Wydarzenia


Ekipa forum
Londyńskie ZOO
AutorWiadomość
Londyńskie ZOO [odnośnik]28.04.15 1:51

Londyńskie ZOO

-
Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy trafiłeś tutaj z rodzicami? A może było to podczas szkolnej wycieczki? ZOO zrobiło na tobie wielkie wrażenie, większe niż pozostałe części sławnego Regent Park, na którego terenie jest zlokalizowany jeden z najstarszych na świecie ogrodów zoologicznych. Liczyły się tylko zwierzęta: zabawne pingwiny, niezwykle szybkie gepardy, zwinne małpy, słodkie niedźwiadki, a także te zagrożone wyginięciem, których prawdopodobnie nie zobaczyłbyś nigdzie indziej... I to wszystko dostępne tutaj, w centrum wielkiego Londynu.

Lokal zamknięty

Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?


Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:12, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Londyńskie ZOO Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]22.08.15 17:08
Pan William Havisham, dostojny, poważny mężczyzna, może nie szlachcic, ale bez wątpienia osoba rozpoznawalna w społeczeństwie, miał czasami mentalność małego dziecka. Owszem, był dosyć ekscentryczny. Jak każdy wielki umysł, prawda? Jednak zaproponowanie wyjścia do zoo jako consensusu - na którego zawarcie się zgodził pewnie po wielokrotnych wykładać, by zaczął o siebie dbać i wychylać głowę z domu lub laboratorium w Ministerstwie - definitywnie należało do rzeczy raczej nietypowych. A zwłaszcza, że zwiedzanie zoo było bardzo czasochłonne. Oznaczało tłumy rozkrzyczanych dzieci. Ale było także równoznaczne z tym, że będzie tutaj mnóstwo mugoli. Matek z dziećmi.
Czasem się zastanawiał czy po świecie mogłoby chodzić jego dziecko. Mimo że każdy jego kontakt intymny z kobietą bez tego cennego genu X było przez niego skrzętnie opisywane, części z nich nie obserwował tak chętnie jak reszty. Może coś umknęło jego uwadze? Choć mogłoby to stanowić ciekawe badanie.
I gdy utkwił na chwilę wzrok w jednym z dzieci, olśniło go. Stopień dziedziczności tego genu mógł pomóc mu go wykryć! Nagle ożywiony, usiadł na jednej z ławek przy wejściu, czekając na swoją towarzyszkę. Szybko otworzył notes i przewrócił kilkanaście kartek w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Jego badania były bardzo skrzętnie uporządkowane. Jego notatki były podzielone w sekcje. Począł szybko spisywać swój pomysł, ignorując kompletnie chłopca zajadającego się watą cukrową, który spoczął niedaleko niego, machając nóżkami w górze.
-Ja też mam taki dzienniczek.-do uszu Billy'ego doszedł wysoki głos, który dodatkowo dosyć wyraźnie miał problem z niektórymi głoskami dźwięcznymi. Nie zareagował na niego, zupełnie pochłonięty przez to, co robił. Gdzieś obok niego słyszane było jeszcze damskie fuknięcie, a po chwili oba głosy zniknęły w akompaniamencie szybkich kroków.
Havisham nie zwracał na to uwagi. Skrzętnie zapisywał swoje myśli w błyskawicznym tempie, jakby coś go goniło. Obawiał się, że jego spostrzeżenia ulecą mu z głowy i kompletnie zaprzepaści szansę na jakikolwiek przełom we własnych badaniach. Pytanie tylko brzmiało: jak znaleźć grupę badawczą? Czy sam rejestr rodów czarodziejów byłby wystarczający? Potrzebowałby ich próbek krwi...
Westchnął i przerwał nagle, odchylając głowę do tyłu. Przetarł twarz dłońmi, nagle zmęczony. Brak wyników sprawiał, że wpadał w istną pustkę umysłową. Jego komórki wpadały w tak głęboki smutek, że nagle miał ochotę zmienić to miejsce na jakiś pobliski pub. Miał jednak resztki przyzwoitości. W końcu panna Bulstrode zasługiwała na każdą krztę szacunku, jaką w sobie posiadał.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]22.08.15 19:09
To nie tak, że lubię to miejsce.
Owszem, za dzieciaka zdarzyło mi się kilka razy odwiedzić londyńskie zoo, ubrana w piękną sukieneczkę, z kokardkami we włosach. Porcelanowa laleczka. W jednej ręce balonik, w drugiej wata cukrowa, szkoda, że nie mam trzeciej czy czwartej by miały mnie za co trzymać niańki. Dostojnym i dumnym krokiem przechadzałam się między klatkami, oglądając egzotyczne zwierzęta i zadając przy tym tysiące pytań. Dlaczego niektóre są do siebie tak podobne, a inne tak różne? Dlaczego gady to gady, a nie przykładowo, płazińce? Czy pingwinom nie jest tutaj gorąco? A lwom za zimno? Co dzieje się ze zwierzątkami w czasie deszczu?
Każde dziecko jest ciekawskie.
Teraz interesuje mnie bardziej - co z czasem dzieje się z tą ciekawością? Gdzie się podziewa z wiekiem? Czy machanie różdżką aż tak nas rozleniwia by przestać zadawać pytania? Czy to po prostu kwestia ego. Niektórym wydaje się, że poznali już odpowiedzi na wszystkie pytania i dalej nie ma sensu szukać.
Dla mnie dobra odpowiedź to nie ta, która zamyka temat. To ta rodząca kolejne wątpliwości.
Czasami zastanawiam się czy znalezienie odpowiedzi jest celem, czy może chodzi raczej o odkrywanie samo w sobie. Kolejne eksperymenty. Przesuwanie, przekraczanie, ustanawianie nowych granic, nie wiem czy chcę dotrzeć do punktu w którym dalsza ekspansja będzie niemożliwa. To jak trafienie do szklanego pudełka z którego nie ma już wyjścia.
Wtedy dopiero stałabym się porcelanową laleczką.
- Kiedy ostatni raz zdarzyło ci się przespać całą noc? - dobraliśmy się doskonale panie Havisham, dwójka nocnych marków żyjąca tylko dzięki silnym eliksirom. Po co komu osiem godzin na dobę, skoro można zadowolić się dwoma raz na kilka dni? To kwestia dystrybucji dóbr, a czas jest najcenniejszym, niezwykle ograniczonym. Przynajmniej dla mnie.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o genach - jakby otworzył się przede mną zupełnie nowy wszechświat, pełen odpowiedzi na tyle wątpliwości - ale też tyle nowych pytań. Również w związku z moją osobą. Wcześniej wszystkich sekretów ludzkiego ciała dopatrywałam się właśnie w mózgu, tym pięknym, tajemnym organie, tak niepozornym, a najważniejszym. Wszystkie sekrety dotyczące ludzkiej osobowości, naszych możliwości, nawet umiejętności władania magią. Przecież to umiejętność jak każda inna, musi z czegoś wynikać. Ale w swoich prywatnych badaniach często czułam się jak pies goniący własny ogon, błędne koło goniło błędne koło, tyle luk. Geny - geny tłumaczą tak wiele w znacznie bardziej logiczny sposób. Dziedziczenie pewnych cech, jak łatwo zauważyć to na podstawie mojego pochodzenia. Zamknięci we własnej enklawie arystokraci, mała różnorodność materiału genetycznego, stąd biorą się takie przypadłości jak moja Klątwa Ondyny. Ale z drugiej strony - nasza wrażliwość na magię jest znacznie silniejsza. Szybciej się jej uczymy, szybciej wykazujemy jej pierwsze symptomy, jesteśmy znacznie potężniejszymi magami niż ci wywodzący się od mugoli.
A jednak, raz na jakiś czas wśród nich pojawiają się czarodzieje. W jaki sposób to się dzieje? Jak pośród rodziny od pokoleń nie-magicznej pojawić się może ten gen. Gen odpowiedzialny za magię?
Nie mam pojęcia.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia, o tym pewnie też zapomniałeś - uśmiecham się, siadając obok i wręczając mu papierową torebkę. Trochę węglowodanów w postaci chleba, trochę kwasów omega i białka ukrytych w rybie, oraz dużo witamin w słodkich brzoskwiniach. Nie musisz dziękować - Oraz próbki krwi. Opisałam wszystkie, udało mi się pobrać jedną podczas rzucania prostych czarów i jedną zaraz po warzeniu eliksirów, nie wiem, może opary z kociołka mają jakiś wpływ - krwi podpisanej I. Bulstrode masz pod dostatkiem.
Zastanawiam się czy kiedy zostanę jakąś panią X będzie wypadało pójść mi do Pubu. Lubię ognistą i nie widzę jak miałoby się to kłócić z dobrym wychowaniem.
Isolde Bulstrode
Isolde Bulstrode
Zawód : magipsychiatra
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Ne puero gladium
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Londyńskie ZOO Tumblr_inline_nqm79lz1VK1qm4wze_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t918-isolde-bulstrode https://www.morsmordre.net/t936-oktawiusz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-whitehall-10-4 https://www.morsmordre.net/t1307-isolde-bulstrode#10005
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]24.08.15 14:16
Billy nigdy nie utracił ciekawości. Z tym, że jej dziecięca forma musiała ewoluować dosyć szybko. Jego ciągłe pytania były irytujące dla ojca, który stale był zajęty czymś innym - a to piciem z kolegami w kuchni podczas partyjki magicznych szachów, a to czytaniem gazety przy popołudniowym cygarze... Zaś  umysł jego matki zdawał się być niedostosowany do obracania myśli wokół pytania. Jej odpowiedzi były snuciem opowieści. Zawsze inspirujące i pasjonujące. Dla mówiącej. Więc William nauczył się inaczej zaspokajać swoje zainteresowanie. Obserwował. Przetwarzał. Testował. Próbował.
I chyba właśnie fakt, że jego towarzyszka zdawała się pojmować istotę rzeczy w podobny sposób, sprawiał, że jej obecność czasem zdawała się niezastąpiona. Często, pochłonięty pracą, nie poświęcał zbyt wiele uwagi jej obecności, jakby podświadomie uważając, że jest tak samo zajęta obserwowaniem i asystowaniem w badaniu, by uważać rozmowę za zbędną. Czasem nawet zdawał się nie słyszeć jej pożegnania i wiele minut później w końcu odzyskiwał kontakt z rzeczywistością, by zapytać ją o spostrzeżenia. Pustka, którą odczuwał, gdy zdawał sobie sprawę z faktu, że jej już nie było, była niewyobrażalna. Nie posiadał jednak kompletnie poczucia czasu, by zauważyć, że już dawno nastał wieczór, a Isolde, mimo swojego błyskotliwego umysłu, nie mogła tak długo zostawać w domu jakiegokolwiek mężczyzny. Nawet tego, który jest jedynie zakochany w jej inteligencji. Niezliczoną ilość razy udowadniała mu jak wnikliwe było jej spojrzenie w pewne rzeczy i dosyć często nie mógł się nadziwić temu, co ta kobieta robiła, gdzieś zaszyta w szpitalnych salach lub przybita niczym cień do boku jakiegoś neandertalczyka, który kompletnie nie docenia głębi jej myśli.
Havisham, mimo zauroczenia elastycznością umysłu panny Bulstrode, dążył jednak do tego, by zamknąć istotę rzeczy w ciasnej definicji. Dostrzegał jej złożoność, ale był uczonym. Sprowadzał skomplikowane, złożone sprawy do prostych słów, by inni ludzie mogli również je pojąć. Poza tym potrzebował dowiedzenia się dokładnie skąd dokładnie bierze się magia. Potrzebował jej esencji.
Nikt nie wiedział o jego szalonym planie. O tym co siedzi w ciemnych zakamarkach jego głowy. O nieograniczonej potędze. Bo nie tylko wiedza ją dawała, jak głosiło wielu. I zgadzał się z tym zupełnie. Ale to moc była tym, co przesuwało wszelakie granice.
Oderwał dłonie od twarzy, gdy usłyszał ten słodki głos. Czy wzięła jego gest jako oznakę niewyspania? Nie było nic, co mogłoby go dekoncentrować od skupienia się na jej osobie. Na chwilę więc zawiesił na niej wzrok, musząc jednak przysłonić nieco oczy dłonią ze względu na rażące słońce. Zadziwiające, że czasem nawet tutaj dni potrafiły być bezchmurne.
-Będę spać, gdy skończę pracę.-oświadczył, choć daleko było mu do butności.
Każda minuta była zbyt cenna, by przymykać podczas niej oczy. Mówią, że każda substancja w nadmiernych ilościach może stać się trucizną. Czy to oznaczało, że wspólnie otruwali się eliksirami, byleby trwać przytomnie nocą i dniem? To niemalże brzmiało jak historia romantyczna, gdyby ich tyle nie dzieliło. Nie. Pan Havisham i pani Bulstrode nie byli sobie przeznaczeni na miłosnej drodze. Ale jednak ich ścieżki zetknęły się ze sobą na innym trakcie. Czy nie bardziej wartościowym? W opinii niewymownego i owszem. Czy istniało w jego życiu coś ważniejszego od jego badań? Cóż, to prawda, z lekkim zawahaniem wskazałby na matkę i młodszą siostrę. Ale poza nimi?
Isolde zadziwiła go tym, jak zareagowała na jego teorię. Czasem śni o tym, jak przysiadła wtedy na jego szpitalnym łóżku, by wysłuchać jego teorię. Pamiętał, jak powiedziała mu o swojej. Pamiętał też swoje rozbawienie, gdy odkrył, że utknęła wtedy w tej samej pętli, co on kilka lat temu. Choć czasem zaczyna się zastanawiać czy ten proces nie jest bardziej złożony - a co, jeśli to nie tylko geny? Mózg jest zbyt ważnym ośrodkiem, by go ignorować. Nawet, jeśli to nie on jest źródłem mocy, a genotyp, to... może uwarunkowywać kilka rzeczy.
Brunet czasem marzył o tym, by się roztroić na stałe. Bez skutków ubocznych i z większą wydajnością.
Zaskoczony, przyjął od niej torebkę i przez dłuższą chwilę się w nią wpatrywał, gniotąc lekko papier. Oczywiście, że zapomniał o swoim żołądku. Ale ona pamiętała. Ona zawsze pamiętała o wszystkim.
Chwilę potem się ożywił i ponownie, szybkim ruchem, otworzył swój notes.
-Jakich czarów konkretnie?-dopytał, wyjmując kanapkę i robiąc gryza, pozwalając okruszkom spruszyć tak wysłużone strony notatnika.-I jaki e...-przerwał, bo chyba do głowy wpadła mu kolejna myśl.
-Isolde, a jeśli to emocje? Tak jak Patronus. Potrzebujesz dobrych wspomnień. A by wykrzesać z siebie najwięcej mocy... może potrzebujesz konkretnej emocji? Dla każdego indywidualnie, oczywiście.-powiedział, spoglądając na nią.-Jednych motywuje złość, innych poczucie miłości lub szczęścia. Tak... tak byłoby to najbardziej wyczuwalne, prawda? Może skupiamy się na złych rzeczach?-rzucił, bazgrając kolejną notatkę w swoim zeszycie.
Znów zapomniał o ledwie nadgryzionym śniadaniu, mimo, że było już wczesne popołudnie.
Havisham po prostu nie chciałby narażać Bulstrode na to, by musiała patrzeć jak nawala się w sztok, by potem nie mieć kontroli nad własnymi nogami czy słowami. Mimo tej całej nienawiści do jednego z rodziców, zawsze... zawsze się po nich coś dziedziczy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]25.08.15 2:21

Pochodzę z rodziny obserwatorów. To nasza, Bulstrode’ów, zaleta. Dostrzegamy więcej. Szybciej łączymy fakty. Analizujemy sytuacje. Wyciągamy wnioski.
To co do tej pory służyło nam jako najlepsza, najskuteczniejsza broń na towarzyskim polu bitwy, ja zaczęłam wykorzystywać w nauce. I sama dokładnie nie wiem kiedy zaczęłam się nią interesować. Kiedy byłam małą dziewczynką ciągnęło mnie do książek, bo zabawy typowe dla dzieci w moim wieku były mi zakazane. Bieganie po dworze. Wspinanie się na drzewa. Nauka tańca. Wszystkie fizyczne aktywności mogące się okazać śmiertelne dla małej dziewczynki nie potrafiącej poprawnie oddychać. Dlatego chowałam się za zakurzonymi zasłonami i czytałam, czytałam, czytałam wszystko co wpadło mi w ręce. Na początku książki podróżnicze, idealnie pobudzające dziecięcą wyobraźnię. Potem krótki okres powieści, marzenia każdej panny przelane na kartki papieru. Kilka pierwszych przeczytałam z wypiekami na twarzy, wyobrażając sobie jak ja spotykam tajemniczych nieznajomych otwierających przede mną zupełnie nowe światy. Niczym Elżbieta stawiam się Darcy’emu, oduczając go nadmiernej dumy. Niczym Jane Eyre potrafię przeć do przodu mimo wszelakich przeciwności losu. To zabawne - dla każdej z heroin, dziecięcych idolek, spełnieniem wszystkich marzeń i nagrodą za wysiłki było małżeństwo. Walcząc o własną niezależność torowały sobie drogę do złotej klatki.
Szybko znudziły mnie podobne historie.
Potem znalazłam „De humani corporis fabrica”, ukrytą na jednej z półek, nie ruszaną pewnie od wieków, rozlatującą się, zakurzoną, drogocenną. Następnie „o powstawaniu gatunków”. Miałam nie więcej niż dwanaście lat, za sobą pierwszy rok w Hogwarcie, niewiele z tego rozumiałam.
Dzisiaj wiem już trochę więcej. Ale wciąż nie wystarczająco.
- Obawiam się, że to nigdy nie nastąpi - bo nawet jeśli uda ci się odnaleźć to czego szukasz to wyobrażasz sobie zaprzestania jakichkolwiek poszukiwań? Czy tak długo ćwiczony umysł, wiecznie poszukujący odpowiedzi na pytania, będzie potrafił po prostu spocząć, zatrzymać się, przyzwyczaić się do pustki, braku wyzwań? Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
I tak. Wspólne trucie się eliksirami czy praca nad rzeczami o których większość ludzi nie ma pojęcia (a tych, co bardziej moralnych, przyprawiłaby o zawał) może wyglądać jak doskonały materiał na powieść. On, naukowiec. Ona, asystentka. Wielkie umysły połączone wielkim uczuciem. Heroina, ja, torująca sobie własną drogę w męskim świecie, co rusz udowadniająca, że nie ustępuje mężczyznom w żaden sposób, szczególnie nie intelektualny, w nagrodzie za swój upór zyskuje… męża.
Tak, ta ironia zawsze mnie bawi.
William Havisham jest przystojnym mężczyzną. Jest - a to wydaje mi się ważniejsze - mężczyzną, który mi imponuje. Łączy nas, jak wierzę, przyjaźń i co ważniejsze, wspólny cel. To fundamenty na których można zbudować trwały, szczęśliwy związek. To wartości o które będę się starać w moim przyszłym małżeństwie (nie oszukuje się bowiem, że mój stan wolny będzie trwać wiecznie. Nie z takim nazwiskiem). Ślub, patrząc na to praktycznie, byłby nam bardzo na rękę. Zmaksymalizowałby wydajność naszej pracy, nie musielibyśmy przejmować się wszelkimi konwenansami. Już nigdy więcej nie musiałabym wychodzić w połowie badania, by powtarzać tę samą pracę w domu tylko dlatego, że gdzieś w międzyczasie wybiła dana godzina. Nasza zażyłość, ściśle intelektualna, nie groziłaby już gorszącym skandalem mogącym przekreślić moje całe życie. Mężczyźni znacznie prościej wychodzą obronną ręką z takich sytuacji.
Chociaż - ożenek też zakończyłby się pewnym poruszeniem, biorąc pod uwagę różnicę naszego pochodzenia.
Obawiam się też, że zabrakłoby nam… harmonii. To raczej przeczucie, którego nie potrafię dokładnie ująć w słowa. Być może będąc razem, w każdym tego słowa znaczeniu, całkowicie zatracilibyśmy kontakt z rzeczywistością, skupieni jedynie na dręczących nas pytaniach?
Poza tym, to niezdrowe, mieszać emocje z pracą. Może prowadzić do komplikacji. A na to żadne z nas nie ma ochoty. Tym bardziej czasu!
- Naprawdę proste. Zwykłe Scalpo - temat jednak zmienia się szybko, przygryzam więc wargi, myśląc nad problemem. Emocje. Emocje - Istnieją koncepcje mówiące, że emocje to jedynie efekt przemian w mózgu - sama nie jestem jej zwolenniczką, daleko mi do aż tak posuniętego fizykalizmu. Nie wierzę w dualizm, rozróżnienie na duszę i ciało wydaje mi się przesadzone, mimo to nie chcę myśleć o sobie jak kupie mięsa połączonej neuronami - A nawet jeśli są czymś więcej, to jak je uchwycić? Jak zmierzyć, zważyć, jak sprawdzić czy wpływają na nasze zdolności? Mugole też posiadają emocje, to znaczy, że mają ich mniej czy po prostu brakuje im czegoś, cechy, genu, które te emocje aktywują? I znowu, czy od emocji zależy magia? Czy ten który kieruje się złością… Patronusa wyczarowuje się przyjemnymi wspomnieniami, zaklęcia niewybaczalne też wymagają specyficznego nastawienia, ale czy mimo wszystko, to nie jest zbyt relatywne? - kręcę głową, milcząc przez dłuższą chwilę. W dłoniach ważę brzoskwinię, jakby ona potrafiła mi podpowiedzieć - Emocje wszystko komplikują - wzdycham w końcu ciężko, lekko się uśmiechając.
I tak. Bardzo cenię sobie w mężczyznach kiedy szczędzą mi widoku swoich pijanych zwłok. Nie każdy posiada takie zahamowania!
Isolde Bulstrode
Isolde Bulstrode
Zawód : magipsychiatra
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Ne puero gladium
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Londyńskie ZOO Tumblr_inline_nqm79lz1VK1qm4wze_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t918-isolde-bulstrode https://www.morsmordre.net/t936-oktawiusz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-whitehall-10-4 https://www.morsmordre.net/t1307-isolde-bulstrode#10005
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]11.09.15 9:38
William żałował, że nie znał matki, gdy była młodą panną. Podobno była wtedy kobietą silną, twardo stąpającą po ziemi, która dokładnie wiedziała, czego chciała. Marzył, że kiedyś z doła z nią porozmawiać o jej eksperymentach. Bo w końcu... jego matka też była alchemikiem. Też była naukowcem. Też była gnana pragnieniem tego, by stale czegoś szukać. Szaleńczym, maniakalnym i wręcz fanatycznym zainteresowaniem istotą rzeczy sprawiła, że jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. A on marzył o tym, by to życie dla niej obrócić. By rozjaśnić jej umysł, mamiony przez obłąkanie. By móc wydobyć ze środka jej głowy osobę, która była tak podobna do niego. Był przekonany, że jego tak duże zafascynowanie nauką brało się bezpośrednio od niej. Podobno była to domena Selwynów. Choć rodzinie jego matki przypisywano bardziej destrukcyjne cechy. Nazywano ich piromanami. Szaleńcami. Czy w nim samym była ta cząstka? Czy był opętańcem? Cóż, bez wątpienia był ekscentrykiem.
Ale nie można było ignorować jego drugiej strony rodowodu. Był Havishamem. I sam nie potrafił inaczej określić tej rodziny jak słabych ludzi. Byli do cwaniaczkowie, z żyłką do interesu. Głupcy. Pijacy. Tak łatwo naginający się pod nałogiem, tak łatwo się mu poddający. Gwałtowni i agresywni pod jego wpływem. Tak zawsze widział swojego ojca. Był jego dziecięcym koszmarem. I sam nie mógł zaakceptować myśli, że w jakikolwiek sposób posiadał cechy podobne do nich. A jednak. Nosił ich nazwisko. Był przedłużeniem ich żałosnego rodu. Niejako skazą na honorze dla własnej matki. Ale tu znów jego ukochana genetyka oferowała mu ratunek w takich chwilach. Podobno o wiele więcej dziedziczy się od matki. Nie tylko ze względu na same geny, ale także fakt, że to ona sprawowała nad dziećmi pieczę. Wychowanie. Był wychowany na Selwyn'a. Mimo przywilejów i arogancji charakterystycznej dla szlachetnych rodów, czuł się bardziej Selwyn'em. Co mogło być widziane jako godne pożałowania, ale mu wcale nie chodziło o tytuły, majątek i zaszczyty. Wolał być szaleńcem niż głupcem.
On sam właściwie nie miał konkretnego momentu, w którym zdecydował się na skupienie na biologii. W dzieciństwie jego mózg pożerał nieskończoną ilość książek. Wśród dziecięcych zajęć to było najcichsze i najmniej przeszkadzające. W końcu mali ludzie nie potrafili po prostu siedzieć w kącie i nic nie robić. Więc Billy czytał. Dosłownie wszystko, co mu wpadało w ręce. Zakończenie eksploracji domowej biblioteczki było dla niego końcem świata. Nauczył się jednak wracać do ulubionych lektur. Fragmenty niektórych z nich był w stanie recytować z pamięci. Dopiero Durmstrang otworzył przed nim bramy nowych możliwości. Tysiące nowych tytułów. Było to prawie jak onanizacja jego umysłu. Ale nigdy nie było wystarczająco. Zawsze był ten pęd poszukiwania, to napięcie przed przewróceniem kolejnej strony woluminu. I zawsze ten niedosyt. Był głodny. Żądny wiedzy. I... Isolde też taka była. Opanierowana dostateczną ilością godności, wdzięku charakterystycznego dla damy i kilku wzorów zachowań, których nabyła w domu, to jednak... jednak pod tym wszystkim była ciekawość, która kazała jej naginać pewne granice.
Zdziwił się na jej odpowiedź. Początkowo przemknęła mu myśl, że mogło chodzić o powodzenie jego badań, ale nie. Miała rację. Co go powstrzyma przed posunięciem się dalej?
-W takim razie, Isoldo, będziemy spać gdy umrzemy.-zadecydował, początkowo poważnie, by potem się roześmiać. Nieczęsty widok. Ale jego kompletne oderwanie od laboratorium sprzyjało temu, by oderwał choć na chwilę myśli od ciągłego prężenia się w poszukiwaniu odpowiedzi i mógł się nieco rozluźnić. Nieco. Bo on nawet nigdy nie spał do końca spokojnie.
I teoretycznie mogli wyznaczyć na takie spotkania część dnia. Wykroić choć odrobinę z niego, by choć przez chwilę pozwolić myślom ulecieć w innym kierunku i pozwolić sobie na to, by w końcu skupić się na sobie. Docenić chwile, które spędzali razem. I może faktycznie docenić je i stwierdzić, że nie chcą tego czasu poświęcać nikomu innemu. Cóż, William uważał, że jego pełna uwaga była zbyt cenna, by tracić je na konwenanse. Może niekoniecznie w tak zarozumiały sposób, ale... jego umysł nie przestawał pracować, miała rację. Nie potrafiłby go zatrzymać. I dlatego... nie, nie był idealnym partnerem dla panny Bulstrode. Ona potrzebowała kogoś, kto miałby czas ją docenić. Kto pamiętałby o tym, że jutro mają rocznicę. Kto poświęciłby czas, by kupić jej kwiaty. Ktoś, dla kogo ona byłaby całym światem. A jego światem zawładnęła mania. Nie myślał, że był zdolny do miłości. Nie takiej w romantycznym wydaniu. Ona wymagała pielęgnacji. Poświęcenia. A dla niego było to niemożliwe.
Dlatego nigdy przed nią nie uklęknie, wystawiając się na ryzyko odrzucenia. Nigdy nie wsunie na jej serdeczny palec pięknego, lśniącego pierścionka. Nigdy się nie zreflektuje i nie wybiegnie za nią z gabinetu, oprzytomniały, że to ona jest miłością jego życia. Nigdy nie uraczą świata dziećmi o tak dużej szansy zdobycia nieprzeciętnego IQ. Nie. Nie mógłby jej też narazić na podobny szwank na jaki została wystawiona jego matka.
Odrzucił w tym momencie kwestie zaklęć używanych przez kobietę. Emocje. Aktywowane przez ośrodek w mózgu, a także przez wydzielane hormony. Miały ogromny wpływ na nasze życie. Czy naprawdę powinien je ignorować? Komplikowały zbyt dużo i sprawiały, że z prostego stanu rzeczy robiły się nagłe gdybania. Nie. Nie byli pewni emocji. Jak mógł więc brać je jako czynnik? Ale... mimo wszystko to zdawało się być bardziej skomplikowanym procesem. Czy czarodziej jako istota był tego pozbawiony? Czy to faktycznie nie było ważne?
Słucha jej w uwagą, gdy wypowiada wszystkie jego myśli na głos. I znów, powinien się uśmiechnąć, złapać ją za dłonie i ucałować, że tak idealnie go dopełnia. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, zbyt zamyślony, by nawet taka myśl pojawiła się w jego głowie.
-Może... może wystarczy podział na pozytywne i negatywne?-zastanowił się.-W końcu wpływają na nasze skupienie i motywację.-zasłonił dłonią usta w geście zastanowienia, przez chwilę milcząc.-Nie, emocje same w sobie nic nie wskórają. To musi być gen. Wszystko jest zapisane w genotypie. Nie może być inaczej.-powtórzył uparcie swoją tezę.-Ale może jednak sprawa poziomu mocy jest zależna od innych spraw, Isoldo. Sam gen może tego nie warunkować.-powiedział, stukając ołówkiem w notes.-Gdybyśmy tak... zbadali mózg podczas aktywności magicznej. Moglibyśmy zyskać jakieś wyniki. I hormony, Isoldo, hormony. Są wydzielane pod specyficzną emocją. Ale znów - co nam po zwiększonym wyniku feromonów, jeśli jest on zależny od emocji i to nimi jest uwarunkowany, a nie magią? Coś musi jednak sprawiać, że istnieją różnice. Dlaczego jedni z nas są silniejsi, a drudzy mniej. Łatwo jest to sprecyzować po sportowcach, gdy wchodzą w grę uwarunkowania fizyczne i trening. A tu? Co oprócz ćwiczeń musi posiadać czarodziej? Pochodzenie? Nie. Znam wielu potężnych czarodziei półkrwi.-zamilkł.
Dopiero teraz przeniósł na nią wzrok. Łatwiej było mu myśleć, gdy nie skupiał się na niczym konkretnym.
-Tak, emocje wszystko komplikują.-przyznał jej w tym samym momencie, gdy na nią spojrzał.[/b]
Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]30.09.16 22:34
|06.03.1956r

Występy, występy, występy. Lily je kochała. Na prawdę. I bardzo się cieszyła na kolejne. Nie ważne, co działo się w jej życiu, na scenie zawsze była tą sobą, którą chciałaby być. Była pewna siebie i odważna, nic nie robiło na niej wrażenia. Co prawda pierwszy poważny pokaz czeka ją dopiero pod koniec miesiąca, kiedy wszystko będzie gotowe (a przygotowania trwały i trwały!), te mniejsze, darmowe, w miejscach takich, jak park, zoo, jakaś uczelnia, kawiarenka, czy zwyczajnie na ulicy były równie przyjemne.
Dziś główną część publiki stanowiły dzieciaki, bo i tych zawsze w zoo było najwięcej. Rodzice często z tyłu udawali, że to nie dla nich, choć nie trudno było zobaczyć, że nie do końca dowierzają własnym zmysłom patrząc, jak młoda iluzjonistka wyjmuje rzeczy z miejsc w których nie miało prawa ich być, sprawia, że przedmioty znikają, mnoży ich ilość albo czyta w myślach! Bo jak inaczej wyjaśnić zgadywanie cyfr, czy karciane sztuczki?
- Do kolejnej sztuczki będę potrzebowała ochotnika. Znajdzie się chętny? - uśmiechnęła się wesoło. Oczywiście, wszystkie dzieciaki w jednej chwili wyciągnęły ręce z głośnym "ja!", jak to zazwyczaj bywa. Nawet wśród dorosłych znaleźli się ochotnicy! W tej chwili Lily między nimi dojrzała osobę, którą spotkała nie tak dawno w parku. U jego boku stała śliczna kobieta, która jakoś tak wydała się Lily idealnie pasować do aurora. Do tego chłopiec. Ciekawe, czy da się nabrać na magię bez magii?
- Może ty? Jak masz na imię? - przywołała właśnie Alastora do siebie, po chwili stawiając na stoliku obok siebie szklany pojemnik z piłeczkami do ping ponga z napisanymi numerkami. - Na początek proszę, żebyś sprawdził, czy nie są oznaczone. Na pewno byś to zauważył, co nie?
Dała chłopcu dobrą chwilę i przyglądała się każdemu jej ruchowi. Kolejnym jego zadaniem było zawiązanie czarną hustką oczu iluzjonistki, która odwróciła się i kucnęła, żeby mu to umożliwić.
- Musisz jeszcze wybrać jedną z nich. Którą tylko zechcesz i dać mi ją do ręki.
Nie były to może bardzo spektakularne sztuczki, ale robiły wrażenie, a to wystarczy. Jeśli zachęceni będą chcieli zobaczyć rozcinanie człowieka, czy znikanie z szafy, na pewno przyjdą na występ pod koniec miesiąca!
Kiedy podano jej piłeczkę, obróciła ją kilka razy w palcach, żeby publiczność mogła się przyjrzeć i wrzuciła ją na powrót do słoika, który cały czas stał obok. Pozwoliła swojemu młodocianemu asystentowi zamieszać w pojemniku i dopiero zdjęła opaskę.
- Pomyślmy... - mruknęła, podnosząc słoik. Także zamieszała, pozwalając, żeby widzowie także przyglądali się piłeczkom. - Tak sobie myślę, że trzymałam w rękach ten numerek... - wyjęła właściwą piłeczkę z pojemnika i podrzuciła ją. - Dziewiątka. Mam rację?
Uśmiechnęła się szeroko, choć doskonale wiedziała, że ma.
Występ już trochę trwał. Udało jej się przebić balon, który wcale nie pękł, wyjąć cukierki z pustego kapelusza, pokazać kilka karcianych sztuczek, zgadnąć trzy daty urodzenia, przeciąć banknot, który później okazał się cały i nienaruszony. Powoli kończyła, jeszcze góra kilka minut. Piłeczkę chłopcu zostawiła, bo była ciekawa, czy pan auror dopatrzy się jej sposobu. Trochę ją to bawiło po prostu.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]01.10.16 15:49
Nie znałam iluzjonistów osobiście.
Słyszałam o nich i o tym, jak ekscytują się nimi mugole od moich przyjaciół lepiej z niemagicznym światem zapoznanych, ale nigdy nie byłam na pokazie takich sztuczek; jakoś nie było okazji, by przyjrzeć się temu zjawisku, nie było dnia, w którego plan mogłabym wcisnąć gdzieś między pracę a dom godzinę lub dwie na przypatrywanie się trikom. Bo to, że były to triki, nie miałam wątpliwości - przecież znacząco różniły się od prawdziwej magii. Nie było różdżek i snopów iskier, a rekwizyty i sprytne pomysły magików. Czy można było więc dziwić się, że gdy Cillian mi opowiedział o spotkaniu w parku, to byłam bardziej niż entuzjastycznie nastawiona i od razu zgodziłam się na to, byśmy się na pokazie panny Lily pojawili?
Z każdą kolejną częścią występu moje zainteresowanie, zdumienie i wręcz paląca potrzeba uchylenia choćby rąbka sekretu każdej ze sztuczek rosły. Wydawać by się mogło, że coś takiego jest po prostu niemożliwe bez użycia najprawdziwszej magii, a tu - proszę! Chytrzy są ci niemagiczni. Jak ta Lily to robi? Gdzie się tego nauczyła? Sama wymyśliła te wszystkie sposoby? Chciałam znać odpowiedzi na wszystkie te pytania.
Niesamowite — skomentowałam cicho z niekłamanym podziwem, nachylając się w stronę Cilliana. Och, może spotka się z nami po występie? Nie sądziłam, by była skłonna zdradzić tajemnice swoich sztuczek, ale liczyłam, że może chociaż nakieruje nas na jakiś trop. Poza tym nie mogłam się doczekać rozmowy z kimś, kto robi tak wspaniałe rzeczy - czułam się trochę jak dziecko - tak samo podekscytowana i zaintrygowana jak tłum szkrabów przed nami. I tak samo mocno jak one chciałam tej magii-niemagii dotknąć.
Musiała coś zrobić z tą piłeczką, gdy miała ją w dłoniach, by rozpoznać ją w słoiku — podzieliłam się spostrzeżeniami na temat sztuczki z udziałem Alastora (po oddelegowaniu do rodziców wciąż ze zdziwieniem i radością nieprzerwanie bawiącym się piłką pingpongową) z Cillianem, niemal szeptem, by nie psuć nikomu rozrywki dochodzenia do tego samemu. — Nie mogła zrobić tego wcześniej ani później. Może ją lekko wcisnęła albo czymś nasmarowała? Jak myślisz?

[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]02.10.16 12:25
Pamiętałem o zaproszeniu przez Lily. Dlatego zaproponowałem Tamunie, aby urozmaicić nieco marcowy dzień i udać sie na ten pokaz. Najwięcej entuzjastu pokazał Alastor, kiedy się dowiedział, że to będzie w zoo. Potem po tym wszystkim pewnie obejrzą jakieś zwierzęta, w końcu świat nie składa się tylko z ludzi. Też są i zwierzęta. W sumie i ja chętnie zobaczę mugolskie zoo. Zbytnio nie mam do czynienia z mugolskimi zwierzakami.
Dlatego zjawiliśmy się w zoo. Z Tamuną obserwowaliśmy, jak Alastor zmaga się ze swym zadaniem, jak pomaga dziewczynie zrobić sztuczkę, którą ja bacznie obserwowałem. Kurde, aż nieco wytężyłem wzrok, njalepiej byłoby chyba, gdybym mógł sam zbadać tę piłeczkę. Może i Alastor jako dziecko jest spostrzegawcze, ale coś musiało jeszcze być, co ona rozpoznała.
- Może każda piłeczka jest zbudowana z innego materiału, tylko pomalowała na jednakowy kolor, co by mogła rozpoznać. Nie wiem. - szepnąłem do żony myśląc nad tym, co tak naprawdę się stało, kiedy to pokaz się zakończył. Mimo kilku sztuczek, tak naprawdę myślałem na tą piłeczką, próbowałem to rozkminić. W końcu machnąłem w stronę Lily i zjawiliśmy się z Tamuną przy niej i Alastorze, który bawił się dalej piłeczką. - Pokaż tą piłeczkę. - poprosiłem syna, bym mógł zbadać fakturę tej piłki.
- Wyśmienity pokaz. Nadal jednak nie ujawniasz tego, jak to robisz? - rzuciłem w jej stronę uśmiechając się pogodnie i nawet spojrzałem na nią przez kilka sekund, bo chwilę później znów badałem piłeczkę. Co jest w niej takiego niezwykłego, no cholera!
Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]02.10.16 12:57
Pokaz zakończył się odrobinę później, niż planowała, ale do tego była przyzwyczajona. Nie potrafiła odmawiać szczególnie, że bardzo lubiła robić to, czym się zajmowała. I lubiła dzieciaki, a te były przez większą część pokazu najbliżej, uważnie wlepiając spojrzenia w jej dłonie i szukając tej jednej chwili, w której ona chce ich oszukać.
W końcu jednak tłumek zaczął się rozchodzić, a ona pakowała swoje rzeczy, które zaraz pewnie ktoś stąd zabierze. W tym momencie usłyszała obok siebie znajomy głos i uśmiechnęła się szeroko, spoglądając na Cilliana.
- Dziękuję. - spojrzała na piłeczkę w jego ręce, a jej uśmiech tylko się poszerzył. - Możemy zabawić się w bardziej prywatny pokaz. Jeśli zgadniesz jak coś robię, przyznam się. W ten sposób pomożesz mi znaleźć słabe punkty pokazów. Możemy uznać to za sparing: moje dłonie kontra twoje oczy.
Zaproponowała i uniosła lekko brodę widocznie bardzo pewna siebie i trochę rozbawiona. Podejrzewała, że Moody może kilka jej trików rozpracować. Niektóre były faktycznie trudne do rozgryzienia, bo i do ich użycia Lily przygotowała odpowiednie gadżety, inne polegały na prostych patentach. Jak piłeczka, którą Cillian trzymał w rękach, ale nie miał szansy zobaczyć tego, co niedawno widziała Lily. Krem do rąk, który dyskretnie nałożyła na dłonie przed sztuczką, który oznaczył dyskretnie wybraną przez nią piłeczkę dawno już wtarł się najpierw w jej nienakremowaną, drugą dłoń przy wyciąganiu, kiedy Lily poobracała piłeczkę w dłoni, a później w małych rękach Alastora.
- To musi być szczęśliwa pani Moody? - spojrzała na towarzyszkę swojego parkowego znajomego z wesołym uśmiechem i wyciągnęła w jej stronę rękę. - Lily MacDonald. Miło poznać.
Wyglądali na przyjemną, szczęśliwą rodzinkę, aż przyjemnie było na nich patrzeć.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]05.10.16 21:25
Uścisnęłam serdecznie rękę iluzjonistki.
Zgadza się, ale mów po prostu Tamuna — przedstawiłam się ze śmiechem. — Mnie również miło. Występ był świetny! Jesteś bardzo sprytna! — Żartobliwie pogroziłam jej palcem. Lily. Ładne imię, tak samo jak i dziewczyna była ładna - rude włosy, piegi, bardzo szkocko. Wydawała się również sympatyczna - pewnie polubię osobę, która robi tak niesamowite rzeczy i jest tak miła! Chyba. Ale gdyby była złośliwa, to pewnie Cillian by nas nie zaprosił na jej pokaz i wcale byśmy tutaj nie stali.
Co do tej piłeczki — wskazałam na mały przedmiot w palcach mojego męża — to zakładam, że musiałaś coś zrobić z nią, gdy Storek wsunął ci ją w ręce, coś, by poznać ją po fakturze w słoiku. Mogłaś ją czymś nasmarować lub nieco ją wgnieść... Bardzo się mylę? — Uśmiechnęłam się do Lily, szczerze ciekawa odpowiedzi.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]05.10.16 21:47
- Zgoda. - to było moje pierwsze słowo na propozycję sparingu. Z przyjemnością poobserwuję i zbadam, jak ona to robi, bo to w sumie jest nader zabawne, ciekawe jak i intrygujące. Zaraz jednak kobiety zaczęły ze sobą rozmawiać, kiedy to Al spojrzał na mnie.
- Tato, chce mi się siku. - usłyszałem od malca, więc zaraz pogłaskałem po jego burzy loków i zerknąłem na żonę, które oddałem zaraz piłeczkę.
My niedługo wrócimy. Idziemy poszukać jakiejś łazienki. Widzimy się później. - zwróciłem się do nich, po czym posyłając wesoły uśmiech w stronę Lily, kiwnąłem jej głową, a sekundę później schwyciłem małą i skromną rączkę syna i poszliśmy razem szukać łazienki. W końcu gdzieś tutaj powinna być, racja? Bo nie pozwolę, by syn załatwił się przy jakimś drzewie, gdzie wkoło jest mugoli. Zapłacę tego centa, ale przynajmniej nie będzie gapów.

nmn
Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]10.10.16 23:53
- Bardzo się cieszę, że się podobało. - uśmiechnęła się szeroko. Lubiła, kiedy nawet czarodzieje doceniali jej sztukę. Nawet, jeśli za bardzo nie lubiła, kiedy wielu czarodziejów wiedziało, czym się zajmuje.
Spojrzała na chłopca, kiedy się odezwał i lekko skinęła głową. Nie miała problemu z tym, że zostanie z Tamuną, która wydała się bardzo sympatyczną osobą. Aż miło się patrzyło na tę rodzinkę. Może nawet trochę z zazdrością. Lily nie lubiła się do tego przyznawać nawet przed samą sobą, ale często zazdrościła nawet dobrym znajomym, jeśli potrafili tak po prostu stworzyć rodzinę podczas, gdy jej nie było stać nawet na związek.
Mimo tego lekkiego ukłucia jednak miło się jej na nich patrzyło i zazdrość pozostawała jedynie drugoplanowym dodatkiem.
- Wgniecenie piłeczki byłoby widoczne. Są za twarde i nawet gdybym ją jakim cudem potem odgięła, zostałby ślad. - odpowiedziała. Testowała tę metodę, zazwyczaj próbowała różnych rzeczy i nad każdą sztuczką spędzała trochę czasu. Znała materiały z którymi pracowała.
- Jeśli nasmarowałam to jak? Ręce mam czyste, a nie miałam przecież żadnej tubki wtedy? - nie zamierzała za mocno ułatwiać sprawy. Wystarczy, że przyznała, że może mieć to związek ze smarowaniem. Za dobrze się bawiła patrząc, jak ludzie próbują rozwiązać jej sztuczki, żeby podpowiadać za mocno. No i oczywiście - żaden szanujący się iluzjonista nie zdradza swoich sekretów tak po prostu. Zgadywanka? W porządku, to przydatne i dla niej samej. Musiała przyznać, że pani Moody też jest całkiem sprytna. Wyjaśnienie tego tak po prostu nie wchodziło w grę.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]31.10.16 18:47
Pokiwałam głową z zastanowieniem, chcąc przytaknąć słowom panny MacDonald. Rzeczywiście, nie wzięłam pod uwagę tego, jak twarde są te piłeczki. Spojrzałam na jej dłonie, intensywnie myśląc nad tym, co mogła zrobić, by piłkę rozpoznać. Nie było żadnej tubki ani pudełeczka; dłonie miała czyste, niepoznaczone żadną farbą ani niczym podobnym, zresztą kolor byłoby widać z daleka. Sądziłam, że chodziło o fakturę, ale może to jednak nie to? Może Lily mnie tylko podpuszczała? Ech. Aż pożałowałam, że Alastor zabrał ze sobą tę kulkę, przez co nie mogłam jej dokładniej zbadać. Musiałam polegać na swojej pamięci.
W myślach jeszcze raz przestudiowałam wspomnienie występu iluzjonistki, próbując wyłapać jakieś szczegóły, potknięcia, chociaż byłam niemal pewna, że nie znajdę tam luk. Dziewczyna była za mądra na takie pomyłki. Odrzuciłam wszystkie domysły o tym, że to jednak nie o to chodzi i rozmijam się z istotą problemu tak bardzo, jak tylko jestem w stanie - tak było nieporównywalnie prościej - i spróbowałam uchwycić swoją poprzednią myśl. Nie farba. Nie farba. Coś... przezroczystego lub kremowego, by nie było tego widać na jej rękach. Nie, nie kremowego, wtedy widać byłoby na piłce, więc pozostaje opcja z bezbarwną substancją. Jeżeli bowiem nie chodziło o kolor, musiało chodzić o to, jakie właściwości nadaje zabawce to mityczne coś. Kulka musiała być albo bardziej śliska, albo chropowata, albo tłustsza, albo lepiąca się, ewentualnie cieplejsza lub zimniejsza, ale nie znałam niczego, co mogłoby sprawić, by przedmiot mógł zmienić temperaturę. Chyba, że była to jakaś szczególna ingrediencja do eliksiru - wtedy przydałby się tutaj Cillian, ja byłam na bakier z alchemią. Jednak jeżeli chciałam dojść do rozwiązania, powinnam się skupić na tym, co znam.
Może coś codziennego użytku? Hmmm, czego ja używałam dzień w dzień? Masła - ale masło nie było przezroczyste ani nie mogłam sobie wyobrazić, jak Lily miałaby sobie nim nasmarować ręce, chyba, że zrobiła to przed występem. O, to była myśl! Przed występem mogła mieć czas, by... Chociaż nie, mogłoby to jej przeszkadzać w wykonaniu innych sztuczek, a raczej na pewno. Nieważne, skup się teraz na tym, co to mogło być. Używałam też odżywki do włosów, maści upiększającej, pudru, kremów... Och, to mogło by być to! Przezroczyste i nadające piłce właściwości, czyli się zgadza.
Może... krem? — spróbowałam. — Lub maść. Coś podobnego, w każdym razie, to sprawiłoby, że przedmiot stałby się tłusty w dotyku, przez co mogłabyś go rozpoznać w słoiku. Jednak nie mogę dojść do tego, jak nasmarowałaś sobie dłonie. Poddaję się — oznajmiłam ze śmiechem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Londyńskie ZOO [odnośnik]01.11.16 12:09
Lily nie poganiała rozmówczyni i czekała z uśmiechem, oparta o swoje stanowisko. Jej rzeczy były już spakowane, zaraz ktoś część zabierze, ona zgarnie resztę i będzie gotowa by pójść. Może faktycznie skoczy z tą trójkę na kawę, czy herbatę? W końcu umówili się na "zawody" w odszyfrowywaniu sztuczek.
Kiedy Tamuna się w końcu odezwała, uśmiech Lily się poszerzył i lekko klasnęła w ręce.
- Brawo.
Przyznała jej. Nie musiała się martwić, to tylko jedna sztuczka a to, czy ktoś jeszcze wpadnie na rozwiązanie... cóż no, będzie miał szansę tylko na domysły. Lily prawie nigdy nie zdradza swoich sztuczek. Dodatkowo dość często je modyfikuje, żeby były lepsze i trudniejsze do rozwiązania. Na prawdę lubiła swoją pracę i dosłownie nią żyła.
- Mam pojemnik z kremem w kieszeni. Kiedy wyciągam rekwizyty, widownia traci czujność, bo to tylko przygotowania przedmiotów. Dla mnie to idealny moment na kluczowe dla sztuczki, drobne ruchy.
Przyznała w końcu, wyjmując z kieszeni pojemniczek. Zakręciła go zaraz z resztą. Na potrzeby sztuczki leżał otwarty, żeby nie zabierać Lily czasu, ale teraz nie ma co ryzykować, że się jego zawartość rozleje i natłuści Lily płaszcz. Dziewczyna poprawiła jeszcze swój szal i delikatną broszkę, bo dość mocno zwiało chłodem i zerknęła, czy towarzystwo Tamuny nie wraca.
- W ten sposób piłeczka była lekko świecąca, nasmarowana kiedy wrzuciłam ją między inne, ale wyjęłam ją drugą, suchą dłonią i obróciłam, żeby krem się wchłonął. Dłonie twojego synka przejęły pewnie resztę kremu i już bardziej spostrzegawczy rodzice nie mieli szansy zauważyć niczego. - wzruszyła ramionami. Lubiła się chwalić swoimi sztuczkami. To w końcu jej dorobek, coś co sobie przez długie lata wypracowała i, o co się starała. Miło było patrzeć, że te drobne triki nawet robią wrażenie i zawsze bawił ją moment, kiedy widz dochodził do wniosku, że tak na prawdę dał się nabrać na coś bardzo prostego.
- Tak na prawdę im mniej rekwizytów tym bardziej efektownie. - dodała tylko po chwili. - Myślisz, że twój syn też zostanie aurorem? To całkiem urocze. Taka rodzinna rzecz. Mój tata jest stolarzem, nauczył mnie majsterkowania, takie rzeczy wchodzą w krew.
Dodała dość wesoło. Choć kariera aurora jest niebezpieczna i to o wiele cięższy orzech do zgryzienia. Lily niewiele grozi, kiedy bierze do ręki mugolskie wiertło, śrubokręt, czy młotek i kombinuje nad jakimiś trikami. Aurorom sporo grozi właściwie na każdym kroku.
- Zawsze podziwiałam ludzi, którzy piszą się na podobne zawody. Jak to robicie, że nie popadacie w manię prześladowczą? - to przecież radosna, szczęśliwa rodzina! Mimo, że w pracy robią po prostu przerażające rzeczy i obcują ze strasznymi ludźmi! Szczególnie jak na te czasy.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Londyńskie ZOO
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach