawet słowa, wpatrując się tylko w koszyk zamglonym, zamyślonym wzrokiem. Lecz w końcu wzięła podarek w dłonie, wyraźnie rozbita i rozedrgana, i wróciła z nim na swe miejsce, obserwując miarowo podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową kociaka.
- Został magicznie uśpiony? – zapytała cicho, ledwo dosłyszalnie; zwierzątko nie zareagowało nijak na wyjęcie z kosza, na jej dotyk, toteż podejrzewała ingerencję Tristana – lub jego pomocnika. Trudno było określić, w jakim znajduje się stanie, gdyż nawet ona sama nie wiedziała, jak nazwać powodujące nią uczucia. Złość, radość, zawód, rozczulenie, chęć zrobienia na złość, ale też przytulenia tej małej, kruchej istotki do swej piersi i otoczenie jej opieką, jaką ktoś powinien otoczyć ją.
- Podarek przyjęty – odpowiedziała oszczędnie, cicho, próbując nie przypominać sobie w tej chwili ich ostatniej rozmowy, nie pozwalać łzom, by znów napłynęły do oczu.
Evandra C. Rosier
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon E0d6237c9360c8dc902b8a7987648526
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t578-evandra-lestrange https://www.morsmordre.net/t621-florentin#1749 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t1074-sypialnia-evandry#6552 https://www.morsmordre.net/t4210-skrytka-bankowa-nr-5#85655 https://www.morsmordre.net/t982-evandra-lestrange#5408
Re: Salon [odnośnik]03.10.15 15:52
Świat Padraiga od pamiętnego wieczoru inaugurującego jego trzeci rok nauki w Hogwarcie, kręcił się dookoła jednej osoby. Dokładnie pamiętał, że wyłowił ją z tłumu nowych studentów i wstrzymał oddech, kiedy siedziała na stołeczku z Tiarą Przydziału na głowie. Pamiętał, jak gorączkowo zaciskał kciuki, pamiętał, jak z napięciem wpatrywał się w jej drobną figurkę, pamiętał, jak głośno klaskał, kiedy Evandra Lestrange została przydzielona do Slytheriniu. Zrozumiał, że wówczas odnalazł sens swojego życia i naprawdę pojął, co znaczy bezwarunkowo kogoś pokochać. Jeszcze chwilę wcześniej, drwił z wyższych uczuć, nie znając innych prócz gniewu i nienawiści, ale młoda szlachcianka prędko sprostowała padraigowe poglądy, zajmując czołowe miejsce w jego hierarchii wartości. Początkowo mieszając w głowie Pata jedynie swą urodą, później zaś delikatnością, bystrością oraz wzorowym obyciem. Posiadała wszak walory, których nie można było opisać zwykłymi, prostackimi słowami. Zalety Evandry winne zostać uwieczniane wyłącznie przez pióra najwybitniejszych poetów, więc Fitzgerald tropił się i wstydził za każdym razem, kiedy próbował ją skomplementować, przerażony wizją niefortunnego doboru epitetów, jakie przez przypadek mogłyby ją urazić. Pozostawały mu infantylne rymowanki, klecone w wolnych chwilach oraz setki rysunków, jakimi zapełniał swój szkicownik i każde wolne miejsce na skrawku pergaminu. Zachowywał się jak zauroczony nastolatek, jednak podstawy jego uczucia były znacznie trwalsze i silniejsze. Przetrwały tygodnie, miesiące i lata – podobnie jak ich inicjały wyryte w pniu drzewa rosnącego nad hogwardzkim jeziorem.
Doskonale jednak wiedział, że w swojej miłości jest osamotniony i godził się z tym, poświęcając się wyższym celom. Musiał z r o z u m i e ć, iż nigdy nie stanie się dla Evadnry odpowiednią partią, kimś, komu chętnie odda swoje serce. Padraig marzył tylko o tym jednym: najbardziej pożądał jej uczucia. Nawet fizyczna zmysłowość nie rozstrajała go równie mocno. Wolałby zostać platonicznym, nieszczęśliwym kochankiem Evandry, niż gwałtem odebrać jej rozkosz ciała. Które rozpalało go piekielnie, lecz Pat nauczył się już pozostawać (względnie) obojętny na bliskość panienki Lestrange. Musiał być naprawdę świetnym aktorem, skoro przez tyle lat, nikt nie zorientował się w jego szachrajstwach: wierności Caeasarowi (pożal się Salazarze), spowodowanej wyłącznie osóbką jego siostry, do której przecież nie śmiał podejść bez uprzedniego przyzwolenia.
Nie zwrócił uwagi na skrzata domowego, zauważając jego obecność dopiero wówczas, kiedy postawił na stoliku przed nimi tacę ze szklankami i dzbankiem wypełnionym sokiem. Znowu mógł podziwiać maniery Evandry, tak łagodnie obchodzącej się ze swoim sługą…
- Oczywiście, panienko – rzekł, skłoniwszy ku niej głowę. Rozlał sok do dwóch szklanek i ujął w dłoń tę przeznaczoną dla kobiety, obchodząc etażerkę dookoła, żeby podać jej napój tak, jak należy. Nie poprzez stół, jak uczyniłby to, mając do czynienia z kimkolwiek innym, ale w sposób okazujący jej nadzwyczajny szacunek. Miał w tym zawodową praktykę i mógł chlubić się perfekcyjnym wykonaniem swojego obowiązku: sok nie plamił szklanych ścianek wyżej, niż sięgał jego poziom, a jego twarz była idealnie uśmiechnięta. Prawdziwie, szczerze, nie tak, jak dla gości Wenus, ponieważ Paddy czuł się szczęśliwy, wykonując dla niej ten drobny gest. Zapewne niezauważony; równie dobrze mógłby się tym przecież zająć skrzat domowy, ale on był tak zaślepiony, tak zapatrzony w słodką Evandrę, że nawet nie dopuszczał do siebie takich myśli. Przysiadł naprzeciwko niej, częstując się sokiem – dopiero teraz czując, jak bardzo zaschło mu w ustach – i analizując skazę na czarownym licu panienki Lestrange. Czyżby Tristan był jej aż tak niemiły? Pata obezwładniły wyrzuty sumienia, nie powinien się na to godzić, nie powinien wyręczać Rosiera w zakuwaniu Evandry w pułapkę złotych kajdan małżeństwa… Kamienna twarz jego muzy nie zwiodła go, tak jak nie zwiódł go bijący od niej chłód i ambiwalencja. Serce Paddiego ścisnęło się mimowolnie z żalu nad jej losem; współczuł jej szczerze tego obowiązku, tejpozycji przedmiotu, oddawanego w obce ręce oraz wszystkich przykrości, jakie przecież już na nią czekały.
-Panicz Rosier, panienko – potwierdził, patrząc, jak łagodnieje, skoro tylko zobaczyła, co takiego skrywa się w koszu. Biały, niewinny kociak – personifikacja nadziei, wydobytej z Puszki Pandory? – miałem panience przekazać, że panicz Rosier błaga o puszczenie w niepamięć swego niedopuszczalnego zachowania i rzuconych w gniewie słów. Powiedział, że nie może stanąć przed panienką, nie uzyskawszy najpierw jej przebaczenia – rzekł, na jednym wydechu, improwizując mowę, przedstawiającą Tristana jako prawdziwy wzór skruszonego mężczyzny, pokornie czekającego na wyrok pani swego serca… Którego w przypadku niesatysfakcjonującym, na pewno by nie respektował. Łgał jak z nut, lecz robił to przecież dla dobra Evandry. Rosier, lebiega w ogóle się dla niego nie liczył, jednakże uspokojenie panienki Lestrange, stało się padraigowym priorytetem. Nie chciał patrzeć, jak sili się zachować maskę zimnej arystokratki, nie chciał patrzeć na jej łzy. I jeśli ceną za jej choćby i chwilowe szczęście, było podniesienie Rosiera do rangi herosa, nie wahał się przed uiszczeniem tej zapłaty. Tylko dla niej.
-Tak, panienko. Już niedługo powinien się zbudzić, czar nie trwa długo – odpowiedział, nie odrywając wzroku od tego tkliwego obrazka. Nie sądził, że cokolwiek rozczuli go bardziej od uśmiechającej się Evandry, jednakże teraz, kiedy mógł obserwować ją, kruchą, drobną, z równie delikatnym stworzonkiem w ramionach, zmienił zdanie. I odetchnął z ulgą, gdy łaskawie wyraziła swoją aprobatę. Wykonał powierzone mu zadanie, nie rozstając się przy tym z żadnymi częściami ciała, musnął ustami białą dłoń panienki Lestrange – pełen sukces?
-Ja… wobec tego już pójdę – rzekł, pytającym tonem, podnosząc się jednakże z kanapy i czekając, aż Evandra poinstruuje go dalej. W naiwności liczył, iż może zażąda od niego towarzystwa – lub przynajmniej pozwoli raz jeszcze, złożyć na swej dłoni kurtuazyjny pocałunek.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]04.10.15 21:34
Czy Padraig był świetnym aktorem, czy była to po prostu kwestia nie podejrzewania przemykającego wśród nich sługi o tak zaawansowane idée fixe – kwestia indywidualnego osądu. Jedno było pewne, Padraig z pewnością nie mógł liczyć na odwzajemnienie swych uczuć, ba, Evandra ledwo co zauważała jego istnienie, toteż Pierwszy Tragiczny Kochanek Hogwartu jeszcze przez dłuższy czas musiał wzdychać do nieosiągalnej, jedenastoletniej blondyneczki, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Być może ślub panienki Lestrange boleśnie uświadomi mu, że naprawdę nie ma na co liczyć, że nie ma się już jak łudzić – lecz być może ta przeklęta uroczystość wcale mu nie pomoże, sprowadzając na niego szaleństwo lub wyzwalając w nim pokłady nieokazywanej do tej pory agresji.
Podziękowała mu skinieniem głowy, gdy pofatygował się i powstał, by wręczyć jej szklaneczkę z należytą czcią. Z pewnością zachował się z większym wyczuciem, niż wielu znanych Evandrze arystokratów, lecz dopiero teraz przypomniała sobie, że to właśnie tym Fitzgerald zajmuje się w osławionej Wenus. Cóż, przynajmniej wykonywał swój zawód dobrze, Caesar z pewnością to doceniał. Na jej ustach pojawił się niewielki, zamyślony uśmiech, gdy wzniosła szklankę do ust i skosztowała chłodnego, niosącego orzeźwienie soku – wtedy jeszcze nie wiedziała, co sprowadza Padraiga w ich skromne progi. Jednak sytuacja prędko uległa diametralnej zmianie, a panienką Lestrange miotały to złość, to rozczulenie; mały, uroczy i jakże bezbronny kotek wyzwalał w niej czułość, czułość, która skłoniła ją do zaakceptowania podarku i odepchnięcia chęci zranienia Tristana na dalszy plan. Przecież nie mogła w tym celu posługiwać się niewinnym stworzeniem, które potrzebowało ciepła, opieki i spokoju. Nie mogła.
Jednak jak tylko Fitzgerald zaczął kontynuować swą wypowiedź na temat Tristana, jej twarz wykrzywił krzywy, złośliwy uśmiech – łgał, łgał jak najęty, wypełniając kaprysy swego pracodawcy. Rosier, który błaga o puszczenie w niepamięć rzuconych w gniewie słów? Który nie może stanąć przed nią, nim nie uzyska jej wybaczenia? Znała go już wiele długich lat i doskonale wiedziała, że nie było to nic ponad kpinę. Tylko na tyle cię stać, Rosier? Na tanie, bezczelne kłamstwo, przekazywanie podarku przez posłańca i jawne lekceważenie? Nie wierzyła, że mógł posunąć się do tak paskudnego zagrania, lecz wszystko wskazywało na to, że już zaczynał traktować ją jak swą, niezbyt rozgarniętą, własność, którą może udobruchać prezentem okraszonym kilkoma słodkimi słówkami. Bo właśnie na tym się znał, na mąceniu, na mieszaniu w głowie... Szkoda tylko, że przekazywane przez posłańców słowa nie robiły na niej takiego samego wrażenia.
- Panicz Rosier jest prawdziwym głupcem, jeśli prosił pana o przekazanie takiej właśnie wiadomości – odpowiedziała pozornie spokojnie, lecz w jej głosie czaiła się swego rodzaju drapieżność, obietnica nadchodzącego napadu furii lub słodkiej zemsty. Jedynie jej ruchy pozostawały miękkie, czułe, gdy tak gładziła nadal futerko otrzymanego zwierzęcia, gdy próbowała skupiać się na nim i tylko na nim. Nawet Padraig jawił się jej teraz jako narzędzie przeklętego arystokraty, jako element tego, mającego na celu poniżenie jej, spisku, lecz mimo to nie chciała okazywać mu swej złości. Niezależnie od tego, czy po prostu na nią nie zasłużył, czy nie chciała, by zobaczył, jak bardzo ją to ubodło.
- Powinien pan już iść, panie Fitzgerald – przyznała cicho, opanowanym głosem, spoglądając na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy; dopiero teraz oderwała wzrok od kociaka, nadal czekając na jego przebudzenie. – Panicz Rosier z pewnością oczekuje pańskiego powrotu, toteż niech nie każe mu pan czekać – dodała lodowato, nie ruszając się ze swego miejsca, najwidoczniej nie przewidując wymarzonego przez Padraiga pożegnania. Ani nie czuła się na siłach, ani nie było ono niezbędne. – Odpowiedzią na jego korną wiadomość zajmę się sama. – To śmieszne, jak jeszcze niedawno ufnie lgnęła do jego boku, by w końcu zrozumieć dwulicową naturę Rosiera.
Evandra C. Rosier
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon E0d6237c9360c8dc902b8a7987648526
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t578-evandra-lestrange https://www.morsmordre.net/t621-florentin#1749 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t1074-sypialnia-evandry#6552 https://www.morsmordre.net/t4210-skrytka-bankowa-nr-5#85655 https://www.morsmordre.net/t982-evandra-lestrange#5408
Re: Salon [odnośnik]05.10.15 21:57
Przebywając tak blisko Evandry, tak blisko swojej bliźniaczej duszy, powoli zaczynał odpływać. W rozkoszny niebyt, gdzie nie dochodziły już żadne bodźce, a jej głos stawał się jedynie srebrzystym echem, przebijającym się przez szum morskich fal. Padraig był bliski znarkotyzowania się samym jej widokiem, zaś synestezja przesycającej salon woni (jaśminu i bryzy, łączącej się w najpiękniejszym bukiecie zapachów) wraz z sugestywnymi obrazami, czyniła go rzeczywiście pijanym. Pijanym swoim własnym szczęściem, jakie ukrywał i dusił w swoim wnętrzu, niemalże krztusząc się swoją własną miłością, od której robiło mu się niedobrze. Kochał za bardzo, zbyt mocno i za długo, popadając w obsesję na punkcie panienki Lestrange. Kontrolowaną, przecież nie zrobił żadnego głupstwa, nie stawiał na szali niczyjego życia. Znosił swoje bolączki samotnie, nie hodował goryczy, nie pozwalał, aby urazy toczyła pleśń i żeby rosła w nim nienawiść do świata, do Evandry, a przede wszystkim – do Rosiera. Jak na oszalałego, platonicznego kochanka zachowywał się zupełnie racjonalnie: nawet nie jąkał się, rozmawiając z obiektem swych uczuć. Był więc całkiem zdrowy na umyśle, potrafił prowadzić logiczne dyskusje, zachowywał się w pełni jak przystało na człowieka rozumnego. Nie przyjaźnił się z gałęziami cyprysu i nie pisywał listów, na które nigdy nie otrzymałby odpowiedzi. Jedynym przewinieniem była owa przeklęta miłość, wiodąca go ku niechybnej zgubie już od kilkunastu lat. Próbował, lecz nie potrafił się jej opierać, wybierając ścieżkę uciążliwą, trudną, lecz prowadzącą wprost do serca panienki Lestrange. Nadal do niego nie dotarł, nadal błądził po bezdrożach i gubił się wśród zawiłości losu, na przemian tracił i zyskiwał nadzieję… Wiedział jednak, iż niezależnie od tego, czy Evandra zostanie poślubiona Tristanowi, czy komukolwiek innemu, on niezmiennie będzie ją kochał. Mógł pozostać w raju, wśród rozkoszy i uciech, lecz wolał podążyć za swoją kobietą, która zwodziła go nieustannie. Mimo, że nic nie obiecywała, Paddy zaryzykowałby wszystkim dla choćby szczątkowej jej uwagi i nawet w najmierniejszej, najlichszej części odwzajemnieniu jego słabości.
Tak jak teraz, kurczył się pod wzrokiem panienki Lestrange, zmieszany ironicznym uśmiechem, który nadał jej pięknemu licu surowy, wyniosły wyraz. Potem zaś nadeszły słowa, godzące prosto w Tristana – powinien się cieszyć, że mimo wszystkich starań i zachodu, jednak nadal pozostaje w niełasce Evandry, ale… Zamiast tego podjął decyzję wybronienia Rosiera i ułagodzenia czarownej pół wili. Nie chciał, żeby panienka Lestrange łkała nocami z powodu decyzji swych rodziców, którzy postanowili zwyczajnie ją sprzedać, nie mógł dopuścić, by zadręczała się wizjami Tristana otaczanego licznymi kochankami...Nie leżało to oczywiście w geście Pata, a on sam mógł zrobić boleśnie mało, jednakże, jeśli w jakiś sposób miało pomóc….
-Miłość każdego z nas ogłupia, panienko – powiedział, zbierając się na nie lada odwagę, by wygłosić te słowa, patrząc jej w twarz – panicz Rosier...jemu naprawdę na panience zależy. Prosząc mnie, bym przekazał panience podarek, rzekł, iż to sprawa życia i śmierci. Palił papierosa za papierosem i chyba nigdy nie widziałem go równie zdenerwowanego. Panicznie bał się, że panienka wzgardzi jego upominkiem – rzekł rozpaczliwie, nieco koloryzując, ale nadal wiernie odwzorowując rozmowę z Tristanem. Który może i nie będzie mu wdzięczny za zdradzanie takich szczegółów, ale jeśli Evandra wykaże choć odrobinę pobłażania…
-Tak jest, panienko – odparł, zginając się niemal w pół, w głębokim ukłonie i patrząc z nadzieją na panienkę Lestrange, jednakże ona nie wykonała żadnego ruchu, świadczącego o tym, że zamierza wystawić ku niemu swą delikatną dłoń – a jemu nie godziło się przecież po nią sięgać. Patowi nie pozostawało zatem nic innego, jak pokorne cofanie się do drzwi, wciąż pozostając przodem do Evandry, gdyby jednak zechciała coś jeszcze mu powiedzieć, gdyby jednak czegoś sobie zażyczyła…
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]26.10.15 10:23
Bezwolnie głaskała futerko spoczywającego na jej kolanach kociaka, próbując skupić się na nim, na jego drobnym, kruchym ciałku, na rozczulającym pyszczku i poruszających się niekiedy uszkach. Wszak myślenie o Tristanie i okazanym przez niego lekceważeniu, nie pomogłoby jej w żaden możliwy sposób, wprost przeciwnie, a dopóki przebywała w towarzystwie gościa, nie mogła pozwolić sobie na celebrowanie swego bólu, na jawne rozpacz, furię i późniejszą apatię. Dlaczego jej to robił? Czy naprawdę aż tak bardzo jej nienawidził, czy chciał stłamsić, zniszczyć, pokonać...?
Znów powróciła wzrokiem ku siedzącemu przy niej Fitzgeraldowi, gdy tylko śmiał wymówić to przeklęte, wprawiające ją w drżenie słowo. Miłość? Och, z pewnością, z pewnością miłość mogła ogłupić, lecz to, co czuł do niej Rosier, nie było niczym zbliżonym do tej romantycznej, wychwalanej w tak chętnie cytowanej przez niego poezji miłości. Czy jej alabastrowych nadgarstków nie zdobiły siniaki, które zrobił jej ostatnim razem? Czy nie wykasływała sobie płuc z powodu zadanych przez niego ciosów...? Słodki Salazarze, ich przeklęte małżeństwo przynajmniej nie potrwa zbyt długo, skoro Serpentyna zabije ją po kilku kolejnych dyskusjach z oblubieńcem.
Choć miała ochotę pokręcić z powątpiewaniem głową, to siedziała tam kamienna, wyniosła i dumna, nie pozwalając sobie na choćby takie zdradzenie się z dręczącymi ją uczuciami. Sprawa życia i śmierci? Palił papierosa za papierosem? Dobre sobie; Rosier jawnie kpił z powagi tej sytuacji, nazywając ją w tak patetyczny, przesadzony sposób. Bez problemu wyobraziła sobie jego lico ozdobione złośliwym, pogardliwym uśmiechem, nonszalancję, z jaką wypalał swego papierosa i niefrasobliwy, ironiczny ton, którym wydawał kolejne polecenia swemu... No właśnie, komu? Kim był dla niego Fitzgerald? Dlaczego były Ślizgon spełniał jego polecenia?
- Miłość, tak - przyznała lodowatym tonem, znów wznosząc na rozmówcę wzrok, wściekła na Rosiera, ale zniesmaczona również postawą Padraiga; po co próbuje w tak rozpaczliwy sposób załagodzić ten konflikt, po co kłamie, i to kłamie jak z nut, w obronie tego bydlaka. Przejaw męskiej solidarności? Jemu naprawdę na panience zależy; serce zabiło jej mocniej, lecz próżno byłoby upatrywać przyczyny tej emocjonalnej reakcji w panieńskim wzruszeniu.
- Lecz panicz Rosier nie wie, czym jest miłość, i to właśnie sprawia, że nie wierzę w żadne z wypowiedzianych przez pana słów - odpowiedziała pozornie spokojnie, choć w jej słowach czaiła się pogarda. Nie odwracała przy tym wzroku, nie uginała się pod intensywnym wzrokiem gościa, ba, patrzyła na niego nieco wyzywająco i butnie, choć wciąż próbowała zachować klasę i wykazać się należytymi manierami. Trzymający stronę Tristana Padraig zwyczajnie ją zranił. Czy naprawdę nikt nie dostrzegał tego, co ona? Czy nikt nie rozumiał, że Rosier jawnie z niej kpił...?
- Mam nadzieję, że nie jest panu wstyd, panie Fitzgerald, kiedy pomaga pan komuś takiemu. Kiedy uda się pan do następnej oblubienicy panicza Rosiera, radzę również zachować większą rozwagę w doborze słów. - Pluła jadem, choć chciała oszczędzić sobie odsłaniania się ze zranioną dumą, chciała również oszczędzić gościowi złości, na którą zasługiwał głównie Tristan. Lecz cóż z tą rozpaczliwą grą aktorską? Zrobił to, bo musiał? Zrobił to, bo chciał pomóc? Nie rozumiała.
- Skrzat odprowadzi pana do drzwi - dodała na koniec, odwracając od niego wzrok, wyraźnie ucinając ich dyskusję; nie chciała słuchać kolejnych kłamstw, czy to z ust Rosiera, czy to jego pomagiera. Spoglądała z powrotem na niewinne, bielusieńskie stworzonko spoczywające na jej kolanach, takie spokojnie, takie delikatne, potrzebujące jej troskliwej opieki - i pomyśleć, że zostało kupione przez tego bydlaka.
Evandra C. Rosier
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon E0d6237c9360c8dc902b8a7987648526
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t578-evandra-lestrange https://www.morsmordre.net/t621-florentin#1749 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t1074-sypialnia-evandry#6552 https://www.morsmordre.net/t4210-skrytka-bankowa-nr-5#85655 https://www.morsmordre.net/t982-evandra-lestrange#5408
Re: Salon [odnośnik]26.10.15 19:31
Wpatrywał się w Evandrę niczym w obrazek, zniewalającą pięknem scenkę rodzajową, za której prostotą krył się sens o wiele głębszy, niezbadany przez prostych ludzi. Cała postać panienki Lestrange była wszak parabolą: powab, wdzięk oraz nieziemska uroda boginki, kryła za sobą znacznie więcej niż pustą, lecz miłą dla oka otoczkę. Padraig mógłby spędzić pod jej oknem całą noc, wyśpiewując peany na jej cześć i wychwalając każdy przymiot złotowłosej nimfy. Wspiąłby się na wyżyny erudycji, aby zaspokoić naturalną dlań potrzebę podziwu, każdy komplement prawiąc jednak szczerze, z płonącym wzrokiem ofiarując oprócz słodkich słów również swoje serce. Nie bacząc, iż zostanie zwrócone w kawałkach, strzaskane w najdrobniejszy mak. Już teraz żył z pulsującą raną w piersi, która od lat nie mogła się zabliźnić. Nauczył się akceptować ten ból, poniekąd czerpać z niego fizyczne ukojenie. Przynajmniej wiedział, że naprawdę istnieje, iż królowa jego snów nie stanowi jedynie obiektu chorej fantazji, obłąkańczej imaginacji. Czuł intensywnie, czuł swoje serce, rwane na strzępy, ale mimo wszystko poddawał się tym torturom, pozwalając, by szarpała go niespełniona miłość, a z drugiej strony gorycz porażki. Do której sam się przyczyniał, występując w roli posła Rosiera i gloryfikując jego osobę. Dla Evandry, dla Evandry, powtarzał sobie, tamując łzy cisnące mu się do oczu, kiedy wypowiadał kolejne słodkie słówka, mamiące pannę najmilszą mu na świecie. Czuł niewypowiedzianą wręcz żałość, obserwując ten spektakl, próbę sił w utrzymaniu perfekcyjnego wizerunku stonowanej arystokratki i nie mógł powstrzymać dziwnego ruchu, jakby chciał ukołysać ją w swych ramionach. Nie żywił wątpliwości, iż tego potrzebowała – zapewne podświadomie również pragnęła, choć wypierała ową chęć, zrażona do gatunku męskiego. W porę jednak wziął się w garść i cofnął się, zręcznie maskując ów gest. Chłodny ton panienki Lestrange mroził mu krew w żyłach, ale nie pierzchał przed nią wzrokiem, nie uciekał, nie uginał się. Pragnął udowodnić przede wszystkim sobie, iż potrafi wytrzymać konfrontację z panią swej duszy. Kochał ją do szaleństwa i chciał zasłużyć, dostąpić tej godności, aby bez zażenowania móc patrzeć jej w oczy.
- Nie wiedział, z pewnością, nie wiedział – powiedział nieco zdławionym tonem, wyraźnie jednak podkreślając czas przeszły. On również nie miał o niej najmniejszego pojęcia, póki nie ugodziła w niego niespodziewanie zbłąkana strzała najwyraźniej pijanego Amora. Ustanawiając na obiekt jego westchnień i skrywanych uczuć niebiańską istotę siedzącą tak blisko niego! Ileż dałby, żeby przypaść jej do stóp i najprostszym sposobem wyrazić ową miłość…  Byłoby to jednak nadużycie, potworne zbezczeszczenie wizerunku niemalże uświęconej przez Pata boginki. Pragnął jej, ale szanował niewypowiedzianą odmowę i nigdy nie targnąłby się, aby zdobyć ją siłą czy przymusem. Rosier, on się chociaż starał… I jeśli to właśnie jemu Evandra została przeznaczona, niechaj będzie przy nim szczęśliwa.
-Pierwszy raz jam niewolnik z mojej rad niewoli – wyrwało się z padraigowych ust, przy czym natychmiast spłonął niewieścim rumieńcem. Znalazł jednak w sobie dość siły, żeby energicznie pokręcić głową, zaprzeczając – istnieniu innych kochanek, czy też własnemu udziałowi w zdobywaniu uch względów?
-Gdyby miała panienka jakieś życzenia… – wyrzucił z siebie, stojąc już niemal na progu i nie zważając na karcące spojrzenie skrzata, który być może w tej chwili zasłużył sobie na karę, dopuszczając go do głosu – pozostaję do usług, panienko – po raz ostatni skłonił się przed Evandrą, wciąż mając głęboką nadzieję, iż ozwie się za nim jej dźwięczny, srebrzysty głosik. Z rozkazami nawet najbardziej uwłaczającymi; dla niej zrobiłby przecież wszystko, włącznie z zaprzedaniem swej duszy diabłu. To byłaby więcej niż uczciwa propozycja.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]07.05.16 10:37
4 grudnia 1955

Wygoniona przez bibliotekarkę nie miała już siły tego samego dnia przebudzona w środku nocy przez dziwne uczucie, prędko obmyła twarz zimną wodą. W głowie miała tysiąc pomysłów i niedokończonych myśli, które musiała koniecznie sprawdzić w swoim notesie. Pozasłaniane zasłony w sypialni nie pozwalały się jej skupić. Ciągle coś świstało za oknem, śnieg uderzał o parapet, a Constance gdyby tylko mogła zarządziłaby lato w trybie natychmiastowym. Założyła prędko szlafrok, pantofle i jak poparzona wyleciała ze swojego pokoju. Długo szukała miejsca na dworze, gdzie nie rozpraszałoby jej chociaż kapanie wody w kranie. Chodziła długimi korytarzami, zaglądając do każdego pomieszczenia, szukając chociażby odrobiny spokoju. I dopiero po chwili przypomniała sobie że w środku nocy salon powinien być pusty. Z nieco bardziej rozbudzonym umysłem zajęła miejsce przy stoliku. Otworzyła swoje notatki i zaczęła je czytać pod nosem. Planowanie badań okazało się jedną z najtrudniejszych rzeczy, z jaką musiała się zmierzyć panienka Constance.  Od czego zacząć, jak zaplanować coś, co może zagwarantować jej szybszy awans? A może chwałę w środowisku stróżów prawa? Podkreślała najważniejsze informacje, próbując łączyć wszystkie punkty w całość. Gdy słońce bezczelnie zaczęło wkradać się do niebieskiego salonu, Constance obudziła się ze swoim zamyślań i prędko zamknęła notatki. Ojciec by się nieźle zdenerwował jakby zobaczył, że znowu nad czymś siedziała pół nocy! Cichutko na palcach wróciła do swojej sypialni, marząc o chociażby dwóch godzinach snu.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]


lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury



Ostatnio zmieniony przez Constance Lestrange dnia 07.05.16 10:41, w całości zmieniany 1 raz
Constance Lestrange
Constance Lestrange
Zawód : badacz zaklęć
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Pięknej duszy obce są mroki życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon E375e1f9469fca983adeb5f768d65da4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2661-constance-lestrange#42512 https://www.morsmordre.net/t2834-okienko-connie#45604 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t2788-sypialnia-constance https://www.morsmordre.net/t2806-skrytka-bankowa-nr-689#45375 https://www.morsmordre.net/t2790-constance-lestrange

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach