Wydarzenia


Ekipa forum
Ignatius Prewett
AutorWiadomość
Ignatius Prewett [odnośnik]28.09.15 20:59

Ignatius Prewett

Data urodzenia: 19 maja 1927 roku.
Nazwisko matki: Rosier.
Miejsce zamieszkania: Dover, Wielka Brytania.
Czystość krwi: Krew czysta szlachetna.
Zawód: Dep. Przestrzegania Praw Czarodziejów: Auror.
Wzrost: 187 cm
Waga: 80 kg
Kolor włosów: Czarne.
Kolor oczu: Brąz.
Znaki szczególne: Brak małego palca u lewej dłoni, ślady na plecach po ukąszeniu Bahanków. Genetycznie obciążony rozrostem albioni.


Moja historia jest długa i wbrew pozorom bezładna. Wszystko co wiem, jest subiektywne. Barwy obrazów z czasem blakną, kontury zamazują się w wirach zdarzeń, ustępując miejsca nowym wspomnieniom. To podłe, że tak wielu rzeczy mogę się jedynie domyślać. Konstruować siebie na podstawie słów ludzi, którym nie wierzę. Często sądzę, że moje wspomnienia są obce, skradzione komuś innemu – gdyby nie blizny na plecach, próbowałbym zapomnieć.



Spotkali się na corocznym sierpniowym przyjęciu Prewettów, urządzonym na klifie. Podobno nawet jej ojciec, narcystycznie zakochany we własnych biesiadach, nie mógł przegapić corocznego karnawału. Ona, lat 25, o dużych brązowych oczach, sztywno siedziała w jednym z wytartych foteli w sukience odpowiednio zakrywającej dekolt, nadgarstki i kolana. Prowadziła grzeczną rozmowę z gospodarzem, odpowiadając na jego zdawkowe pytania. Kruczoczarne włosy ułożyła w niemodną już fryzurę, przesadziła z różem na pyzatych policzkach, a wedle niektórych karmazynowa szminka nie trzymała się konturów wąskich ust. Nikt nawet nie domyślał się ile godzin spędziła na walce z matką, nim ta zgodziła się na użycie pomadki. Pas ściskający jej talię, uwydatnił coraz bardziej zaokrągloną sylwetkę, paski od czarnych sandałów wbijały się w opuchnięte stopy. I choć panna Rosier ciągle wierzyła, że prezentuje się całkiem znośnie, była kobietą, która przyciągała największą uwagę.

On w chwili, gdy spojrzał w jej oczy, miał już ponad 36 lat i umiejętności, a także nazwisko, które protegowały go do objęcia lukratywnej posady w Ministerstwie. Wysoki i umięśniony, o ironicznym uśmiechu na twarzy, ubrał się w szykowne szaty wyjściowe, by podkreślić swoją powagę. Był mężczyzną z gotowym scenariuszem na przyszłość, o wykrystalizowanych poglądach na życie. Z łatwością nawiązywał kontakty, szczególnie z kobietami. Bezpruderyjnie ujmował ich dłonie i układał przelotne pocałunki niewypowiedzianych obietnic. I choć Daniel Prewett tamtego wieczoru nie złożył ani jednego na szczupłej dłoni Élisabeth, to dla niej ślubował miłość, wierność i uczciwość małżeńską.

Podobno zrobił to z miłości, prawdopodobnie zmusili go do tego moi dziadkowie.

Był jedynym męskim potomkiem Prewettów, gotowym trwać uporczywie w kawalerskim stanie. Ojciec zdegustowany opieszałością syna w poszukiwaniu wybranki i kolejnym skandalem wywołanym romansem, zagroził utratą arystokratycznego nazwiska, wraz z oczywistą częścią majątku, kariery i korzystnych kontaktów. Wybór najmłodszej ze sióstr Rosier podyktowany był wiekiem i entuzjazmem z jakim jej rodzice odnieśli się do propozycji małżeństwa. Nie minął rok, gdy oboje złożyli przysięgę.

Po względnym okresie życzliwości i banalnych czułostek, zrezygnowali z prób nawiązania jakichkolwiek głębszych relacji. Daniel nie tolerował ambicji i starań żony, która z wrodzonym uporem dążyła do rozwoju kariery. Miał jej za złe, że przekładała własne zdanie nad jego. Różniły ich plany na przyszłość, szczególnie nienarodzone dzieci. Z czasem konflikty coraz bardziej podsycała niezdrowa miłość Élisabeth do luksusu, którego Prewett nie był w stanie zapewnić.

Moi rodzice komunikowali się gestami, strzępami pojedynczych słów, nigdy pełnymi zdaniami. Do dziś zastanawiam się, jak doszło do tego, że moja matka została dwukrotnie brzemienna, skoro potrafili nawet na siebie nie patrzeć, zawstydzeni i zażenowani własną obecnością.

O wielu rzeczach w moim życiu decydował przypadek, choć matka wolała nazywać go przeznaczeniem. Urodziłem się 6 stycznia 1955 roku z gęstą czupryną czarnych włosów i brakiem małego palca u lewej dłoni. Deformacja oczywista dla wszystkich, dla Élisabeth znaczyła tylko jedni: dziecko wyjątkowe. Być może dlatego bez wiedzy ojca zaciągnęła poważny dług w złocie i nim ostatecznie wypełniła papiery, udała się do proroka imienia o dość wątpliwej reputacji.

Nieznany człowiek zadecydował, by nazwać mnie nie do końca określonym etymologicznie imieniem, które być może oznacza ogień, a na drugie wybrać nazwę bezskrzydłego smoka, poruszającego się na dwóch łapach z pierwszego lepszego celtyckiego bestiariusza jakich irlandzcy czarodzieje mieli w swych bibliotekach pod dostatkiem. Na moje nieszczęście, nikt nie zaprotestował.

Nim ukończyłem sześć lat w względnej ciszy mieszkaliśmy kątem u rodziców matki. To tam uczono mnie francuskiego i dobrych manier, a niewielka biblioteka przy bawialni, rozbudziła obsesyjną pasję do smoków. Élisabeth już z chwilą narodzin mojego brata pogrzebała wszystkie marzenia poza tym jednym, które chroniło ją przed rozpaczą. Histerycznie pragnęła dworku w stylu francuskim, pochłaniającego więcej niż mogła zaoferować skrytka bankowa mojego ojca.

Wszystko zaczęło się rozpadać na dobre w Dorset, Daniel niekrępowany obecnością swoich teściów jako pierwszy zaatakował, potem wymieniali tylko kolejne ciosy. To raczej efekt niekończących się kłótni i wysłuchiwania coraz to nowszych argumentów, bo w mojej pamięci każdy z nich ma kilka charakterów. Nigdy nie myślę o nich jako całości.

Ilekroć przywołują obraz Élisabeth, widzę jak z kieliszkiem w dłoni kołysze się na nogach jak kaczka. Pamiętam ten łagodny i ufny głos, który rozpromieniał się z idealną szczerością. Wypominam jej pokorę i zgodę na wulgaryzmy, z którymi mieszał ją starszy małżonek, gdy po raz kolejny wydawała niebotyczne sumy na rzeczy, które były zbędne. Widzę jak potwierdza każdy jego zarzut i sama użala się nad sobą. Rejestruję uśmiech, którym wspaniałomyślnie przebacza mu kolejne obelgi. Pamiętam jej niechęć do wychodzenia z domu i niekończące się spotkania z przyjaciółkami, które obsypywała prezentami. Wspominam jej ciastka, które przy lepszym miesiącu piekła i podsuwała nam do wieczornego mleka. Długie godziny jakie spędzała przy lustrze z manią poprawiając swój wygląd.

Ojciec jest jedynie agresywnym i aroganckim cieniem, pojawiającym się wieczorami w naszej zimnej kuchni. Autokratycznym bałaganiarzem, indywidualistą, który z zadowoleniem opowiadał wszystkim, którzy chcieli go słuchać, jak poskromił zapędy swojej żony do niezależności. Wiecznie poszukiwał przyjemności, zawsze gdzieś pędził, zarozumiały i złośliwy. Dystansował się nie tylko wobec żony i nas – swoich synów, również w towarzystwie wytyczał granice, których nie należało przekraczać. Często podkreślał, że Cantankerus Nott nie pisał bzdur w Skorowidzu Czystości Krwi, bowiem w istocie, jego ród chociaż jest obojętny na status, nigdy nie splamił się nieprawym małżeństwem. W jego oczach informacja ta miała podnosić rangę faktu, iż wszyscy w linii męskiej po błyskotliwej karierze w Departamencie Przestrzegania Prawa lub Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów w ostateczności kończyli w gronie Wizengamotu. On był jednak pierwszym Prewettem, który nie powtórzył tego sukcesu.

Najwcześniejsze udokumentowane doświadczenia związane z magią zacząłem przejawiać dość szybko, bo w wieku czterech lat, co jeszcze bardziej dało powód matce, by uwierzyć, że jestem dzieckiem szczególnym naznaczonym. Nigdy nie miałem problemów z przyswajaniem wiedzy, byłem wzrokowcem, który uwielbiał kopiować ilustracje ze zmurszałych woluminów. Nie wiem kiedy pojawiło się we mnie złudzenie, że jestem artystą, uzdolnionym ponad miarę pisarzem. Były dni, gdy uważałem, że to starsi powinni kłaniać się mnie. Matka rozpływała się przy każdym fragmencie, który pozwoliłem jej przeczytać. Ojciec widząc stosy zapisanych pergaminów, wrzeszczał, że nadają się tylko na podpałkę w kominku. Teraz przyznaję mu rację. Nigdy nie chciałem jej o to obwiniać, ale to Élisabeth rozpieściła mnie do granic przyzwoitości, kupując wszystko, czego tylko zażądałem. Była dumna ze swoich francuskich korzeni, z wyższością traktowała angielskie życie.

Od dziecka chciałem spełniać oczekiwania swoich rodziców. Słysząc ciągłą krytykę ze strony ojca najbardziej zabiegałam o jego pochwały. Mimo, iż w pewien sposób byłem podobny do przodków uwiecznionych na portretach w Weymouth, nikt nie miał wątpliwości, że jakby na złość, wdałem się w matkę, dziedzicząc po niej wszystkie cechy wyglądu. Kiedy był na mnie wściekły, syczał przez zaciśnięte zęby Rosier!!, jakby nazwisko matki miało mnie w jakiś sposób splamić. Czasami jednak łudzę się, że przez rok, zanim trafiłem do Hogwartu, starał się na poważnie wypełniać obowiązki rodzica. Gdy miał tylko wolny dzień budził nas jeszcze przed wschodem słońca i zabierał na długie wędrówki po Wybrzeżu. Uczył nazw ziół i pokazywał magiczne stworzenia, które akurat przecinały nasze szlaki.

Pod koniec lipca zapomniał, że obiecał nam wyprawę do dziadków do Weymouth. Byliśmy na tyle głupi z Arturem, że zdecydowaliśmy się pójść sami, przecież mieszkali tak blisko... Zapamiętałem pazury, które rozdarły policzek. A potem czułem jedynie ogień, który palił mi plecy. To nie był ostatni raz, gdy prorok nie pomylił się aż tak bardzo w doborze imienia. Uratował mnie ojciec zaalarmowany przez Artura, matka nawet nie wyszła z domu, żeby mnie szukać.

Prawie straciłem pierwszy rok w Hogwarcie, lecząc paskudne rany u Świętego Munga, które ropiały i nie chciały się goić. Na ścieżce był dół, nie zauważyłem go, dlatego wpadłem wprost do gniazda Bahanków. Ich pazury nie tylko zostawiły rany ale i zaraziły mnie Kąsającym Świerzbem. Jeszcze tego samego dnia, kiedy Uzdrowiciele poili mnie eliksirami, mój brat trafił do Rosierów, a moje rzeczy przeniesiono do Prewettów. Nigdy więcej nie wróciłem na stałe do naszego francuskiego dworku ukrytego w różanym ogrodzie.

W Hogawarcie trafiłem do Gryffindoru, podobnie jak Artur. Po latach wpajania rzekomej wspaniałości, pojawiły się pierwsze odczucia zawodu. Dość szybko okazało się, że jestem dobry w tych przedmiotach, które nie satysfakcjonowały obojga rodziców: historia magii, mugoloznaswo, runy i z różnymi wzlotami zaklęcia i uroki. Kolejną nadzieję zaprzepaściłem brakiem wykazywania talentu do Quidditcha, czym jeszcze bardziej rozczarowałem ojca.

Na tle innych uczniów nie wyróżniałem się niczym szczególnym. Pokory uczyłem się miesiącami, podobnie jak nawiązywania kontaktów. Odkryłem ku swojemu zaskoczeniu, że istnieją ludzie jeszcze lepsi ode mnie. Nie było to łatwe, ale nauczyłem się odpuszczać i skupić w pełni na jednym zadaniu, by uzyskać zadowalający mnie efekt. Lubiłem konkurencję i presję czasu ale bardziej pokochałem poznawać i odkrywać. Arogancji tak chętnie demonstrowanej przez Daniela nie potrafiłem się pozbyć, jednak ograniczyłem ją do osób, które  celowo bagatelizowały moje słowa i okazywał brak szacunku. Lekceważące podejście innych irytuje mnie najbardziej, czemu bezczelnie często daję głośne wyrazy. Sam jestem nieustępliwy i bezinteresowny. Ciągle studiuję ludzkie emocje, staram się wykazywać empatią, walcząc tym samym z wpojonym egoizmem. Jeszcze nigdy nie odwołałem swojej decyzji, jeśli już zapada jest nieodwracalna. Nie chcę być autokratyczny, szczególnie w związku, staram się słuchać, być zawsze – jest jednak problem, przez który jak dotąd nikt nie pozostał ze mną na dłużej: rozstawianie mnie po kątach jest grzechem, którego nie potrafię przebaczyć. Czasami słyszałem, że jestem chciwy. Usiłowałem dociec skąd taka opinia, odmawiam sobie jedynie rzeczy, na które musiałbym zaciągnąć kolejne pożyczki. Czy to już skąpstwo? Doceniam to, co dostaję. Uwielbiam nabywać nową wiedzę, kolekcjonuję doświadczenia. Z doradców na co dzień cenię jedynie zdrowy rozsądek, emocje próbuję topić w szybciej przepływającej krwi. Mam w nawyku pisanie planów, chociaż jak dotąd częściej je modyfikuję, niż wypełniam. Sądzę, że to przez wygląd ludzie mają mnie za ironicznego prostaka. Szczupła sylwetka, z gęstymi czarnymi włosami, blady koloryt skóry, poważne brązowe tęczówki i brak uśmiechu na ustach. W gronie znajomych jestem gadułą, niepozbawioną humoru. Są dni, gdy boję się swojej hipokryzji. Walczę z tendencją przesadnego analizowania samego siebie, popadając czasem w skrajności bagatelizowania pewnych przeczuć, co do własnych wyborów. Przez wychowanie lub jego brak, z perspektywy jestem bardziej ostrożny i nie pozbawiony dozy krytycyzmu. Gdy trzeba, potrafię wykrzesać z siebie obłudę i perfidię.

Te lepsze strony swojej osoby zawdzięczam Prewettom. Po raz pierwszy ktoś nakreślił przede mną zasady, utemperował mój narcyzm, zaczął stawiać przede mną wyzwania. Po raz pierwszy dostałem cel, do którego powinienem dążyć. To było nowe i uzależniające, podobnie jak krytyka, a nie puste zachwyty. Élisabeth odwiedzałem podczas wakacji, już wtedy wymagała, by mówić do niej jedynie po francusku, planowała podróż do Francji. Z przejęciem opowiadała o kolejnych wieczorkach, zupełnie nie przywiązując najmniejszej uwagi, że teściowie i rodzice wychowują jej synów. Do dzisiaj nie jestem w stanie wyjaśnić, skąd czerpie pieniądze na życie na poziomie arystokratki. Ojciec zwolniony z obowiązku przeniósł się do ciasnego mieszkania na obrzeżach Londynu, poza świętami czasami spotykam go w Ministerstwie.

Owutemy zdałem przyzwoicie, choć nie wynikiem na który było mnie stać. O byciu aurorem marzył każdy z moich znajomych w Hogwarcie, często przy kremowym piwie snuliśmy plany, jak to będzie, kiedy pozytywnie przejdziemy sprawdziany. W przygotowaniach pomagał mi Artur. Po wstępnej weryfikacji przystąpiłem do celów sprawnościowych. Ufam, że dzięki swojej wytrwałości, a nie koneksją rodzinnym zdałem ostateczne testy. To przyszło krótko po objęciu stanowiska. Początkowo sądziłem, że nadal odzywają się dawne urazy, nieznośnie bolały mnie plecy. Dopiero gdy eliksiry i smarowidła przestały działać, odwiedziłem Uzdrowiciela. Nie rozumiałem, gdy ze stoickim spokojem tłumaczył mi czym jest rozrost albioni. Nieprzyjemnym zaklęciem zmniejszył rozrastające się kości i rozpisał kolejne terminy wizyt w szpitalu. O sprawach chorób genetycznych w rodzinie nie mówi się wcale, moja przypadłość również nie doczekała się komentarza, bo przecież to zdarza się ale nie nam.




Patronus: Cyclura lewisi to średniej wielkości jaszczurka, choć wolę myśleć o niej w kategoriach smoka. Po powrocie z Hogwartu na letnie wakacje długo trawiłem myśl, że od tej pory zostaję u Prewettów na stałe. Dziadkowie byli zaprzeczeniem wszystkiego z czym kojarzyłem rodzinę. Tamtego popołudnia pomagałem w ogrodzie, śmiejąc się po raz pierwszy od bardzo dawna.  Przycinałem ostrożnie gałązki, gdy zobaczyłem jak wyłania się z krzaków. Krzyczałem jak opętany, że znalazłem PRAWDZIWEGO SMOKA. Czytałem o niech wiele, a rodzinne legendy, mówiące o potężnych bestiach pojawiających się w Dorset czy Kent tylko rozbudzały moją wyobraźnię. Kiedy dziadek wyprowadził mnie z błędu czułem gorzki smak rozczarowania, humor wrócił dopiero w chwili, gdy znalazł dla mnie łacińską nazwę w starym leksykonie. Przez całe wakacje leżałem na trawie w ogrodzie szukając mojego smoka.










 
7
2
7
0
0
0
4

Wyposażenie

Różdżka, komplet szachów, model smoka, sowa, pies, teleportacja + 1 dodatkowy punkt statystyk



[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Ignatius Prewett dnia 30.09.15 22:01, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ignatius Prewett [odnośnik]04.10.15 15:24

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Godny dziedzic Prewettów, Gryfon, nieustraszony auror stojący na straży sprawiedliwości. Wyrwanie się ze szponów matki o francuskich korzeniach pozytywnie wpłynęło na jego charakter, temperując narcyzm, dopiero u dziadków zrozumiał, czym są zasady. Ignatius niewątpliwie tłumi w sobie wewnętrzny ogień, który jedynie oczekuje rozbudzenia...

OSIĄGNIĘCIA
Przyrodnik mimo woli - blisko zapoznał się z bahankami
Uśmiech fortuny
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Rozrost albionii.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:7
Transmutacja:2
Obrona przed czarną magią:7
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:4
Inne
teleportacja
WYPOSAŻENIE
Różdżka, komplet szachów, model smoka, sowa, pies, czarna perła, fluoryt, odłamek spadającej gwiazdy, świąteczny bursztyn
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[30.09.15] 900-460=440
[28.10.15] 440-225=268
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[25.12.15] Opuszczona Portiernia +100 pkt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Ignatius Prewett
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach