Wydarzenia


Ekipa forum
Farma owiec
AutorWiadomość
Farma owiec [odnośnik]23.07.21 13:34

Farma owiec

★★
Nieopodal wzgórz znajduje się jedna z największych farm owiec na terenach hrabstwa Warwickshire. Niegdyś właściciel farmy nastawiony był jedynie na opiekę nad zwierzętami i czerpanie zysków z pozyskiwanej owczej strzyży. Zakład znajdujący się przy farmie produkował wyjątkowej jakości produkty z owczej wełny, wspomagane magią zapewniały ciepło nawet w najmroźniejsze wieczory. Kilka pokoleń później farma zajęła się również handlem żywym towarem, a sprzedaż owiec okazała się być równie dochodowa. Dopiero w ostatnich latach właściciel urozmaicił prowadzoną działalność o rekreację, pozwalając gościom odwiedzać farmę, zapoznawać się z działalnością tego miejsca oraz odpocząć na łonie natury, ciesząc się smakiem owczych serów i lokalnych miodów pitnych.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Farma owiec [odnośnik]12.11.22 14:41
koniec czerwca

Czas był śmiesznym zjawiskiem - zwłaszcza dla kogoś, kto nigdy przesadnie nie przykładał się do śledzenia ruchu wskazówek. Jak długo mógł tu się znajdywać? Rok? Miesiąc? Dzień? Co pojawiało się w jego myślach jako ostatnie żywe wspomnienie? Gdy zamykał podpuchnięte oczy pamiętał walkę, blask zaklęć, wykrzykiwane inkantacje, słabnącą tarczę, później ból. Dużo bólu. Bólu o różnych smakach; palił, rozrywał, rozcinał, miażdżył, dusił, wyrywał - cóż, przynajmniej się nie nudził, a zmysły postradał w najwykwintniejszych okolicznościach, wyszarpujących mu z głowy nie tylko zegarki, ale i kalendarze. Przegrał i ponosił tego konsekwencje, gnijąc tutaj, w cuchnącym mokrą wełną pomieszczeniu, z trudem biorąc każdy oddech. Trzymany przy życiu nawet nie tyle nadzieją, co absolutną wściekłością, gniewem, którego nigdy nie potrafił tłumić, podążając za uczuciami na ślepo, prosto w ogień. Może to go zgubiło. Może mógł uciec z pola walki wcześniej. Może mógł umknąć tuż za rodziną, której pomagał wydostać się z zasadzki, a nie zostawać w tyle, by jeszcze raz wywrzeszczeć przeciwnikom słowa pogardy.
Teraz było za późno na rozważania. Pozostało istnieć. Nawet nie odliczał sekund pomiędzy wizytami, nie rozdrapywał ran, które zadał tym, o których zdołał powiedzieć w czasie tortur - szczęśliwie nie było ich wiele, dawno już przestał nosić w sobie ważne sekrety, w co najwidoczniej mu ne uwierzono. Pozostało zaczerpnąć jeszcze jeden głębszyc oddech. Patrzeć w ciemność. Patrzeć w dół. Siedział z pochyloną głową na krześle, wpatrzony w swoje nogi. W mocne uda, skryte pod podartym, brudnym materiałem spodni, niegdyś jego ulubionych, niemal eleganckich, choć według matki i siostry na to miano zdecydowanie nie zasługiwały. Były zbyt...zielone, tak? Taki mialy kiedyś kolor? To również było zabawne, nie pamiętał ich barwy, tak jak nie pamiętał, czy kiedykolwiek był tak zalany krwią - i czy jego stopy kiedykolwiek tak wyglądały. Bose, duże, białe, porysowane sinymi rozcięciami. Bezbronne. Martwe; nie czuł już chłodu bijącego z podłogi, było to nawet jakąś pociechą - o pierwszych dniach - a może tygodniach, ile czasu minęło, odkąd znalazł się tutaj, w tej zapchlonej jaskini chorego pojeba? - wolał nie pamiętać. Za dużo bólu. Za dużo szoku. Za dużo wściekłości, ten najgorszego rodzaju, niemal zwierzęcego gniewu ustępującego zawsze równie prymitywnemu przerażeniu.
Pamiętał tylko o tym, co ważne. O Percivalu. O rodzinie. O Zakonie. W tej pokrętnej kolejności, która pozbawiła go pierścienia. Gdyby mógł, mimowolnie potarłby bledsze miejsce pod obrączką, ręce miał jednak skute za plecami. Je przynajmniej czuł, dokładnie, nieustępliwie, ból promieniował od nadgarstków, od ognistych łańcuchów, w dół, ku opuszkom, ale był za to wdzięczny. Nie chciał tracić czucia w palcach, potrzebował ich. Nie do pochwycenia różdżki, na to nie liczył, drewno pewnie zostało złamane lub zniszczone, ale gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment, gdy tylko się wyswobodzi, złamie temu sukinsynowi kark gołymi rękami. Sukinsynowi, który właśnie pojawił się w niskim, przesyconym zapachem wilgoci, błota i filcu pomieszczeniu. Piwnicy? Zapadniętej części budynku? Wright nie wiedział, gdzie się znajduje, doskonale wiedział jednak, z kim ma do czynienia i czyja sylwetka pojawiała się w nieregularnych odstępach czasu, otwierając metalowe drzwi.
Splunął mu pod nogi krwią. Nie potrzebował knebla, pomieszczenie było wyciszone, a on przestał krzyczeć już pierwszego dnia.
- Ale chujowo wyglądasz - wychrypiał na powitanie; mężączyzna był blady i brzydki, tak, obrzydliwy mimo przystojnej prezencji; ohydny, plugawy i śliski. Zły. Złem chorego na zaraźliwą chorobę kundla, toczącego zgniłozieloną pianę z pyska. Budził w nim odrazę, choć sam nie wyglądał najlepiej. Obelgi dotyczące wyglądu mogły wydawać się śmieszne, gdy padały z ust brudnego, zakrwawionego i zarośniętego więźnia, przykutego do krzesła rozgrzanymi kajdanami. - Nadszedł już ten dzień, tchórzu? Rozwiążesz mnie i policzymy się jak mężczyźni? - kontynuował nieustająco tą samą zaczepkę, nie ucząc się na doświadczeniu, wskazującym, że równie dobrze mógłby prowokować ścianę tego zapleśniałego miejsca. - Jak się boisz, to sprowadź tu któregoś ze swoich koleżków, może oni są mniejszymi cipami od ciebie i nie kryją się za biureczkami ministerstwa całe swoje parszywe życie - wypluł kolejne zdanie niemal drżąc z gniewu. Albo zimna. Albo chłodu. Albo Merlin wie czego; bolało go całe ciało, najbardziej głowa, pulsowała tępymi spazmami, uniemożliwiając dokładną chronologię jego wizyty w pierdolonej willi pierdolonego Mulcibera.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Farma owiec [odnośnik]02.12.22 12:06
Jeszcze rok wcześniej, umazany krwią i kroplami potu, błotem oblepiającym ręce i nogawki, stojąc na ślizgających się w kwietniowym błocie nogach czułby bezbrzeżne szczęście widząc go przed sobą, jak padał nieprzytomnie w gnój, w akompaniamencie tych wszystkich krzyków i nawoływań za nim by uciekał. Nie uciekł. Stanął w obronie ludzi, którzy dzięki niemu uwierzyli, że wydostaną się z Warwick, w którym nie było już dla nich miejsca. Dla nich, dla mugoli, dla wszystkich zwolenników zdrajców krwi. Został pokonany. Jeszcze rok wcześniej zaśmiałby mu się prosto w twarz, gdy odzyskał przytomność tu, w tym mugolskim schronie pośrodku niczego, nieopodal farmy owiec. Związany, unieszkodliwiony i zbyt słaby by się uwolnić. Parsknąłby śmiechem także wtedy, gdy kolejna wiązka torturującego zaklęcia pętała jego umysł, sprawiając niewyobrażalny ból, a on zmuszony niechętnie odpowiadał na zadane pytania. Za wybite zęby. Za tamtą przeklętą toaletę. Za każdy sukces Zakonu Feniksa. Za każdy z tych incydentów, w trakcie których miał trudność go pokonać. Bo Benjamin Wright zawsze był silny, niezłomny. Był skałą — ale i skalę można było skruszyć.
Nie przypominał już góry, którą niegdyś był.
Dziś był inny niż rok wcześniej. W zatęchłym, zawilgoconym podziemiu odwiedzał go nieregularnie, w różnych porach dnia, nie budując schematu ani szansy na liczenie czasu od spotkania do spotkania, choć może i przeceniłby intelekt Wrighta. Czasu jednak Benjamin miał nadzwyczajnie sporo. W całkowitej ciemności musiał już zdążyć odzwyczaić się od ciepła i promieni słońca, które teraz zalewały skąpany wokół krajobraz. Było gorąco, więc pojawił się w cienkiej szacie, choć jak zawsze, czarnej, z długim rękawem. Nie pachniał Nokturnem, na którym bywał coraz rzadziej. Świeży wiatr, budzące się do życia hrabstwo, które otrzymał pod władanie pachniało latem. I on nim pachniał. Wnętrze pachniało też zatęchłym mlekiem i wełną; przysyłał tu będącego pod wpływem klątwy pasterza. Miał go karmić, poić — utrzymywać przy życiu. Ale dziś był już pewien, że jego życie nie było dla niego cenne.
Lumos maxima zawisło pod betonowym sufitem.
Zatrzymał się przed nim, zaciskając palce na płóciennym worku, który zakołysał się tuż przy jego kolanie. Różdżka Benjamina przepadła, nie szukał jej w tamtej trawie. Nie mając jej, pozostając słabym i spętanym nie mógł mu zrobić żadnej krzywdy, a ślina, która przykleiła się do podłogi tuż przed jego butem zabarwiona była krwią. Spojrzał na nią, zadzierając szybki ciemnym, wypastowanych butów. Uniósł brwi powoli i pokręcił głową.
— Śmiałe słowa, jak na kogoś, kto nie jest w stanie nawet się ruszyć, by załatwić własne potrzeby — odpowiedział na jego kwieciste powitanie. Głos miał suchy, a twarz pozbawiona była zarówno grymasu, jak i zbędnego uśmiechu. Dawno przestał się z nim bawić w ten sposób. Dziś nie szukał satysfakcji, nie czuł jej. Benjamin Wright był już tylko pionkiem zebranym z planszy, który mógł się przydać do odnalezienia Percivala. Ale nie współpracował. Zdał sobie sprawę, że zwyczajnie tego nie wiedział. Nie potrafił mu odpowiedzieć na pytania, które interesowały go najbardziej. Nie był wtajemniczony w sekrety, które mogły się przydać. Nie był na tyle istotny, by ktokolwiek mógł chcieć po niego tu przyjść. Percival nie był na tyle honorowy by się tu zjawić za pomocą szantażu. Schowałby się za plecami swoich nowych towarzyszy, zdrajców czarodziejskiego świata, członków zakonu upadającego świata. Przysłałby ich na poszukiwania bojąc się konfrontacji. A to wszystko mogło potoczyć się inaczej. — Na twoim miejscu oszczędzałbym płyny, ale... — Nie dokończył, zamiast tego westchnął, prześlizgując się spojrzeniem po spętanym mężczyźnie. Nosił na sobie ślady tygodni życia na skraju. Pomiędzy jawą a snem. Sypiał w ogóle, czy to był już ten czas, gdy tracił przytomność z wyczerpania? — Nie jesteś mi już potrzebny — przyznał powoli, otwierając worek. — Ale przyniosłem ci prezent pożegnalny, Ben. Poznajesz? — Sięgnął dłonią do środka, wyciągając z niego jeden z pucharów Mistrzostw Quidditcha, który lśnił na gzymsie kominka w dużym, drewnianym domu w Sennen. Znalezienie tego miejsca nie było proste, zabrało mu mnóstwo czasu. —To był bardzo ładny dom. Jamie. Gdyby nie te gadziny, zrobiłbym sobie z niego domek letniskowy. A to były twoje pierwsze mistrzostwa, o ile pamiętam — spojrzał na puchar, odchodząc w bok. W błyszczących brzegach trofea dostrzegał swoje zniekształcone odbicie. — Każdy coś kolekcjonuje. To przez sentymenty. Jak myślisz. Co znalazłbyś na gzymsie mojego kominka? — spojrzał na Wrighta.

| opętanie



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Farma owiec Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Farma owiec [odnośnik]02.12.22 12:06
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 32
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Farma owiec [odnośnik]11.12.22 17:39
- Rozwiąż mnie, chuju, to zobaczysz, jaką potrzebę załatwię jako pierwszą - wysyczał od razu, bezmyślnie, nie miał siły na wymyślanie bardziej piorunujących obelg, a znane mu słownictwo wydawało się zawodne przy opisaniu zła, jakiego dokonywał Ramsey. Jak mógł go nazwać? Jak mógł go obrazić? Po jaką zbitkę głosek sięgnąć, by wyrzucić z siebie choć okruch pogardy, którą odczuwał wobec Śmierciożercy? Już wtedy, przed laty, gdy zetknęli się ze sobą na pokręconych ścieżkach życia, wiedział, że ma do czynienia z podłym gadem; ileż by dał, by móc cofnąć czas i dokonać egzekucji na nieco młodszej a przez to znacznie słabszej wersji ministerialnego przydupasa. Zmiażdżyłby mu twarz, złamał kark gołymi rękami, rozerwał na strzępy. Wierzył w to, święcie, bo tylko to mu pozostało. Karmienie gasnącego ciała nienawiścią. Zaspokajanie pragnienia gniewem. Zastępowanie regenerującego snu koszmarami na jawie, snuciem gorączkowych wizji sprowadzania na Mulcibera sprawiedliwości, wszystkimi dostępnymi sposobami. Im dłużej tkwił w tej cuchnącej zmokłą wełną budzie, tym bardziej brutalnymi. Czasem, w krótkich chwilach przytomności, bał się rozwiązań, które podsuwał mu umysł. Nie był przecież tacy, jak oni, nie chciał torturować, mordować i niszczyć - a jednak to głównie wrogość trzymała go przy życiu.
I to ona wylewała się z każdego kolejnego wychrypianego zdania, wypowiadanego z całą dostępną siłą przy akompaniamencie skrzypiącego krzesła, z którego mimo więzów próbował wstać.
- No dalej, przestań się bać jak baba, w końcu z ciebie taki odważny Śmierciożerca - zaśmiał się pogardliwie, choć to ostatnie słowo nawet w tych okolicznościach wydawało mu się straszne. Nie okazał tego, nie dlatego, że był odważny, nie - po prostu nie miał już nic do stracenia. Prawie nic. Wolał, by Mulciber go zabił niż by zdradził mu cokolwiek, co mogłoby doprowadzić go do członków Zakonu. Do jego rodziny. Do Hannah. I do samego Percivala. - Chyba sraniożerca. Bo to robicie, nie? Chętnie połykacie każdy gówniany rozkaz, który wybełkota wam ten cały ciemniawy typ, pożal się Merlinie lord z bożej łaski. Jak go nazywacie? Mroczny Pan? Czarny Dżentelmen? Co on, Shafiqiem jest czy jakimś innym czarnuchem? - ciągnął dalej, marnując cenne siły na wyzwiska, celne i według niego - nawet będącego na skraju omdlenia - niezwykle elokwentne. Zawsze wolał rzeczową walkę, palił się do niej nawet teraz, nie wiedząc który raz; to gniew nie pozwalał mu się zupełnie poddać.
A Mulciber dolewał oliwy do ognia. Nie informacją o nieprzydatności, tego Jaimie prawie nie zauważył, mówił mu od początku, że nic nie wie, że już nie ma żadnych informacji, że nie ma pojęcia, że nie był w nic wtajemniczony i n i e w i e; to złoty błysk pucharu, jednej z niewielu rzeczy materialnych, do których był tak mocno przywiązany, rozpalił w Benjaminie kolejną porcję nieokiełznanej agresji. Znów mocniej zaczął wiercić się na krześle, huśtać, naprężać mięśnie, chciał wyrwać się z więzów, lecz jedyne, co zdołał z siebie wyrzucić to kolejna porcja zakrwawionej śliny. Tylko w to mógł włożyć pełnię energii, marząc o tym, by na chwilę zamienić się w węża lub jakiegoś żmijoptaka, którego ślina ma właściwości żrące.
- Skąd go kurwa masz? - tym razem prawie wrzasnął, spełniały się najgorsze przypuszczenia, znał bowiem odpowiedź na to dość durne pytanie. Mulciber był w jego domu. W ich domu. Czy spotkał tam Percivala? Co z psami? Co z smoczognikami? Co z chatką, która stała się ich oazą, miejscem, w którym w końcu mogli być sobą, ze sobą, spać w jednym łóżku, dzielić się brzytwą do golenia, podkradać sobie koszule i rękawice robocze i tłuc kubki, zawsze znajdujące się akurat w tym miejscu blatu, o które opierał Percy'ego, by go mocniej pocałować. - Nie byłeś tam, łżesz, gnido - kontynuował zajadle, po raz pierwszy próbując zaprzeczyć rzeczywistości. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że stracił dom. Że stracił Percivala. Kolejny raz. Ten puchar był na pewno iluzją, transmutacyjną zabawką, mającą go rozeźlić lub zmusić do powiedzenia czegoś cennego. Nie, nie da się temu zwieść, nie da, musi tylko jakoś się rozwiązać lub sprowokować do tego Mulcibera.
- Na kominku? Pewnie pozytywkę z kurwa przemowami tego ćwoka. Albo jego zdjęcie i zdjęcie Rosiera w rameczce w serduszka, kochasz przymilać się silniejszym od siebie, nie? Niedowartościowany, wychudły, słaby, śmierdzący sukinsynu, nie masz nawet jaj, żeby ze mną walczyć - wrzasnął, ale nie był to prawdziwy krzyk, raczej jego dawne echo, podkreślające tylko, jaką wypaczoną wersją siebie się stał.

| próbuję dopluć do Ramseya :/

80-100 dopluję do buzi Ramseya
79-60 dopluję do klaty Ramseya
59-40 dopluję do butów Ramseya
39-0 nie dopluję Sad



Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Farma owiec [odnośnik]11.12.22 17:39
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 94
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Farma owiec [odnośnik]14.12.22 14:52
— Niech zgadnę, Wright. Potrzebę udowodnienia mi, jaki jestem słaby? — westchnął nieszczęśliwie, przyglądając się pucharowi i plakietce, którą był opatrzony. Nie mógł się spodziewać po nim niczego innego, jak serii tanich wyzwisk i obelg, które bardziej mogły pomóc przetrwać samemu Benjaminowi niż go rozjuszyć. Kwiecisty język napompowanego osiłka nie ranił jego uszu, nie ranił jego dumy. Gdyby był nieco uważniejszy przez te wszystkie lata, wiedziałby, że nie mógł zyskać najmniejszej uwagi w ten sposób. Ale Wright się nie uczył na błędach. Nie uczył się wcale, zatrzymawszy na poziomie przytępego owczarza z prowincji, którego największym intelektualnym wyzwaniem jest doliczenie się wszystkich zwierząt w stadzie. Nie miał mu tego za złe. Zawsze największym jego atutem była siła, wytrzymałość. Z różdżka w dłoni był mniejszym zagrożeniem niż bez niej, a teraz — pozbawiony i jednego i drugiego był właściwie całkiem bezbronny. I to ta bezbronność podsuwała mu do głowy te desperackie bluzgi i naiwne próby rozwścieczenia. Wiedział, że to nie przemoc sprawi mu najwięcej bólu i cierpienia, a jej groźba. Paskudna groźba wisząca nad ludźmi, na których mu zależało. I właśnie dlatego różdżka wciąż spoczywała w jego kieszeni, kiedy miotał się jak wściekły, poskubany przez pchły kundel.
— Nie wysilaj się — mruknął obojętnie, ignorując wypływające z jego gardła, pełne nienawiści epitety. — Opowiem ci coś miłego, tak dla złagodzenia twojego stresu. Musiałeś się go najeść, po tym jak opowiedziałeś mi, gdzie znajduje się twój dom— zaczął zamiast tego, odrywając spojrzenie od pucharu. — Pamiętasz to? Jak piszczałeś, prosząc, bym oszczędził twoich podopiecznych. Byłem kiedyś katem, pamiętasz? — Uśmiechnął się łagodnie, obchodząc go dookoła. Zatrzymał się na chwilę za jego plecami. — Zajmowałem się zawodowo zabijaniem stworzeń. Winnych. Niewinnych. Może winnych może nie, komu by się chciało to weryfikować — dodał z powątpiewaniem. — Nudna praca, monotonna, kiedy zobowiązany jesteś do przestrzegania regulaminu. Ale kiedy cię już nie obowiązuje i możesz ujadającemu psu rozbebeszyć brzuch i patrzeć, jak kona, nie mogąc do ciebie dobiec, to... Milszy widok. — Zamilkł na moment, ruszając dalej wolnym, niespiesznym krokiem. Przy okazji zerknął na pętające czarodzieja łańcuchy, ranym które wyrządziły na jego nadgarstkach. Pewien, że wciąż mocno trzymały go na siedzisku ruszył dalej. Zatrzymał się dopiero, kiedy dotarł przed niego i uniósł brwi.
— Wyjątkowo niegustowne miejsce, nawet jak dla mnie. Ale niepasujące do siebie dywany w małej, ciasnej, zupełnie jakby składanej przez twoje własne dłonie sypialni, palą się jak pochodnia, nasączone potem, tłuszczem i wełną. — Złapał na moment jego spojrzenie. — Mhm... — mruknął z uśmiechem, patrząc jak się pieklii, wścieka, miota. W jego twarzy widział to wszystko, co lubił oglądać w ludziach. Mieszaninę wszystkich emocji, które czyniły ludzi naprawdę bezbronnymi. A potem splunął na niego raz i porządnie, ku własnemu zdziwieniu poczuł to obrzydlistwo na własnej twarzy, ale niedowierzając sięgnął do niej dłonią, by palcami zetknąć się z lepką, zmieszaną z krwią wydzieliną. Upuścił na ziemie puchar, a ten pękł.
— Wstrętne, nawet jak na ciebie, Wright — mruknął z niesmakiem, sięgając po bawełnianą chustkę, którą miał w kieszeni szaty. Przetarł policzek, powstrzymując się przed okazaniem obrzydzenia, które go ogarnęło. Zmięty materiał odrzucił do zniszczonego pucharu, jak do kosza.
— Usiadłem na twojej werandzie, w twoim fotelu, patrząc na to jezioro pośród szumiących, starych drzew. Zostawiłeś papierosy, szalik, rękawice. Mam nadzieję, że nie miałeś z tym miejscem wielu wspomnień, bo pochłonął je ogień, być może jak część pobliskiego lasu. Na drodze stanął mi Percival. Przykro mi. Wziąłbym dla ciebie coś więcej na pamiątkę niż ten puchar, ale spłonął razem z resztą tej budy i jej mieszkańców. Ale to dopiero początek. Pozwoliłeś mi na to Ben. — Zbliżył się do niego, ale ledwie o krok, wciąż zostając poza zasięgiem — co najwyżej tej paskudnej śliny. — Niepotrzebnie zostałeś. Gdybyś uciekł, mógłbyś ostrzec pozostałych. Mógłbyś wrócić i mnie pokonać. A teraz skonasz. Znajdę twoją rodzinę, tak jak znalazłem twój dom. Sprowadzę ją tu i wybebeszę jak tego psa na twoich oczach. A potem znajdę przyjaciół, tak jak rodzinę i zabiję. — Uniósł różdżkę — Somniumante— szepnął; stalowe oczy skoncentrowane były na Benjaminie. Nieruchome, puste prawie martwe. Ale kiedy zaklęcie błysnęło ujrzał obok siebie kłęby czarnej mgły. Znał je i wiedział, co oznaczają. Kąciku st mu drgnęły niemalże w postępującym, szaleńczym uśmiechu. Moc, jaką władali miała swoją cenę, płacił za nią za każdym razem bez cienia strachu, z taką samą pewnością i determinacją jak zawsze. Szept w obcym języku zawładnął na chwilę jego umysłem, skoncentrował swój wzrok na głębokiej czerni. Chciały go, ale nie mógł podążyć za nimi w ciemność, w mrok. Miał tu coś jeszcze do zrobienia. Miał tu kogoś wciąż do zabawy. Oparł się temu, a w odpowiedzi ujrzał i poczuł rozdarcie na ramieniu. Wściekłe, krwawiące. Bo czarna magia tak jak i on nie przyjmowała odmowy. — Somniumante — powtórzył pewniej, ciągle celując w Benjamina, gdy stróżka krwi spłynęła mu na ramieniu. Tym razem rozbłysk był intensywniejszy, wiązka uderzyła w Wrighta, który nie mógł się bronić, nie mógł uniknąć tortury. Trzy rogate wilki, wyłoniły się z kłębów czarnej mgły. Obnażając kły, groźnie i z niezadowoleniem otoczyły ich dwoje. Powiódł za nimi wzrokiem, po czym skierował spojrzenie na Benjamina, pochylając brodę.

| 1 rzut;
2 rzut
-5 szarpane; splamiony, rzucam na kontrolę nad wilkami - wzywam Ogmę



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Farma owiec Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Farma owiec [odnośnik]14.12.22 14:52
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1, 1, 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Farma owiec [odnośnik]22.12.22 17:50
Zaklął raz jeszcze szpetnie, pod nosem, pogrążając się coraz szybciej w spirali nienawiści tak mocnej, że już niewysłowionej. Ramsey pozostawał obojętny na jego wyzwiska, nie dotykały go, nie mierziły, nie irytowały, a ta spokojna, obojętna fasada męskiej twarzy doprowadzała Benjamina do szaleństwa. Nie było w zapchlonym pomieszczeniu lustra, nie musiał jednak widzieć swego odbicia, by pojmować, jak słabo - lekko ujmując - wypada naprzeciwko opanowanego czarnoksiężnika. Rozsądek podpowiadał mu, by oszczędzał siły, nie marnując ich na czcze werbalne przepychanki, ale Jaimie nigdy nie był wielce logicznym człowiekiem, w chwili kryzysu więc opadał na samo dno, a kontrolę nad jego gniewnym szaleństwem przejmowały skrajne emocje. Zapewne wyrzucałby je z siebie dalej, w fanatycznym, rynsztokowym słowotoku, lecz palący gniew zastąpił prymitywny strach.
- Nie powiedziałem - zaprzeczył od razu, jego głos brzmiał jednak słabo, dotychczasowe pokrzykiwania nadwyrężyły wyschniętą krtań; urwał wypowiedź w połowie głoski, odkaszlnął szpetnie, nabierając ochryple powietrza. Nie, to nie mogła być prawda. - Nic ci skurwysynie nie powiedziałem. Łżesz i mącisz, tylko to potrafisz, ty ropuszy skrzeku, ty... - ciągnął dalej, zawzięcie, a gdyby mógł wyswobodzić dłonie, podniósłby je do uszu, by nie słyszeć budzącej mdłości przemowy Mulcibera. Samo wyobrażenie, że ten śmierdzący psychopata skaził obecnością ich dom, było wystarczająco koszmarne - a przecież jego wizyta w chatce w środku lasu wydawała się, z każdym jego słowem, coraz bardziej prawdopodobna. Bolesne detale wyrysowane w opowieści Ramseya tylko utwardzały fundamenty nowej rzeczywistości; rzeczywistości, w której zdradził. Nie utrzymał tajemnicy, nie zapewnił bezpieczeństwa tym, którym to obiecał. Kolejny raz. Tym razem z bolesnymi konsekwencjami, nie dotykającymi jego ego - wolałby cierpieć jeszcze gorsze męki niż znosić ciężar świadomości krzywdy, która spotkała jego bliskich przez niego. Szarpnął się w więzach ponownie, łańcuchy utrzymującego w miejscu naprężyły się, wbiły się w poszarzałą, brudną skórę aż do krwi, ale nie dbał o to, gotów byłby już odgryźć własną kończynę, byleby być w stanie przywalić Mulciberowi w te wylewające ohydny jad usta. - Jeśli coś zrobiłeś Kudłaczowi, zajebię cię - wywarczał, ślina prysnęła z jego ust, tym razem nie w konkretnym celu, wystarczył raz - dostrzegł przecież, że widowiskowe plunięcie dotarło do twarzy Śmierciożercy, Ben był jednak zbyt słaby i zbyt skupiony na narracyjnym koszmarze, by wydać z siebie prymitywny ryk triumfu. - Sam jesteś wstrętny, obrzydliwy pojebie - pozostała więc spirala werbalnej nienawiści, banalna, głupia; pętla gniewu niemającego ujścia, agresji pożerającej go samego. Skrajne uczucia błyszczące w wilgotnych, oszalałych z wściekłości oczach Jaimiego nie znajdowały odbicia w rozmówcy, a im spokojniej ten przemawiał, tym większe fale oślepiającego bólu zalewały Wrighta. Fale sięgające finalnie granicy, nie bał się tego, czym groził mu Mulciber, już nie potrafił sobie wyobrazić wizualizacji jego słów, nienawidził go za mocno i nie mógł pozwolić umysłowi na przeobrażenie makabrycznych opisów cierpiących bliskich w jakiekolwiek obrazy.
Przynajmniej do czasu. Krótkiego, ile sekund minęło pomiędzy ostatnim przekleństwem rzuconym w kierunku Ramseya a blaskiem zaklęcia? Mgnienie oka, czas zniknął w echu inkantacji i rozbłysku promienia. W półmroku Wright zdołał jeszcze dostrzec dziwne, zwierzęce cienie, poczuł też ostry zapach krwi, a później...Później stracił resztki rozumu. Rzeczywistość naprawdę się rozmyła, pożarta przez koszmar na jawie. Spowity dławiącym, gęstym dymem, rozsnuwającym się tylko po to, by obnażyć najpotworniejsze obrazy pożaru, Szatańskiej Pożogi żywcem pochłaniającej wszystkich, którzy byli mu drodzy. Ojciec z wyłupionymi oczami, z siwymi włosami zamienionymi w popiół, z na wpół spaloną twarzą, palący się żywcem siedząc w ukochanym fotelu. Ciało matki przywiązanej do słupa, palonej żywcem - czerwona sukienka, ta, którą ubierała zawsze w swoje urodziny, wirowała wokół jej nóg razem z płomieniami. Hannah wrzeszcząca z bólu, padająca na kolana, błagająca o litość, zrywająca z przedramion płaty skwierczącej skóry. Percival, a właściwie to, co z niego zostało, ciało rozsypujące się w proch, ohydny swąd palonego ludzkiego mięsa; ukochany mężczyzna pożerany żywcem przez buchające w ciemne niebo płomienie. Jęczący i wrzeszczący z bólu tak, jak pozostali, w rozpaczliwej kakofonii.
Ben nwet nie zdawał sobie sprawy z tego, że krzyczy razem z nimi, w przerażeniu, w gniewie i lęku - tak głośno, jak jeszcze nigdy przedtem.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Farma owiec [odnośnik]24.12.22 0:39
Ramsey usiłował odnaleźć kontakt wzrokowy z jednym z cieni, lecz gdy tylko napotkał jasne skrzące spojrzenie, coś wydobyło z niego wspomnienia, których mieć nie powinien; czy to świadomość Ogmiosa wydobyła się na powierzchnię myśli, czy może jego trzecie oko natrafiło na ślad przeszłości, czy też jedno związane było z drugim, nie mógł tego wiedzieć, lecz poczuł nagle w piersi przeraźliwy ból. Czuł ciężar łańcuchów, które złotymi spoiwami ściskały jego pierś mocno, ciągnąc go ku ziemi; wokół trzaskały gromy, unosił się bitewny pył, słychać było trwającą wojnę, bitwę, wielką bitwę. Dręczyło go poczucie zdrady, złe wspomnienia, gniew tak straszny, że mógłby niszczyć światy. Widział rozgniewane oko, własne oko, widział otwarte w krzyku usta, własne usta, widział zaciśnięte pięści, własne pięści. Ogmiosa, w obawie przed jego nieposkromioną potęgą, spętali jego przyjaciele, lecz oto nadchodził winny - nieznany mu czarodziej, choć jego myśli nazwały go Arawnem - i gestem miał zerwać magiczne kajdany. Gniew został uwolniony, gniew zdolny niszczyć światy.

Gdy oprzytomniał, Ramsey dostrzegł błysk tych samych złotych łańcuchów, które niby pnącza diabelskiego sidła wydobyły się nagle z ziemi, przedzierając się przez piwniczne podłoże, i oplotły cieniste łapy wilków; coś zadrżało, wściekłe cieniste istoty zaczęły szamotać się w uwięzi, wywołując drgania wewnątrz podziemnej izby. Zadrżała posadzka, wraz z nią ściany i strop, który zaczął opadać, wzniecając kurz. Uderzenia łap rogatych wilków władne były wywołać trzęsienie ziemi, podłoże pod waszymi nogami zaczęło się poruszać i osuwać. Najgorsze miało zapewne dopiero nadejść, ale już teraz - Ramsey czuł, że potrzebował oparcia, aby nie stracić równowagi. W pomieszczeniu rozległ się cichy, ale wściekły szept, do którego dołączały kolejne, wybrzmiewając wspólnie upiornym chórem. Brzmiało to jak powtarzana mantra, inkantacja mająca oswobodzić przebudzone moce, lecz kajdany nieprzerwanie ciasno oplatały cieniste istoty.

Benajmin pozostał zaklęty w iluzji, w którą przemocą wdarła się rzeczywistość. Czuł gniew cienistych istot i bijący od nich niepokój, czuł terror, który niosły, czuł też trzęsienie ziemi, które nadeszło i widział, jak strop jego chatki zaczyna żarzyć się i opadać; jego bliscy cierpieli agonię, a on nie mógł zrobić niczego, spętany złotym łańcuchem. Dostrzegł rogatego wilka, który skoczył na pierś Hannah, wbił zaślinioną smolistą mazią paszczę w jej pierś, wygryzając serce, które rozgryzł między zębami. Matka rodzeństwa Wright wrzasnęła, ale wrzask ugrzązł jej w gardle i wkrótce zamienił się w charkot, gdy z jej ust wylał się potok krwi. Percival, trawiony przez ogień, wyszedł z płomieni; stąpał powoli, powłócząc stopami, po chwili obracając ku Benjaminowi wzrok. Pusty i martwy, był już tylko skorupą, cielesną powłoką. Powłóczył w jego kierunku, obszedł go powoli i wgryzł się w jego ramię, zaczynając pożerać ukochanego żywcem. Przy kolejnym wstrząsie przewrócili się oboje, Benjamin, wciąż uwiązany do krzesła, bokiem, mając naprzeciw siebie blednącą twarz martwej Hannah.

Ramsey, aby utrzymać się na nogach rzuć na zwinność, ST 50, rzut na zwinność nie jest akcją. Benjamin nie ma jak bronić się przed upadkiem. Oboje rzucacie kością k3 przed napisaniem kolejnego posta:

1 - jeden z kamieni z opadającego stropu spadł prosto na ciebie i uderzył cię w skroń (15 obrażeń tłuczonych);
2 - ziemia osunęła się spod twoich nóg lub nóg krzesła, w razie upadku otrzymujesz o 20 obrażeń więcej
3 - strop opadł obok, szczęśliwie cię omijając

no hej, czas na odpis zaczynamy liczyć po świętach
Benjamin Somniumante 2/2
Żywotność: (mistrz gry wziął pod uwagę treść poprzednich postów)
Benjamin: 280/370; 50 - psychiczne, 20 - oparzenia, 20 - tłuczone; kara -10
Ramsey: 171/201; 30 - psychiczne; kara -5

Tristan Rosier
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Farma owiec [odnośnik]27.12.22 14:14
Koszmar stawał się coraz intensywniejszy, coraz krwawszy, coraz trudniejszy do zniesienia, a każda sekunda magicznej iluzji wydawała się ciągnąć latami. Czas znów nie miał znaczenia, wypaczał rzeczywistość, chwiał nią, pozostawiając Benjamina pewnego tylko jednego: cierpiał. Na równi z bliskimi, pożeranymi żywcem przez ogień i przez nowe, dzikie istoty, zwierzęta zrodzone z plugawych mocy, wyszarpujące żywcem serca, żywiące się osobami, które kochał najmocniej. Kreowało to dodatkowy poziom nieznośnego bólu, zwierzęta nigdy nie krzywdziły z taką furią, z pogardą, z nienawiścią; nigdy nie rozrywały gardeł i piersi kogoś, kto im nie zawinił, a przecież ani Hannah, ani matka, ani Percival nie byli w stanie ściągnąć na siebie gniewu pozbawionych ludzkich słabości stworzeń. Wright irracjonalnie nie potrafił się z tym pogodzić, krzyczał dalej, najpierw z gniewem, potem z czystym przerażeniem, z paniką bynajmniej przemieniającą jego tubalny głos w pisk - zbliżał się raczej do najniższych rejonów, do ochrypłej skargi, do błagania o to, by w jakikolwiek sposób udało mu się zakończyć tortury. Swoje i ich; ukochanej siostry i ukochanego mężczyzny, który właśnie ponownie stawał przeciwko niemu, wyłamana szczęka rozdziawiła się a usta, jakie całował jeszcze kilka tygodni temu, skwierczące od poparzeń, zacisnęły się na jego ramieniu, razem z zębami, wbijającymi się głęboko w napięte mięśnie. Krzyk Jaimiego zamarł, nie miał już sił wydawać z siebie dźwięków, oszalał z bólu, dał się porwać koszmarnej, okrutnej wizji; wiedział, że się przewraca, że tonie, że uderza o posadzkę, przygnieciony wynaturzeniem Percivala, zabrakło mu tchu, ale leżąca naprzeciwko Hannah dodała mu sił. Sił w szaleństwie, musiał jej pomóc, ochronić ją choćby własnym ciałem, załagodzić poparzenia, zatamować krwawienie, otulić sobą - Ben szarpnął się kolejny raz, gwałtownie, z całych sił, tym razem wykorzystując ziemię jako podparcie, dźwignię dla łokcia, gotów wyrwać lewą rękę ze stawu, wyłamać nadgarstek, wykrzywić przedramię do bólu i trzasku, byleby tylko wyrwać się z łańcuchów i móc w jakikolwiek sposób zrzucić z siebie Percivala i dotknąć siostry. Opętany makabryczną wizją niemal zapomniał o Ramseyu, choć rumor rozpadającego się budynku docierał do niego skutecznie, dodając tylko wiarygodności koszmarowi dziejącemu się na jego załzawionych oczach.

1. próbuję wyłamać sobie nadgarstek (?)/wyrwać lewą rękę z łańcucha
2. k3


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Farma owiec [odnośnik]27.12.22 14:14
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 70

--------------------------------

#2 'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Farma owiec [odnośnik]28.12.22 6:15
Wyzwiska rzucane przez Benjamina nie mogły go dotknąć w żaden sposób — mogła porażka, mogły cienie, które oparły się próbie powzięcia nad nimi kontroli. Kiedy złapał spojrzenie jednego z nich stało się coś, czego nie przewidział i czego wcale nie pragnął. Wpadł w wir zdarzeń, których nie był uczestnikiem, a przynajmniej ich nie pamiętał. Ból pojawił się nieoczekiwanie. Był realny, zupełnie tak jakby naprawdę go doświadczał. Połyskujące łańcuchy niemalże odebrały mu szansę na zaczerpnięcie tchu. Cios, który mu zadano — a może demonowi, który zadomowił się w jego ciele, był prawdziwy, tak jak ból zadany w wizjach, których był bohaterem. Spętany czuł wściekłość i było to uczucie okropne, dawno zapomniane. Szaleńcza furia — zupełnie jakby nie jego własna, a przeżywającego katusze Benjamina, zawładnęła nim żądając zemsty, zniszczenia. Tak silnych emocji zdawał się nie pamiętać, a jednak odżyły w nim teraz, pobudzając każdą komórkę ciała i dosłownie, sprawiając mu tym istne tortury. Arawn. Przyjaciele. Najdotkliwsza zdrada. To oczywiste, obdarzeni zaufaniem i dostępem potrafili siać największy zamęt. Ogma został zdradzonym zadra bolała — był patronem mądrych, bolała w zdradzie ugodzona duma, bolała własna pomyłka. Jak mógł tego nie przewidzieć, jak mógł zawierzyć? Gniew był jak ogień, palił doszczętnie. Ten Ogmy potężny jak pożoga zbierał krwawe żniwa, gniew pradawnego już znał, pamiętał go z podziemi Gringotta.
Jesteśmy w tym razem, pomyślał, szukając ukojenia w spokoju. Nabrał powietrza usta gwałtownie, powracając do piwnicy pod farmą, by dostrzec błysk łańcuchów ze wspomnień, które pętały cieniste bestie. Mrugnął, upewniając się, że powrócił, a złoty metal wyrwany z ziemi nie był tylko jego omamem. Chaos, panika, zamęt. Żadne z nich nie było mu przyjacielem, zwalczał je w sobie, nie obawiając się ich kiedy był ich prowodyrem. Ale to było poza nim, poza jego mocą, władzą. To było znacznie większe. Wszystko wokół drżało, zatrzęsło się, kiedy upiorne wilki spróbowały wyrwać się z uwięzi. Nikt nie lubił być na smyczy. Dzikość tych bestii prędzej sprowadzi na nich śmierć, zniszczą to miejsce, nie ulegną pokornie. Gniew był potężną bronią, ale musiał ją mieć we własnych dłoniach.
Jesteś patronem uczonych, patronem mądrych, pomyślał, koncentrując się na własnych, kołaczących w piersi uczuciach, na gniewie, którego smak sobie przypomniał. Twój język połączony był łańcuchami z uszami mężczyzn, którzy kroczyli za tobą, słuchali — tak jak ja słucham ciebie, ty usłysz mnie. Władałeś słowem, siłą. Utraciłeś insygnia, ludzkie głowy na łańcuchach, pamiętam. Wiem to wszystko, dlatego to mnie wybrałeś. Jesteśmy podobni. Gniew nie da ci tego, co potrzebujesz, a ten akt zniszczenia nie sprawi, że zaznasz spokoju. Tu, w tej marnej piwnicy nie znajdziesz tych, którzy cię pokonali. Poległeś i wróciłeś. Silniejszy i mądrzejszy. Spojrzał na wściekłe wilki spętane łańcuchami, mordercze, dzikie, zrodzone z czarnej magii. Dlaczego musieli ze sobą walczyć, skoro mogli połączyć siły? Spróbował uspokoić rozkołatane serce, znaleźć w sobie stabilność trwale chwytającą go ziemi. Gniew doprowadzi do zagłady, mnie, ciebie. Bo jeśli ja umrę, co ci pozostanie? Twój gniew karmi mącicieli. Spętali cię ze strachu przed twoją potęgą, chaos ich wzmocni, da im to czego chcieli. Arawn, pan śmierci, weźmie to po co przyszedł. I uczyni to twoimi rękami. Odbierze ci szansę. Ale ty jesteś mądrością, wojownikiem, nie podasz się tak łatwo. Nie dasz wrogom tej satysfakcji. To ty siejesz zamęt, nie dajmy tego czynić innym. Nie bądźmy figurami w czyjejś grze. Wszystko się zatrzęsło, skoncentrowany na własnych myślach i szukaniu w głębi siebie tej siły — jego siły tracił równowagę, ale musiał ją utrzymać. Koncentrację. Tu przede mną masz swój cel. Jesteś zły, głodny. Nakarm się jego wspomnieniami, nasyć jego nienawiścią. Jesteś mną, nie nim, a ja jestem tobą. Weź go, uczyń z nim, co zechcesz. Nasyć się nim, zmierz z jego gniewem. Weź moje wspomnienia, jeśli ci mało. Jesteś siewcą chaosu, możesz oszukać wszystkich. Nawet pana śmierci. Gdy ziemia zatrzęsła się mocniej w naturalnym instynkcie zacisnął mocniej palce na różdżce, myślami sięgnął do mocy ciemnej, plugawej, kiedy grunt osunął mu się spod stóp. Ziemia drżała, podłoga pod nim nagle zniknęła. Ja jestem tobą, a ty jesteś mną.

| k3; próbuję ponegocjować z Ogmą chyba, a zamiast próbować utrzymać się na nogach korzystam z cienia



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Farma owiec Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Farma owiec [odnośnik]28.12.22 6:15
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 47
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Farma owiec [odnośnik]06.01.23 15:34
Benjamin, nie będąc w stanie uchronić się przed trzęsieniem, osunął się na bok, jego policzek przylegał do zimnej podłogi, lecz subtelnego szczypania wywołanego otarciem w całej płynącej w byłym gwardziście adrenalinie nawet nie czuł. Napinając całą siłę swoich potężnych mięśni zapragnął wyrwać pięści z uwięzi, lecz na nic zdały się jego starania. Jego pięści nie były dość silne, by mierzyć się ze stalą. Czarodziej finalnie przejrzał na oczy, sen sprzed paru chwil przeplatał się z rzeczywistością, straszliwe obrazy najbliższych i ich cierpienia splotły się krajobrazem z ciemnościami i wilgocią zimnej groty. Dostrzegł przed sobą sylwetkę Ramseya, lecz wydał mu się odmieniony, inny, obcy, jakby myślami nie było go już przy nim. Gruzy z sufitu opadły tuż obok Benajmina, pogłębiając kolejną falę trzęsienia ziemi. Upadek, wcześniejsza szamotanina i opadające gruzy zniszczyło jednak jedno ze spoiw łańcucha, co umożliwiło Benjaminowi oswobodzenie dłoni. Upiorny chór szepczący w obcym języku słyszał również Benjamin, szepty były coraz głośniejsze i coraz bardziej zajadłe, przenikała przez nie wściekłość.

Ziemia nie przestała drżeć, a Ramsey czuł, że działo się to może nawet wbrew woli samego Ogmy. Wiedza i doświadczenie Mulcibera pozwalały mu snuć hipotezy i podejrzenia, których nie miał jednak jak skonfrontować, gdy tajemnicza moc pozostała nieuchwytna. Magia Ogmy objawiła się dziś niekontrolowanie, czy ściągnięta przez cienie, przez igranie z mocą, przez zmiany, jakie zaszły w magicznym świecie za sprawą Rycerzy Walpurgii poprzez uwolnienie mocy tajemniczego artefaktu? Słowa Ramseya sprawiały, że usiłował nad nią zapanować, lecz wspomnienia złotych łańcuchów były jego bolesną karą. Ich wspomnienie wywoływały ból, który mógłby doprowadzić do szaleństwa, Ramsey czuł jego część, czuł ciężar tych wspomnień i tragedię zdrady. Benjamin współdzielił ją równie intensywnie, jakby niewidzialna moc ciągnęła go do zadr przeszłości, rzeczywistych czy złudnych? Wciąż nie potrafił odróżnić.

Przeszywający ból skroni, przypominający dwa noże wwiercające się w czaszkę, ściągnął Ramseya na kolana mocniej, niżeli osunięta spod stóp ziemia i jej drżenie, nie przerwało to wypowiadanej przez niego w myślach mantry, przywołujące Ogmie czasy, gdy niemagiczni zwracali ku niemu modły. Nie zdążył zasekurować upadku, uderzył bokiem o ostre gruzy, lecz przeszywający ból nie wytrącił go ze skupienia. Zaczął słyszeć świadomą moc Ogmy, szepty, w języku, którego nadal nie znał, lecz już rozpoznawał, świszczące, upiorne, przybierające na sile; w nich posłyszał mantrę, którą zdołał zrozumieć, ja jestem tobą, a ty jesteś mną. Cieniste istoty prężyły mięśnie, bezgłośnie ujadały, usiłując wyrwać się spod łańuchów, ja jestem tobą, a ty jesteś mną, przeplatało się z szeptami, które - znikąd - zaczął słyszeć również Benjamin. Jedno z rogatych stworzeń uderzyło dwoma łapami przed siebie, wywołując silniejszą falę trzęsienia ziemi, lecz to nie sprawiło, by czarne jak smoła zwierzę zdołało oswobodzić się ze złotej uwięzi. Nie Ogma je więził, a jego wspomnienia i fragmenty pokruszonej przeszłości.

Ziemia nie przestała drżeć.

Żywotność:
Benjamin: 250/370; 50 - psychiczne, 20 - oparzenia, 40 - tłuczone; kara -15
Ramsey: 131/201; 30 - psychiczne, 40 - tłuczone; kara -15

Ramsey, aby utrzymać się na nogach rzuć na zwinność, ST 60, rzut na zwinność nie jest akcją. Benjamin nie ma jak bronić się przed upadkiem. Oboje rzucacie kością k3 przed napisaniem kolejnego posta:
1 - jeden z kamieni z opadającego stropu spadł prosto na ciebie i uderzył cię w skroń (15 obrażeń tłuczonych);
2 - ziemia osunęła się spod twoich nóg lub nóg krzesła, w razie upadku otrzymujesz o 20 obrażeń więcej
3 - strop opadł obok, szczęśliwie cię omijając
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Farma owiec Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Farma owiec
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach